(coraz grubsza i wolniejsza xD )
-.-.-.-.-.-.-.-
*
- Panie Bates? Dzień dobry, słyszy mnie pan?
Czyjś męczący głos świdrował mu w głowie w
akompaniamencie jaskrawego światła, brutalnie wciskanego mu pod powieki. Czuł jak
jego własne źrenice, uciekają przed jego źródłem, choć nie widział zupełnie
nic. Ciała właściwie też w ogóle nie czuł. Musiał być nafaszerowany środkami
przeciwbólowymi. W tamtej chwili czuł się kompletnie oderwany od
rzeczywistości. Jakby był tylko małym punktem świadomości, zamkniętym w wielkim
niedziałającym ciele, nad którym i tak nie miał władzy. Jedyne co mógł
zrobić ze środka owej machiny mięśni i nerwów, to obserwować co się z nim
działo, odnotowując liche, ledwie odbierane sygnały, jak właśnie ten irytujący
głos lekarza.
- Panie Bates? Nadal nie odzyskał przytomności, ale na
bodźce reaguje, to dobry znak - stwierdzono zupełnie innym, nieco szybszym i
luźniejszym tonem głosu. Do niego zwracano się, jak do upośledzonego
pustelnika. – Jeśli mnie pan słyszy proszę zamrugać.
Spróbował.
- Panie Bates! Proszę się skoncentrować. Proszę
spróbować zamrugać – powtórzono.
Uczynił to, przynajmniej tak mu się wydawało, ale po
chwili głos lekarza, potwierdził to przypuszczenie.
- Dobrze, bardzo dobrze. Pewnie czuje się pan nieco
otępiały, ale to normalnie przy lekach, jakie pan otrzymał. Na wszelki wypadek
dostał pan również znieczulenie miejscowe, podane w kręgosłup, więc przez
pewien czas, nie będzie pan czuł dolnej części ciała – Mike nie czuł go wcale.
- Musimy najpierw upewnić się co do wszystkich pańskich obrażeń. Na razie wszelkie
próby poruszania się byłyby nazbyt niebezpieczne. Mógłby pan sobie zrobić krzywdę
nawet przez przypadek – powiedziano, tym razem już znacznie konkretniej. – Pani
Sue, czy mamy kontakt z rodziną pacjenta?
Maia. To jego chciał obok.
- Pana Bates’a zabrano z domu, ale był tam sam.
Sąsiadka powiedziała ratownikom, że nikt z nim nie mieszka. Jego telefon komórkowy
był doszczętnie zniszczony, więc nie mieliśmy możliwości zadzwonić na wybrany
numer alarmowy.
- A sprawdziła pani w naszej bazie?
- Ojej… - jęknęła pielęgniarka - Już idę, panie
doktorze.
Lekarz westchnął, wyraźnie dając kobiecie odczuć, że
nie był zadowolony z niedokładności jej pracy. Mike nawet trochę jej współczuł.
Żałował natomiast, że w szpitalnej bazie na pewno nie było żadnych informacji o
Mai.
Łatwiej było mu się skupić na rozmowie tych ludzi niż
na tym, co działo się z jego własnym ciałem. Nieprzyjemna rurka drażniła go w
nozdrza. Na szyi czuł niewygodny, sztywny opatrunek, a wnętrze krtani
niemożliwie drapało suchością.
- Czy jest pan w stanie mówić? Proszę spróbować –
zarządził uparty doktor.
Otworzył usta, ale wydobyło się z nich tylko płytkie
kaszlnięcie.
- Czy jest ktoś kogo powinniśmy zawiadomić w pierwszej
kolejności? – zapytał mężczyzna.
Chciał powiedzieć, że Maia, ale chociaż uparcie
powtarzał jego imię w myślach, to za nic nie był w stanie wypowiedzieć go na
głos. Dopiero ta świadomość spowodowała, że po raz pierwszy tego dnia, poczuł
wzbierające pod powiekami łzy.
- Panie doktorze…? – Mike odnotował kobiecy głos,
chyba raczej inny niż wcześniej.
- Tak?
- Jakiś młody chłopak wydzwania i dopytuje o tego
pacjenta. Chyba tutaj jedzie, ale jak zapytałam, czy jest z rodziny, nie
potwierdził. Powinnam pozwolić mu wejść?
- Absolutnie nie! Pan Bates jest w ciężkim stanie.
Żadnych wizyt, nawet najbliższej rodziny. Udało się w końcu z kimś
skontaktować?
- Z tego co wiem, Sue dodzwoniła się do ojca pacjenta.
Razem z żoną mieszkają w Berlinie, nie będzie ich wcześniej niż dopiero jutro. Przekazałam,
że stan poszkodowanego jest na razie stabilny.
- Dobrze. Teraz i tak niewiele więcej możemy zrobić.
Idę na górę sprawdzić co z tą dziewczynką z wczoraj. W razie problemów proszę
mnie informować.
Kroki. Światło z korytarza. Ciemność. Mógł spać kilka minut,
kilka godzin, a może wcale. Co jakiś czas, ktoś wchodził, zaraz potem wychodził.
Słyszał krótkie, zdawkowe wymiany zdań. Nie byłby w stanie ich powtórzyć.
Nieistotne szczegóły dotyczące odczytów jego funkcji życiowych. Przecież
wiedział, że żyje. Po jakimś czasie, powoli zaczął odczuwać wkłuty w dłoń
wenflon. Cieniutki metal sprawiał dyskomfort w okolicy kostki przy
nadgarstku.
- CHCĘ GO WRESZCIE ZOBACZYĆ! – dobiegł go znajomy
krzyk z korytarza.
Tak, to na pewno był głos jego Mai. Wszystkimi
zmysłami skoncentrował się właśnie na nim. Światełko w tunelu zdawało się
nareszcie skupiać jego zmysły do kupy. Chłopak chyba naprawdę tu był.
- Nie mogę, nie rozumie pan…? Halo! Niech pan zaczeka!
Czyjeś przyspieszone kroki, a potem huk otwieranych
drzwi.
- Jezu, Mike! – powitał go ciężki, pełen żalu jęk.
- Na litość boską! - kobieta wpadła zaraz za Maią.
Przecież żył. Nie trzeba było rozpaczać. On sam tak
bardzo ucieszył się, że jego chłopak jednak znalazł sposób, aby się tu dostać… Aż
zabolało, że nie potrafił mu tego powiedzieć. Tak bardzo chciał… chciał
powiedzieć mu, jak bardzo go kochał, jak bardzo mu zależało. Nie chciał, żeby
Maia się o niego bał. Nawet nie chciał myśleć o tym, co musiał czuć, gdy nie
mogąc się do niego dodzwonić, zastał korytarz cały we krwi. To normalne, że
dzwonił po szpitalach.
- Pacjent jest w stabilnym stanie, błagam pana! Jak
lekarz zobaczy, będę miała problemy. Nie chcę wzywać ochrony.
- Mogę go dotknąć…?
-Oczywiście, że nie! Musi pan stąd wyjść!
- Wygląda okropnie… niech mi pani powie, proszę.
Kobieta westchnęła przeciągle. Zdawała się bić z
myślami. Musiała podejrzewać, że Maia nie przejmowałby się tak bardzo z powodu
byle kolegi.
- Jest stabilny. Nieoficjalnie wiem, że narządy
wewnętrzne nie zostały uszkodzone, ale nadal jest w ciężkim stanie. Coś więcej
mógłby powiedzieć lekarz, ale panu nie powie. Proszę pana, musi pan już iść….
- Dlaczego jest nieprzytomny? Po co te wszystkie
rurki? Dlaczego ma zgolone włosy i co to za opatrunek na szyi?
- Musieli go zszywać, miał głęboko rozciętą skórę
głowy.
- Ja pierdolę… - głos Mai złamany był łzami.
Mike poczuł ciepłą, wilgotną od potu dłoń chłopaka na
swoim przedramieniu. Oddałby wszystko, żeby powiedzieć mu, że przecież go słyszał
i że nie było się czym martwić. Serce pękało mu na myśl, że Maia widzi go w
takim stanie.
- Jest pan zadowolony z siebie? Wzrosło mu ciśnienie!
Lekarz zauważy to na zapisie!
- Czy on mnie słyszy? Mike! Mike, jestem tu, nie martw
się, nigdzie się stąd nie ruszam, więc może obudź się wreszcie, okej? – wyrzucił
z siebie, usilnie pocierając jego palce.
Poczuł spływające po ręce krople.
- Oczywiście, że się pan rusza! W tej chwili, bo
naprawdę wezmę ochronę. Wiem przez co musi pan teraz przechodzić, ale naprawdę,
na wszystkie świętości, zaraz będzie obchód!
Maia puścił jego dłoń. Cholerny paraliż! Co za głupie,
słabe ciało! A tak bardzo chciał mu coś powiedzieć. Cokolwiek.
- Będę czekał, aż się obudzisz, słyszysz?
Głos Mai dobiegł go zza uchylonych drzwi, co
oznaczało, że pielęgniarce udało się go w końcu wyprowadzić na zewnątrz. Serce
Mike’a zabiło mocniej. Teraz już wiedział, że musiał znaleźć w sobie siłę, by szybciej
wrócić do siebie.
Po raz pierwszy obudził się zupełnym świtem. Ledwie
był w stanie poruszyć głową, ale z tego co widział, znajdował się w małej,
szpitalnej salce, której nie dzielił z nikim innym. Ściany były jasnożółte, a
sufit biały. Tyle zarejestrował, nim oczy ponownie zbuntowały się przeciw właścicielowi.
Kolejną próbę podjął kilkanaście minut później. Nie
mogło upłynąć więcej czasu, bowiem za oknem wciąż było jeszcze szaro. Suche,
cienkie gałązki drzewa, sugerowały, że musiał znajdować się w okolicy drugiego,
może trzeciego piętra budynku. Jeśli Maia nadal tu był, to pewnie na samym
dole, w poczekalni. Jak długo już tutaj przebywał? Przy łóżku na pewno
znajdowała się karta informacyjna, ale był świadom tego, że na obecnym etapie,
nie byłby w stanie po nią sięgnąć.
Rozważał możliwość skorzystania z dzwonka alarmowego,
ale choć dłoń posłuchała go na tyle, by unieść się do góry, a palce jakimś
cudem pozaginały się, wciąż niewprawnie, ale zgodnie z jego wolą, Mike odpuścił,
uznając, że zapewne z rana ktoś i tak do niego przyjdzie. Nie chciał
rujnować pielęgniarce drzemki. Zamiast tego wolał poćwiczyć mówienie. Odzwyczajone
od tej umiejętności gardło skrobało boleśnie, przy każdej próbie przepchnięcia
przez nie pierwszych dźwięków. Sam ten proces był trudny, a przy okazji czuł
się jak skończony idiota, gadając sam do siebie w pustym pomieszczeniu.
Nim usłyszał pierwszy rumor z korytarza, radził sobie zupełnie
nieźle. Udało mu się nawet odrobinę unieść na łóżku, tak że kiedy pielęgniarka
weszła do niego z wizytą, potrafił względnie swobodnie się z nią przywitać.
- Niesamowite! – ucieszyła się. - Jak się pan czuje? –
zapytała zaskoczona kobieta.
Była dość tęga, ale sprawiała wyjątkowo miłe wrażenie,
troskliwej i uczynnej osoby. Ciemne, kręcone włosy nosiła związane gumką, a
kilka niesfornych kosmyków okalało jej oliwkową, obłą twarz.
- Bywało lepiej – przyznał, siląc się na uśmiech.
- Zawiadomię pańskich rodziców. Na pewno będą chcieli
przyjechać, żeby się z panem zobaczyć!
- A Maia? – zapytał z nadzieją.
- Kto taki?
- Michael Warn. Znaczy Maia, nie wiem, jak się
przedstawił… Był tutaj może?
- Och! – kobieta zdała uświadomić sobie o kogo mogło
chodzić. – Ma pan na myśli tego chłopca, który trzeci dzień z rzędu nie
daje się zagonić do domu? Nie wraca nawet na noc…
- Czyli jest tutaj?! Może go pani poprosić?
Kobieta westchnęła ciężko.
- Nie powinnam… Najpierw musi pana zobaczyć lekarz. No
i oczywiście najbliższa rodzina… Ale on rzeczywiście siedział tu sam przez tyle
godzin… No dobrze, ale na krótko. I będzie musiał wyjść przed ósmą, najlepiej z
zapasem czasu, żeby czasem nie wpaść na doktora. Jest bardzo stanowczy pod tym
względem.
- Oczywiście. Bardzo pani dziękuję!
Momentalnie poczuł się znacznie lepiej.
- Przyniosę panu wodę. Jeść jeszcze nie wolno, ale powinien
pan próbować ćwiczyć gardło.
- Dziękuję - powtórzył kolejny raz.
Kilka minut później, kobieta wróciła z wodą… i z Maią.
Mike miał wrażenie, że na nowo zwichnął sobie szczękę, tak bardzo ucieszył się
na jego widok.
- Mike! – chłopak natychmiast do niego podbiegł.
- Wodę kładę na szafce. Pół godziny, nie dłużej –
podkreśliła pielęgniarka, po czym obdarowała ich ciepłym uśmiechem i wyszła z
sali.
- Maia! Nareszcie! Słyszałem cię wtedy!
- Boże co oni z tobą zrobili…
- Wiedziałem, że do mnie przyszedłeś.
- Jak się czujesz?
- Tak bardzo tęskniłem, a nawet nie byłem w stanie
zareagować na twój dotyk.
- Mike, ty kretynie – jęknął chłopak, delikatnie
muskając jego spierzchnięte wargi.
Przez chwilę obaj milczeli, jakby nie mogąc uwierzyć,
że wreszcie mają sposobność, by ze sobą porozmawiać.
Choć w rzeczywistości wcale nie minęło wiele czasu,
jedynie kilka dni, według Mike’a zdawały się minąć całe wieki.
- Co się stało? Napadli cię w domu? Kto to był? Z tego
co wiem, pogotowie poinformowało policję. Pewnie będziesz musiał złożyć jakieś
zeznania. Nie wyobrażasz sobie jak się bałem…
- Co z Mickey’em? – zapytał, nagle zdając sobie sprawę
z tego, że skoro Maia od dwóch dni żywił się jedzeniem ze szpitalnego
automatu, to nikt nie podał go psu. No i przecież trzeba go było
wyprowadzać.
- Twoi rodzice u ciebie są. Twój tata obiecał się nim
zająć. Nawet ze mną porozmawiał. Powtórzył mi co nieco z tego co mówił mu
lekarz. Myślałem, że naprawdę zwariuję. Nikt nie chciał mi nic powiedzieć.
- Maia, przecież już od dawna jesteś wariatem –
szepnął, z czułym uśmiechem. Teraz mogło być już tylko lepiej.
- No raczej. Niby jak inaczej miałbym z tobą wytrzymać!
Mike roześmiał się, lecz zaraz przypłacił tę chwilę
radości męczącym kaszlem. Maia pomógł mu napić się letniej, wstrętnej w smaku
wody, a choć nie było to najprzyjemniejsze doznanie w jego życiu, przyniosło niespodziewanie
dużą ulgę.
- Powiesz mi wreszcie co się wydarzyło?
- Nie jestem pewien…
Przede wszystkim nie był pewien, czy chciał dzielić
się tym wszystkim z Maią. Jeszcze by tego brakowało, żeby chłopak obarczał się
winą za to co mu się przytrafiło. Nie zamierzał do tego dopuścić. Wszystko to
zrobił po to, by ułatwić mu życie, nie jeszcze bardziej je komplikować.
- Nie wiesz kim byli?
- Wracałem z warsztatu, napadli mnie po drodze –
wymyślił na poczekaniu. – Nie widziałem ich twarzy. Chyba chodziło o kasę. Sam
mówisz, że wyglądam na bogatego dupka, najwyraźniej oni też tak uznali. Po
prostu doczołgałem się do domu.
- Nie wezwałeś pomocy od razu? Odbiło ci?
- Rozwalił mi się telefon.
- I nikt tego nie widział? Nikt ci nie pomógł?
- Nawet jeśli ktoś widział, to raczej szybko się
stamtąd ulotnił. Ja też się tam trochę poruszałem, więc niekoniecznie mogło
wyglądać na atak.
- Ja pierdolę…
- I co, bardzo źle wyglądam w tej nowej fryzurze? – szturchnął
oburzonego Maię w udo. Chłopak siedział na jego szpitalnym łóżku.
- Palant – parsknął. – Jak słowo daję… W sumie całkiem
nieźle. Nagle się taki męski zrobiłeś.
- To wcześniej nie byłem?!
- Teraz wydajesz się być szerszy w barach – dodał.
- Tylko nie napalaj się za bardzo, bo będziesz musiał
trochę poczekać….
- Ty jesteś pojebany. Niby to ja o tym pomyślałem?! – roześmiał
się chłopak, ponownie nachylając się do pocałunku. Ten potrwał nieco dłużej,
niż poprzedni, a Mike poczuł, że niczego więcej już nie było mu trzeba.
- Moi rodzice mają tu być po obchodzie. Idź w tym
czasie do domu. Weź prysznic, przebierz się i zjedz coś. Wystarczająco długo tu
siedziałeś. Mnie naprawdę nic nie jest.
- A pewnie. Jesteś istnym okazem zdrowia i kondycji.
- Wiesz co mam na myśli.
- Nie chcę cię zostawiać…
Rozkoszne ciepło rozlało się w sercu Michaela. Kto by
pomyślał, że kiedyś znajdzie się w takiej sytuacji. Gdyby jeszcze pół roku temu
ktoś powiedział mu, że będzie z Maią, prawdopodobnie ten ktoś zarobiłby w zęby.
- Nic mi nie będzie, słowo. Mam jeszcze jedną prośbę…
- dodał naprędce, bo właśnie sobie to uświadomił. – Spróbuj odzyskać dane z
mojego telefonu i dać znać Joe, okej? Pewnie dostaje świra, że nikt mu w
warsztacie nie pomaga.
- Nie wiem czy to najszczęśliwszy pomysł, zważywszy na
nasze czułe relacje – odparł chłopak. – Ale jasne, powiem mu.
Maia został z nim, dopóki pielęgniarka nie
przypomniała im dyskretnie, że pora na randkę się zakończyła. Później czekała
go jeszcze wizyta lekarza prowadzącego, który zadawał mnóstwo nudnych pytań i
sprawdzał prawidłowość jego reakcji, a na koniec najgorsze - odwiedziny rodziców.
Okazało się, że Steven był już na policji i złożył
wstępne zeznania. Uzgodnił, że Michael zgłosi się tam niezwłocznie po wyjściu
ze szpitala, i nawet zaczął tłumaczyć mu co powinien powiedzieć, żeby
dochodzenie przebiegło w jak najbardziej sprawny sposób. Cóż, przyjdzie mu się
zdziwić, bowiem Mike nie planował składać żadnego doniesienia. Postanowił, że jeśli
będzie musiał to dalej będzie brnął w wymówkę sprzedaną Mai. Tamten etap chciał
po prostu zakończyć. Kilka siniaków nie było warte wszczynania nowej wojny.
Maia przychodził codziennie, choć nigdy na długo. Bał
się wpaść na Julię i Stevena, z którymi choć udawało mu się rozmawiać
poprawnie, nadal miał nie najlepsze relacje. Po prawdzie, matka Michaela z
nikim nie miała dobrych, może za wyjątkiem Seleny, jego siostry. Reszta świata
zwyczajnie dla niej nie istniała. Steven natomiast… prawdopodobnie przyjął
taktykę udawania, że nie wie kim Maia tak naprawdę jest, a więc traktował
go jak każdego innego kumpla, który wpadał, żeby się z nim zobaczyć. Jedynie z
Angie przywitał się w znacznie bardziej wylewny sposób, bo jego była
dziewczyna, kiedy tylko dowiedziała się, że Mike miał wypadek, od razu do niego
przyjechała.
Skrycie śmiali się z reakcji mężczyzny, który
traktował ją jak własną synową, mając pełną świadomość tego, że na korytarzu
czekał na nią jej nowy chłopak. Mike nawet miał ochotę go poznać, ale skończyło
się na pokazaniu mu kilku fotek, bo podobno Mark się go bał. Zabawne, raczej
wiele by mu nie zrobił biorąc pod uwagę fakt, że nadal sikał przez słomkę. Musiał
przyznać, że Angie wybrała całkiem nieźle. Mark był raczej niższy od niego, ale
również dobrze zbudowany. Miał ciemniejszą, jakby trochę latynoską cerę,
czarne, kręcone włosy, opadające mu na uszy i ciemnozielone oczy. Sprawiał
wrażenie dobrego człowieka i oby rzeczywiście tak było.
Po tygodniu spędzonym na pięciu metrach kwadratowych,
miał już zupełnie dosyć szpitalnego środowiska. Czuł się o wiele lepiej, rany
ładnie się goiły, a poprawną sprawność odzyskał wyjątkowo szybko. Pozostawało
nie przemęczać się i coraz bardziej poszerzać zakres swoich sprawności.
Planował wziąć wypis tak szybko, jak tylko było to
możliwe, tym bardziej, skoro jego rodzice uznali, że kryzys został zażegnany i
zakupili bilety powrotne do domu. Mike zastanawiał się po co w ogóle
przyjeżdżali. Obyłoby się bez ich wizyty, w końcu był już dorosły.
W znacznie lepszym nastroju, siedział w świeżym,
dostarczonym przez Joe szlafroku. Kumpel przyniósł mu także notebooka oraz
szczegóły zamówienia i nakazał pracę zdalną ze szpitala. Ktoś mógłby pomyśleć,
że była to gruba przesada, ale Mike był mu za to wdzięczny. Właśnie omawiali,
czy bardziej będzie im się opłacało naprawić kilka elementów układu paliwowego
w samochodzie klienta, czy inwestować w nowe części, gdy drzwi do sali
szpitalnej, w której przebywał otworzyły się gwałtownie, uderzając z hukiem w
ścianę.
- Joe, wypierdalaj – zakomunikował Maia.
Mike przełknął ślinę. Od pierwszej sekundy, w której
na niego spojrzał, stało się jasne, że chłopak był wściekły. Joe rozchylił usta
w głupkowaty sposób, jakby nie mógł uwierzyć w to czego właśnie był świadkiem.
Spłoszony spojrzał na Mike’a szukając jego potwierdzenia, ale nim ten zdążył choćby
skinąć, jego chłopak podszedł bliżej, warcząc krótkie: „ale już”. Chłopak
zmył się w sekundach.
Chyba wolałby, żeby Joe został i to chyba całkiem
słusznie, bo gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, oberwał w twarz z otwartej
dłoni.
- Cholera! Za co to?! – syknął od pulsującego bólu.
- A więc nie miałeś pojęcia kto cię napadł, tak?!
A więc o to chodziło…
- Nie rozumiem…
- Nie udawaj większego idioty, niż najwyraźniej
jesteś! Po cholerę się w to mieszałeś?! Mogłeś zginąć, rozumiesz?! Nie masz
pojęcia co to są za ludzie! Kurwa, Mike!
Chłopak miał wypieki na twarzy i cały dygotał. Oczy
skrzyły mu się ze złości, lecz pomimo nerwów, zdradzały oznaki zmęczenia. Miał
mocno przekrwione białka, zupełnie jakby nie spał przynajmniej od dwóch dni.
- Skąd wiesz? – ośmielił się zapytać.
- A jak myślisz?! Wydaje ci się, że długi u Zacka, to
coś o czym człowiek, tak po prostu sobie zapomina?! Nie przyszedł do mnie,
a przynajmniej ty twierdziłeś, że nie przyszedł, a ja głupi, kurwa mać, ci w to
uwierzyłem! Nie mogę, ale ze mnie idiota! Bo to rzeczywiście było pytanie
pokroju tego, z kim piłeś jak się spóźniłeś, żeby nie spodziewać się
szczerej odpowiedzi! No więc myślałem, że nie przyszedł, a niezapłacenie mu w ogóle,
na pewno by się dla mnie dobrze nie skończyło, więc sam do niego poszedłem. Nie
zgadniesz czego dowiedziałem się na miejscu?!
Przełknął ślinę. Miał wrażenie, że cała krew z jego
obiegu zwyczajnie wyparowała.
- Czego takiego?
- Że mój zidiociały chłopak, zapłacił sześćdziesiąt
tysięcy mojego długu pieprzonym gangsterom i że mogę spadać do domu, zanim i
mnie spuszczą wpierdol.
- Ale nic ci nie zrobili?! – automatycznie złapał go
za rękę, szukając jakichkolwiek oznak uszczerbku na ciele Mai.
- Nie w tym rzecz! Czy ty nie rozumiesz?! To moje
życie! Moje problemy! Nie mogłeś! Nie miałeś prawa zatruwać tym także
i siebie! Sześćdziesiąt tysięcy, Mike! Pomijam fakt, że długu było
nieznacznie powyżej pięćdziesięciu. Skąd ty w ogóle miałeś taką gotówkę, co?!
Niby jak ja mam ci to oddać?! Co ty sobie myślałeś? Kurwa, co ja mam teraz
zrobić?!
- Uszczupliłem nieco oszczędności. Nic takiego się nie
stało, spokojnie…
- Nic?! NIC?! Czy ty się w lustrze widziałeś w ogóle?
Nie dziwię się, że twój ojciec nie może na mnie patrzeć. Sam bym nie mógł –
podsumował gorzko.
- Mój ojciec o tym nie wie i nie dowie się, podobnie
jak nie wiedział o tym, że miałem odłożoną jakąkolwiek kasę. Maia, to tylko
pieniądze. Są ważniejsze rzeczy.
Chłopak prychnął kpiąco.
- Na przykład jakie?
- Na przykład ty. Dla mnie.
Maia zacisnął usta w wąską linię. Patrzył na niego
badawczo zza zwężonych gniewem powiek, nie odpowiadając. Oddychał szybko i
wyjątkowo niespokojnie, jakby rytm jego serca stale zwalniał i przyspieszał.
Mike obawiał się domyślać co takiego mogło chodzić mu po głowie. Znał chłopaka
na tyle, by wiedzieć, że miał skłonności do wyolbrzymiania i pesymizmu. Ich
relacje, czasem tak cudownie proste i napełniające szczęściem, nadal stały na
kruchych fundamentach. I choć Mike dwoił się i troił, aby jak najszybciej je scementować,
to jego chłopak stale zdawał się stać lekko z boku i dostrzegać większe pęknięcia
oraz niepasujące elementy.
- Spodziewasz się, że sobie mnie kupiłeś? Że w takim
razie, teraz już będę musiał być tylko z tobą, bo nigdy się nie wypłacę? Tak to
widzisz?
- Nie! Nigdy bym nawet o czymś takim nie pomyślał! – zaperzył
się Mike. – Posłuchaj mnie – dodał spokojniej. – Maia, popatrz na mnie… Kocham
cię. Chcę z tobą być, no jasne, ale przede wszystkim chcę, żebyś był
szczęśliwy. Jeśli przy mnie nie jesteś, jeśli nie będziesz chciał ze mną
zostać… ja… - przerwał starając się opanować emocje. – Bez względu na to, co
postanowisz, nie odwrócę się od ciebie. Nie chcę, żebyś czuł się dłużny.
Zrobiłem to co chciałem, nie zapytałem cię o zdanie, o nic mnie nie
prosiłeś i nie masz wobec mnie żadnego długu. To ja jestem dłużny tobie, za to,
że w ogóle zacząłeś ze mną rozmawiać. To dzięki tobie byłem w stanie zrozumieć
samego siebie. Zaakceptować… Nie, może jeszcze nie zupełnie, ale na tyle, żebym
chciał dalej ze sobą walczyć. Przestałem udawać kogoś, kim wydawało mi się, że
chciałem być, a to wszystko dzięki twoim prostym słowom. Dzięki tobie pozbyłem
się tego pieprzonego toru, w który zostałem wciśnięty, na ślepo podążając za
cudzymi oczekiwaniami. Nagle okazało się, że świat jest większy, niż to. Nigdy
tego nie zapomnę. Potrafiłeś mną wstrząsnąć, powiedzieć mi prawdę w oczy, a
przecież doskonale wiedziałeś co ze mnie za człowiek. Dałeś mi szansę. Mam
nadzieję, że nadal ją mam…
Maia patrzył na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Nie był w stanie ocenić, czy chłopak nadal był zły, czy może zaskoczony albo zwyczajnie
zasmucony. Jego szare oczy były jak tafla wody widziana z daleka. Odbijały
wszystko wokoło, same pozostając zupełnie nieprzeniknionymi.
Po dłuższej chwili ciszy, chłopak uniósł dłoń, jakby
chciał wykonać jakiś gest w jego stronę, ale zaraz szybko ją cofnął i bez
słowa opuścił pomieszczenie, zostawiając go samego, w stanie całkowitego
zawieszenia. Nie miał pojęcia co to wszystko oznaczało. Pewien był jedynie
tego, że jeśli miałby cofnąć się w czasie, postąpiłby dokładnie tak samo.
Joe wrócił moment później.
- A temu co znowu…?
Mike pokręcił głową na znak, że nie miał ochoty
poruszać tego tematu.
- Ma swoje powody.
- Mogłoby się wydawać, że w takim stanie powinien ci
trochę odpuścić. No ale wszystkie baby takie są… Jestem pewny, że mógłbym leżeć
z flakami wywalonymi na wierzchu, a Sally i tak by mnie zjebała, że
podłoga zasyfiona. Powaga.
Mike odpuścił uwagę o tym, że Mai do „baby” było dość
daleko. Wypowiedź kumpla podsumował jedynie cichym westchnieniem. Najwyraźniej
będzie musiało upłynąć sporo czasu, nim Joe zacznie traktować Maię normalnie.
- Zapytałeś o ten wypis?
- Taa, jak się uprzesz to cię wypuszczą, tylko musisz
się zgłosić na jakąś kontrolę, czy tam wyciąganie szwów. Sam dopytasz, chyba że
wiesz.
- Mniej więcej.
- No i chłopie, bierz się za siebie, bo naprawdę nie
wyrabiam sam. Nawet prosta robota, którą mógłby zrobić każdy, potrafi dobić,
kiedy wszystko robisz w pojedynkę.
- Ale pomyśl jaką masz dzięki temu satysfakcję –
zażartował. – Mimo wszystko dajesz sobie radę.
- Jeszcze! I pies srał na satysfakcję, jak nawet nie
mam czasu na piwo wyskoczyć… - chłopak urwał, bo drzwi szpitalnej sali ponownie
gwałtownie odskoczyły na bok.
Mike uniósł wzrok, z rozchylonymi ustami obserwując
pospiesznie zbliżającego się Maię. Tym razem, chłopak nawet nie skinął na
obecność Joe, a gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko, objął go mocno za
szyję.
Natychmiast oddał ten gest, z prawdziwą ulgą wciskając
twarz w szyję chłopaka. Zaciągnięcie się jego zapachem, było jak świeża dawka
odstawionego narkotyku. Upajało. Ledwie zarejestrował wychodzącego Joe,
mruczącego pod nosem jakieś przekleństwa.
Maia wpił się w jego wargi, głęboko wciskając w nieswój
gorący język. Dłonie Mike’a nie mogły się uspokoić, błądząc po jego plecach,
ramionach i biodrach, jakby szukały punktu, w którym będą mogły objąć
chłopaka jak najszczelniej, jak najmocniej przyciągnąć go do siebie, dając
spełnienie tęsknocie i nareszcie wypełniając coraz większą pustkę.
Nie miał pojęcia skąd nadeszła ta nagła zmiana frontu.
Nie rozumiał uczuć chłopaka, być może był na to zwyczajnie zbyt prosty, ale nie
zamierzał narzekać. Pocałunek trwał długo, wreszcie przerwany przez samego Maię,
który go wcześniej zainicjował. Mike, wciąż oszołomiony, spojrzał na niego
pytająco z rozmarzonym wzrokiem. Na zaróżowionej, skoncentrowanej twarzy
dostrzegł determinację.
- Ja ciebie też, Mike – wyrzucił z siebie.
- Co takiego? – zapytał jakby podświadomie chciał
usłyszeć te słowa wypowiedziane pełnym zdaniem, choć zdradliwy uśmiech już
rozjaśniał całe jego oblicze.
- Jeszcze nigdy nikomu tego nie mówiłem, więc nie każ
mi się powtarzać, okej? Dobrze wiesz, co mam na myśli – odpowiedział. - Kocham
cię, dupku.
- Mocno? – zaryzykował Mike.
- Taa… - mruknął cicho chłopak. Pod koniec wypowiedzi,
pewność siebie ustąpiła miejsca zawstydzeniu, coraz mocniej zaznaczającemu
czerwienią policzki chłopaka.
Czy istniało na tym świecie coś wspanialszego?
Luty
Styczeń upłynął szybko, głównie pod znakiem
niepotrzebnej rehabilitacji i nadrabiania zaległości w dokumentach. Prawda była
taka, że już kilka dni po wyjściu ze szpitala, Mike zaliczył swoją pierwszą
wizytę na siłowni. Ćwiczenia z obciążeniem na razie odpuścił, ale na bieżni dawał
z siebie wszystko. Przeżył, co najwyraźniej oznaczało, że było z nim lepiej niż
wmawiał mu lekarz. Co więcej, udało mu się nareszcie wygospodarować trochę
czasu, żeby znaleźć lokatora na mieszkanie Mai.
Wcześniej musiał je co prawda odgruzować, co
poskutkowało zupełnym zagraceniem ich obecnego lokum, ale ostatecznie studentka
pierwszego roku prawa, szukająca mieszkania dla siebie i dla chłopaka, była na
tyle zadowolona z efektu jego pracy, że nawet nie targowała się specjalnie
o wymyśloną od kopa wysokość czynszu.
Obowiązki w kancelarii profesora Hawke’a, pochłonęły
go bez reszty. Mężczyzna niepostrzeżenie zlecał mu coraz więcej i więcej
zadań, aż w końcu zwyczajnie zaproponował mu pracę w pełnym wymiarze godzin.
Mike, który nigdy nie planował robić prawniczej kariery, musiał wreszcie
przyznać, że oferta była dla niego więcej, niż tylko wygodna. Była również
opłacalna, więc w rezultacie nie odmówił.
Teoretycznie nie trzeba go było do tego namawiać, ale
Maia miał swój wkład w tę decyzję.
Wielką, niewypowiedzianą tajemnicą było to, że chłopak
coraz lepiej dogadywał się z Joe. Oficjalnie nadal się nie znosili, ale Maia
coraz częściej bywał zmuszony pomagać mu na warsztacie, zastępując Mike’a. Na
samym początku miał robić same najbardziej podstawowe rzeczy, ale szybko okazało
się, że miał do tego smykałkę. Mike zauważył, że jego chłopak coraz szerzej
zdradzał się z coraz to większą wiedzą motoryzacyjną. Najwyraźniej Joe
potraktował go jak swojego czeladnika, bowiem dzwonił do nich, nawet poza
ustalonymi terminami, z prośbą o podesłanie mu „mniejszego Michaela”
do pomocy. Co ciekawe, coraz rzadziej prosił o Mike’a.
Ślub Joe zbliżał się nieubłaganie, więc i on miał
coraz mniej czasu. Chwilowo nie przyjmował nowych zleceń, chyba że bardzo
prostych, takich z którymi nawet Maia, po jego przeszkoleniu dawał radę sam, ale
i tak chodził nerwowy i dziwnie nieobecny. Sally dzwoniła dosłownie co godzinę,
dopytując o różne szczegóły typu, czy odebrał garnitur, czy spasował
koszulę albo czy umówił kogoś od dekoracji samochodu.
Mike nie zazdrościł. Jego rola jako świadka,
ograniczyła się do zakupu pasującego do reszty świty garniaka i organizacji
kawalerskiego. Planował po męsku nie przyznać się do niczego, ale kiedy Sally
ze łzami w oczach dorwała go pod uczelnią, praktycznie od razu, jak na
spowiedzi wyśpiewał jej cały plan, punkt po punkcie wyszczególniając wszystkie
atrakcje, byleby tylko upewnić dziewczynę, że absolutnie żaden striptiz nie
wchodził w grę. Bez przesady, nie zrobiłby sobie tego. Co innego męski, no ale
Maia miał z nimi być, a nie chciał, żeby jego chłopak gapił się na obcych
facetów. No i istniała szansa, że Joe prawdopodobnie mógłby nie być zadowolony
z takiego prezentu.
Na czas imprezy należało ogarnąć wolny weekend i
jeszcze ze trzy dni asekuracyjne, co wcale łatwym zadaniem nie było. Większość
zaproszonych kawalerów, miała już
swoje nudne i poukładane życia, więc prawie tygodniowa ucieczka z domu
brzmiała dumnie, zachęcająco i po męsku, ale przy okazji napawała strachem
przed żoną, szefem i konsekwencjami po powrocie.
Żeby to wszystko dopasować, pierwsze plany przedsięwziął
już w grudniu. Niestety, niespodziankę miał mieć tylko pan młody, ponieważ
wśród dziewczyn reszty chłopaków, tajemnica rozeszła się tak błyskawicznie, że
bez sensu było udawać, że i oni się nie dowiedzą. O świadomość Joe, walczył do samego
końca, więc miał nadzieję, że jego przyjaciel będzie naprawdę zaskoczony.
Ostatecznie, nawet Angie wysłała z nimi Marka.
Podobno, żeby miał szansę odrobinę oswoić się z jej byłym chłopakiem. Gość
okazał się być bardzo sympatycznym, a przy tym okropnie nieśmiałym facetem.
Wychodził z siebie, żeby zrobić dobre wrażenie, przez co siłą rzeczy stał się
jego głównym pomocnikiem. To on miał zadbać o cały zimowy sprzęt dla Joe, który
zapewne zamierzał pokazać się w baletowych ciuchach.
Poranek dnia zero, zdawał się być wyjątkowo jasny
i przyjemny, a to z powodu świeżej warstwy białego puchu, zalegającej na
drzewach i na ulicach. Mike’owi, doprawdy żal było podnosić się z ciepłego łóżka.
No ale przecież musieli się przygotować. Na godzinę szesnastą, mieli
zaplanowany wylot.
- Po co wstajesz, przecież jeszcze kupa czasu… –
jęknął rozespany Maia, gdy tylko zaczął się powoli czołgać, w stronę
opustoszałego krańca materaca.
- Trzeba się jeszcze spakować – odparł niechętnie. -
Przypominam ci, że to przez ciebie, nie miałem do tego głowy wieczorem. No i
nie za bardzo możemy się spóźnić.
- Gorzej jak ten kretyn się spóźni, przecież nie wie,
że samolot nie poczeka – zauważył.
- Jeden kumpel ma po niego pojechać wcześniej i go przypilnować.
Zresztą przecież Sally wie o wszystkim.
Maia nie zaszczycił go odpowiedzią. Zamiast tego, przełożył
mu prawą rękę i nogę przez bok, unieruchamiając Michaela na miejscu, obok
siebie. Nie zaoponował. Wcale nie chciało mu się od niego wstawać.
- Musisz mnie jeszcze wygrzać na zapas. Na miejscu
pewnie przewieje nam tyłki na dziesiątą stronę – stwierdził. - Oczywiście masz świadomość
tego, że nigdy nie jeździłem na nartach? – wymruczał mu w kark, coraz
intensywniej się w niego wciskając.
Mike uśmiechnął się mimowolnie. Szybko znalazł w sobie
siłę, by pomimo przyjemnego ciężaru ciała Mai, odwrócić się na plecy i objąć go
w pasie.
- Spokojnie, poćwiczymy razem – powiedział mu. – A nawet
jeśli uznasz, że marny ze mnie nauczyciel - bo tak zgodnie z prawdą, to może
się tak okazać - to wynajmiemy ci instruktora.
- Przystojnego? – zainteresował się chłopak.
- Kobietę – fuknął, lekko urażony.
Dłonie Mike’a samoistnie powędrowały w stronę
gumki od bokserek Mai. Nie przypominał sobie, żeby chłopak je zakładał, więc
najwyraźniej zrobił to, gdy on już zasnął.
- Po co je zakładałeś?
- Żebyś teraz miał okazję je zdjąć?
- Świetny pomysł, kochanie – ucieszył się.
Niestety nim faktycznie zdołał zdjąć z Mai, jedyny
element jego odzienia, rozdzwonił się jego telefon, a zaraz później dzwonek do
drzwi.
- Olej to… - stęknął chłopak.
- Chyba nie mogę… To Joe.
- Ja pierdolę, co to za dupek!
- Otworzysz?
- Taa… - Maia, niechętnie ruszył w stronę drzwi, nie
zawracając sobie głowy ubieraniem szlafroka.
– Co jest? – odebrał Mike.
- Wpuścisz mnie? – usłyszał w słuchawce.
- Co…?
Odruchowo zerknął przez drzwi sypialni, by w progu
własnego mieszkania, dostrzec kumpla z telefonem przy uchu.
- Mam nadzieję, że wam nie przerwałem – stwierdził Joe,
zerkając na Maię.
- Owszem kretynie, przerwałeś. Nie chodzę z wielkim
wzwodem po domu, tylko po to, żeby cię witać z rana.
- Nie takim znowu wielkim – rzucił złośliwie Joe.
- Pokaż swojego – odgryzł się chłopak.
O ile Mike nie miał wątpliwej przyjemności oglądania
Joe nago, o tyle z całą stanowczością był w stanie stwierdzić, że o Mai nie
można było powiedzieć wiele, ale nie to, że był mały. Być może z tego
powodu, przyszły pan młody spalił buraka, wykorzystując moment ściągania butów,
na ucięcie tego żenującego tematu.
- Nie mogłem wysiedzieć w domu – wytłumaczył się
Mike’owi. – Sally nie daje mi żyć. Do ślubu jeszcze prawie trzy tygodnie, a ta
nie potrafi gadać o niczym innym.
Chłopak ściągnął kurtkę i bezceremonialnie władował im
się do sypialni. Rozłożył sobie narzutę na skrawek łóżka, po czym walnął się na
nie, nie pytając o pozwolenie.
- Może herbatki? – zironizował Maia.
- A chętnie, dzięki – odparł Joe, najwyraźniej nie
wyczuwając kpiny w jego głosie. – Ty wiesz, że ona obudziła mnie dzisiaj
o czwartej rano, bo jej się przypomniało, że miała mnie zapytać o to,
który kolor serwetek bardziej mi się podoba?
- Noo, to chyba istotne, żeby wszystko do siebie pasowało,
prawda? – ośmielił się ocenić.
- Obie były kurwa niebieskie! Obie! A do wyboru było
jeszcze z dziesięć innych, też niebieskich, które podobno się nie nadawały!
Maia parsknął śmiechem.
- Trzeba było zrobić fotki i zapytać Mike’a o zdanie.
Jest w końcu świadkiem, miałby szansę się wykazać – rzucił raźno,
otwierając okno.
Mike nie gonił go za palenie w domu, ale wolał, żeby
chłopak nie robił im w środku wędzarni.
- Kurwa, powaliło cię?! Piździ jak cholera! – ofukał
go Joe, ładując się pod kołdrę.
Mike jęknął boleśnie, czując na swoim nagim boku, lodowate
jeansy przyjaciela.
- Dobrze, że ta pościel idzie już do prania. Mike zbyt
wiele razy się w niej spuścił – powiedział Maia, zaciągając się papierosem.
Dopiero po tych słowach zarzucił na siebie szlafrok.
Chyba nic innego nie wypłoszyłoby chłopaka z sypialni
tak skutecznie, jak te właśnie słowa. Joe wyskoczył z łóżka jak poparzony,
przeklinając i wzdrygając się z obrzydzeniem, ku uciesze Mai.
- Pierdolę! Co jest z wami nie tak, do cholery?! – krzyknął
z korytarza.
Mike westchnął i również się podniósł.
Na szybki, poranny numerek i tak nie było już szans.
- Zrobicie kawę? Chętnie poszedłbym pod prysznic –
oznajmił przeciągając się.
- Ja nie mogę, będzie jebało w kuchni fajką.
Mike uniósł brwi z uśmiechem. Zerknął znacząco na Joe.
- Dobra zrobię… - prychnął, odwracając się na pięcie.
Tę krótką chwilę wykorzystał na szybką czułostkę
z Maią. Naprawdę miał ochotę zamknąć Joe w salonie, razem z Mickey’em,
a Maię zabrać do łazienki.
- Przyznaj się, chcesz sobie zwalić pod prysznicem –
zaśmiał się chłopak. – Nadal jesteś sztywny.
- Zazdrosny? – wymruczał, obejmując go w oknie.
- A pewnie, sam bym się tobą zajął, gdyby nie tamten
idiota. Ale w trakcie będziesz myślał o mnie...?
Kilkukrotnie przesunął dłonią po kroku Mike’a, w górę
i w dół, powodując tym samym, szybki wzrost ciśnienia krwi.
- Lepiej przestań, bo zamknę drzwi i wezmę cię na tym
parapecie…
Chłopak zachichotał złośliwie, zwracając się w jego
stronę, a on już miał wsunąć język pomiędzy jego wargi, gdy…
- Z mlekiem?! – dobiegło ich niedyskretne wołanie
z kuchni.
- Kurwa… - sapnął.
- Idź już lepiej pod ten prysznic – zaśmiał się Maia.
– Ja ogarnę naszego wspaniałego gościa.
- Tylko go nie pobij. Żeni się w końcu – rzucił
półgębkiem.
- Tak, może po fakcie, sperma w łóżku przestanie go, aż
tak szokować – dodał chłopak.
Poranek minął im wyjątkowo szybko, a im bliżej było
ustalonej z resztą chłopaków pory, tym więcej telefonów musiał odbierać.
Zważywszy na niezaplanowaną wizytę Joe, to jemu i Mai przypadło w udziale
odholowanie kumpla na lotnisko. Mark musiał pofatygować się jedynie po wcześniej
przygotowane przez Sally rzeczy. Tak było nawet lepiej, bo Joe nie miał o tym
fakcie pojęcia.
- Młody, weź powiedz, gdzie idziemy. Przecież i tak
zaraz się dowiem – zagadywał Maię, podczas gdy Mike po raz setny wyszedł
odebrać połączenie od Roya.
Założył za hotel, więc prawie wszyscy dopytywali go,
czy ustalone wcześniej koszty nie wzrosły. Najwidoczniej każdy wolał
przeznaczyć dodatkową gotówkę na inne zabawy, aniżeli na ukryte opłaty.
Szczęśliwie okazało się, że robiąc rezerwację na dziewięć osób, w ofercie
all inclusive, dostał nawet niewielki rabat, więc akurat ten problem ich nie
dotyczył.
- Bo ja wiem? Pewnie złożyć za ciebie ofiarę w
kościele.
- Chyba dać na ofiarę…?
- Może i tak – potwierdził chłopak. – Zapytaj Mike’a.
- Przecież wiesz, że on mi nie powie.
- Więc skąd pomysł, że ja to zrobię?
- Michael, nooo – jęknął przeciągle.
- Co jest? – wtrącił się wywołany.
Właśnie miał wychodzić podrzucić Mickey’a sąsiadce.
Już wcześniej poprosił ją o tę uprzejmość, a ona o dziwo, bardzo chętnie się
zgodziła.
- Mówiłem do tego mniejszego! – naprostował go Joe.
- A, spoko. Zaraz wracam! Nic mu nie mów!
- No raczej! – odpowiedział mu zadowolony z siebie
Maia.
- Cholera z wami…
Uwielbiam relację Mai z Joe ,to wróży na dlugoletnią ,serdeczną przyjaźń między chłopakami. Dziekuję za rozdział i zyczę duzo cierpliwości 😘
OdpowiedzUsuń❤️❤️❤️
UsuńTeż ich lubię 😉
Wiesz co?? Uwielbiam ich. Wiecej tej pary i Joe"go . Z wytesknieniem czekałam na rozdział no i jest! Weny ♡♡
OdpowiedzUsuńBędzie, będzie 😉 dziękuję 😘
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńjuż wcześniej wspomniałam jakie reakcje wywołał ten rozdział, ale teraz to więcej szczegółów... Michael o czym myśli jak tylko w szpitalu się obudził? no oczywiście, że o Mai... nieodpuszcza chłopak, koczuje aby tylko dostać się do Michaela... ale scena kiedy Maia wkracza wkurzony do pokoju i wywala Joe i jeszcze przywala Michaelowi za to, że ten splacił jego dług boska... (za nim ruszyłam dalej z czytaniem - to ta scenę kilkakrotnie przeczytałam ;) ) no a później powrót równie wzburzony (od którego też nie mogłam się oderwać) i pocałunek i ten tekst "ja ciebie też" to było słodkie i urocze... z Joe to będzie wielka przyjaź już to czuję... nasz Maia ma smykałke motoryzacyjną no proszę, proszę... tak przeczuwałam, że zawyżył wysokość długu, ale myślałam o różnicy kilkudziesięciu tysięcy...
o tak jeszcze zdążyłam w tym roku z tym komentarzem... miałam pewne obawy, ale się udało...
też chciałam Ci życzyć wszystkiego dobrego w Nowym Roku...
weny, czasu i chęci na pisanie, tworzenie nowych historii, ale żeby nie było, że myślę tylko o opowiadaniach ;) to po prostu życzę aby rok nadchodzący był jeszcze lepszy od tego, aby wszystko się udawało i samych sukcesów...
Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Agnieszka
Bardzo Ci dziękuję! Ja też życzę wszystkiego co najlepsze i spełnienia codziennych i tych bardziej wystrzałowych marzeń ;) Naprawdę wierzę, że każdy kolejny rok może być lepszy, pod warunkiem, że zmieniamy siebie, a nie narzekamy na innych - staram się przynajmniej :D
UsuńPozdrowienia! ;)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, wgniotło mnie w fotel po prostu... pierwsza myśl Michael'a jak obudził się w szpitalu... o Mai oczywiście :) a ten nie odpuszcza bosko... ale potem jeszcze jak przyszedł wkurzony i przywalił mu, że ten spłacił ten dług... a potem jego powrót i ten pocałunek i to że ja ciebie też.. z Joe to będzie wielka przyjaźń już to czuję... smykałka motoryzacyjna no proszę, proszę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, wgniotło mnie w krzesło... a pierwsza myśl Michael'a jak już obudził się w szpitalu... to o kim? ... (tik tak, tik tak) o Mai oczywiście myśli :) a ten nie odpuszcza i bardzo dobrze... a potem przyszedł wkurzony i przywalił mu, że ten spłacił jego dług... a potem powrót i ten pocałunek i to "że ja ciebie też"... a z Joe to czuje, że będzie wielka przyjaźń...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia