Najgorszy cz.12

Strasznie ciężko się posługiwać komputerem jedną ręką, kiedy druga jest przygnieciona kotem. Ale wiadomo - są rzeczy ważne i ważniejsze ;)
Szybki fragment na niedzielę, ze specjalną dedykacją dla Anyi ;)
Pięknego dnia!
-.-.-.-.-.-.-


Pierwszym co zrobił, gdy tylko pierwsze promienie słoneczne zaatakowały jego powieki, było sprawdzenie lewej strony łóżka. Ulga i skok ciśnienia. Szczęście i nagły wszechogarniający go spokój - to właśnie poczuł, gdy przyjemnie wyspany, mógł dostrzec uśpioną twarz Mai, wtuloną w jego ramię. Przeciągnął się, obejmując chłopaka, który wymruczał coś niezrozumiałego i odwrócił się na drugi bok, nadal śpiąc.
Jeszcze chwilę gapił się w jego nieruchome ramiona, unoszone powolnym, spokojnym oddechem, po czym pocałował go w plecy i wstał starając się nie narobić przy tym zbyt wiele hałasu. Zamknął drzwi sypialni i ospale ruszył do kuchni w towarzystwie szczęśliwego labradora.
- Masz ochotę na śniadanie? – zagadnął psa półgłosem.
Mickey szczeknął, zupełnie nie ograniczając strun głosowych, więc Mike czym prędzej rozsunął na co dzień nieużywane zasłony, wiszące w miejscu, w którym powinny znajdować się drzwi oddzielające korytarz z częścią sypialnianą i łazienką, od części z salonem i z kuchnią. W mieszkaniu Mike’a był tutaj kopulasty otwór z podwieszonymi kolorowymi makaronikami jego mamy i grubszymi zasłonami, z których pani Bates korzystała, gdy kłóciła się z mężem.
Włączył muzykę i zabrał się za parzenie mocnej jak diabli kawy. Sam jej aromat uszczęśliwiał. Właśnie był w trakcie scenicznego machania głową i przytupywania do rytmu, gdy zorientował się, że Maia stoi w drzwiach kuchni, oparty o framugę i przygląda mu się z uniesioną brwią.
- „Afraid to Shoot Stangers”? Naprawdę? – odezwał się ziewając.
- O proszę, czyżbyś słuchał ironów? – zapytał z uśmiechem. – To coś nowego, zdawało mi się, że u ciebie zwykle grają inne gatunki.
- Słucham, bo muszę, w końcu jestem twoim sąsiadem, co nie? No ale ta solówka to klasyk, chociaż poważnie Mike, ty podobno nie miałeś oporów ze strzelaniem do ludzi – wytknął mu wrednie.
- Ja do nikogo nie strzelałem… – bąknął. – Chcesz kawy?
- Wolałbym wina – wspomniał, nim kolejne ziewnięcie przerwało mu wypowiedź. – Albo… w sumie niech będzie jednak ta kawa…
- Jest siódma rano – przypomniał mu Mike.
- Czyli noc jeszcze młoda. Co najmniej dwadzieścia trzy godziny do świtu – oznajmił. - Z mlekiem i z cukrem poproszę.
- Robi się.
Poprawił okulary na nosie i zabrał się za rozlewanie czarnego nektaru.
- Tak w ogóle, to od kiedy ty nosisz okulary?
- Od zawsze?
- Jakoś nigdy nie widziałem. - Chłopak rozsiadł się przy stoliku, po drodze nasypując Mickey’owi psie chrupki, naszykowane w kubełku z miarką.
- Bo chodzę w soczewkach. W okularach można mnie spotkać tylko o tak skandalicznej porze jak teraz – wyjaśnił.
Postawił większy kubek na stoliku przed Maią i przysiadł się do niego, powoli wsysając gorący napój. Okno w kuchni rzucało przyjemną, poranną poświatę białego światła na czerwonawą, drobną kostkę płytek, tuż nad czarnym blatem kuchennym. Mały, kwadratowy stolik stał przy ścianie, po obu stronach ograniczony dwoma krzesłami z miękkim siedziskiem. Pod nim znajdował się nieduży puf, na którym Maia wyłożył nogi, spokojnie przyglądając się Mike’owi. Ani słowem nie wspomniał o tym, że przyszedł do niego w nocy.
- Umiesz robić omlety? – wypalił chłopak.
Mike rzucił mu rozbawione spojrzenie.
- Może – odparł dyplomatycznie. Coś tam umiał. – Jesteś głodny? Chcesz na słodko? – upewnił się.
Chłopak skinął głową.
- Jeśli mogę – rzucił lekko się rumieniąc. - Cholera… - warknął po chwili. – Nie zabrałem fajek.
- Nie wytrzymasz bez nich?
- Nie. Jak tak teraz myślę… to chyba w ogóle mi się skończyły… Kurwa – kontynuował macając się po kieszeniach i zupełnie nie zważając na sugestię, żeby może chociaż raz odpuścić niezdrowy zwyczaj.
Mike westchnął i przeszedł przez korytarz, by z kurtki wyciągnąć swoje papierosy. Nie palił za często, ale czasem lubił zaciągnąć się przy piwie.
- Masz – powiedział, podtykając chłopakowi paczkę pod nos.
- Ty palisz?! – Maia był w takim szoku, że nawet nie podniósł do niej ręki.
Roześmiał się. Najwyraźniej jeden wspólny poranek potrafił odkryć przed drugą osobą więcej niż wiele godzin wspólnych rozmów.
- Zdarza się. To co, najpierw po fajce, a potem omlety, kochanie?
Chłopak zwęził oczy, ściągnął usta, ale i tak zdradzał go subtelny uśmiech.
- Daj już lepiej tę fajkę… – odparł uciekając wzrokiem.
Przeszli przez salon, żeby wyjść na wąski balkon.
Zaletą posiadania balkonu na parterze, był niewątpliwie delikatny cień, rzucany przez pobliskie drzewa i co wyższe krzewy. Sąsiadka z góry dbała o ten kawałek zieleni, sadząc kolorowe kwiaty i inne rośliny, więc mimo ochładzającej się pory roku, było tu naprawdę przyjemnie.
- Nie idziesz czasem na uczelnię? – zapytał Maia, zaciągając się otrzymanym papierosem. – Zdążysz?
Mike zarumienił się odrobinę.
- Eee… Myślałem, żeby sobie dzisiaj odpuścić… - zaczął.
- No pewnie, olej studia. Dzisiaj prawnikiem może być każdy – odparł ironicznie wzruszając ramionami.
- Chciałem spędzić więcej czasu z tobą – powiedział Mike, podchodząc do niego. – Kiedy widzę twoją rozespaną minę, to jakoś nie spieszy mi się do pożegnań, wiesz?
Objął Maię od tyłu i wsparł podbródek na jego barku. Chłopak co prawda poruszył się niespokojnie, ale nie odtrącił go, nadal podpierając przedramiona na balustradzie. Palił niespiesznie zapatrzony w niewielki ogródek w dole.
Na twarzy czuł ciepło jego policzka. Dłonie same powędrowały na biodra, a później na brzuch chłopaka.
- Co robisz? – zagadnął go.
- Zdaje się, że tylko cię dotykam, ale mówiąc szczerze, po głowie chodzą mi różne inne, ciekawsze pomysły – wyjaśnił.
Maia zachichotał.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to widać z ulicy?
- Nikogo tam nie ma – szepnął w gdzieś ponad obojczykiem chłopaka, całując jego szyję.
- Zmarnowałeś prawie całą fajkę. Popiół wisi…
Nie dał mu dokończyć. Papierosa, którego trzymał między palcami, wyrzucił, a Maię odwrócił przodem do siebie, by wreszcie go pocałować. Chłopak uniósł dłoń i wsunął mu palce we włosy, chętnie oddając pieszczotę. Jego biodra zakołysały się, przyklejone do lędźwi Michaela. W odpowiedzi jęknął w słodkie usta kochanka, powoli zakleszczając objęcia na jego talii. Zaciągał się nim znaczenie chętniej niż papierosem. Maia zarzucił mu ręce na szyję i po chwili całowali się namiętnie, zupełnie zapominając o okolicznościach.
Skóra Mai była gładka i delikatna. Jej ciepło przyjemnie kontrastowało z lekkim chłodem poranka, a leniwy, jesienny wietrzyk wzmagał obezwładniający zapach chłopaka. Mike’owi zaszumiało w głowie. Miał wrażenie, że jego organizm nie radził sobie z odbieraniem tylu bodźców jednocześnie.
Do tej pory jego seks był poprawny. Czerpał z niego przyjemność, trudno o inne doznanie, kiedy czysto fizycznie był w stanie się zaspokoić, ale to… to było coś zupełnie nowego. Jakby wszystkie jego zmysły na raz odbierały kochanka, angażując się w stu procentach, wręcz przesilając, podminowane wybuchem endorfin i adrenaliny. Szczęście wylewało się z niego i najwyraźniej musiało być zaraźliwe, ponieważ i Maia coraz śmielej otwierał się przed nim, obdarzając go subtelnymi uśmiechami przyozdabiającymi jego wargi i kąciki szarych oczu.
- A zajęcia? – zapytał podniecony, wprost w usta chłopaka, kiedy runęli na rozesłaną dzień wcześniej kanapę w salonie.
- Spóźnisz się… chwilkę… - wydyszał Maia rozedrganym z napięcia głosem, zgrabnie balansując na granicy szaleństwa Michaela, co rusz urywając pocałunki, po to by czym prędzej ponownie do nich wrócić.
Kto by pomyślał, że leniwe poranki - tak przyjemne w samotności, mogły okazać się znacznie lepsze w towarzystwie.

*

            Jechał o dziwo wcale nie spóźniony, ponieważ Maia zobowiązał się wyjść z Mickey’em. Odjąwszy ten obowiązek, oraz śniadanie… (Mike zostawił Mai zapasowe klucze i stówę na jakieś jedzenie - na już i na później, dla nich obu) zostało mu jeszcze pełnych piętnaście minut na dojazd, a przy niewielkim nagięciu obowiązujących przepisów drogowych, nawet nie musiał biec pod salę.
            W samochodzie grała „Trash”, Alice’a Coopera, którą to płytkę wcisnął w odtwarzacz, jeszcze w poprzednim tygodniu. Tym razem dodatkowo zainspirowała go nowej zabawy. Na telefonie wybrał kontakt do Mai i przesłał mu odnośnik do kawałka „Hell Is Living Without You”. Dokładnie tak się czuł. Nie jego wina, że na tym etapie, nie był już w stanie myśleć zupełnie o niczym, czy raczej o nikim innym. Niczym też… Właściwie Maia zajmował całą jego osobę. Całą głowę, całe serce i… ech… wszystko.

Na wykładzie zajął miejsce z tyłu. Jakoś przeczuwał, że nie byłby w stanie skupić się na tyle, by brać czynny udział w dyskusji. Trudno o to, kiedy przed oczami cały czas miało się nagie, wilgotne od potu ciało Mai, przesuwające się po pościeli w rytm własnych, chaotycznych, napędzanych pożądaniem pchnięć. Był taki gorący… Mike nadal wyraźnie widział jego zaciskające się na prześcieradle dłonie, kiedy sam klęczał tuż przed łóżkiem. Wciąż czuł jego szczupłe nogi wsparte na swoich ramionach. Widział załzawione oczy i zaróżowione policzki… I kurwa mać, znowu miał problem. Wlepił oczy w swoje ostatnie notatki. Prawo karne, taaak...
Sala szybko wypełniła się nudnymi twarzami pozostałych studentów prawa. Część z nich pootwierała laptopy, część notatniki i bardziej poręczne tablety, a jemu ciężko było uwierzyć, że do niedawna jego jedynym zmartwieniem była chęć pozytywnego zwrócenia na siebie uwagi prowadzącego.
Ledwie zdołał zapisać zarys omawianego tego dnia zagadnienia, będącego procesem karnym jakiegoś sklepikarza, a wibracje w kieszeni oznajmiły mu, że otrzymał odpowiedź. Kącik ust Mike’a rozciągnął się, nie pozwalając mu na stłumienie uśmiechu.
Wyciągnął telefon i zerknął na przygaszony w pośpiechu wyświetlacz. Maia odesłał mu tytuł piosenki z tej samej płyty – „Why Trust You”, a pod spodem podlinkował drugi, którego Mike nie znał. „Monster”, Lady Gagi. Że co? To ta laska od sukienki z mięsa? Niektóre jej utwory były nawet spoko…
Rozejrzał się po sali. Nikt nie patrzył w jego stronę, więc wyciągnął słuchawki z torby i dyskretnie wsunął sobie jedną z nich w ucho i włączył odtwarzanie piosenki.
To co usłyszał spowodowało, że szybko zmarszczył nos, no ale w końcu już wcześniej miał pojęcie jakiego rodzaju muzyki słuchał jego sąsiad. Poza słowami, na które jeszcze mógłby się uśmiechnąć, z każdą kolejną nutą dochodził do wniosku, że raczej nie dogadają się z Maią pod względem muzycznym. To był jakiś kompletny dramat bez brzmienia. Natomiast sama zabawa mu się spodobała.
Naprędce wystukał w wyszukiwarce kawałek "I Was Made For Livin' You", Kissów. Po tytule dopisał: "kochanie" i wysłał.
- "Girl"? - przyszło po kilku minutach. 
- Paul ewidentnie się walnął. Miało być "boy", zaufaj mi ;) 
- Psychol! "If I Had You", Lambert. I tak ci dam, musisz tylko zaczekać do wieczora. JA muszę wytrzymać do wieczora… wolałbym, żebyś jednak został.
Mike wyszczerzył się do ekranu. Rany, najchętniej wróciłby do niego w tym właśnie momencie. Zapewnienie Mai bynajmniej go nie zmartwiło. Tekst kolejnej piosenki podobnie, chociaż wykonanie znowuż niespecjalnie przypadło mu do gustu. Kolejny grafomański wybieg i elektronika, zamiast muzyki… Czyżby wychodziło na to, że nawet pod tym względem był nietolerancyjny?
Właśnie zamierzał tematycznie zadedykować Mai: „You’re in Love with a Pchycho”, Kasabian, kiedy to zirytowany profesor podniósł głos do mikrofonu.
- Czy ja panu przeszkadzam, panie Bates?! Może zechce pan opuścić salę, w celu załatwienia prywatnych spraw? - Jak na początku nikt nie zwracał na niego uwagi, tak teraz gapiła się już cała sala.
Mike odkaszlnął skrępowany.
- Bardzo przepraszam - odpowiedział, odkładając telefon.
- Akurat po panu nie spodziewałbym się takiego zachowania – warknął prowadzący. – Tyle lat, a ja nadal łudzę się, że trafi mi się poważny student...
Profesor podyszał groźnie jeszcze przez chwilę, a gdy nareszcie wrócił do poruszanego wcześniej tematu, telefon jak na złość rozwibrował się ponownie, tym razem na dłużej, w przychodzącym połączeniu. Zaskoczony, zerknął na wyświetlacz, by przekonać się, że dzwonił nie Maia, a Joe, co było o tyle dziwne, że przecież chłopak doskonale wiedział, gdzie o tej porze był Mike. Rozłączył go, zmuszając się do słuchania wykładu, ale w końcowym efekcie, jego „zmuszanie się” ograniczyło się do podniesienia wzroku w stronę tablicy, bowiem telefon dał o sobie znać ponownie.
- Co jest kurwa… – jęknął bezgłośnie, ponownie rozłączając połączenie.
Trzy sekundy później dostał wiadomość.
- Odbierz do cholery, to ważne!
Trochę się zaniepokoił.
- Jestem na wykładzie – odpisał, nerwowo zerkając w dół sali.
- Odbieraj! – I znowu połączenie.
Okej, tym razem Mike się przejął. Joe nie robiłby sobie z niego żartów. Sprawa musiała być poważna. Zgarnął swoje rzeczy do torby, wstał i szybkim krokiem, pośród zaciekawionych spojrzeń studentów i jednego oburzonego, należącego do profesora, opuścił pomieszczenie.
- Co jest? Przez ciebie wyszedłem z zajęć – odezwał się, gdy tylko zamknął za sobą drzwi. – Lewis mnie zeżre na następnych…
Joe nie odniósł się do jego obaw, przemówił szybko, napiętym głosem, a Mike znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że chłopak był nie na żarty zestrachany. Czy słusznie - tego jeszcze nie widział - ale zazwyczaj ludzie nie wpadali w histerię bez powodu.
- Brad. Kombinuje coś przejebanego. Uważaj na mniejszego Michaela. Lepiej niech siedzi w domu i z niego nie wychodzi. Dzwonił do mnie Jason… On też wypisał się ostatnio z naszego byłego klubu marzeń. Jezu, to się robi coraz bardziej pojebane. Nie chciał mi zdradzić szczegółów, ale kurwa Mike, brzmiał źle – wyrzucił z siebie na wdechu. - Powiedział tylko, że zamówili bardzo dużo benzyny, więc na moje oko, jeśli Brad nie zamierza wybrać się na wycieczkę dookoła świata swoim samochodem, to planuje coś podpalić. Boję się, bo jak jeszcze z nim gadałem, to był na ciebie super wkurwiony, a mniejszego nazywał w taki sposób, w jaki nawet mnie się nie zdarzyło. Jego zdaniem młody cię uwiódł, a tobie odjebało. Nie wiem, czy nie iść na policję, ale co im kurwa powiem? Że mam złe przeczucie? Jason nic nie powie.
Mike’owi wnętrzności podeszły do gardła na samą wzmiankę o Mai.
- Muszę do niego zadzwonić – rzucił, natychmiast kończąc rozmowę, by wybrać stosunkowo niedawno dodany numer.
Na telefonie pojawiło się zdjęcie rozczochranego chłopca, patrzącego spode łba znad swojego kubka z kawą. Robił uroczy, mający wyrażać dezaprobatę dzióbek, ale zdradzały go uśmiechnięte oczy. Mike zrobił je, kiedy jednego z ich opłaconych, wspólnych dni, odwiedził go rano, a właściwie bardziej bladym świtem, jeszcze na długo przed wizytą na uczelni.
Po kilku sygnałach usłyszał spokojny głos Mai.
- Nie powinieneś być na wykładzie? – zapytał go, darowując sobie powitanie.
- Gdzie jesteś? – Jego głos ze spokojem nie miał nic wspólnego.
Nie chciał chłopaka przestraszyć, ale musiał upewnić się, że był bezpieczny. Czym prędzej ruszył w stronę parkingu.
- Czyżbyś był zazdrosny, „kochanie”? – zaśmiał się. – No nie wiem, nie wiem… Nie powinienem dawać się tak łatwo inwigilować.
- Maia, proszę cię, odpowiedź – jęknął.
We własnym głosie słyszał determinację, może nawet desperację, wypełzającą z każdego jego słowa. W każdym razie Maia najwyraźniej również ją dostrzegł, bo nieco bardziej zachowawczo, odpowiedział mu wreszcie na pytanie.
- Jeszcze z Mickey’em. Trochę się zagalopowaliśmy, ale już wracamy. Stało się coś?
- Idź do mnie jak najszybciej. Zaraz tam będę. Tylko nigdzie nie wychodź, wszystko ci wytłumaczę jak dojadę, okej?
- Nie przesadzasz czasem? Poza tym nie mogę na ciebie czekać. Obiecałem dzieciarni, że wpadnę. I tak jestem już spóźniony.
- No to cię odwiozę. Nie ruszaj się z domu, okej? Mówię poważnie! Zaraz będę – powtórzył, po czym znów rozłączył się i oddzwonił do Joe.

W mieszkaniu był po niecałych dziesięciu minutach, a musiał zaczekać jeszcze drugie tyle, nim zjawił się tam Maia. Joe rzeczywiście nie wiedział wiele więcej. Okazało się, że spanikował i zaraz po telefonie od Jasona, postanowił podzielić się usłyszanymi informacjami z nim, więc być może faktyczna panika, była trochę na wyrost. Oczywiście, nie zamierzał zlekceważyć sprawy, ale dzięki chwili samotności tuż przed powrotem Mai, zdołał się odrobinę opanować. Przynajmniej na tyle, żeby nie zamknąć go w jakimś schronie.
Gdy tylko dosłyszał otwierające się drzwi wejściowe, było już za późno. Uszczęśliwiony, rozbawiony długim spacerem, Mickey, prawie powalił go na dywan, skacząc i szczekając z uciechy, że jego pan był w domu. Za nic nie dawał się ugłaskać, tylko biegał od Mike’a do Mai, ochoczo merdając ogonem. Maia natomiast podszedł, jak gdyby nigdy nic i po prostu pocałował go na powitanie, po czym pozostawił zaskoczonego Michaela samego, z durnie szczęśliwą miną i wrócił pod drzwi, żeby ściągnąć buty.
- No? I co się takiego stało, że postanowiłeś olać studia? – zagadnął.
- Okropnie się stęskniłem… - odparł, po namyśle dochodząc do wniosku, że nie będzie go niepokoił.
Maia parsknął głośno, odrzucając dłuższą grzywkę na bok. Dziś nie zaczesał włosów na żel.
- Tobie to na serio odbiło. Chyba powinienem zacząć się obawiać - stwierdził, podchodząc ponownie. – To co… - przesunął opuszkami palców pod jego koszulą. – Skoro już tu jesteś, to może mała przerwa, zanim wyjdę?
- No nie wiem. Dzisiaj już nie masz wolnego dnia, więc chyba wraca mi spadek libido… - sapnął, choć chłodne palce na jego biodrach powoli zaczynały skupiać na sobie większość jego uwagi.
- Jakoś rano ci to nie przeszkadzało – zauważył chłopak.
- Rano zaliczyłem jeszcze do wczoraj – wyjaśnił mu.
Maia uśmiechnął się uroczo, kiwając głową ze zrozumieniem tegoż powodu.
- A jeśli dziś też wezmę wolne? – zapytał, przyciągając do siebie biodra Mike’a. – Umilisz mi jakoś urlop?
- Zrobię co w mojej mocy – odparł, przygryzając wargę.

*

Dojechali bardzo spóźnieni. W Saint Louis nikt Mai nie płacił, nie miał także żadnych ustalonych godzin wizyt, a jednak, gdy tylko przekroczyli próg sierocińca, pani woźna natychmiast okrzyczała go, że nigdy nie potrafi przyjść punktualnie, że dzieciaki czekają i że jakaś pani Walters wychodzi z siebie, bo nie jest w stanie sama opanować czwartej grupy.
Mike wytrzeszczył oczy w szoku, natomiast Maia uśmiechnął się i zapewnił kobietę, że nie potrafi być tak sumienny jak ona, ale cały czas się stara, by chociaż po części, może z czasem jej dorównać. Potem rzucił komplement odnoście nowej fryzury kobiety i jakimś cudem, w ciągu pięciu sekund oblicze rozeźlonej, zmęczonej życiem pani w średnim wieku, ustąpiło miejsca wizerunkowi zakochanej ciotki. Kobieta zarumieniła się, zganiła go ponownie, tym razem za bajerowanie, a potem wysłała ich na górę, nawet nie pytając o to kim jest Mike. Wytłumaczyć się oczywiście musiał, ale dopiero na piętrze, gdzie odwiedzający mieli obowiązek rozpłaszczyć się i pozostawiać wszystkie niepotrzebne rzeczy.
Mai nikt nie kłopotał, ale Mike’owi podetknięto pod nos wielką księgę, w której musiał złożyć trzy podpisy, okazać dokument tożsamości i wskazać cel wizyty. Tutaj z pomocą przyszedł mu sąsiad, który miał jakie takie pojęcie, w jaki sposób poprawnie wypełnić głupi formularz.
W Saint Louis nie było specjalnie przytulnie. O ile wewnątrz, budynek nie był brudny i odrapany - czym elewacja straszyła od strony ulicy i prawdopodobnie od tyłu, od części ogrodowej również - o tyle ponure bladozielone ściany, pokryte olejną lamperią, bynajmniej nie napawały otuchą.
Zaraz za okratowaną dyżurką, znajdowały się drzwi zamykane na elektryczny zamek. Oddzielały one więzienie dla dzieciaków, od świata zewnętrznego. Kiedy tylko ów brama zamknęła się za ich plecami, Mike poczuł dziwny niepokój. Tymczasem Maia poprowadził ich dalej, wzdłuż długiego, dość wąskiego korytarza.
- Słuchaj no, Bates – odezwał się głosem dziwnie przypominającym o ich dawniejszych relacjach. – Dzisiaj idziemy do maluchów, ale zasady są takie same – zaczął, przystając, by spojrzeć mu prosto w oczy. – Albo traktujesz ich jako grupę, albo poświęcasz tyle samo uwagi każdemu z nich z osobna, rozumiemy się? Nie ma, że polubisz jakąś małą Sally, bo będzie kochana i słodka, a nie będziesz się odzywał do złośliwego Bruce’a, tylko dlatego że ci powie, że wyglądasz jak bogaty dupek. Bo tak wyglądasz – dodał z pokpiwającym uśmiechem. - Wszystkie te dzieciaki mają tak samo przejebane, każde z nich jest prawdziwym człowiekiem, i każde z nich zasługuje na uwagę. U starszych jest gorzej, bo jak się trafi jakiś ulubieniec, którego bezpłodna pani chce przygarnąć i lata do niego codziennie kompletnie olewając resztę, to później pozostali spuszczają mu wciry. Tych dzieciaków nikt nie chce, Mike. Każda poświęcona im uwaga, jest tutaj na wagę złota. To okropne, ale tak już jest. Nie traktuj ich jak biednych sierotek, tylko normalnie, bo tego właśnie potrzebują najbardziej. Namiastki normalności, czaisz?
Mike gorliwie pokiwał głową, czując, że najzwyczajniej w świecie bał się teraz jak jasna cholera, i że najchętniej wróciłby do domu. Blady jak ściana, być może nawet w kolorze, ścian tutejszych – bladozielony - stanął tuż za szczupłym chłopakiem, który zastukał do drzwi, oznaczonych tabliczką:
„Pokój 14. Grupa IV. Opiekun: Amanda Walters. Pomoc: Dora Trank, Matthew Dyne, Lilly Steele”
Nie czekając na odpowiedź, mniejszy Michael nacisnął na klamkę i weszli do środka.

Na sali było znacznie bardziej przyjemnie niż na korytarzu. Drewnianą, powycieraną podłogę pokrywała stosunkowo nowa, bajkowa wykładzina w sówki. Ściany pomalowano w pastelowych odcieniach, a z sufitu zwieszały się trzy, duże, okrągłe lampy, udające talerze kosmitów. Gdzieniegdzie wisiały wyklejane, malowane oraz rzeźbione w masie imiona dzieci, a w innych miejscach można było zobaczyć postaci z animowanych filmów. Był tu także kącik z telewizorem - z pewnością zbyt małym, żeby komfortowo oglądać odtwarzane w nim programy, kącik z wielkim materacem, na którym skakały jakieś dwie dziewczynki, a wzdłuż całej lewej ściany ustawiono rząd szafeczek i półek z nieco lepszymi zabawkami. Na jednej z nich stało wielkie akwarium z żółwiem, podpisane oryginalnie: „PAN ŻÓŁW”.
Tuż obok wejścia znajdowało się miejsce opiekuna z dużym biurkiem, zawalonym papierowymi teczkami, a obok niego umywalka na nóżce. Dalej widać było drzwi z wyraźnym oznaczeniem w postaci szczęśliwej kupy - wskazującym na to, że przejście prowadziło do toalety.
- Jesteś nareszcie! – przywitały ich pełne ulgi słowa około trzydziestoletniej kobiety w białym uniformie, na który składały się luźne spodnie na gumce, bluzka z dłuższym rękawem i coś przypominającego żakiet, co wisiało na oparciu krzesła za biurkiem.
Pani Walters miała pofarbowane na rudo, podrasowane trwałą włosy, które spinała w luźny kok z kokardą, pulchne biodra, oraz dość drobną sylwetkę. Na jej wąskich ramionach odznaczał się lekki zapas wiotkiego tłuszczyku.
- A kto to taki? – zapytała, wstając z podłogi.
Na wykładzinie przed jej stopami, leżał rozłożony wielki arkusz brystolu i porozrzucane po nim kredki.
- MAIA! – rozległy się okrzyki grupy, na oko setki… no dobrze, może bliżej im było do około dwudziestki dzieciaków, w wieku jakichś pięciu lat.
Równie dobrze mogły mieć po sześć, albo cztery - jakby Mike mógł mieć pojęcie o tym, w jaki sposób to rozpoznać. Wszystkie podbiegły do Mai, który zaczął witać się z każdą wyciągniętą w jego stronę rączką. Co ciekawe, z każdą w nieco inny sposób, jakby z każdym podopiecznym miał jakieś wcześniej ustalone, sekretne przywitanie, zarezerwowane tylko dla niego.
- Dzień dobry, nazywam się Michael Bates i… - urwał w pół zdania patrząc na kobietę. No to kim był?
- Bando potworów – przemówił Maia. - To jest Mike. Będzie wam dzisiaj rysował samochody. Możecie mu powiedzieć markę i model, co tylko chcecie, a on wam taki właśnie narysuje, poważnie. Może czasem będzie potrzebował waszej pomocy, ale ogarnie, ma sprawne dłonie – zachichotał.
Jezu… W co on się wpakował… Serce Mike’a biło tak szybko, jak przed pierwszym obchodem w wojsku. Chyba chciał zrobić wrażenie.
– Amy, nie martw się, będę go miał na oku, żeby nie narozrabiał – mrugnął do opiekunki.
- Mam nadzieję, że wiesz o czym mówisz. Mam masę dokumentów do wypełnienia, a odkąd Dora poszła na wychowawczy, czwartki to jakaś kara za grzechy – westchnęła kobieta. – Miło cię poznać Mike – powiedziała, podając mu rękę.
Jakaś dziewczynka w połatanych portkach, z wysokim ogonkiem na głowie, podeszła do Mai i pociągnęła go za jego długą, luźną koszulę.
- Maia, to twój chłopak? – zapytała pokazując na Mike’a.
O boże…
- Bo ja wiem – zachichotał. - A myślisz, że fajny? – zagadnął ją.
Dziecko zarumieniło się, ale twierdząco pokiwało głową, za to Mike naprawdę zapragnął błagać o możliwość ucieczki z krzykiem.
- No to zastanowię się jeszcze – mrugnął do niej. – Sean, zostaw tego żółwia! – krzyknął, zwracając się ku końcowi sali, gdzie jakiś dzieciak przysunął sobie pudło z klockami do regału, żeby dosięgnąć do akwarium.
Nie upłynęło pół godziny, a Mike został usadzony po środku kolorowej wykładziny, w towarzystwie części krasnoludków, z masą kartek i pisaków, za pomocą których starał się coś osiągnąć, przerysowując ferrari ze zdjęcia na telefonie, podczas gdy Maia, posługując się wielkim arkuszem papieru, opowiadał dzieciom bajkę, co rusz dorysowując jej bohaterów, w opisywanych przez siebie sytuacjach.
W przeciwieństwie do Mike’a, gdzie stres i zakłopotanie robiły na dzieciakach większe wrażenie, niż rysowane „dzieła” (a już na pewno patrzenie na jego mękę, sprawiało im więcej radochy), Maia faktycznie potrafił przykuć uwagę.
Każde z zainteresowanych dzieci miało sobie wybrać jednego z bohaterów i nadać mu wymyślone przez siebie cechy charakteru, by wraz z Maią współtworzyć opowiadanie, które chłopak zgrabnie dostosowywał do ich pomysłów. Nie można było wybrać postaci księżniczki ani księcia, żeby nikt nie czuł się poszkodowany. Według Mike’a, ciekawie to uargumentował. Pewnym siebie tonem głosu, powiedział dzieciakom, że nikt normalny nie chciałby być jakimś nudnym księciem, który nawet nie potrafił zacerować własnego kubraka, ani księżniczką, dla której najważniejsza była uroda. Za to z zaangażowaniem godnym podziwu, opowiadał o innych postaciach. O dziewczętach szykujących kolorowe dworskie pranie, o stajennych, dbających o zdrowie koni, o kowalach potrafiących rozpoznać temperaturę rozgrzanej stali, po samym tylko jej kolorze, czy o piekarzach, wstających co rano, by zapach świeżego pieczywa mógł leniwie i przyjemnie rozbudzić całe wymyślone miasto.
Mike łapał się na tym, że sam słuchał zamiast rysować, co zresztą zostało mu brutalnie wygarnięte przez małego, wspomnianego wcześniej Bruce’a, który zakomunikował mu - że może się ożenić z Maią, to będzie się na niego gapił w domu, a on chce swoje ferrari.
Okazało się, że jakimś cudem spędzili tam kilka godzin. Nim Mike zdążył się zorientować, trzeba było już wracać. Maia żegnał się ze wszystkimi oddzielnie. Każdemu dzieciakowi mówił coś na ucho, każdego wysłuchiwał i z żadnym nie spoufalał się bardziej, niż z pozostałymi. Momentami musiało być naprawdę ciężko, bo każde z dzieci chciało, by to jemu poświęcono choć odrobinę uwagi więcej. Na koniec ustalił coś z opiekunką, a wreszcie złapał za rękę Michaela i jak kukiełką pomachał nią do całej grupy, podkładając za niego głos i przesadnie przy tym skrzecząc, ku uciesze podopiecznych pani Walters.
Dopiero w drodze powrotnej Mike napomniał o telefonie od kumpla, żeby poniekąd wytłumaczyć swoją wcześniejszą panikę. Nie opisał szczegółów, zresztą i tak nie znał takowych, ale specjalnie rozmył temat, obawiając się reakcji Mai. Mieli teraz ważniejsze sprawy do omówienia.
Gdy wkroczyli do budynku, Maia skierował się pod własne drzwi, co trochę Mike’a zdezorientowało. Nie wiedzieć czemu, podświadomie założył, że chłopak wróci do niego...
- Dlaczego idziesz do siebie? – zapytał, zupełnie tak jakby Maia w jakiś sposób go oszukał.
- Bo tu mieszkam? – zaśmiał się kpiąco.
- Ale… myślałem, że skoro dzisiaj… znaczy myślałem, że mój plan z mieszkaniem być może przypadł ci do gustu…? – Cholera, brzmiał żałośnie. - Znaczy, wiesz mogę dalej codziennie ci płacić, ale mówiąc szczerze, miałem nadzieję, że nasza relacja trochę się zmieni, i że… będziesz miał wolne codziennie – wystękał.
Maia zaplótł ręce na klatce piersiowej, wypychając przy bym biodro w bok. Zmierzył go uważnie, czerpiąc wyraźną satysfakcję z zaistniałej sytuacji.
- Czy mnie się wydaje, czy ty po prostu chcesz mnie bezkarnie pieprzyć, kiedy cię na to najdzie ochota?
- Nie! – Chłopak uniósł brew, wyraźnie powątpiewając w jego słowa. – Znaczy no jasne, że cię uwielbiam, ale nigdy nie… - urwał, bo po klatce schodziła ich starsza sąsiadka z góry.
Mike zaczerwienił się i umilkł, dopóki kobieta nie wyszła na zewnątrz.
- Nawet cię nie dotknę, jeśli sam nie będziesz tego chciał. Przysięgam.
- A co, jeśli faktycznie wynajmę mieszkanie, a tobie się nagle odwidzi? - zauważył przytomnie chłopak. – Naprawdę spodziewasz się, że aż tak ci zaufam?
- Podpisałbym z tobą umowę, ale oficjalnie mieszkanie należy do moich rodziców. Maia, jeśli cokolwiek nie wyjdzie, jeśli nie będziesz chciał ze mną mieszkać, opłacę ci hotel. Nie zostawię cię samemu sobie, bez względu na nasze relacje. Masz moje słowo – zadeklarował.
- Słowo człowieka, który nie miał oporów rzucać w ludzi petardami?
- Nie cofnę czasu – bąknął cicho. – Poza tym, zważywszy na to, że sam wiesz na co stać Brada, wolałbym mieć cię przy sobie.
Maia wsadził klucz do zamka swoich drzwi. Mike ledwo zdławił odruch błagania go, żeby do niego wrócił, lecz chłopak zawczasu odkręcił się na pięcie i dopowiedział:
- Wezmę tylko jakieś rzeczy. Będę za dziesięć minut.
I tak zakończyły się ich płatne tygodnie.

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...