Najgorszy cz.4

Cześć :)
Jakimś cudem podniosłam się z wirusowej gorączki to wrzucam. Mam teraz taki "ponętny" głos jak Wiśniewski sto lat temu ;) Dobrze, że mój wierny kot o mnie dba (jak ja ją strasznie kocham!).

-.-.-.-.-.-.-.-


*

- Wezwanie? – usłyszał w słuchawce.
Rano zadzwonił do Brada. Musiał co nieco wyjaśnić, bo cała ta sprawa nie dawała mu spokoju. Nie chodziło przecież tylko o jakieś tam konsekwencje typu prace społeczne, czy grzywna, jakie mu potencjalnie groziły. Obawiał się spieprzenia sobie papierów na całe życie, a przy zawodzie prawnika, byłby to dość problematyczny temat.
- Podobno mają świadka - wyjaśnił.
- Co ty gadasz? – zdziwił się chłopak. – Niby kogo?
- Gdybym wiedział, to nie mieliby świadka! – warknął. – Nie mam pojęcia kto to. Nikt nie widział naszych twarzy, więc jeśli to ktoś, kto rzeczywiście cokolwiek wie, to istnieje spore ryzyko, że to jakaś pluskwa od nas.
- Niemożliwe… Pewnie blefują, weź Mike, przecież nikt nie byłby na tyle durny, żeby donosić!
- Chyba, że… - Mike zastanowił się.
Teoretycznie, faktycznie nie miało to sensu. Każdy z chłopaków musiałby się władować po uszy, gdyby tylko chciał złożyć zeznania. Wszyscy byli umoczeni, bo na całą akcję składało się mnóstwo przygotowań. Każdy miał wyznaczone jakieś zadanie, nie było ani jednej osoby, która by nie wpadła. Może nie w równym stopniu co on i Brad, ale zawsze.
- Chyba, że co?
- Joe…
- Nie mówisz poważnie?! Słuchaj, przecież…
- Wybacz stary, muszę kończyć – przerwał mu.
Zakończył połączenie i wściekły zebrał się do wyjścia. Trzeba było rozmówić się z przyjacielem. Nie chciał go podejrzewać, ale jeśli policja faktycznie nie planowała go po prostu wypuścić, stosując prowokację (oby tak było), to oznaczałoby to, że Joe faktycznie dał się złamać.
Było wyjątkowo ciepło. Jak na wrześniowy dzień, wręcz upalnie. W nerwach szedł szybko, więc momentalnie się zgrzał. Tym bardziej, gdy okazało się, że nie mógł nawet wyjechać z parkingu, bo jakiś pierdolony idiota z meblowego, zaparkował tuż przed jego autem. Wspaniale.
Obszedł samochód od strony kierowcy i zastukał w szybę.
- W czym mogę panu pomóc? – rzucił flegmatyczny dostawca.
- Byłby pan uprzejmy odjechać? Blokuje mnie pan – wycedził przez zęby.
- Już, zaraz, tylko właściciel pokwituje odbiór.
- Ja ci go zaraz pokwituję pięścią w nos, jeśli w tej chwili…
- Jakiś problem? – usłyszał za plecami.
Pieprzony Maia. Wspaniale.
- Pan Ward? – zapytał facet w samochodzie.
- To ja – potwierdził.
- Trzeba pokwitować – kontynuował gość, podstawiając mu jakąś tabliczkę z przyczepioną do niej, pełną ciasnych rubryczek kartką pod nos.
Chłopak złożył autograf na tym, jakże ważnym dokumencie, przez który Mike był przymusowym świadkiem tej idiotycznej sytuacji. Po kilku - ciągnących się tak mozolnie, jak ostatnie minuty życia muchy na lepie - chwilach, tuż przed samochodem Michaela, w miejsce dostawczaka, stanął ogromny, na oko ciężki w chuj karton, z nieznaną mu zawartością.
Wspa-nia-le.
- Eee, można prosić o wniesienie tego?
Maia zagadnął grubego, ślamazarnego kierowcę, prawdopodobnie z góry wiedząc jaką usłyszy odpowiedź.
- Usługa wniesienia zakupionego towaru powinna być zamówiona wcześniej – wyrecytował facet-automat. – Ja tylko dowożę. Od noszenia są inni.
- Aha. Wielkie dzięki – rzucił chłopak, chyba bardziej do siebie niż do dostawcy.
Mężczyzna skinął jemu i Michaelowi, po czym odjechał, zostawiając ich we własnym, wyjątkowo szczęśliwym z tej okazji, wzajemnym towarzystwie. Maia wcisnął dłonie w kieszenie, przyglądając się to swojemu zamówieniu, to wyjeżdżającemu z parkingu autu, a na koniec również i wkurwionemu z każdą minutą coraz mocniej Mike’owi.
- Nie pień tak, zaraz to wezmę – odezwał się, wzruszając ramionami.
- Byle szybko, spieszę się do cholery!
- Do swojej dziewczyny? – zakpił, usiłując ruszyć większy od siebie pakunek. Na pierwszy rzut oka widać było, że daleko owej paczki nie doniesie.
- Odsuń się sieroto, nie mogę patrzeć jak się z tym bawisz – burknął.
Maia prychnął pod nosem, ale faktycznie usunął swoje chude jestestwo sprzed, jak się okazało, diabelnie ciężkiej paczki. Mike sam byłby wypuścił to cholerstwo z rąk, gdyby nie fakt, że przecież nie zamierzał dać po sobie poznać, że kilkadziesiąt kilo stanowiło dla niego jakiś faktyczny problem.
- Otwieraj bramę - zarządził na wdechu do wciąż niemogącego otrząsnąć się z szoku Mai.
- No proszę, jak dobrze widzieć, że relacje sąsiedzkie tak kwitną! Siema pedale!
Joe. Pieprzony Joe. Właśnie teraz. Wspaniale.
- Jak miło, że jesteś, właśnie się do ciebie wybieram – sapnął. - Mamy do pogadania.
Joe uniósł brwi w zdziwieniu, Maia natomiast zupełnie zlewając jego powitanie, zaczął z większym zainteresowaniem przyglądać się nerwom wymalowanym na twarzy Michaela. Trudno było się dziwić, że zorientował się, że coś było nie tak. Sam nie spodziewał się, że nagła obecność kumpla wprawi go w takie zakłopotanie. Nie chciał w niego wątpić, ale jego przesadnie zadowolona mina, tylko potęgowała przekonanie, że sumienie Joe było czymś ujebane.
Wygrzebał z kieszeni klucze do mieszkania i rzucił je starszemu chłopakowi.
- Idź do mnie i zaczekaj. Wtaszczę to gówno do środka i zaraz będę… - W tej samej chwili paczka wysunęła mu się z osłabionego uchwytu jednej ręki i boleśnie trzasnęła go w stopę. – Kurwa mać!
- Uważaj na moją komodę, dryblasie! - oburzył się Maia.
Joe zawył ze śmiechu.
- Styl pysk i otwórz mi drzwi! – warknął do sąsiada. – A ty chodź i mi pomóż, kretynie!
Razem z Joe wnieśli nieporęczną, ciężką i zupełnie niepotrzebną Mai komodę na półpiętro. Chłopak odrobinę niepewnie otworzył drzwi mieszkania, jakby spodziewał się, że kiedy Mike odtarasuje parking, to zostawi go samego z resztą problemu.
Cóż, rzeczywiście przeszło mu to przez myśl, ale ostatecznie uznał, że szybciej pozbędzie się towarzystwa chłopaka, jeśli nie zaminuje go na pół dnia w ich wspólnej przestrzeni.
- Na co się gapisz? Otwieraj szerzej - zwrócił się do niego. - A ty włącz piekarnik, mam zapiekanki w lodówce.
- Żarcie, super! - Ucieszony Joe ruszył prosto do jego mieszkania.
Mike uśmiechnął się. Lubił go. Poważnie, jeśli to on na niego doniósł, nigdy mu tego nie wybaczy.
- Gdzie ci to postawić? – zapytał, stojąc w przejściu.
- Do sypialni - mruknął. – I nie myśl sobie, nie będę ci dziękował. Nadal jesteś największym dupkiem jakiego znam.
- Spoko. Ty również – sapnął odstawiając nowy mebel.
- Na zniżkę też nie licz. - Jego ton momentalnie się ochłodził. - Ciekawe co powiedziałby ten twój zidiociały kumpel, gdyby wiedział... - Maia utkwił w nim mściwy wzrok.
Cholernie podniecający, przeszywający na wskroś wzrok, podszyty paskudnym, wrednym uśmiechem.
- Nie odważysz się – warknął.
- Sprawdź mnie.
Mike uniósł się, podszedł do niego i z łatwością przygwoździł go do zamkniętych drzwi pokoju.
- C-co ty... – zaprotestował chłopak.
Pocałował go. Mocno. Agresywnie. Bez cienia czułości czy delikatności. Na te nie mógłby się jeszcze zdobyć. Ale powstrzymać się nie mógł tym bardziej. Maia był obłędny.
- Nie potrzebuje zniżki. Swoją zapłatę właśnie odebrałem – oznajmił mu spokojnie.
Chłopak wytrzeszczył oczy w stanie głębokiego szoku.
- Jasne...
Mike uśmiechnął się zadowolony z jego reakcji.
- Chcesz zapiekankę?
- Spierdalaj.
- Do zobaczenia – rzucił luźno.
Nie było jednak tak zupełnie źle.

Joe rozwalił się na jego kanapie. W zachowaniu kumpla nie było zupełnie nic, co mogłoby wskazywać na jakąś zmianę. Nic nie wskazywało na to, żeby coś się między nimi zepsuło.
- O czym chciałeś rozmawiać? - zagadnął go swobodnie. – I co ty odjebałeś z tą małą ciotą? Serio wnosiłeś mu meble do domu?! - Joe aż się zadławił, śmiejąc się głupkowato ze swojego komentarza.
- Chciałem odkopać swój wóz, kurwa.
- Trzeba było mu tym jebnąć obok! Jeszcze idź tam i mu pomóż poskręcać zawiasy, żeby sobie paluszków nie poobijał.
- Jeśli to faktycznie komoda, to raczej nie ma zawiasów – zauważył. - Miałem lepszy dzień. Chociaż nie - zdecydował się uderzyć. - Był chujowy. Mam wezwanie. Policja ma jakiegoś świadka – dodał, wbijając uważne spojrzenie w swobodną sylwetkę Joe.
Niech no tylko dostrzeże na nim choćby cień winy...
- Pierdolisz! Niby kto doniósł?! – zdziwił się chłopak.
- Właśnie ja też chciałbym to wiedzieć - odparł krzyżując ręce na piersi. - Wiesz coś na ten temat?
- Jeszcze powiedz, że to mnie podejrzewasz - machnął lekceważąco dłonią. - …Kurwa mać! Mike, ty tak na serio?! - zorientował się.
- Wyprowadź mnie z błędu.
- Nie miałem z tym nic wspólnego! Ogarnij się! Prędzej bym własną matkę sprzedał niż ciebie, kretynie!
- Dzięki stary. Przyznaję to trochę dziwne...
- No dobra, może nie aż tak, ale chyba rozumiesz przekaz?
Pewnie, że rozumiał.
- Więc kto? Każdy jest umoczony prawie tak bardzo, jak ja – jęknął, nie mogąc już dłużej trzymać tego w sobie. - Mnie postawią zarzuty zorganizowania całej akcji, ale to nie ja celowałem. Myślisz, że ktokolwiek byłby taki durny, żeby donosić na siebie?! Tylko ty stchórzyłeś w ostatniej chwili!
Nie chciał przedstawiać wszystkich swoich wątpliwości. Planował wycisnąć z niego więcej, ale nie mógł nic poradzić na to, że Joe po prostu nie pasował mu na kapusia. Był prostolinijny jak w mordę strzelił. No i… ufał mu. Znali się od zawsze, jeszcze dłużej niż z Bradem.
- Okej, łapię, jak to wygląda. Dowiemy się kto to taki – zapewnił, prostując się. – Pogadam z Bradem, może uda się nam czegoś dowiedzieć przez jego ojca.
- Myślisz, że jego stary będzie na tyle tępy, żeby się nie zorientować o co chodzi?
- Mike, zostaw to mnie. Czegoś się dowiem.
- Steven mówi to samo…
- To twój ojciec też już wie? – zdziwił się.
- Na to wygląda – mruknął niechętnie.
Już sama świadomość tego, że mężczyzna angażował się w jego sprawy była nieprzyjemna.
- I co on ta no? – zapytał chłopak z troską w głosie.
Uśmiechnął się pod nosem. Nikt nie znał jego ojca tak dobrze, jak on sam. Duma Stevena wynikała z wielu czynników. Przede wszystkim z pragnienia, by jego syn był stuprocentowym samcem, spełniającym jego doskonałe wyobrażenia. Mężczyzna nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, jak bardzo oddalony od tego wspaniałego wizerunku był Michael, a jednak obawa o to, że któregoś dnia mógłby się dowiedzieć, przeszywała go od środka. Czuł się tak, jakby ojca okłamywał, choć w istocie nie mówił mu nic. Był pewien, że na każdym kroku go zawodził.
Starał się toczyć tę bezsensowną walkę z samym sobą przez całe swoje dwudziestopięcioletnie życie, nadal bez większych efektów. Pokornie nosił swoją maskę, zrzucając ją tylko wtedy, gdy był zupełnie sam. Najczęściej późno w nocy, bo i za dnia nawet przed sobą wolał się bez niej nie pokazywać. Przynajmniej do niedawna tak było, bo teraz w jego codzienny, zwykły schemat włamał się Maia. I nic już nie było takie samo, a maska pękała coraz bardziej. Coraz trudniej było mu udawać, coraz ciężej utrzymywać, że jego poglądy były naprawdę jego. Zdawać by się mogło, że we wnętrzu Michaela zamieszkało kilka różnych osób, i zwyczajnie tłukło się między sobą o kontrolę nad nim. On sam nawet nie był pewien, której z nich chciał kibicować.
- Nie był zadowolony, że mam kłopoty, ale zły też nie był – odparł w końcu. – Popiera nasze działania, wiesz o tym.
- Taa, a ty? Nadal je popierasz?
- O co ci chodzi, co?
- O nic. Po prostu od tamtej pory cały czas się nad tym zastanawiam. Brad mocno się wkręcił. Gada o tym jak najęty. Ostatnio wymądrzał się i pienił, że podmieniłeś te ładunki. Nie wiem, czy mi się to podoba. Jak starałem się z nim o tym pogadać, to się strasznie wściekł. Obawiam się, że gdyby zostawić chłopaków pod jego wpływem, sprawy przybrałyby dość… znacznie bardziej radykalny obrót niż teraz – ocenił. – Nie daj się zapuszkować, tyle ci powiem.

*

Zerwał się rano, żeby ze wszystkim zdążyć. Początek nowego semestru zawsze było nieco stresujący, mimo że pierwszy miesiąc upłynął mu bez zbędnych komplikacji. Miał jeszcze sporo czasu, ale uznał, że wypadało pokazać się wcześniej, by nie wpadać na ostatnią chwilę na wykłady. Zawsze wyglądało to trochę lepiej, można było z kimś porozmawiać, a może czegoś się przy okazji dowiedzieć. Mike zabrał tylko podręczny komputer, sprawdził czy pozamykał okna i wyszedł na korytarz.
O jakieś pięć minut za wcześnie.
- Zadzwonię, ślicznotko - obiecał jakiś skretyniały, wysoki bałwan w granatowej marynarce.
- Jasne - przytaknął mu od niechcenia, wciąż rozczochrany Maia.
Mike prychnął gniewie pod nosem. Pieprzona kurwa.
- Och, witaj sąsiedzie. Jak miło cię widzieć z samego rana - zakpił słodkim głosikiem. – To będzie dobry dzień.
- Nie mów do mnie, cholerny pedale! – warknął wściekły na cały świat.
Chłopak wykrzywił się do niego i zatrzasnął za sobą drzwi, a Mike walnął pięścią w ścianę tak mocno, że zdarł skórę na kostkach. Nie raz już widział podobną scenę, a jednak tym razem, jakimś cudem wyprowadziła go z równowagi o wiele skuteczniej. Znacznie bardziej niż zazwyczaj.
Nie czuł jedynie obrzydzenia. Coś paskudnego zdawało się wić w jego jelitach, na samą myśl o tym, co jeszcze kilka chwil temu musiało dziać się za tamtymi przeklętymi drzwiami. Naprawdę to właśnie lubił?! Taki był cel jego życia?! Dawać się posuwać każdego chętnemu?! Nie mógł po prostu dać sobie spokoju z tym całym byciem homo? To nie mogło być niewykonalne do kurwy nędzy! Jemu jakoś się udawało!
Szedł w nerwach, nawet nie zauważając mijanych na korytarzu uczelni ludzi. Czuł nieprzyjemny chłód, mimo całkiem ciepłego poranka. Czarne myśli kumulowały się w nim, tworząc niewidzialną tarczę, przez którą nikt nie miałby szans przebić się, nawet jeśli jakimś cudem chciałby spróbować. Zbierało mu się na wymioty, więc rad był, że odpuścił sobie śniadanie.
Przez cały dzień nie zrobił ani jednej notatki. Z nikim nie rozmawiał, a profesorowi, który zwyczajowo poprosił go o podzielenie się z grupą jego opinią, odpowiedział zdawkowo, że w tym przypadku podziela zdanie prowadzącego.
Tak dłużej być nie mogło. Nie powinien przejmować się kimś, kto tak bardzo zainteresowania był niewart. Maia był tym, kim chciał być. Nie był jego przyjacielem, nie był nawet kumplem, czy zwykłym znajomym. Mógłby zdechnąć w rynsztoku, a jemu nie powinna drgnąć powieka, czyż nie? Tak by było nawet lepiej. Jedno ścierwo mniej. Kurwa.
- Michael, mogę cię poprosić na moment do gabinetu? – wyrwał go z zamyślenia głos profesora.
Uniósł zdezorientowany wzrok.
- Oczywiście, już idę - odparł pospiesznie.
Niezadowolony z takiego obrotu sprawy, udał się za starszym, przygarbionym mężczyzną. Planował wracać do domu. Odechciało mu się siłowni, zakupów, a tym bardziej spotkań z Angie. Szykował się kolejny nie jego dzień.

W miejscu urzędowania profesora Richarda Hawke’a było dość nietypowo. Mężczyzna cenił sobie możliwość gospodarowania własną przestrzenią życiową i o ile w przypadku pozostałego grona profesorskiego, podobne podejście skutkowało wnętrzami w bibliotecznym klimacie, tutaj można było się poczuć prawie jak w szklarni.
Ze ścian zwieszały się prawdziwe girlandy bluszczu, powoju i innych chwastów. Z sufitu zwisały paprotki i zielistki, a po kątach stały rozstawione większe, bardziej imponujące okazy. Mike zamrugał, zastanawiając się, czy aby nie pomylili pokoi, lecz profesor zajął miejsce za swoim orzechowym biurkiem, jemu wskazując krzesło z przodu.
- W czym mogę panu pomóc? – zapytał ostrożnie, siadając przed nim.
Mężczyzna pogłaskał się po wąsach, upił prawdopodobnie, już od dawna lodowatą resztkę kawy, która musiała na niego czekać od ponad godziny, zanim to wyszedł na wykład, przetarł okulary i dopiero wtedy skupił się na osobie Michaela. Pochylił się nad biurkiem, a swoją krzaczastą, krótką brodę oparł na zaplecionych palcach.
- Dobiegły mnie bardzo niepokojące wieści, Michaelu – zaczął z wolna. – Znajomy znajomego… chyba wybaczysz mi, że nie będę wtajemniczał cię w zbędne szczegóły? W każdym bądź razie, dowiedziałem się, że zmagasz się z dochodzeniem karnym.
Mike wytrzeszczył oczy. Nie mieli prawa! Nie wolno im było rujnować mu życia, skoro przecież nie mieli cienia dowodów świadczących o jego winie!
- Po twojej reakcji wnioskuję, że wiesz o czym mówię.
- To pomówienia – stwierdził tonem nie znającym sprzeciwu.
- Oczywiście, tak właśnie założyłem. Jednak, muszę uprzedzić cię o konsekwencjach, jakie mogłyby cię spotkać, gdyby owe pomówienia znalazły dla siebie poparcie w dowodach, Michaelu – dodał, świdrując go przenikliwym spojrzeniem swoich popielatych oczu. – Nie jestem twoim wrogiem. W gruncie rzeczy, wiem jaki masz stosunek do pewnych spraw, ale mimo to cenię sobie twoje zaangażowanie w te studia. Byłoby nieopisaną stratą gdybyś musiał je przerwać.
- Tak. To znaczy, może być profesor spokojny. Żeby znaleźć dowody, najpierw musiałyby istnieć…
- Gdyby się jednak okazało, że powiedzmy… pomimo tego, że oczywiście ich nie ma – bo nie miałeś z tamtą przykrą sytuacją nic wspólnego – gdyby jakieś dowody znaleziono, przyjdź do mnie. Pomogę ci podważyć takowe. Nie szukaj innego prawnika, nie pozwól odebrać sobie tego na co zapracowałeś swoją ciężką pracą. Wiem, ile robisz ponad nasz program, doskonale wiem też o twoich dodatkowych zleceniach. Ludzie ze znacznie większym doświadczeniem od ciebie nie radzą sobie tak dobrze.
- D-dziękuję… - wyjąkał.
To dopiero było podejrzane i średnio możliwe. Z tego co wiedział, profesor Hawke nie podzielał jego sposobu patrzenia na pewne kwestie. Co więcej, całkiem prawdopodobnym było, że w tym samym przemarszu, który ostrzelali, szedł jego własny syn. Krążyły plotki, że młody Hawke był gejem. I ten właśnie człowiek chciał mu pomagać? To się kupy nie trzymało. Chyba, że naprawdę wierzył w jego niewinność, ale każdy kto choć trochę go znał, raczej by nie uwierzył.
- Nie wiem co powiedzieć.
- Teraz nie mów nic. Ale nie wahaj się przyjść do nie, skoro tylko poczujesz, że usuwa ci się grunt pod stopami. Mam dziwne przeczucie, że może to nastąpić po najbliższym przesłuchaniu. Oczywiście nie chciałbym cię straszyć.
- Czy pan coś wie?
- Niewiele – zapewnił go. – Wierz mi natomiast, że wiem jak cię z tego wyciągnąć. I zrobię to.

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...