Po drodze cz.7


Cześć! Zgodnie z większością Waszych głosów - kolejny kawałek 'drogi' ;)
-.-.-.-.-.-.-.-.-.

Szedł przed siebie, a irytacja w nim narastała. Nie potrafił opanować emocji, które sprawiały, że miał ochotę stanąć i krzyczeć, ewentualnie coś kopnąć. Zdawał sobie sprawę z tego że nie miał powodów do takich nerwów. W rzeczywistości sprawa była błaha, ucierpiała jedynie jego duma, nie po raz pierwszy zresztą. Doskonale wiedział czego mógł się spodziewać, zdawał sobie sprawę z tego, że Riordan był skończonym dupkiem i że sam był sobie winny, że mu uległ. Zastanawiał się dlaczego w ogóle się tym przejmował. Sam wielokrotnie spotykał się z kimś tylko na seks. Potem nawet nie pamiętał imienia tego kogoś, więc niby dlaczego teraz miałoby być inaczej?! Chociaż zapewne imię Riordana wyryje się na stałe w jego korze mózgowej. Niech go szlag trafi!
Mijał kolejne domki, kierując się w stronę rynku. Jego dłonie drżały, a usta pobielały od mocno zaciskających się warg. W pewnej chwili ogarnął go jakiś dziwny niepokój, a moment później poczuł że tracił kontrolę nad mocą, podobnie jak tych kilka tygodni temu, kiedy to po raz pierwszy spotkał Riordana. Tym razem jednak bardziej świadomie obserwował reakcje swojego organizmu. Zauważył że kiedy mana opuszczała jego ciało, wszystkie jego zmysły się wyostrzały. Było to naprawdę interesujące zjawisko. Neth wywnioskował że na taką reakcję oczywisty wpływ miały jego silne emocje i stres. Przyszła mu do głowy interesująca myśl, że może byłby w stanie nad tym zapanować i zacząć wykorzystywać owe zmiany dla własnych potrzeb.
Przystanął, przymknął powieki i na moment skupił się na odczuwaniu otoczenia. Wziął głęboki wdech. Dochodziły do niego głosy ludzi spacerujących w pobliżu, gdzieś niedaleko ktoś gotował i chyba przypalił tłuszcz na patelni, ktoś inny krzyczał, chyba na dziecko…
Ocknął się zaniepokojony. Kiedy otworzył oczy, zobaczył że niektórzy przechodnie dziwnie mu się przyglądali. W końcu stał jak wariat na samym środku ulicy. Pozwolił sobie na czarujący uśmiech lekko zagubionej osoby, na co obserwująca go od dłuższego czasu dziewczyna spłonęła rumieńcem i wróciła do zakupów na straganie. Musiał sobie znaleźć spokojniejsze miejsce do eksperymentów. Skręcił w boczną uliczkę na prawo od rynku.
Brukowana dróżka była pełna małych sklepików z różnymi artykułami. Szyldy informowały, że można tu było nabyć wszystko - od ubrań, po gwoździe. Im dalej szedł, tym mniej ekskluzywne towary prezentowały się zza witryn. Ostatnim sklepem okazał się być mały antykwariat, wybitnie niezachęcający do odwiedzin. Książki na wystawie pokryte były kurzem, a Nechtan dopatrzył się tam również paskudnego pająka. Dziwne że takie miejsce było w stanie funkcjonować w tak urokliwym i zadbanym mieście.
Ulica kończyła się płytką fosą na deszczówkę, za którą widać było już tylko pola uprawne. Mag rozejrzał się dookoła. Mógł skręcić w prawo, bądź lewo, ale wtedy zapewne natrafiłby na kolejną brukowaną uliczkę prowadzącą z powrotem do centrum. Przekroczył więc fosę zdecydowanym krokiem i udał się przed siebie.
Wszedł w pole żyta, czy innej pszenicy, nigdy specjalnie się na tym nie znał. Pozostawiając za sobą wydeptaną, wąską ścieżkę, starał się znaleźć miejsce, w którym nikt nie przeszkodziłby mu w jego eksperymentach. Robił co mógł żeby ów temat zdominował jego myśli, te jednak bezczelnie powracały do wydarzeń ostatniej nocy. Nie potrafił wyrzucić z głowy widoku zapatrzonego w niego, chciwego wzroku Riordana. Jego pocałunków, zachłannego, zdecydowanego dotyku i drżącego z podniecenia głosu. Nie mógł uwierzyć, że po tym wszystkim ten kretyn udawał, że nic między nimi nie zaszło. Neth ze złością wyrwał kilka kłosów zboża i z narastającej frustracji poszarpał je w dłoniach, po czym cisnął je przed siebie. Osiągnął tym jedynie kilka drobnych zadrapań na palcach i poczuł się jeszcze bardziej żałośnie niż chwilę wcześniej.

Po około godzinnym marszu, kiedy miasto majaczyło już tylko w oddali, a pola uprawne ustąpiły miejsca zwykłej, polnej łące, Neth doszedł do wniosku, że już raczej nikt niepowołany nie powinien go zobaczyć. Rozsiadł się pod najbliższym drzewem i spróbował zebrać myśli. Czasami kiedy był sam, zdarzało mu się mówić samemu do siebie. Teraz było podobnie, z tym drobnym wskazaniem, że z jego ust wydobywały się jedynie przekleństwa, a z głosu pobrzmiewała bezradność. Czuł się potwornie głupio. Był przecież potężnym magiem, żyjącym kilka dziesiątek lat, a zachowywał się jak jakiś nastolatek i to z powodu zwykłego, irytującego człowieka. Owszem, Riordan był nieziemsko seksowny. Za takie ciało powinien odprowadzać podatek… Ale przecież już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że był skończonym draniem!
- Dosyć! Skończ o nim myśleć! – skarcił się w pewnym momencie.
Nechtan robił co mógł, aby skupić się na wypieraniu z siebie many. Nie było to proste zadanie, bo i Neth nie był byle jakim czarodziejem. Miał w sobie ogromne pokłady mocy. Tamtego dnia, kiedy mana samodzielnie opuściła jego ciało, zachowała się jak osobny, rozumny byt. Nie kontrolował jej. Teraz z kolei miał kontrolę nad każdym fragmentem tej materii, a wyzbycie się jej zdawało się być prawie niemożliwe.
Po kilku nieudanych próbach doszedł do wniosku, że postara się skumulować manę w jednym punkcie, tak żeby działać na większym obiekcie, zamiast na jej pojedynczych cząstkach. Utworzył coś na kształt odseparowanej od siebie, ciasnej przestrzeni która zawisła w powietrzu obok niego. To do niej transferował moc opuszczającą jego ciało, a jednocześnie robił co mógł, by skupić się na odnotowywaniu reakcji własnych zmysłów na owe działania. Podczas tych dziwnych przemian zmysły maga wydawały się być odmienne od tych, które znał. Raz, czy dwa udało mu się osiągnąć podobny stan, jednak zaledwie na krótką chwilę której nie potrafił wydłużyć.
Nechtan był uparty. Ćwiczył wyjątkowo długo, co osłabiło go do tego stopnia, że sam już nie wiedział, czy to co obserwował było realne, czy zaliczało się jedynie do wytworów jego wyobraźni. Planował ćwiczyć do skutku. Nie przywykł do ponoszenia porażek, zwłaszcza w dziedzinach magii. Melvin skutecznie go tego oduczył. Prędzej by go zabił, niż pozwolił mu się poddać. Tutaj go jednak nie było, a Neth mimo największego wkładanego w to wysiłku, nie czując strachu przed przenikliwym spojrzeniem ojca, coraz bardziej popadał w znużenie i senność. Nawet się nie zorientował, kiedy usnął, wsparty o pień jabłoni.

Przebudziły go zimne dreszcze i jak się okazało, deszcz rozbijający się bezlitośnie o jego skórę. Neth warknął pod nosem, drżąc lekko. Było bardzo ciemno, a więc musiał spać całkiem długo. Zapewne był już środek nocy. W pierwszym odruchu zamachnął dłońmi w powietrzu, aby odgrodzić się od ściany deszczu. Chciał się rozgrzać i wysuszyć, ale… nie mógł. Właśnie teraz kiedy był zziębnięty, przemoczony i zmęczony. Właśnie w tym momencie jego moc postanowiła opuścić jego ciało.
- No nie, to chyba jakiś ponury żart! – prychnął poirytowany.
Tak jak się tego spodziewał dostrzegł ją tuż obok siebie, skumulowaną poza jego ciałem. Co ciekawe, Neth po raz pierwszy widział, żeby jego mana przybrała jakąś konkretną formę. Wcześniej widział ją raczej w postaci czegoś na kształt mgły, czy obłoku – w każdym razie czegoś niezidentyfikowanego. Tym razem wyglądała inaczej. Była przezroczysto-szklista, a kształtem przypominała domowe zwierzę. Trochę psa, może kota. Zwierzęca forma mocy miała jednak bardziej podłużne oczy i wyjątkowo długi, cienki ogon. Wyglądała niepokojąco. W jej szerokim uśmiechu, mag dostrzegł rzędy ostrych kłów. Siedziała obok wpatrując się w niego, z lekko przechyloną głową, kołysząc powoli końcówką długiego ogona.
Nechtan patrzył na ten widok osłupiały, nie wiedząc jak się zachować. Czuł więź ze swoją mocą. Była jego nierozerwalną częścią, była nim, a on był nią, a jednak teraz znajdowała się osobno i to w tej dziwnej postaci. Zastanawiał się nad uczuciem górującym nad nim w tej chwili. Dobrze je znał i wcale nie był szczęśliwy przyznając sam przed sobą, że to co właśnie czuł było strachem.
Jego mana, ten kot, to coś, wstało i zbliżyło się do niego. Neth automatycznie cofnął się, uderzając plecami o drzewo za sobą. Kształt przed nim przystanął i zaczął się zmieniać, a po chwili prezentowało się przed nim jego własne odbicie. Pewny siebie, uśmiechnięty, w tej samej przejrzystej postaci co wcześniej, Nechtan, przyklęknął na jedno kolano wpatrując się w swego wystraszonego sobowtóra.
Najprawdopodobniej byłby zupełnie niewidzialny dla zwykłego człowieka. Gdyby ktoś przyglądał się teraz tej scenie, mógłby dojść do wniosku, że Nechtan się upił, albo nawet zaserwował sobie silniejsze środki, dostarczające specjalnych wrażeń, skoro wpatrywał się z przerażeniem w pustą połać przed sobą. Mag widział go jednak bardzo wyraźnie. Widział każdą kroplę deszczu, która omijając postać na swojej drodze, zbaczała z kursu by w końcu opaść na ziemię w innym miejscu. W konsekwencji dla oczu maga, stwarzało to naprawdę niesamowity obraz. Kiedy przyjrzał się dokładniej, zorientował się że jego kopia wyglądała nieco inaczej. Pierwszym na co zwrócił uwagę były pionowe źrenice. Jego klon miał też spiłowane w szpic, ostre szpony, a kiedy się odezwał, Neth z przerażeniem dostrzegł takie same, szpilkowate kły jak u wcześniejszej formy tego dziwnego bytu.
- Witaj magu – przemówił klon.
Nechtana zaskoczył fakt, że mimo iż jego głos był nienaturalny i dziwnie sztuczny, był także zdecydowanie kobiecy.
– Nie masz powodu do niepokoju. Jesteśmy jednym. Przecież już obcowałeś z tym ciałem. Byłeś już mną. Czy nie tego chciałeś, ćwicząc usilnie przez cały dzień?
Postać uśmiechnęła się szeroko, prezentując się w jeszcze bardziej groteskowy sposób.
- Czym jesteś? – Neth starał się zabrzmieć spokojnie, ale jego głos wyraźnie drżał. Rzeczywiście wcześniej czegoś chciał, ale teraz nie był już pewien, czy słusznie.
- Przecież już powiedziałam. Jesteśmy jednym. Ja zawsze jestem z tobą, a ty ze mną. Jestem twoją mocą i siłą, a mogę być także wsparciem. Teraz kiedy uwolniłeś się spod wpływu Melvina, możesz rozwinąć pełnię swoich możliwości. Możesz odkryć swoją drugą naturę, która wcześniej stłamszona, była ukryta głęboko w twoim wnętrzu – odpowiedział przezroczysty Neth.
Postać wyciągnęła dłoń w kierunku maga i przesunęła nią po jego policzku. Najpierw delikatnie, wręcz czule, a gdy tylko przestał się odsuwać, jednym ze szponów błyskawicznie rozcięła mu skórę na kości jarzmowej. Neth syknął z bólu, gdy ciepła krew spłynęła po jego twarzy, lecz jednocześnie poczuł jej słodki zapach. Zakręciło mu się w głowie.
- Co się ze mną dzieje? Co ty mi robisz? – zapytał owładnięty wonią świeżej krwi.
- Spokojnie, mój drogi. Poddaj się temu. Ja jedynie pomagam ci uwolnić potencjał. Musisz mi zaufać, a już niedługo dotrzesz do tego, czego tak bardzo pragniesz. Pomogę ci w twojej misji, Nechtanie.
Istota przed nim rozsmarowała mu krew po policzku, a następnie po wargach. Kiedy Neth poczuł krew na języku, uderzyło go dokładnie to samo uczucie szału, co kilka tygodni temu. Zapragnął jej więcej. W pierwszym odruchu prawie zagryzł się na swoim przedramieniu, ale cień mocno chwycił go za ręce i przygwoździł go do ziemi, zawisając nad nim. Nie czuł fizycznego kontaktu. Unieruchomiony został za pomocą magii, a postać nad nim, była jedynie projekcją, ale wrażenie pozostało niezwykle realne. Zjawa pochyliła się nad nim tak nisko, że ich twarze dzieliły zaledwie milimetry.
- Nie. Opanuj się, magu. Nie jesteś zwierzęciem. Jesteś drapieżnikiem, ale nie bezmózgim potworem – stwierdziła wyniośle.
Nechtan szarpał się, choć został uziemiony dość skutecznie. Ciało aż paliło go z pragnienia.
– Dosyć! Skup się! – warknął cień. - Bądź świadomy! Poczuj otoczenie. Słuchaj. Patrz. Nie koncentruj się wyłącznie na pragnieniu, panuj nad nim. Musisz nauczyć się wykorzystywać tę formę do własnych celów, a nie pozwalać jej panować nad sobą.
Neth rzeczywiście się skupił, jednak tylko dlatego iż dostrzegł, że postać nad nim znów wyglądała inaczej. Tym razem była dokładną, wierną kopią jego osoby, bez żadnych dziwnych, nawet niewielkich zmian. Zaniepokojony, powoli przesunął językiem po zębach, żeby z przerażeniem odkryć rząd ostrych jak brzytwa kłów. O co chodziło do diabła?! Co się właśnie działo?
- Wyjaśnij mi! – Czuł tak ogromną frustrację, że nie był w stanie jej porównać z niczym innym. Rozpierała go od środka, chciał krzyczeć. Palce drżały mu z napięcia, a język kaleczył się boleśnie o wystające kły.
- Przecież właśnie taką przemianę usiłowałeś wczoraj osiągnąć, czyż nie? Brawo, udało ci się. A teraz może zacznij ze mną współpracować, bo beze mnie zrobiłbyś krzywdę nie tylko sobie, ale także każdej napotkanej na swej drodze osobie.
- Co mam robić? To boli! – wywarczał.
- Po pierwsze, musisz przestać skupiać się na sobie, a raczej spróbować przenieść odczuwanie bodźców na otoczenie. Twoje zmysły są teraz tak wyczulone, że jeśli nie przestaniesz koncentrować ich na własnym ciele, to zwariujesz. – Po tych słowach, istota mocno uderzyła go w twarz. – Skup się! Choćby i na tym drzewie. W jego koronie. Co słyszysz? Co czujesz? No już, myśl!
Mag jeszcze chwilę szarpał się, ale w końcu zacisnął zęby i zmusił całą siłą woli do opanowania. Nie z takich sytuacji wychodził już obronną ręką, przy metodach wychowawczych swojego ojca. Skoro musiał dać radę, to sobie poradzi.
Skoncentrował się. Słyszał szum wiatru, szelest łanów zboża, liści i krople deszczu rozbijające się o podłoże. Drzewo... Tak, z pewnością coś ocierało się wcześniej o jego mokrą korę. Powoli, bardzo głęboko wciągnął powietrze. Drewno w jednym miejscu było uszkodzone, taka dziura zapewne tworzyła jakąś dziuplę… Rozchylił delikatnie usta, a pod wargami zdawał się wyczuwać wibracje powietrza, docierało do niego tyle rzeczy na raz… Był zdezorientowany i przytłoczony. Zacisnął powieki.
- W drzewie jest dziura, w środku siedzi jakiś ptak. Skulił się we wnętrzu dziupli, słyszę jak jego mokre pióra ocierają się o drewno. Jego serce… bardzo szybko bije.
- Dobrze – oparł cień z uśmiechem. - Co jeszcze? Słuchaj dalej.
Neth nie wiedział na czym miał się skupić. Leżał, przygwożdżony do ziemi, więc po prostu skoncentrował się na tym co czuł pod sobą.
- Pod nami. Wąski, kręty korytarzyk. Jakieś gryzonie, nie wiem…
Opanował się, a istota zauważając to wreszcie go puściła. Usiadł i położył dłonie na mokrej ziemi.
– Na rynku chyba jest jakaś zabawa. Docierają do mnie dźwięki muzyki. Słyszę także stukanie obcasów o bruk…
Jego własny głos stał się dziwnie bezbarwny i pozbawiony emocji. Miał wrażenie jakby wszystkie jego zmysły zaczęły pracować osobno. Jakby analizowały każdy docierający do niego sygnał, rozkładając go na czynniki pierwsze, w efekcie stwarzając bardzo wyraźny, wielowymiarowy obraz w jego głowie.
- Ha, ha! Wspaniale! – Cień przysiadł przed Nechtanem i zaczął się w niego nachalnie wpatrywać. - Naprawdę jesteś niesamowity, szybko pojmujesz. Myślę że z tym poradzisz sobie już bez mojej pomocy, ale w takim razie musisz się jeszcze nauczyć jak manewrować między mocą magiczną, a umiejętnościami, nazwijmy je na razie… specjalnymi.
Neth dostrzegł wyraźne błyski w oczach postaci, która wróciła do swojej zwierzęcej formy.
- Czy wiesz dlaczego tej nocy się tutaj pojawiłam?
- Nie wiem. Bo mogłaś? – Neth cały czas walczył z uczuciem irytacji dobijającym się do jego świadomości. Panował nad sobą, ale nie oznaczało to, że obecna sytuacja nie miała na niego wpływu. – Jak w ogóle mam się do ciebie zwracać?
- Właściwie masz trochę racji. Widzisz, Nechtanie… – Postać kontynuowała, jakby w ogóle nie zwróciła uwagi na jego drobną uszczypliwość. – Całe popołudnie starałeś się mnie przywołać, ale nie wiedziałeś jak. Właściwie to nie wiedziałeś co robisz. Jestem uosobieniem twojej mocy, ale to nie znaczy że teraz nie masz jej w sobie, choć być może mogłoby ci się tak wydawać. – Cień zamachnął się długim ogonem i zaczął niespiesznie krążyć wokół maga. - Zanim obudziłeś mnie do stanu, w którym zrozumiałam że mam się uzewnętrznić, padłeś z wyczerpania. To nie może tak wyglądać. Przywołanie mnie musi być dla ciebie tak naturalnie jak oddychanie. Musisz korzystać z pełni swoich możliwości, kiedy tylko zapragniesz.
- Więc jak…? 
Wcale nie był pewien, czy mógł jej zaufać. Śledził wzrokiem niewielką postać. Jej ruchy były płynne i opanowane. Wyglądała trochę tak, jakby szykowała się do ataku, choć z drugiej strony nic na to nie wskazywało. Zwrócił też uwagę na to, że trawa pod jej stopami, w ogóle się nie uginała. Postać unosiła się delikatnie tuż nad jej powierzchnią.
-  Przede wszystkim, musisz wiedzieć kogo wzywasz, magu. Jestem tutaj tylko dlatego, że tego chciałeś, a trwało tak długo, ponieważ jak mówiłam, jeszcze nie wiedziałeś czego chcesz. Nazwij mnie. Wzywaj mnie po imieniu ze świadomością tego czym jestem. Wtedy pojawię się od razu. Podobnie będzie z odesłaniem mnie. Musisz mi nakazać wrócić do ciebie.
- Nazwać cię? Imieniem? Niby jak powinienem cię nazwać? - Neth miał wrażenie, że rozumiał jeszcze mniej niż na początku, a istota wcale nie wyglądała jakby miała rozwiać wątpliwości gromadzące się w jego głowie.
- Dobrze, że o to pytasz – odparł cień ze swoim charakterystycznym, upiornym uśmiechem. – Nazwij mnie, Lilith. – Postać przymrużyła delikatnie powieki. Lilith, twoja uosobiona moc, twoja mana która będzie cię wspierać. Łatwiej mi to robić w takiej postaci, ale pamiętaj, że jeśli chcesz korzystać ze swojej mocy magicznej musisz mnie najpierw odesłać. Kiedy tu jestem, twoje ciało napędza krew.

Ćwiczył z Lilith cały poranek.
Deszcz przestał padać, on zupełnie wysechł, a dzień był już w pełni, kiedy wreszcie przywoływanie i odsyłanie jej, przestało stwarzać mu jakiekolwiek problemy. Prosił o dalsze wskazówki dotyczące panowania nad swoją nową postacią, a ona cierpliwie mu ich udzielała. Wszystko to nie zmieniało faktu, że gdy wreszcie odesłał ją na dłużej, nadal nie rozumiał dlaczego jego pierwsza przemiana, w ogóle miała miejsce. Wtedy przecież nie chciał, ani nawet nie próbował chcieć przywoływać czegokolwiek, ani tym bardziej zmieniać swojej osoby w potwora.

Kiedy już doprowadził swój wygląd do porządku, udał się wreszcie w drogę powrotną do miasta. Dotarł do niego późnym popołudniem. Ulice nadal były ozdobione kolorowymi wstążkami, a gdzieniegdzie dało się słyszeć głośne chichoty. Rzeczywiście musiało się tu odbywać jakieś święto, czy jarmark... Nie chciało mu się wierzyć, że mógł słyszeć odgłosy oddalone od niego o tak wiele kilometrów. Czuł się zagubiony we własnym ciele. Jego nowe zdolności szokowały go już samym swoim pojawieniem się, a przecież jeszcze tylu rzeczy nie potrafił pojąć.
Zmysły zdawały się na coś reagować, coś musiało je stymulować ponieważ nawet przy Lilith, kiedy czuł nad nimi władzę, nie za każdym razem był w stanie wyostrzyć je, aż do takiego stopnia, żeby słyszeć ludzi w mieście.
Wieczorem udał się do księgarni w poszukiwaniu odpowiedniej dla siebie mapy. Na miejscu wpadł wprost na Deana, który jak się okazało dostarczał tam regularnie co cenniejsze egzemplarze książek. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego, ale w był w dobrym nastroju. On także musiał długo przebywać poza domem, ponieważ miał na sobie płaszcz przeciwdeszczowy.
- Cześć, Neth. Co tu robisz? – zagadał mężczyzna rozliczając się z właścicielem za dostawę.
Nechtan zmieszał się odrobinę.
- A widzisz, szukałem jakiejś dość dokładnej mapy tych okolic… Wiesz przecież że planuję wyruszyć w drogę. I tak za długo tkwię w tym miejscu.
- Hej, przecież mówiłem że ci pomogę ogarnąć ten temat – zaoferował momentalnie.
Mężczyzna zabrał swoją wypłatę, po czym podszedł do regału przy którym stał Nechtan i wprawnymi ruchami zaczął przeglądać półki, oraz spore rulony, zwinięte w koszu obok.
– Czyli rozumiem, że nie doszliście z młodym do porozumienia? – mruknął pod nosem.
- Chyba nie – uciął mag.
Nie miał ochoty poruszać tego tematu. Sam nie podjął jeszcze decyzji, czy po tym co się wydarzyło wróci jeszcze do domu mężczyzny, czy nie zwlekając dłużej, opuści tamto miejsce i zostawi go w cholerę. Zastanawiał się jakim cudem ten temat martwił go bardziej, niż jego nagłe zapotrzebowanie na świeżą krew…
W tym czasie Dean wyciągnął jeden z rulonów i pokazał go Nechtanowi, wskazując na najważniejsze punkty.
- Ech, dobra. Tutaj się znajdujemy. W mieście Rennais. Mapa jest dobrze opisana i oznaczona. Jak widzisz – wskazał palcem niebieski szlak - obok płynie rzeka Blava. Wzdłuż jej nurtu znajduje się kilka niewielkich wsi. Niedaleko jest też główne, największe miasto regionu, Tarte. Te tereny są bardzo urodzajne. Pewnie zauważyłeś pola uprawne na obrzeżach miasta? Ludzie wykorzystują te ziemie jak mogą, nie tylko pod uprawę, ale także pod hodowlę…
Neth przestał go słuchać. Wpatrywał się w niewielką kropkę zaznaczoną przy samym wybrzeżu, wyraźnie opisaną „Lannion”. Miasteczko było naprawdę blisko, może na kilka dni pieszej drogi. Przez cały ten czas był o rzut kamieniem od celu swej wyprawy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Życie lubiło zaskakiwać. Choć w sumie, przecież brał taką ewentualność pod uwagę już wcześniej.
- Hej, słuchasz mnie w ogóle? – Pytanie Deana sprawiło, że Nechtan na moment powrócił do rzeczywistości.
- Tak, tak, jasne. Dean, potrzebuję tej mapy… - wyjąkał.
Zastanowił się. Miał złoto, ale przecież nie był w stanie go teraz wyciągnąć, zresztą samo złoto na nic by się zdało. Potrzebował pieniędzy. Zawsze mógł wrócić tu później, ale chciał tej mapy już teraz. Nie spodziewał się, żeby udało mu się pozbyć Deana w ciągu następnych piętnastu minut.
- Nie widzę problemu. – Mężczyzna zabrał mapę, poskładał ją umiejętnie w format, bardziej wygodny do transportu i bez wahania zapłacił sprzedawcy.
Neth nawet nie zdążył go zatrzymać, a nim się zorientował co było na rzeczy, Dean już mu ją wręczał.
- Nie musiałeś. To nie tak, że nie mogę sobie na nią pozwolić… – tłumaczył, odbierając prezent od starszego mężczyzny. - Oddam ci, obiecuję – skończył kulawo.
Cóż, mag nie przywykł do bycia dłużnym komukolwiek, czegokolwiek, a fakt że ostatnimi czasy czuł wdzięczność względem coraz większej ilości osób, nie wpływał szczególnie dobrze na jego ego. Czuł się niezręcznie.
- Daj spokój, Neth. Jesteś kuzynem mojego kumpla. Bez względu na to czy właśnie postanowiliście się chwilowo nie znosić, rodzina zostaje rodziną, co nie? – Dean klepnął go w ramię, kierując się do wyjścia. Mag odruchowo podążył za nim.
- Tak, rodzina… - prychnął cicho, myśląc o swoim ojcu.
Nechtan szedł chwilę za Deanem, który raz po raz zagadywał go o różne, niewiele znaczące tematy, żeby jakoś podtrzymać rozmowę.
- Chyba serio nie jesteś w najlepszym humorze, co nie? – rzucił w końcu, tracąc cierpliwość do prowadzenia monologu. – Może wpadniesz do mnie? Napijemy się.
Mag chętnie przystał na tę propozycję między innymi dlatego, że i tak nie miał co ze sobą zrobić, a ciężko było mu wyglądać z utęsknieniem spotkania z Riordanem.

2 komentarze:

  1. Hej,
    och jak wspaniale, ćwiczenie nad sobą przyniosło jakieś rezultaty, udało mu się zwizualizować swoją moc...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka,
    to ćwiczenie nad soba przyniosło jakiś rezultat, udał mu się teraz zwizualizować swoją moc...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...