Najgorszy cz.15

Już! Już jestem! ;)



(coraz grubsza i wolniejsza xD )
-.-.-.-.-.-.-.-


*

- Panie Bates? Dzień dobry, słyszy mnie pan?
Czyjś męczący głos świdrował mu w głowie w akompaniamencie jaskrawego światła, brutalnie wciskanego mu pod powieki. Czuł jak jego własne źrenice, uciekają przed jego źródłem, choć nie widział zupełnie nic. Ciała właściwie też w ogóle nie czuł. Musiał być nafaszerowany środkami przeciwbólowymi. W tamtej chwili czuł się kompletnie oderwany od rzeczywistości. Jakby był tylko małym punktem świadomości, zamkniętym w wielkim niedziałającym ciele, nad którym i tak nie miał władzy. Jedyne co mógł zrobić ze środka owej machiny mięśni i nerwów, to obserwować co się z nim działo, odnotowując liche, ledwie odbierane sygnały, jak właśnie ten irytujący głos lekarza.
- Panie Bates? Nadal nie odzyskał przytomności, ale na bodźce reaguje, to dobry znak - stwierdzono zupełnie innym, nieco szybszym i luźniejszym tonem głosu. Do niego zwracano się, jak do upośledzonego pustelnika. – Jeśli mnie pan słyszy proszę zamrugać.
Spróbował.
- Panie Bates! Proszę się skoncentrować. Proszę spróbować zamrugać – powtórzono.
Uczynił to, przynajmniej tak mu się wydawało, ale po chwili głos lekarza, potwierdził to przypuszczenie.
- Dobrze, bardzo dobrze. Pewnie czuje się pan nieco otępiały, ale to normalnie przy lekach, jakie pan otrzymał. Na wszelki wypadek dostał pan również znieczulenie miejscowe, podane w kręgosłup, więc przez pewien czas, nie będzie pan czuł dolnej części ciała – Mike nie czuł go wcale. - Musimy najpierw upewnić się co do wszystkich pańskich obrażeń. Na razie wszelkie próby poruszania się byłyby nazbyt niebezpieczne. Mógłby pan sobie zrobić krzywdę nawet przez przypadek – powiedziano, tym razem już znacznie konkretniej. – Pani Sue, czy mamy kontakt z rodziną pacjenta?
Maia. To jego chciał obok.
- Pana Bates’a zabrano z domu, ale był tam sam. Sąsiadka powiedziała ratownikom, że nikt z nim nie mieszka. Jego telefon komórkowy był doszczętnie zniszczony, więc nie mieliśmy możliwości zadzwonić na wybrany numer alarmowy.
- A sprawdziła pani w naszej bazie?
- Ojej… - jęknęła pielęgniarka - Już idę, panie doktorze.
Lekarz westchnął, wyraźnie dając kobiecie odczuć, że nie był zadowolony z niedokładności jej pracy. Mike nawet trochę jej współczuł. Żałował natomiast, że w szpitalnej bazie na pewno nie było żadnych informacji o Mai.
Łatwiej było mu się skupić na rozmowie tych ludzi niż na tym, co działo się z jego własnym ciałem. Nieprzyjemna rurka drażniła go w nozdrza. Na szyi czuł niewygodny, sztywny opatrunek, a wnętrze krtani niemożliwie drapało suchością.
- Czy jest pan w stanie mówić? Proszę spróbować – zarządził uparty doktor.
Otworzył usta, ale wydobyło się z nich tylko płytkie kaszlnięcie.
- Czy jest ktoś kogo powinniśmy zawiadomić w pierwszej kolejności? – zapytał mężczyzna.
Chciał powiedzieć, że Maia, ale chociaż uparcie powtarzał jego imię w myślach, to za nic nie był w stanie wypowiedzieć go na głos. Dopiero ta świadomość spowodowała, że po raz pierwszy tego dnia, poczuł wzbierające pod powiekami łzy.
- Panie doktorze…? – Mike odnotował kobiecy głos, chyba raczej inny niż wcześniej.
- Tak?
- Jakiś młody chłopak wydzwania i dopytuje o tego pacjenta. Chyba tutaj jedzie, ale jak zapytałam, czy jest z rodziny, nie potwierdził. Powinnam pozwolić mu wejść?
- Absolutnie nie! Pan Bates jest w ciężkim stanie. Żadnych wizyt, nawet najbliższej rodziny. Udało się w końcu z kimś skontaktować?
- Z tego co wiem, Sue dodzwoniła się do ojca pacjenta. Razem z żoną mieszkają w Berlinie, nie będzie ich wcześniej niż dopiero jutro. Przekazałam, że stan poszkodowanego jest na razie stabilny.
- Dobrze. Teraz i tak niewiele więcej możemy zrobić. Idę na górę sprawdzić co z tą dziewczynką z wczoraj. W razie problemów proszę mnie informować.

Kroki. Światło z korytarza. Ciemność. Mógł spać kilka minut, kilka godzin, a może wcale. Co jakiś czas, ktoś wchodził, zaraz potem wychodził. Słyszał krótkie, zdawkowe wymiany zdań. Nie byłby w stanie ich powtórzyć. Nieistotne szczegóły dotyczące odczytów jego funkcji życiowych. Przecież wiedział, że żyje. Po jakimś czasie, powoli zaczął odczuwać wkłuty w dłoń wenflon. Cieniutki metal sprawiał dyskomfort w okolicy kostki przy nadgarstku.
- CHCĘ GO WRESZCIE ZOBACZYĆ! – dobiegł go znajomy krzyk z korytarza.
Tak, to na pewno był głos jego Mai. Wszystkimi zmysłami skoncentrował się właśnie na nim. Światełko w tunelu zdawało się nareszcie skupiać jego zmysły do kupy. Chłopak chyba naprawdę tu był.
- Nie mogę, nie rozumie pan…? Halo! Niech pan zaczeka!
Czyjeś przyspieszone kroki, a potem huk otwieranych drzwi.
- Jezu, Mike! – powitał go ciężki, pełen żalu jęk.
- Na litość boską! - kobieta wpadła zaraz za Maią.
Przecież żył. Nie trzeba było rozpaczać. On sam tak bardzo ucieszył się, że jego chłopak jednak znalazł sposób, aby się tu dostać… Aż zabolało, że nie potrafił mu tego powiedzieć. Tak bardzo chciał… chciał powiedzieć mu, jak bardzo go kochał, jak bardzo mu zależało. Nie chciał, żeby Maia się o niego bał. Nawet nie chciał myśleć o tym, co musiał czuć, gdy nie mogąc się do niego dodzwonić, zastał korytarz cały we krwi. To normalne, że dzwonił po szpitalach.
- Pacjent jest w stabilnym stanie, błagam pana! Jak lekarz zobaczy, będę miała problemy. Nie chcę wzywać ochrony.
- Mogę go dotknąć…?
-Oczywiście, że nie! Musi pan stąd wyjść!
- Wygląda okropnie… niech mi pani powie, proszę.
Kobieta westchnęła przeciągle. Zdawała się bić z myślami. Musiała podejrzewać, że Maia nie przejmowałby się tak bardzo z powodu byle kolegi.
- Jest stabilny. Nieoficjalnie wiem, że narządy wewnętrzne nie zostały uszkodzone, ale nadal jest w ciężkim stanie. Coś więcej mógłby powiedzieć lekarz, ale panu nie powie. Proszę pana, musi pan już iść….
- Dlaczego jest nieprzytomny? Po co te wszystkie rurki? Dlaczego ma zgolone włosy i co to za opatrunek na szyi?
- Musieli go zszywać, miał głęboko rozciętą skórę głowy.
- Ja pierdolę… - głos Mai złamany był łzami.
Mike poczuł ciepłą, wilgotną od potu dłoń chłopaka na swoim przedramieniu. Oddałby wszystko, żeby powiedzieć mu, że przecież go słyszał i że nie było się czym martwić. Serce pękało mu na myśl, że Maia widzi go w takim stanie.
- Jest pan zadowolony z siebie? Wzrosło mu ciśnienie! Lekarz zauważy to na zapisie!
- Czy on mnie słyszy? Mike! Mike, jestem tu, nie martw się, nigdzie się stąd nie ruszam, więc może obudź się wreszcie, okej? – wyrzucił z siebie, usilnie pocierając jego palce.
Poczuł spływające po ręce krople.
- Oczywiście, że się pan rusza! W tej chwili, bo naprawdę wezmę ochronę. Wiem przez co musi pan teraz przechodzić, ale naprawdę, na wszystkie świętości, zaraz będzie obchód!
Maia puścił jego dłoń. Cholerny paraliż! Co za głupie, słabe ciało! A tak bardzo chciał mu coś powiedzieć. Cokolwiek.
- Będę czekał, aż się obudzisz, słyszysz?
Głos Mai dobiegł go zza uchylonych drzwi, co oznaczało, że pielęgniarce udało się go w końcu wyprowadzić na zewnątrz. Serce Mike’a zabiło mocniej. Teraz już wiedział, że musiał znaleźć w sobie siłę, by szybciej wrócić do siebie.

Po raz pierwszy obudził się zupełnym świtem. Ledwie był w stanie poruszyć głową, ale z tego co widział, znajdował się w małej, szpitalnej salce, której nie dzielił z nikim innym. Ściany były jasnożółte, a sufit biały. Tyle zarejestrował, nim oczy ponownie zbuntowały się przeciw właścicielowi.
Kolejną próbę podjął kilkanaście minut później. Nie mogło upłynąć więcej czasu, bowiem za oknem wciąż było jeszcze szaro. Suche, cienkie gałązki drzewa, sugerowały, że musiał znajdować się w okolicy drugiego, może trzeciego piętra budynku. Jeśli Maia nadal tu był, to pewnie na samym dole, w poczekalni. Jak długo już tutaj przebywał? Przy łóżku na pewno znajdowała się karta informacyjna, ale był świadom tego, że na obecnym etapie, nie byłby w stanie po nią sięgnąć.
Rozważał możliwość skorzystania z dzwonka alarmowego, ale choć dłoń posłuchała go na tyle, by unieść się do góry, a palce jakimś cudem pozaginały się, wciąż niewprawnie, ale zgodnie z jego wolą, Mike odpuścił, uznając, że zapewne z rana ktoś i tak do niego przyjdzie. Nie chciał rujnować pielęgniarce drzemki. Zamiast tego wolał poćwiczyć mówienie. Odzwyczajone od tej umiejętności gardło skrobało boleśnie, przy każdej próbie przepchnięcia przez nie pierwszych dźwięków. Sam ten proces był trudny, a przy okazji czuł się jak skończony idiota, gadając sam do siebie w pustym pomieszczeniu.
Nim usłyszał pierwszy rumor z korytarza, radził sobie zupełnie nieźle. Udało mu się nawet odrobinę unieść na łóżku, tak że kiedy pielęgniarka weszła do niego z wizytą, potrafił względnie swobodnie się z nią przywitać.
- Niesamowite! – ucieszyła się. - Jak się pan czuje? – zapytała zaskoczona kobieta.
Była dość tęga, ale sprawiała wyjątkowo miłe wrażenie, troskliwej i uczynnej osoby. Ciemne, kręcone włosy nosiła związane gumką, a kilka niesfornych kosmyków okalało jej oliwkową, obłą twarz.
- Bywało lepiej – przyznał, siląc się na uśmiech.
- Zawiadomię pańskich rodziców. Na pewno będą chcieli przyjechać, żeby się z panem zobaczyć!
- A Maia? – zapytał z nadzieją.
- Kto taki?
- Michael Warn. Znaczy Maia, nie wiem, jak się przedstawił… Był tutaj może?
- Och! – kobieta zdała uświadomić sobie o kogo mogło chodzić. – Ma pan na myśli tego chłopca, który trzeci dzień z rzędu nie daje się zagonić do domu? Nie wraca nawet na noc…
- Czyli jest tutaj?! Może go pani poprosić?
Kobieta westchnęła ciężko.
- Nie powinnam… Najpierw musi pana zobaczyć lekarz. No i oczywiście najbliższa rodzina… Ale on rzeczywiście siedział tu sam przez tyle godzin… No dobrze, ale na krótko. I będzie musiał wyjść przed ósmą, najlepiej z zapasem czasu, żeby czasem nie wpaść na doktora. Jest bardzo stanowczy pod tym względem.
- Oczywiście. Bardzo pani dziękuję!
Momentalnie poczuł się znacznie lepiej.
- Przyniosę panu wodę. Jeść jeszcze nie wolno, ale powinien pan próbować ćwiczyć gardło.
- Dziękuję - powtórzył kolejny raz.
Kilka minut później, kobieta wróciła z wodą… i z Maią. Mike miał wrażenie, że na nowo zwichnął sobie szczękę, tak bardzo ucieszył się na jego widok.
- Mike! – chłopak natychmiast do niego podbiegł.
- Wodę kładę na szafce. Pół godziny, nie dłużej – podkreśliła pielęgniarka, po czym obdarowała ich ciepłym uśmiechem i wyszła z sali.
- Maia! Nareszcie! Słyszałem cię wtedy!
- Boże co oni z tobą zrobili…
- Wiedziałem, że do mnie przyszedłeś.
- Jak się czujesz?
- Tak bardzo tęskniłem, a nawet nie byłem w stanie zareagować na twój dotyk.
- Mike, ty kretynie – jęknął chłopak, delikatnie muskając jego spierzchnięte wargi.
Przez chwilę obaj milczeli, jakby nie mogąc uwierzyć, że wreszcie mają sposobność, by ze sobą porozmawiać.
Choć w rzeczywistości wcale nie minęło wiele czasu, jedynie kilka dni, według Mike’a zdawały się minąć całe wieki.
- Co się stało? Napadli cię w domu? Kto to był? Z tego co wiem, pogotowie poinformowało policję. Pewnie będziesz musiał złożyć jakieś zeznania. Nie wyobrażasz sobie jak się bałem…
- Co z Mickey’em? – zapytał, nagle zdając sobie sprawę z tego, że skoro Maia od dwóch dni żywił się jedzeniem ze szpitalnego automatu, to nikt nie podał go psu. No i przecież trzeba go było wyprowadzać.
- Twoi rodzice u ciebie są. Twój tata obiecał się nim zająć. Nawet ze mną porozmawiał. Powtórzył mi co nieco z tego co mówił mu lekarz. Myślałem, że naprawdę zwariuję. Nikt nie chciał mi nic powiedzieć.
- Maia, przecież już od dawna jesteś wariatem – szepnął, z czułym uśmiechem. Teraz mogło być już tylko lepiej.
- No raczej. Niby jak inaczej miałbym z tobą wytrzymać!
Mike roześmiał się, lecz zaraz przypłacił tę chwilę radości męczącym kaszlem. Maia pomógł mu napić się letniej, wstrętnej w smaku wody, a choć nie było to najprzyjemniejsze doznanie w jego życiu, przyniosło niespodziewanie dużą ulgę.
- Powiesz mi wreszcie co się wydarzyło?
- Nie jestem pewien…
Przede wszystkim nie był pewien, czy chciał dzielić się tym wszystkim z Maią. Jeszcze by tego brakowało, żeby chłopak obarczał się winą za to co mu się przytrafiło. Nie zamierzał do tego dopuścić. Wszystko to zrobił po to, by ułatwić mu życie, nie jeszcze bardziej je komplikować.
- Nie wiesz kim byli?
- Wracałem z warsztatu, napadli mnie po drodze – wymyślił na poczekaniu. – Nie widziałem ich twarzy. Chyba chodziło o kasę. Sam mówisz, że wyglądam na bogatego dupka, najwyraźniej oni też tak uznali. Po prostu doczołgałem się do domu.
- Nie wezwałeś pomocy od razu? Odbiło ci?
- Rozwalił mi się telefon.
- I nikt tego nie widział? Nikt ci nie pomógł?
- Nawet jeśli ktoś widział, to raczej szybko się stamtąd ulotnił. Ja też się tam trochę poruszałem, więc niekoniecznie mogło wyglądać na atak.
- Ja pierdolę…
- I co, bardzo źle wyglądam w tej nowej fryzurze? – szturchnął oburzonego Maię w udo. Chłopak siedział na jego szpitalnym łóżku.
- Palant – parsknął. – Jak słowo daję… W sumie całkiem nieźle. Nagle się taki męski zrobiłeś.
- To wcześniej nie byłem?!
- Teraz wydajesz się być szerszy w barach – dodał.
- Tylko nie napalaj się za bardzo, bo będziesz musiał trochę poczekać….
- Ty jesteś pojebany. Niby to ja o tym pomyślałem?! – roześmiał się chłopak, ponownie nachylając się do pocałunku. Ten potrwał nieco dłużej, niż poprzedni, a Mike poczuł, że niczego więcej już nie było mu trzeba.
- Moi rodzice mają tu być po obchodzie. Idź w tym czasie do domu. Weź prysznic, przebierz się i zjedz coś. Wystarczająco długo tu siedziałeś. Mnie naprawdę nic nie jest.
- A pewnie. Jesteś istnym okazem zdrowia i kondycji.
- Wiesz co mam na myśli.
- Nie chcę cię zostawiać…
Rozkoszne ciepło rozlało się w sercu Michaela. Kto by pomyślał, że kiedyś znajdzie się w takiej sytuacji. Gdyby jeszcze pół roku temu ktoś powiedział mu, że będzie z Maią, prawdopodobnie ten ktoś zarobiłby w zęby.
- Nic mi nie będzie, słowo. Mam jeszcze jedną prośbę… - dodał naprędce, bo właśnie sobie to uświadomił. – Spróbuj odzyskać dane z mojego telefonu i dać znać Joe, okej? Pewnie dostaje świra, że nikt mu w warsztacie nie pomaga.
- Nie wiem czy to najszczęśliwszy pomysł, zważywszy na nasze czułe relacje – odparł chłopak. – Ale jasne, powiem mu.

Maia został z nim, dopóki pielęgniarka nie przypomniała im dyskretnie, że pora na randkę się zakończyła. Później czekała go jeszcze wizyta lekarza prowadzącego, który zadawał mnóstwo nudnych pytań i sprawdzał prawidłowość jego reakcji, a na koniec najgorsze - odwiedziny rodziców.
Okazało się, że Steven był już na policji i złożył wstępne zeznania. Uzgodnił, że Michael zgłosi się tam niezwłocznie po wyjściu ze szpitala, i nawet zaczął tłumaczyć mu co powinien powiedzieć, żeby dochodzenie przebiegło w jak najbardziej sprawny sposób. Cóż, przyjdzie mu się zdziwić, bowiem Mike nie planował składać żadnego doniesienia. Postanowił, że jeśli będzie musiał to dalej będzie brnął w wymówkę sprzedaną Mai. Tamten etap chciał po prostu zakończyć. Kilka siniaków nie było warte wszczynania nowej wojny.
Maia przychodził codziennie, choć nigdy na długo. Bał się wpaść na Julię i Stevena, z którymi choć udawało mu się rozmawiać poprawnie, nadal miał nie najlepsze relacje. Po prawdzie, matka Michaela z nikim nie miała dobrych, może za wyjątkiem Seleny, jego siostry. Reszta świata zwyczajnie dla niej nie istniała. Steven natomiast… prawdopodobnie przyjął taktykę udawania, że nie wie kim Maia tak naprawdę jest, a więc traktował go jak każdego innego kumpla, który wpadał, żeby się z nim zobaczyć. Jedynie z Angie przywitał się w znacznie bardziej wylewny sposób, bo jego była dziewczyna, kiedy tylko dowiedziała się, że Mike miał wypadek, od razu do niego przyjechała.
Skrycie śmiali się z reakcji mężczyzny, który traktował ją jak własną synową, mając pełną świadomość tego, że na korytarzu czekał na nią jej nowy chłopak. Mike nawet miał ochotę go poznać, ale skończyło się na pokazaniu mu kilku fotek, bo podobno Mark się go bał. Zabawne, raczej wiele by mu nie zrobił biorąc pod uwagę fakt, że nadal sikał przez słomkę. Musiał przyznać, że Angie wybrała całkiem nieźle. Mark był raczej niższy od niego, ale również dobrze zbudowany. Miał ciemniejszą, jakby trochę latynoską cerę, czarne, kręcone włosy, opadające mu na uszy i ciemnozielone oczy. Sprawiał wrażenie dobrego człowieka i oby rzeczywiście tak było.

Po tygodniu spędzonym na pięciu metrach kwadratowych, miał już zupełnie dosyć szpitalnego środowiska. Czuł się o wiele lepiej, rany ładnie się goiły, a poprawną sprawność odzyskał wyjątkowo szybko. Pozostawało nie przemęczać się i coraz bardziej poszerzać zakres swoich sprawności.
Planował wziąć wypis tak szybko, jak tylko było to możliwe, tym bardziej, skoro jego rodzice uznali, że kryzys został zażegnany i zakupili bilety powrotne do domu. Mike zastanawiał się po co w ogóle przyjeżdżali. Obyłoby się bez ich wizyty, w końcu był już dorosły.
W znacznie lepszym nastroju, siedział w świeżym, dostarczonym przez Joe szlafroku. Kumpel przyniósł mu także notebooka oraz szczegóły zamówienia i nakazał pracę zdalną ze szpitala. Ktoś mógłby pomyśleć, że była to gruba przesada, ale Mike był mu za to wdzięczny. Właśnie omawiali, czy bardziej będzie im się opłacało naprawić kilka elementów układu paliwowego w samochodzie klienta, czy inwestować w nowe części, gdy drzwi do sali szpitalnej, w której przebywał otworzyły się gwałtownie, uderzając z hukiem w ścianę.
- Joe, wypierdalaj – zakomunikował Maia.
Mike przełknął ślinę. Od pierwszej sekundy, w której na niego spojrzał, stało się jasne, że chłopak był wściekły. Joe rozchylił usta w głupkowaty sposób, jakby nie mógł uwierzyć w to czego właśnie był świadkiem. Spłoszony spojrzał na Mike’a szukając jego potwierdzenia, ale nim ten zdążył choćby skinąć, jego chłopak podszedł bliżej, warcząc krótkie: „ale już”. Chłopak zmył się w sekundach.
Chyba wolałby, żeby Joe został i to chyba całkiem słusznie, bo gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, oberwał w twarz z otwartej dłoni.
- Cholera! Za co to?! – syknął od pulsującego bólu.
- A więc nie miałeś pojęcia kto cię napadł, tak?!
A więc o to chodziło…
- Nie rozumiem…
- Nie udawaj większego idioty, niż najwyraźniej jesteś! Po cholerę się w to mieszałeś?! Mogłeś zginąć, rozumiesz?! Nie masz pojęcia co to są za ludzie! Kurwa, Mike!
Chłopak miał wypieki na twarzy i cały dygotał. Oczy skrzyły mu się ze złości, lecz pomimo nerwów, zdradzały oznaki zmęczenia. Miał mocno przekrwione białka, zupełnie jakby nie spał przynajmniej od dwóch dni.
- Skąd wiesz? – ośmielił się zapytać.
- A jak myślisz?! Wydaje ci się, że długi u Zacka, to coś o czym człowiek, tak po prostu sobie zapomina?! Nie przyszedł do mnie, a przynajmniej ty twierdziłeś, że nie przyszedł, a ja głupi, kurwa mać, ci w to uwierzyłem! Nie mogę, ale ze mnie idiota! Bo to rzeczywiście było pytanie pokroju tego, z kim piłeś jak się spóźniłeś, żeby nie spodziewać się szczerej odpowiedzi! No więc myślałem, że nie przyszedł, a niezapłacenie mu w ogóle, na pewno by się dla mnie dobrze nie skończyło, więc sam do niego poszedłem. Nie zgadniesz czego dowiedziałem się na miejscu?!
Przełknął ślinę. Miał wrażenie, że cała krew z jego obiegu zwyczajnie wyparowała.
- Czego takiego?
- Że mój zidiociały chłopak, zapłacił sześćdziesiąt tysięcy mojego długu pieprzonym gangsterom i że mogę spadać do domu, zanim i mnie spuszczą wpierdol.
- Ale nic ci nie zrobili?! – automatycznie złapał go za rękę, szukając jakichkolwiek oznak uszczerbku na ciele Mai.
- Nie w tym rzecz! Czy ty nie rozumiesz?! To moje życie! Moje problemy! Nie mogłeś! Nie miałeś prawa zatruwać tym także i siebie! Sześćdziesiąt tysięcy, Mike! Pomijam fakt, że długu było nieznacznie powyżej pięćdziesięciu. Skąd ty w ogóle miałeś taką gotówkę, co?! Niby jak ja mam ci to oddać?! Co ty sobie myślałeś? Kurwa, co ja mam teraz zrobić?!
- Uszczupliłem nieco oszczędności. Nic takiego się nie stało, spokojnie…
- Nic?! NIC?! Czy ty się w lustrze widziałeś w ogóle? Nie dziwię się, że twój ojciec nie może na mnie patrzeć. Sam bym nie mógł – podsumował gorzko.
- Mój ojciec o tym nie wie i nie dowie się, podobnie jak nie wiedział o tym, że miałem odłożoną jakąkolwiek kasę. Maia, to tylko pieniądze. Są ważniejsze rzeczy.
Chłopak prychnął kpiąco.
- Na przykład jakie?
- Na przykład ty. Dla mnie.
Maia zacisnął usta w wąską linię. Patrzył na niego badawczo zza zwężonych gniewem powiek, nie odpowiadając. Oddychał szybko i wyjątkowo niespokojnie, jakby rytm jego serca stale zwalniał i przyspieszał. Mike obawiał się domyślać co takiego mogło chodzić mu po głowie. Znał chłopaka na tyle, by wiedzieć, że miał skłonności do wyolbrzymiania i pesymizmu. Ich relacje, czasem tak cudownie proste i napełniające szczęściem, nadal stały na kruchych fundamentach. I choć Mike dwoił się i troił, aby jak najszybciej je scementować, to jego chłopak stale zdawał się stać lekko z boku i dostrzegać większe pęknięcia oraz niepasujące elementy.
- Spodziewasz się, że sobie mnie kupiłeś? Że w takim razie, teraz już będę musiał być tylko z tobą, bo nigdy się nie wypłacę? Tak to widzisz?
- Nie! Nigdy bym nawet o czymś takim nie pomyślał! – zaperzył się Mike. – Posłuchaj mnie – dodał spokojniej. – Maia, popatrz na mnie… Kocham cię. Chcę z tobą być, no jasne, ale przede wszystkim chcę, żebyś był szczęśliwy. Jeśli przy mnie nie jesteś, jeśli nie będziesz chciał ze mną zostać… ja… - przerwał starając się opanować emocje. – Bez względu na to, co postanowisz, nie odwrócę się od ciebie. Nie chcę, żebyś czuł się dłużny. Zrobiłem to co chciałem, nie zapytałem cię o zdanie, o nic mnie nie prosiłeś i nie masz wobec mnie żadnego długu. To ja jestem dłużny tobie, za to, że w ogóle zacząłeś ze mną rozmawiać. To dzięki tobie byłem w stanie zrozumieć samego siebie. Zaakceptować… Nie, może jeszcze nie zupełnie, ale na tyle, żebym chciał dalej ze sobą walczyć. Przestałem udawać kogoś, kim wydawało mi się, że chciałem być, a to wszystko dzięki twoim prostym słowom. Dzięki tobie pozbyłem się tego pieprzonego toru, w który zostałem wciśnięty, na ślepo podążając za cudzymi oczekiwaniami. Nagle okazało się, że świat jest większy, niż to. Nigdy tego nie zapomnę. Potrafiłeś mną wstrząsnąć, powiedzieć mi prawdę w oczy, a przecież doskonale wiedziałeś co ze mnie za człowiek. Dałeś mi szansę. Mam nadzieję, że nadal ją mam…
Maia patrzył na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie był w stanie ocenić, czy chłopak nadal był zły, czy może zaskoczony albo zwyczajnie zasmucony. Jego szare oczy były jak tafla wody widziana z daleka. Odbijały wszystko wokoło, same pozostając zupełnie nieprzeniknionymi.
Po dłuższej chwili ciszy, chłopak uniósł dłoń, jakby chciał wykonać jakiś gest w jego stronę, ale zaraz szybko ją cofnął i bez słowa opuścił pomieszczenie, zostawiając go samego, w stanie całkowitego zawieszenia. Nie miał pojęcia co to wszystko oznaczało. Pewien był jedynie tego, że jeśli miałby cofnąć się w czasie, postąpiłby dokładnie tak samo.
Joe wrócił moment później.
- A temu co znowu…?
Mike pokręcił głową na znak, że nie miał ochoty poruszać tego tematu.
- Ma swoje powody.
- Mogłoby się wydawać, że w takim stanie powinien ci trochę odpuścić. No ale wszystkie baby takie są… Jestem pewny, że mógłbym leżeć z flakami wywalonymi na wierzchu, a Sally i tak by mnie zjebała, że podłoga zasyfiona. Powaga.
Mike odpuścił uwagę o tym, że Mai do „baby” było dość daleko. Wypowiedź kumpla podsumował jedynie cichym westchnieniem. Najwyraźniej będzie musiało upłynąć sporo czasu, nim Joe zacznie traktować Maię normalnie.
- Zapytałeś o ten wypis?
- Taa, jak się uprzesz to cię wypuszczą, tylko musisz się zgłosić na jakąś kontrolę, czy tam wyciąganie szwów. Sam dopytasz, chyba że wiesz.
- Mniej więcej.
- No i chłopie, bierz się za siebie, bo naprawdę nie wyrabiam sam. Nawet prosta robota, którą mógłby zrobić każdy, potrafi dobić, kiedy wszystko robisz w pojedynkę.
- Ale pomyśl jaką masz dzięki temu satysfakcję – zażartował. – Mimo wszystko dajesz sobie radę.
- Jeszcze! I pies srał na satysfakcję, jak nawet nie mam czasu na piwo wyskoczyć… - chłopak urwał, bo drzwi szpitalnej sali ponownie gwałtownie odskoczyły na bok.
Mike uniósł wzrok, z rozchylonymi ustami obserwując pospiesznie zbliżającego się Maię. Tym razem, chłopak nawet nie skinął na obecność Joe, a gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko, objął go mocno za szyję.
Natychmiast oddał ten gest, z prawdziwą ulgą wciskając twarz w szyję chłopaka. Zaciągnięcie się jego zapachem, było jak świeża dawka odstawionego narkotyku. Upajało. Ledwie zarejestrował wychodzącego Joe, mruczącego pod nosem jakieś przekleństwa.
Maia wpił się w jego wargi, głęboko wciskając w nieswój gorący język. Dłonie Mike’a nie mogły się uspokoić, błądząc po jego plecach, ramionach i biodrach, jakby szukały punktu, w którym będą mogły objąć chłopaka jak najszczelniej, jak najmocniej przyciągnąć go do siebie, dając spełnienie tęsknocie i nareszcie wypełniając coraz większą pustkę.
Nie miał pojęcia skąd nadeszła ta nagła zmiana frontu. Nie rozumiał uczuć chłopaka, być może był na to zwyczajnie zbyt prosty, ale nie zamierzał narzekać. Pocałunek trwał długo, wreszcie przerwany przez samego Maię, który go wcześniej zainicjował. Mike, wciąż oszołomiony, spojrzał na niego pytająco z rozmarzonym wzrokiem. Na zaróżowionej, skoncentrowanej twarzy dostrzegł determinację.
- Ja ciebie też, Mike – wyrzucił z siebie.
- Co takiego? – zapytał jakby podświadomie chciał usłyszeć te słowa wypowiedziane pełnym zdaniem, choć zdradliwy uśmiech już rozjaśniał całe jego oblicze.
- Jeszcze nigdy nikomu tego nie mówiłem, więc nie każ mi się powtarzać, okej? Dobrze wiesz, co mam na myśli – odpowiedział. - Kocham cię, dupku.
- Mocno? – zaryzykował Mike.
- Taa… - mruknął cicho chłopak. Pod koniec wypowiedzi, pewność siebie ustąpiła miejsca zawstydzeniu, coraz mocniej zaznaczającemu czerwienią policzki chłopaka.
Czy istniało na tym świecie coś wspanialszego?


Luty

Styczeń upłynął szybko, głównie pod znakiem niepotrzebnej rehabilitacji i nadrabiania zaległości w dokumentach. Prawda była taka, że już kilka dni po wyjściu ze szpitala, Mike zaliczył swoją pierwszą wizytę na siłowni. Ćwiczenia z obciążeniem na razie odpuścił, ale na bieżni dawał z siebie wszystko. Przeżył, co najwyraźniej oznaczało, że było z nim lepiej niż wmawiał mu lekarz. Co więcej, udało mu się nareszcie wygospodarować trochę czasu, żeby znaleźć lokatora na mieszkanie Mai.
Wcześniej musiał je co prawda odgruzować, co poskutkowało zupełnym zagraceniem ich obecnego lokum, ale ostatecznie studentka pierwszego roku prawa, szukająca mieszkania dla siebie i dla chłopaka, była na tyle zadowolona z efektu jego pracy, że nawet nie targowała się specjalnie o wymyśloną od kopa wysokość czynszu.
Obowiązki w kancelarii profesora Hawke’a, pochłonęły go bez reszty. Mężczyzna niepostrzeżenie zlecał mu coraz więcej i więcej zadań, aż w końcu zwyczajnie zaproponował mu pracę w pełnym wymiarze godzin. Mike, który nigdy nie planował robić prawniczej kariery, musiał wreszcie przyznać, że oferta była dla niego więcej, niż tylko wygodna. Była również opłacalna, więc w rezultacie nie odmówił.
Teoretycznie nie trzeba go było do tego namawiać, ale Maia miał swój wkład w tę decyzję.
Wielką, niewypowiedzianą tajemnicą było to, że chłopak coraz lepiej dogadywał się z Joe. Oficjalnie nadal się nie znosili, ale Maia coraz częściej bywał zmuszony pomagać mu na warsztacie, zastępując Mike’a. Na samym początku miał robić same najbardziej podstawowe rzeczy, ale szybko okazało się, że miał do tego smykałkę. Mike zauważył, że jego chłopak coraz szerzej zdradzał się z coraz to większą wiedzą motoryzacyjną. Najwyraźniej Joe potraktował go jak swojego czeladnika, bowiem dzwonił do nich, nawet poza ustalonymi terminami, z prośbą o podesłanie mu „mniejszego Michaela” do pomocy. Co ciekawe, coraz rzadziej prosił o Mike’a.

Ślub Joe zbliżał się nieubłaganie, więc i on miał coraz mniej czasu. Chwilowo nie przyjmował nowych zleceń, chyba że bardzo prostych, takich z którymi nawet Maia, po jego przeszkoleniu dawał radę sam, ale i tak chodził nerwowy i dziwnie nieobecny. Sally dzwoniła dosłownie co godzinę, dopytując o różne szczegóły typu, czy odebrał garnitur, czy spasował koszulę albo czy umówił kogoś od dekoracji samochodu.
Mike nie zazdrościł. Jego rola jako świadka, ograniczyła się do zakupu pasującego do reszty świty garniaka i organizacji kawalerskiego. Planował po męsku nie przyznać się do niczego, ale kiedy Sally ze łzami w oczach dorwała go pod uczelnią, praktycznie od razu, jak na spowiedzi wyśpiewał jej cały plan, punkt po punkcie wyszczególniając wszystkie atrakcje, byleby tylko upewnić dziewczynę, że absolutnie żaden striptiz nie wchodził w grę. Bez przesady, nie zrobiłby sobie tego. Co innego męski, no ale Maia miał z nimi być, a nie chciał, żeby jego chłopak gapił się na obcych facetów. No i istniała szansa, że Joe prawdopodobnie mógłby nie być zadowolony z takiego prezentu.
Na czas imprezy należało ogarnąć wolny weekend i jeszcze ze trzy dni asekuracyjne, co wcale łatwym zadaniem nie było. Większość zaproszonych kawalerów, miała już swoje nudne i poukładane życia, więc prawie tygodniowa ucieczka z domu brzmiała dumnie, zachęcająco i po męsku, ale przy okazji napawała strachem przed żoną, szefem i konsekwencjami po powrocie.
Żeby to wszystko dopasować, pierwsze plany przedsięwziął już w grudniu. Niestety, niespodziankę miał mieć tylko pan młody, ponieważ wśród dziewczyn reszty chłopaków, tajemnica rozeszła się tak błyskawicznie, że bez sensu było udawać, że i oni się nie dowiedzą. O świadomość Joe, walczył do samego końca, więc miał nadzieję, że jego przyjaciel będzie naprawdę zaskoczony.
Ostatecznie, nawet Angie wysłała z nimi Marka. Podobno, żeby miał szansę odrobinę oswoić się z jej byłym chłopakiem. Gość okazał się być bardzo sympatycznym, a przy tym okropnie nieśmiałym facetem. Wychodził z siebie, żeby zrobić dobre wrażenie, przez co siłą rzeczy stał się jego głównym pomocnikiem. To on miał zadbać o cały zimowy sprzęt dla Joe, który zapewne zamierzał pokazać się w baletowych ciuchach.

Poranek dnia zero, zdawał się być wyjątkowo jasny i przyjemny, a to z powodu świeżej warstwy białego puchu, zalegającej na drzewach i na ulicach. Mike’owi, doprawdy żal było podnosić się z ciepłego łóżka. No ale przecież musieli się przygotować. Na godzinę szesnastą, mieli zaplanowany wylot.
- Po co wstajesz, przecież jeszcze kupa czasu… – jęknął rozespany Maia, gdy tylko zaczął się powoli czołgać, w stronę opustoszałego krańca materaca.
- Trzeba się jeszcze spakować – odparł niechętnie. - Przypominam ci, że to przez ciebie, nie miałem do tego głowy wieczorem. No i nie za bardzo możemy się spóźnić.
- Gorzej jak ten kretyn się spóźni, przecież nie wie, że samolot nie poczeka – zauważył.
- Jeden kumpel ma po niego pojechać wcześniej i go przypilnować. Zresztą przecież Sally wie o wszystkim.
Maia nie zaszczycił go odpowiedzią. Zamiast tego, przełożył mu prawą rękę i nogę przez bok, unieruchamiając Michaela na miejscu, obok siebie. Nie zaoponował. Wcale nie chciało mu się od niego wstawać.
- Musisz mnie jeszcze wygrzać na zapas. Na miejscu pewnie przewieje nam tyłki na dziesiątą stronę – stwierdził. - Oczywiście masz świadomość tego, że nigdy nie jeździłem na nartach? – wymruczał mu w kark, coraz intensywniej się w niego wciskając.
Mike uśmiechnął się mimowolnie. Szybko znalazł w sobie siłę, by pomimo przyjemnego ciężaru ciała Mai, odwrócić się na plecy i objąć go w pasie.
- Spokojnie, poćwiczymy razem – powiedział mu. – A nawet jeśli uznasz, że marny ze mnie nauczyciel - bo tak zgodnie z prawdą, to może się tak okazać - to wynajmiemy ci instruktora.
- Przystojnego? – zainteresował się chłopak.
- Kobietę – fuknął, lekko urażony.
Dłonie Mike’a samoistnie powędrowały w stronę gumki od bokserek Mai. Nie przypominał sobie, żeby chłopak je zakładał, więc najwyraźniej zrobił to, gdy on już zasnął.
- Po co je zakładałeś?
- Żebyś teraz miał okazję je zdjąć?
- Świetny pomysł, kochanie – ucieszył się.
Niestety nim faktycznie zdołał zdjąć z Mai, jedyny element jego odzienia, rozdzwonił się jego telefon, a zaraz później dzwonek do drzwi.
- Olej to… - stęknął chłopak.
- Chyba nie mogę… To Joe.
- Ja pierdolę, co to za dupek!
- Otworzysz?
- Taa… - Maia, niechętnie ruszył w stronę drzwi, nie zawracając sobie głowy ubieraniem szlafroka.
– Co jest? – odebrał Mike.
- Wpuścisz mnie? – usłyszał w słuchawce.
- Co…?
Odruchowo zerknął przez drzwi sypialni, by w progu własnego mieszkania, dostrzec kumpla z telefonem przy uchu.
- Mam nadzieję, że wam nie przerwałem – stwierdził Joe, zerkając na Maię.
- Owszem kretynie, przerwałeś. Nie chodzę z wielkim wzwodem po domu, tylko po to, żeby cię witać z rana.
- Nie takim znowu wielkim – rzucił złośliwie Joe.
- Pokaż swojego – odgryzł się chłopak.
O ile Mike nie miał wątpliwej przyjemności oglądania Joe nago, o tyle z całą stanowczością był w stanie stwierdzić, że o Mai nie można było powiedzieć wiele, ale nie to, że był mały. Być może z tego powodu, przyszły pan młody spalił buraka, wykorzystując moment ściągania butów, na ucięcie tego żenującego tematu.
- Nie mogłem wysiedzieć w domu – wytłumaczył się Mike’owi. – Sally nie daje mi żyć. Do ślubu jeszcze prawie trzy tygodnie, a ta nie potrafi gadać o niczym innym.
Chłopak ściągnął kurtkę i bezceremonialnie władował im się do sypialni. Rozłożył sobie narzutę na skrawek łóżka, po czym walnął się na nie, nie pytając o pozwolenie.
- Może herbatki? – zironizował Maia.
- A chętnie, dzięki – odparł Joe, najwyraźniej nie wyczuwając kpiny w jego głosie. – Ty wiesz, że ona obudziła mnie dzisiaj o czwartej rano, bo jej się przypomniało, że miała mnie zapytać o to, który kolor serwetek bardziej mi się podoba?
- Noo, to chyba istotne, żeby wszystko do siebie pasowało, prawda? – ośmielił się ocenić.
- Obie były kurwa niebieskie! Obie! A do wyboru było jeszcze z dziesięć innych, też niebieskich, które podobno się nie nadawały!
Maia parsknął śmiechem.
- Trzeba było zrobić fotki i zapytać Mike’a o zdanie. Jest w końcu świadkiem, miałby szansę się wykazać – rzucił raźno, otwierając okno.
Mike nie gonił go za palenie w domu, ale wolał, żeby chłopak nie robił im w środku wędzarni.
- Kurwa, powaliło cię?! Piździ jak cholera! – ofukał go Joe, ładując się pod kołdrę.
Mike jęknął boleśnie, czując na swoim nagim boku, lodowate jeansy przyjaciela.
- Dobrze, że ta pościel idzie już do prania. Mike zbyt wiele razy się w niej spuścił – powiedział Maia, zaciągając się papierosem. Dopiero po tych słowach zarzucił na siebie szlafrok.
Chyba nic innego nie wypłoszyłoby chłopaka z sypialni tak skutecznie, jak te właśnie słowa. Joe wyskoczył z łóżka jak poparzony, przeklinając i wzdrygając się z obrzydzeniem, ku uciesze Mai.
- Pierdolę! Co jest z wami nie tak, do cholery?! – krzyknął z korytarza.
Mike westchnął i również się podniósł.
Na szybki, poranny numerek i tak nie było już szans.
- Zrobicie kawę? Chętnie poszedłbym pod prysznic – oznajmił przeciągając się.
- Ja nie mogę, będzie jebało w kuchni fajką.
Mike uniósł brwi z uśmiechem. Zerknął znacząco na Joe.
- Dobra zrobię… - prychnął, odwracając się na pięcie.
Tę krótką chwilę wykorzystał na szybką czułostkę z Maią. Naprawdę miał ochotę zamknąć Joe w salonie, razem z Mickey’em, a Maię zabrać do łazienki.
- Przyznaj się, chcesz sobie zwalić pod prysznicem – zaśmiał się chłopak. – Nadal jesteś sztywny.
- Zazdrosny? – wymruczał, obejmując go w oknie.
- A pewnie, sam bym się tobą zajął, gdyby nie tamten idiota. Ale w trakcie będziesz myślał o mnie...?
Kilkukrotnie przesunął dłonią po kroku Mike’a, w górę i w dół, powodując tym samym, szybki wzrost ciśnienia krwi.
- Lepiej przestań, bo zamknę drzwi i wezmę cię na tym parapecie…
Chłopak zachichotał złośliwie, zwracając się w jego stronę, a on już miał wsunąć język pomiędzy jego wargi, gdy…
- Z mlekiem?! – dobiegło ich niedyskretne wołanie z kuchni.
- Kurwa… - sapnął.
- Idź już lepiej pod ten prysznic – zaśmiał się Maia. – Ja ogarnę naszego wspaniałego gościa.
- Tylko go nie pobij. Żeni się w końcu – rzucił półgębkiem.
- Tak, może po fakcie, sperma w łóżku przestanie go, aż tak szokować – dodał chłopak.

Poranek minął im wyjątkowo szybko, a im bliżej było ustalonej z resztą chłopaków pory, tym więcej telefonów musiał odbierać. Zważywszy na niezaplanowaną wizytę Joe, to jemu i Mai przypadło w udziale odholowanie kumpla na lotnisko. Mark musiał pofatygować się jedynie po wcześniej przygotowane przez Sally rzeczy. Tak było nawet lepiej, bo Joe nie miał o tym fakcie pojęcia.
- Młody, weź powiedz, gdzie idziemy. Przecież i tak zaraz się dowiem – zagadywał Maię, podczas gdy Mike po raz setny wyszedł odebrać połączenie od Roya.
Założył za hotel, więc prawie wszyscy dopytywali go, czy ustalone wcześniej koszty nie wzrosły. Najwidoczniej każdy wolał przeznaczyć dodatkową gotówkę na inne zabawy, aniżeli na ukryte opłaty. Szczęśliwie okazało się, że robiąc rezerwację na dziewięć osób, w ofercie all inclusive, dostał nawet niewielki rabat, więc akurat ten problem ich nie dotyczył.
- Bo ja wiem? Pewnie złożyć za ciebie ofiarę w kościele.
- Chyba dać na ofiarę…?
- Może i tak – potwierdził chłopak. – Zapytaj Mike’a.
- Przecież wiesz, że on mi nie powie.
- Więc skąd pomysł, że ja to zrobię?
- Michael, nooo – jęknął przeciągle.
- Co jest? – wtrącił się wywołany.
Właśnie miał wychodzić podrzucić Mickey’a sąsiadce. Już wcześniej poprosił ją o tę uprzejmość, a ona o dziwo, bardzo chętnie się zgodziła.
- Mówiłem do tego mniejszego! – naprostował go Joe.
- A, spoko. Zaraz wracam! Nic mu nie mów!
- No raczej! – odpowiedział mu zadowolony z siebie Maia.
- Cholera z wami…

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...