Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)

 

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

    Zbudził go orzeźwiający powiew porannego powietrza. Saia zadrżał mimowolnie, lecz nie otworzył oczu. Chciał jeszcze spać. Pomyślał, że musiał leżeć w jakimś kącie, bo twarde, pionowe powierzchnie, o które się opierał, dotykały jego ramienia i pleców. Wtulił się mocniej w wygrzane fragmenty betonu, chcąc ponownie zasnąć, ale nieznośne zimno natarczywie atakowało jego półprzytomne ciało. Nos miał tak zimny, że byłby go wcale nie czuł, gdyby nie uciążliwy katar. Saia naciągnął dżinsową kurtkę szczelniej i zdecydował się otworzyć oczy. Jak słusznie się spodziewał, od razu zakręciło mu się w głowie. Był głody. Potrzebował kawy i papierosa. Z tą refleksją począł grzebać w kurtce. Znalazł kilka saszetek z nieupłynnionym towarem, jakieś świstki z baru, chusteczki i sporo gotówki, ale wymięte opakowanie jego ulubionych fajek, świeciło pustkami. Westchnął i rozejrzał się. Nie był w swojej dzielnicy, co nieco go zdziwiło. Od jakiegoś czasu, rzadko kiedy bywał na obrzeżach miasta. Nie było takiej potrzeby. Pamiętał, jakby to wczoraj - Thomas pomógł mu wygrać ciągnący się w nieskończoność proces spadkowy, w wyniku czego odziedziczył kawiarnię, a także małe mieszkanie tuż nad nią. Dzięki temu nie musiał już wynajmować najtańszych kawalerek na spółkę z kilkoma innymi osobami. Nie, żeby Saia tak naprawdę musiał to robić. Jego ojciec pewnie by mu dopomógł. Zwłaszcza, gdyby uroczyście poprzysiągł, że rzuca malarstwo, że rozpoczyna jedyny słuszny dla artystów kierunek studiów, czyli architekturę, a najlepiej, żeby zadeklarował chęć ożenku i posiadania gromadki dzieci. Nawiasem mówiąc - już prędzej naprawdę byłby gotów poślubić kobietę niż zdecydować się na dzieci. Nie znosił ich. Bał się ich. Nie wiedział jak się przy nich zachowywać. Nie planował realizować żadnej z powyższych aktywności, więc wygodnie dla obu stron, mężczyźni udawali, że się nie znali. Być może ojciec Sai także nie lubił dzieci. Nawet tych dorosłych.

         Nękany zamierzchłymi wyrzutami sumienia, ruszył przed siebie, nucąc pod nosem. Chciał znaleźć się w pobliżu jakikolwiek drogowskazu lub przy odrobinie szczęścia - przystanku autobusowego. Przeszedł zaledwie kilkanaście metrów, a ponownie zakręciło mu się w głowie. Kiedy jadł po raz ostatni? Zastanowił się. To by było… jakoś kilka godzin przed tym, jak konsekwentnie zaczął doprowadzać się do stanu, z którego obecnie miał nadzieję wyjść, przynajmniej na chwilę. Pewnie uzbierałoby się ze dwa dni, znając życie. Powinien zapytać jakiegoś przechodnia o aktualny dzień tygodnia. W tej chwili łatwiej było mu oszacować godzinę niż datę.

Przystanął przed witryną sklepu wędkarskiego. Przeczesał włosy długimi palcami, zakończonymi pomalowanymi na czarno paznokciami. Prawie na każdym palcu miał jeden bądź dwa srebrne sygnety i pierścionki. Lubił je. Były ładne, a w razie konieczności całkiem nieźle zastępowały kastet. Saia zerknął na swoje odbicie w brudnej szybie i skrzywił się mimowolnie. O dziwo, wcale nie dlatego, że miał rozbiegany wzrok i rozczochraną fryzurę. Podobne uczucia towarzyszyły mu za każdym razem, gdy spoglądał w lustro. Był tak okropnie nijaki… Niewyraźny, jak ci wszyscy ludzie w reklamie środka na przeziębienie. Przezroczysty. Całkiem dosłownie zresztą, bo żyły prześwitywały mu przez skórę, nadając jej szarawego tonu. Miał zbyt jasną cerę. Zbyt jasne włosy. Zbyt jasne oczy. Długie do ramion włosy farbował niebieską farbą. Szkoda, że ta całkiem ładna, niebieska farba, na jego blond kosmykach dawała turkusowy odcień, co psuło zamierzony efekt dopasowania do koloru tęczówek oczu. Nawet taki drobiazg Saia potrafił popsuć. Dobrze, że chociaż był wysoki. Ponownie westchnął.

Kim był Saia? Saia był nikim. Studia rzucił, pracę miał przypadkową – ot tak, pewnego dnia w klubie, w którym bywał prawie codziennie, zaczął bywać, nadal – prawie codziennie – tyle, że za pieniądze i czasami nawet coś faktycznie pracował. Potem odziedziczył kawiarnię, z której był całkiem dumny, miała bowiem renomę przytulnego i klimatycznego miejsca. Była też powodem częstego bólu brzucha Sai, ponieważ w głębi duszy bał się, że zrujnuje to miejsce, jak zresztą wszystko za co się kiedykolwiek zabierał. Saia miał chłopaka. Czas przeszły, był właściwie użytym w tym miejscu. Miał. Ale czy „miał” go nadal? Oficjalnie, w zgodzie z ich ustaleniami, tak miał. Nieoficjalnie? Cóż, Thomas wyjechał za granicę już dawno temu. I Thomas miał żonę. Tak… Saia najpierw wył w poduszkę przez tydzień, gdy się o tym dowiedział (po fakcie oczywiście), a potem uznał (głęboko starając się w to uwierzyć), że co miało miejsce teraz, nie będzie miało znaczenia, gdy Tom do niego wróci. Żyli więc osobno. Thomas robił interesy życia w kancelarii teścia i podobno odkładał gotówkę na ich wspólne, idealne życie. Dzwonił coraz rzadziej, ale Saia wybierał nie zauważać tego faktu. Sam nie był lepszy. Prawdopodobnie nie potrafiłby zliczyć z iloma facetami był w ciągu ostatniego roku. Wszak najczęściej robił to na autopilocie, bez niepotrzebnych wspomnień następnego dnia. Czuł do siebie odrazę, a jednocześnie traktował sam siebie tak, jak traktował go Tom i gdzieś przez skórę czuł, że robił to tylko po to, żeby się na nim zemścić za to, że go zostawił. I tak - doskonale wiedział, jak bardzo głupio to wszystko brzmiało. Wiedział też, że w rzeczywistości jedno z drugim niewiele miało wspólnego. Czasami zastanawiał się, czy jego mózg od samego początku był tak bardzo skrzywiony, czy doprowadziły go do tego mieszanki dopalaczy, czy może złamane serce i mocno naderwana psychika. Każdy normalny człowiek nie musiałby się nad tym zastanawiać, z góry zakładając jaka powinna być odpowiedź, ale on nie był tego taki pewny. Przede wszystkim zanim po raz pierwszy sięgnął po narkotyki, zaczął udoskonalać swój wizerunek na inne sposoby. Zaczęło się niewinnie – od zmiany koloru włosów. Zafarbował je na czarno. Potem chciał nadać swojej szczupłej, byle jakiej twarzy odrobiny konturu, więc zrobił kolczyki w dołeczkach na policzkach. A kiedy Thomas podpowiedział, że przy obciąganiu robiło to dobrą robotę, zrobił także dwa w dolnej wardze. Żeby mieć jakieś zajęcie zdecydował się pobawić w rozciąganie sobie uszu w tunele, ale znudziło mu się po pierwszych dwudziestu milimetrach, więc taki też rozmiar nosił od dawna. Miał też tatuaże na rękach. Różne. Od szatańskich kotów, po kwitnące róże. O ogromnym tatuażu na żebrach nie lubił myśleć. Miał jeszcze w planach tatuaż ciągnący się przez całą nogę, ale ochota przeszła mu po pierwszej całodziennej wizycie. Tatuaż był więc niedokończony, zawieszony w próżni – prawie jak jego właściciel – czekając na lepsze czasy.

- Morda w kubeł i dawaj portfel! – usłyszał przytłumione warknięcie tuż przy uchu, co wreszcie wyrwało go z rozmyślań. A przecież wcale nie skończył dziennej dozy użalania się nad sobą. Nie dotarł nawet do części o niespełnionych ambicjach malarskich… Co było nie tak z tym światem?

- Myślałem, że z tym skończyłeś – burknął, odwracając się z lekkim uśmiechem. – Leon?

Starszy mężczyzna z zaniedbanym zarostem, o aparycji typowego kloszarda zaniemówił na moment, a potem rozpromienił się i wymienili szybki klepiący po plecach uścisk.

- Saia, dzieciaku! Kopę lat! Coś ty zrobił ze sobą? – zapytał zdumiony wskazując na ubrania chłopaka. – Masz pojęcie, ile kosztują takie spodnie? I łazisz w nich po takich miejscach? – pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Wygrzebałem je na szmatach. Nie mieli pojęcia co to za marka – wyjaśnił z zadowoleniem. – Świetnie w nich wyglądam, prawda? – zapozował przed Leonem, dla efektu poprawiając fryzurę.

- Jak zwykle, pięknisiu – skwitował stary, chyba szczerze. -  Myślałem, że zagajam do jakiejś paniusi z bogatego domu. Takie dzieciaki noszą kupę szmalcu rodziców, a potem mogą się pochwalić wśród znajomych, jaką to przygodę nie zaliczyli, więc wszyscy wychodzą na wygranych, nie?

- Nie wszystkie bogate dzieciaki to cyniczne dupki, wiesz? - Leon zaczerwienił się lekko. – To powiesz mi co się stało? Przecież miałeś pracę?

- Zwolnili kupę ludzi, nie? Nowe technologie, puszki same się pakują. Wieczorami dorabiam na stróżowaniu, ale Melisa jest w ciąży i chciałem… - zmieszał się. – Trochę wyszedłem z wprawy.

- Och, gratulacje! – rzucił lekko. Leon prychnął. Wiedział, że Saia nie lubił dzieci. – Mówię zupełnie szczerze. Ja byłbym załamany, ale ty to co innego – dopowiedział.

- Taa, dzięki.

Przez chwilę zrobiło się niezręcznie, a przynajmniej takie odczucia malowały się na twarzy jego znajomego. Leon miał za sobą ciężką przeszłość, ale od dłuższego czasu żył uczciwie. I był naprawdę dobrym ojcem. Pieprzone redukcje etatów.

- Nie boisz się, że coś sobie tym zrobisz? – Saia wskazał na wystający z tyłu spodni Leona pistolet.

- Nie jest prawdziwy.

- Rozumiem, nadrabiasz grą aktorską… - obaj wybuchli śmiechem. Leon wiedział do czego Saia pił. Kiedy mieszkali razem na squocie, często nocował z nimi chłopak, który przez blisko rok studiował aktorstwo. Lubił udzielać im porad przed tego typu akcjami, albo wręcz wczuwał się do tego stopnia, że odgrywał całe scenki z nigdy niezrealizowanych rabunków na „głupich bogaczach”.

- Wybacz dzieciaku. Za stary się na to robię.

- Chodź ze mną – zadecydował Saia. – Stawiam kawę. Znasz tu jakieś ciepłe miejsce? Zamarzam…

- Nie wpuszczą mnie do kawiarni – stwierdził z politowaniem starszy mężczyzna. – Nie widzisz, jak wyglądam? Nie wpasowuję się.

- Niech tylko spróbują – oburzył się blondyn.

Leon wzruszył ramionami, ale poprowadził go nierzucającym się w oczy skrótem przez jakieś zarośnięte podwórko do pierwszej kawiarni, do której mogli dotrzeć. Nie było to bardzo przytulne miejsce. Raczej surowe w wystroju i nastawione na sprzedaż na wynos. W środku stało tylko kilka stolików i twardych, niewygodnych krzeseł. Było ciepło, więc Sai to wystarczyło. Kiedy przekroczyli próg, od razu zostali zmierzeni oceniającym wzrokiem kobiety stającej za wysokim kontuarem. Saia uśmiechnął się promiennie i skocznym krokiem podszedł prosto do niej.

- Dzień dobry! Bardzo prosimy o dwie duże americano i… - zawahał się przez ułamek sekundy, rzucając okiem na tablicę z wypisanym menu – I zestaw śniadaniowy numer dwa. Też dwa razy – dodał pospiesznie. Leon wyglądał, jakby nie jadł równie długo co on, z nieco bardziej prozaicznych przyczyn od niego.

Kobieta wciąż wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale ograniczyła się do surowego spojrzenia i groźnego ruchu nozdrzy. Zły humor odrobinę ją opuścił, gdy Saia od razu zapłacił i wrzucił jedną z wydanych mu monet do pojemniczka na napiwki.

Rozsiedli się przy stole zlokalizowanym najbliżej kaloryfera. Saia wciąż nie mógł wyrównać temperatury. Pomyślał, że mogło to być związane z reakcją na prochy, które wczoraj wziął, bo przecież czuł się już rozbudzony, a dzień wcale nie zdawał się być szczególnie zimny. Chwilę później, niespiesznie konsumowali śniadanie, każdy z nich pogrążony we własnych, czarnych myślach.

- Co u tego twojego? Thomas? Tak miał na imię? – zagaił starszy mężczyzna, odzyskawszy odrobinę kolorów na twarzy.

- Nie udawaj. Dobrze wiem co myślisz o pedałach. – Prychnął Saia, lekko rozbawiony.

- O pedałach tak, ale Ty jesteś w porządku – stwierdził twardo jego towarzysz.

- Zapewniam cię, że jestem najgorszym możliwym przedstawicielem mojej społeczności, na jakiego mogłeś trafić! – odparł z dumą.

Leon zaśmiał się, ale szybko spoważniał.

- Ty też nie wyglądasz najlepiej – zauważył.

- Auć.

- Wiesz o co mi chodzi. Buźkę masz śliczną, jak zawsze. Tyle, że bladą jak jasny chuj. I kogo jak kogo, ale mnie nie oszukasz, jesteś napruty w trzy dupy.

- Auć, razy dwa. - Leon uniósł brwi, popijając kawę. - Lubię, kiedy mężczyźni podkreślają jaki jestem ładny.

Leon nie dał się zbyć. Przewrócił oczami. W końcu dyskusje z bezczelnymi dzieciakami były jego codziennością. Miał ich kilkoro.

- Nie odwracaj kota ogonem.

- Źle się prowadzę, bo mój chłopak wyjechał za granicę i ożenił się z córką swojego szefa – podsumował swoje życie w jednym zdaniu.

- Kutas – burknął Leon. – Wiedziałem, że nie był dla ciebie. Mówiłem ci, to się rzucałeś, jak jakiś pekińczyk, że to taki cud, miód i orzeszki.

- Wróci do mnie – powiedział Saia, tak cicho, żeby Leon nie kontynuował tematu, ale jednocześnie chciał zabrzmieć na pewnego siebie. Nie był pewien, czy ten zabieg mu wyszedł, ale mężczyzna ograniczył się do nieprzyjemnego grymasu i dał mu spokój.

         Wkrótce do kawiarni weszły dwie, elegancko ubrane kobiety, ale kiedy spostrzegły Saię i Leona, zmarszczyły nosy i ostentacyjnie wyszły. Właścicielka odkaszlnęła znacząco. To chyba oznaczało, że musieli się zbierać. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, wstali, szurając krzesłami i opuścili lokal. Skierowali się w stronę przystanku autobusowego, bo Saia pożalił się na swoją niewiedzę w tym temacie, a Leon znał tę okolicę bardzo dobrze. Można było na nim polegać w podobnych kwestiach. W innych zresztą też. Był naprawdę dobrym człowiekiem. Nawet jeśli większość ludzi uznałaby inaczej, Saia wiedział swoje. Gdy mężczyzna uścisnął go na pożegnanie, chłopak wsunął znajomemu zwitek banknotów do kieszeni. Nigdy nie przywiązywał wagi do pieniędzy. Wiedział, że Leon lepiej je wykorzysta.

- Dobrze było cię spotkać, dzieciaku – rzekł z ojcowskim uśmiechem, pozbawionym dwóch zębów. – Szkoda, że nigdy nie zostaniesz moim zięciem.

- Czy ja wiem? Masz przecież syna z tego co pamiętam – odparł Saia z szelmowskim uśmiechem.

Leon rzucił mu karcące spojrzenie, które jednak szybko złagodniało.

- W sumie, to pewnie byłoby dla niego lepsze niż te panny, z którymi się prowadza teraz. Ma gust do najgłupszych…

Nadjechał autobus.

- Najgorsze z nich są lepsze ode mnie! – przerwał mu Saia. - Uściskaj Melisę! – Pomachał mężczyźnie i wszedł do pojazdu.

To jednak był dobry początek dnia.

 

 


 

~ Wspomnienia i listy ~

 

Czwartek, 15 stycznia 1998r.

 

- Mogę ci pomóc? – zapytał cudownie głęboki, męski głos, który usłyszał tuż przy uchu, gdy akurat oglądał szarą bluzę z kapturem.

Przeszły go ciarki. Odwrócił się spłoszony i spojrzał wprost w brązowe oczy najprzystojniejszego faceta na świecie! No dobrze – może i miał tendencję do przesady, ale kiedy kochał się w kimś od pierwszego wejrzenia, to już na amen! Przynajmniej do każdego, następnego zakochania się od pierwszego wejrzenia.

- Koniecznie – odparł nieco zbyt ochoczo.

Mężczyzna uśmiechnął się samymi tylko kącikami oczu.

- Jaki nosisz rozmiar? Ach, zaczekaj, nie mów mi – wtrącił lustrując go z góry na dół. – S czy M…? Hmm… Chyba będziesz musiał przymierzyć – ocenił z zadowoloną miną, podając mu jakieś dwa mocno wycięte podkoszulki.

- Właściwie to rozglądałem się za… - niepewnie wskazał palcem na wiszące obok bluzy. – Ale ty tu chyba nie pracujesz?

- Nie, nie pracuję – potwierdził mężczyzna, nie przestając go lustrować.

Saia poczuł się mile podłechtany.

- To, gdzie są przymierzalnie? – zapytał bezczelnie podtrzymując bezpośredni kontakt wzrokowy. Serce waliło mu jak oszalałe

- Zaprowadzę cię.

 

Ze sklepu wyszedł bez bluzy, za to z lekko naciągniętym, nowym podkoszulkiem i numerem telefonu. Był to początek najszczęśliwszego roku w jego życiu i zarazem początek całego pasma zdarzeń, które stopniowo zaczęły zmieniać jego życie w coś, co kiedyś określiłby mianem: „Każdy ma prawo żyć, jak chce” – przy jednoczesnej nadziei, że sam nigdy żyć w taki sposób nie będzie musiał.

 

***


 

Czwartek, 16 lipca 1998r.

 

- Tom! – zawołał oskarżycielsko. – Ja tu ledwie leżę!

Jego chłopak bardzo sugestywnie ugniatał wymęczony tyłek Sai. Thomas jedynie zamruczał pod nosem, nie przestając go dotykać.

- Jesteś taki piękny… - westchnął.

- Tak? Opowiedz mi o tym – zachęcił go. Podniósł zadowolony wzrok na kochanka, prowokująco przygryzając wargę.

- Ta twoja gładka skóra. Taka cienka... Wyglądasz jak cholerny elf – stwierdził mocno go pieszcząc. Skóra Sai natychmiast pokryła się czerwonymi smugami. – Smukły, wysoki, piękny… Skąd twoja matka wzięła pieprzonego elfa? – westchnął przeciągle, wsuwając palce między pośladki Sai.

- Tom, poważnie. Boli mnie po wczoraj – jęknął. W nocy Thomas totalnie go wykończył. Owszem, też miałby ochotę… Gdyby chociaż był w stanie podnieść się na kolanach.

- Sarah… - Tom warknął mu w ucho pełnym erotyzmu, głębokim, męskim głosem. Saia zesztywniał. Dosłownie.

- Saia – poprawił go jednak sumiennie.

- Nie tak masz na imię – zauważył Tom.

- Bo moja matka, nie tylko dawała elfom – zaśmiał się, odwracając przodem do swojego kochanka – ale przy okazji była stuknięta. Sam nie potrafię poprawnie wymówić tego głupiego imienia.

- Sarajah’kuael?

- Taa. W zapisie… Ona wymawiała jakoś… Saraikel, z akcentem na „e”. – Tom zaczął się śmiać. – Nigdy nie nauczyłem się jej rodzimego języka – dodał zawstydzony.

Jak żałosny musiał być. Czy znajomość własnego imienia nie jest tym, co potrafili podać nawet najwięksi idioci? Saia wstydził się tego kim był i tego jak wyglądał. Jakieś indiańskie korzenie, chuj wie co jeszcze, a przy tym biała skóra i błękitne oczy. Włosy miał za jasne, prawie jak albinos. Oczywiście nie przyznałby się do podobnych odczuć nawet na torturach. Uwielbiał zgrywać pewnego siebie.

- Jesteś tylko mój – stwierdził Tom, całując jego opuchnięte sutki. – Powinienem jakoś cię zaznaczyć… – dodał przygryzając jeden z nich. – O tutaj – pocałował Saię na wysokości żeber. – Tu byłoby dobre miejsce na tatuaż.

„THOMAS” – wypisał palcem na jego skórze.

Saia zachichotał.

- Najpierw musiałbyś mi się oświadczyć – stwierdził z pełnym przekonaniem.

- Och, to da się zorganizować – nie oponował mężczyzna.

- Jakbyś to widział? – zapytał, zaciekawiony. – Mam na myśli tatuaż - doprecyzował.

- Można by to połączyć z różą na twojej szyi. Nigdy jej nie lubiłem. Szpeci twoje delikatne ciało. Ale gdyby była częścią czegoś naszego… Może jakieś pnącze? Od tej róży w dół i dookoła liter – ocenił, wciąż przesuwając palcem po zaczerwienionej skórze.

- Wiesz, że to będzie kosmicznie bolało? – westchnął. - Pomyślę – szepnął w końcu. Sam pomysł wydał mu się ciekawy.

Zrobiłby dla Toma wszystko. Ubóstwiał go. Był jego pierwszym facetem we wszystkim. W prawdziwym randkowaniu, w zostawaniu na noc, w nocach spędzonych na zewnątrz, w nocach spędzanych w łóżku. W delikatnych pieszczotach i w ostrym pieprzeniu. Thomas nie był jakimś tam chłopaczkiem w jego wieku. Był starszy. Był doświadczony. Był cholernie seksowny i wiedział czego chce. Saia skrycie ułożył im już całe wspólne życie, choć oczywiście nie był na tyle durny, by mówić o tym na głos.

- Thomas! Poważnie, nie dam dziś rady – jęknął w reakcji na śmiałe poczynania kochanka. – Ale możemy zrobić to inaczej – zaproponował ochoczo.

Jego chłopak - jego mężczyzna – poprawił się w myślach, zagórował nad nim, prezentując pełny wzwód. Saia zadygotał, lecz Tom sięgnął jedynie do spodni, które poprzedniego wieczora rzucili na podłogę. Zaczynał domyślać się do czego to zmierzało i nie do końca mu się to spodobało. Szybko okazało się, że miał rację. Tom wygrzebał ze spodni małą tabletkę.

- Wiesz, że tego nie lubię… Potem chce mi się rzygać…

- Bądź cicho mały kocie – wymruczał Tom. Złapał go pożądliwie za włosy i wyprężył kark chłopaka do tyłu. Saia jęknął, gdy jego facet wsunął mu pastylkę do gardła i pogłaskał je zdecydowanym ruchem, czekając aż przełknie. Zrobił to.

- Tom…

Nie minęło kilka minut, jak rozkoszne gorąco rozlało się po ciele Sai. Czuł pot wstępujący na czoło i całkowitą uległość. Tom naciągnął prezerwatywę.

- Jesteś taki piękny… taki wrażliwy i delikatny… Mam ochotę zrobić ci bardzo wiele złych rzeczy…

- Tom… - wydyszał z podniecenia.

- Zerżnę ten twój ciasny tyłeczek, że przez tydzień nie usiądziesz – obiecał, unosząc biodra chłopaka.

Saia wiedział, że kochanek wciska się w niego, ale tamtej chwili nie czuł tego. Dygotał. Jego penis był boleśnie sztywny, ale otumaniony narkotykiem, nie czerpał z tego takiej przyjemności, jak normalnie. Słyszał pełne podniecenia sapnięcia swojego faceta i to mu wystarczało. Był szczęśliwy, że doprowadzał Toma do takiego stanu.

- Kocham cię – jęknął Saia.

- Och, Sarah! Tak… Jęcz dla mnie – rozkazał mężczyzna. – Chcę słyszeć, jak krzyczysz… Odsłoń twarz, nie zasłaniaj się, piękny.

Saia zasłaniał się łokciem. Czuł gorąco. Czuł otumaniający ból, przebijający się w chwilach większej uważności. W pewnej chwili chyba stracił przytomność, bo kilka godzin później, gdy Tom zaczął się ubierać, za nic nie potrafił przypomnieć sobie finału tego poranka.

 

***

 

Wtorek, 17 stycznia 2001r.

 

Mocny, bolesny uścisk dużej dłoni na jego szczęce, powodował dyskomfort i obawę. Nie powinien był opowiadać o swoich wątpliwościach. Zwłaszcza, gdy wyraźnie widział, że Thomas nie był w dobrym nastroju. Mężczyzna jeszcze nigdy go nie uderzył, ale bywały momenty, podczas których Saia czuł, że wystawiał jego cierpliwość na próbę. Tak było i tym razem. Odruchowo zaciskał powieki. Chciał się szarpnąć, skulić w sobie, a najlepiej wyjść z pomieszczenia, ale jednocześnie bał się wykonać jakiegoś bardziej gwałtownego ruchu. Rozmyślania przerwał mu kontrastujący z jego zachowaniem, spokojny ton głosu Toma.

- Patrz na mnie, Sarah, kiedy mówię do ciebie – poprosił.

Zmuszone całą siłą woli powieki, uniosły się odsłaniając bladoniebieskie oczy.

- Kocham cię, Sarah. Jesteś i zawsze będziesz mój – wycedził. – I nie będziesz szlajał się z byle kim po klubach i kręcił tyłkiem przed innymi – warknął.

A później uderzył go w twarz pierwszy raz. Saia syknął z bólu, czując jak uderzenie kruszy kawałek jego labretu o zęby. - Zrozumiałeś?

- T-tak… - sapnął Saia ze łzami w oczach. Na pytania Thomasa należało odpowiadać. Zawsze.

- Bardzo się cieszę - wycedził z satysfakcją w głosie. - Przepraszam za to – dodał natychmiast, opuszkami palców muskając puchnącą, zaczerwienioną skórę chłopaka. – Tak mi przykro… Naprawdę nienawidzę, kiedy jesteś pijany. Przecież wiesz. Okropnie śmierdzisz wódą… I jeszcze wyglądasz jak… jak jakaś dziwka. Wiesz jak nie lubię, kiedy wychodzisz beze mnie.

- Wyjechałeś – rzucił cicho, nim zdołał się powstrzymać. Z oczu pociekły mu łzy. – Nie powiedziałeś, kiedy wrócisz. Nie wiedziałem, gdzie jesteś. Nie wiedziałem, czy w ogóle do mnie wrócisz. Chciałem się spotkać z przyjacielem.

Kolory wstępujące na twarz jego kochanka zaalarmowały go o kolejnym błędzie, który właśnie popełnił.

- Z Tobiasem! – dodał czym prędzej. – Znasz go, prawda?

- Dla głupiego gówniarza ubrałeś się w taki sposób? – warknął Tom. – Nie rób ze mnie idioty, dobrze ci radzę!

- Przysięgam! Zadzwoń! Zapytaj go!

- Dobrze wiem, że powie mi wszystko, co będę chciał usłyszeć!

Saia zaczął się trząść. Kiedy jego życie zmieniło się w coś takiego? Jeszcze niedawno było im ze sobą tak dobrze. Był szczęśliwy. Tak cholernie szczęśliwy.

- Tom, proszę – sapnął, starając się opanować reakcje ciała. – Wykąpię się dokładnie i przyjdę do łóżka. Nie będziesz żałował – zmusił się do uśmiechu. – Kocham cię.

Thomas spojrzał na niego wzrokiem, który wyraźnie mówił, że jeszcze z nim nie skończył, ale Saia wypchnął mu z rąk pretekst do dalszej agresji. Domyślał się jednak, że najbliższe godziny w łóżku będą mało romantyczne.

- Idź – warknął mężczyzna, popychając partnera w stronę łazienki.

 

***

 

Środa, 18 stycznia 2001r.

 

Leżał na łóżku. Był półprzytomny. Pomimo spuchniętej od elastycznej linki ręki, mimo obolałych żył i dziur w zgięciu ramienia, czuł potworny ból innego rodzaju. Prześcieradło pachniało krwią zmieszaną ze spermą. Dobrze znał ten zapach. Czasami działka pozwalała mu czerpać z tego masochistyczną przyjemność, ale tym razem Tom się postarał.

- Jeszcze się wylegujesz? – padło czułe pytanie.

- Zaraz wstanę. Przepraszam, jeszcze mnie trzyma.

Tom podszedł do niego, przysiadł obok i posłał mu zmartwiony uśmiech.

- Nie powinieneś tyle tego brać – westchnął, gładząc go po policzku. – Być może to części moja wina – zaczął. – Wiesz jaki jestem o ciebie zazdrosny. Uwielbiam cię. Kiedy pomyślę, że ktoś inny miałby się do ciebie zbliżyć, ogarnia mnie furia.

Pewnie dlatego mam teraz rozerwany tyłek – pomyślał z goryczą Saia.

- Pomożesz mi z krawatem? – ciągnął Tom. Chyba nie zauważył, że coś było nie tak.

Czyli nareszcie chwila spokoju? Wychodził? Jezu… Dzięki ci za to, a teraz pomóż mi się jeszcze podnieść…

- Sarah…?

Zanim się znowu wkurwi…

- Kręci mi się w głowie – sapnął na głos.

I nadal mi niedobrze – dopowiedział w myślach.

- Rozumiem – głos Thomasa odrobinę ostygł. – Poleż sobie jeszcze. Później pójdziemy na obiad, dobrze?

- Tak.

- Miałem nadzieję, że się ucieszysz?

- Oczywiście, że się cieszę.

Starszy mężczyzna wstał i zajął się zawiązywaniem wąskiego supła, zadowolony z jego reakcji.

 

***

 

Czwartek, 17 października 2001r.

 

         „Piszę ten cholerny list! Siedzę sam, jak ostatni baran, pochylam się nad barem i skrobię po papierze. Odkąd tylko ostatni klient wyszedł w pośpiechu i zapomniał zostawić napiwku – dupek – zastanawiałem się, co miałbym Ci napisać. Gdyby nie chodziło o Ciebie, nikt by mnie do tego nie zmusił!

Cieszysz się? Terapeuta będzie ze mnie taki dumny, że chyba od razu pójdę otworzyć sobie wino w nagrodę dla mnie! Taki zdyscyplinowany to chyba nawet w szkole nie byłem. Właściwie, to pewnie trudno mówić tu o zdyscyplinowaniu, po zapisaniu zaledwie pierwszych kilku zdań, ale ja naprawdę zamierzam to robić częściej. Sam w to nie wierzę. Tylko, czy naprawdę muszę je pisać codziennie? Moje życie nie jest aż takie ciekawe. Zwłaszcza odkąd zabrakło w nim Ciebie. Nie narzekam, nie myśl sobie! Rozumiem Twoje powody i więcej nie będę do tego wracał. Cieszę się, że będziesz mógł przyjechać na święta, bez względu na to, że same święta mam gdzieś, to taki prezent chętnie przyjmę. Skreślam dni. Okropnie za Tobą tęsknię. Będę pisał, jak ten Twój doktorek przykazał. Co wieczór i nie poprawiając treści. Będę pisał dokładnie to co czuję i zaklejał koperty, by czasem niczego nie pozmieniać kilka godzin później… Dobra, czuję się jak w szkole, przysięgam. Albo jeszcze gorzej, jak na jakimś meetingu dla pojebanych! No ale podobno jestem pojebany, więc wszystko się zgadza. Wariuję bez Ciebie.

Do rzeczy - Co u mnie? Dzień, jak co dzień. Pracowałem w kawiarni, później mam zmianę w klubie. To nie tak, że coś przed Tobą ukrywam. Nie miałbym siły napisać po powrocie, a przecież obiecałem Ci, że będę to robił codziennie. Tak, że tak.

 

Kocham Cię

Twój Sarah.”

 

***

 

Piątek, 20 grudnia 2001r.

 

         „Dlaczego nie przyjedziesz przed świętami?! Przecież mówiłeś, że wyrwiesz się chociaż na jeden dzień! Tak bardzo na to liczyłem! Nie odbierasz telefonów – rozumiem to, naprawdę. Nie chcę Ci się narzucać, to nie tak. Wiem też, że ostatecznie święta musisz spędzić ze swoją nową rodziną. To wasze pierwsze wspólne święta, odkąd zostaliście małżeństwem… Uch, nadal ciężko mi jest o tym myśleć. Rzygać mi się chce, kiedy myślę, że z nią sypiasz. Dotykasz jej… Kurwa! Serio, rozumiem Twoje argumenty, ale to jest cholernie trudne, wiesz? Jak możesz oczekiwać, że będę tu siedział sam i patrzyłścianę, podczas, gdy Ty będziesz odpakowywał jebanego Rolexa od niej i całował ją w geście podziękowania!”

[Tekst nieczytelny. Zamazany]

„Wiem, że nie mogę oczekiwać, że ją dla mnie zostawisz. Ale miałeś być wcześniej! Kupiłem nową pościel. Pamiętam jaką bawełnę najbardziej lubisz. Jest granatowa w złote szkice drzew. Spodobałaby Ci się. Posprzątałem w domu. Tak bardzo tęsknię! Odezwij się wreszcie, czuje się jak idiota pisząc to wszystko.”

[Tekst nieczytelny. Dużo zakreśleń]

         „Jak minął mi piątek, zapytasz? Dzień jak co dzień. Pracowałem w kawiarni. Może pójdę do klubu, sam nie wiem. Za to Ty pewnie dobrze wiesz, co zrobię, prawda? Jasne, że pójdę. Codziennie chodzę. Codziennie to piszę. Po prostu nie mam co ze sobą zrobić, wiesz? Strasznie za Tobą tęsknię. Odpisz mi w tym miesiącu chociaż raz.

 

         Kocham Cię

         Twój Sarah.”

 


 

***

 

Przeszło mu przez myśl, że tym razem przesadził. Nie był w stanie przypomnieć sobie ostatniego trzeźwego dnia. Toczył się powoli w stronę toalet. Dźwięki dochodzące z głównej sali docierały zniekształcone, jakby wybrzmiewały ze zdartej płyty. Uśmiechnął się do siebie, po raz kolejny gratulując sobie stanu błogiej nieświadomości i apatii. Było mu cudownie wszystko jedno. Lubił sądzić, że uzależniony był właśnie od tego uczucia, nie zaś od konkretnych specyfików. Na potwierdzenie tej tezy, stosował różne, często niesprawdzone wcześniej mieszanki, nie tęskniąc za niczym konkretnym. Jakimś cudem udało mu się wreszcie dotrzeć do ściany z rynną, służącą za zbiorowy pisuar i rozpiął spodnie. Naparł przedramieniem na lustro przed sobą, by utrzymać się w pionie. Ulżył sobie w jednej potrzebie, ale szybko poczuł następną. Nie puszczając penisa, przesunął po nim lekko zaciśniętą dłonią. Co zrobić, gdy przyzwyczajony był do częstego pieprzenia, a ostatnio miał posuchę. Zaćmiony prochami umysł, podpowiadał mu, że walenie sobie w publicznym miejscu, do którego w każdej chwili mógł ktoś wejść, nie było wcale takim złym pomysłem. Co mogło się stać? Wyrzucą go z pracy? Roześmiał się, zahaczając dość długim kłem o kolczyk w dolnej wardze. Jebać to wszystko. Wszystko dokoła i cały świat. W tej chwili potrzebował tylko szybkiego wyrzutu endorfin. Stymulacji. Pobudzenia. Jakiejkolwiek namiastki zadowolenia. Osunął ciężką głowę na wyciągnięte przedramię. Widział zarys swojej sylwetki, odbijającej się w lustrze. Wzrok miał zamglony, a w pomieszczeniu nie było specjalnie jasno. Osamotniona żarówka, wisząca na tylnej ścianie łazienki, świeciła czerwonawym blaskiem. Księżyc, wdzierający się przez brudne okno pod sufitem, dawał więcej światła. Spodnie opadły mu do kolan. Był już tak blisko… Dłoń o długich, smukłych palcach, przesuwała się szybko wzdłuż całej długości sztywnego członka. Czegoś mu brakowało. Był przyzwyczajony do silniejszej stymulacji. Sapnął głucho, ze złością odnotowując, że ktoś wszedł do kibla. Miał to gdzieś. Niech się wyszcza i niech spierdala. Dopiero po chwili zorientował się, że ten ktoś, kto wszedł do środka, stanął tuż obok niego i mierzył go zaciekawionym wzrokiem. Saia uśmiechnął się bezczelnie. Gość bynajmniej nie przestał. Typ chciał sobie popatrzeć? Bardzo proszę. Skoncentrował się, na tyle na ile był w stanie i utkwił spojrzenie w opalonym, wysokim, dobrze odżywionym chłopaku. Z jego rozpiętej do połowy koszuli, wystawała ładnie wyrzeźbiona, szczupła klatka piersiowa. Miał czarne, kręcone włosy i duże ciemno-brązowe oczy spaniela. Przystojny, zadbany, szczęśliwy… Nie lubił takich. Ale teraz nadawał się, jak mało kto. Zarumieniony, taksował Saię wzrokiem od stóp do głów, a ten, z satysfakcją odnotował, że na bank mu się spodobał. Zaiste, bywał bardzo pewny siebie, czasem może nawet zbyt pewny, ale tym razem, oparł swe domysły na fakcie, że Latynosowi spodnie maksymalnie spuchły w kroku, nie na swoim wybujałym ego. Wyszczerzył zęby, mrużąc przy tym wilgotne oczy. Chłopak przyglądał mu się jeszcze przez ułamek sekundy, a później rzucił przelotne spojrzenie na drzwi, dłuższe na pulsującego fiuta w ręce Sai, aż wreszcie sam zsunął spodnie, uwidaczniając prawie pełny wzwód, który ujął w dłoń, naśladując ruchy Sai. Przyglądał mu się coraz uważniej, jakby szukając przyzwolenia, gestu, pierwszego ruchu, przełamującego niepewność. Za długo to wszystko trwało. Saia nie miał ochoty na gry wstępne. Oblizał wargi w najbardziej wyuzdany sposób na jaki było go w tamtym momencie stać i przyspieszył ruchy na swoim przyrodzeniu, wyprężając biodra do przodu. Na szczęście brunet złapał aluzję i sprawnie zastąpił rękę Sai własną. Miał przyjemnie ciepłe, duże, suche dłonie. Saia zajęczał dla niego, żeby dodać mu animuszu. Wyszło mu aż za dobrze, bowiem nieznajomy odwrócił się do niego przodem i delikatnie przyciągnął prawie bezwładne ciało Sai, by musnąć go w wargi. Taka delikatność odrobinę go zaskoczyła, chyba nawet zirytowała - nie był pewny co bardziej. Z drugiej strony, na wątpliwości był zbyt podniecony… W każdym razie, spodziewał się bardziej gwałtownego szarpnięcia, ale w końcu nie chciał sobie odmawiać przyjemności. Dotknął ewidentnie spragnionego jego dotyku kutasa, zarzucając ramię na twarde plecy chłopaka, który w odpowiedzi na ten jednoznaczny gest, objął go w pasie i praktycznie wniósł do kabiny toalety.

- Masz gumki? – padły pierwsze słowa, wypowiedziane na głos.

- Gdzieś mam – odparł Saia odrobinę nieprzytomnym głosem. – W tylnej kieszeni – dodał, licząc na to, że przygodnie spotkany kochanek sam wygrzebie prezerwatywy z jego spodni. Podłoga niebezpiecznie wirowała. Zachciało mu się rzygać. Przymknął oczy. Na kilka chwil urwał mu się film.

- To chyba nie będzie mój popisowy numer – usłyszał przyjemnie miękki głos z hiszpańskim akcentem. – Chyba zaraz skończę. Wybacz mi… - urwał, wdając z siebie przeciągły jęk. Sai wydawało się, że coś odpowiedział, ale nie potrafił sobie przypomnieć co to było. Nie wiedział nawet, czy jemu samemu udało się wtedy dojść, czy nie. Był pewny, że wymienili jeszcze kilka zdań. A może wcale nie. Nie przejmował się tym. Przecież nic nie miało znaczenia.

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...