Najgorszy cz.14

Od dwóch dni się zabierałam za dodanie fragmentu! - ale odpalenie komputera zdawało się tak męczące, że sprostałam wyzwaniu dopiero teraz ;)

Pozdrowienia i miłego dnia wszystkim! :)
-.-.-.-.-.-.

Styczeń

- O której będziesz? Musimy pogadać – wystukał do Mai.
Od kilku dni, Joe nieustannie zadręczał go tematem swojego ślubu, a raczej nie tyle samego ślubu, co kwestią udziału Mai w wieczorze kawalerskim. Nie chciał słyszeć by chłopaka miało na nim zabraknąć i nie specjalnie przejmował się ich wzajemną, nieuregulowaną niechęcią, która oficjalnie przecież wcale nie przeminęła. Udało im się o to dość poważnie pokłócić, bowiem Mike doszedł do wniosku, że jego kumpel chciał po prostu wykorzystać okazję, żeby podręczyć Maię jak to dawniej bywało, ale nim mu przyłożył, Joe z piętnaście razy zdążył zarzec się, że nie tak było. Podzielił się z Michaelem swoją własną wizją jego związku, objaśniając mu, że posiadanie „faceta za dziewczynę”, musiało mieć chociaż takie plusy, żeby móc się wspólnie napierdolić. Mike wciąż podejrzewał, że złośliwości stałoby się zadość, ale ostatecznie obiecał, że zapyta Maię o zdanie. Zmuszać go nie zamierzał.
- Stało się coś? Jak tylko mnie wypuszczą. Pewnie po obiedzie - oznajmił mu esemes zwrotny.
- Nic palącego. Czekam w domu, odwołali nam ostatnie zajęcia.
- Ok. Masz buziaki od Bruce’a ;)
Mike uśmiechnął się pod nosem i wrócił do dokumentów, nad którymi ślęczał, odkąd tylko wrócił do domu. Praca szła dość sprawnie, może dlatego, że nareszcie był sam. Przy Mai naprawdę ciężko było mu się skupić. Wolał nie narzekać, z obawy o niebosiężną obrazę majestatu, ale prawdą pozostawało to, że muzyka, której jego chłopak słuchał, okropnie go irytowała, jego śpiew podczas prasowania ubrań - serdecznie bawił, a zwyczaj paradowania w samej tylko bluzie Michaela i kolorowych skarpetkach - podniecał. W efekcie, Mike czasem specjalnie zostawał na uczelni, żeby popracować z papierami w cichej bibliotece. Dzięki temu ogarniał je szybciej, zamiast zamykać się w pokoju na kilka godzin i sapać pod nosem za każdym razem, kiedy Maia wpadał i przedstawiał mu swoje różne, niecierpiące zwłoki problemy i dylematy.
Ich największą bolączką był niezmiennie temat wynajmu mieszkania Mai. Chłopak bardzo na to naciskał, tłumacząc się potrzebą dopływu gotówki, ale jednocześnie stale tchórzył z obawy przed pozostaniem na łasce Michaela. Nie było tak, że zupełnie go nie rozumiał. Maia z pewnością miał powody do obaw, choć oczywiście robił co mógł, żeby go ich pozbawiać. No i przecież nie żyło im się źle. Mike zarabiał na tyle dobrze, że wcale nie potrzebowali więcej. Wydawać by się mogło, że wydawał jeszcze mniej, niż wtedy, gdy mieszkał sam. Maia stale zmuszał go do zastanawiania się nad zasadnością każdego, pojedynczego zakupu. To dopiero była męka.
Przed powrotem chłopaka, planował jeszcze zadzwonić do mamy. To z nią kontaktował się ostatnimi czasy, bowiem ojciec nie odezwał się do niego, od czasu swojej niezapowiedzianej grudniowej wizyty. Jeszcze nie zdążył połączyć się z kobietą, gdy dobiegło go wyjątkowo agresywne dobijanie się do drzwi. Nie, nie do jego drzwi, a do tych sąsiednich, co mogło oznaczać tylko jedno - czyjąś gwałtowną i desperacką próbę skontaktowania się z Maią.
Już to przerabiali. Mike coraz rzadziej zwracał na to uwagę. Niektórzy klienci po prostu nie mogli przeboleć braku dyspozycyjności chłopaka. Ten był najwyraźniej wyjątkowo zawzięty. Co zrobić, najlepiej było przeczekać.
- Michael? – głos matki brzmiał, jakby była zaspana.
- To ja. Chyba dzwoniłaś wcześniej? Przepraszam, byłem jeszcze na uczelni. Wiesz, mamy środę…
- Och! Rzeczywiście. No tak… - urwała.
- Tak. Więc, co chciałaś? – zapytał po kilku chwilach przedłużającej się, niezręcznej ciszy.
Ciszy w telefonie i owszem. Ciszy na korytarzu? Absolutnie nie. Ktoś kto pukał do Mai, zdawał się chcieć do niego włamać. To dopiero było niepokojące.
- Ojciec pytał mnie o ciebie. Nie wiem, czego chciał, teraz go nie ma – stwierdziła najszczerzej jak tylko mogła.
- Powiedz mu, że wszystko u mnie dobrze. Mówił ci, dlaczego sam do mnie nie dzwoni?
Dobijanie się na zewnątrz robiło się coraz bardziej agresywne. Mike przeczuwał, że tym razem, bez względu na to co ustalili z Maią, będzie musiał zareagować. Po pierwszym: „Otwieraj przeklęta dziwko”, był już tego pewien.
- Oczywiście, że mówił. Zresztą wcale nie musiał. Ja wiedziałam od dawna, a jego reakcja była jedną z najbardziej oczywistych, jakich mogłabym się spodziewać. Steven chyba jest po prostu zazdrosny. Spokojnie synu, przejdzie mu.
Już miał odpowiedzieć coś zdawkowego, pospiesznie kończącego ich rozmowę, gdy dotarł do niego sens słów matki. W ogóle, ostatnie zdanie kobiety, było chyba najdłuższym zdaniem, jakie kiedykolwiek usłyszał od własnej rodzicielki, od czasu wyprowadzki rodziców.
- Zaraz, jak to wiedziałaś?
- Po prostu.
Jej głos na powrót stał się ospały. Jakby krótki przebłysk świadomości kobiety pojawił się na ułamek sekundy i wtem od razu zniknął, pozostawiając jej codzienną, pustą skorupę.
- Mamo… czy ty wiesz coś dziwnego…?
Wyjrzał przez wizjer. Wiedział, że ta rozmowa mogła być naprawdę ważna, nawet bardzo. Jednocześnie obawiał się jej i przeczuwał, że cieniutka nic porozumienia, jaką nieświadomie złapał w trakcie rozmowy z matką, niezauważalnie wymsknęła mu się pomiędzy palcami, budząc swoisty niepokój. Chciał dowiedzieć się więcej, ale ten przeklęty człowiek na korytarzu, wdzierał się w zaistniałą sytuację coraz brutalniej, uniemożliwiając mu próbę taktownego wpłynięcia na rozmowę. Chciał pociągnąć wątek, lecz sam nie był w stanie się na nim skupić. Postawa jego wiecznie nieobecnej matki, nie ułatwiała mu zadania.
- Dziwnego? Co miałoby być dziwne, Michaelu?
- Nic mamo. Muszę kończyć, wiesz? Zadzwonię jeszcze.
- Uważaj na dywany. Tata mówił, że masz teraz psa.
Tak. I chłopaka. Najwyraźniej ten temat nie zajmował Julii na tyle, by o niego zagadnąć.
- Będę. Pa, mamo.
Rozłączył się, odłożył telefon i natychmiast otworzył drzwi. Przez wizjer dojrzał plecy mocno zbudowanego faceta w skórzanej kurtce i wysokich butach. Na żywo widział kogoś, kto bez wątpienia mógł być ćpunem albo mordercą. Mike pomyślał, że raczej trudno mu będzie utrzymać rozmowę na kulturalnym poziomie. Nie żeby specjalnie mu na tym zależało.
- Czego chcesz od Mai? – warknął stając w drzwiach.
Mężczyzna wpierw zupełnie nie zareagował, a gdy Mike powtórzył swoje pytanie głośniej, jak gdyby nigdy nic prychnął w jego stronę lekceważące: „Chuj cię to obchodzi”.
- Owszem, obchodzi. Być może nie załapałeś kurwa, ale Mai nie ma w domu. Od wyłamania mu drzwi, nie zmaterializuje się w środku.
- Jest środa – oznajmił mu facet, jakby to wyjaśniało całą sprawę. – Musi być.
No właśnie… Przecież była środa, w dodatku dosyć wczesna pora. Czego mógł chcieć ten facet? W dodatku wcale nie wyglądał na jednego z klientów Mai. Wyglądał… Trochę groźnie? Zapewne właśnie takie wrażenie chciał sprawiać. Miał ogoloną głowę, a ta reszta włosów na czubku głowy, której nie potraktował maszynką, oberwała żelem. Miał też przebite, na oko złotym kolczykiem, ucho i czarną podkuwkę w wardze. Michaelowi kojarzył się z przerośniętym wężem.
- Najwyraźniej nie ma go, mimo to. Może coś mu przekazać, kiedy już wróci? – zapytał z naciskiem.
- Kim ty kurwa w ogóle jesteś, co? – zainteresował się nagle, przybyły. – Wypierdalaj szczeniaku, pókim grzeczny.
- Mów czego od niego chcesz, a jak nie, to zabieraj się stąd! Widzisz przecież, że go nie ma. Co chcesz osiągnąć? Włamać się? Zapewniam, że w środku nie ma co kraść.
- Tyle to akurat wiem – typ zaśmiał się wrednie. - Pomyślałem sobie, że może na niego zaczekam. Na pewno ucieszyłby się na mój widok. Choć jak widzę, niewdzięczny gówniarz zapomniał o mojej wizycie.
Michael od razu poczuł charakterystyczny skok adrenaliny i przyspieszoną mobilizację we wszystkich członkach. Z początku żywił nadzieję, że sytuacja rozejdzie się po kościach, jednak teraz nie miał już żadnych wątpliwości, że to wszystko źle się skończy. Pozostawało cieszyć się, że Maia został dłużej u dzieciaków. Nie chciał go narażać. Spiął mięśnie, zacisnął pięści i wyszedł na korytarz.
Nim obcy mężczyzna zdążył zorientować się, że jego rozmówca ruszył się z miejsca, Mike chwycił go za poły drogiej kurtki i przygwoździł plecami do ściany.
- Pytam ostatni raz. Czego od niego chcesz?!
Facet choć jęknął głośno, chwilowo pozbawiony tchu, zaraz roześmiał mu się w twarz.
- Widzę, że szczeniaczek znalazł sobie sukę do obrony. Bardzo to szlachetne z twojej strony młodziku, ale to nie ja jestem tutaj prawdziwym napastnikiem.
Mike zjeżył się jeszcze bardziej, zacieśniając uchwyt.
- Co masz na myśli?
- Twoja panienka wisi spoko kasy bardzo złym ludziom. Ja tylko dbam o terminowość jego spłat – oznajmił z podłym uśmiechem. – Puść mnie, młodziku.
Powoli zaczynało do niego docierać, dlaczego Maia tak bardzo przejmował się pieniędzmi. Wręcz zdziwił się, że nie wpadł na to wcześniej. Przecież chłopak mówił mu o długach, które odziedziczył po matce. Nie chciał rozmawiać o szczegółach, ale nie ukrywał tego przed nim. Tyle że do tej pory, Mike był przekonany, że zadłużenie rosło w banku. Z drugiej strony, który bank pożyczyłby pieniądze prostytutce? Ależ on potrafił być durny. Nigdy nie zapytał o coś, co teraz wydawało się być zupełnie oczywiste.
- Ile? – zapytał wytrącony z równowagi.
- Nie radzę ci się w to mieszać – stwierdził mężczyzna zwężając wzrok. – Wierz mi, kiedy mówię, że nie chcesz mieć z tym nic wspólnego.
- Gadaj, kurwa! – ponaglił go.
Mike nie chciał, żeby Maia zastał tego człowieka przed blokiem. Wolał załatwić tę sprawę sam.
- Ostatnio ładnie płacił – oznajmił facet, niebezpiecznie zmieniając ton głosu na przesiąknięty jadem syk. - Pomyślałem sobie nawet, że to trochę szkoda. Widzisz, bo jak poprzednim razem nie miał z czego zapłacić, to wyjebałem jego ciasną dupę tak mocno, że aż piszczało. Wargi popękały mu od krzyków, a mój kutas już dawno nie czuł się tak dobrze. Kto by pomyślał… – wycedził wyraźnie z siebie zadowolony.
W Michaelu coś pękło. Do głowy uderzyła mu gorączkowa furia, a przed oczami wręcz pociemniało. Poczuł się zupełnie pusty, jak gdyby spadał w przepaść ze świadomością, że nie jest już w stanie wrócić na stały grunt, i że nieuchronnie zaraz zginie.
Widział już tylko wykrzywioną podłym grymasem twarz mężczyzny przed sobą. Całe tło rozmazało się w jedną, wielką, ciemną masę. Uderzył go w szczękę z taką siłą, że głowa tego człowieka odbiła się od ściany korytarza, jakby była zrobiona z kauczuku. Siła zamachu spowodowała, że brodą ponownie odbił się - tym razem od własnej klatki piersiowej - i z powrotem uderzył o zaznaczony czerwienią tynk. Lichwiarz przeklął soczyście wypluwając krew na posadzkę korytarza.
- A więc miałem rację – wyszczerzył się ponownie, mimo bolesnego grymasu. – Ty lubisz tę małą dziwkę. No proszę…
Mike, lewym przedramieniem docisnął mocniej do krtani niższego od siebie mężczyzny, zupełnie unieruchamiając go pod ścianą. Prawą ręką zamachnął się ponownie. Zrobił to na tyle skutecznie, że ten zacisnął powieki, starając się wtulić w zimne podparcie za plecami.
- Po co zaraz te nerwy? Ja tu tylko sprzątam. Pozbędziesz się mnie, przyjdą inni. Szczeniak i tak ma przejebane. Powinien się kurwa cieszyć, że to ja tu przychodzę, inaczej chodziłby z poobijaną buźką każdego miesiąca.
- Ile? – wycedził Mike, całą siłą woli koncentrując się zachowaniu resztek panowania nad sobą.
- Dopóki nie odda całości, nie będzie miał spokoju – oznajmił typ, utwierdzając Michaela w przekonaniu, że wcale nie będzie łatwo pozbyć się tych ludzi. - Ktoś zawsze zgłosi się po odsetki, choćbyś mnie teraz zajebał na miejscu.
- Zadałem ci jedno, proste pytanie. Usłyszałem już całą pierdoloną autobiografię, a odpowiedzi nadal nie. Nic dziwnego, że musisz zajmować się czymś takim, skoro twój mózg zupełnie nie działa – warknął.
Mężczyzna zjeżył się odrobinę. Widać było, że nie przywykł do rozmawiania w takiej konfiguracji. Zapewne zazwyczaj to on trzymał swojego rozmówcę i raczej nie wyglądało na to, żeby był zadowolony z odwrócenia ról.
Wbrew temu co Mike powiedział, drań wcale nie wyglądał na typowego bezmózga. Raczej na przebiegłego węża, który dodatkowo potrafił posłużyć się siłą. Nieprzyjemne połączenie.
- Sześćdziesiąt tysięcy, kochasiu. - Powieka Mike’a drgnęła, choć nie zdążył jeszcze przyswoić niedorzeczności tej kwoty. – I co teraz zrobisz, co? – dociśnięty do ściany mężczyzna zaśmiał się pod nosem. – To cena jego wolności. Szczeniak co miesiąc kupuje sobie tylko trochę czasu, aż do mojej następnej wizyty. Chociaż, kto wie? Może mu się spodobało.
- Dobrze więc – Mike podsumował wywód mężczyzny. - Przyjdź tutaj jutro koło południa. Do mnie – zaakcentował. – Nie do Mai. A teraz zejdź mi z oczu – rzucił, szarpiąc go lekko i popychając w stronę wyjścia.
Jeszcze przez moment stał w miejscu i obserwował jak wyraźnie zadowolony z siebie, wężowaty facet opuszcza budynek. Nie miał pojęcia, czy kwota, którą usłyszał mogła być prawdziwą wysokością długu Mai, czy nie. Pewne było natomiast to, że z pewnością nie pozostawiono mu miejsca do negocjacji.
Zamknął za sobą drzwi mieszkania, przez dłuższy moment nie wchodząc głębiej. Myślał intensywnie, ślepo wpatrując się w drzwi od swojego pokoju. Miał takie pieniądze. Od razu o nich pomyślał, kiedy tylko usłyszał, ile winny był jego chłopak. Parsknął głośno. Winny. Jasne. Maia nie był niczemu winny, a człowiek faktycznie za to wszystko odpowiedzialny został już ukarany. Albo miał szczęście. A może pecha? Trudno było stwierdzić, pewne było natomiast to, że żadnej więcej odpowiedzialności za swoje czyny nie poniesie. Teraz należało skupić się na rozwiązaniu pozostałego po nim problemu, którym najwyraźniej obarczył Maię.
Na swoim szczególnym koncie miał nieco ponad sto tysięcy. Okładał każdą nadprogramową gotówkę i nigdy jej nie wypłacał, nawet jeśli oznaczałoby to telefon do rodziców z prośbą o pomoc. Traktował swoje oszczędności jako zasób nieistniejący na żaden inny cel, poza jednym - odkładał na swój własny dom. Jego podstawowe marzenie i jedyną faktyczną materialną potrzebę. Zawsze chciał mieć takie miejsce, tylko swoje. Chociaż nie…
Przygryzł wargi i zacisnął kciuki w pięściach. To również trochę się już zmieniło. To Maia wywrócił jego życie do góry nogami. Przecież już od dłuższego czasu nie chciał domu tylko dla siebie. Bo niby po co? Chciał, żeby należał do nich. Do niego i do Mai. A więc tak naprawdę nie było się nad czym zastanawiać. Marzenia będą musiały zaczekać.
- Mickey? – Mike zdziwił się jak spokojnie brzmiał jego głos, zważywszy na okoliczności.
Czworonóg podbiegł do swojego pana, ochoczo merdając ogonem.
- Idziemy na spacer? - Pytanie. Labrador natychmiast zaczął podskakiwać jak dziecko po gazowanym napoju. Ledwo pozwolił sobie zapiąć obrożę.
Mike wszedł do pokoju po torbę na siłownię (chciał mieć jakąś wymówkę przed Maią), po czym zapiął smycz Mickey’a i razem wyszli z domu. Do banku udali się okrężną drogą na piechotę.

*

- Nie idziesz dzisiaj na uczelnię? - dopytał po raz kolejny, zajęty dobudzaniem się gorącą kawą, Maia.
Normalnie o tej porze, zapewne faktycznie zbierałby się z domu. Jego chłopak wychodził znacznie później, o ile w ogóle. Zwykle po prostu wstawał razem z nim, żeby wspólnie zjeść śniadanie. Tego dnia, Mike musiał dopilnować, żeby na pewno opuścił mieszkanie.
- Kiepsko się czuję – odparł wymijająco.
- Kiepsko się czujesz, czy po prostu chciałeś zaliczyć maraton pod prysznicem i na sofie? – parsknął chłopak, przecierając powieki nad swoim ulubionym zielonym kubkiem w aligatory.
Mike uśmiechnął się pod nosem. Kończył przyprawiać pokrojone w drobną kostkę pomidory, które Maia lubił dodawać do jajecznicy.
- Najwyraźniej tym razem mnie nadwyrężyłeś.
- Zwykle zarzekasz się, że nic nie jest w stanie cię nadwyrężyć. Serio nie idziesz?
- Naprawdę. Poprzednich piętnaście razy temu, też cię nie okłamałem – oznajmił litościwie. – Nie idę dzisiaj na uczelnię. Pogódź się z tym. Sam nie powinieneś się powoli zbierać?
- Nie, przecież wiesz, że w środy nigdzie nie wychodzę,
- Mamy czwartek.
- Nie?
- Owszem, tak.
Maia natychmiast spoważniał, wzrokiem szukając swojego telefonu. Wyglądał jakby momentalnie się obudził.
- Niemożliwe – oznajmił mu.
- Dlaczego miałoby to być niemożliwe?
- Bo jest początek miesiąca?
Chłopak wreszcie odnalazł urządzenie w połach zwędzonej Michaelowi bluzy i pospiesznie sprawdził obowiązującą datę. Jego szare oczy powiększyły się w wyrazie paniki.
- Stało się coś? – zapytał Mike, choć już z góry przeczuwał o co takiego mogło chodzić.
- N-nie… Byłem pewien, że jest środa. O której byłeś wczoraj w domu?
- Bo ja wiem? Koło czternastej.
Był ciekaw, czy Maia powie mu o tym, o czym najwyraźniej wcale nie zapomniał.
- Nikt o mnie nie pytał?
Chłopak zaczął nerwowo wyglądać przez okno.
- Nie przypominam sobie. A powinien?
- No wiesz, czasem nadal to robią.
- Ale dawno nikogo nie było, więc dlaczego akurat teraz ktoś miałby? – spytał z lekką irytacją.
Nie spodobało mu się to. Owszem rozumiał, ale wolałby, żeby Maia bardziej mu ufał. W końcu od tego go miał, do cholery. Powinien czuć, że mógł liczyć na jego pomoc.
- Nie wiem, okej? Po prostu pytam. A ty? Wychodzisz… - Mike spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. - Znaczy gdziekolwiek? Dzisiaj?
Uważnie zmierzył wzrokiem swojego chłopaka. Czyżby i on planował pozbyć się go z domu? No to wyglądało na to, że mieli mały konflikt interesów, bo Mike nigdzie się nie wybierał. Co więcej, sam potrzebował ewakuować stąd Maię.
 - Możliwe, że później odwiedzę warsztat – oznajmił, kładąc przed nim śniadanie.
Maia wbił wzrok w talerz. Chyba minął mu apetyt.
- Czy ta opiekunka nie mówiła, że w czwartki nie radzi sobie sama? – uderzył. Młodszy chłopak rzucił mu pytające spojrzenie. – No przecież mówiła coś, że jej koleżanka jest na zwolnieniu? Czy coś pomyliłem?
- No tak… Na wychowawczym… - potwierdził po chwili.
- Nie powinieneś iść jej pomóc?
- No. Chyba masz rację – westchnął. - Skoro i tak jest czwartek, to powinno być w porządku… No to… chyba możemy wyjść razem, prawda? Podwieziesz mnie w drodze do warsztatu?
Nawet gdyby nie wiedział o co chodziło, to natychmiast domyśliłby się, że coś było nie tak. Oczywiście nie dał tego po sobie poznać uznając, że przynajmniej w jednej kwestii wygrał. Odwiezie Maię pod same drzwi sierocińca i upewni się, że chłopak uda się właśnie tam. Dzięki temu wszystko powinno pójść gładko, a sam będzie z powrotem jeszcze przed południem. Nie było źle.
- No to kończ to jedzenie i wychodzimy, kochanie – rzucił luźno. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Maia przypatrywał mu się nieśmiało, przeżuwając swoje śniadanie, bez zwyczajnego rzucania uwag na temat zdolności kulinarnych Michaela. Obaj nie mieli się pod tym względem czym popisać, ale zwykle to jemu obrywało się bardziej.
Godzinę później, kiedy Mike odczekał dobrych kilkanaście minut pod budynkiem sierocińca, upewniając się, że jego chłopak już w nim pozostanie, ruszył z kopyta, by jak najprędzej znaleźć się z powrotem w domu.

Pieniądze przygotował w papierowej torbie. Wbrew pozorom, kwota sześćdziesięciu tysięcy dolarów nie prezentowała się tak majestatycznie, jak na filmach akcji. Może nie zmieściłaby się do koperty, ale walizki zdecydowanie nie potrzebował. Co ciekawe, wcale nie czuł żalu związanego ze świadomością, wyrzucania większości swoich oszczędności życia.  Maia nawet go o to nie prosił, ale chyba podświadomie czuł, że w ten sposób mógł chociaż w niewielkim stopniu spróbować naprawić to, co wcześniej zjebał. A może po prostu pieniądze nigdy nie stanowiły dla niego większej wartości? Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie musiał narzekać na ich brak.
Południe minęło, później godzina pierwsza, a specjalnego gościa nadal nie było. Kiedy na zewnątrz zaczęło się już szarzyć, Mike pomyślał, że być może mężczyzna wcale nie zamierzał wracać, i o dziwo bardziej go to zmartwiło niż ucieszyło. Gdy wreszcie wybiła czwarta popołudniu, zaczął obawiać się, że Maia może wrócić do domu, a gdy kolejne pół godziny później rozległo się pukanie do drzwi, wcale nie był pewien, czy to jego chłopak, czy tamten cholerny facet.
Na wszelki wypadek zamknął Mickey’a w sypialni, strzelił z karku i ruszył do drzwi. Przez wizjer upewnił się, że stał za nimi jego mocno spóźniony gość. Otworzył.
A zaraz później został wepchnięty do środka przez jednego z dwóch rosłych mężczyzn, którzy najwyraźniej stali rozstawieni po bokach jego frontowych drzwi, tak by wcześniej nie był w stanie dostrzec ich obecności.
Uderzył o ścianę, a ten z osiłków, który stał bliżej, walnął go pięścią w brzuch. Tego się spodziewał, więc spiął się mocno asekurując organy wewnętrzne, choć w efekcie i tak zgiął się wpół z głuchym wydechem. Drugi mężczyzna natychmiast wyprostował go, szarpiąc za przydługie włosy i przy okazji brutalnie nadziewając kręgosłup Michaela na swoje kolano. Bolało. Bardzo. Ale stanowiło też impuls uruchamiający jego system obronny. Korzystając z chwilowego oparcia, zaparł się rękoma na biodrach napastnika, odbił od posadzki i z całej siły kopnął mężczyznę, który wepchnął go do mieszkania. Najpierw w brzuch, a zaraz później w głowę, gdy ten pochylił się automatycznie, podobnie jak Mike moment wcześniej. Ten, który go trzymał, przez moment nie wiedział, jak zareagować, więc wykorzystał to, pospiesznie odwracając się i otwarcie atakując go z pięści. Tym razem to on chwycił oprawcę za kark, ściągnął go w dół i kopnął w klatkę piersiową. Jego pomocnik, ledwo powstały po pierwszym ciosie w głowę, próbował zaatakować ponownie, lecz Mike uderzył go trzy razy - na zmianę łokciem i pięścią, tak że gdy wreszcie wpadł na ścianę, osunął się po niej i przez chwilę albo stracił przytomność albo zamroczyło go na tyle, że już tam został.
Szamotanina z drugim napastnikiem, pomimo pulsującego w kręgosłupie bólu, również zadawała się przechylać na jego korzyść, przynajmniej do momentu, w którym nie poczuł czegoś zimnego i twardego rozdzierającego mu skórę pomiędzy żebrami. Rozszerzył oczy w wyraźnie głębokiego szoku. Zupełnie zapomniał o obecności żmijowatego mężczyzny, który jak dotąd stał spokojnie w kącie korytarza. Spojrzał na swój bok, by dostrzec zakrwawione ostrze automatycznego noża i jasną koszulę, coraz prędzej zmieniającą kolor z popielatego, na szkarłatny. Mickey ujadał zamknięty w pokoju obok. Słyszał, że pies drapał w drzwi, żeby dostać się do swojego pana.
Złapał się za ranę, próbując jakoś zareagować, ale nim zdołał ją mocniej ucisnąć, został brutalnie powalony na kolana, a brudne ostrze spoczęło na jego krtani.
- No proszę. Nie spodziewałem się, że będzie z tobą tyle problemów – westchnął nożownik. – Larry, sprawdź, czy z Jeffersonem wszystko w porządku.
Przytomny osiłek, po raz ostatni kopnął go w brzuch, powodując tym samym jeszcze mocniejszy wypływ krwi, oraz to, że Mike rozciął skórę na nożu. Zupełnie nie panował nad reakcjami własnego ciała, ból powodował skurcze i automatyczne drgawki. Tymczasem, usatysfakcjonowany Larry podszedł do kolegi i strzelił go w twarz z otwartej dłoni.
Mężczyzna zwany Jeffersonem zamrugał kilkukrotnie, lecz po paru porozumiewawczych mruknięciach, których Mike nie był w stanie rozszyfrować, skinął głową na potwierdzenie, że nic mu nie było. Larry pomógł mu wstać, a nożownik zwrócił się bezpośrednio do Michaela.
- Masz kasę? – szepnął wręcz melodyjnie prosto w jego ucho. – Gdzie? – warknął głośniej.
Mike wskazał na papierową torbę, spoczywającą na półce obok. Larry od razu sprawdził, czy zawartość się zgadza, po czym skinął na potwierdzenie, że tak było.
- Dobrze – ucieszył się nożownik. – Bardzo dobrze… A teraz powiedz mi kolego, co powinienem z tobą zrobić, co? Planowałem cię tylko odrobinę poobijać, w ramach zadośćuczynienia za to jak nieładnie mnie wczoraj potraktowałeś, ale przysporzyłeś nam sporo kłopotów… Tylko spójrz na biednego Jeffersona – kontynuował. – Biedaczek, ledwo trzyma się na nogach. Jesteś za to odpowiedzialny.
Mike czuł zimne krople potu spływające mu po czole. Powoli robiło mu się niedobrze. Wiedział, że jeśli mężczyźni nie wyjdą w porę, zemdleje jeszcze w ich obecności.
- Nic mi nie jest szefie – oburzył się wymieniony mężczyzna.
- Nie bądź dla siebie taki surowy, Jeff. Przez tego gówniarza, pewnie będziesz potrzebował trochę odpocząć. Na pewno już dzisiaj nie popracujesz ani nie odwiedzisz panienki. Doprawdy, ta dzisiejsza młodzież… - zakpił, jeszcze mocniej szarpiąc za włosy Michaela.
Jego krtań była tak nienaturalnie wygięta do tyłu, że ledwie był w stanie oddychać, nie mówiąc o jakiejkolwiek próbie przełknięcia śliny. Ostrze, co rusz ślizgało się po jego skórze, poszerzając już istniejące nacięcie. Obawiał się tego co mogło się stać. Nie tego, że mogła mu się stać krzywda. Po prostu zdawał sobie sprawę z tego, że od widzimisię mężczyzny za jego plecami zależało, czy Maia odzyska spokój czy nie. Miał w nosie co z nim zrobią. Pytanie niedające mu spokoju, brzmiało inaczej. Czy pieniądze ukryte w papierowej torbie, ściskanej teraz w dłoni Larry’ego, wystarczą by ten skończony drań więcej się tu nie pojawił.
- Trochę szkoda tylu pięknych, wspólnych lat, moich i Mai… - zaczął, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o czym Mike myślał. – Pamiętam go jeszcze na początku, jak za każdą moją wizytą, trząsł się ze strachu. Będzie mi tego brakowało. Chyba się starzeję, bo robię się coraz bardziej sentymentalny – zachichotał podle.
- Co robimy z tym, tutaj? – zagadnął go Larry.
Wyglądało na to, że wcale nie cieszyło go przedstawienie jego szefa. Prawdopodobnie lubił proste sytuacje, a ponad znęcaniem się psychicznym, bardziej cenił to fizyczne. Teraz wyglądał na zwyczajnie znudzonego.
- W ogóle nie ma z wami zabawy, chłopcy – westchnął zapytany, po czym popchnął swoją ofiarę na podłogę.
Ostrze automatycznego nożyka dokładnie wytarł o koszulę rannego, zanim złożył go i schował z powrotem do kieszeni.
– Larry, zabaw się z nim jeszcze chwilę. Wolę, żeby dobrze sobie zapamiętał, że nie należy podnosić na mnie pięści – warknął, a do jego głosu przedarł się wyraźny ślad wściekłości i urażonej dumy. – Pewny siebie gnojek! - Mike oberwał w głowę.
Moment później jego wzrok zaszedł mgłą. Nim zupełnie odpłynął, został kopnięty w brzuch. Kilkukrotnie gdzieś w okolicach żołądka, kilka razy w klatkę piersiową. Mężczyzna nie celował, walił na oślep. Oberwał nawet prosto w zadaną mu wcześniej, świeżą ranę. Wtedy to Mike pomyślał, że właśnie w taki sposób musiało wyglądać umieranie z bólu. Nie płakał. Słyszał własny szybki, gorączkowy oddech. Głuche odgłosy przymusowego pozbawiania go powietrza, świst obolałej krtani, a jednak nie odezwał się ani słowem. Do jego świadomości przebijały się jedynie pojedyncze słowa, wymieniane pomiędzy napastnikami.
- Wystarczy.
- Co z nim?
- Chuj z nim. Może dziwka zdąży mu podziękować.
- Jeff, kurwa. Wstawaj, zabieramy się stąd.

Ocknął się, czując ciepłe i mokre coś, przesuwające się boleśnie po jego twarzy. Całe ciało miał zupełnie sztywne. Nóg nie czuł w ogóle, ledwie oddychał, cicho przy tym świszcząc. Te miejsca, które był w stanie rozpoznać jako elementy własnego organizmu - ręce, barki, szczęka… wszystkie pulsowały wrzynającym się w czaszkę bólem. Nie chciał, żeby Maia go takim oglądał. Gdy nareszcie złapał śladową ostrość widzenia, dostrzegł, że Mickey musiał jakimś cudem otworzyć sobie drzwi, a teraz leżał tuż przy nim, skomlał i lizał go po twarzy. Kochana bestia.
- Mi… - rozkaszlał się, mając przy tym wrażenie, że jego płuca rozrywają się jak kartka papieru. – Mickey, telefon. Daj! - Komórka w jego kieszeni do niczego się już nie nadawała. Oberwała jako pierwsza.
Pies posłusznie pobiegł do salonu i zaaportował rannemu słuchawkę domowego telefonu. Pomyślał, że dobrze, że jeszcze się go nie pozbył, bo przecież prawie w ogóle z niego nie korzystał.
Ściskając mocno za na wpół zakrzepły, nadal sączący się krwią bok, powoli wbił numer alarmowy. Ucieszył się, że zdołał podać adres, oraz że drzwi mieszkania nadal były uchylone, bo jeszcze w trakcie rozmowy z dyspozytorem, ponownie stracił przytomność.

5 komentarzy:

  1. No nie! Taka akcja??żeś mnie tu prawie o zawał przyprawiła droga autorko. Mam nadzieję,że nie dasz mi długo czekać na nastepny kawalek bo bardzo sie niepokoję o naszego chlopaka. Pozdrawiam serdecznie i zdrówka życzę 😘😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się pamiętać! Ale z góry dzięki za cierpliwość do mojej osoby ;D
      Pozdrowienia 😘

      Usuń
  2. Hej,
    jednym słowem co za akcja widać, że Michelowi naprawdę zależy na Micie, mam nadzieję, że zaraz się zjawivw mieszkaniu... wielka szkoda, że nie chciał mu powiedzieć i co chodzi z tą środą... że ma dlugi...
    wszystkiego dobrego na święta jak i na Nowy Rok (to tak jakbym nie miała już możliwości tutaj zajrzeć)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    wspaniały rozdział, co za akcja Maichael no naprawde bardzo mu zalezy na Micie mam nadzieję, że zaraz się zjawi w mieszkaniu... szkoda ze nie chciał mu powiedzieć i co chodzi z tą środą... że ma długi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka,
    wspaniale, co za akcja... Michaelowi bardzo mu zależy na Micie ;) szkoda ze nie chciał mu powiedzieć i co chodzi z tą środą... że ma długi...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...