Najgorszy cz.17 - KONIEC!

Tak, nareszcie koniec ;)
Następne opowiadanie będzie zupełnie nowe i nie ukrywam, że trzeba będzie pewnie trochę poczekać. Ono powinno być gotowe już co najmniej od pół roku (przepraszam :( ), ale w ciąży jestem niepełnosprawna, poważnie. Przepraszam Was bardzo, ale zbieranie myśli, układanie zdań (takich z sensem) mnie przerasta.

Ale walczę! - Stąd pytanie przy okazji - Jest opcja, że znajdzie się jakaś chętna duszyczka do sprawdzenia tekstu, kiedy już będzie gotowy? Najsampierw sprawdzę go sama ze dwa razy, a jak uznam, że jest wszystko ok - czyli w praktyce nadal będzie masa błędów, powtórzeń i literówek :D - to wyślę do przeczytania.
Korzyść A! - Od razu całość do przeczytania, bez opłat i czekania
Korzyść B! - Można mnie będzie bezkarnie opierdzielać za durne błędy
Minus główny - No pewnie trzeba będzie trochę ze mną prywatnej korespondencji przerobić ;)

Mam nadzieję, że finał historii przypadnie Wam do gustu, pozdrowienia!
-.-.-.-.-.-.-.-

Troy już nie wrócił z toalety. Mike kątem oka wypatrzył, że razem w Tonym udali się pod ścianę z automatami, a więc mógł spodziewać się, że chłopak przekaże mu rewelację na jego temat. Pytaniem pozostawało, jak Troy się do niej ustosunkuje. Na całe szczęście, Mark zaoferował, że pójdzie do nich i w razie potrzeby załagodzi sytuację.
- Pijecie drinki beze mnie? – poskarżył się Maia.
- Idź sobie pić do swojej nowej koleżanki – fuknął, nim zdołał się powstrzymać.
Chłopak wyszczerzył się, ukazując wszystkie zęby.
- Jesteś przeuroczy, kiedy jesteś zazdrosny, Mike – stwierdził, po czym nie bacząc na nikogo, wcisnął się kolanem na kanapę, objął go i mocno pocałował.
Mike wtulił się w swojego faceta. Pachniał winem i papierosami. Musiał przeoczyć moment, w którym wyszedł palić. Bliskość Mai działała naprawdę kojąco.
- Rany, ale musieliście się męczyć, żeby nie dać po sobie poznać – rzucił John chichocząc. – Gamonie.
Maia odessał się od Mike’a ucieszony, ale został tuż obok, przytulony do jego boku. Najwyraźniej uznał, że nie musi się już kryć. Mike również nie miał najmniejszej ochoty go puszczać.
- Trochę – potwierdził.
- To co, skoro i tak porobiły nam się grupki, to idziemy śpiewać? W sali obok jest karaoke!
- Nieee, za mało jeszcze wypiłem – czknął Joe.
- A pieprzysz głupoty! Masz, wypij szota i idziemy! – upierał się John. – Powiedzcie mu coś!
- No, w sumie. Mógłbyś mi coś zadedykować, czułbym się wreszcie trochę doceniony… – potwierdził Mike.
- Tobie to chyba Family Tree – parsknął Joe.
- To by nawet pasowało do moich relacji w domu - przyznał.
- Miałem na myśli to, jak ty traktujesz mnie! Weź mi nie wyjeżdżaj z trudnym dzieciństwem, dupku!
- Ranisz mnie – oświadczył Mike.
Przy okazji pocałował przyjemnie rozluźnionego Maię. Nareszcie nie musiał go zmuszać do udawania, i to było naprawdę dobre.
- Nawet kurwa zdania nie powie, bez ślinienia się do swojej laski… No ja pierdolę. – Joe wywrócił oczami.
- Luzuj Joe, Maia to facet – oburzył się John.
- Dzięki Johnny, ale już się przyzwyczaiłem – powiedział spokojnie sam zainteresowany. – Joe nie może przeżyć, że ma mniejszego.
John parsknął w drinka, rozlewając część zawartości kieliszka na stół, a Joe spąsowiał tak mocno, że mimo ciemnych świateł lokalu, dało się to zauważyć bez większych problemów.
- Dobra! – oznajmił ze śmiertelnie poważną miną. - Chodź się sprawdzić gówniarzu! – wyzwał Maię.
Zadowolony z siebie Maia, wstał ochoczo z miejsca.
- Dobra.
- No na pewno! – oburzył się Mike. – Po moim trupie!
- Nie prowokuj… - zaśmiał się chłopak.
- Maia, chyba żartujesz?!
Skoczyło mu ciśnienie. Jego facet chyba naprawdę planował go wykończyć nerwowo. A do tego Joe! Naprawdę nie widział nic dziwnego w tej durnej sytuacji?!
- Wiesz Mike, to są poważne sprawy – wtrącił John. – Maia uderzył w najczulszy punkt. Rzucił Joe wyzwanie, naraził jego honor na szwank! Ja bym mierzył! – Stwierdził, celowo podjudzając starszego kumpla.
- Idziemy! – oznajmił Joe, chwiejąc się nietrzeźwo na nogach. – Chyba, że tchórzysz?!
- Ani mi to w głowie – zaśmiał się Maia.
- Nie zgadzam się!
Mike panikował. Niby jak oni zamierzali dokonać takiego… pomiaru, kurwa!
- Mike, wyluzuj kochanie.
- No i musi wam stanąć – przypomniał John.
- Johnny, kurwa, zamilcz!
- No musi! Niby jak inaczej mają zmierzyć?
- A co, masz przy sobie linijkę?! I tak nie zmierzą! Cholera, opanujcie się, zgoda?! Co wy macie po pięć lat wszyscy?!
- A ty coś taki poważny? Ja mogę robić za sędziego! – zaofiarował się John.

Dwadzieścia minut później, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę, Mike stał w drzwiach od łazienki, pilnując, żeby inni goście klubu chwilowo korzystali z innego wejścia. Joe i Maia, zamknięci w kabinach, mieli doprowadzić się do „stanu nadającego się do pomiaru”, a Johnny z poważną miną bokserskiego sędziego, rolował w dłoniach dwie kolorowe słomki, za pomocą których planował zaznaczyć wyniki.
- Czy ja mogę pomóc Mai? – wtrącił Mike.
- Chyba w trzepaniu! – usłyszał zza drzwi.
Johnny zachichotał.
- Nie ma mowy! Ty jesteś nieobiektywny. Mógłbyś zafałszować wyniki – oznajmił.
- Cholera, możesz sobie wyobrazić, że nie jestem specjalnie uszczęśliwiony faktem, że zamierzasz macać kutasa mojego faceta! – prychnął rozhisteryzowany.
Alkohol szumiał mu w głowie, hiperbolizując te abstrakcyjną sytuację. Właściwie sam już nie do końca wiedział, czy się śmiać, czy płakać.
- Ja podejrzewam, że nie tylko ty macałeś tego kutasa w jego dwudziestoparoletnim życiu, więc nie panikuj. Twój ukochany, raczej nie poleci na mnie od pierwszego macnięcia – naprostował go John. – Ej, ja na serio wolę laski, Mike! – zaśmiał się. - Chociaż kto wie, jak już sobie popatrzę… - Najwyraźniej nie mógł się powstrzymać. - Ha, ha! Nie bij!
- Dobra, ja już - krzyknął Joe.
- Ja zdążyłem się spuścić, ale spoko, mogę ci dać fory! – dodał od siebie Maia.
- Kurwa mać, ja pierdolę, kurwa… Nie wierzę. Nie znam was, kurwa – powtarzał Mike, coraz mniej pilnując korytarza.
Johnny, zupełnie olewając jego reakcję, otworzył drzwi od kabiny Joe, który ustawiony w wojskowym rozkroku, prezentował dumnie swój… no cóż, mimo wszystko niepełny wzwód. Minę miał tak poważną, jakby chodziło co najmniej o próbę na obecność narkotyków.
Chwilkę później dumny z siebie John zaprezentował Mikowi zagiętą zieloną słomkę.
- Jesteście pojebani – podsumował, wiedząc, że już za późno na próby perswazji.
Kiedy Maia otworzył swoją kabinę, dosłownie zaniemówił. Jego chłopak był naprawdę pijany. Widać to było nie tylko po jego zamglonym spojrzeniu (niesamowitym, swoją drogą), ale także po zmierzwionych włosach, opadających mu na prawą stronę, a przy okazji sterczących we wszystkich kierunkach. Jego dłuższa, biała koszula była rozpięta pod szyją, a dołem z jej połów, wystawał sztywny obiekt pomiaru. Spodnie miał opuszczone do kostek i opierał się zawadiacko o framugę drzwi. Delikatnie rozchylone usta, łaknące tlenu w dusznym pomieszczeniu, lśniły wilgocią.
Mike poczuł, że i jemu zrobiło się ciasno w spodniach.
Johnny nie zdradzał podobnych reakcji. Bezprecedensowo podszedł do chłopaka i nakazał mu przytrzymać koszulkę wyżej. Kilka sekund później, wyprostował się ze zgiętą słomką koloru niebieskiego.
Maia zachichotał widząc minę Mike’a. Skinął na niego ledwie zauważalnie, a on znalazł się tuż przy nim, dosłownie w tej samej chwili.
- Nakręciłeś się – szepnął mu do ucha.
- Pragnę cię tak mocno, że zaraz oszaleję – potwierdził, wzdychając mu w szyję.
Obaj wtoczyli się z powrotem do kabiny Mai i zamknęli od środka. Mike natychmiast zdarł z chłopaka koszulę, chciwie dotykając jego spoconego ciała. Całował go na oślep, pieszcząc językiem bladą skórę, a dłonią - nadal sztywnego penisa. Jednocześnie, nieporadnie starał się uwolnić od własnych spodni.
- Panowie, uwaga, uwaga! Wygryyyyywaaaaa… - John chyba nawet nie zorientował się, że publika mu zniknęła. – MAIA! Maia…? – dodał, chyba orientując się w temacie.
W tym czasie Mike pieścił kochanka, wciskając poślinione naprędce palce w jego ciasny tyłek. Maia skomlał wijąc się w jego ramionach, aby lepiej dopasować się do jego ruchów. Obaj kompletnie stracili kontakt z rzeczywistością. Unoszeni na falach pożądania, mieli kompletnie gdzieś to co działo się na zewnątrz.
- Ej kurwa, poważnie?! – dobiegł ich głos młodszego kumpla. – Nie mogliście do pokoju wytrzymać?!
- Czy oni poszli się jebać?!
- Chyba postanowili przeprowadzić własne pomiary – zachichotał chłopak.
- Ej, ale to niemożliwe! Pokaż mi! – fuknął Joe. – Przecież są praktycznie takie same!
- No prawie, ale jednak na plus dla niego. No i miał grubszego – oznajmił pogodnie Johnny.
- Pierdolisz…
- Nie no poważnie, PRAWDA?! MIKE, prawda? Ej, dobra zostawmy gołąbeczki samym sobie, obiecałeś mi karaoke!
- Serio chcesz?
- Jak cholera! Chłopaki, idziemy śpiewać, okej?!
Nie byłby w stanie odpowiedzieć, nawet gdyby chciał. Miał zajęte usta. Maia wpychał się w niego, przeklinając jego nową, mocno wystrzyżoną fryzurę, za niemożność szarpania za włosy. Ostatnie przekleństwo przerwał głośny jęk rozkoszy, poprzedzający obfity wytrysk w usta Mike’a. Chłopak poruszył się w nim jeszcze kilka razy, a on pozwolił mu na to, obserwując zmieniające się oblicze kochanka, z napiętego, wykrzywionego pożądaniem, na rozluźnione i szczęśliwe.
Maia nie dał mu długo patrzeć. Szarpnął go do góry, by zaraz popchnąć na toaletę i zaraz władował się mu na kolana. Mike myślał już tylko o tym, żeby wreszcie się w nim znaleźć.
- Tyłem… – zaskomlał, całując jego brzuch.
Na skórze Mai, szybko pojawiły się sine ślady jego pieszczot. Uwielbiał je zostawiać.
- Najpierw musisz mnie puścić… - sapnął chłopak.
Niechętnie zrobił to, a on zsunął mu się z kolan i zgrabnie wypiął pośladki. Mike natychmiast złapał go za biodra, przyciskając je do siebie. Nacisnął na plecy Mai, a ten wygiął je w łuk, opierając dłonie na drzwiach kabiny. Wyglądał… w tak cholernie wyuzdany sposób, że Mike wcisnął się w niego od razu, nie będąc w stanie wytrzymać ani chwili dłużej. Doszedł praktycznie w tej samej chwili, gdy tylko poczuł gorące, drżące z napięcia wnętrze kochanka. Objął go z całych sił, wtulając twarz w spocone plecy. Było nieziemsko.
- Kocham cię – wystękał nieporadnie.
- Jest opcja, że powtórzysz to, jak już go wyjmiesz? – parsknął chłopak.
- Kocham cię… - pocałował go kilka razy, przesuwając palcami po jego bokach. Znowu sztywniał. – Maia…
- Do pokoju…?
- Koniecznie.

Obudził się z bólem głowy, choć i tak było znacznie lepiej niż się tego spodziewał. Po kilku minutach bezczynnego leżenia, udało mu się rozkleić powieki na tyle, by podjąć pierwszą próbę rozejrzenia się po zajętym terytorium.
Powoli uniósł się na łokciu, natychmiast żałując tej decyzji, bowiem szybko zakręciło mu się w głowie, a zmięty organizm wysłał mu nieprzyjemny sygnał ostrzegawczy, informujący o tym, że zawartość żołądka nie była jeszcze zupełnie bezpieczna. Mike znieruchomiał czekając, aż mdłości przeminą, po czym kontynuował zwiad. Koniecznie musiał się napić wody.
Obok niego, na jednoosobowym materacu, maksymalnie odsuniętym od całej reszty, spał Maia. Chłopak był nagi. Mike zerknął na siebie, aby przekonać się, że sam wyglądał podobnie. Średnio dobra wiadomość zważywszy na to, że obok, na złączonych materacach, leżeli jeszcze Troy, Joe i Johnny. John, kompletnie rozwalony, zajmował większą część wspólnej przestrzeni. Spod dwóch kołder wystawały mu jedynie dready i końcówki palców u stóp. Joe leżał obok niego pod swoją własną, choć z młodszym kolegą dzielił skrawek puchatej poduchy. Lekko odsunięty Troy, wywalczył dla siebie poduszkę, ale nogę grzał pod tą samą kołdrą, co Joe. Dzięki bogu, wszyscy spali.
Mike namierzył swoje bokserki i starając się nie obudzić Mai, wyswobodził się delikatnie z jego ramion. Ledwie przytomnie skierował się do salonu. Tam, na kanapie leżał całkowicie ubrany Tony. Nadal trzymał palec w butelce po whisky. Mark spał naprzeciw niego, ale on przyniósł sobie chociaż koc i poduszkę. Na stoliku leżała pełna popielniczka. Co ciekawe, idąc dalej, Mike zauważył, że na podłodze leżały szpilki i dziwnie znajoma bluzka z cekinami. Przetarł oczy ze zdziwienia.
Chwiejnym krokiem podszedł do aneksu kuchennego, by móc nareszcie nalać sobie szklankę wody. Wypił ją duszkiem, po czym ponownie napełnił naczynie. Drugą szklankę wypił nieco spokojniej, starając się odzyskać zdolność rozumowania.
Niewiele pamiętał z ich wczorajszego powrotu. Wiedział tylko tyle, że na pewno kochał się z Maią kilka razy, aż po prostu nie padli z wycieńczenia. Ile razy, o której i dlaczego po fakcie nie ubrali na siebie chociaż gaci, nie miał pojęcia. Powrotu kolegów również nie pamiętał.
Po chwili dotarło do niego, że chyba słyszał bulgotanie wody. Zdziwiony, udał się w głąb pomieszczenia, gdzie odkrył nadal włączone jacuzzi. W wodzie pływał… chyba stanik.
Wyłączył mechanizm, uznając, że albo Roy, albo Chris koniec końców musieli zaliczyć, ale w najśmielszych wyobrażeniach nie byłby w stanie przygotować się na widok, który rzeczywiście zastał, wchodząc do mniejszej sypialni.
Owszem leżała tam naga blondynka z wczoraj.
Oraz wtulony w jej biust Roy.
Jak również obejmujący Roya, w pozycji na większą łyżeczkę, Chris. Jego noga, wsunięta pomiędzy uda młodszego chłopaka, dotykała łydki dziewczyny.
Żadne z nich nie miało nic na sobie.
Mike’owi szczęka opadła tak nisko, że pewnie musiałby przykucnąć, żeby ją pozbierać. Z bardziej ciekawych szczegółów dopatrzył się kokosowego żelu nawilżającego (jego i Mai), spoczywającego przy wezgłowiu zajętego łóżka, tuż ponad burzą rozczochranych, blond włosów.
Nie był pewien, czy powinien był widzieć tę scenę. Nie był też pewien, czy może Roy i Chris nie woleliby udawać, że nigdy nie miała miejsca, a on mówiąc szczerze, wolałby im to umożliwić. Z tym że z dwojga złego, chyba lepiej było, żeby obudził ich on, niż Joe. O ile chłopak najwyraźniej nie miał problemu z nim, o tyle do własnego brata mógłby podejść z mniejszą dozą wyrozumiałości.
Tylko, że niby jak miał ich obudzić… Może jednak lepiej byłoby się wycofać… Uznając, że tak będzie najbezpieczniej, odwrócił się na pięcie, ale właśnie wtedy poranny helikopter dał o sobie znać ze zdwojoną mocą. Stracił równowagę i wyrżnął w komodę pod ścianą, swoim odsłoniętym biodrem.
Samo uderzenie, być może by nikogo nie ruszyło, ale soczyste: „KURWA MAĆ” i owszem, zbudziło Chrisa.
- Mike? – jęknął zaspany.
Roy i blondynka poruszyli się przez sen, ale oboje tylko zakleszczyli się na sobie ciaśniej i ponownie znieruchomieli. Starszy chłopak uśmiechnął się delikatnie na ten widok, prezentując swoje oszałamiająco białe zęby.
- Przepraszam, chyba nadal jestem najebany – bąknął Mike. – Już sobie idę…
- Nie spoko, poczekaj, idę z tobą – odparł, powoli podnosząc się z łóżka. – To pewnie dla ciebie mały szoczek – mrugnął.
- No trochę…
- Ach, wybacz, że zabrałem wasz żel. Odkupię wam. Nie miałem nic pod ręką… Chciałem zapytać, ale byliście zupełnie nieprzytomni, a buteleczka leżała obok… zresztą, sam rozumiesz… - wyjaśnił.
Sęk w tym, że Mike kompletnie nie rozumiał, i bynajmniej nie o żel chodziło. Zwyczajnie nadal nie pozbierał szczęki.
- Ty i Roy… i ona…? Zresztą, dobra. Nie pytam – zarzekł się, rozmasowując obolałe biodro.
- Wyjdziemy na fajkę? – zapytał pogodnie Chris, zerkając z czułym wzrokiem w stronę łóżka.
- Pewnie, czemu nie…
Na zewnątrz było przeokropnie zimno. Nawet kiedy ubrali na siebie spodnie, kurtki i czapki, paląc oparci o balustradę, trzęśli się delikatnie. Z drugiej strony, dzięki temu łatwiej było dojść do siebie. Mike powoli przytomniał, a i w głowie kręciło mu się odrobinę mniej. Zerknął na zaróżowioną od mrozu twarz Chrisa, a chłopak uśmiechnął się do niego.
- Zobacz Mike, jaki piękny śnieg – rzucił.
- Taaa – mruknął. – Zamierzacie powiedzieć Joe?
- Przypuszczam, że nie zamierzamy powiedzieć nawet Roy’owi – westchnął. – Byliśmy totalnie nawaleni i podziałały hormony, ale nie sądzę, żeby chciał pamiętać.
- Mogę zapytać czy ty… eee… mam na myśli, że wiesz…
- Kurczę, Mike. Spodziewałem się, że akurat ty nie powinieneś mieć oporów przed nazywaniem rzeczy po imieniu! No jasne, że podobają mi się faceci. Nie tylko. A po cóż się ograniczać? Ale zawsze uważałem, że Roy jest śliczny. Skoro nadarzyła się okazja, to jak mógłbym nie skorzystać? Tylko teraz będzie mi smutno, że to tylko raz. Było ekstra – wyszczerzył się.
- Może jemu też się spodobało…?
- Głównie spodobała mu się Monica, ale popychany przeze mnie, wcale nie narzekał – stwierdził wyraźnie z siebie zadowolony. – Kurczę, Joe powiesiłby mnie za to na suchej gałęzi – zaśmiał się, chowając nos w szalik.
- Też mi się tak wydaje – przyznał Mike.
- Ale co? Z tego wynika, że masz podobnie jak ja, prawda? W końcu tak długo byłeś z Angie. Ona też jest śliczna – wspomniał ochoczo.
- Nie. Ja zdecydowanie wolę facetów – westchnął. - Chociaż nie wiem, czy mogę się tak określić. Zupełnie szczerze musiałbym powiedzieć, że wolę Maię. Nikogo innego.
- Oj, jakie to słodkie! – Oczy Chrisa roziskrzyły się szczerą radością. – Dobrze wiedzieć, że jesteś szczęśliwy, Mike. Zawsze wydawałeś mi się taki przygaszony – stwierdził. – Naprawdę widać różnicę.
- Dzięki – odparł odrobinę zawstydzony. – Czyli co, jednorazowa przygoda? – zapytał, wracając do tematu Roya.
- Raczej tak. Poza tym, dobrze mi przy Stefanie. Jest cudowna. No ale tyłeczek Roya chętnie zwiedziłbym jeszcze raz – oznajmił bez skrępowania. – Kto wie, może kiedyś.
- Jesteś pojebany – zaśmiał się Mike.
- Uznam to za komplement – rzucił, unosząc dłoń z papierosem, zupełnie jakby wznosił toast.
Właściwie mieli wracać, gdy dołączył do nich Troy, więc wypalili razem jeszcze po jednym. Chłopak niewiele mówił, ale szybko dało się odczuć, że Tony powtórzył mu wszystko czego sam się dowiedział, przy okazji ubarwiając relację o własne zdanie. Szczęśliwie, Troy nie wydawał się być, aż tak zdegustowany chłopakiem Michaela, jak jego przyjaciel. Stwierdził jedynie, że nic mu do tego z kim Mike sypia, i że chociaż nie podoba mu się to, to nie zamierza go przez to obrażać. Przynajmniej tyle. Nie było tak źle.
Później dołączył jeszcze Joe, jęcząc utrudzenie o tym, że jego brat najwyraźniej zaruchał, i że teraz przez cały wyjazd będzie musiał słuchać jaki to z niego macho.
Ani Chris, ani tym bardziej Mike nie odezwali się słowem.
Godzinę później, zamówili śniadanie do pokoju, bo jakoś nikt nie kwapił się, żeby schodzić na dół do restauracji. Tony, cały czas naburmuszony, ogólnie mało się odzywał i unikał spojrzenia Mike’a, rozmawiając półgębkiem z Markiem. Roy, gdy tylko się ocknął, wyszedł odprowadzić nową koleżankę, więc na powitanie rzucił im tylko szybkie: „cześć chłopaki”. Johnny spał jak zabity do południa, a Maia gdzieś w międzyczasie zawinął się pod prysznic.
Typowy, skacowany poranek trwał prawie do pory obiadowej, kiedy to po prostu dojedli pizzę z rana.

- Która jest? – zapytał John ziewając szeroko, gdy nareszcie zaszczycił ich swoją obecnością. – Dlaczego nikt mnie nie obudził?
- Żebyś kurwa znowu nie zaczął śpiewać – odpowiedział mu Joe. – Dzięki, ale mam dość na najbliższe stulecie!
- A ja ci Dov’e L’Amore zadedykowałem… - westchnął. – Jest jeszcze pizza dla mnie?
- Chodź młody, przyoszczędziłem ci z ostrą papryką - odezwał się Troy.
- Jezu, jeden normalny. Dzięki, bracie! – ucieszył się chłopak. – A gdzie jest Roy? Wkurwiony ryj Tony’ego, widzę.
- Niby kto jest wkurwiony? – odezwał się wspomniany.
- A nie? Mike posuwa Maię, a ciebie dupa boli – stwierdził spokojnie przeżuwając kawałek zimnej pizzy.
Chris prawie się posmarkał w szklankę.
- Proponuję, żebyś pilnował własnego tyłka – warknął Tony. – Odjeb się młody.
- Ej! Nie czepiaj się mojego dzieciaka, tylko dlatego że ci prawdę powiedział – wtrącił Joe. – Może źle go wychowałem, ale nie dam dręczyć.
- Sam mnie dręczysz – wypomniał mu Johnny.
- Mnie wolno. A Roy poszedł odprowadzić swoją laskę.
- Co ty pieprzysz?! Przespał się z nią?!
- Język, gówniarzu! I ja też nie ogarniam… Przecież to mój brat. Ma tak samo zjebany ryj… – zauważył Joe.
- Jesteś dla siebie zbyt surowy – rzucił Maia. – Owszem, masz zjebany ryj – podkreślił, robiąc zgrabną pauzę - ale Sally jest ładna, a jednak coś tam w tobie dostrzegła.
- To zapewne jego złota osobowość – zachichotał Troy.
- Na pewno – potwierdził Maia z wrednym uśmiechem. – Sam miałem okazję poznać go od najlepszej strony.
- I będziesz mi to pamiętał do grobowej deski?
- Czasem lubię sobie powspominać. Wtedy poświęcałeś mi znacznie więcej uwagi niż teraz.
Joe odrobinę się zmieszał.
- Maia, odpuść – wtrącił od siebie Mike.
Wolał oddalić ten temat, nim Joe wspomniałby publicznie o poprzednim zajęciu jego chłopaka. Być może Maia wolał udawać, że ma na to wywalone, ale on nie chciał by ktokolwiek miał jakiekolwiek powody źle o nim mówić.
Maia wzruszył ramionami, nie odzywając się więcej.
- Na fajkę? – zagadnął go Chris.
- Kogo pytasz! – ucieszył się chłopak.
Tony nieśmiało uniósł się z fotela.
- Idę z wami – powiedział w końcu.
Maia ani trochę dyskretnie wywalił na niego oczy, unosząc brwi, ale Chris uśmiechnął się zachęcająco.
- No to chodź, dam ci skręcane.
Ledwo zamknęli za sobą drzwi, a wszyscy odetchnęli z ulgą. Głównie Mike. Może jednak jego związek nie popsuje Joe całego wyjazdu.
Johnny akurat wywracał oczami, odrobinę parodiując Tony’ego, ale wyjątkowo nie dodał nic uszczypliwego.
- To co robimy dzisiaj? Jakaś mała powtórka? – zagaił. - Mike, wczoraj nas z Maią totalnie wystawiliście, Troy i Mark to samo, trzeba to będzie nadrobić! O tamtym długowłosym kretynie nawet nie wspominam, bo przecież równie dobrze może nam psuć atmosferę na parkiecie, co i tu, w pokoju. Powinien być zadowolony. Swoją drogą powinien pójść w ślady Roya, to może by mu przeszło…
Mike pomyślał, że Tony raczej na pewno nie chciałby iść w dokładne ślady Roya, no ale John nie widział tego co on.
- Nie tym razem, dzieciaku. Dzisiaj proponuję ostrożniej, bo jutro nareszcie idziemy zjeżdżać. Pasowałoby się nie zabić – przypomniał im wspaniałomyślnie. – Mamy kilka możliwości do wyboru, ale saunę i spa zostawiłbym na wygrzanie się po jutrzejszej zabawie. Za to dzisiaj byłoby spoko odwiedzić kręgielnię, co wy na to? Mają też stoły bilardowe, a dla Johnny’ego pewnie znajdzie się jakiś automat do Dance Dance Revolution.
- Mnie pasuje – zgodził się Joe.
- Pod warunkiem, że Joe ze mną zatańczy! – skomentował natychmiast John.
- Rozpędziłem się… - mruknął po nosem Joe.
- Mnie też pasuje – dodał Troy, lekceważąc ich wzajemne przekomarzania.
- I mnie – przytaknął Mark.
Mike ucieszył się na myśl, że może wreszcie opuszczą pokój. Nie żeby w samym nic nierobieniu było coś złego. Po prostu pomimo rozmiarów ich apartamentu, ostatecznie okazywało się, że na dziewięć różnych zestawów charakterów, wciąż było zbyt mało miejsca.
- No i dobra – potwierdził najmłodszy. – Może tam wreszcie kogoś poznam. Jezu, umrę prawiczkiem, przysięgam…
Troy zarechotał, ale zaraz wziął się za pocieszanie kolegi, natomiast Mike, korzystając z dogodnej okazji, zagadnął Joe. Już wcześniej zauważył, że chłopak dość często znikał im z oczu, w dodatku z telefonem w dłoni, więc skinął na niego odchodząc na bok, w stronę aneksu kuchennego.
- Jeśli coś jest nie tak, to powiedz mi o tym. Wszystkie plany możemy jeszcze zmienić. Wiesz, że jesteśmy tu dla ciebie, prawda? To tobie się ma podobać.
- Ty to potrafisz przyładować troską po barach – zaśmiał się niezręcznie. - Wszystko jest zajebiście, stary. Naprawdę – uspokoił go. – Po prostu trochę tęsknię za Sally… Brakuje mi jej porannego męczenia i wysyłania mnie po mąkę w trakcie meczu... No i… - chłopak rozglądnął się, upewniając się, że Mark był skupiony na rozmowie z Johnem i Troyem. – Tylko nie złość się, że wcześniej nie mówiłem, bo to świeża sprawa – uprzedził.
Mike uniósł brwi.
- Zaczynam się niepokoić…?
- Sally jest w ciąży – przyznał zarumieniony. – Piąty albo szósty tydzień – zaśmiał się nerwowo.
- Naprawdę?! – Oczy Mike’a rozeszły się szeroko jak talary. – Niesamowite! Gratulacje człowieku! – ucieszył się.
- No… - potwierdził speszony, choć wyraźnie szczęśliwy.
- Nie chcecie jeszcze o tym opowiadać? – dopytał delikatnie wskazując na resztę.
- Sally prosiła, żeby nie mówić. Najpierw sama musi się z tym oswoić, zresztą upiera się, że jak przeżyje trzeci miesiąc, to wtedy będzie opowiadała. Na razie kiepsko się czuje, a wiesz, jeszcze ten cały ślub… Nie jest jej łatwo.
- No pewnie – przytaknął. – Ale przecież mogliśmy przełożyć wyjazd… albo chociaż zmienić jego formę, żebyś nie musiał wyjeżdżać na prawie cały tydzień?
- Ej, to w końcu wyjazd kawalerski, nie? Kiedy się z wami pobawię, jak nie teraz. Najbliższe kilka lat mam z głowy!
- Trochę racja, ale może nie będzie aż tak źle – uspokoił go. – W razie czego, to znam kogoś kto ma świetną rękę do dzieci. Na pewno chętnie wam pomoże – uśmiechnął się przebiegle.
- O! Żebyś wiedział, że na pewno się odezwę!
- Czyli co… Po prostu standardowo siedzisz pod pantoflem, tak? – zapytał starając się rozluźnić atmosferę. – A ja się głupi martwiłem…
- Patrz na siebie! Na rozstanie z Angie kupiłeś jej sukienkę! – oburzył się Joe, komentując ten fakt trochę zbyt głośno, żeby umknął pozostałym.
- To prawda! – rzucił Mark. - Swoją drogą, wielkie dzięki – dodał sarkastycznie. – Ja miałem przywilej dokupić do niej buty i torebkę, bo podobno ty na pewno byś tak zrobił… Same buty były dwa razy droższe od kiecki - mruknął niepocieszony.
Mike czując się wyjątkowo niezręcznie, wzruszył ramionami. Raczej nie potrafił rozmawiać o Angie z jej nowym chłopakiem. Bał się, że mógłby palnąć coś, co by popsuło atmosferę. Sam fakt, że Mark nie widział problemu w kumplowaniu się z nim, był nieco dezorientujący. O ile na początku odnosił się do niego ze zrozumiałą rezerwą, to od jakiegoś czasu dogadywali się zupełnie bardzo dobrze.
- Zmusiła mnie… - powiedział na swoją obronę.
- Coś o tym wiem – potwierdził. – Przyznaj, wiedziałeś co robisz wypisując się z tego interesu – zażartował.
- To co, czekamy na Roya i będziemy się zbierać? – zapytał Joe. – Wypadałoby zapytać palaczy czy plany im pasują.
- A kto by się nimi przejmował, nieobecni głosu nie mają – stwierdził John. – Idę im powiedzieć.

Tym sposobem, wieczorem tego samego dnia, znaleźli się w niewielkiej hali na poziomie minus jeden. Krzykliwe pomarańczowe ściany, dodatkowo podkreślone kolorowymi, ledowymi panelami, dosłownie wżerały się w mózg. Mike był ciekaw czy ten efekt był zamierzony, bo on sam ledwo widział te cholerne kręgle, co tu mówić o tym, żeby w nie trafić.
Męczył się okropnie w okularach, ale przez poprzednią noc i wszystkie konsekwencje z nią związane, gdzieś po drodze zapodział soczewki, a jeszcze nie wpadł na pomysł, skąd wziąć nowe. Pewnie będzie musiał poprosić o pomoc kogoś z obsługi. Dobrze, że chociaż Maia już go takim widział, bo regułkę o tym, że tak, miał wadę wzroku, musiał powtórzyć z pięć razy. Aż dziw brał, że dosłownie każdy z jego kumpli nie podszedł osobno, żeby go o to zapytać.
Stanęło na tym, że rozgrają turniej w kręgle, a zwycięska drużyna podejmie decyzję o tym, co będą robić później. Podzielili się na trzy grupki. On, Joe i Mark trafili do jednej, Maia był razem z Chrisem i Tonym, a Troy męczył się z Johnnym i Royem. Trochę żałował, że Maia wolał swoją ekipę palaczy, tym bardziej odkąd dowiedział się jak szerokie były gusta Chrisa. Nagle zaczął zauważać gesty na które wcześniej nie zwróciłby uwagi, i choć tak naprawdę nie podejrzewał kolegi o próbę poderwania mu chłopaka, to jednak irytowała go ta ich świeża zażyłość. Wydawać by się mogło, że pracujący w salonie motocyklowym Chris, nie powinien mieć z Maią, aż tylu wspólnych tematów.
Wstyd byłoby mu się do tego przyznać, ale w zaistniałej sytuacji, negatywne nastawienie Tony’ego nawet mu odpowiadało. Przynajmniej nie było mowy o żadnych dwuznacznych żartach. I to ani w stosunku do Mai, ani tym bardziej do Roya.
Szybko okazało się, że podejrzenia Chrisa, odnośnie prawdopodobnej reakcji brata Joe, trafiły w sedno. Chłopak, odkąd tylko wrócił, zachowywał się dziwnie. Mike wyłapał to od razu, ale nawet pozostali, nieświadomi przyczyn, zdawali się to w mniejszym bądź większym stopniu zauważać. Joe wymyślił, że Roy zapewne doświadczył miłości od pierwszego wejrzenia, złożonej przed obliczem pięknej blondynki, a reszta mu przytaknęła. Roy nie zaprzeczył i tak już zostało.
Cóż, na jedno, zgodnie z przewidywaniami Joe, Roy często i zdecydowanie nazbyt głośno podkreślał swój sukces w amorach, a na drugie unikał Chrisa jak ognia. Było to dość ciekawe, bowiem Mike przyłapywał go na sekretnych spojrzeniach kierowanych w stronę chłopaka. Roy płoszył się okropnie, kiedy tylko ktoś odezwał się do niego znienacka, a gdy Chris przyniósł im wszystkim całą tacę piwa, każdemu osobiście wręczając jego kufel, swój przyjął odwrócony bokiem, uparcie wgapiony w białą kulę do kręgli.
Jak dobrze, że on miał ten etap za sobą… Pewnie, że nie całkowicie, ale dzięki Mai wszystko było takie proste, tak łatwe do zaakceptowania i tak zrozumiałe, że w obecnej sytuacji, robiło mu zwyczajnie żal Roya. Doskonale wiedział, że bez względu na faktyczne preferencje chłopaka, czekało go teraz wiele godzin spędzonych na rozmyślaniu. Oby doszedł w nich do czegoś konstruktywnego.
- Mike, dalej będziesz się modlił do tego piwa, czy rzucisz wreszcie? – upomniał go Joe.
- Idę, idę – odparł szybko, wstając od stolika.
Po pierwszej serii, najlepszym wynikiem cieszyła się drużyna Troya. Oni szli łeb w łeb z palaczami, ale tylko dzięki temu, że Mark był w te klocki dość dobry, bo on i Joe pracowali jedynie na obniżanie jego wyników, radząc sobie przeciętnie. Chris był świetny, zresztą jak zawsze, we wszystkim. Maia rzucał do tej pory tylko raz, zbijając cztery kręgle, a Tony, poza początkowymi sukcesami (zanim zaczęli liczyć punkty), utrafił ich trzy.
Mike doszedł do toru, sięgnął po swoją kulę i ustawił się przed linią rzutu. Naprawdę kiepsko widział. Zamachnął się i rzucił. Swój kiepski wynik odnotował z zawodzącego jęknięcia Joe, bo mówiąc szczerze, nie wiedział nawet, czy trafił w kręgle, czy obok.
- Trzy punkty – powiedział mu Mark. – Nie jest źle, ale poszłoby ci lepiej, gdybyś odrobinę rozstawił nogi.
- Okej, następnym razem spróbuję – powiedział, biorąc sobie tę radę do serca.
Na linii ustawił się Tony, za to Mike został zaatakowany przez Maię.
- Biorę cię za słowo… - szepnął mu przebiegle w ucho.
Chwilę mu zajęło, nim zaskoczył o czym chłopak mówił, ale momentalnie krew podbiegła mu do twarzy.
- Nie ma mowy, kochanie – oznajmił mu.
Maia zachichotał, po czym poinformował go, że tylko żartował. Mike wcale się nie uspokoił. Mimo wszystko, nadal wolałby czuć się bezpiecznie w towarzystwie własnego faceta…
Konkurs przedłużali kilkukrotnie, bowiem kilku z nich bawiło się tak dobrze, że wcale nie chcieli kończyć. Ostatecznie, znowu się podzielili. Na ekipę pijącą przy stoliku oraz na tę która nadal grała. Tylko Johnny z Troyem zwinęli się obok, żeby móc pobawić się stołem do bilarda.
„Pobawić”, bowiem Mike był przekonany, że obaj nie mieli pojęcia, jak w ogóle zabrać się za grę. Nie żeby się śmiał, sam nie miał. Domyślał się jedynie, że ta mała kostka z dziurką na końcu, służy do tego, żeby się końcówka kija nie ślizgała.
Jego Maia, biegał co chwila po kolorowe, coraz to bardziej fantazyjne drinki. Kupował je dla siebie, Roya i dla Johnny’ego, ale i tak pili je wszystkie wspólnie, tak żeby w ten sposób spróbować kompletnej oferty tutejszego baru.
Chris, kiedy wreszcie znudził się kręglami, usadził swoje szlachetne jestestwo na kolanach u Joe, a przynajmniej siedział na nim, dopóki Tony nie przyniósł mu fotela z sąsiedniej sali.
Wieczór zapowiadał się fajnie, ale zdecydowanie nie wróżył powodzenia dla ich śnieżnych planów. Mike powoli tracił wiarę w to, że w końcu na zaplanowane narty się wybiorą, ale dopóki wszyscy dobrze się bawili, nie widział powodów do narzekań.
- MAIA?! - Rozmyślanie o ich najświeższych planach przerwał mu czyjś wyraźnie zaskoczony, nieznany mu głos.
Odwrócił głowę w stronę przejścia przy barze, gdzie równie zaskoczonego Maię, trzymającego w dłoniach trzy kolejne drinki, zaczepił jakiś mężczyzna.
Człowiek ten wyglądał na około czterdzieści lat, choć wyraźnie pozował na mniej. Miał na sobie casualowe, musztardowe spodnie i ciemnozieloną koszulkę polo. Był z kobietą uzbrojoną tak wysokie szpilki, że wzrostem równała się z Maią (który był przecież niewiele niższy od niego). Same popielate buty sięgały jej za kolana, jak jakieś getry. Na sobie miała krótką, różową sukienkę koktajlową, ledwie zasłaniającą tyłek, a mini torebka na kilometr waliła drogą, ekskluzywną marką. Nie chciał oceniać. Ale robił to. Wyglądało na bogatego typa ze swoją lalką. Oczywiście mógł się mylić.
Od razu zapaliła mu się ostrzegawcza, czerwona lampka.
- …witaj… … …widzieliśmy. …
Maia coś powiedział, ale Mike niewiele zrozumiał. Bezbłędnie natomiast odczytał niezręczność w jego głosie. Lampka zalśniła intensywniej. Zwłaszcza, kiedy facet głośno zarechotał, a jego partnerka została oddelegowana do loży.
- Zaraz wracam – rzucił luźno do reszty, po czym udał się w kierunku swojego chłopaka.
- Dobry wieczór – przywitał się. – Jakiś problem? – zwrócił się do Mai.
- Żaden – odparł dziwnie skrępowany. – Jak mówiłem, jestem z kimś – powiedział do gapiącego się na niego mężczyzny, wskazując przy tym na Mike’a.
- Och, rzeczywiście. Tak, mówiłeś… - gość wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
Nie wydawało się, by miał o czym z Maią rozmawiać, ani tym bardziej, żeby jego chłopak miał ochotę rozmawiać z nim, a jednak aura jaką tworzył, wyraźnie nie wskazywała na to, by chciał odejść.
- No właśnie – dodał Maia.
- A może… - nagle mężczyzna zwrócił się bezpośrednio do Mike’a. – Już wiem, że jesteście tutaj razem, ale może zgodzisz się oddać go na… powiedzmy chociaż na dwie godziny – powiedział bardzo cicho i bardzo szybko. Przy tym niezmiernie rzeczowo, jak gdyby proponował mu kupno samochodu. – Jest najlepszy. Dobrze zapłacę – podkreślił.
Maia wyglądał jakby właśnie spełniły się jego najgorsze obawy. Zupełnie uciekł wzrokiem. Nie odmówił, nie zaprotestował, nie odezwał się słowem, a jedynie skulił w sobie, czekając na słowa Mike’a jak na jakiś wyrok.
Zagotowało w nim. Poprzednia ostrzegawcza lampka zdawała się spłonąć w ogniu świeżo rozpalonej wściekłości.
- Obawiam się, że nie rozumiem – wycedził, siląc się na spokój. – Co takiego ma pan na myśli?
Mężczyzna zmieszał się odrobinę.
- Chyba oboje wiemy co, prawda? – brnął w temat. - Ile mu płacisz? Dam trzy razy tyle – zaoferował.
- Maia, kochanie, zanieś drinki do stolika, żeby się nie rozlały – poprosił. Chłopak rzucił mu przestraszone spojrzenie, ale szybko odszedł. – Jak mogę się do pana zwracać? – zapytał.
- Justin – przedstawił się ochoczo. – Rozumiem, że dojdziemy do porozumienia? – ucieszył się wyraźnie.
- Mam taką nadzieję – potwierdził. – Ponieważ jeśli teraz dobrze mnie nie posłuchasz, i nie zmyjesz się stąd, tak żebym więcej nie musiał cię oglądać, ani ja, ani Maia, będziesz musiał zainwestować sporo środków w ładne implanty zębów. Postaram się, żeby wypadły wszystkie – podkreślił wyjątkowo spokojnie. Przynajmniej jak na siebie.
- Przecież to zwykła dziwka – warknął obruszony. – Po co te nerwy, wystarczyło odmówić!
- Zwykłą dziwkę, to być może masz teraz to towarzystwa. Chyba, że to ona nosi drugą obrączkę – wspomniał powątpiewającym tonem. – Wiem kim Maia był i jak zarabiał na życie. Nie każdy ma szczęście urodzić się w bogatym domu i nie wszyscy cieszą się równym startem. Szkoda, że zamiast oceniać bogatego skurwiela, traktującego innych jak śmieci, zwykło się oceniać tych, którzy nie mieli żadnego wyboru.
- Piękna mowa, ale taka gadka nigdy nie zmieni tego kim on jest. Lepiej pogódź się z tym od razu, to może przynajmniej na nim zarobisz. Dobrze ciągnie – prychnął facet.
Nie chciał wszczynać bójki w klubie. Zagryzł zęby i dyskretnie złapał rozmówcę za nadgarstek, wyginając go w drugą stronę.
Gość zakwilił, zgarbił się, a oczy nabiegły mu łzami.
- Puszczaj! To boli, cholera! Puść – syknął.
- Kazałbym ci go przeprosić, ale wolę oszczędzić mu widoku twojej obrzydliwiej, pewnej siebie twarzy. Choć teraz już nie tak bardzo, prawda?
- Jesteś nienormalny! Zaraz wezwę ochronę – jęknął. – Dobrze, przepraszam! – rzucił przestraszony, kiedy Mike skręcił uchwyt odrobinę mocniej. – Puść, proszę! – Pociekły pierwsze łzy.
- Odpierdol się od niego – warknął, nim z uprzejmym uśmiechem nie odwrócił się na pięcie i nie odszedł.
- Co tak długo, byłeś na dwójce? – zarechotał Roy.
Mike darował sobie odpowiedź, rzucając mu przy tym pobłażliwe spojrzenie.
- Te, Mike – Joe szturchnął go w ramię. – Co się tam stało, co to za facet? – zapytał ciszej.
- Obrażał Maię. Musiałem mu wytłumaczyć, że to niekulturalne – odparł zdawkowo.
- Co?! Co za kurwa palant. Ej weź, wpierdolę mu!
Maia przysłuchujący się ich rozmowie z dość udręczoną miną, nagle parsknął śmiechem.
- No nie wierzę… - prychnął.
- No co, kurwa?! Nikt nie będzie cię obrażał – ciągnął chłopak. Mike wymienił z Maią rozbawione spojrzenia. – Nie mam racji? No z czego się śmiejecie?
- Wiecie co? Przejdę się po wino! Chris zajebał mi drinka – rzucił Maia.
- No o co mu chodzi…? – Zapytał bez zrozumienia Joe.
Miał uroczo nieświadomą minę.
- Wydaje mi się, że Maia jest nieco zaskoczony faktem, że to właśnie ty, oburzasz się tak bardzo o to, że ktoś go obraził – wyjaśnił mu pokrótce.
- Ej, bo to dobry dzieciak! I do tego przydatny. W warsztacie robi trzy razy tyle co ty i Brad razem wzięci, i to w czasach, kiedy obaj cokolwiek robiliście. Już go nie oddam! Zostawię go sobie na etacie – zadeklarował.
- Wiesz co? Ja chyba też nie mam pojęcia, skąd u niego to zdziwienie – oznajmił, ledwie powstrzymując pełen wyszczerz. – Pójdę i go zapytam!
- No…
Ulotnił się, zostawiając Joe samego z głupkowatą miną, wyrażającą kompletną nieświadomość.
Maię dogonił przy barze.
- To chyba dobrze, że chciał cię bronić, co? – zagadnął go.
- Czy on w ogóle pamięta, jak zachowywał się jeszcze kilka miesięcy temu? – mruknął chłopak.
- Wtedy i ja się tak zachowywałem – przypomniał mu. – Nie jestem dumny z tego powodu. Joe na pewno też nie.
Maia zamyślił się chwilę nad swoim słodkim winem, które kelner podał mu nie pytając o szczegóły. Najwyraźniej już zapamiętał.
- Wiesz co? – zaczął powoli.
- Hmm?
Palce Mai musnęły dłoń Mike’a. Chwilę po niej błądziły, aż wreszcie chłopak ujął go mocno za rękę.
- Zawsze obawiałem się takiej sytuacji – przyznał. – Dokładnie takiej. Mogła przebiec według znacznie gorszego scenariusza. Kiedyś nawet rozważałem kilka najbardziej prawdopodobnych i… bałem się, że odpuścisz… - westchnął. - Bo wiesz… jestem tylko sobą. Cokolwiek ten facet ci nie powiedział, to pewnie była prawda. A ty… Twoje poglądy, i to co zawsze o mnie myślałeś… Po prostu rozumiem… zrozumiałbym, że mógłbyś umawiać się z kimś lepszym… więc jeśli…
Jego serce zadrżało. Zdawało się bić i trząść się jednocześnie. Ujął chłopaka pod brodę, w taki sposób, by musiał na niego spojrzeć.
- Nie ma nikogo lepszego. Naprawdę cię kocham. Lepiej zrozum właśnie to – powiedział poważnie. – I nie mówię tego tylko dlatego, że jesteś obłędny w łóżku – dodał szeptem, nachylając się, tak by nikt inny nie dosłyszał słów skierowanych tylko do uszu Mai.
Chłopak uśmiechnął się, zdradzając tym samym miłe podłechtanie.
- Obłędny, czy obłędnie dobry? – zainteresował się.
- No proszę, komuś tutaj wrócił humor – zaśmiał się. – To moja zasługa, czy tego wina?
- Któż to wie? – odparł. Duszkiem dopił resztę zawartości kieliszka. – To co? Idziemy tańczyć?
Maia uniósł się ze stołka borowego i wyciągnął rękę w zapraszającym geście.
- Tańczyć…? Ja?!
- Poprowadzę cię – zaoferował.
Świat na moment się zatrzymał, a on miał wrażenie, że pół życia przebiegło mu przed oczami. On - Michael Bates. Całe życie dążący do założenia perfekcyjnej rodziny, z idealną żoną, dziećmi i wielkim domem z ogrodem. Właśnie on, słusznie oskarżony o homofobię i działanie na szkodę wielu osób, niesłusznie oczyszczony ze wszystkich zarzutów; bojący się zdania ojca, jak i całej reszty innych ludzi po drodze. Przyszły prawnik. Człowiek rozsądny… W wieku dwudziestu sześciu lat, porzucił ten przerażający schemat, by nareszcie zacząć być szczęśliwym. Tak po prostu. A przy Mai był. Najbardziej szczęśliwym człowiekiem na świecie. A więc? Maia chciał tańczyć? W klubie pełnym ludzi? Pieprzyć ich. Będzie tańczył.
- Dobra. Ale ostrzegam, że butów ci nie odkupię – zażartował. – Bierzesz to na klatę?
Chłopak wyglądał na faktycznie zdumionego.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z moim Mikiem?! – wyszczerzył się do niego.
Mike przyciągnął go do siebie, przysysając się na moment do jego dużych, smakujących słodkim winem warg.
- Tamtego Mike’a nie ma już dawno – przyznał.
- A kto jest?
- Mam nadzieję, że ktoś znacznie lepszy.

Koniec.

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...