Pozdrowienia i miłego dnia wszystkim! :)
-.-.-.-.-.-.
Styczeń
- O której
będziesz? Musimy pogadać – wystukał do Mai.
Od kilku dni, Joe nieustannie zadręczał go tematem
swojego ślubu, a raczej nie tyle samego ślubu, co kwestią udziału Mai w
wieczorze kawalerskim. Nie chciał słyszeć by chłopaka miało na nim zabraknąć i
nie specjalnie przejmował się ich wzajemną, nieuregulowaną niechęcią, która
oficjalnie przecież wcale nie przeminęła. Udało im się o to dość poważnie
pokłócić, bowiem Mike doszedł do wniosku, że jego kumpel chciał po prostu
wykorzystać okazję, żeby podręczyć Maię jak to dawniej bywało, ale nim mu przyłożył,
Joe z piętnaście razy zdążył zarzec się, że nie tak było. Podzielił się z Michaelem
swoją własną wizją jego związku, objaśniając mu, że posiadanie „faceta za
dziewczynę”, musiało mieć chociaż takie plusy, żeby móc się wspólnie napierdolić.
Mike wciąż podejrzewał, że złośliwości stałoby się zadość, ale ostatecznie obiecał,
że zapyta Maię o zdanie. Zmuszać go nie zamierzał.
- Stało się coś?
Jak tylko mnie wypuszczą. Pewnie po
obiedzie - oznajmił mu esemes zwrotny.
- Nic palącego.
Czekam w domu, odwołali nam ostatnie zajęcia.
- Ok. Masz
buziaki od Bruce’a ;)
Mike uśmiechnął się pod nosem i wrócił do dokumentów,
nad którymi ślęczał, odkąd tylko wrócił do domu. Praca szła dość sprawnie, może
dlatego, że nareszcie był sam. Przy Mai naprawdę ciężko było mu się skupić.
Wolał nie narzekać, z obawy o niebosiężną obrazę majestatu, ale prawdą
pozostawało to, że muzyka, której jego chłopak słuchał, okropnie go irytowała, jego
śpiew podczas prasowania ubrań - serdecznie bawił, a zwyczaj paradowania w
samej tylko bluzie Michaela i kolorowych skarpetkach - podniecał. W
efekcie, Mike czasem specjalnie zostawał na uczelni, żeby popracować z
papierami w cichej bibliotece. Dzięki temu ogarniał je szybciej, zamiast
zamykać się w pokoju na kilka godzin i sapać pod nosem za każdym razem,
kiedy Maia wpadał i przedstawiał mu swoje różne, niecierpiące zwłoki problemy i
dylematy.
Ich największą bolączką był niezmiennie temat wynajmu
mieszkania Mai. Chłopak bardzo na to naciskał, tłumacząc się potrzebą dopływu
gotówki, ale jednocześnie stale tchórzył z obawy przed pozostaniem na łasce
Michaela. Nie było tak, że zupełnie go nie rozumiał. Maia z pewnością miał
powody do obaw, choć oczywiście robił co mógł, żeby go ich pozbawiać. No i
przecież nie żyło im się źle. Mike zarabiał na tyle dobrze, że wcale nie
potrzebowali więcej. Wydawać by się mogło, że wydawał jeszcze mniej, niż wtedy,
gdy mieszkał sam. Maia stale zmuszał go do zastanawiania się nad zasadnością
każdego, pojedynczego zakupu. To dopiero była męka.
Przed powrotem chłopaka, planował jeszcze zadzwonić do
mamy. To z nią kontaktował się ostatnimi czasy, bowiem ojciec nie odezwał się
do niego, od czasu swojej niezapowiedzianej grudniowej wizyty. Jeszcze nie
zdążył połączyć się z kobietą, gdy dobiegło go wyjątkowo agresywne
dobijanie się do drzwi. Nie, nie do jego drzwi, a do tych sąsiednich, co mogło oznaczać
tylko jedno - czyjąś gwałtowną i desperacką próbę skontaktowania się z
Maią.
Już to przerabiali. Mike coraz rzadziej zwracał na to
uwagę. Niektórzy klienci po prostu nie mogli przeboleć braku dyspozycyjności
chłopaka. Ten był najwyraźniej wyjątkowo zawzięty. Co zrobić, najlepiej było
przeczekać.
- Michael? – głos matki brzmiał, jakby była zaspana.
- To ja. Chyba dzwoniłaś wcześniej? Przepraszam, byłem
jeszcze na uczelni. Wiesz, mamy środę…
- Och! Rzeczywiście. No tak… - urwała.
- Tak. Więc, co chciałaś? – zapytał po kilku chwilach
przedłużającej się, niezręcznej ciszy.
Ciszy w telefonie i owszem. Ciszy na korytarzu?
Absolutnie nie. Ktoś kto pukał do
Mai, zdawał się chcieć do niego włamać. To dopiero było niepokojące.
- Ojciec pytał mnie o ciebie. Nie wiem, czego chciał,
teraz go nie ma – stwierdziła najszczerzej jak tylko mogła.
- Powiedz mu, że wszystko u mnie dobrze. Mówił ci,
dlaczego sam do mnie nie dzwoni?
Dobijanie się na zewnątrz robiło się coraz bardziej
agresywne. Mike przeczuwał, że tym razem, bez względu na to co ustalili z Maią,
będzie musiał zareagować. Po pierwszym: „Otwieraj przeklęta dziwko”, był już
tego pewien.
- Oczywiście, że mówił. Zresztą wcale nie musiał. Ja
wiedziałam od dawna, a jego reakcja była jedną z najbardziej oczywistych,
jakich mogłabym się spodziewać. Steven chyba jest po prostu zazdrosny.
Spokojnie synu, przejdzie mu.
Już miał odpowiedzieć coś zdawkowego, pospiesznie
kończącego ich rozmowę, gdy dotarł do niego sens słów matki. W ogóle, ostatnie
zdanie kobiety, było chyba najdłuższym zdaniem, jakie kiedykolwiek usłyszał od
własnej rodzicielki, od czasu wyprowadzki rodziców.
- Zaraz, jak to wiedziałaś?
- Po prostu.
Jej głos na powrót stał się ospały. Jakby krótki
przebłysk świadomości kobiety pojawił się na ułamek sekundy i wtem od razu
zniknął, pozostawiając jej codzienną, pustą skorupę.
- Mamo… czy ty wiesz coś dziwnego…?
Wyjrzał przez wizjer. Wiedział, że ta rozmowa mogła
być naprawdę ważna, nawet bardzo. Jednocześnie obawiał się jej i przeczuwał,
że cieniutka nic porozumienia, jaką nieświadomie złapał w trakcie rozmowy z
matką, niezauważalnie wymsknęła mu się pomiędzy palcami, budząc swoisty niepokój.
Chciał dowiedzieć się więcej, ale ten przeklęty człowiek na korytarzu, wdzierał
się w zaistniałą sytuację coraz brutalniej, uniemożliwiając mu próbę taktownego
wpłynięcia na rozmowę. Chciał pociągnąć wątek, lecz sam nie był w stanie się na
nim skupić. Postawa jego wiecznie nieobecnej matki, nie ułatwiała mu zadania.
- Dziwnego? Co miałoby być dziwne, Michaelu?
- Nic mamo. Muszę kończyć, wiesz? Zadzwonię jeszcze.
- Uważaj na dywany. Tata mówił, że masz teraz psa.
Tak. I chłopaka. Najwyraźniej ten temat nie zajmował
Julii na tyle, by o niego zagadnąć.
- Będę. Pa, mamo.
Rozłączył się, odłożył telefon i natychmiast otworzył
drzwi. Przez wizjer dojrzał plecy mocno zbudowanego faceta w skórzanej
kurtce i wysokich butach. Na żywo widział kogoś, kto bez wątpienia mógł być
ćpunem albo mordercą. Mike pomyślał, że raczej trudno mu będzie utrzymać
rozmowę na kulturalnym poziomie. Nie żeby specjalnie mu na tym zależało.
- Czego chcesz od Mai? – warknął stając w drzwiach.
Mężczyzna wpierw zupełnie nie zareagował, a gdy Mike powtórzył
swoje pytanie głośniej, jak gdyby nigdy nic prychnął w jego stronę lekceważące:
„Chuj cię to obchodzi”.
- Owszem, obchodzi. Być może nie załapałeś kurwa, ale
Mai nie ma w domu. Od wyłamania mu drzwi, nie zmaterializuje się w środku.
- Jest środa – oznajmił mu facet, jakby to wyjaśniało
całą sprawę. – Musi być.
No właśnie… Przecież była środa, w dodatku dosyć
wczesna pora. Czego mógł chcieć ten facet? W dodatku wcale nie wyglądał na jednego
z klientów Mai. Wyglądał… Trochę groźnie? Zapewne właśnie takie wrażenie chciał
sprawiać. Miał ogoloną głowę, a ta reszta włosów na czubku głowy, której nie
potraktował maszynką, oberwała żelem. Miał też przebite, na oko złotym kolczykiem,
ucho i czarną podkuwkę w wardze. Michaelowi kojarzył się z przerośniętym
wężem.
- Najwyraźniej nie ma go, mimo to. Może coś mu
przekazać, kiedy już wróci? – zapytał z naciskiem.
- Kim ty kurwa w ogóle jesteś, co? – zainteresował się
nagle, przybyły. – Wypierdalaj szczeniaku, pókim grzeczny.
- Mów czego od niego chcesz, a jak nie, to zabieraj
się stąd! Widzisz przecież, że go nie ma. Co chcesz osiągnąć? Włamać się?
Zapewniam, że w środku nie ma co kraść.
- Tyle to akurat wiem – typ zaśmiał się wrednie. -
Pomyślałem sobie, że może na niego zaczekam. Na pewno ucieszyłby się na mój
widok. Choć jak widzę, niewdzięczny gówniarz zapomniał o mojej wizycie.
Michael od razu poczuł charakterystyczny skok
adrenaliny i przyspieszoną mobilizację we wszystkich członkach. Z początku
żywił nadzieję, że sytuacja rozejdzie się po kościach, jednak teraz nie miał już
żadnych wątpliwości, że to wszystko źle się skończy. Pozostawało cieszyć się,
że Maia został dłużej u dzieciaków. Nie chciał go narażać. Spiął mięśnie,
zacisnął pięści i wyszedł na korytarz.
Nim obcy mężczyzna zdążył zorientować się, że jego
rozmówca ruszył się z miejsca, Mike chwycił go za poły drogiej kurtki i
przygwoździł plecami do ściany.
- Pytam ostatni raz. Czego od niego chcesz?!
Facet choć jęknął głośno, chwilowo pozbawiony tchu,
zaraz roześmiał mu się w twarz.
- Widzę, że szczeniaczek znalazł sobie sukę do obrony.
Bardzo to szlachetne z twojej strony młodziku, ale to nie ja jestem tutaj
prawdziwym napastnikiem.
Mike zjeżył się jeszcze bardziej, zacieśniając uchwyt.
- Co masz na myśli?
- Twoja panienka wisi spoko kasy bardzo złym ludziom.
Ja tylko dbam o terminowość jego spłat – oznajmił z podłym uśmiechem. – Puść
mnie, młodziku.
Powoli zaczynało do niego docierać, dlaczego Maia tak
bardzo przejmował się pieniędzmi. Wręcz zdziwił się, że nie wpadł na to
wcześniej. Przecież chłopak mówił mu o długach, które odziedziczył po
matce. Nie chciał rozmawiać o szczegółach, ale nie ukrywał tego przed nim. Tyle
że do tej pory, Mike był przekonany, że zadłużenie rosło w banku. Z drugiej
strony, który bank pożyczyłby pieniądze prostytutce? Ależ on potrafił być durny.
Nigdy nie zapytał o coś, co teraz wydawało się być zupełnie oczywiste.
- Ile? – zapytał wytrącony z równowagi.
- Nie radzę ci się w to mieszać – stwierdził mężczyzna
zwężając wzrok. – Wierz mi, kiedy mówię, że nie chcesz mieć z tym nic
wspólnego.
- Gadaj, kurwa! – ponaglił go.
Mike nie chciał, żeby Maia zastał tego człowieka przed
blokiem. Wolał załatwić tę sprawę sam.
- Ostatnio ładnie płacił – oznajmił facet,
niebezpiecznie zmieniając ton głosu na przesiąknięty jadem syk. - Pomyślałem
sobie nawet, że to trochę szkoda. Widzisz, bo jak poprzednim razem nie miał z czego
zapłacić, to wyjebałem jego ciasną dupę tak mocno, że aż piszczało. Wargi
popękały mu od krzyków, a mój kutas już dawno nie czuł się tak dobrze. Kto
by pomyślał… – wycedził wyraźnie z siebie zadowolony.
W Michaelu coś pękło. Do głowy uderzyła mu gorączkowa furia,
a przed oczami wręcz pociemniało. Poczuł się zupełnie pusty, jak gdyby
spadał w przepaść ze świadomością, że nie jest już w stanie wrócić na stały
grunt, i że nieuchronnie zaraz zginie.
Widział już tylko wykrzywioną podłym grymasem twarz mężczyzny
przed sobą. Całe tło rozmazało się w jedną, wielką, ciemną masę. Uderzył go w
szczękę z taką siłą, że głowa tego człowieka odbiła się od ściany korytarza,
jakby była zrobiona z kauczuku. Siła zamachu spowodowała, że brodą ponownie odbił
się - tym razem od własnej klatki piersiowej - i z powrotem uderzył o zaznaczony
czerwienią tynk. Lichwiarz przeklął soczyście wypluwając krew na posadzkę
korytarza.
- A więc miałem rację – wyszczerzył się ponownie, mimo
bolesnego grymasu. – Ty lubisz tę małą dziwkę. No proszę…
Mike, lewym przedramieniem docisnął mocniej do krtani niższego
od siebie mężczyzny, zupełnie unieruchamiając go pod ścianą. Prawą ręką
zamachnął się ponownie. Zrobił to na tyle skutecznie, że ten zacisnął powieki,
starając się wtulić w zimne podparcie za plecami.
- Po co zaraz te nerwy? Ja tu tylko sprzątam.
Pozbędziesz się mnie, przyjdą inni. Szczeniak i tak ma przejebane. Powinien się
kurwa cieszyć, że to ja tu przychodzę, inaczej chodziłby z poobijaną buźką
każdego miesiąca.
- Ile? – wycedził Mike, całą siłą woli koncentrując
się zachowaniu resztek panowania nad sobą.
- Dopóki nie odda całości, nie będzie miał spokoju –
oznajmił typ, utwierdzając Michaela w przekonaniu, że wcale nie będzie łatwo
pozbyć się tych ludzi. - Ktoś zawsze zgłosi się po odsetki, choćbyś mnie teraz
zajebał na miejscu.
- Zadałem ci jedno, proste pytanie. Usłyszałem już
całą pierdoloną autobiografię, a odpowiedzi nadal nie. Nic dziwnego, że musisz
zajmować się czymś takim, skoro twój mózg zupełnie nie działa – warknął.
Mężczyzna zjeżył się odrobinę. Widać było, że nie
przywykł do rozmawiania w takiej konfiguracji. Zapewne zazwyczaj to on trzymał
swojego rozmówcę i raczej nie wyglądało na to, żeby był zadowolony z odwrócenia
ról.
Wbrew temu co Mike powiedział, drań wcale nie wyglądał
na typowego bezmózga. Raczej na przebiegłego węża, który dodatkowo potrafił
posłużyć się siłą. Nieprzyjemne połączenie.
- Sześćdziesiąt tysięcy, kochasiu. - Powieka Mike’a
drgnęła, choć nie zdążył jeszcze przyswoić niedorzeczności tej kwoty. – I co
teraz zrobisz, co? – dociśnięty do ściany mężczyzna zaśmiał się pod nosem. – To
cena jego wolności. Szczeniak co miesiąc kupuje sobie tylko trochę czasu, aż do
mojej następnej wizyty. Chociaż, kto wie? Może mu się spodobało.
- Dobrze więc – Mike podsumował wywód mężczyzny. - Przyjdź
tutaj jutro koło południa. Do mnie – zaakcentował. – Nie do Mai. A teraz zejdź
mi z oczu – rzucił, szarpiąc go lekko i popychając w stronę wyjścia.
Jeszcze przez moment stał w miejscu i obserwował
jak wyraźnie zadowolony z siebie, wężowaty facet opuszcza budynek. Nie miał
pojęcia, czy kwota, którą usłyszał mogła być prawdziwą wysokością długu Mai,
czy nie. Pewne było natomiast to, że z pewnością nie pozostawiono mu
miejsca do negocjacji.
Zamknął za sobą drzwi mieszkania, przez dłuższy moment
nie wchodząc głębiej. Myślał intensywnie, ślepo wpatrując się w drzwi od
swojego pokoju. Miał takie pieniądze. Od razu o nich pomyślał, kiedy tylko
usłyszał, ile winny był jego chłopak. Parsknął głośno. Winny. Jasne. Maia nie był niczemu winny, a człowiek faktycznie za
to wszystko odpowiedzialny został już ukarany. Albo miał szczęście. A może
pecha? Trudno było stwierdzić, pewne było natomiast to, że żadnej więcej odpowiedzialności
za swoje czyny nie poniesie. Teraz należało skupić się na rozwiązaniu pozostałego
po nim problemu, którym najwyraźniej obarczył Maię.
Na swoim szczególnym koncie miał nieco ponad sto
tysięcy. Okładał każdą nadprogramową gotówkę i nigdy jej nie wypłacał, nawet
jeśli oznaczałoby to telefon do rodziców z prośbą o pomoc. Traktował swoje
oszczędności jako zasób nieistniejący na żaden inny cel, poza jednym - odkładał
na swój własny dom. Jego podstawowe marzenie i jedyną faktyczną materialną
potrzebę. Zawsze chciał mieć takie miejsce, tylko swoje. Chociaż nie…
Przygryzł wargi i zacisnął kciuki w pięściach. To
również trochę się już zmieniło. To Maia wywrócił jego życie do góry nogami.
Przecież już od dłuższego czasu nie chciał domu tylko dla siebie. Bo niby po co?
Chciał, żeby należał do nich. Do niego i do Mai. A więc tak naprawdę nie
było się nad czym zastanawiać. Marzenia będą musiały zaczekać.
- Mickey? – Mike zdziwił się jak spokojnie brzmiał
jego głos, zważywszy na okoliczności.
Czworonóg podbiegł do swojego pana, ochoczo merdając
ogonem.
- Idziemy na spacer? - Pytanie. Labrador natychmiast
zaczął podskakiwać jak dziecko po gazowanym napoju. Ledwo pozwolił sobie zapiąć
obrożę.
Mike wszedł do pokoju po torbę na siłownię (chciał
mieć jakąś wymówkę przed Maią), po czym zapiął smycz Mickey’a i razem wyszli
z domu. Do banku udali się okrężną drogą na piechotę.
*
- Nie idziesz dzisiaj na uczelnię? - dopytał po raz
kolejny, zajęty dobudzaniem się gorącą kawą, Maia.
Normalnie o tej porze, zapewne faktycznie zbierałby
się z domu. Jego chłopak wychodził znacznie później, o ile w ogóle. Zwykle po
prostu wstawał razem z nim, żeby wspólnie zjeść śniadanie. Tego dnia, Mike
musiał dopilnować, żeby na pewno opuścił mieszkanie.
- Kiepsko się czuję – odparł wymijająco.
- Kiepsko się czujesz, czy po prostu chciałeś zaliczyć
maraton pod prysznicem i na sofie? – parsknął chłopak, przecierając powieki nad
swoim ulubionym zielonym kubkiem w aligatory.
Mike uśmiechnął się pod nosem. Kończył przyprawiać
pokrojone w drobną kostkę pomidory, które Maia lubił dodawać do jajecznicy.
- Najwyraźniej tym razem mnie nadwyrężyłeś.
- Zwykle zarzekasz się, że nic nie jest w stanie cię
nadwyrężyć. Serio nie idziesz?
- Naprawdę. Poprzednich piętnaście razy temu, też cię
nie okłamałem – oznajmił litościwie. – Nie idę dzisiaj na uczelnię. Pogódź się
z tym. Sam nie powinieneś się powoli zbierać?
- Nie, przecież wiesz, że w środy nigdzie nie
wychodzę,
- Mamy czwartek.
- Nie?
- Owszem, tak.
Maia natychmiast spoważniał, wzrokiem szukając swojego
telefonu. Wyglądał jakby momentalnie się obudził.
- Niemożliwe – oznajmił mu.
- Dlaczego miałoby to być niemożliwe?
- Bo jest początek miesiąca?
Chłopak wreszcie odnalazł urządzenie w połach
zwędzonej Michaelowi bluzy i pospiesznie sprawdził obowiązującą datę. Jego
szare oczy powiększyły się w wyrazie paniki.
- Stało się coś? – zapytał Mike, choć już z góry
przeczuwał o co takiego mogło chodzić.
- N-nie… Byłem pewien, że jest środa. O której byłeś
wczoraj w domu?
- Bo ja wiem? Koło czternastej.
Był ciekaw, czy Maia powie mu o tym, o czym
najwyraźniej wcale nie zapomniał.
- Nikt o mnie nie pytał?
Chłopak zaczął nerwowo wyglądać przez okno.
- Nie przypominam sobie. A powinien?
- No wiesz, czasem nadal to robią.
- Ale dawno nikogo nie było, więc dlaczego akurat
teraz ktoś miałby? – spytał z lekką irytacją.
Nie spodobało mu się to. Owszem rozumiał, ale wolałby,
żeby Maia bardziej mu ufał. W końcu od tego go miał, do cholery. Powinien czuć,
że mógł liczyć na jego pomoc.
- Nie wiem, okej? Po prostu pytam. A ty? Wychodzisz… -
Mike spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. - Znaczy gdziekolwiek? Dzisiaj?
Uważnie zmierzył wzrokiem swojego chłopaka. Czyżby
i on planował pozbyć się go z domu? No to wyglądało na to, że mieli mały konflikt
interesów, bo Mike nigdzie się nie wybierał. Co więcej, sam potrzebował
ewakuować stąd Maię.
- Możliwe, że później
odwiedzę warsztat – oznajmił, kładąc przed nim śniadanie.
Maia wbił wzrok w talerz. Chyba minął mu apetyt.
- Czy ta opiekunka nie mówiła, że w czwartki nie radzi
sobie sama? – uderzył. Młodszy chłopak rzucił mu pytające spojrzenie. – No przecież
mówiła coś, że jej koleżanka jest na zwolnieniu? Czy coś pomyliłem?
- No tak… Na wychowawczym… - potwierdził po chwili.
- Nie powinieneś iść jej pomóc?
- No. Chyba masz rację – westchnął. - Skoro i tak jest
czwartek, to powinno być w porządku… No to… chyba możemy wyjść razem, prawda?
Podwieziesz mnie w drodze do warsztatu?
Nawet gdyby nie wiedział o co chodziło, to natychmiast
domyśliłby się, że coś było nie tak. Oczywiście nie dał tego po sobie poznać
uznając, że przynajmniej w jednej kwestii wygrał. Odwiezie Maię pod same drzwi
sierocińca i upewni się, że chłopak uda się właśnie tam. Dzięki temu wszystko
powinno pójść gładko, a sam będzie z powrotem jeszcze przed południem. Nie było
źle.
- No to kończ to jedzenie i wychodzimy, kochanie –
rzucił luźno. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Maia przypatrywał mu się nieśmiało, przeżuwając swoje śniadanie,
bez zwyczajnego rzucania uwag na temat zdolności kulinarnych Michaela. Obaj nie
mieli się pod tym względem czym popisać, ale zwykle to jemu obrywało się
bardziej.
Godzinę później, kiedy Mike odczekał dobrych
kilkanaście minut pod budynkiem sierocińca, upewniając się, że jego chłopak już
w nim pozostanie, ruszył z kopyta, by jak najprędzej znaleźć się z
powrotem w domu.
Pieniądze przygotował w papierowej torbie. Wbrew
pozorom, kwota sześćdziesięciu tysięcy dolarów nie prezentowała się tak
majestatycznie, jak na filmach akcji. Może nie zmieściłaby się do koperty, ale
walizki zdecydowanie nie potrzebował. Co ciekawe, wcale nie czuł żalu
związanego ze świadomością, wyrzucania większości swoich oszczędności życia. Maia nawet go o to nie prosił, ale chyba
podświadomie czuł, że w ten sposób mógł chociaż w niewielkim stopniu spróbować naprawić
to, co wcześniej zjebał. A może po prostu pieniądze nigdy nie stanowiły dla niego
większej wartości? Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie musiał narzekać na ich
brak.
Południe minęło, później godzina pierwsza, a
specjalnego gościa nadal nie było. Kiedy na zewnątrz zaczęło się już szarzyć,
Mike pomyślał, że być może mężczyzna wcale nie zamierzał wracać, i o dziwo
bardziej go to zmartwiło niż ucieszyło. Gdy wreszcie wybiła czwarta popołudniu,
zaczął obawiać się, że Maia może wrócić do domu, a gdy kolejne pół godziny
później rozległo się pukanie do drzwi, wcale nie był pewien, czy to jego
chłopak, czy tamten cholerny facet.
Na wszelki wypadek zamknął Mickey’a w sypialni,
strzelił z karku i ruszył do drzwi. Przez wizjer upewnił się, że stał za nimi
jego mocno spóźniony gość. Otworzył.
A zaraz później został wepchnięty do środka przez jednego
z dwóch rosłych mężczyzn, którzy najwyraźniej stali rozstawieni po bokach jego frontowych
drzwi, tak by wcześniej nie był w stanie dostrzec ich obecności.
Uderzył o ścianę, a ten z osiłków, który stał bliżej, walnął
go pięścią w brzuch. Tego się spodziewał, więc spiął się mocno asekurując
organy wewnętrzne, choć w efekcie i tak zgiął się wpół z głuchym wydechem.
Drugi mężczyzna natychmiast wyprostował go, szarpiąc za przydługie włosy i przy
okazji brutalnie nadziewając kręgosłup Michaela na swoje kolano. Bolało.
Bardzo. Ale stanowiło też impuls uruchamiający jego system obronny. Korzystając
z chwilowego oparcia, zaparł się rękoma na biodrach napastnika, odbił od
posadzki i z całej siły kopnął mężczyznę, który wepchnął go do mieszkania.
Najpierw w brzuch, a zaraz później w głowę, gdy ten pochylił się automatycznie,
podobnie jak Mike moment wcześniej. Ten, który go trzymał, przez moment nie
wiedział, jak zareagować, więc wykorzystał to, pospiesznie odwracając się
i otwarcie atakując go z pięści. Tym razem to on chwycił oprawcę za kark,
ściągnął go w dół i kopnął w klatkę piersiową. Jego pomocnik, ledwo powstały po
pierwszym ciosie w głowę, próbował zaatakować ponownie, lecz Mike uderzył
go trzy razy - na zmianę łokciem i pięścią, tak że gdy wreszcie wpadł na ścianę,
osunął się po niej i przez chwilę albo stracił przytomność albo zamroczyło go
na tyle, że już tam został.
Szamotanina z drugim napastnikiem, pomimo pulsującego
w kręgosłupie bólu, również zadawała się przechylać na jego korzyść, przynajmniej
do momentu, w którym nie poczuł czegoś zimnego i twardego rozdzierającego
mu skórę pomiędzy żebrami. Rozszerzył oczy w wyraźnie głębokiego szoku.
Zupełnie zapomniał o obecności żmijowatego mężczyzny, który jak dotąd stał
spokojnie w kącie korytarza. Spojrzał na swój bok, by dostrzec zakrwawione
ostrze automatycznego noża i jasną koszulę, coraz prędzej zmieniającą
kolor z popielatego, na szkarłatny. Mickey ujadał zamknięty w pokoju obok.
Słyszał, że pies drapał w drzwi, żeby dostać się do swojego pana.
Złapał się za ranę, próbując jakoś zareagować, ale nim
zdołał ją mocniej ucisnąć, został brutalnie powalony na kolana, a brudne
ostrze spoczęło na jego krtani.
- No proszę. Nie spodziewałem się, że będzie z tobą
tyle problemów – westchnął nożownik. – Larry, sprawdź, czy z Jeffersonem
wszystko w porządku.
Przytomny osiłek, po raz ostatni kopnął go w brzuch,
powodując tym samym jeszcze mocniejszy wypływ krwi, oraz to, że Mike rozciął
skórę na nożu. Zupełnie nie panował nad reakcjami własnego ciała, ból powodował
skurcze i automatyczne drgawki. Tymczasem, usatysfakcjonowany Larry podszedł do
kolegi i strzelił go w twarz z otwartej dłoni.
Mężczyzna zwany Jeffersonem zamrugał kilkukrotnie,
lecz po paru porozumiewawczych mruknięciach, których Mike nie był w stanie
rozszyfrować, skinął głową na potwierdzenie, że nic mu nie było. Larry pomógł
mu wstać, a nożownik zwrócił się bezpośrednio do Michaela.
- Masz kasę? – szepnął wręcz melodyjnie prosto w jego
ucho. – Gdzie? – warknął głośniej.
Mike wskazał na papierową torbę, spoczywającą na półce
obok. Larry od razu sprawdził, czy zawartość się zgadza, po czym skinął na
potwierdzenie, że tak było.
- Dobrze – ucieszył się nożownik. – Bardzo dobrze…
A teraz powiedz mi kolego, co powinienem z tobą zrobić, co? Planowałem cię
tylko odrobinę poobijać, w ramach zadośćuczynienia za to jak nieładnie mnie
wczoraj potraktowałeś, ale przysporzyłeś nam sporo kłopotów… Tylko spójrz na
biednego Jeffersona – kontynuował. – Biedaczek, ledwo trzyma się na nogach.
Jesteś za to odpowiedzialny.
Mike czuł zimne krople potu spływające mu po czole.
Powoli robiło mu się niedobrze. Wiedział, że jeśli mężczyźni nie wyjdą w porę,
zemdleje jeszcze w ich obecności.
- Nic mi nie jest szefie – oburzył się wymieniony
mężczyzna.
- Nie bądź dla siebie taki surowy, Jeff. Przez tego
gówniarza, pewnie będziesz potrzebował trochę odpocząć. Na pewno już dzisiaj
nie popracujesz ani nie odwiedzisz panienki. Doprawdy, ta dzisiejsza młodzież…
- zakpił, jeszcze mocniej szarpiąc za włosy Michaela.
Jego krtań była tak nienaturalnie wygięta do tyłu, że
ledwie był w stanie oddychać, nie mówiąc o jakiejkolwiek próbie
przełknięcia śliny. Ostrze, co rusz ślizgało się po jego skórze, poszerzając
już istniejące nacięcie. Obawiał się tego co mogło się stać. Nie tego, że mogła
mu się stać krzywda. Po prostu zdawał sobie sprawę z tego, że od
widzimisię mężczyzny za jego plecami zależało, czy Maia odzyska spokój czy nie.
Miał w nosie co z nim zrobią. Pytanie niedające mu spokoju, brzmiało
inaczej. Czy pieniądze ukryte w papierowej torbie, ściskanej teraz w dłoni
Larry’ego, wystarczą by ten skończony drań więcej się tu nie pojawił.
- Trochę szkoda tylu pięknych, wspólnych lat, moich
i Mai… - zaczął, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o
czym Mike myślał. – Pamiętam go jeszcze na początku, jak za każdą moją wizytą,
trząsł się ze strachu. Będzie mi tego brakowało. Chyba się starzeję, bo robię
się coraz bardziej sentymentalny – zachichotał podle.
- Co robimy z tym, tutaj? – zagadnął go Larry.
Wyglądało na to, że wcale nie cieszyło go
przedstawienie jego szefa. Prawdopodobnie lubił proste sytuacje, a ponad znęcaniem
się psychicznym, bardziej cenił to fizyczne. Teraz wyglądał na zwyczajnie
znudzonego.
- W ogóle nie ma z wami zabawy, chłopcy – westchnął
zapytany, po czym popchnął swoją ofiarę na podłogę.
Ostrze automatycznego nożyka dokładnie wytarł o
koszulę rannego, zanim złożył go i schował z powrotem do kieszeni.
– Larry, zabaw się z nim jeszcze chwilę. Wolę, żeby
dobrze sobie zapamiętał, że nie należy podnosić na mnie pięści – warknął,
a do jego głosu przedarł się wyraźny ślad wściekłości i urażonej dumy. –
Pewny siebie gnojek! - Mike oberwał w głowę.
Moment później jego wzrok zaszedł mgłą. Nim zupełnie
odpłynął, został kopnięty w brzuch. Kilkukrotnie gdzieś w okolicach
żołądka, kilka razy w klatkę piersiową. Mężczyzna nie celował, walił na oślep.
Oberwał nawet prosto w zadaną mu wcześniej, świeżą ranę. Wtedy to Mike
pomyślał, że właśnie w taki sposób musiało wyglądać umieranie z bólu. Nie
płakał. Słyszał własny szybki, gorączkowy oddech. Głuche odgłosy przymusowego pozbawiania
go powietrza, świst obolałej krtani, a jednak nie odezwał się ani słowem. Do
jego świadomości przebijały się jedynie pojedyncze słowa, wymieniane pomiędzy
napastnikami.
- Wystarczy.
- Co z nim?
- Chuj z nim. Może dziwka zdąży mu podziękować.
- Jeff, kurwa. Wstawaj, zabieramy się stąd.
Ocknął się, czując ciepłe i mokre coś, przesuwające
się boleśnie po jego twarzy. Całe ciało miał zupełnie sztywne. Nóg nie czuł w
ogóle, ledwie oddychał, cicho przy tym świszcząc. Te miejsca, które był w
stanie rozpoznać jako elementy własnego organizmu - ręce, barki, szczęka…
wszystkie pulsowały wrzynającym się w czaszkę bólem. Nie chciał, żeby Maia go
takim oglądał. Gdy nareszcie złapał śladową ostrość widzenia, dostrzegł, że
Mickey musiał jakimś cudem otworzyć sobie drzwi, a teraz leżał tuż przy nim,
skomlał i lizał go po twarzy. Kochana bestia.
- Mi… - rozkaszlał się, mając przy tym wrażenie, że
jego płuca rozrywają się jak kartka papieru. – Mickey, telefon. Daj! - Komórka
w jego kieszeni do niczego się już nie nadawała. Oberwała jako pierwsza.
Pies posłusznie pobiegł do salonu i zaaportował
rannemu słuchawkę domowego telefonu. Pomyślał, że dobrze, że jeszcze się go nie
pozbył, bo przecież prawie w ogóle z niego nie korzystał.
Ściskając mocno za na wpół zakrzepły, nadal sączący
się krwią bok, powoli wbił numer alarmowy. Ucieszył się, że zdołał podać adres,
oraz że drzwi mieszkania nadal były uchylone, bo jeszcze w trakcie rozmowy z
dyspozytorem, ponownie stracił przytomność.
No nie! Taka akcja??żeś mnie tu prawie o zawał przyprawiła droga autorko. Mam nadzieję,że nie dasz mi długo czekać na nastepny kawalek bo bardzo sie niepokoję o naszego chlopaka. Pozdrawiam serdecznie i zdrówka życzę 😘😃
OdpowiedzUsuńPostaram się pamiętać! Ale z góry dzięki za cierpliwość do mojej osoby ;D
UsuńPozdrowienia 😘
Hej,
OdpowiedzUsuńjednym słowem co za akcja widać, że Michelowi naprawdę zależy na Micie, mam nadzieję, że zaraz się zjawivw mieszkaniu... wielka szkoda, że nie chciał mu powiedzieć i co chodzi z tą środą... że ma dlugi...
wszystkiego dobrego na święta jak i na Nowy Rok (to tak jakbym nie miała już możliwości tutaj zajrzeć)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, co za akcja Maichael no naprawde bardzo mu zalezy na Micie mam nadzieję, że zaraz się zjawi w mieszkaniu... szkoda ze nie chciał mu powiedzieć i co chodzi z tą środą... że ma długi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, co za akcja... Michaelowi bardzo mu zależy na Micie ;) szkoda ze nie chciał mu powiedzieć i co chodzi z tą środą... że ma długi...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia