I co dalej

Hej wszystkim w tym jakże pięknym, zamglonym i ponurym dniu!

Minęło kilka dni, więc zgłaszam się z jakąś tam marną aktualizacją blogową ;)

Aktualnie jestem na etapie pisania dwóch zupełnie różnych tekstow i nie potrafię skupić się na jednym, więc o ile nie odkryję w sobie powołania w jedną stronę, to na coś nowego trzeba będzie poczekać długo, za to będą dwa.

Rozważam wrzucanie czegoś już dostępnego na bezarze, jeśli chcecie? Żeby tak smutno i pusto zupełnie nie było? Co myślicie?

Ma ktoś może jakiś sprawdzony sposób na walkę z dołkami w samopoczuciu? Moje są wyjątkowo rzadkie, ale jeśli już są, to dołki w sinusoidzie sięgają tak nisko jak pokaźny biust osiemdziesięciolatki (wybaczcie to urocze porównanie). Czekolada nie pomaga...
Ech... Póki co wymyśliłam tak:
A) rozpłacz się!
B) zjedz jeszcze trochę czekolady. A kto wie, może jednak pomoże.
C) licz na to że jakaś dobra dusza zlituje się nad tobą i pomoże ci ogarniać betowanie gotowych i przyszłych tekstów? ;) - gdyby ktoś chciał ratować to piszcie śmiało - gregorowicz.aga@gmail.com

Buziaki i miłego dnia! :)

Ćpun, diler i psychopata - Koniec.

To uczucie kiedy przedstawiasz facetowi całą romantyczną historię kosmitów z teledysków Daft Punk, ze łzami w oczach tłumacząc mu jak to ten co ich uratował umiera na końcu, a on ci na to: "Ale wiesz, że to tylko dwóch francuzów w kaskach na głowach?" Czuję się zraniona do szpiku kości!
~ Nie wiedziałam ;)


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-


Obgryzał paznokcie patrząc prosto w szybę samochodu. Trudno było mu się zebrać do rozmowy. Wina ciążyła na nim boleśnie. Nie ograniczała się jedynie do jego ponurych myśli, ale również – jeśli nie przede wszystkim - dręczyła sponiewierane ciało. Czuł na sobie każdy dotyk Sai. Każde miejsce które całował poprzedniego wieczora, paliło go niczym piętno. Ból fizyczny był uciążliwy i mało przyjemny, ale po prawdzie, gdyby miał do wyboru zwielokrotnić go tysiąc razy, by w zamian móc zapomnieć o tym co zrobił, zgodziłby się bez zastanowienia.
Gdyby oglądał film w którym sam grałby główną rolę, pierwszy ogłosiłby się ostatnim zasrańcem. Problem polegał na tym, że w życiu nic nie było takie proste. Nie było czarno-białe. Owszem, nadal pozostawał kanalią - ale wczoraj nie potrafił inaczej. Kochał się w Sai. Strasznie. Okropnie. Do upadłego. Wydawało mu się, jakby chłopak miał nad nim jakąś niezrozumiałą kontrolę. Zupełnie jakby nie był człowiekiem. Uwielbiał go! Ten facet był po prostu doskonały… Jak mógłby mu odmówić? Jak mógłby go odtrącić? A gdyby nawet odmówił… to czy Saia zechciałby się w ogóle z nim zadawać? Tylko czy idąc tym tropem, nie powinien być szczery wobec Tobiasa i nie angażować się w oficjalny związek z nim?
Chłopak wyskoczył z tym wyznaniem tak nagle! Nie mógł zaczekać? Nie mógł poczekać, aż Jake nie przekonałby się czym było to co łączyło go z Saią? To wszystko działo się za szybko, zbyt równolegle! Cholera! Zaakceptował go od razu, bo nie chciał go stracić. Obawiał się, że ktoś inny mógłby mu go odebrać. Nie chodziło tylko o związek, ale o wszystko co wiązało się z ich przyjaźnią. O wspólne wieczory przed komputerem, o wycieczki na rowerach, o upijanie się w parku przy Tobiasowym brzdękaniu na gitarze… Jak mógłby nie chcieć być z najlepszym facetem jaki chodził po tej ziemi?
No więc tak sobie trwał… w byciu kanalią. Nie umiał uwolnić się z sideł w które sam się wpakował. Nie wiedział jak z tego wybrnąć. Starał się tłumaczyć sobie, że przecież ostatecznie nie ustalili że oficjalnie zostają parą. No w końcu chłopak kazał mu się zastanowić! No więc się zastanawiał! To był proces, tak? Za to Saia nie wyglądał na gościa, który przejmowałby się związkami, wiernością i tą całą resztą. Tyle że gdyby Jake chciał postawić wszystko na jedną kartę, nie zniósłby gdyby chłopak miał poza nim jeszcze innych. Chyba by mu serce pękło. Kuźwa, a sam co robił…
- Nad czym tak dumasz? – Zapytał go Tobias.
- Nad tym co zamówię, żeby wyczyścić ci konto – mruknął pod nosem.
Tobias tylko się uśmiechnął.
- Okej. Mam ci pokazać wyciąg, żebyś miał łatwiej?
- Moja wyobraźnia znacznie przewyższa twój… wyciąg.
- Mam nadzieję, bo planowałem jeszcze małe zakupy. Pamiętasz jak kwękałeś że ci się łóżko połamało? – Zapytał z przebiegłym uśmiechem.
Jake odwrócił się do niego lekko skonsternowany.
- Co ty, łóżko będziesz mi kupował?!
- No, skoro mam cię w nim odwiedzać, to musi być solidne – wyszczerzył się do niego. – Daj spokój, żartuję! Wróć do przytomnych! – Zaśmiał się. – Masz minę jakby cię śmierć przeleciała.
- Idiota – burknął.
Dobry nastrój Tobiasa trwał również w szkole i bynajmniej nie pozostawał niezauważony. Przybijając piątki ze znajomymi na korytarzu wręcz promieniał szczęściem, co jeszcze bardziej wprawiało Jacoba w kiepskie samopoczucie. Właściwie miał ochotę zamknąć się w kiblu i podciąć sobie żyły.
- Leeran, coś ty taki uchachany? – Jess dosiadła się do nich na chemii. – W loterii wygrałeś?
- A wiesz… - Tobias zrobił krótką pauzę. – Prawie, a nawet lepiej. Randkę mam – wypalił.
Jake’a wysztywniło. Co zabawne, podobnie zareagowała ich koleżanka. No tak, żeby było zabawniej, Jess przecież bujała się w Tobiasie… A do tego była świadkiem tego, co Saia ostatnio odwalił w kawiarni! Nie mógł dopuścić do rozkwitnięcia tematu!
- Zajęcia trwają – syknął nerwowo. – Który podpunkt teraz?
- Drugi – odparła zdawkowo Jessica. Nawet nie spojrzała do podręcznika. – Jak to randkę? Z kim jeśli można wiedzieć? Nic nie mówiłeś że się z kimś spotykasz… To… wspaniale – wycedziła.
Nie brzmiała na zachwyconą.
- A widzisz z najlepszym…
- Hej! Zajęcia są! Możecie już przestać?
- …facetem na…
- Tobias! – Jęknął błagalnie.
- …na świecie! – Dokończył zadowolony z siebie. – Z Jakiem – dodał. – Po szkole.
- Ach! – Jess wyraźnie ulżyło. – Trzeba było tak od razu – zachichotała. – A ty czemu się nie chwalisz? Czyżbyś wolał randkę z kimś innym? – Spytała znaczącym tonem.
- Chyba tylko z tobą – oznajmił jej. – Zgodzisz się?
- Gdybyś mnie zapytał ZANIM umówiłeś się z Tobiasem, to kto wie, może bym poszła – stwierdziła bez oporu.
To go trochę zbiło z tropu. Czyli że co… czyli gdyby ją zapytał na początku semestru, czy nie poszłaby z nim na randkę, Jess zgodziłaby się, a on nie miałby okazji odkryć że kręcili go faceci? Co było nie tak z tym światem?!
- Hej, hej, nie podrywaj mi chłopaka! – Wtrącił Tobi. – Idź sobie! – Prychnął z teatralnym gejowskim akcentem, odrzucając pasemko gładkich włosów do tyłu.
Rozbawił tym nawet jego. To tak okropnie nie pasowało do standardowej gestykulacji Tobiasa, że w efekcie stało się obłędnie urocze. Jessica roześmiała się odrobinę zbyt głośno, więc przy okazji wszyscy troje skończyli z dodatkowym zadaniem domowym.
Serio idziecie sami? – Zapytała kolejny raz, gdy już kierowali się w stronę wyjścia z budy.
Trudno było odgadnąć, czy zwyczajnie nie mogła uwierzyć, że Tobias tak bardzo cieszył się na wyjście z samym Jacobem, czy może obawiała się że domniemana heteroseksualność królewicza była w jego towarzystwie zagrożona. Jake byłby jej odpowiedział żeby pilnowała swojego nosa, ale po pierwsze - obawiał się jej narazić (bo w końcu dziewczyna trochę za dużo widziała), a po drugie - nie był pewien, czy Jess zrozumiałaby że jego złośliwość dzieliła się na tę prawdziwą, oraz tę pieszczotliwą, a przecież nie chciał żeby koleżanka się na niego obraziła.
Podczas gdy on procesował możliwe odpowiedzi, Tobias po prostu znowu powtórzył jej, że tak, wybierali się tylko we dwóch. Jakby spędu było mało, mijający ich Derek zerknął na Jess i zatrzymał się przy ich uroczym kółku wzajemnej adoracji.
- Czyżbyśmy się gdzieś umawiali? Monica będzie? – Wypalił.
Jake wewnętrznie zarechotał. No proszę, proszę.
- Tak. Monica też będzie, ale jeszcze nie mamy terminu - odpowiedział mu. Tobiasa trącił łokciem. Jessica sama zorientowała się w sytuacji.
- Chciałbyś się wybrać z nami? – Podjęła natychmiast.
- Pewnie, czemu nie – ucieszył się chłopak.
- Jak już coś ustalicie to dajcie nam znać – wtrącił Tobias. – Trochę się nam spieszy – dodał.
- Tobias, zgadza się? – Derek zwrócił się bezpośrednio do niego. – Słyszałem że ostatnio byłeś chory…? Dlatego cię nie było?
Według Jake’a brzmiał na kogoś, kto wcale nie cieszył się z Tobiasowego powrotu do zdrowia. Nie chciał żeby atmosfera niepotrzebnie się napinała. Zagryzł zęby i zrobił coś bardzo głupiego.
Przysunął się do Tobiego i objął go w pasie.
- Na szczęście już jest zdrowy – powiedział. – Wybaczcie, ale rzeczywiście musimy już iść.
- To wy…? – Chłopak z wykrzywionymi, uchylonymi ustami zerkał od jednego do drugiego, wskazując palcem to na Jake’a, to na Tobiasa. – Że ty jesteś ciepły to słyszałem, ale on?!
- Przepraszam?! – Oburzył się Jake.
Posłał Jess piorunujące spojrzenie. Dziewczyna zdawała się za wszelką cenę próbować go unikać.
- Nie no spoko, nie? – Derek uniósł dłonie. – Nic mi do tego.
- To nie tak – wtrąciła się szybko. – Zresztą co to za temat – zaśmiała się nerwowo. – Może pójdziemy po Monicę? Skoro chłopcy się spieszą? – Spojrzała wyczekująco na kolegę.
Jake toczył pianę, a lekko rozbawiony Tobias, złapał go za rękę i pociągnął w stronę parkingu.
- Czym ty się przejmujesz? – Rzucił.
- Jak to czym?! To ty wolisz facetów, a nie ja!
- Czyli ty wolisz kobiety?
- Nie, ale ty byłeś pierwszy! Serio wyglądam na geja?!

W szkole łatwiej było mu zachowywać się normalnie. Ten schemat był oklepany, prosty do odtworzenia. Kiedy ponownie został sam z Tobiasem, humor znów go opuścił. Każdy uśmiech kosztował go myśl o tym, jak bardzo spieprzył sprawę. Każdy gest przyjaciela, każda swobodna wymiana zdań, wszystko zdawało się być na kredyt, którego nie miał czym spłacić. Patrzył na swoją porcję średnio wysmażonego steku, na którym powoli roztapiało się masło rozmarynowe, dłubał frytką w dołączonym sosie i czuł się cholernie nie na miejscu. Może dlatego, że Tobias zarezerwował im stolik w drogiej restauracji, a jakby nie było, byli tylko parą nastolatków po szkole. Może dlatego, że kelner już drugi raz pytał ich czy wszystko było należycie podane, a on żałował że nie mógł zamówić wina. A może chodziło o to, że jego osobiste wnętrzności brzydziły się nim tak bardzo, że widelec miał chęć wbić sobie w brzuch, a nie w kawał mięsa na talerzu.
Podobno szczerość to podstawa w związku. No pewnie. O ile takowa nie kosztowałaby osoby na której zależało ci najbardziej na świecie złamanego serca i załamania nerwowego. Być może się przeceniał, ale wolał zdusić wyrzuty sumienia w sobie, niż obciążać niewygodną prawdą Tobiasa. Albo po prostu był pieprzonym tchórzem bez honoru. To też była jedna z opcji.
- Chyba naprawdę masz dzisiaj kiepski humor, prawda? Jeśli chcesz się wycofać z tego o czym…
- Nie! – Zaoponował natychmiast. – Przepraszam… Zamulam, bo trochę kiepsko się czuję. Trochę tu sztywno.
- Możemy iść gdzieś indziej. Co prawda mógłbym ci powiedzieć że jesteś niewdzięcznym dupkiem... Ale przecież oboje to wiemy, więc co? Spadamy stąd? – Zaproponował pogodnie.
Jake spojrzał na niego przepraszająco.
- Chodźmy się przejść – poprosił.
Szybko wylądowali w swojej ulubionej knajpie, w której nikt o wiek nie pytał. Grali tam trochę cięższą muzykę, oferowali solidny wybór piwa kraftowego, a ciemne sale, oświetlone jedynie blaskiem pojedynczych świec, pozwalały ukryć markotną minę. Łysy barman z kolorową muszką pod szyją, skinął im na powitanie.
Ledwie rozsiedli się przy stoliku, a Jake wyciągnął z kieszeni pogniecioną paczkę papierosów. Palce marzły mu z nerwów.
- Naprawdę musisz? – Tobias nie brzmiał jakby faktycznie wierzył w to, że jego słowa cokolwiek zmienią.
- To i tak ostatni – odmruknął pod nosem, zgniatając pustą paczkę. – Cholera jasna! – Jęknął załamany. – Muszę kupić.
Zniszczony kartonik potoczył się po nadpalonym od papierosów i świec stoliku. Był już u kresu z samym sobą. Coraz trudniej było mu udawać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego podły nastrój widać było z odległości drugiego końca miasta.
Tobias nie zapytał o powód. Chciał wracać do domu, sugerował że mogli wybrać się innym razem i że nie oczekiwał od niego niczego co miałoby być wbrew jego woli. Ale Jake naprawdę nie chciał zupełnie zniszczyć tej ich pierwszej randki. Swoje zachowanie zrzucił na karb bólu brzucha. Starał się żartować z przyjacielem i jakoś oddalać od siebie obrazy zapamiętane z poprzedniego dnia. Robił co mógł, by było tak jak kiedyś. Jak zawsze.
Nie upił się. Wolał zachować względnie trzeźwy umysł, ale nawet ta niewielka ilość alkoholu którą w siebie wlewał, nieco łagodziła gnijące sumienie. Godzinę, może dwie później już znacznie swobodniej dyskutowali o wyjazdowych planach Svena.
W najbliższych tygodniach Tobias miał się z nim wybrać do Pekinu i strasznie chciał żeby Jake jechał z nimi. Takie małe wakacje faktycznie mogły być dobrym pomysłem, ale trzeba było jeszcze skołować na nie środki, więc Jake z góry zakładał że nie należało sobie robić nadziei. Tobias nie widział problemu. Cholerny królewicz sam chciał za niego zapłacić. Akurat by mu na to pozwolił!
W tygodniu, w Hard Sawdust nie było zbyt wielu gości. Nawet będąc wyłącznie we dwóch, mogli nieniepokojeni zajmować największą kanapę w kącie. Zazwyczaj rozwalali się na niej z nogami i plecakami, a przez oparcie przewalali bluzy, swetry i kurtki. Tego dnia było trochę inaczej. Dziwnie skrępowany Tobias przysunął się do niego na potarganym, skórzanym siedzisku kanapy i po chwili wahania ujął go za rękę. Jake czuł się jak kretyn. Kiedy ta sama dłoń powędrowała na jego udo, a zaraz potem Tobi nachylił się do niego, by szepnąć mu na ucho pełne nerwów „kocham cię”, jednocześnie marzył o tym by z całych sił objąć go i pocałować i żeby się rozpłakać i powiesić.
Być może zabawiliby tam dłużej, ale dość szybko okazało się, że na wieczór zaplanowany był płatny koncert, więc zamiast kupować bilety na coś, czym de facto nie byli zainteresowani, postanowili zmienić lokal.

Spacerowali bocznymi ulicami centrum miasta, omijając największe tłumy i wygłupiając się swoim zwyczajem. Jake naprawdę bardzo chciał zrehabilitować się za popsucie im tego wyjścia. Zmusił się nawet do zdania Tobiasowi relacji z pobytu w Między Wierszami z ekipą najfajniejszych lasek w szkole i Derekiem na dokładkę (całkowicie pomijając w tej opowieści istnienie Sai). Powoli zastanawiali się nad powrotem, gdy Jake dostrzegł spory plakat reklamujący studio tatuażu i piercingu. Koleś za przeszkloną ścianą salonu miał jeszcze większe tunele niż Saia. W ucho znajomego chłopaka wsadziłby co najwyżej kciuk, ten facet mógł w swoich umieszczać hot-dogi.
- Zajrzymy do środka? – Zaproponował.
- Chcesz sobie na tyłku wytatuować „Teren Tobiasa L.”? - Zapytał, trącając go w bok.
- Pewnie, a na kutasie każę sobie wymalować smoka – odparł w podobnym tonie. – Chciałem pooglądać kolczyki.
- No dobra – zgodził się chłopak.
Jake popchnął metalowe drzwi i powoli wkroczyli do niewielkiego studia z ciemną, drewnianą podłogą, ze ścianami pokrytymi pracami tatuatorów, szklanymi witrynami prezentującym sprzęty i biżuterię, oraz półkami pełnymi kolorowych tuszów. Właściciel ogromnych tuneli przywitał ich kumpelskim „Cześć!” na wejściu. Chyba miał przerwę, bo zajmował się czyszczeniem rozłożonego na stoliku sprzętu.
- Eee… - zaczął Jake. – Cześć.
- Dzień dobry – dodał uprzejmie Tobias.
- W czym wam pomóc? – Zapytał uszaty.
- No więc zastanawiałem się nad kolczykiem…
Tobias posłał mu zaskoczone spojrzenie.
- Czyli przekłucie – podsumował gość. - Czego konkretnie? Byłeś już umówiony?
- Ucha? Nie, dopiero nad tym myślę – powiedział nieporadnie. – To trzeba się umówić?
- Chodzi o płatek ucha, czy chrząstkę? Jakiś helix, tragus?
Nieco oszołomiony Jake, wskazał z głupią miną na standardowe miejsce noszenia kolczyków.
- Jeśli chcesz go sobie zrobić teraz, to zrobimy. Mam chwilę czasu. Jeśli chcesz się zastanawiać… - stwierdził uszaty, ubierając to słowo w cudzysłów – to możemy umówić termin. Ale ucho to jedna chwila, nie powinno być problemu kiedy byś do nas nie wpadł.
- Aha – odparł, zupełnie jakby był upośledzony.
- Nie wiedziałem że chciałeś sobie zrobić kolczyka? – Wtrącił się Tobias. – Od dawna o tym myślisz?
Zapewne zastanawiając się nad wyglądem Jacoba w kolczyku, sięgnął dłonią do jego policzka i odsłonił mu włosy za ucho. Na jego przystojną twarz wkradł się czuły uśmiech.
– Właściwie to chyba będziesz w nim dobrze wyglądał - powiedział. - Czemu nie?
- Jeśli chcecie, to mamy teraz taką akcję z kolczykami dla par – rzucił uszaty. Najwyraźniej słusznie zinterpretował gest chłopaka. – Płacicie za jedno przekłucie, a są dwa. Doliczamy tylko cenę drugiego kolczyka – doprecyzował.
Jake’owi zaświeciły się oczy. Co innego dać się zmasakrować, a co innego dać się zmasakrować w towarzystwie.
- Jestem za! – Wypalił.
- Czekaj, czekaj! Nie podniecaj się tak! Ja tam żadnych kolczyków mieć nie chciałem – uprzytomnił mu szybko przyjaciel.
- Ale Tobias no! – Jęknął błagalnie. – Jest okazja! No i co? Nie zrobisz sobie ze mną romantycznego kolczyka? To prawie tak jakbyś mi dał pierścionek! Tak to będę traktował! – Oświadczył.
No więc piętnaście minut później wracali, każdy ze swoim małym onyksowym kamieniem, osadzonym pomiędzy czterema wypustkami ze stali chirurgicznej. Jake cieszył się nowym nabytkiem na tyle bardzo, że jego podły humor chwilowo wyparował, i chyba właśnie ten fakt stał się prawdziwym powodem dla którego zadowolony był również jego przyjaciel. To jest – jego chłopak. Teraz już oficjalnie, słowo się rzekło.
W parku wypili jeszcze po trzy piwa. Gitary niestety nie było, ale były kolczyki, przytulanie się na środku asfaltowej alejki i wspólne gapienie się w niebo.
Według standardów Jacoba, Tobias był zupełnie trzeźwy, przynajmniej w porównaniu z nim, bo on leżąc rozwalony na przyjemnie chłodnej alejce, był przekonany że musiał ją podtrzymywać, żeby się nie kręciła. Tobias siedział obok niego po turecku i popijał ze swojej butelki.
- Nie znoszę cię – oznajmił mu jego chłopak.
- Ponieważ?
- Ponieważ znowu się nawaliłeś i nie będę mógł cię zaciągnąć do łóżka – westchnął, unosząc się na wyprostowanej ręce w stronę Jake’a. Patrzył tym swoim zakochanym wzrokiem, a on topił się pod nim jak kostka lodu w gorącej kąpieli.
- Dlaczego nie? – Zapytał cicho.
On również nieco się podniósł. Właściwie dokładnie tyle, by zrównać się poziomem ust z przyjacielem. Uśmiechnął się w nie.
- Bo później mi powiesz że cię spiłem i wykorzystałem – wyjaśnił. Dłoń Tobiasa zawędrowała na jego chude ramię i chwilę po nim pobłądziła. – Mogę cię pocałować?
- Od kiedy o to pytasz? – Zdziwił się dla pozoru.
Tobias uciekł na bok ze swoim speszonym spojrzeniem.
- Wydawało mi się dzisiaj że… że jednak żałujesz, że… - Tobias roześmiał się krótko. – Ale nie, teraz jest idealnie – powiedział.
Przyciągnął go do siebie. Ich twarze dzieliły zaledwie milimetry, a jednak nie pokonał ich, cały czas przyglądając się Jake’owi. Zielone tęczówki Tobiasa jaśniały szczęściem.
- To jakaś próba manipulacji? Mam cię sam poprosić? – Sapnął w jego pełne usta. – Proszę… Tobi, proszę…
Chłopak zachichotał.
- Okropnie chciałbym żebyś dzisiaj u mnie został – szepnął.
Kręciło mu się w głowie, lecz choć ledwie rejestrował co robili, był zupełnie przekonany co do tego, że on też tego właśnie chciał. Był tylko Tobias i nie istniało nic więcej.
- Ja też – wyrzucił z siebie. – Chcę z tobą zostać.

Drogę do domu Tobiasa pokonali w milczeniu. Wpadli za drzwi w ciasnych objęciach.
- Tata? – Spytał Jake.
- W delegacji – odparły całujące go usta.
- A mama?
- Jeszcze w pracy.
Zrzucili buty w progu, a kurtki zostawili na wieszaku po drodze. Ta Tobiasa chyba spadła, ale chłopak nie cofnął się żeby ją podnieść. Weszli na górę, a gdy tylko zatrzasnęły się za nimi drzwi, Jake popchnął go na łóżko. Tobias stracił równowagę, więc szybko złapał Jake’a za rękę, tak że razem wylądowali na naciągniętym na pościeli kocu. Ciężko było mu nad sobą panować. Jego mózg bił na alarm, że ciało nadal nie było na to gotowe. Ale cóż z tego. Ściągnął z siebie ten głupi golf, a Tobias od razu wziął go w ramiona.
- Czekaj, zapalę lampkę – powiedział.
- Nie! Nie, proszę. – Złapał chłopaka za ramię i odwrócił go z powrotem do siebie. – Wolę bez.
- Wstydzisz się mnie? – Zapytał go zatroskanym głosem. – Przecież wiesz, że dla mnie jesteś doskonały. A może nie powiedziałem ci tego jeszcze? - Chłopak objął go i pocałował w pierś. Dokładnie na wysokości serca. Nawet alkohol nie był w stanie odgonić potwornego poczucia winy. – Kocham cię, Jake. Naprawdę.
Jake przylgnął do niego ciasno, wbijając mu brodę w ramię. Pod powiekami zebrały mu się łzy. To byłby najwspanialszy pierwszy raz, jaki mógłby sobie wymarzyć. Gdyby nie to, że nim nie był.
Poddawał się pieszczotom przyjaciela, czując dziwny paraliż własnych reakcji. Strasznie bał się, że Tobias mógłby coś zauważyć. Może już trzeźwiał, a może to właśnie upojenie potęgowało te wrażenia. Jego chłopak rozebrał się, a z niego zsunął spodnie. Wtoczyli się pod kołdrę.
- Mam tylko olejek do włosów… - powiedział mu w pewnym momencie. - Bardzo dawno z nikim nie byłem – usprawiedliwił się. - Nic nie kupowałem, ale powinien się nadać. Jest łagodny, ma przyjazny skład i w ogóle – zająknął się.
- To nic – odparł od razu. – Może być.
- No i nie mam gumek, więc jeśli nie chcesz…
- A powstrzymasz się teraz?
- Chyba nie – przyznał.
Obserwował kontur ciała chłopaka, kiedy wstawał i podchodził do komody na której trzymał część swoich kosmetyków. Był niesamowity. Miał idealnie zbudowane ciało. Nie przesadnie, a jednak zauważalnie. Dłuższe kosmyki włosów, zwykle starannie ułożone do tyłu, teraz opadały mu na twarz. Ściągnął z siebie bokserki, więc Jake podziwiał nie tylko mięśnie. Nie mógł uwierzyć, że ten właśnie chłopak był jego chłopakiem. Pomyśleć, że nie tak dawno był o to ciało zazdrosny. Teraz też był, ale w zupełnie innym znaczeniu. Odruchowo przesunął dłonią po swojej szyi. W tym świetle Tobias nie mógłby jej zobaczyć, ale niepokój pozostawał.
Właściwie nie umiał sprecyzować ile czasu Tobias po prostu dotykał go i całował. Nie spieszył się. Choć jego mama mogła w każdej chwili wrócić do domu, poświęcał mu tyle uwagi ile tylko mógł. Tyle, że kilkanaście godzin temu Jake robił to samo z Saią… I jego zjebany mózg, za zasłoniętymi oknami, ciemnego pokoju Tobiasa, przedkładał mu przed oczy obrazy poprzedniej nocy.
Błękit oczu Sai, jego tatuaże, chłód kolczyków na rozgrzanej skórze… Wszystko wracało. Tobias ściskał go w talii, muskał wargami jego skronie, językiem błądził po płatku ucha, doprowadzając go przy tym do szaleństwa, a on myślał o kimś innym. Nie potrafił się powstrzymać. Chciał mieć go już w sobie, chciał żeby go odwrócił i mocno wziął, wcale nie poświęcając przygotowaniu go tak wiele czasu i uwagi. Chciał tak jak wczoraj.
- Kocham cię… - usłyszał stłumiony szept rozedrganych na swojej szyi ust. – Kocham cię…
Przestań! Przestań to powtarzać! Dlaczego nie mógł tego po prostu zrobić?! Nie pragnął go? Nie był napalony? Przecież czuł jaki był twardy! Musiał marzyć, żeby wreszcie go dorwać, więc dlaczego do licha zamiast to zrobić, błądził językiem po jego ciele? Dlaczego zniknął pod pieprzoną kołdrą i pieścił jego uda, po co?!
W pewnej chwili Tobias zrównał się z nim na powierzchni jednoosobowego łóżka i przylgnął ciasno do jego placów na boku.
- Od tyłu powinno być najprościej, ale chcę na ciebie patrzeć, więc spróbujmy na boku, dobrze?
Jake skinął głową. Już i tak go wszystko bolało. Może nawet zasłużył na to by bolało bardziej.
Tobias wsunął mu posmarowaną olejkiem dłoń między uda. Bardzo powoli przesunął palcami między jego pośladkami, w tym samym czasie składając na jego karku i ramionach delikatne pocałunki. Dotykał go, wręcz się nim delektował. Dołożył specyfiku na palce i powoli zaczął je w niego wsuwać. Było zupełnie inaczej niż przy Sai. Nie zabolało. Nie sprawiło nawet dyskomfortu. Było w porządku, przynajmniej dopóki Tobias nie natrafił na jedno mocno podrażnione miejsce w jego wnętrzu. Może to od paznokci, a może od kolczyka, ale zabolało. Wzdrygnął się mimowolnie.
- Przepraszam – szepnął mu czule w ucho. – Spróbuję jeszcze raz, okej? - Pieścił go sprawnie, coraz bardziej pobudzając jego fantazje. Jake nigdy by nie pomyślał, że tego rodzaju pieszczoty mogły być aż takie przyjemne. Tobi nawet jeszcze nie dotknął jego penisa, a on miał wrażenie, że niekontrolowany skończyłby po kilku minutach. Wił się przed nim, tracąc nad sobą panowanie. Poczuł gorącego penisa ocierającego się o jego wejście. Nawet nie zarejestrował kiedy zaczął się w niego wsuwać. Tobias dobrze go przygotował. Dopiero gdy wszedł w niego głębiej, pojawił się pewien dyskomfort. Jake zacisnął powieki. Skupił się na gorącym oddechu Tobiasa. Na pieszczotach jego rąk, na cieple dotykającego go ciała. Czuł jak gorąco rozpiera jego wnętrze, jak zaczyna się w nim poruszać, coraz szybciej i szybciej. Gorąco bezsprzeczne. Bez cienia metalicznego chłodu. Brakowało kolczyka. Cholernie brakowało tego głupiego kolczyka. Nie znał nic innego, ale to nowe stawało się coraz lepsze. Zdarta skóra piekła przy tarciu, ale Tobias robił z nim coś dziwnego, coś co sprawiało że ból znikał pod falą przyjemności. Sam zaczął poruszać się do jego rytmu. Słyszał swój własny głos. Prosił żeby chłopak brał go mocniej. Mieszało mu się wszystko. Przekręcił się nieco bardziej na klęczki. Zacisnął palce na poduszce tak mocno, że stracił w nich czucie. Dłonie Tobiasa na jego plecach, zdawały się powodować gotowanie się krwi pod skórą. Nie był pewien, czy było dzisiaj, czy jeszcze wczoraj. Tobias był szeroki, więc zaciskał się na nim ciasno. Dłoń przyjaciela na jego penisie przesądziła o finiszu. Wstrząsnął nim silny dreszcz.
- Tak! Mmm... Aaaa! Saia! - wrzasnął dochodząc.
Tobias zamarł, a sekundę po nim uczynił to Jake. KURWA. 
Bał się drgnąć pod gorącym, spoconym i napiętym ciałem chłopaka. Serce waliło mu tak szybko, że był pewien, że jeśli atmosfera choć trochę się nie rozrzedzi, to za moment zejdzie na zawał.
- Dobrze ci było? – Usłyszał cichutki szept przyjaciela.
Chłopak wisiał tuż nad nim, ale odwrócony plecami, nie był w stanie dostrzec jego miny.
- Byłeś wspaniały – zaskomlał.
Naprawdę był. Naprawdę było bezbłędnie. Dlaczego dopuścił do tego by jego myśli swobodnie błądziły?! Dlaczego nie mógł się zamknąć?! Kto normalny robił takie rzeczy?!
- Cieszę się kochanie – powiedział na pozór spokojnie.
Tobias nie skończył. Wysunął się z niego ostrożnie, przytulił go i podłożył mu ramię pod głowę. Jake obawiał się złapać powietrze w płuca, a jego chłopak tylko delikatnie przesuwał palcami po jego ramieniu. Chyba nie zamierzał nic więcej mówić.
- A ty?
- Chyba mi przeszło.
- Tobi, ja…
- Ciiicho – szepnął, całując go, tak by nie mógł dokończyć myśli. – Nic już nie mów, bo będę musiał cię zabić.
- Może powinieneś – rzucił przez łzy. Zęby zacisnął na dolnej wardze tak mocno, że szybko poczuł krew w ustach.
- Będę lepszy. Przysięgam, że będę lepszy od niego…
Głos Tobiego był wilgotny i zdeterminowany. Jake w zasadzie prawie widział jego drżącą wargę. I to naprawdę bolało. Nie chciał go krzywdzić. Nie zasłużył na coś takiego.
- Jesteś najlepszy – powiedział cicho, wtulając twarz w jego pierś. – Nie płacz. Proszę nie płacz, bo sam się zabiję.
Seks z Tobiasem był doskonały. Jego przyjaciel… jego chłopak… był nieziemsko przystojny, miał świetną sylwetkę, doskonałego kutasa i kochał go jak nienormalny. Nie mogłoby być lepiej. Brakowało mu tylko niebieskich włosów.

O świcie zbudził go kac. Wysmyknął się z ramion uśpionego bruneta. Pierwsze poranne promienie słońca oświetlały jego spuchnięte powieki i spierzchnięte wargi. W nocy musiał płakać. Ciekawe czy więcej zmartwień przysporzyłby mu, gdyby raz na zawsze zniknął z jego życia, czy jeśliby by przy nim został?
Ubierał się pospiesznie. Chyba chciał zwiać. Nie mógł tylko znaleźć spodni. Chyba musiały wpaść pod łóżko? Rozglądał się za nimi, przy okazji szukając butelki z wodą.
- Wybierasz się dokądś?
Zerknął na łóżko. Tobias przyglądał mu się jednym okiem spod uchylonej powieki.
- Nie byłem pewien, czy będziesz chciał mnie oglądać…
Chłopak wyciągnął rękę w jego kierunku, więc potulnie do niego podszedł. Usiadł na łóżku, ukradkiem zerkając na przyjaciela. Nie potrafił zmusić się by spoglądać dłużej. Tobias przetarł twarz dłonią i podniósł się w pościeli, by nieco bardziej się rozbudzić.
- Nie gadajmy o tym, dobrze? - Odetchnął ciężko. – Wiem, że niełatwo jest zapomnieć o kimś na kim ci zależy. Wiem to z doświadczenia – przyznał ponuro. – Ja… Poczekam jeszcze trochę. Skoro zdecydowałeś się ze mną być, to nie poddam się teraz, rozumiesz? Sprawię, że w końcu o nim zapomnisz.
Jake chyba wolałby żeby na niego nawrzeszczał i wyrzucił go z domu, bo po tych słowach poczuł się jak ostatni karaluch.
- Nie możesz być taki! Wścieknij się na mnie! Masz prawo! – Trącił go delikatnie ręką w ramię. – No dalej! Wściekaj się!
Tobias złapał go za rękę i przełożył ją sobie za plecy, przytulając go. Wyglądało to tak jakby jego reakcja trochę go rozbawiła.
- Dobrze. Jestem cholernie wściekły! – Jego głos na początku był ostry, ale szybko złagodniał. – Jake, to były tylko słowa. Słowa potrafią ranić, ale…
Rozległo się pukanie do drzwi. Obaj wymienili spojrzenia. Do Jake’a w sekundzie dotarło że nadal nie miał na sobie spodni.
- Cholera, przesuń się!
W panice wsunął się wciąż nagiemu Tobiasowi do łóżka. Spod kołdry wystawał mu goły tyłek, a nim zdążył go zakryć, pani Leeran weszła do środka.
- O…O-jej…
Chyba już lepiej było siedzieć obok. Albo chociaż wstać. Albo wejść do szafy! Niż prawie leżeć na rozebranym synu kobiety, po środku rozchełstanej pościeli. Jake jak ostatni idiota dał nura pod kołdrę, razem z głową, przy okazji skutecznie ukrywając fakt posiadania na sobie chociaż górnej części odzienia.
Gwen zmierzyła ich zdezorientowanym spojrzeniem i szybko opuściła pomieszczenie.
- Jezu Chryste, Matko Boska, zabije mnie! – Stwierdził Tobias.
- Przecież wie o tobie! O mnie jeszcze nie wiedziała!
- A ty widzisz jak twoje nogi wyglądają? Jakby po tobie walec przejechał! Zabije mnie!
Szybkie światełko w tunelu – No tak, miał siniaki od zawalonego stolika, strupy od paznokci Sai, wielkiego krwiaka od ławki w parku, w którą wlazł po pijaku…
- Przecież to nie przez ciebie, tylko przeze mnie!
- Ale ona tego nie wie! No i masz tam kilka malinek… przeze mnie akurat – dodał ze skruchą.
Wspólne śniadanie, na które oczywiście został zaproszony, było więcej niż tylko niezręczne. Nadal mieli swoje niewyjaśnione sprawy, a tymczasem trzeba się było mierzyć z nowym problemem. Siedział przy stole sztywny jak kołek, żując swoją kanapkę z pastą z zielonego groszku, Tobias wykręcał sobie palce pod blatem, a pani Leeran co chwila wstawała do kuchni, jakby nie mogła się zdecydować, czy lepiej było siedzieć z nimi, czy raczej unikać tematu.
- Tobias mogę cię prosić na chwilę? – Zawołała syna.
W gardle Jacoba wyrosła wielka kolczasta gula. W dużym przestronnym salonie Leeranów akustyka była wyjątkowo dobra.
- Mamo…
- Od dawna się spotykacie? Mogłeś mi przecież powiedzieć – wyszeptała podenerwowanym głosem. – Coś ty mu zrobił?!
- Mamo…
- Nie mogę uwierzyć w to co widziałam! Jeśli nie potrafisz nad sobą panować, to może jest jeszcze za wcześnie na związki! – Wycedziła. – To taki delikatny chłopiec!
- Ale mamo…
- Sofia wie?
- Nie wiem…
- Tobias, nie tak cię wychowałam!
- Ale przecież…
- Jeśli Jake nie będzie chciał do nas więcej przychodzić, bo potraktowałeś go jak osobisty worek treningowy…
- Przecież go nie…
- Czyli samo się zrobiło?!
Nie mógł spokojnie siedzieć i tego słuchać.
- Ciociu to wszystko moja wina – jęknął stojąc w przejściu. – Poobijałem się wcześniej, to nie wina Tobiego…
- Ty go nie broń!
- Nie bronię, tak było!
- Dziecko, wyglądasz jak ofiara przemocy domowej!
- Ale nie przez Tobiasa! Naprawdę to wszystko przez moją niezdarność! Wpadłem na ławkę w parku… - Gwen wyglądała, jakby na spotkaniu maltretowanych kobiet, któraś z nich wmawiała jej że spadła ze schodów i dlatego miała podbite oko. – Przysięgam! Poza tym… Ciociu naprawdę!
- Dobrze, już dobrze – ucięła pocierając skroń. – Ciężko jest mi uwierzyć że mój syn lubuje się w tego typu…
- Mamo!
- Jake – zwróciła się do niego. – Jeśli chciałbyś ze mną porozmawiać, bez Tobiasa… – podkreśliła.
Nie mógł uwierzyć. Czy naprawdę wszystko co robił musiało odbijać się na tych,  na których najbardziej mu zależało?
- Ciociu, ja go kocham! Nic mi nie zrobił! Jest najlepszy!
Gwen zamrugała. Wyglądała na poruszoną? Spojrzała na syna, który okropnie zaróżowiony gapił się w kuchenne płytki. Powoli podeszła do Jacoba i przytuliła go mocno do piersi.
- Ja ciebie też kocham, dziecko. Zawsze byłeś dla nas jak drugi syn – westchnęła wzruszona. - W takim razie, musisz zacząć mówić mi mamo, Jake! - Powiedziała głośno i wyraźnie. – Pamiętaj, że gdybyś jednak chciał porozmawiać…
- I nie masz nic przeciw temu? – Zapytał trochę oszołomiony.
- Dlaczego miałabym mieć?!
- No bo…
- O ile oczywiście mówisz mi prawdę, bo jeśli Tobias podniósł na ciebie rękę… Nawet jeśli… w okolicznościach…
Tobias uśmiechnął się wątle. Podszedł do Jacoba i złapał go za rękę, wpatrując się w Gwen.
- Czyli mam rozumieć że mamy twoje błogosławieństwo?
- Mam ochotę cię trzasnąć – odparła. – Macie dopiero po siedemnaście lat… Ja w waszym wieku…! – Urwała pesząc się z lekka. – No dobrze. Wracajcie do stołu. Nie skończyliście śniadania.
Jake zacisnął palce na dłoni Tobiego. Nie odda go. Nie odda nigdy. Musiał jakoś to wszystko naprawić.

Do domu wrócił koło południa. Sofia była wściekła.
Bardzo rzadko denerwowała się na niego. Właściwie gdyby miał sobie przypomnieć, takich sytuacji było kilka w całym jego życiu. Wszystkie były naprawdę poważne. Raz, kiedy w dzieciństwie do nieprzytomności pobił kolegę - chłopak śmiał się ze śmierci jego rodziców. Nigdy tego nikomu nie powiedział, zwyczajnie było mu za bardzo wstyd. Całą winę wziął wtedy na siebie. Innym razem uciekł z domu, bo Sofia zastała go z penisem w dłoni przed filmem dla dorosłych – kiedy policja sprowadziła go wreszcie na Choselay Road, myślał że babcia powiesi go na suchej gałęzi za tak durną reakcję, na taką głupotę. Ostatni raz, kiedy w dodatkowej pracy wziął tyle zmian, że licząc czas spędzony w szkole, na nogach był ponad cztery doby bez żadnej przerwy. Bardzo chciał kupić Sofii zastrzyki, które zapisał jej lekarz, a nie chciał prosić o pomoc Tobiego. Tym razem chodziło o to, że go okłamywał.
Kobieta czekała na niego z wózkiem zaparkowanym przy stole, z papierosem w dłoni i krzyżówką przed nosem. Zimna, niedopita kawa stała kawałek dalej.
Jake’owi wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedział, że zabawa się skończyła. Odwiesił kurtkę i przysiadł się obok na krześle.
- Dzień dobry, Jake – przywitała go.
- Cześć…
Posłała mu chłodne, ostre i czujne spojrzenie znad swoich wąskich okularów na łańcuszku. Skulił się w sobie. Jeśli Sofia nie potrafiła czytać w myślach, to on był prezydentem.
- Zamieniam się w słuch – powiedziała.
- No więc…
- Zapal sobie. Nie krępuj się.
Nie wiedzieć czemu, poczuł się jak w pułapce.
- Dziękuję, rzucam – wymamrotał.
- Doprawdy?
- Yhym.
- Nowa biżuteria? – Zauważyła.
Jake odruchowo złapał się za ucho.
- No… tak wyszło.
- To mogę wiedzieć gdzie byłeś dwa dni temu i dlaczego Tobias ma o tym nie wiedzieć?
- Bo jeśli się o tym dowie… to nigdy mi nie wybaczy – jęknął ukrywając twarz w dłoniach.
- Być może nie powinien. Nie rozpaczaj. Teraz trochę na to za późno, nie uważasz? Jake! Czy ktoś cię do czegoś zmusił?!
Zerknął na nią zdezorientowany.
- Nie…
- No właśnie! – Warknęła. – Więc skończ się nad sobą użalać!
Wyprostował się na krześle z otwartą buzią, jakby trafił go piorun. Czuł sensacje w brzuchu. Nerwowo podrygiwał nogą pod stołem. Zaciśnięte na kolanach pięści pobielały mu z zimna.
- Jak ci nie wstyd?!
Nie odezwał się. Było mu koszmarnie wstyd.
- Masz mu powiedzieć.
- Nie mogę!
- Musisz mu powiedzieć! Dowie się wcześniej, czy później, a im później się dowie, tym mniejsza szansa na to, że będzie chciał z tobą rozmawiać! Nie buduje się fundamentów na bagnie!
- Związek ze mną to bagno?!
- Mam nadzieję, że nie – pojęła. – Nadal nic mi nie powiedziałeś – uświadomiła mu.
- Popełniłem okropny błąd! Tego się nie da wybaczyć! Ja bym nie potrafił! Nie chcę go tym obciążać!
- Nie chcesz go tym obciążać, czy nie masz odwagi stawić czoła własnym decyzjom?
Sofia potrafiła trafić w najgorsze struny.
- Wydawało mi się, że się zakochałem… Ten facet… Saia… On jest… niesamowity – wystękał. – Nadal to czuję! – Wykrzyknął wskazując na swoją pierś. – Nie potrafię tak po prostu zapomnieć! On był moim pierwszym… - dodał szeptem.
Przełknął ślinę, dusząc się od ściskających jego nerwy emocji. Miał wrażenie że czaszka mu eksploduje. Nie radził sobie. Nie chciał o tym rozmawiać! Nie wiedział co mówić, nie wiedział co chciał powiedzieć, a czego nie. Nie był na to przygotowany!
-  Saia… Saia stał się dla mnie wszystkim! W sekundzie w której podszedł do mnie ten pierwszy raz! Nigdy bym nie pomyślał, że mogę być z mężczyzną! On… jest taki piękny…
- A Tobias nie jest – stwierdziła boleśnie lekceważąco.
- Oczywiście, że jest! – Oburzył się. – Jest z tysiąc razy przystojniejszy! – Dopiero mówiąc to na głos, zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę tak uważał. – Po prostu miałem go od zawsze, tak? Nie widziałem tego! Nie wiedziałem, że mu się podobam!
- Czyli zakochałeś się w Sai. I?
- I tak jakoś wyszło, że…
- Przespałeś się z tym chłopcem.
Przymknął powieki.
- I Tobias o tym nie wie.
- Wie – szepnął.
Sofia po raz pierwszy zdawała się być delikatnie zaskoczona.
- Znaczy wie o tym pierwszym razie – sprostował. – Jeszcze wtedy między nami… Kurwa. No… Już coś się działo, ale nie załapałem. – Załamany oparł czoło na rękach. – Długo nie załapywałem…
- Był inny raz?
- Ten dwa dni temu…
- Musisz mu powiedzieć – ucięła. - I lepiej tym razem dobrze się zastanów, czego tak naprawdę chcesz.
- Wiem czego! Chcę Tobiasa!
- Czyli już nie kochasz tego Sai?
Przygryzł wargę.
- Bo to jest wszystko okropnie świeże… Nie rozumiesz.
- Znowu się usprawiedliwiasz! Weź się w garść Jake! Jesteś prawie dorosły! Postaw się na miejscu swojego przyjaciela! Okłamujesz go i zwodzisz! A ten drugi chłopak? Robisz mu dokładnie to samo! I twierdzisz, że obu ich kochasz?!
Parsknął gorzko pod nosem.
- Przecież Saia ma to w dupie.
- Słucham?
- Nie zależy mu.
Kobieta wytrzeszczyła na niego oczy.
- I nie przeszkadza ci to?
- Nie chcę o tym gadać… Mogę już iść?
- Nie trzymam cię.
Nie ruszył się z miejsca.
- Saia zawsze będzie dla mnie ważny! Zakochałem się jak idiota! Ale to nie jest to samo co z Tobiasem! Za Tobiego życie bym oddał! Gdyby miał więcej jaj i powiedział mi wcześniej, nie doszłoby do tego wszystkiego! – Wykrzyknął.
Odsunął krzesło i ruszył do swojego pokoju. Miał dość.

Nie powiedział mu. Za bardzo bał się, że chłopak by mu tego nie wybaczył. Wraz z papierosami, przy okazji starał się rzucić myślenie o Sai. Usunął jego numer, tamtą cholerną wiadomość, a nawet połączenie z pamięci telefonu, żeby czasem w chwili słabości nie odzyskać do niego kontaktu. Saia nie zadzwonił, więc sprawa zdawała się wyjść na prostą.
Przy Tobiasie bardzo łatwo było zapomnieć. Właściwie powinien móc stwierdzić, że ostatnie dwa tygodnie były dla niego bajkowe jak w filmie. Gdyby nie to, że Sofia nadal nie zaczęła go traktować normalnie. Rozmawiała z nim, ich relacje były poprawne, wręcz wzorowe - dokładnie takie, jakie powinny być pomiędzy babcią, a jej wnukiem. Tyle że od ich standardowej więzi, były tak cholernie dalekie, jak tylko można to było sobie wyobrazić. Kobieta nadal miała mu za złe, że się nie przyznał.
A pewnie sam nigdy by się nie przyznał.
Tego dnia wybrali się do klubu. Po raz pierwszy odkąd oficjalnie zostali parą - mając za sobą dumny, dwutygodniowy starz, w piątkowy wieczór poszli razem do Poison Ivy. Jake nie odważyłby się zapytać o Saię. Uznał, że Tobias był świadom tego, że mogli go tam spotkać i sam nie zamierzał wyciągać tematu. Wystarczyły mu głupie aluzje zdesperowanej Jess, która ostatnio ciągle podpytywała go, czy czasem chłopak do niego nie dzwonił. Najwyraźniej nadal wydawało jej się, że zapewnienia Tobiego co do tego, że kochał Jake’a, były dziwnym żartem, albo chwilową modą. Zresztą bez względu na wszystko, choćby nawet Saię zobaczył, obiecał sobie że nie poświęci mu ani chwili uwagi. To byłby taki mały test. Chciał Tobiasowi udowodnić, że warto było na niego poczekać. Chciał udowodnić jemu, a tym samym także i sobie, że był coś wart.
Nie pili wiele. Bez zbędnej nieśmiałości, po prostu bawili się razem, skacząc i śpiewając co lepiej znane kawałki. Byli zgrzani, szczęśliwi i w świetnych nastrojach.  
- Wracamy?! – Zagadnął go Tobi, spoglądając na zegarek.
- A która jest?!
Wcale nie chciało mu się iść do domu. Był zmęczony, ale nadal przytomny, co oznaczało że mogli jeszcze zostać. Poza tym powrót oznaczałby kolejne oceniające spojrzenia Sofii.
- Druga! Ale podobno jutro pracujesz? – Tobias krzyknął mu do ucha, żeby był w stanie go dosłyszeć. Awansem objął go i wcisnął mu nos w szyję. Lubił go po niej całować.
Jake roześmiał się.
- Znaczysz swoje terytorium?!
- A jakże!
- W sumie możemy wracać! – Odpowiedział mu, całując go przeciągle. – Pod warunkiem, że zahaczymy o twój samochód – dodał zadziornie.
- Jak rozumiem, nie po to żeby łamać prawo jazdą po pijaku?
- Zdaje się że moje plany i tak podpadają pod paragraf – zdradził się przed nim. – Powstrzymaj mnie!
- Jesteś najgorszy! - Oczy Tobiasa płonęły jak pochodnie.
Wyszli z klubu i powoli skierowali się w stronę parkingu, na którym czekał na nich porzucony chevrolet.
- A ty najlepszy! – Wyszczerzył się do niego.
- Masz na mnie zły wpływ!
- Zdecydowanie! I za to mnie kochasz!
- Kocham – potwierdził ochoczo, zagarniając go w objęcia.
Ulica była pusta. Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek mógłby ich widzieć, więc pozwalali sobie na więcej. W tej części miasta było mniej rozświetlonych witryn sklepowych, ulice były nieco węższe, a budynki odrapane. Ktoś mógłby powiedzieć, że były to oznaki nieciekawej dzielnicy - Jake był zdania, że były to niezwykle sprzyjające okoliczności.
Tobias uniósł go w ramionach i oparł o pobliską ścianę. Tak, warunki były idealne. Uwielbiał jego pocałunki. Były czułe i przepełnione pasją jednocześnie. Za każdym razem, niezależnie od tego, czy kochali się pięć minut wcześniej, czy widzieli się po całym weekendzie, Tobias zawsze całował z taką samą tęsknotą i pragnieniem, jakby nie widzieli się przez co najmniej rok. Może była to kwestia jego dużych ust, może pojawiającej się na czole żyłki, która świadczyła o zaangażowaniu i wzroście ciśnienia, a może po prostu nie potrafił ukryć swoich uczuć, ani na chwilę. Wydawało się, że odkąd dystans między nimi szlag trafił, nagromadzone przez lata emocje wypływały z niego całym wodospadem, jak rzeka ze zniszczonej tamy. I to było cholernie zaraźliwe.
- Wytrzymaj jeszcze trochę. Mamy blisko – powiedział mu, gdy Jake zaczął dobierać się do jego rozporka.
- Sam jesteś sobie winny – obruszył się. – Trzeba było nie być takim seksownym, dupku!
Niby przez kogo nie mógł się kontrolować! Złapał swojego chłopaka za rękę i w biegu pociągnął go w stronę parkingu. Zamierzał go wykończyć. Będzie miał za swoje, za to jego ciągłe prowokowanie go!
Gdyby później ktoś zapytał go o to wprost, chyba nie potrafiłby odpowiedzieć, dlaczego się rozglądał. Nie interesowała go opinia innych ludzi, których zresztą i tak nie spodziewali się tu spotkać. Droga do samochodu była prosta jak z urwiska w dół, a jednak Jake rozglądał się na wszystkie strony, tylko po to, żeby dostrzec coś, co diametralnie zmieniło ich plany.
W wąskim zaułku który mijali, tuż obok wielkiego kontenera na śmieci, zamigotała mu znajoma niebieska barwa. Nie był to zwyczajny niebieski kolor. Był to ten jedyny, specyficzny odcień niebieskiego, którego nie mógł zapomnieć, chociaż bardzo się starał. Jake stanął jak wmurowany, a zaskoczony Tobias wpadł na niego nim zdążył wyhamować.
- Co jest? Jednak nie wytrzymasz? – Zaśmiał się.
- Saia… - jęknął przerażony.
- Co…?
Tobias nie rozumiał. Jeszcze go nie widział. Jake pokręcił głową, puścił dłoń chłopaka i rzucił się w zaułek.
- Saia! – Krzyknął, dopadając do leżącego pod ścianą ciała.
Był nieprzytomny. Jego błękitne oczy lewitowały pod powiekami, a po policzku spływała mu strużka zażółconej śliny. Leżał nieruchomo, lecz gdy tylko Jake wziął go w objęcia, zaczęła go dręczyć niebezpiecznie wyglądająca drgawka.
- Dzwoń po karetkę! – Wrzasnął do przyjaciela. – Tobias, kurwa, nie stój tak!
- Zwariowałeś? – Syknął chłopak. – Jest naćpany, nie widzisz tego? Jak sprowadzisz tu pogotowie, to zamkną jego, nas i pewnie cały klub! On nie bierze byle czego.
- I co z tego?! Mamy pozwolić mu umrzeć? Pieprzę klub, dzwoń do cholery!
Sam próbował namacać telefon w kieszeni, ale dłonie trzęsły mu się tak bardzo, że ten wypadł na beton. Już wcześniej uszkodzony ekran, rozbił się w drobny mak. Jake zerwał się na nogi i chwycił Tobiasa za koszulę.
- Dzwoń! Dzwoń do cholery, bo przysięgam ci, że nigdy więcej się do ciebie nie odezwę!
Nienawidził go. Nienawidził tej jego skonsternowanej miny i braku jakiekolwiek reakcji. Mógłby przysiąc, że gdyby leżał tu ktokolwiek inny, Tobias od razu wezwałby pomoc.
- Nie.
- Odjebało ci?! – Wrzasnął. – Natychmiast dzwoń! Nie możemy go tak zostawić, dzwoń! – Prosił, szarpiąc przyjaciela.
Zaraz puścił go, i ponownie uklęknął przed nieprzytomnym chłopakiem. Był lodowaty. Jake nie wiedział co robić. Próbował zmusić go do wymiotów, klepał go po policzkach, by spróbować przywrócić go do przytomności, wszystko na marne.
- To nic nie da. Saia bierze w żyłę, od wyrzygania się mu nie przejdzie. Trzeba go stąd zabrać – stwierdził Tobias. – Pomóż mi przenieść go do samochodu – powiedział grobowym tonem.
Jake posłusznie złapał Saię pod nogi, podczas gdy Tobi z niechęcią wymalowaną na twarzy, podniósł całe bezwładne ciało chłopaka.
- Dobra, dam radę sam, jest lekki. Biegnij otworzyć samochód i sprawdź jego kurtkę – dodał, wskazując na leżące obok ubranie. – Trzeba sprawdzić gdzie teraz mieszka.
Trzęsły mu się ręce. Sam nie zrobiłby nic, pewnie krzyczałby o pomoc, nie wiedział. Dzięki bogu, że nie był sam. Tobias chyba znał się na rzeczy. Być może nawet wiedział co Saia brał. Na to wyglądało. Jake wygrzebał klucze i portfel Sai z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Śmierdziała rzygami.
Zapakowali się do samochodu, nie poddając w wątpliwość swojego stanu. Jazda po kilku piwach, była ich najmniejszym zmartwieniem. Przynajmniej Jake wyśmiałby każdego kto ośmieliłby się im to wytknąć.
- Masz dokumenty?
- T-tak… - sapnął, nerwowo grzebiąc w cudzym portfelu.
Saia leżał na tylnim siedzeniu dziwnie rzężąc.
- Sarayah’kuael Jean Goldfaber? – Przeczytał.
- Tak, czyli Saia. Adres, Jake!
- Tak!… To… adres kawiarni. Chyba musi mieszkać na górze? Wiesz jak jechać?
Tobias skinął głową i od razu ruszył.
Jakimś cudem nie wjebali się w latarnię i jeszcze większym, nikt ich nie zatrzymał. Saia powoli odzyskiwał przytomność, co w żadnym wypadku nie umniejszało żałosnego stanu w jakim się znajdował. Chłopak, kaszlał, śmiał się i płakał na zmianę. Momentami stękał pod nosem jakieś trudno zrozumiałe brednie. Z tego co miało większy sens, Jake dosłyszał coś jakby „nie możesz”.
Otworzyli drzwi kawiarni, a Tobias nie bez trudu wyniósł Saię po schodach. Chłopak zaczynał się szarpać, więc to nieco komplikowało sprawę. Jake odnalazł małą, zagraconą łazienkę i przyniósł z niej niedużą miedniczkę, w tym czasie Tobiemu udało się rozebrać Saię i wpakować go do łóżka. Dla Jacoba był to szok. Cały prawy bok chłopaka pokrywały paskudne blizny, prawdopodobnie cięte nożem. Było je widać tym bardziej, bo przerywały atrament wielkiego tatuażu rozrastającego się od samej szyi Sai, przez jego pierś, bok i talię, aż do bioder. Tobias przykrył go kołdrą, posyłając nienawistne i świadome spojrzenie w stronę swojego chłopaka.
Nie chciał się gapić. Po prostu nigdy nie wiedział go zupełnie nago. Zresztą, w obecnej chwili, chyba nikt nie patrzyłby na niego z pożądaniem. Wyglądał odstręczająco. Właściwie to powinien tak wyglądać, ale dla Jake’a nadal był piękny.
Jedynym do czego był w stanie się zmusić, było powtarzanie w myślach, by chłopakowi nic się nie stało. Nie czuł do niego tego co na początku. Nie marzył o tym by położyć się obok niego. Przepełniał go naturalny żal. Ten mężczyzna wiele dla niego znaczył, nawet jeśli już nie w takim sensie jak wcześniej.
- Więcej chyba nie możemy zrobić – podsumował Tobias, kładąc przy łóżku kubek z czystą wodą.
- Chcesz go tak zostawić? – Wykrzyknął przestraszony.
- Nic mu nie będzie. Dla niego to nie pierwszyzna, zaufaj mi.
- Skąd możesz to wiedzieć?!
Bał się. Według niego stan Sai był o krok od śmierci. Jak musiałby się poczuć, gdyby obudził się tu sam, w ciemnym pomieszczeniu, zimny, z zerowym krążeniem, śmierdzący rzygami… Tego było zbyt wiele. Już nawet nie chodziło o to, że to był Saia! Nikogo by tak nie zostawił. To było okropne!
- Mówiłem ci. Gdybyś czasem przykładał wagę do tego co mówię, to byś pamiętał. Bywał już w takich stanach. Może i nawet gorszych. Czasem jeszcze w klubie. Dziś przynajmniej miał siłę się z niego wytoczyć – prychnął. - Nikt specjalnie się nic nie przejmował i zawsze wracał do żywych, więc uwierz mi kiedy mówię, że i tym razem też tak będzie. I pewnie nie tylko tym, bo on nigdy nie rzuci i któregoś dnia po prostu zdechnie na ulicy! – Skończył podniesionym głosem.
Wszystko to powiedział na jednym wdechu. Widać było, że nie radził sobie z tą sytuacją. Jake miał wrażenie, że gdyby nie jego obecność, Tobias zostałby z Saią. Chyba też trochę się martwił. W każdym razie, na pewno rzucał zaniepokojone spojrzenia w stronę śpiącego chłopaka.
- Idziesz ze mną, czy z nim zostajesz? – Zapytał go.
- Chciałbyś żebym został tu sam? – Zapytał retorycznie.
- Zrobisz co uznasz za stosowne. - Głos Tobiasa był zimny jak lód. Jake poczuł ukłucie winy.
Wrócił razem z nim. Obawiał się że gdyby został, Tobias odebrałby to tak, jakby bardziej zależało mu na Sai, niż na nim. Nie było tak. Nie potrafił tego wyjaśnić. Po prostu nie dało się tak łatwo odciąć od poprzednich uczuć. A w tym przypadku przecież nie chodziło już o niego i o jego uczucia, tylko o zdrowie balansującego na krawędzi życia i śmierci chłopaka.
Rozstali się pod drzwiami mieszkania Jacoba. Tobias zostawił samochód u niego. Do siebie wrócił taksówką. Dopiero kiedy taryfa zniknęła za rogiem, a Jake upewnił się, że jego chłopak już nie wróci, ponownie wyszedł na zewnątrz.
Mieszkał niedaleko. Do pracy mógł iść od Sai, będzie miał tak samo blisko. Po prostu nie mógł go tam zostawić. Bez względu na to co o nim mówili, dla Jacoba jeszcze straszniejsza była obojętność. Czy naprawdę Saia leżał w takim stanie, w pełnym ludzi klubie i zupełnie nikt się nim nie zainteresował? Każdy założył, że był tylko głupim ćpunem i że dostał to na co zasłużył?!
Wszedł po cichu do ciemnej kawiarni. Drzwi zostawili otwarte, żeby nie zabierać Sai kluczy. Zamknął za sobą i zaczął wspinać się po stromych schodach na piętro. Byłby przyspieszył, gdyby nie dobiegły go odgłosy rozmowy. Najwyraźniej ktoś już u Sai był.
- …tak dam radę – majaczył słaby głos chłopaka.
- Jesteś pewny? Podałem ci niezbędne minimum, możemy zwiększyć dawkę.
To był Tobias! Jakim cudem?! Co on tu robił?! Dawkę czego?! Jake zastygł na schodach w pół kroku. Cholerne bicie serca zdawało się zagłuszać słowa dochodzące z sypialni.
- Grunt, że jestem przytomny. Nie można z tym przesadzać.
- A z prochami już można?! Co ty odpierdalasz, naprawdę chcesz zdechnąć?! I przestań się wiercić, próbuję zając się twoim zaćpanym dupskiem!
- To jakaś obietnica? – Zaśmiał się chłopak. – Nie odmówiłbym ci. Naprawdę, kiedy ty tak zmężniałeś… - westchnął.
- Stul ryj.
- Nadal się gniewasz? – Kolejne westchnienie. – Nie puknąłbym go, gdybym wiedział, że tak ci na nim zależy.
- To było dawno – warknął chłopak.
- Nie tak znowu dawno… ze dwa, trzy tygodnie? Auć! Cholera! Uważaj trochę!
Zaraz, czy on mówił o nim? Co to miało być do cholery! Zaschło mu w gardle. Każde słowo zdawało się mu dźwięczeć w uszach nieprzyjemnym piskiem. Czyżby Tobias jednak znał Saię trochę lepiej? I zaraz… O czym oni rozmawiali?!
Słyszał plusk wody, jakby ktoś wykręcał ręcznik nad pełną miską. Saia kaszlał i nerwowo pociągał nosem. Ciężko oddychał i co chwila zdawał się dusić.
- Ty go naprawdę lubisz, co?
- Bardziej niż własne życie.
- To o nim zawsze mówiłeś? – Cichy śmiech przerwał napad kaszlu. - Chyba nawet jestem w stanie to pojąć. To dobry dzieciak.
- Najlepszy.
- I całkiem ładniutki – zachichotał.
- Powiedziałem ci, stul ryj!
- Dlaczego nie ocuciłeś mnie wcześniej? Bałeś się, że słodziaczek nie będzie chciał wyjść?
- I tak sądziłem, że zostanie – odparł zrezygnowanym głosem. – Cholera, zbyt szybko się nim zachłysnąłem. Dla mnie to trwa od lat, a dla niego od kilku tygodni. Wydawało mi się, że sama przyjaźń wystarczy. Wolałem wierzyć, że naprawdę mu zależy. Teraz już wiem, że tak nie jest.
- Hej, nie rycz mi tu!
- Nie mam ochoty dłużej robić za zastępstwo. Zwłaszcza twoje – wydusił z siebie. - Tylko ni cholery nie wiem, jak sobie z tym poradzić. – Tu głos Tobiasa zupełnie się załamał. Zapanowała potwornie przedłużająca się chwila ciszy.
- Możesz spróbować tak jak ja.
- I pomaga?
- Na chwilę.
- Thomas się odzywał w ogóle?
- A jak ci się zdaje, wyglądałbym tak jak wyglądam, gdyby tego nie zrobił? Kurwa, łeb mi pęka…
- Nie wraca?
- Nie. Za bardzo jest zajęty posuwaniem swojej żonki, która pewnie nawet nie ma pojęcia o tym, że jej facet miał w gębie więcej kutasów od niej.
- Znalazł się święty.
- Nie zawsze taki byłem.
- Nie wiem co mam ci na to powiedzieć. Pewnie i tak wiedziałbyś lepiej, więc rób co chcesz.
- Jaki poważny – zachichotał Saia.
- Bo to jest poważne! A dla ciebie całe życie, to jeden wielki żart. Nie wiem po co się tobą przejmuję!
- Bo mnie uwielbiasz? Nie winię cię… Daj tę miskę! – Sapnął.
Odgłosy charczenia i wymiotów brzmiały jakby dławił się własnymi wnętrznościami. Tobias chyba biegał do łazienki. Na górze zapanował niepokojący rumor. Oddech Sai zdawał się być jeszcze bardziej niezdrowy, niż sekundę wcześniej.
- Lubiłem dawnego ciebie. Nadal mam nadzieję, że kiedyś się ogarniesz. Staraj się nie ruszać. Jak się rzucasz, robisz się bardziej zielony na gębie. Idź spać, dobrze ci to zrobi.
- Wołałbym żebyś to ty mi zrobił dobrze. Na pewno nie chcesz zostać? Moglibyśmy się nawzajem pocieszyć?
- Spierdalaj Sarah!
- Hej! Nie mów tak do mnie nigdy więcej! – Głos Sai trącił najprawdziwszą agresją.
Dźwięk odsuwanego krzesła przywrócił go do świadomości. Jake zerwał się do ucieczki. Nie mógł dać się tutaj przyłapać! Wtedy Tobias nigdy mu nie wybaczy! Nigdy nie odzyska w niego wiary. A przecież go kochał! Jezu! Co to miało być?! Tobi chciał się poddać?! Chciał z niego zrezygnować?! Zrobiło mu się słabo. Dopadł do drzwi i szarpnął za klamkę, która nie wiedzieć czemu nie chciała ustąpić. W pierwszej chwili pomyślał że źle ją złapał, ale naciśnięta ponownie, odskoczyła jak za pierwszym razem. Co to było?! Samozatrzask?! Szarpał się z cholernymi drzwiami najciszej jak tylko był w stanie, jednocześnie nadsłuchując odgłosów z piętra.
Błagam, puśćcie! – Jęknął w duchu.
Nic z tego.
- Jake?
Odwrócił się gwałtownie. Tobias miał lekko zaskoczoną minę, szybko jednak otrząsnął się i powoli podszedł do swojego sparaliżowanego ze strachu chłopaka.
- Chciałem się tylko upewnić – rzucił na swoje usprawiedliwienie. – Tylko tyle!
- W porządku. Więc dlaczego wychodzisz? Jeszcze nie śpi. Idź, sam sprawdź – powiedział spokojnie.
Chłopak wyciągnął z ucha mały, czarny kolczyk. Wziął do ręki dłoń Jacoba, położył go na niej i zamknął jego palce w pięść. Spojrzał mu w oczy, po czym wsunął w drzwi klucz, przekręcił go w zamku i wyszedł na zewnątrz.
- Tobias! – Jake rzucił kurtkę między drzwi, a framugę i wybiegł za nim. – Czekaj! Co ty wyprawiasz?!
Dopadł do niego i odwrócił go w swoim kierunku.
- Zrywasz ze mną?!
Tobias milczał. Jego wzrok był zupełnie pusty.
- Powiedz coś do cholery!
- Oszczędzam ci trudu. Wracaj do niego.

Był środek nocy, deszcz mocno zacinał, uderzając o gałęzie drzew i nagrzane za dnia, teraz lodowate alejki parku. Szum zagłuszał jego żałosne łkanie. Powoli zbliżał się świt.
Siedział na betonowym kręgu pod pomostem nad sztucznym jeziorkiem. Czuł rozrywający serce ból. Nie był to po prostu zwykły smutek, a pogrążające w rozpaczy uczucie straty. Jakby całe szczęście wysmyknęło mu się bezpowrotnie z rąk. Łzy spływały po jego gorących policzkach, wargi drżały, a cała jego jaźń zdawała się krzyczeć. Błagać o pomoc. Tylko że nie było kogo prosić. Nie było ani jednej osoby, którą miałby na tyle blisko, przed którą nie musiałby udawać, która zrozumiałaby co czuł i zwyczajnie była przy nim. Nie miał do kogo pójść.
Przed kim miałby być szczery i prawdziwy? Kimś takim był tylko Tobias. Od zawsze mieli siebie. Nieraz nie musieli mówić na głos o tym co bolało, a ten drugi wiedział. Wystarczyła sama jego obecność, a świat w końcu jaśniał i stawał się znośniejszy, bez względu na to, jak gorzki i ponury zdawał się być w gorszej chwili. Zawsze tliła się nadzieja, że kiedy już wszystko zawali się w drzazgi, zawsze będzie on. A teraz… teraz na własne życzenie go stracił. I nagle wszystko straciło sens. Nieważny był Saia, nieważne było że był głodny, że było zimno, ani że Sofia czekała na niego w domu. Przygniatająca bezsilność i świadomość własnej winy zabijały go od środka. Poza pękającym sercem, czuł już tylko pustkę, a z każdą zasychającą łzą, popadał w coraz większą apatię. Jeszcze z początku emocje mieszały się - to wybuchał płaczem, to kiwał się w przód i w tył z rozchylonymi ustami. Pustka zdawała się wciągać go coraz głębiej. Szeroko otwarte oczy rozmazywały obraz zarośniętego liliami oczka wodnego. Wbite w policzki paznokcie drżały raniąc skórę. Ależ był głupi. Co to miało dać? Ból fizyczny nie był w stanie zakryć tego drugiego.
Tak, miał jeszcze Sofię, ale przecież nie mógł wrócić do domu i powiedzieć jej, że nie chciał już dłużej żyć. Że marzył tylko o tym, by chwycić kuchenny nóż, i tak szybko byleby tylko nie zdążyć się rozmyślić, rozciąć sobie żyły wzdłuż przedramion. Żeby usnąć i już się nie obudzić, żeby więcej nie czuć i zapomnieć jakim był kretynem. To złamałoby jej serce. Wiedział, że kobieta kochała go i nie mógłby jej tego zrobić. Musiał być dla niej. Nadal musiał się nią zajmować. Nie miał pojęcia jak miał zmusić się do uśmiechu, jak ponownie nałożyć maskę normalnego. Podobnie czuł się po śmierci rodziców, ale wtedy cierpienie było bardziej czyste. Wtedy to nie była jego wina. Wtedy to inni byli źli. Miał kogo oskarżać, miał kogo nienawidzić. Tym razem winę ponosił on sam.
Nieraz bywało źle, nieraz było ciężko, ale tym razem… teraz nie było już nic. Nic nie ciągnęło go w górę. Tonął. Był takim cholernym idiotą! Taki głupi! Boże! Łzy ponownie spłynęły mu po twarzy. Wszystko zniszczył! Sam. I po co? Z jakiego powodu?! Czy Tobias nie miał racji? Niby za co kochał Saię? Zadurzył się jak dziecko w pierwszej osobie, która ofiarowała mu skrawek swojej uwagi, kompletnie nie dostrzegając tego co od zawsze miał pod nosem. Gdyby tylko mógł cofnąć czas! Gdyby tylko mógł powiedzieć mu jak bardzo go kochał! Jasna cholera! Bezradność sprawiała że miał ochotę krzyczeć, a tymczasem siedział pod pieprzonym mostkiem w parku, trząsł się z zimna, a w przypływach nagromadzenia myśli wybuchał kolejną falą płaczu.
Wkrótce głowa rozbolała go tak bardzo, że poczuł się tym odurzony. Bezsensowne myśli migotały mu w świadomości. A jakby tak po prostu przejść przez barierkę na moście nad autostradą i zwyczajnie otworzyć zaciśnięte dłonie? - Prychnął kpiąco do własnych wyobrażeń. Był na to zbyt tchórzliwy. Dobrze wiedział że po godzinie, może dwóch, wstanie, wróci do domu i zamknie się w pokoju, a następnego dnia będzie się zachowywał jakby nic się nie stało. Będzie udawał że nic się nie wydarzyło. O ile będzie w stanie.
Kiedy wybiła szósta rano, zadzwonił do szefa i zachrypniętym głosem powiedział mu, że nie pojawi się w pracy. Markus mógł go raz zastąpić. On ratował mu dupę więcej niż kilka razy.
W mieszkaniu zamknął się w pokoju, przebrał w piżamę i po prostu wszedł do łóżka. Florka przyszła do niego i szybko uśpiła go głośnym mruczeniem. Wsunął nos w jej ciepłe futerko i powoli odpłynął. Sen był dobrą metodą ucieczki przed samym sobą.
- Jake! Jake, obudź się – głos Sofii wyrwał go z jakiegoś pokręconego snu. – Jesteś cały rozpalony! Gdzieś ty był całą noc?!
- Która jest godzina…?
- Już prawie południe. Nie miałeś iść do pracy?
Dzień spędził przy babci. Nie rozmawiali. Po prostu leżał na kanapie z głową wspartą na jej udach. W telewizji leciał jakiś serial. Co chwila lało mu się z oczu, co chwila zawieszał się w braku myślenia. Sofia głaskała go po włosach. Nie rozchorował się na długo. Tabletki na grypę szybko zrobiły swoje. Wieczorem wziął gorącą kąpiel, a w niedzielę rano wstał, czując się względnie dobrze. Ostatni dzień weekendu spędził podobnie jak ten poprzedni - bezmyślnie gapiąc się w telewizor. Podobnie planował spędzić poniedziałek. Później wtorek…

- Jake, wstawaj bo spóźnisz się do szkoły! – Ostre słowa Sofii zbudziły go w poniedziałkowy poranek.
- Nie idę do szkoły – wymamrotał.
Nie chciał go tam spotkać.
- Owszem, idziesz.
- Daj mi spokój.
- Myślisz że ty pierwszy na świecie masz złamane serce? Powiedz mi Jake, zupełnie się poddałeś?
- Dokładnie tak – oznajmił jej.
Sofia zdarła z niego kołdrę.
- Ty który radziłeś sobie z problemami, z którymi wielu ludzi nie potrafiłoby żyć? Ty który będąc dzieckiem pocieszałeś mnie po śmierci syna? – Jake spojrzał na nią z zaciśniętymi wargami. Jego kanaliki łzowe rozregulowały się chyba na dobre. – Jeśli nie spróbujesz to nigdy się nie dowiesz.
- On nie chce mnie znać.
- Tak ci powiedział?
- Nie… Ale dał mi to…
- No więc wstań, ubierz się i idź do szkoły. Daj mu trochę czasu, nie zakładaj z góry, że wiesz najlepiej co czuje. Być może masz rację i Tobias nie chce cię znać – powiedziała wprost. – A być może jest mu tak samo ciężko jak tobie – dodała.
- Albo jedno i drugie – bąknął do siebie.

Cały dzień omijali się jak dwa magnesy o tym samym biegunie. Kiedy Jake widział swojego przyjaciela na korytarzu, odwracał się na pięcie i znikał za rogiem. Na zajęciach siadał w innym rzędzie. Trudno było zachować się inaczej, zwłaszcza że Tobias sam od siebie nie wykonał w jego stronę żadnego gestu. Jessica biegała między nimi, próbując wybadać co się stało. Nie winił jej za to.
- Pokłóciliście się? – Wypaliła na długiej przerwie.
- Nie. – Właściwie była to prawda. – Serio musisz męczyć?
- Zastanawiam się dlaczego Tobias odwołał swoją wycieczkę. Miał mi przywieźć pamiątki z Chin – stwierdziła rozczarowana.
- Nie jedzie? – Zdziwił się.
- Nie. Powiedział że miał jechać z tobą.
Zaschło mu w ustach. Jak miał to interpretować?
- Jess… Co ja mam zrobić?
- Hm? Z czym?
Złapał ją w pasie i wsadził jej głowę pod pachę. Siedzieli na korytarzu pod ścianą, jako że Tobias oblegał stołówkę, więc Jake nie odważył się tam usadowić. Oddelegowana od chłopaka Jessica, przyszła do niego, bo nie mogła wytrzymać z ciekawości co się pomiędzy nimi wydarzyło. Podobno Tobias powiedział jej, że wolał posiedzieć sam.
- Powiedz mu, żeby mnie znowu kochał – jęknął zrezygnowany.
- Coś ty zdurniał? – Fuknęła. – To jest moja szansa! Zamierzam ci go odbić – oznajmiła klepiąc go po ramieniu. Uniósł na nią zbolały wzrok. - Jake, rany! To idź i sam mu powiedz!
- Nie mogę…
- Dobra, to ja go wybadam, ale najpierw ty musisz mi wszystko opowiedzieć! No już, gadaj.
- Średnio chce mi się z tego żartować – stwierdził.
- To ma coś wspólnego z tym degeneratem?
- Z kim?
- No z tą kolorową papugą?
Skrzywił się z niesmakiem.
- Weź daj mu spokój – westchnął. – Po prostu… Mogłem zrobić coś złego… - zaczął. – A potem zachować się w sposób, który mógł zostać źle zinterpretowany…
- Ej, ale z tym gościem coś w końcu było? Spotykałeś się z nim, czy nie? Ja naprawdę myślałam, że wy się z Tobiasem wydurniacie, nie wiedziałam że jest między wami coś więcej.
- Dałem dupy na całej linii – podsumował ich rozmowę, opierając się z powrotem o ścianę. – Dosłownie zresztą – prychnął.
Jess wytrzeszczyła oczy.
- O ja! Nie wierzę! – Zapiszczała. – Z tym..? Z nim?!
- Czy ty się napierdalasz ze mnie?
- Nie! – Przykucnęła przed nim z niezdrowym podnieceniem wypisanym na twarzy. – Ale serio?
- Rany, tak! Serio! I co, ty byś mi darowała?!
Ekscytacja na jej buzi, ponuro zniknęła pod zmartwieniem. Jess położyła mu rękę na kolanie.
- Chyba nie…
- Ale to było na samym początku! Jeszcze nawet nie traktowałem nas jak parę! No i nie chciałem tego! Nie wiem po co tam poszedłem! A potem… jakoś tak samo poszło…
- Mnie się nie tłumacz – wzruszyła ramionami. – Ja ci wybaczam, poważnie. Przyłóż się lepiej do tego co powiesz Tobiemu…
- Żeby mi przywalił i żeby mnie znowu chciał?
- Mogłoby pomóc – oceniła. – Ja mogę ci przyłożyć, gdybyś chciał. Kurczę, ale z ciebie… menda.
- Dzięki. Na pewno się do ciebie zgłoszę.
Do Tobiasa nie podszedł.

Minął cały tydzień. Najdłuższy tydzień w całym jego życiu. Najnudniejszy i najgorszy. Nie mogło tak dłużej być. Musiał go chociaż przeprosić. Spróbować wytłumaczyć. Cokolwiek. Miał serdecznie dosyć własnego towarzystwa.
Po lekcjach wrócił do domu, ogarnął mieszkanie i przygotował kolację na wieczór. Na wypadek gdyby znowu miał się gdzieś zapodziać po drodze do domu, wolał żeby Sofia nie musiała się tym zajmować sama. Wziął prysznic, przebrał się i stanął przed lustrem. Da radę! Nie zwieje spod jego domu jak przy poprzedniej próbie!
Podróż autobusem, w tracie której układał swój monolog, trwała jakieś dziesięć razy krócej niż zazwyczaj. Dlaczego czas zawsze przyspieszał, kiedy chciało się żeby biegł wolniej? Nie zdążył wymyśleć ani jednego słowa, a już stał przed ładnym, białym domkiem Leeranów. Chevrolet stał na podjeździe, a więc Tobi był w środku. Zresztą – wiedziałby to nawet gdyby go tam nie było. Take Me Out, Franz Ferdinand grało tak głośno, że wszystkie słowa słychać było na zewnątrz. No i co teraz?
Zadzwonił dzwonkiem. Specjalnie ustawił się tak, żeby nie było go widać w wizjerze. I co? - I nic. Głupia muzyka. Tobias zawsze tak robił! Można się było dobijać, cholera jasna!
- O nie, mój drogi – warknął pod nosem.
Powiesił się na dzwonku.
Dopiero kiedy piosenka skończyła grać i nastała krótka przerwa pomiędzy numerami, można się było spodziewać, że chłopak wreszcie dosłyszy jego obecność. Do uszu Jake’a doszły pierwsze tony kolejnego kawałka – Love Illumination. No super… Ale po chwili głośnik ucichł. Na pewno nie całkiem, ale wyraźnie został ściszony. Natychmiast oblał go zimny pot. Nacisnął na dzwonek raz jeszcze. O matko… Minęło kolejnych kilka sekund.
Zamek szczęknął i po chwili drzwi otworzyły się, a za nimi stanął Tobias we własnej, cholernie przystojnej osobie. Nie przebrał się jeszcze po szkole. Miał te same grafitowe spodnie i zielony podkoszulek z żabą punkówą. Jezu… Był tak diabelnie seksowny, że Jake na moment zapomniał języka w gębie. Nie żeby wcześniej wiedział co powiedzieć.
- Jake? – Tobias odezwał się pierwszy.
- No… ja.
Brawo, Jake. Tak trzymaj – pochwalił sam siebie.
- Czego chcesz?
- Pogadać.
Chłopak oparł się o framugę. Gestem dał mu znak że mógł mówić. Czyli nie zamierzał zaprosić go do środka. No dobra.
Odetchnął głębiej, zebrał się w sobie i…
Dokładnie - Nie wydusił z siebie ani słowa. Kurwa mać.
- Co tam u Sai? – Wtrącił  brunet.
- Nie wiem – odparł szczerze.
Tobias pokiwał głową.
- A co u ciebie?
- Brakuje ciebie – jęknął. – Możemy pogadać w środku…? Na serio, jak widzisz średnio mi idzie…
Chłopak rozejrzał się jakby szukał ukrytej kamery, po czym odsunął się i łaskawie przepuścił go w przejściu.
- No to wejdź.
Wtoczył się do przestronnego salonu i automatycznie skierował na schody. Za sobą usłyszał charakterystyczne odkaszlnięcie.
- Nie przypominam sobie żebym zapraszał cię na górę.
- Naprawdę? Będziemy gadać w salonie?
Dupek zaplótł ręce na piersi i skinieniem głowy wskazał mu na kanapę. Jake sapnął nerwowo pod nosem i zawrócił do większego pomieszczenia.
- No to słucham – ponaglił go.
- Przyszedłem cię przeprosić – zaczął wreszcie. – I wytłumaczyć. Nie wszystko jestem w stanie wytłumaczyć. Nie chcę się usprawiedliwiać – zastrzegł. – Po prostu należy ci się sprostowanie. Bo tamta noc… Rany, ja na serio zareagowałbym tak na każdego kogo znam! Zdychał na naszych oczach… No… Przeraziłem się, okej? Gdybym wiedział że się nim zajmiesz to bym tam nie wrócił!
- W porządku.
- Nieprawda!
- Skoro już postanowiłeś być ze mną taki szczery, to powiedz mi proszę jedno. Sypiałeś z nim cały czas, czy tylko na początku? A może jakoś to sobie dzieliłeś? W środy ja, w piątki on?
- Nie było tak! To był jeden pieprzony raz! Błagam przestań! – Wykrzyknął. Słowa przyjaciela paliły do żywego. – Nie wyobrażasz sobie jak potwornie żałuję!
- Myślę że mogę mieć o tym jakieś pojęcie – zironizował.
- Wiem że nigdy mi nie wybaczysz! Nie po to tu przyszedłem. Chciałem żebyś wiedział… żebyś wiedział, że jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało! Nie dostrzegałem tego, ani nie doceniałem. Zauroczyłem się nim, wpadłem w jakąś dziwaczną spiralę wymieszania naszych relacji i nie potrafiłem się właściwie zachować! Nie umiałem tego zinterpretować, a ty nic mi nie powiedziałeś! Cały czas sądziłem, że nawet ci się nie podobam! Te nasze początkowe pocałunki… Przecież to miały być tylko takie kumpelskie przysługi! – Tobias prychnął jakby nie mógł uwierzyć w to co słyszał. -  Myślałem że się dla mnie poświęcasz! Nie myślałem o nas w takiej kategorii! A to z nim, stopniowo postępowało… i zamiast to porównać, zamiast się zastanowić to… Cholera, nie wiem co sobie myślałem! Jak wyskoczyłeś z tym wyznaniem, to zamiast siąść na dupie i pomyśleć, powiedziałem wszystko co tylko przyszło mi do głowy, żebyś czasem nie zaczął się spotykać z tym cholernym Davidem!
- Co?! Skąd taki durny pomysł?!
- Bo się ciebie uczepił!
- Bo mój ojciec prowadzi firmę zajmującą się kosmetykami! Przecież on ma faceta!
- Ale… - To go akurat zaskoczyło. Jak to David miał faceta? – Ale przecież się do ciebie dowalał! Pamiętasz jak się wtedy rozebrałeś?! Powiedział, że mu stanął na twój widok!
- Przypuszczam że żartował. – Tobias wywrócił oczami.
- Wcale mi na to nie wyglądało!
- Czyli zgodziłeś się być ze mną, bo bałeś się że zacznę się spotykać z kimś innym, a w tym czasie sam polazłeś do Sai?
- Widzę jak to wygląda – przyznał.
Jake usiadł na kanapie przy której stał, i ukrył twarz w dłoniach. Czuł się jak ostatni śmieć. Przyszła pora na tę najgorszą część. Zrobiło mu się niedobrze. Teraz powie to co miał powiedzieć. I to będzie koniec.
- Nie poszedłem tam po to, żeby mu się wpakować do łóżka – zaczął. – Przysięgam ci, że nie mam pojęcia co tam robiłem i po co tam polazłem. Napisał do mnie zaraz po tej ostatniej wizycie w Między Wierszami i poczułem się tak, jak w tamten wieczór kiedy to się zaczęło. Wtedy kiedy cholerny facet mnie pocałował i nagle do mnie dotarło, że to właśnie wolę! Że nigdy nie oglądałem się za dziewczynami, że Jessica jest śliczna, ale wcale nie chciałbym spędzać z nią leniwych weekendowych wieczorów w łóżku.
- Nie z nią, tylko z Saią.
- Tylko z tobą! Kurwa! Tak, poszedłem tam wtedy i przespałem się z nim i właśnie wtedy do mnie dotarło, że nigdy więcej nie chcę tego robić z nikim innym, tylko z tobą! Już w trakcie miałem ochotę wyjść! Czułem się tam okropnie!
- Och, czyli powinienem mu podziękować?! – Wściekł się nareszcie. – Czekaj, zaraz do niego zadzwonię!
- Wiem, że nic ci po moich słowach! Mówię to wszystko wyłącznie dlatego, żebyś nie myślał że te tygodnie spędzone razem były dla mnie tylko zabawą! Byłem szczęśliwy! Cholernie na siebie wściekły, z wielką chmurą gradową z wyrzutów sumienia nad głową, ale szczęśliwy! Jesteś najlepszym facetem jakiego znam! – Emocje puściły i znowu zaczął się rozklejać. – Kocham cię! Kocham najbardziej jak tylko mogę! Wiem, że zjebałem! Wiem, że sam jestem sobie winny, że nie mamy szans wrócić do tego co było, ale nie zasłużyłeś na to żebyś miał myśleć, że byłeś dla mnie niewystarczający! Więc przyszedłem tu dzisiaj właśnie po to! Po to żebyś wiedział, że gdybym tylko mógł cofnąć czas… Oddałbym wszystko żeby go cofnąć! A teraz już nigdy nie odzyskam twojego zaufania – zawył. – Moje życie jeszcze nigdy nie było tak kompletnie puste i bezwartościowe! Gdyby nie Sofia, chyba naprawdę podciąłbym sobie żyły...
- Przestań! – Tobias stał z palcami zaciśniętymi na powiekach, spod których lały się łzy. Dolna warga drgała mu dokładnie tak samo jak zawsze gdy płakał. – O czym ty w ogóle mówisz, cholerny egoisto! – Chłopak doszedł do kanapy, uklęknął na jedno kolano i uścisnął go z całych sił. – Nie wolno ci mówić takich rzeczy!
Jake przylgnął do niego tak ciasno, że aż zabrakło mu tchu. Znajomy zapach uderzył go w nozdrza, w sekundzie ładując zniszczone, wyczerpane brakiem Tobiasa baterie.
- Kocham cię – pisnął kolejny raz. – Tak bardzo cię przepraszam – szlochał.
Zacisnął palce na podkoszulku przyjaciela, jakby obawiał się że jeśli je puści, chłopak raz na zawsze zniknie sprzed jego oczu. Prawda przynosiła niespodziewaną ulgę, choć jednocześnie rozdrapywała ledwie zasklepione rany. Uczucie mógłby porównać z kolczastym głazem noszonym na plecach, którego wreszcie z siebie zsunął. Nie chciał sobie wyobrażać co musiał czuć on.
Tobias oderwał go od siebie, tylko po to by desperacko wcałować się w jego wargi. Odpowiedział na ten gest, nadal nie mając pojęcia czy miał jakiekolwiek szanse na odzyskanie go.
- Nienawidzę cię – szepnął chłopak.
- Wiem.
- Jesteś najgorszym palantem jakiego znam.
- Wiem…
- Jeśli choć jeden raz zobaczę, że oglądasz się za jakimś wydziaranym facetem, to zabiję cię gołymi rękami!
Serce Jacoba podskoczyło w nadziei.
- Wcale nie podobają mi się tatuaże!
- Za jakimkolwiek facetem – doprecyzował chłopak.
- Rozumiem.
Tobias ponownie rozłożył ramiona szerzej.
- Chodź tu – zażądał.
Wcisnął się w nie jak w swój największy skarb. Właśnie tym były. Nareszcie w domu. Wystarczył ten jeden promyk nadziei, by całym jego organizmem zawładnęło szczęście. Jeszcze nie miał odwagi się go uchwycić, jeszcze nie był pewny czy dobrze zrozumiał…
- Czy teraz jesteś nareszcie pewny? – Zapytał go cicho. – Nie powiesz mi za tydzień, że jednak Jessica, Monica, albo Derek?
- Nigdy w życiu niczego nie byłem tak pewny, jak tego że chcę z tobą być – odpowiedział bez cienia wątpliwości. – Czy to znaczy, że…
- Jeszcze nie wiem – zgasił go.
- Zrobię wszystko! Błagam daj mi jeszcze jedną szansę! Ostatnią! Przysięgam, że nigdy więcej nie pomyślę o seksie! Wstąpię do zakonu! Złożę śluby czystości!
Tobias parsknął przez łzy.
- Zdurniałeś? Przez miesiąc nie siądziesz na dupie, po tym jak już z tobą skończę – oświadczył mu.

Wbrew temu co mu obiecał, następny dzień spędzili w sposób jakiego Jake’owi potwornie brakowało. Po swojemu. Tobias stroił swoją gitarę, siedząc w kącie na dywanie, on usadowiony po turecku na jego fotelu, grał na konsoli. W tle leciała muzyka, a za oknem słychać było podjeżdżające pod okoliczne domy samochody. Gdy jego chłopak – teraz gdy myślał o nim w ten sposób, serce rozszerzało mu się ze szczęścia. – Gdy jego chłopak skończył naciągać struny, przysiadł się do niego, siadając przed fotelem, pomiędzy nogami Jacoba. Grali w wyścigi, aż do powrotu pani Leeran. Później, jak zawsze został na kolacji.
- Dlaczego tak dawno u nas nie byłeś? Pokłóciliście się? – Gwen zagadnęła go przy stole.
- Jake był chory mamo – wtrącił Tobias.
Najwyraźniej nic jej nie powiedział.
- Na głowę – dodał osobiście. – Nie broń mnie.
- Nie bronię, to właśnie miałem na myśli – zaśmiał się nad talerzem. – Teraz jeszcze mu się pogorszyło – stwierdził. 
Kobieta wyglądała na nieco zagubioną, ale chyba uznała że cokolwiek się nie stało, najgorsze mieli już za sobą. Jake też miał taką nadzieję. Położył rękę na kolanie chłopaka, a ten ujął ją, splatając ze sobą ich palce. Tak, teraz miało być już tylko lepiej.

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...