Wrzucam dzisiaj, żeby czekało sobie spokojnie na leniwą sobotę. Zanim rzucę się w wir sprzatania, osobiście zamierzam zaliczyć spanie do 10:00, kawę w łóżku i śniadanie na kanapie... Aj, rozmarzyłam się ;) w każdym razie - udanego weekendu!
-.-.-.-.-.-.-
Rozdział 2
Coś zimnego dotykało jego klatki piersiowej i czoła. Okład przynosił
ulgę, ale spływające po twarzy lodowate krople doprowadzały go do szału.
Wszystko go bolało. Co się z nim w ogóle działo? Czuł jak serce waliło mu z
nerwów, ale nie potrafił zmusić się do otwarcia zapuchniętych oczu. Spod powiek
gorące łzy spływały na zeschnięte, zaropiałe policzki.
- Zostaw mnie… - wystękał.
Pod powiekami czuł takie gorąco, że miał wrażenie, że wypłyną mu
również gałki oczne.
- Trzeba obniżyć temperaturę, nie szarp się – odpowiedział mu
nieznajomy głos.
Kim był ten człowiek? Co z Melvinem? Czyżby jeszcze go nie odnalazł?
Jak długo był nieprzytomny? Nie mógł tutaj zostać, musiał poszukać bezpiecznego
miejsca.
- Muszę iść…
Mag próbował się podnieść, ale nie był w stanie zapanować nam obolałym
ciałem. Zdawało się być nienaturalnie ciężkie.
– Muszę uciekać…
Gdy tylko uniósł głowę, natychmiast go zemdliło. Zwymiotował.
- Kurwa! – Czyjś krzyk.
Słyszał hałasy, dalsze przekleństwa, a zaraz potem ktoś wycierał
mu twarz czymś mokrym. Skóra natychmiast zapiekła go tak, jakby była poparzona.
Znowu się poderwał.
- Nie mogę tu zostać...
- Nikt cię nie goni! Kurwa! Co ty wyprawiasz?!
Ktoś złapał go za wyciągniętą rękę i opuścił ją z powrotem w dół.
- Nie może mnie odnaleźć… Nie oddawaj mnie, proszę…
Odpłynął zupełnie nieprzytomny.
*
Obudził się, ale nadal nie otwierał oczu. Czuł, że leżał na łóżku.
Był przykryty ciepłym kocem. Z obawą, delikatnie przesunął opuszkami kciuków po
reszcie palców, a językiem po zębach. Szczęśliwie, nie było śladów żadnej
przemiany. Niestety ciało boleśnie uświadomiło mu, że ostatnie wspomnienia, nie
mogły być jedynie złym snem. Syknął z bólu, kiedy tylko spróbował się poruszyć.
Miał zamroczony umysł. Starał się zmusić do myślenia, ale wciąż
coś rozpraszało jego uwagę. Swędzenie, pieczenie, ból. Wstrętny posmak w ustach.
Być może podano mu jakieś proszki przeciwbólowe, a może jego stan był jedynie
skutkiem odniesionych obrażeń i późniejszego omdlenia. Zmusił się do otwarcia
oczu.
Zrozumiał, że ktoś musiał opatrzyć jego rany, ponieważ na rękach i
na biodrze miał założone bandaże. Pod materiałem skóra maga zapulsowała palącym
bólem, jak gdyby tylko czekała na sygnał, że jej właściciel był już przytomny.
Podniósł prawą rękę do twarzy, aby odkryć, że na niej również znajdowały się
opatrunki. Lewa ręka była w jeszcze gorszym stanie. Ktoś umocował ją to
twardego usztywnienia. Przez chwilę zastanawiał się, czy rzeczywiście była złamana.
Był w stanie poruszyć palcami, więc może nie. Przede wszystkim, nadal nie
docierało do niego w jakiej sytuacji się znalazł. Nie rozumiał, kto miałby się
nim zająć. Czyżby ludzie z tamtego domu usłyszeli zamieszanie?
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Znajdował się w niewielkim,
drewnianym pokoju. Wszystko wyglądało tak, jakby dawno zapomniało czasy
pierwszej nowości. O dziwo, było tu jednak całkiem przytulnie.
Na początku odnalazł wzrokiem drzwi wejściowe. Nie wyglądały na
bardzo solidne, co na wszelki wypadek, wolał odnotować w pamięci jako istotny
szczegół. Łóżko na którym leżał, stało tuż obok drzwi w lewym rogu
pomieszczenia. Przed sobą dostrzegł kręte, drewniane schody prowadzące na
piętro, a pod nimi wejście, prawdopodobnie do drugiego pokoju albo do łazienki.
Pomiędzy poszczególnymi stopniami widział drugi koniec pokoju. W kącie, pod
ścianą ozdobioną wypchaną głową jelenia o dorodnym porożu, ustawiona była
szeroka, wysiedziana kanapa w kolorowe kwiaty. Materiał był wypłowiały, a
miejscami wzór starł się prawie całkowicie. Przed kanapą na solidnych, niskich
nogach, stała drewniana ława, a na niej widniał stosik dziwnie błyszczących gazet
oraz kilka nieumytych kubków, każdy od innego kompletu. Były pomalowane
w jakieś głupawe wzory. Znajdowało się tam dosyć duże okno, ale Nechtan nie
dał rady podnieść się na tyle, by przez nie wyglądnąć. Zaraz na prawo, stał
regał z półkami, na których poza książkami, dostrzegł również kilka niewielkich
pudeł. Być może właściciel chciał za ich pomocą utrzymać większy porządek,
wszak część z nich była ładnie, równo poustawiana, efekt psuły jedynie te dwa
na samej górze. Ktoś musiał grzebać w nich w pośpiechu, a później nie
zadbał o odstawienie ich na właściwe miejsce.
Na prawej ścianie opierała się komoda, a na niej błyszczała urocza
ozdoba w postaci kolekcji kilku pustych butelek po alkoholu. Elementem
najbardziej przykuwającym uwagę, był znajdujący się na środku prawej ściany
kominek, połączony z kaflowym piecem, na którym poustawiane były garnki i
jakieś rondle. Nad kuchnią wisiały dwie zamykane szafki, oraz półka z
przyprawami. Tuż obok wciśnięta została jeszcze mała umywalka. Ostatni kąt pomieszczenia
zajmował duży stół i kilka krzeseł stojących przy nim, oraz wyglądający na
bardzo wygodny, fotel w kwiaty. Przez oparcie przewieszony był puchaty koc, a
obok leżała książka z zakładką w środku.
Nechtan, po przeanalizowaniu tego co zobaczył, doszedł do wniosku,
że mieszkała tutaj samotna, starsza pani albo myśliwy z problemem alkoholowym. Brakowało
atrybutów postaci kota albo strzelby, żeby stanowczo rozstrzygnąć tę kwestię. Brał
też pod uwagę bardziej prawdopodobną opcję, że właściciel domu mógł po prostu nie
zmienić jego wystroju po poprzednich lokatorach.
W momencie w którym na spokojnie zaczął się zastanawiać, jakim
cudem się tutaj znalazł, uświadomił sobie, że zapomniał o czymś niezwykle
istotnym. Szybko złapał się za łańcuszek na szyi, a raczej zrobiłby to, gdyby
nie fakt iż łańcuszka nie było. Rozglądnął się wokoło siebie. Sprawną ręką
przeszukiwał pościel, czując jak narastało w nim zdenerwowanie. Raz po raz
nerwowo sięgał na powrót do szyi, jakby mimo wszystko spodziewał się odnaleźć
zawieszony na niej przedmiot. Nie chciał nawet myśleć o tym co by się stało,
gdyby kufer wpadł w niepowołane ręce. Miał w nim dosłownie wszystko. Podstawowe
rzeczy, takie jak ubrania i złoto też, ale trzymał tam praktycznie cały swój
dorobek magiczny. Wpadł w panikę. Musiał go odzyskać! Bez niego nie będzie
w stanie zaplanować swojej dalszej wędrówki. Wszystko pójdzie na marne. Nawet
jeśli udałoby mu się dotrzeć do Lannion, a na tę chwilę nawet ten plan wydawał
się być nazbyt wygórowanym marzeniem, bez swoich rzeczy nie udałoby mu się
złamać najprostszych zaklęć, czy barier strzegących magicznego miejsca. Jeśli
miałby zacząć kompletować wszystko od początku, oddaliłby się od swego celu na
wiele miesięcy, może nawet lat.
Z tego wszystkiego rozbolała go głowa. Chciał, żeby osoba odpowiedzialna
za jego obecność tutaj - kimkolwiek była - łaskawie się już pojawiła i wyjaśniła
mu sytuację w jakiej się znalazł. Jak zwykle liczba scenariuszy rozwijających
się w jego umyśle rosła i czuł się coraz gorzej.
Oczywiście teraz kiedy był już przytomny, mógł uleczyć swoje rany
i po prostu jak najszybciej opuścić to miejsce. Jednak co z kufrem? Bez niego
nie odejdzie. Zastanawiał się jakie zamiary miała osoba, która go zabrała. Starał
się myśleć racjonalnie. W końcu udzielono mu pomocy. Przecież i tak musiał
porozmawiać z kimś kto pochodził z tych okolic. Poprosić o wskazówki, zdobyć prowiant na drogę, dowiedzieć
się jak dotrzeć do Lannion i zaplanować wyprawę. Nie miał pojęcia jak daleko celu
mógł się teraz znajdować, poza tym musiał się jakoś zabezpieczyć przed sytuacją
jaka miała miejsce ostatnim razem. Co to w ogóle było? Był człowiekiem, a nie
jakimś przeklętym potworem żywiącym się krwią! Wszystko wymykało mu się spod
kontroli. Nie wiedział co robić, ani co myśleć. Koniec końców, postanowił
zaczekać na powrót właściciela domu, w takiej formie fizycznej w jakiej obecnie
się prezentował i zobaczyć jak wydarzenia będą się dalej rozwijać.
Minęło jakieś pół godziny. Nechtan zaczynał się już zastanawiać,
czy nie spróbować się ponieść i trochę porozglądać, kiedy drzwi z impetem
otworzyły się, a raczej ktoś otworzył je solidnym kopniakiem. Mag natychmiast
popatrzył w tamtą stronę i jęknął w duchu. Na wszystkie świętości, do środka
wszedł nie kto inny, jak ten złodziej którego starał się wcześniej powstrzymać.
Neth wstrzymał oddech. Pięknie, sytuacja robiła się coraz bardziej beznadziejna.
Okazało się, że ów złodziej być może nie miał w zwyczaju codziennie
włamywać się do własnego mieszkania, był po prostu obładowany różnymi
pakunkami. Trzymał je tylko jedną ręką, choć wyglądały na ciężkie, a w drugiej
niósł torbę wypełnioną drewnem opałowym.
- Obudziłeś się, śpiąca królewno? – rzucił przybyły, niby od niechcenia.
Mężczyzna odstawił drewno pod kominkiem, a pakunki zaczął odpakowywać
przy stole. Wyciągał z nich różne rzeczy. Mniejsze pudełeczka, saszetki,
produkty spożywcze. Mag miał poważny problem z zachowaniem się w sposób, jaki
sobie wcześniej zaplanował. Walczyło w nim kilka sprzecznych uczuć. Złość
i desperacja wysuwały się na prowadzenie. Po co ten człowiek miałby mu pomagać?
Czego od niego chciał? Nie należało się po nim spodziewać niczego dobrego, więc
jak powinien się teraz zachować?
Szybko dała o sobie znać również frustracja, kiedy już
uważniej przyjrzał się mężczyźnie. Trudno było nie zauważyć, że drań był naprawdę
przystojny. Przybysza oceniłby na dwadzieścia cztery, może dwadzieścia pięć
lat. Przede wszystkim jednak, złodziej wyglądał po prostu oszałamiająco dobrze.
Wydawało się, że byli podobnego wzrostu, choć być może Nechtan był jednak
trochę wyższy, albo robił takie wrażenie, ponieważ przybyły był naprawdę nieźle
zbudowany. Pod obcisłym, jasnym podkoszulkiem odznaczały się duże, wyraźnie
zarysowane mięśnie. Mężczyzna miał lekko splątane, kasztanowo-rude włosy, związane
niedbale na czubku głowy. Przodem do maga skierowany był dosłownie przez ułamek
sekundy, ale i tak zdołał zarejestrować męskie rysy twarzy, delikatnie
zgarbiony nos i lekki zarost.
Teraz stał odwrócony plecami, a wzrok maga automatycznie powędrował
w dół, prosto na pośladki przybyłego. W ogóle - jak on się poruszał... Ciężko
było to opisać. W taki jakby płynny, skoczny sposób. Przywodził na myśl dużego,
drapieżnego kota. Kiedy szedł, aby odstawić jeden z pakunków na regał, Nechtan
podziwiał jego kołyszące się boki biodra… Świetnie to dostrzegał, pomimo dosyć
luźnych spodni ich właściciela. Swoją drogą ponownie dostrzegł nietypowy ubiór
tego człowieka. Wszyscy w Lannion tak się ubierali? Nawet materiały wydawały
się być jakieś dziwne. Zaraz, nad czym on w ogóle myślał?
- Języka ci w gębie zabrakło? Wcześniej byłeś bardziej wygadany.
Mężczyzna uniósł minimalnie górną wargę w złośliwym uśmiechu, obdarzając
rannego krótkim spojrzeniem.
No tak. Co za brak ogłady. Co za irytująca osoba.
- Wypada mi podziękować za okazaną pomoc, aczkolwiek twoje dobre
intencje są dla mnie raczej wysoce wątpliwe. Czego ode mnie chcesz?
Znowu starał się udawać pewnego siebie. Chciał rozwiązać problem,
bez zdradzania przed człowiekiem, tego kim był. Spokojnie porozmawiają i jak
najszybciej powróci do swego pierwotnego celu, zamiast od razu zdawać się na
magię, tym samym zostawiając ślad dla ojca i jego sług. Poza tym, ten mężczyzna
prawdopodobnie urodził się w Laurenii, wiec na pewno nigdy nie słyszał o
istnieniu czarów. Nie należało go uświadamiać. Przy odrobinie szczęścia uda mu
się uzyskać niezbędne informacje w tradycyjny, ludzki sposób, jednak teraz
najważniejsze było odzyskanie kufra.
- Jest za co! – odparł człowiek, pewnym siebie tonem głosu. - Jak
się czujesz? Będziesz żył? – zaśmiał się gospodarz, po czym podszedł do maga i nie
czekając na odpowiedź, dotknął dłonią jego czoła i policzków.
Nechtan natychmiast poczuł jak temperatura faktycznie mu się
podnosi, nie był jednak pewien, czy miało to cokolwiek wspólnego z odniesionymi
wcześniej ranami.
- Nie słyszałeś o co pytałem? Widziałem kim jesteś, nakryłem cię
na gorącym uczynku. Wiem, że ludzie tacy jak ty, nie robią nic bezinteresownie
– fuknął. – I powiedz co mi podałeś, że jestem taki rozkojarzony?! – Nechtan
tracił panowanie nad sobą.
- Gorączkowałeś. Podałem ci leki na zbicie temperatury.
Po jego twarzy przebiegł wyraźny cień. Kontynuował, ale po tonie jego
głosu, dało się zauważyć, że jego pogodny nastrój odrobinę osłabł.
– Faktycznie, spodziewałem się, że będzie z ciebie więcej
korzyści. Nie miałeś przy sobie nic wartościowego.
Z szuflady nocnego stolika, wyciągnął cały dobytek maga, zawieszony
na zerwanym łańcuszku i rzucił go w jego stronę.
– To również wygląda jedynie na tanią ozdobę w kiepskim
guście – dodał złośliwie. – Pewnie tego właśnie szukałeś.
Oczy maga rozszerzyły się w uczuciu paniki i natychmiastowej ulgi,
kiedy pochwycił wisiorek w mocnym uścisku. W myślach od razu przyrzekł sobie,
że nigdy więcej nie dopuści do takiej sytuacji. Choćby miał go sobie przymocować
na stałe do ciała, więcej się z nim nie rozstanie.
- Chciałeś mnie okraść? – zapytał wprost.
No tak. Pytał o to złodzieja. Z drugiej strony, ten człowiek nie zabrał
jego sygnetu, a przecież widać było, że był wartościowy. Dziwne.
- A może zamiast ciągle warczeć, powiesz mi coś o sobie, co królewno?
– Mężczyzna zignorował jego pytanie i uśmiechnął się w wręcz uroczy sposób. – Co
robiłeś całkiem sam, ranny, w środku nocy, w takich okolicach?
Złodziej szybkim ruchem przysunął sobie krzesło tyłem do przodu,
tuż obok jego łóżka i usiadł na nim okrakiem, zakładając ręce na oparciu. Wbił
w maga badawcze spojrzenie, ewidentnie oczekując na satysfakcjonującą go
odpowiedź.
Miał miodowo-orzechowe oczy. Nie okrągłe, jak Nechtan, ale szersze,
ostro wykrojone w wewnętrznych kącikach ku dołowi i odrobinę uniesione w
zewnętrznych. Sprawiały wrażenie przymrużonych z powodu dosyć ciężkich powiek.
Jego wąskie usta, również były ładne - albo to Nechtanowi, po prostu podobał
się cały widok. Rzadko kiedy miewał tak sprzeczne odczucia względem jednej osoby.
Neth musiał przyznać mu rację. Wypadałoby cokolwiek o sobie
powiedzieć, jakby nie było, złodziej, czy też nie, udzielił mu pomocy. Mag
odetchnął i zmusił się do wyjaśnień.
- Zaatakował mnie wilk. Byłem wyczerpany i głodny, więc i słabszy,
niż normalnie – odparł powoli z rezygnacją.
Gospodarz prychnął w sposób mający dobitnie pokazać, iż powątpiewał
w jedynie chwilową słabość swojego gościa. Mag sapnął, tym razem głośniej, starając
się nie tracić panowania nad sobą. W końcu bez względu na niechęć do tego
osobnika, musiał pokierować tę rozmowę w bardziej interesującą dla siebie stronę.
- Nazywam się Nechtan. Planowałem dotrzeć do miasteczka Lannion, ale
niestety w pewnym momencie zgubiłem drogę. Miałem nadzieję dotrzeć do
jakichś zabudowań, idąc wzdłuż koryta rzeki, lecz w dalszej wędrówce
przeszkodziła mi noc i pewien towarzysz, o którym już wspomniałem –
nakreślił szybko. – No i później ty oczywiście.
Czuł się zażenowany, kiedy mówił na głos o sytuacji w jakiej się
znalazł. Miał wrażenie, że brzmiał żałośnie.
- Mogę wiedzieć komu – zacisnął zęby – zawdzięczam… ratunek?
- Riordan – rzekł od razu mężczyzna, uśmiechając się ponownie. – Może
być Rio, królewno. No i nic mi nie zawdzięczasz. Sam powiedziałeś, że na pewno
nie targałem cię tutaj z dobroci serca. I oczywiście miałeś rację! – Riordan
zaczął dziwnie gestykulować, jakby grał rolę na scenie i nadmiernie się
wczuwał. – Niestety, przy sobie nie miałeś nic cennego, ale ja umiem obserwować,
wierz mi. Twoje fatałaszki wyglądają na drogie. Są starannie wykonane, z dobrej
jakości materiałów, widać na pierwszy rzut oka, że to ręczna robota. Dorzucić
do tego tę śliczną, zadbaną buźkę, lśniące włosy… - Neth poczuł, że się
rumieni. Dlaczego?! - …i wyszło mi, że musisz być bogatym, zagubionym chłopcem,
który zapewne zechce sowicie wynagrodzić mi trudy opieki nad sobą. Jeśli nie ty
osobiście, to tatuś z mamusią zapewne chętnie za ciebie zapłacą. Taki właśnie miałem
plan – podsumował, charakterystycznie unosząc brwi.
Po tych słowach, odwrócił się jak gdyby nigdy nic w stronę kuchni
i zaczął sprzątać pozostałości po ostatnim posiłku.
Nechtan przyglądał mu się w osłupieniu. Owszem, może chciałby się
odwdzięczyć za okazaną pomoc, ale tak bezczelne postawienie sprawy… to brzmiało
jak groźba. I ten nieznający sprzeciwu ton głosu. Co to w ogóle za człowiek?! Był
złodziejem i to już najlepiej o nim świadczyło, ale porwanie? Mag miał ochotę
dać mu solidną nauczkę. Przecież mógłby zrównać to miejsce z ziemią w jednej chwili.
Odzyskał już swój kufer, a informacje mógł uzyskać od kogokolwiek innego.
Nic nie powinno go powstrzymywać… a jednak nie zrobił nic. Ułożył głowę na
poduszkach. Jego poziom sympatii do tego człowieka plasował się aktualnie na poziomie
tej brudnej, wytartej i zjedzonej przez korniki podłogi, ale kiedy się
zastanowił, doszedł do wniosku, że Riordan skłamał. Przecież miał przy sobie
coś cennego. Złoty sygnet sporej wielkości z pewnością taki był.
*
- Jesteś bardzo pewny siebie – zauważył jakiś czas później, kiedy
to postanowił się wreszcie odezwać. – Oświadczam ci jednak, że jedyne
zadośćuczynienie na jakie możesz liczyć, to, to otrzymane bezpośrednio ode
mnie. Na wdzięczność mojego ojca, na twoim miejscu bym nie liczył.
Na dnie skompresowanego do rozmiarów naszyjnika kufra, spoczywało
kilka mieszków ze złotem. Nechtan potrzebował go nie tylko do tradycyjnych
celów, ale i do eliksirów, więc postarał się o to, aby go nie brakowało. Riordan
co prawda nie mógł o tym wiedzieć. Nie miał pojęcia o istnieniu kompresji
wymiarowej, a w ich obecnej sytuacji, nie miał żadnego potwierdzenia na słowa
maga, co mogło stanowić pewien problem.
- Spokojnie królewno. Wspólnie znajdziemy rozwiązanie z tej
ciężkiej sytuacji. Na razie skup się na odzyskiwaniu zdrowia i urody. - Nie
wyglądał jakby słowa maga zrobiły na nim jakiekolwiek wrażenie.
- Czy może mógłbyś sobie darować te docinki? Nie masz do czynienia
z panną na wydaniu, a ze starszym od siebie mężczyzną!
Uczucie irytacji, wdzięczności, pogardy i pewnego rodzaju
podziwu przeplatały się ze sobą. Neth czuł się jak na jakiejś emocjonalnej karuzeli.
Nie chciał być traktowany z góry, a Riordan miał z tym ewidentny problem.
- Ha, ha, przepraszam – ucieszył się złodziej. - Nie chciałem cię
urazić. Nie spodziewałem się, że jesteś aż taki wrażliwy, a już na pewno nie
tego, że starszy ode mnie.
Mężczyzna uniósł brew i puścił oko do maga. Wyglądał na zadowolonego
z siebie i spokojnie doprawiał coś, co wyglądało na potrawkę mięsną.
Nechtan nie zdecydował się zaszczycać go odpowiedzią.
Minęła może godzina. Rio kończył gotować, a między czasie poczytywał
odłożoną wcześniej książkę. Zapach jedzenia rozchodził się po całym
pomieszczeniu, gdy gospodarz postawił na stole dwa pełne talerze strawy.
- Dasz radę sam wstać? - rzucił Nechtanowi pytające spojrzenie.
- Niby dlaczego miałbym? Nie przesadzaj proszę z tą dobrocią,
wszak mogę się nie wypłacić, zwłaszcza jeśli naliczasz procent od bycia na
łasce złośliwego, irytującego złodzieja.
Rio wyglądał, jakby słowa maga autentycznie go rozbawiły.
- Czyli na złość mnie, zamierzasz się zagłodzić? – Jego oczy mieniły
się ciepłym, miodowym blaskiem. - Nie wygłupiaj się kolego – dodał, po czym
wstał i podszedł do łóżka. – Pomogę ci wstać. Pewnie jesteś cały obolały.
Ściągnął koc z Nechtana i wyciągnął rękę w jego
kierunku. To pozwoliło magowi zauważyć, że Riordan musiał go wcześniej
przebrać. Miał na sobie jasne, czyste ubranie, z pewnością nie będące jego
własnością. Nie było również w jego rozmiarze. Przynajmniej teraz miał już dowód
na to, że pan złodziej był od niego niższy. Spodnie sięgały wysokości kostek
maga. Miały też luźny krój i lekko odsłaniały biodra. Gdyby nie długa koszula
wystawałyby mu teraz kości biodrowe. Mimowolnie pomyślał, że Riordan w tym
stroju musiałby wyglądać całkiem nieźle.
- Hej, królewno! Jedzenie stygnie, a ja tu nie młodnieje.
Cholerny głód musiał oczywiście zwyciężyć z dumą maga, który
zdecydował się w końcu wstać do stołu.
Z początku miał w planach ostentacyjne zignorowanie wyciągniętej
ku niemu, silnej ręki gospodarza, niestety okazało się, że siły fizyczne
całkiem go opuściły. Zachwiał się na nogach i wpadł prosto w ramiona
Riordana. Czyżby kolejny raz?
- Niby wiem, że mam powodzenie, ale nie wiedziałem, że ty też na
mnie lecisz… – Rio uśmiechnął się wrednie.
Chwycił rannego pod ramię i bez ceregieli podprowadził do fotela.
Sam zajął miejsce na krześle po przeciwnej stronie i nie zaszczycając Nechtana
spojrzeniem, zaczął jeść.
Mag rozmasował rękę. Nie obraziłby się na odrobinę delikatności.
Prawdopodobnie jednak, gdyby człowiek złapał go za poraniony bok, byłoby
znacznie gorzej. Korzystając z okazji przyglądał się Riordanowi. Miał naprawdę
ładne rysy twarzy. Typowo męskie, o szerszej żuchwie, ale nadal bardzo ładne.
Na lewym policzku, pod okiem miał podłużną bliznę, wyglądającą na pociągniętą
ostrym nożem. Nechtan pomyślał, że umiałby ją zlikwidować za pomocą magii,
tylko po co? W sumie, dodawała zadziorności wyjątkowo przenikliwemu spojrzeniu
jego gospodarza i pasowała do jego profesji. Skóra Rio była dosyć opalona,
co w tych stronach musiało być rzadkim zjawiskiem. Miał też piegi praktycznie
na całej twarzy, nawet na ustach. Ciekawe gdzie jeszcze… Zaklął w myślach. Chyba
naprawdę brakowało mu bliskości drugiej osoby. Już dawno nie miał nawet okazji,
by wyobrażać sobie tej natury rzeczy. Nie mógł uwierzyć, że tego rodzaju wyobrażenia
chodziły mu po głowie, w stosunku do takiego człowieka. Gardził ludźmi
wyzyskującymi innych, którzy nie potrafili sami zapracować na swoje utrzymanie.
- Co, niedobre? – Rozmyślania przerwało mu pytanie Rio.
- Delektuję się, jest naprawdę smaczne – pochwalił go.
Mógł to powiedzieć na głos, w końcu zapewne taka była prawda.
Jego osobiste, specyficzne preferencje i odczuwanie smaku nie miały znaczenia.
Rio uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu, ale nie skomentował tego. Kiedy
skończył jeść, zebrał swój talerz, oraz resztę rzeczy do sprzątnięcia i wsadził
je do większej miski, którą póki co, odstawił na bok. Popatrzył w kierunku
Nechtana, ale widząc, że ten nadal jadł, zostawił go przy stole, a sam podniósł
książkę i ułożył się z nią na kanapie.
Neth żuł posiłek, czując jak rośnie mu w ustach. Dla niego zwykłe,
ludzkie jedzenie, zawsze smakowało jak podeszwa, ale tym razem dodatkowo
zbierało mu się na wymioty. Nadal czuł się źle. Nagła zmiana pozycji
i nerwy wcale nie pomogły. Kręciło mu się w głowie. Jak tylko pomyślał o
tym, jak musiał teraz wyglądać, zadzwoniło mu w uszach.
- Długo zamierzasz mnie tu trzymać? – zapytał, odkładając łyżkę na
stół. Nie był w stanie tego jeść.
- Tak długo, jak będzie trzeba – odpowiedział mu zdawkowy głos.
Mężczyzna nawet nie uniósł wzroku znad książki.
- Czuję się już znacznie lepiej…
- Owszem, dzięki mnie – przerwał mu człowiek. – Skończyłeś już?
Powinieneś jeszcze odpoczywać.
- Cholera, ty nic nie rozumiesz! Nie mogę tutaj zostać, mam swoje
plany i…
Riordan wstał i szybkim krokiem podszedł do niego.
- Przede wszystkim, masz rozorane całe biodro i być może połamaną
rękę. Nie wiem, bo jest zbyt spuchnięta, żeby to ocenić z całą pewnością –
syknął, pochylając się nad nim. – Nie jesz, to wracasz do łóżka, chodź.
- Nie możesz mnie tutaj przetrzymywać na siłę! – oburzył się mag.
- I wcale nie muszę. W takim stanie, nie odejdziesz zbyt daleko.
Dodatkowo, tylko pogorszysz swój stan, więc zrób nam obu przysługę
i przestań się rzucać.
Nechtan chciał dyskutować, ale mężczyzna wetknął mu do ust jakieś tabletki.
Docisnął go kolanem do fotela i zatkał usta i nos. Trzymał go w ten sposób tak
długo, że musiał się poddać i przełknąć podane mu leki. Dopiero wtedy Riordan
puścił go, a on rozkaszlał się z braku tlenu i dyskomfortu w gardle.
Policzki zapiekły go z upokorzenia. Rzucił mężczyźnie pełne gniewu spojrzenie,
a przynajmniej miał nadzieję, że ten tak to właśnie odebrał.
- Nie staram się ci zaszkodzić, rozumiesz?! – warknął Riordan, po
czym bezceremonialnie przerzucił sobie jego bardziej całe ramię za szyję i
zaciągnął maga do łóżka. – Śpij. Obu nam dobrze to zrobi.
Neth nie chciał spać. Chciał stąd wyjść i odejść jak najdalej, ale
jego ciało było tak żałośnie słabe, że stanowiło dla niego gorsze więzienie,
niż dom tego człowieka.
W pokoju było ciemno, a on słyszał rzeżące, ciche pojękiwanie.
Wydawało mu się, że to ten odgłos go obudził, dopóki nie zdał sobie sprawy z
tego, że dochodził on z jego własnych ust. Nie minęło wiele czasu, a prócz tego
dźwięku do jego uszu dobiegł odgłos kroków.
- Masz, pij.
Ktoś przykładał mu szklankę do ust.
- Co to?
- Trucizna. A jak myślisz, geniuszu?
Upił kilka łyków. Woda. Dobrze, że zimna.
- Dlaczego robisz to wszystko?
- Liczę na mój okup za ciebie – sapnął zniecierpliwiony głos.
- A co, jeśli się przeliczysz?
Nie wiedział dlaczego ciągnął tę dyskusję. Chyba po prostu chciał
słyszeć czyjś głos. W całkowitej ciszy wydawało mu się, że jego myśli wyrywają
się na zewnątrz i krzyczą do niego. Bał się. Nie mógł odgonić od sobie
świadomości, że Melvin mógł go znaleźć, skoro przez ten cały czas pozostawał w
jednym miejscu. Nie mógł pozwolić sobie na używanie magii.
- To w takim razie zaliczę dobry uczynek. A teraz, śpij. Jest
środek nocy.
- Nie! Nie odchodź! – Neth złapał go za rękę. – Mów coś.
Mężczyzna odetchnął głośno.
- Kurwa… Muszę jutro wstać.
- Proszę…
Nie chciał prosić, ale jeszcze bardziej nie chciał być sam. Wiedział,
że gdyby Melvin się tutaj pojawił, pozbyłby się tego człowieka w pierwszej
kolejności. Nie powinien go sobą obciążać. Najwyraźniej był większym egoistą,
niż przypuszczał.
- Niby co mam mówić? Majaczysz, postaraj się uspokoić. Szklankę
kładę obok – dodał, po czym cofnął rękę i odszedł.
*
- Jesteś? – krzyknął do pustego pokoju.
Nikt nie odpowiedział więc założył, że zgodnie z tym co powiedział
mu w nocy, mężczyzna był poza domem. Neth podniósł się powoli na sprawnej ręce.
Musiał się umyć. Śmierdział, a włosy lepiły mu się do ciała. Nienawidził tego
uczucia.
Ledwie się podniósł, a już wiedział że nie był to najlepszy
pomysł. Zachwiał się i boleśnie uderzył o kant łóżka. Niezrażony własną
głupotą, spróbował raz jeszcze i jakimś cudem udało mu się doczołgać do łazienki.
Pierwszym co w niej zauważył było lustro, wiszące nad umywalką.
Podszedł do niego spodziewając się najgorszego i… nie zwiódł się. Wyglądał po
prostu fatalnie. Całą jego twarz pokrywały strupy. Z niektórych nadal sączyła
się ropa. Widać było, że Riordan czymś go smarował, ale przecież ludzkie metody
nie były w stanie poradzić sobie z czymś takim. Wszystkie wnętrzności aż mu się
ścisnęły na myśl, że przecież nie mógł naprawić tego od razu. Zmusił się od
odwrócenia wzroku od swojej poobijanej twarzy tuż po tym jak podgoił jeden,
najgorszy ślad przy ustach (bez przesady, chociaż tyle mógł zrobić…).
Skorzystał z toalety i jakimś cudem umył się, mocząc przy okazji
staranne opatrunki Riordana. W łazience był tylko jeden ręcznik, więc
przeklinając swój los, skorzystał z niego. Niestety w tym momencie zasoby jego
świeżo odzyskanej siły skończyły się. Usiadł na podłodze, opierając się o
ścianę. Nie chciał się znowu przewrócić.
- Co ty wyprawiasz do jasnej kurwy?!
Riordan wpadł do łazienki, pół godziny, może godzinę później. Na
jego twarzy malowało się zdumienie.
Nechtan nie chciał odpowiadać. Siedział pod ścianą z jego ręcznikiem
owiniętym wokół bioder i nie miał siły się podnieść. Cholera, musiał wyglądać naprawdę
żałośnie.
- Ja pierdolę! Jesteś lodowaty! – warknął mężczyzna dotykając go.
Wyszedł na moment, po czym wrócił z kołdrą, którą od razu zarzucił
na maga.
– Wstawaj. Miałeś siłę się tu dowlec, to teraz trochę mi pomóż –
stęknął, starając się postawić go na nogach. - Nie mogłeś na mnie zaczekać?!
Jesteś cały mokry, po chuj się moczyłeś? – pytał, prowadząc go do pokoju.
- Miałem tłuste włosy… - mruknął Neth pod nosem.
- I co z tego?! – parsknął zdziwiony mężczyzna.
- To wygląda fatalnie.
- Ty chyba przywaliłeś głową odrobinę zbyt mocno…
Riordan kompletnie nie rozumiał. Był wściekły. Kolejny raz założył
mu opatrunki i wpakował go do łóżka. Nie silił się na delikatność. Przez cały
czas mruczał pod nosem o „cholernej królewnie”, która wolała zdechnąć, niż
przez chwilę gorzej wyglądać.
Mężczyzna ubrał go ciepło i otulił dodatkowym kocem, po czym
przyniósł dziwne urządzenie ze sznurkiem, które dmuchało bardzo ciepłym
powietrzem i przy jego pomocy wysuszył mu włosy. Neth chciałby je jeszcze
rozczesać, ale tym razem wolał przemilczeć swoje potrzeby.
- Wychodzę, wpadłem tylko na moment – zwrócił się do niego, kiedy
już odrobinę ochłonął. – Jak wrócę, a ty nie będziesz dokładnie w tym
samym miejscu co w tej chwili, to przysięgam, do kompletu złamię ci jeszcze
nogę. – Powiedziawszy te słowa, wyszedł, trzaskając drzwiami.
Drań. Czy to co zrobił, było naprawdę aż takie dziwne? Przecież
nie chciał sobie zaszkodzić, tylko po prostu poczuć się ze sobą odrobinę
lepiej.
*
Riordan nie wrócił na noc, więc mag złamał jego zakaz kilkukrotnie.
W końcu musiał korzystać z toalety, a raz chciał się po prostu czegoś napić (do
jedzenia nadal odczuwał wstręt). Długo spał i rzeczywiście odczuł tego
działanie, bo następnego dnia czuł się już znacznie lepiej.
Złodziej wrócił koło południa. Przeszedł przez pierwsze pomieszczenie,
rzucając mu niechętne spojrzenie, jakby był zawiedziony że mag nadal był w jego
w domu, po czym od razu skierował się do łazienki. Ha! A jemu to wypominał
dbałość o higienę. Hipokryta.
Neth wodził wzrokiem, śledząc poczynania gospodarza. A przynajmniej
robił to wtedy kiedy mógł, bo mężczyzna dosyć często znikał na piętrze. Mag
miewał wrażenie, że robił to celowo, żeby unikać z nim kontaktu. Jakby chciał
się go prosić o uwagę! Odszedłby stąd od razu, jeśli tylko by mógł.
Dopiero wieczorem Riordan zszedł na dół na dłużej, siadając w fotelu
przy kubku herbaty (do którego naładował chyba pół litra rumu). Zaznaczał coś w
notesie, aż w końcu rzucił go środek stołu i wziął do ręki książkę. Wywalił
nogi na krzesło przed sobą i oparł łokieć o stół.
- Co takiego czytasz? – wyrwało mu się.
Neth wcale nie miał ochoty na rozmowy z przestępcą, ale trudno
było powstrzymywać zwyczajne zainteresowanie nowo poznanym człowiekiem.
Niestety, w swoim długim życiu nie miał za wielu przyjaciół. Nie tylko
dlatego że był trochę niedostępny i zamknięty w sobie, chociaż zapewne to
również miało na to wpływ. Zwyczajnie bał się o życie ludzi, którzy
mogliby znaleźć się zbyt blisko niego. Miał ku temu powody.
Riordan rzucił mu pytające spojrzenie.
- Jakieś głupoty o czarodziejach. Niestety zostałem zobligowany
przez pewną ważną osobistość do zapoznania się z tą fascynującą lekturą. –
Mówiąc to, zamachał lekko tomikiem w górze, by mag mógł dostrzec wymalowanego
na okładce człowieczka w spiczastym kapeluszu.
- O czarodziejach? – Co takiego ludzie z Laurenii mogli pisać na
temat magów? – Cóż, to zaskakujące że istnieje ktoś, kto może cię do czegoś
zobligować. A co takiego tam napisano? – Patrzył ze skupieniem na Riordana.
Mężczyzna tylko podniósł na niego rozbawiony wzrok i zaśmiał się
krótko.
- Coś ty taki poważny? To tylko opowiadania dla dzieci, nie ma
czegoś takiego jak magia, możesz spać spokojnie. – Posłał magowi pobłażliwe
spojrzenie.
- No tak. Masz rację, oczywiście – zreflektował się Nechtan.
Pomyślał, że mężczyźnie przyszłoby się nieźle zdziwić, gdyby tylko
naszła go ochota na pokazanie mu czegoś ciekawego, ale niestety ograniczała go
myśl o szalejącym z wściekłości Melvinie. Chęć utarcia nosa Riordanowi,
niestety przegrywała z tym obrazem.
- Chyba faktycznie już ci lepiej, powoli zaczynasz być trupio
blady, za to mniej zielony – zauważył złodziej.
- Czyli wracam do swoich naturalnych barw. Innych się nie spodziewaj.
Mógłby już przestać się mu przyglądać. To naprawdę było frustrujące.
*
Dziwnie rozmawiało mu się z tym człowiekiem. Zwykle Nechtan
potrafił dużo powiedzieć o osobie, którą poznawał. Sam mówił mało, za to uważnie
słuchał rozmówcy i szybko wyrabiał sobie zdanie na jego temat. W tym przypadku
schemat nie działał. Bywały chwile, gdy Rio wydawał mu się być pozbawionym
skrupułów draniem, innym razem potrafił stworzyć ciepłą, wręcz domową
atmosferę. Mag spodziewał się, że były to tylko pozory, a mężczyzna pokazywał
mu dokładnie tyle ile chciał pokazać. Dziwnie było odkryć że tym razem to on
był tym, który częściej pytał. Był ciekaw zwyczajów tego złodzieja. Riordan
traktował go dobrze i zajmował się jego ranami, choć nie zaszczycał go nazbyt
długo swoim towarzystwem. Często wychodził, a Nechtan niemiłosiernie się
nudził.
Kiedy w końcu poczuł się dość dobrze, a przy zwykłej rekonwalescencji
trwało to uciążliwie długo, znajdował rozrywkę w szperaniu po rzeczach Rio i
czerpał z tego trudną do opisania satysfakcję. Kiedyś nawet udało mu się
znaleźć przeurocze zdjęcie małego Riordana siedzącego na drzewie z długim
patykiem w ręku, za pomocą którego starał się pomóc wdrapać na nie, innemu,
mniejszemu chłopcu.
Już wcześniej Rio wytłumaczył mu skąd brały się zdjęcia. W Wayrii
portrety były malowane, więc przedtem nie miał z czymś takim do czynienia.
Pamiętał że mężczyzna był zdziwiony, ale chyba doszedł do wniosku, że nie była
to aż interesująca niewiedza, by poświęcać jej więcej zaangażowania. Ot,
kolejne dziwactwo jego gościa.
Nuda naprawdę doskwierała. Neth dostawał szału od nicnierobienia do
tego stopnia, że ucieszył się kiedy tego wieczora Riordan oświadczył mu, że
zostawał w domu. Często nie wracał na noc.
- Zawsze tak się ubierasz? – Zagadnął go, kiedy mężczyzna wyszedł
spod prysznica w swoich szerokich spodniach.
- Lubię luźne ciuchy, są wygodne – padła odpowiedź. – Co tak patrzysz,
przecież to zwykły dres?
Jeśli miałby być szczery, to bardziej niż na dres, patrzył na
mocno wyrzeźbione mięśnie Riordana. Drań bezwstydnie chodził bez koszuli, nie
zważając na jego obecność.
- W moich stronach ludzie ubierają się nieco inaczej.
W „jego stronach”, „nieco inne”, było prawie wszystko. Riordan
miał w swoim małym domku sprzęty, które mag zobaczył po raz pierwszy w życiu
dopiero tutaj. Spodobało mu się radio i chociaż raczej nie podzielał upodobania
muzycznego swojego gospodarza, korzystał z niego pod jego nieobecność.
- Taa, zauważyłem po twoich ciuchach. Urodziłeś się na zamku? – zagadnął z pokpiwającą nutą.
Rio chyba nawet nie próbował być złośliwy. Po prostu naturalnie mu
to wychodziło. Za każdym razem.
- Powiedzmy, że rzeczywiście nie musiałem narzekać na warunki –
odparł spokojnie mag.
Rio spojrzał na niego, lekko przewracając oczami i wrócił do osuszania
włosów ręcznikiem.
Neth nauczył się wielu nowych rzeczy mieszkając z nim pod jednym
dachem. Starał się nie wyglądać na przesadnie zdziwionego, kiedy kolejny raz
odkrywał coś zupełnie dla siebie obcego, ale na widok zapalniczki, chyba nie
potrafił zbyt skutecznie ukryć zachwytu. Pomysłowość ludzka wydała mu się jeszcze
bardziej niezwykła, niż kiedy obserwował tego typu udogodnienia wśród
mieszkańców Wayrii. W Laurenii życie musiało być prostsze.
Liczył na to, że Rio poświęci mu więcej uwagi, więc przyszło mu
się srodze rozczarować, kiedy mężczyzna zniknął na piętrze. Oznaczało to że
raczej nie miał ochoty spędzać z nim czasu, a on nie zamierzał się prosić o
jego uwagę. Co prawda Riordan sypiał na dole, ale z doświadczenia wiedział, że
zanim mężczyzna zejdzie się położyć minie już pół nocy. Chcąc, nie chcąc
powlókł się do łóżka. Że też musiał
trafić właśnie na niego – tak pomyślał. Ale jeśli miałby być ze sobą
zupełnie szczery, całkiem nieźle dogadywał się z tym człowiekiem. Riordan
tworzył pozory obojętnego dupka, ale Neth musiałby skłamać, by powiedzieć że czegoś
mu tutaj brakowało. O tym, że był zakładnikiem Rio przypominał mu raczej
w głupich żartach, na co dzień traktował go jak gościa. I to o dziwo,
chcianego gościa. Neth był go ciekaw i łapał się na tym, że częściej zastanawiał
się nad zachowaniem tego złodzieja, niż nad planowaniem możliwości dotarcia do
Lannion, o które do tej pory nawet go nie zapytał.
- Widzę że pojęcie prywatności jest ci obce, królewno? – zagadnął
go Rio, zwracając uwagę na wyciągniętą fotografię leżącą na ławie.
Mężczyzna nie wydawał się być na niego zły, raczej pobłażliwie
zirytowany, ale Nechtan i tak poczuł się dotknięty. Niby co miał robić,
przesiadując całymi dniami sam jak palec, zamknięty w cudzym domu. Wygląd
ścian znał już na pamięć.
- Pod tym względem uczę się od najlepszych – odburknął.
Rio, który teraz przyglądał się zdjęciu, wyglądał na dziwnie zasmuconego,
a z kolei Nechtan zastanawiał się dlaczego mogło tak być. Zwykle odnosił
wrażenie, że Rio z zasady zawsze miał dobry humor. Zdawało się nie być rzeczy,
która mogłaby go w rzeczywisty sposób zdenerwować.
- Jakiś przyjaciel z dzieciństwa? - zapytał, powoli podchodząc do
mężczyzny stojącego przy oknie i zerkając mu przez ramię. – Wiem, że nie
powinienem był szperać w twoich rzeczach, przepraszam – dodał ze skruchą.
- Hm? Nie, to mój brat – odparł Rio, zwracając się do niego. – Właściwie,
to brat przyrodni. Teraz ma już córkę w takim wieku.
Nie wiedzieć czemu, ta odpowiedź wybrzmiała na definitywny koniec
tematu. Riordan wsunął zdjęcie do pierwszej książki z brzegu i umieścił ją
na regale.
- Chodź, pomogę ci zmienić bandaże na biodrze, pozostałe rany już raczej
nie potrzebują opatrunków. Goi się na tobie jak na psie.
Z górnej półki zdjął pudełko z opatrunkami i maścią
odkażającą. Rzeczywiście reszta ran szybko się zabliźniła, a ręka którą Rio
podejrzewał o złamanie, okazała się być jedynie mocno potłuczona i opuchnięta.
- Sam sobie poradzę – żachnął się Neth.
Jeszcze tego brakowało, żeby traktowano go jak bezradne dziecko.
- Jak tam wolisz – odpowiedział lekceważącym tonem gospodarz.
Podał mu potrzebne do zmiany opatrunku rzeczy, przy czym zamiast
zająć się swoimi sprawami, oparł się z założonymi na piersi rękoma o parapet i
wbił wzrok w maga.
Neth jedynie zmrużył oczy, usiadł na kanapie i zabrał się za odwijanie
bandaża. Nie szło mu tak płynnie jak się tego spodziewał, ponieważ blizna
nieprzyjemnie ściągała jego skórę, a opatrunek przysechł do tych fragmentów,
które jeszcze trochę ropiały. Przy jednym z takich miejsc syknął z bólu,
naderwawszy strup.
- Ja pierdolę, co ty robisz? Daj mi to… - ofukał go złodziej.
Rio zamoczył kawałek materiału w ciepłej wodzie i przyłożył
do rany. Kiedy zeschnięte miejsca odmokły, delikatnie usunął stary opatrunek.
- Dziękuję – mruknął zawstydzony Neth.
Odetchnął płytko i spuścił wzrok po sobie. Było mu wstyd i czuł wdzięczność,
kiedy Rio powoli przemywał ranę i nakładał na nią tłustą maść, mającą
przyspieszyć jej gojenie. Cóż, mag wolałby zastosować jeden ze swoich
preparatów, ale już wcześniej podjął decyzję o niestosowaniu magii.
Przynajmniej na razie.
- Masz bardzo delikatną skórę, bardziej niż niejedna kobieta.
Riordan przesunął opuszkami palców wokół smarowanej przez siebie rany,
powodując tym samym charakterystyczny dreszcz na plecach Nechtana. Mag poczuł
jak pieką go z całą pewnością mocno zaczerwienione policzki.
- Skończyłeś?! – Co za… - Przestań się śmiać!
No tak jego reakcja, musiała wyglądać dziwnie. Nie przerywając
pracy, Rio z szelmowskim uśmiechem, owijał czystym bandażem zabezpieczone
wcześniej miejsce.
- Nie denerwuj się tak. Żadnej nie powiem, że jesteś taki wrażliwy
– zaśmiał się.
Oczywiście, że musiał to jeszcze skomentować. Nechtan czuł, że na
własne życzenie wlazł w bagno i że ten drań szybko mu nie odpuści.
- Poza tym babeczki lubią takich ślicznych facetów. Pewnie nie narzekasz,
więc się tak nie spinaj. – Klepnął go w udo i zabrał się za zbieranie
medykamentów.
Nechtan zasępił się. Nie lubił takich rozmów. Każdą kobietę traktował
jak damę, nawet jeśli w głębi serca miał o niej nienajlepsze zdanie. Nigdy
nie chwalił się swoimi podbojami, zresztą pomimo sporej elastyczności w tej
kwestii i tak wolał mężczyzn.
- W ogóle jakim cudem nie została ci żadna blizna na twarzy? Wyglądało
to naprawdę strasznie – spytał Rio, nachylając się tak nisko nad twarzą Netha,
że ten miał wręcz wrażenie że mężczyzna robił to specjalnie, tylko po to żeby
go zawstydzić.
- Szybko się regeneruję. Podobno mam to po matce – jęknął.
- Niesamowite… A mnie po jednej głupiej bójce ta szrama została –
rzucił, wskazując na swój policzek. – Pocieszę się chociaż tym że charakter
masz beznadziejny.
Po ponownym poskładaniu Nechtana, Riordan udał się prosto na
piętro, co mogło oznaczać tylko tyle, że znowu spakuje się i zabierze z domu
na całą noc. I rzeczywiście po kilku minutach, kiedy zszedł na dół, miał
spakowany plecak i założoną kurtkę.
- Znowu wychodzisz? – zapytał Neth, od razu karcąc się za zbyt
zawiedziony ton głosu.
Rio spojrzał na niego unosząc brwi pytająco.
- A co, będziesz za mną tęsknił? – zapytał kpiąco.
- Zawsze musisz być taki złośliwy? – zirytował się mag. - Po prostu
nie przywykłem do marnotrawienia czasu. Czyli mówiąc wprost, kiedy ty szlajasz się
nie wiadomo gdzie, ja siedzę tutaj sam i okropnie się nudzę.
- Może nawet zabrałbym cię ze sobą, ale przecież ledwo chodzisz
nawet po tym pokoju. Ktoś musi zarobić na twoje utrzymanie - zaśmiał się. –
Cholera, a mogłem przygarnąć psa… - dodał, udając szczerą refleksję.
- Skoro idziesz pracować, to nie powinieneś wychodzić z pustym
plecakiem?
Nechtan się zdenerwował. Na co dzień wypierał ze świadomości
wiedzę o tym, czym zajmował się Rio, ale za każdym razem, kiedy przychodziło do
rozmowy na ten temat, odczuwał głęboką irytację. Najgorsze było to, że
rzeczywiście dopóki tu mieszkał, automatycznie korzystał z efektów pracy tego mężczyzny.
- Nie będę się przed tobą tłumaczył. – Rio wzruszył lekceważąco ramionami.
– Czuj się jak u siebie. Powinienem wrócić za dwa dni, w tym czasie uważaj na
bandaże. Nic ci nie będzie, jeśli na tyle czasu zostawisz je w spokoju. W razie
czego, wiesz gdzie są opatrunki.
Po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Jakby te zamki
miały stanowić faktyczną blokadę dla Nechtana.
*
Nie wytrzymałby bezczynnie, więc zajął się sprzątaniem. Wiedział
jakiego rodzaju zaczepek mógł się spodziewać w związku z tym, więc wewnętrznie
starał się na nie przygotować. Stan do jakiego jego gospodarz doprowadził dom
był opłakany. Wszędzie walało się pełno kurzu, a pająki musiał już
traktować jak swoje zwierzątka domowe. W czasie ogarniania składziku na górze,
Nethowi udało się nawet znaleźć damską bieliznę wciśniętą pod pufę. Ohyda.
Dwa dni minęły, później trzy i cztery, a Rio nadal nie wracał.
Neth zastanawiał się, czy nie będzie zmuszony wyjść na zewnątrz chociażby po jakieś
zapasy jedzenia, ale ostatecznie, rano, piątego dnia mężczyzna raczył się
wreszcie pojawić.
Wyglądał jakby stratował go cały zaprzęg koni, ale i tak uśmiechał
się od ucha do ucha.
- Cholera, ale kanał. Wybacz królewno, że kazałem ci czekać tak
długo – odezwał się powoli. – Mam nadzieję, że przeżyłeś i masz się dobrze?
- Pewnie lepiej od ciebie. Ktoś poznał się na tobie i w porę oberwałeś?
– zapytał mag, z nieskrywaną satysfakcją.
- Chciałbyś – zaśmiał się. - Niestety mieliśmy drobne problemy ze
środkiem transportu, ale w porę to ogarnęliśmy. I co najważniejsze, kasa się
zgadza.
Rio zadowolony z siebie, zamachał plikiem kawałków kolorowego pergaminu,
z wypisanymi cyferkami, tuż przed oczyma maga.
- Widzę, że rzeczywiście ci się nudziło – dodał rozglądając się po
pomieszczeniu. – W tym domu jeszcze nigdy nie było tak czysto. Może powinienem
poprosić cię o rękę?
- Powinieneś tego nie komentować i nie podnosić mi ciśnienia – burknął
Neth, stawiając na kuchni niewielki czajnik z wodą.
- Okej. To ty zrób umęczonemu mężczyźnie ciepłej herbaty, a ja idę
się wykąpać. – Już kończąc to zdanie, zamykał się w łazience, żeby nie oberwać
lecącą w jego stronę poduszką.
Cholerny drań! On spędził w zamknięciu prawie tydzień z nudów
odchodząc od zmysłów, a on wracał sobie zadowolony z życia i jeszcze miał
czelność rzucać swoimi głupawymi docinkami. Oczywiście nawet do głowy mu nie
przyszło, żeby przeprosić, a po cóż miałby to robić?! Zapewne nie znał wagi
takich słów.
Temat pieniędzy szybko powrócił, ponieważ Neth nie mógł zaradzić
temu, że był szczerze zainteresowany walutą jaką posługiwali się mieszkańcy
Laurenii. Riordan tłumaczył mu względnie cierpliwie, jak to u nich działało i
czym były pieniądze. Złoto było bardzo cenne, ale na co dzień posługiwano się
wydrukowanymi banknotami albo monetami wykonanymi z mniej szlachetnych
kruszców.
Sam Riordan był natomiast wyjątkowo zaszokowany, kiedy odkrył, że
miał pod swoim dachem rodowitego mieszkańca Wayrii. Obywatele obu kontynentów
raczej nie odwiedzali się wzajemnie. Kompletnie nic o sobie nie wiedzieli, a
mieszkańcy Laurenii byli za pewne święcie przekonani, że Wayria to prawie
niezamieszkała dzicz. Być może było w tym trochę prawdy, ale za to u nich
nawet zwyczajni ludzie zazwyczaj posiadali w sobie, chociaż szczątkowe ilości
many. Siłą rzeczy, wymieniali swoje spostrzeżenia i rozmawiali o różnicach,
dzielących oba miejsca.
Teraz Rio bardziej rozumiał jakim cudem Neth mógł być w tak
opłakanym stanie, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Przeprawa przez wielkie
wody nie mogła należeć do łatwych.
- Nie rozumiem jednej rzeczy – zaczął Rio. – Jakim cudem znalazłeś
się w Rennais, skoro jedyny port do jakiego mogłeś trafić, znajduje się na drugim
końcu kontynentu?
Nechtan zastanowił się nad odpowiedzią. No tak, więc jak to zrobił?
Przecież nie mógł mu powiedzieć, że otworzył przejście między wymiarami, żeby
sobie skrócić trasę…
- To była długa i trudna podróż. Jak widać, jestem trochę mniej delikatny,
niż uważałeś do tej pory – odgryzł się. – Nie pytaj, to nie będę musiał kłamać.
Rio nie drążył tematu. Najwyraźniej rozumiał, że czasami lepiej było
nie wiedzieć. Zamiast tego postanowił zapytać o coś innego.
- To prawda, że w Wayrii w ogóle nie ma gór, ani jezior? I że
wszystko jest porośnięte lasami? – Mężczyzna silił się na swój tradycyjny ton,
ale widać było, że trudno mu było walczyć z własną ciekawością.
- Nie do końca. To znaczy, rzeczywiście jest bardzo dużo lasów,
a terany są raczej nizinne, ale mamy też mniejsze, czy większe wzniesienia.
Mój dom stoi na jednym z nich. Źródła wody też są. Niby jak się spodziewasz, że
wyglądałoby życie bez nich? – odparł nonszalancko mag.
- No tak. A ludzie? Słyszałem, że prawie nikt tam nie mieszka.
- W Wayrii życie skupia się głównie w małych wsiach. Nie wątpię,
że nikogo nie obchodzą, ale jest też kilka większych ludzkich miast. Usytuowane
są dość daleko od siebie, wzdłuż zachodniego wybrzeża. Dlatego mamy także kilka
mniejszych portów.
- Kilka portów? W Laurenii istnieje tylko jeden – wtrącił się Rio.
- Wiem. Ale za to znacznie większy. U nas transport odbywa się
głównie drogą morską. Żeby dostać się do waszego portu, ja musiałbym zaliczyć
wszystkie nasze po drodze – kontynuował Neth.
- Zaraz, zaraz powiedziałeś „ludzkich miast”? – Mężczyzna
zmarszczył czoło, jakby dopiero dotarł do niego sens słów maga. – To są jakieś
inne?
Neth przez moment nie wiedział co powiedzieć. Użył takiego wyrażenia,
ponieważ był do niego przyzwyczajony, ale faktycznie z punktu widzenia Rio, a
nawet zwykłych mieszkańców Wayrii, to co powiedział brzmiało dziwacznie. Tylko
magowie wiedzieli, że wschodnia część kontynentu była przepełniona magią, i że
w zgodzie z ludźmi żyło tam wiele innych istot, o których ludzie z zachodu nie
mili pojęcia. Dla Nechtana nie było w tym nic dziwnego. Wschodnia część
kontynentu znajdowała się bliżej Aghbyur, czyli bliżej obszaru nazywanego
źródłem. Było to miejsce, w którym powstała ta przeklęta wyrwa, przez którą
kontynenty rozdzieliły się przed laty, a granice między wymiarami uległy
uszkodzeniu. To w ten sposób Wayria stała się domem dla starszych magów. W Aghbyur
właśnie, narodziła się mana, która przez lata wnikała w każdy żywy organizm,
jaki znalazł się w jej zasięgu. Starsi byli najpotężniejsi dlatego, że byli
wręcz wypełnieni mocą. Kolejne pokolenia miały jej coraz mniej. Dlatego
niektórzy czarodzieje, szaleli na punkcie genealogii. Wielu z nich
pragnęło rosnąć w siłę, łącząc się jedynie z tymi rodami, które posiadały manę
od pokoleń. Każde dziecko powstałe ze związku maga i człowieka miało znacznie
mniej mocy, niż nawet najsłabsze, urodzone w domu pełnej many.
- Tak mi się jakoś powiedziało – odparł w końcu. – Wiesz w ogóle
że kiedyś oba kontynenty stanowiły całość? – zapytał, starając się odwrócić
jego uwagę.
Neth uważał, że Rio był jak takie ciekawskie dziecko. Wystarczyło
pokazać mu coś nowego, a od razu zapominał o całej reszcie świata.
- Nie wydaje mi się, żeby to było możliwe. Chyba zbyt wiele je różni?
– mruknął z powątpiewaniem Rio.
- A jednak. Ale to było bardzo dawno temu – urwał.
Neth lubił prowadzić rozmowy dotyczące prawdopodobnych przyczyn
powstania wyrwy na granicy kontynentów, ale niestety prawie nigdy nie miał ku
temu sposobności. Teraz również musiał się od tego powstrzymać, bo w końcu jego
towarzysz nie miał o tym wszystkim bladego pojęcia. Nie żeby akurat w tej
dziedzinie Neth był specjalistą. Starsi badali tę sprawę przez całe wieki, a z
tego co wiedział nadal pozostawała niewyjaśniona.
- Dla mnie niesamowite jest jak wy radzicie tu sobie bez… chodzi
mi o to, że macie tyle niezwykłych wynalazków. O niektórych z nich czytałem,
ale to u ciebie po raz pierwszy w życiu zobaczyłem jak działają różne
sprzęty.
- Wiesz, ja w sumie nie mam tutaj żadnych sprzętów. Prawie nie
siedzę w domu, więc ich nie potrzebuję – uśmiechnął się, trochę zdziwiony Rio.
Mag wywrócił oczami.
- Mam na myśli chociażby oświetlenie. Elektryczność. Takie tam. W
Wayrii tego nie ma – mruknął.
Nie potrzebowali tego wszystkiego. Ludzkich osad było naprawdę
niewiele, a magowie mieli do dyspozycji całą swoją potęgę. Riordan wyglądał
za to, jakby wszystkie jego wizje o kompletnej dziczy, jaką w jego mniemaniu
była Wayria, właśnie zostały potwierdzone.
- Nie macie prądu? – zdziwił się. – No to nie dziwię się, że chciałeś
się stamtąd wyrwać – zaśmiał się mężczyzna. – Cholera, ale teraz to zaczynam
się obawiać o swoją inwestycję. Nie wiem, czy dobrze zrobiłem ściągając cię
sobie na głowę.
Nechtan wpatrywał się mężczyznę przed sobą, tracąc chęci do
dalszej konwersacji. Rio miał niezwykły talent do niestosownych i głupich żartów.
Niby to miało być zabawne?
- Co się tak naburmuszyłeś? – zakpił Rio. – Mówiłem ci już, że powinieneś
się czasem wyluzować? Strasznie sztywny jesteś.
- Nie twoja sprawa – wymamrotał pod nosem mag.
Gdyby ktoś zapytał go o zdanie, zażyczyłby sobie swobodnej możliwości
oglądania ciała Riordana jak najczęściej, żeby tylko nie mógł się odzywać.
Najlepiej jakby miał założony knebel. To byłoby nawet pociągające. Drań był
niesamowicie seksowny, ale zwyczajnie irytujący.
- Zgoda, przepraszam. – Riordan najwyraźniej postanowił odebrać mu
całkiem dobry powód do złości. – To co, opowiesz mi coś więcej?
Więc Neth opowiadał. Mówił mu o wszystkim tym, czym sam zachwycał
się opuszczając posiadłość ojca. O lasach pełnych wysokich jak góry drzew, o
przepełnionej gospodzie, jedynej w mieście, o pastwiskach koni i bydła, oraz o
ciężko pracujących w polach ludziach.
Żałował, że nie mógł opowiedzieć mu o prawdziwie pięknej Wayrii.
Tej, którą sam znał jedynie z ksiąg. Przysiągł sobie, że kiedyś zwiedzi
cały wschód, i nic, nawet jego ojciec go przed nie powstrzyma.
Rozmawiali, aż do wieczora, poznając coraz więcej szczegółów
odróżniających ich domy.
- Grywasz czasem w kości?
Mag popatrzył na towarzysza bez zrozumienia.
- W co? – zapytał.
- W kości, kolego. W kościanego pokera na przykład. – Rio nie wyglądał
na zrażonego ignorancją swojego zakładnika. – Chcesz spróbować? Pokażę ci o co
w tym chodzi, przecież podobno całymi dniami się nudzisz. Możesz skorzystać z tego,
że nigdzie się już dzisiaj nie wybieram. Hm? - Rio rzucił Nethowi pytające
spojrzenie, pełne oczekiwania.
Z początku Nechtan nie był przekonany, ale i tak nie miał żadnej
ciekawszej alternatywy. Zresztą nie uśmiechało mu się spędzanie kolejnego wieczoru
na liczeniu sęków w ścianach, podjął się więc próby przyswojenia zasad gry.
Okazało się że kiedy wreszcie je załapał, gra autentycznie zaczęła sprawiać mu
przyjemność.
- Chciałem zostawić to na jakąś okazję, ale co tam, raz się żyje...
– Rio udał się na górę, po czym wrócił ze skrzynką kilku butelek wina. – To
naprawdę dobry gatunek, grzeje jak złoto – wyszczerzył zęby stawiając łup na
stole.
Dwie godziny później, Rio wydawał się być sympatyczniejszą osobą.
Wyniki zapisywali coraz mniej dokładnie, pomijając niektóre kolejki gry,
krzycząc na siebie i śmiejąc się z tego. Było zaskakująco zwyczajnie. Po raz
pierwszy od bardzo dawna, Nechtan czuł się przyjemnie wyluzowany.
- Ej! Słuchasz mnie w ogóle?
Rio poklepał towarzysza po ramieniu. Mag właśnie śmiał się z opowiedzianej
przez niego anegdoty o Wayrijczykach.
- Tak, tak, słucham cię, panie złodzieju.
Neth znów roześmiał się patrząc na tego mężczyznę. Pijany Riordan
rozpuścił przydługie włosy, które teraz wpadały mu na twarz.
Kręciło mu się w głowie, a jego oczy szkliły się od alkoholu.
Chyba trochę przesadził. Riordan zresztą także stracił wątek, ale po chwili znowu
się odezwał.
- Jak to jest, że masz taki ładny uśmiech, a prawie nigdy się nie
uśmiechasz?
Mężczyzna przyglądał mu się zaciekawiony, podpierając głowę na
dłoni. Bawił się kostkami do gry, ale żaden z nich nie był już w stanie policzyć
ilości wyrzuconych oczek, więc odpuścili.
- Przecież się śmieję. O dziwo z tobą. – Neth uśmiechnął się szeroko,
jakby dla potwierdzenia tych słów.
Było mu lekko na duchu i powoli morzył go sen. Alkohol działał
cuda. Będzie musiał próbować go częściej.
- Wcale nie. Pierwszy raz to dostrzegam. Masz szeroki uśmiech, pełen
dużych, białych zębów – wyliczał. - I masz wyjątkowo długie kły! Czekaj… - Rio
zrobił dramatyczną pauzę. - Goi się na tobie jak na psie, masz ostre kły, a do
tego jesteś strasznym dupkiem! Nie wierzę… Jesteś wilkołakiem! – Rio chwiejnie
wyciągnął palec wskazujący w stronę maga, kończąc przedstawienie.
Nechtan wybuchnął śmiechem.
- Ten tekst był tak żenujący, że chyba nawet nie oczekujesz mojego
komentarza – parsknął.
– Mnie nie oszukasz! Czytałem poważne studium naukowe na ten
temat! – Riordan sięgnął po opowiadania, które wcześniej czytał i pokazał mu
stronę z marnie wymalowanym wilkołakiem. – O tutaj, cały ty! – wyszczerzył się,
zadowolony.
- Jestem znacznie przystojniejszy! – Mag udał oburzenie, ale zdradzał
go nieustępujący z twarzy uśmiech. – Koniec, nie rozmawiam z tobą więcej, bo
jeszcze zacznę cię lubić. Idę spać – oświadczył.
Tak po prawdzie to już od dawna darzył go sympatią. Oszukiwał się,
że było inaczej, stale przedkładając przed sobą argumenty świadczące o tym
Riordan nie był dobrym człowiekiem, ale na co dzień jego zachowanie wskazywało
na coś zupełnie innego. Był pogodnym, często śmiejącym się dzieciakiem. Uwielbiał
prace w ogrodzie za domem i często ćwiczył w pełnym słońcu. Lubił też gotować i
głośno słuchać muzyki, a czasami mag przyłapywał go na tym jak śpiewał wtórując
wykonawcom, niemiłosiernie przy tym wyjąc.
Nechtan zastanawiał się, co skłoniło go do takiego sposobu zarabiania
na życie. Nie wyglądał na człowieka leniwego, ani tym bardziej na głupiego,
żeby nie mógł sobie znaleźć uczciwego zajęcia.
Podniósł się z krzesła z łatwością, ale z chodzeniem miał już
nieco więcej problemów. Zatoczył się solidnie i z pewnością uderzyłby
o podłogę, gdyby Rio go nie złapał.
- Uważaj, przystojniaku od siedmiu boleści! – Sam nie trzymał
pionu nazbyt pewnie, więc po prostu wspólnie dotoczyli się do łóżka. Gospodarz
chciał się od razu przenieść na kanapę, ale Nechtan objął go w pasie i
przyciągnął do siebie.
- Zostań – szepnął cicho.
- Hmm? Ale będzie ciasno... – burknął.
Rio został. Pewnie i tak miałby problem, żeby dotrzeć do kanapy.
To był dobry wieczór. Mag prawie natychmiast usnął.
Przebudził się kilka godzin później, a jedynym co do niego docierało
był ból głowy. Uniósł powieki i zaczął powoli rejestrować rzeczywistość. Ku
swemu zdumieniu obok siebie zobaczył śpiącego Riordana. No tak… chyba sam go
tutaj zatrzymał. Patrzył na niego przez chwilę z uśmiechem na ustach. Nie
trwało to jednak długo, ponieważ nadchodząca powoli świadomość sytuacji
przywołała go do porządku.
Cholera. Co on w ogóle wyprawiał. Bawił się, udawał zwykłego
człowieka i spędzał czas w towarzystwie złodzieja. Przecież miał jasno
sprecyzowany cel. Chciał odkryć prawdę o swoim życiu, znaleźć odpowiedzi na
wydłużającą się coraz bardziej listę pytań. Nie mógł pozwolić sobie na takie
przystanki, a tymczasem leżał właśnie obok człowieka, który przecież
wprost zakomunikował mu, że pomocy udzielił mu tylko dlaczego, że liczył na
swój własny zysk.
Nie czuł się z tym dobrze, ale nie mógł nic poradzić na to, że potrzebował
i chciał tej odrobiny spokoju. Przymknął na powrót powieki i ułożył głowę
obok Rio. Koniecznie będzie musiał zacząć działać. Ale jeszcze nie teraz.
Przecież mógł sobie pozwolić na kilka dni zwłoki.
*
- Jadasz czasem coś innego niż owoce? – zagadnął go złodziej, kiedy
przegryzał jabłko siedząc przy stole. Riordan, po drugiej stronie znowu ślęczał
w swoich zapiskach, które zawsze zabierał ze sobą, więc Nethowi nie było dane
się im przyjrzeć.
- Oczywiście, że tak – odpowiedział spokojnie, wysilając wzrok, by
coś dostrzec, ale pod tym kątem na niewiele mu się to zdało.
- Zastanawiam się jakim cudem, jeszcze żyjesz. Trochę tu już ze
mną mieszkasz, a wszystko to co zjadłeś do tej pory, mnie wystarczyłoby może na
tydzień głodówki.
- Czyli po prostu ty jadasz za dużo. Daj mi spokój, przecież się
nie głodzę.
Może faktycznie powinien zacząć przykładać do tego więcej uwagi,
skoro Riordan zauważył, że coś było nie tak. Niestety od czasu tamtego dziwnego
napadu, jedzenie odstręczało go jeszcze bardziej, niż kiedyś. Nie uśmiechało mu
się jedzenie na siłę, ale najwyraźniej nie będzie miał wyjścia.
- No nie wiem. Pamiętam z jakim poświęceniem dbałeś o czystość
swoich włosów żeby twoja uroda nie ucierpiała, może tym razem coś ci się
uroiło, że musisz dbać o linię.
- Wyglądam, jakbym musiał…? – Neth spojrzał na siebie odruchowo.
- Wyglądasz… bardzo dobrze, naprawdę… - Rio zmieszał się odrobinę.
– Mam na myśli, że zdecydowanie, nie musisz się odchudzać, zgoda? – sprecyzował.
- Wiem – uciął mag.
Nie chciał dać się wciągnąć w podobną dyskusję. Riordan działał na
niego w sposób, w który oddziaływać zdecydowanie nie powinien. Tym bardziej
tego typu uwagi wolał sobie odpuścić.
- Wiesz, mógłbyś mi się dzisiaj trochę przydać. – Na całe
szczęście to Riordan zmienił temat. - Wieczorem wychodzę odwiedzić
siostrzenicę, a obiecałem że kupię jej kolorowe wstążki do włosów…
- A co ja mam z tym wspólnego? – przestraszył się mag.
Jak się okazało przestraszył się całkiem słusznie.
- Mógłbym na tobie poćwiczyć splatanie warkoczy? – wypalił Rio.
- Chyba zwariowałeś…
- Nechtan, no bądź człowiekiem, przecież nosisz długie włosy, nadadzą
się idealnie.
- Mowy nie ma, zapomnij! – Neth podniósł się z miejsca, na wszelki
wypadek odsuwając się od niego. Rio musiał postradać zmysły do reszty. – Nie
znoszę jak ktoś dotyka mojej głowy…
- Chodzi o radość w oczach dziecka! No nie daj się prosić…
- Cholera, nie! – fuknął z kanapy.
Mag dał się prosić i to dosyć długo, ale Riordan i tak mu nie odpuścił.
Pół godziny później siedział na krześle, na środku pokoju z obrażoną miną,
zastanawiając się jakim cudem doszło do sytuacji, w której ktoś zaplatał mu
włosy w fantazyjne warkoczyki.
- Długo jeszcze?
- Jeszcze tylko chwilę – odpowiedział mu rozbawiony głos. – Jasny
chuj, szkoda, że nie mam aparatu…
- Słucham?!
- Wyglądasz przeuroczo – ocenił, spoglądając na niego od przodu.
W oczach lśniły mu łzy. Najwyraźniej długo się powstrzymywał, żeby
nie parsknąć śmiechem. Kutas. Gdyby spojrzenie mogło zabijać Riordan z
pewnością padłby trupem.
- Wybuchnij śmiechem, a nie ręczę za siebie!
Mag czuł, że jego twarz z pewnością dysponuje teraz znacznie
bardziej ożywionym zestawem barw, niż zazwyczaj.
– Riordan, zdejmij to ze mnie! Ale już!
Rio chichotał podziwiając swoje dzieło, a jego mina coraz bardziej
bawiła Nechtana. Mężczyzna naprawdę starał się powstrzymywać od śmiechu, ale
zwyczajnie nie mógł, przez co zrobił się cały czerwony i uwidoczniła się
mu się jego specyficzna żyłka na czole. W końcu popłakał się, zginając wpół. Nechtan
obserwując go, sam nie wytrzymał i roześmiał się razem z nim. Spektakularnie
odrzucił warkocze do tyłu. Do irytowania się postanowił wrócić nieco później.
Wieczorem znowu został sam. Wisiał na oknie, wpatrując się
w niewielki ogródek, w którym Rio hodował zioła i jakieś proste w utrzymaniu
warzywa. Zastanawiał się, czy mężczyzna wróci na noc, czy znowu gdzieś się
zawinie. Naprawdę zbyt rzadko bywał w domu.
*
Kilka dni. Tyle zakładał, tymczasem dni mijały zdecydowanie zbyt
szybko. Zwłaszcza kiedy Riordan przebywał w domu, czas zdawał się upływać w
wręcz zatrważającym tempie.
Neth obudził się wczesnym rankiem. Bolało go biodro. Rany goiły
się dobrze, jednak bez konkretnych zabiegów ze strony maga, trwało to zdecydowanie
za długo. Spojrzał na kanapę, gdzie w czasie jego obecności sypiał Rio, jeśli
tylko nocował w domu. Stała pusta, przykryta rozwalonym kocem. Gospodarz
niespecjalnie przejmował się utrzymywaniem porządku. Jeśli coś robił, to tylko
dlatego że musiał. Nechtan przeciągnął się delikatnie i zwlekł z łóżka.
Wiedział, że już nie zaśnie, więc postanowił przynajmniej umyć się i coś zjeść.
Dzisiaj planował pomówić z Rio. Chciał zapłacić za swój pobyt w tym
miejscu i zaplanować dalszą wyprawę. Najwyższy na to czas.
Skierował się w stronę łazienki, kiedy jego uwagę przykuł widok za
oknem. Riordan ćwiczył. Miał na sobie jedynie luźne spodnie, a jego dłonie
owinięte były materiałem, w taki sposób, że wyglądało to tak, jakby miał na
nich rękawice bez palców. Mężczyzna uderzał na przemian pięściami i nogami w
pień drzewa obwiązanego kocem. Jego ciało było napięte i błyszczało od
potu. Włosy miał jak zwykle związane, ale kilka kosmyków wysmyknęło mu się spod
rzemyka, którym je sznurował. Miał skupioną twarz i wyglądał jakby
znajdował się w jakimś transie.
Nechtan poczuł, że zrobiło mu się cieplej. Podszedł do okna i przysiadł
na kanapie, wpatrując się w Riordana. No nie, taki strój powinien być zakazany…
Przecież nie był z kamienia, niby jak miałby się temu oprzeć… Powoli robiło
mu się ciasno w spodniach, a jego serce nieznacznie przyspieszyło. Dotknął
się przez materiał i powoli przesunął ręką po wyraźnym wybrzuszeniu. Rio
wyglądał teraz tak pociągająco, że logiczne myślenie Nechtana wyparowało. Wysunął
dłoń pod materiał spodni. Patrzył na Riordana, na jego ciało i pracujące
mięśnie. Obserwował determinację wymalowaną na jego twarzy i spływający pot po
skroniach. Zaczął się niespiesznie masturbować. Bezczelnie wpatrywał się w tego
mężczyznę i wyobrażał sobie jak twarde musiałby być w dotyku jego mięśnie
na udach i pośladkach. Coraz szybciej przesuwał zaciśniętą dłonią po całej długości
swojego penisa, zaciskając się na nim trochę mocniej. Nie potrafił nad sobą
zapanować. Nie uprawiał seksu od wieków, a widok takiego Riordana niesamowicie
go kręcił. Nie potrzebował wiele czasu. Głośno stęknął i skończył we
własnej dłoni, mając wzrok utkwiony w Rio. Ręka lepiła mu się od spermy. Odetchnął
po spełnieniu i od razu poczuł charakterystyczne zażenowanie swoją osobą. Co on
w ogóle wyprawiał! Wyjrzał raz jeszcze przez okno i na moment zamarł, kiedy jego
wzrok spotkał się ze spojrzeniem Riordana. Miał wrażenie, że jego twarz spłonie
żywcem.
O jejeeee :) widzę że coraz ciekawiej się tu dzieje. Piszesz bardzo ciekawie. I kurna dlaczego koniec w takim momencie xD weny :)
OdpowiedzUsuńO widzisz - bardzo dziękuję za wenę! :* poproszę jeszcze ciut wyższe ciśnienie ;D Jak zdrówko, lepiej coś? ;)
UsuńWlasnie odkryłam tą stronę :) Już widzę, że na pewno zostanę na dłuższą lekturę :D
OdpowiedzUsuńDziękuję i zapraszam :)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńno coraz ciekawiej, Rio wydaje się tutaj taką bardzo intrygującą postacią... widać jak bardzo różnią się tutaj obydwaj swiaty..m a końcówka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ale ciekawy koncept 2 kontynentów :) Zafascynował mnie. Lecę czytać dalej
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Rio jest taką intrygująca postacią... oba światy bardzo się różnią... a końcówka och...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza