Obiecałam sobie, że jak jedna sprawa mi się dzisiaj uda, to zmuszę tyłek do wrzucenia rozdziału i nie będę narzekać, że nie mam siły. Udało się! Toteż wrzucam.
Oby miłego czytania! ;)
(Nie, nic ciekawego - po prostu fajna położna zgodziła się mnie przygarnąć pod swoje skrzydełko ;)
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
*
Joe, wnosząc po mijanych tablicach informacyjnych, oczywiście
dość szybko zorientował się, że zamiast do klubu, kierują się w stronę lotniska.
Poskutkowało to przedwczesnym, drobnym napadem paniki, przez który Maia,
wykorzystując nadarzającą się okazję, dał mu w twarz z otwartej dłoni. Przynajmniej
Mike lubił to wspominać w taki właśnie sposób, choć zastosowana metoda, ostatecznie
faktycznie poskutkowała.
Chłopak, nie mogąc otrząsnąć się z szoku po
policzku, opamiętał się na tyle, by pozwolić sobie wytłumaczyć, że owszem,
będzie miał szczoteczkę i gacie za zmianę.
Z całą resztą, umówili się już na lotnisku. Mark
czekał na nich na parkingu (bagaże jego i Joe, zostały już wcześniej
oddelegowane do Roya). Chłopak został, żeby się nie pogubili. Naprawdę starał
się aż zanadto, a przecież przez te ostatnie dni skumplowali się na tyle, że
spokojnie mógł sobie odpuścić. Mike pewnie by tak zrobił, no ale Angie
twierdziła, że Mark po prostu taki był. Najwyraźniej rzeczywiście. Chris dał
znać, że będzie na ostatnią chwilę, co w jego przypadku, nikogo nie zdziwiło.
Na szczęście pozostali dotarli bez szwanku.
Na początek rzucił mu się w oczy najmłodszy z kolegów,
czyli Johnny. Trudno byłoby go przeoczyć z tymi jego wystającymi spod kolorowej
bandany, dreadami. Dodatkowo, uroda typowego zambosa, również robiła swoje. Był
wyjątkowo gadatliwym, ładnym chłopakiem i pomimo beznadziejnego gustu odzieżowego
i kłopotów z cerą, potrafił zjednywać sobie sympatię innych. Obok niego stał
Roy, młodszy brat Joe. Był do niego podobny z twarzy (raczej bez problemu można
się było domyśleć stopnia ich pokrewieństwa), był też trochę niższy i lepiej
zbudowany. Poza tym, nosił wygolone na jeża, ciemniejsze od brata włosy,
ubierał się przesadnie luzacko (zupełnie jakby próbował naśladować Johna) i
najwyraźniej zrobił sobie kolczyk w uchu, bo Mike jeszcze go z nim nie widział.
Oprócz dzieciaków, kawałek dalej stali Troy i Tony,
pogrążeni w jakiejś, na tyle fascynującej rozmowie, że nawet nie zauważyli,
kiedy zjawił się pan młody z eskortą. Troy - barczysty, wysoki posiadacz
wyjątkowo grubych brwi, sprawiał wrażenie gbura, ale zyskiwał przy bliższym
poznaniu. Prowadził własny sklepik ze sprzętem komputerowym i głównie tym się
interesował. Mike i Joe poznali go przez Brada. Tony - chudy i niewysoki,
zdawał się aspirować do miana przeciwieństwa kolegi, przynajmniej z wyglądu. Nosił
długie, wiecznie nieco przetłuszczone, związane gumką włosy i kwadratowe
okulary w metalowej oprawce. Wbrew pozorom nie był nerdem ani informatykiem,
tylko kurierem. Księcia jeszcze nie było, a Mike na samą myśl o tym, że Chris
prawdopodobnie wpadnie w tej swojej skórzanej, lśniącej kurtce, w
wysokich, motocyklowych butach i blond włosach amora, i że jeszcze będzie
trzepotał rzęsami i szczerzył się przy Mai… Uch. Naprawdę miał ochotę dać mu
znać, że wyjazd odwołany. No ale przecież się lubili… co zrobić.
Każdy etap podróży, zarówno na lotnisku, jak i później
w mniejszym miasteczku, do którego dotarli autokarem, witał ich coraz
bardziej dotkliwym zimnem. Ostatni przystanek, pokonany dwoma wynajętymi
samochodami, zaskoczył ich kilkustopniowym mrozem, choć i tak było cieplej, niż
Mike zakładał.
- No dobrze. Oto i nasz hotel, panowie. Nie brałem nam
osobnych pokoi, żeby móc doszczętnie zniszczyć wasze resztki poczucia
prywatności. Brzmi nieźle, prawda? – posumował, stając przed wysokim, białym budynkiem.
- Lepiej powiedz, że chciałeś oszczędzić – wtrącił
Tony. – Dobra, nie ma co sterczeć na mrozie, idę po wózki na torby.
Jakimś cudem udało im się zapakować na jeden wózek,
i to nawet bez pomocy obsługi. Mike trochę się dziwił, ale najwyraźniej panowie
chcieli się wykazać zaradnością.
Hotel, w którym zarezerwowali pięć dni pobytu, miał
swój własny klub, siłownię, basen i kręgielnię. Nie wspominając o innych,
oczywistych udogodnieniach. Z tego co Mike zdołał zorientować się wcześniej, ustalił,
że barów było kilka, a w ich konkretnej ofercie, mieścił się również
pakiet spa. Osobiście nie mógł się już doczekać sauny z Maią. Trochę
żałował, że nie wziął im osobnego pokoju, ale uznał, że to by źle wyglądało. No
i poza Joe i Markiem, nikt nie wiedział, że na ich wyprawie była jakaś para. W
końcu ten tydzień miał być przede wszystkim dla Joe, nie było sensu o tym
wspominać.
Na miejsce dotarli wczesnym popołudniem. Mike
zakładał, że pierwszego dnia, nikt nie będzie miał ochoty na żadne, bardziej,
czy też mniej konstruktywne zajęcia, więc uznał, że taka pora będzie wręcz
idealna, aby na spokojnie odświeżyć się, pozwiedzać kurort, a być może zabawić
się w klubie. Szaleństwa sobotniej nocy nie przewidywał. Przyjechali szaleć na
śniegu, nie na parkiecie. Cóż, przynajmniej głównie na śniegu.
Wynajęty apartament, okazał się być czymś pokroju
prywatnej rezydencji. Przynajmniej takie skojarzenie nasunęło mu się w
pierwszej chwili, gdy tylko otworzył drzwi. Nagle poczuł się, jakby przenieśli
się w zupełnie inny wymiar, a wynajęte pomieszczenie wcale nie należało do
ogromnego, nowoczesnego kompleksu hotelowego.
W części centralnej mieścił się ogromny, ciemny salon,
urządzony rodem iście z filmów o mafii z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.
Były tu obite czarną skórą sofy i fotele, biblioteczka i barek -
prezentujący swoje okazałe wnętrze, a ponad nim, dumnie wyeksponowana kolekcja
szkła. Złote świeczniki, korespondujące z wielkim, rozgałęzionym żyrandolem,
zwieszającym się, aż na jedną trzecią wysokości pomieszczenia, białe futra
zdobiące ciemny parkiet i wielkie, ciężkie, atłasowe zasłony, koloru zgniłej
zieleni. Wzorzysta tapeta pokrywająca ściany, była w podobnym odcieniu, choć o kilka
tonów jaśniejsza - za to do połowy przysłonięta boazerią z tego samego rodzaju
drewna, które wykorzystano do ułożenia podłogi. Efekt naprawdę robił wrażenie.
Oniemiali, weszli głębiej, rozglądając się we
wszystkie strony.
- Wygląda o niebo lepiej, niż na zdjęciach – ocenił
Mark.
- Potwierdzam – wtrącił Roy. – E, Joe! Zaniemówiłeś?
- C-chyba t-tak… - zająknął się chłopak. – Wiecie co?
Walić ten ślub, już tu zostaję! – oznajmił, rzucając się na sofę.
Mike roześmiał się, zadowolony, że kumplowi miejsce
przypadło do gustu. Musiał przyznać, że pomimo tego, że pytał resztę o zdanie,
czuł lekkiego pietra na myśl o reakcji najważniejszego gościa.
- Mike? – odezwał się Maia, stojąc przed barkiem. –
Możemy korzystać ze wszystkiego, czy lepiej nie dotykać drogich rzeczy?
- Ze wszystkiego, a co?
Kątem oka obserwował oniemiałych kolegów. Musiał
przyznać, że miał małą satysfakcję z widoku ich min.
- Masz pojęcie po ile są te cygara?
- Nie? – zdziwił się. – Mamy tu cygara?
- Zgadza się, są. I jeśli to te oryginalne, to są
drogie jak twój zegarek, albo i lepiej.
- Na prawo! – dobiegło ich wołanie z pomieszczenia
obok. – Jest wielkie jacuzzi! – poinformował ich Roy.
A więc wszyscy wyglądali na szczęśliwych. Super.
Maia zabrał swoje cygaro i udał się z nim na taras, w czym
natychmiast zawtórował mu Chris i Tony. Nie minęło pięć minut, a Mike pożałował,
że nie mógł słyszeć o czym rozmawiają. Zdawali się dość szybko odnaleźć wspólny
język. Krótko mówiąc, rechotali jak nienormalni, a przecież nawet przy nim,
Maia nie wydawał się, aż tak dobrze bawić. Może inaczej. Przy nim, Maia bawił
się o wiele lepiej! Tyle, że Mike doprowadzał go do takiego stanu czymś innym,
aniżeli słowami. Nie wiedzieć czemu, nagle poczuł się okropnie zazdrosny. Głupi
Chris.
Międzyczasie, w trakcie zwiedzania ich nowego lokum,
na górę dotarł chłopak z obsługi. Okazało się, że jednak przydała im się pomoc
w dostarczeniu bagaży na prawie najwyższe piętro budynku. Pomimo wind,
wygodniej było skorzystać z zaoferowanej usługi. Mike dał mu napiwek,
zapewniając, że nic więcej im nie trzeba, po czym zabrał swoją i Mai walizkę do
sypialni.
Pokoi z łóżkami, było w sumie trzy. Nie stanowiły oddzielnych
pomieszczeń apartamentu, a wyglądały bardziej na otwarte, przestronne wnęki z
szerokimi przejściami, oznaczonymi drewnianymi, kopulastymi framugami. Każda w
nieco innej aranżacji kolorystycznej, wszystkie w udany sposób podtrzymujące
klimat stylowego salonu. Mike skierował się do tej największej.
- A mojej nie mogłeś wziąć? – zaśmiał się John,
doganiając go na wózku do przewozu rzeczy, zupełnie jak na deskorolce.
Mike rzucił lekko zdezorientowane spojrzenie śniademu
chłopakowi o azjatyckich rysach twarzy. Poznali się na jakimś obozie wakacyjnym
i od razu bardzo polubili, chociaż Johnny był młodszy od niego i od Joe, o dobrych
kilka lat.
- Nic ci nie będzie, jak trochę podźwigasz -
stwierdził poważnym tonem. - W ogóle powinieneś dostać jakąś listę obowiązków.
Na przykład, wieczorem mógłbyś polewać wódkę, młokosie – podsumował złośliwie.
- No pewnie, czemu by nie – zachichotał. - A Maia nie
jest czasem jeszcze młodszy? Skąd się w ogóle znacie?
Mike odkaszlnął.
- To mój sąsiad. No i nie oceniaj go po wyglądzie, ma
dwadzieścia dwa. Nadal o dwa więcej od ciebie – podkreślił.
- Czyli wychodzi na to, że rzeczywiście jestem tu
najmłodszy… Dobrze, że chociaż nie jedyny samotny – rzucił, szturchając Mike’a
porozumiewawczo.
- Widzieliście już jacuzzi? – przerwał im Roy.
- Darłeś się tak głośno, że pewnie nawet w barze na
dole usłyszeli – uświadomił mu John.
Mike wykorzystał okazję, żeby wymigać się od
niewygodnej rozmowy. Nie spodziewał się, że tak szybko przyjdzie mu motać się z
tematami dotyczącymi jego prywatnego życia. Brał to co prawda pod uwagę, ale
stale tłumaczył sobie, że najprawdopodobniej nic takiego nie będzie miało
miejsca. Nie czuł się z tym swobodnie. Nie lubił rozmawiać o swoich
sprawach, a tym razem dodatkowo bał się, żeby Maia nie odebrał jego
milczenia jako kolejnego dowodu na rzekome wstydzenie się go.
Z tego co zdążył się zorientować, najnowsze
rewelacje na jego temat, obejmowały jedynie rozstanie z Angie. Być może Roy
wiedział coś więcej, ale nawet jeśli tak było, to nie dał tego po sobie poznać.
- Kurczę Mike, widziałeś sypialnie? – zagadnął go Mark.
– Na prospekcie wyglądały na mniejsze.
- Zauważyłem. Też się zdziwiłem, bo zazwyczaj jest
odwrotnie – potwierdził. – Ale ja tam nie zamierzam narzekać.
- No pewnie, że nie – uśmiechnął się uprzejmie.
- Ej, chłopaki – zawołał za nimi Roy. - Gadałem z Joe
i ustaliliśmy, że wszystkie materace wnosimy do tej największej i robimy
wielki obóz, jak za dzieciaka. Co wy na to? – zapytał reszty.
Mike wytrzeszczył na niego oczy.
- Poważnie? Nie wolicie się wyspać?
- Chuj ze spaniem, zawsze potem możemy się z powrotem
rozdzielić, a przecież liczą się emocje! – wtrącił Johnny. – Za nic w świecie
nie odpuściłbym możliwości wywalenia stóp na Joe!
- No jeśli chcecie, to można… - zaczął ostrożnie.
Osobiście zastanawiał się, jak taki pomysł sprawdzi
się w praktyce. Nie chciał spać z dala od Mai, ale jednocześnie przyszło
mu do głowy, czy ich nieświadome, wyuczone wspólnym mieszkaniem gesty, nie
staną się zbyt oczywiste przy tak mocno sprzyjających okolicznościach. Niestety
wyglądało na to, że nie miał w tej kwestii wiele do powiedzenia. Johnny z Royem,
od razu wzięli się za realizację tego iście szatańskiego pomysłu, zresztą ku
uciesze Joe, który dodatkowo nakręcał ich wizją wspólnego jedzenia chipsów
przed wielkim telewizorem.
- Zostaw ich, niech sami noszą, jak tak mądrze wymyślili
– skomentował Troy, widząc jego niepewną minę. – Idziesz na fajkę? Towarzystwo
wzajemnej adoracji chyba już kończy, to będzie okazja pogadać.
- Jasne – odparł szybko, chyba tylko dlatego, że nie
wiedziałby, jak odmówić.
To właśnie z Troyem obawiał się rozmawiać najbardziej.
Chłopak kumplował się z Bradem i z tego co Mike wiedział, zdecydowanie
podzielał ich wspólne, obecnie tak bardzo odmienne, poglądy. Nigdy nie zapytał,
czy Troy dowiedział się z jakiego powodu, jego relacje z Bradem legły w
gruzach, ale chłopak zdecydowanie trzymał z nim. Co wcale nie znaczyło, że
przestał rozmawiać z tamtym kretynem. Według Joe, nadal zdarzało ich się
wyskoczyć do knajpy, choć siłą rzeczy, nie poruszali newralgicznych tematów.
Tak czy inaczej, Mike miał wszelkie powody, by przypuszczać, że skoro Troy z
nim gadał, to znaczyło, że nic nie wiedział o jego związku z Maią. No i wcale
nie był przekonany, czy wyjazd kawalerski Joe, był najlepszym momentem, żeby go
w tej kwestii uświadamiać.
Kiedy drużyna cygara opuściła taras, zarzucili na
siebie kurtki i wyszli ulokować się na podwieszanych fotelach.
Przyjemny, pachnący świeżością powiew wiatru od razu
dał im odczuć, jak niesamowite było górskie powietrze. Mike pomyślał, że
chociaż nie pachniało kwiatami, morską bryzą, ani nawet niczym kojarzącym się z
jedzeniem, to miało swój specyficzny aromat. To coś, czego nie można było
nazwać niczym, mówiąc, że przecież powietrze nie pachnie. To
zdecydowanie było coś. Może i ledwie dostrzegalnego, a jednak sprawiało, że
człowiek miał ochotę wziąć kilka głębszych wdechów, jak gdyby po raz pierwszy w
życiu zaczął oddychać.
Widok gór, znacząco ograniczony czernią wieczora,
również zachwycał. Wszystko to było iście magiczne. Przez kilka chwil nie
odzywali się do siebie, podziwiając piękno miejsca, w którym mogli się
znaleźć. Przynajmniej na pewno podziwiał je Mike, z zawstydzeniem zauważając
wreszcie, że jego kumpel miał nieco mniej rozmarzoną minę. Kiedy stał się taki?
Nie tak dawno, chyba nie zwróciłby na to wszystko, aż takiej uwagi? Kto wie?
Chyba naprawdę był szczęśliwy. Zwyczajne, codzienne sprawy zaczynały nabierać
nowego wymiaru, kiedy człowiek potrafił się nimi cieszyć.
- Mam nadzieję, że nie odbierzesz tego źle. Po prostu
jestem ciekaw, wiesz, jak nie chcesz, to nie odpowiadaj – zaczął Troy. –
Powiesz mi co z tą całą akcją? Brad wspominał, że chcieli cię posadzić. Wiem,
że nie gadacie, wierz mi albo nie, ale on serio strasznie się tym przejmował.
Różnie o tobie gadał, ale nie chciał, żeby ci zjebali karierę zawodową.
Mike prychnął, nie dając wiary w dobre serce Brada.
- Z tego co wiem, trochę nie chciał, a trochę chciał
dostarczyć policji nowych dowodów na mnie.
- Co?! Niemożliwe – zaperzył się chłopak.
- Nie wiem na sto procent. Gdyby raczył otworzyć do
mnie gębę… oczywiście o ile bym mu jej wcześniej nie rozbił… Zresztą, nieważne.
Po prostu, gość zachowuje się nieco niespójnie.
- Pewnie mi nie powiesz, o co wam poszło? Bo on jakieś
straszne pierdoły opowiadał, nawet nie chciało mi się tego komentować. –
Chłopak przewrócił oczami, jakby na samą myśl miał dość, po czym spokojnie
zaciągnął się papierosem. – Bredził, że niby zostałeś ciotą. Wybacz, nie musisz
się denerwować, wiem, że to żałosne brednie – wtrącił szybko. – Dążę do tego,
że pewnie nie chciał mi powiedzieć prawdy. Chociaż w sumie wolałbym usłyszeć,
że gówno mi do tego, niż taki syf. A weź, rzygać się chce.
Mike pociągał swojego papierosa coraz mocniej i
szybciej, z każdym kolejnym słowem, wychodzącym z ust Troya. Jeszcze nim
chłopak skończył, odpalił drugiego, zastanawiając się, czy właśnie teraz
powinien być z nim szczery, czy mniejszym złem było zachowanie milczenia. Chyba
żadna z opcji nie była dobra.
- Moje poglądy nieco się zmieniły – oznajmił słabym
głosem. – W tych kwestiach, mam na myśli.
Dziwne uczucie zacisnęło mu gardło, zupełnie jakby
ktoś go dusił. Czyżby to był strach? Przed czym? Przecież Troy nic by mu nie
zrobił, nawet gdyby chciał, więc o co chodziło? Bał się braku zrozumienia?
Braku akceptacji? Chyba po prostu nie chciał być inny. Nie chciał zostać
odmieńcem. Chciał być traktowany tak jak zawsze. Żeby jego właśni kumple nie
patrzyli na niego przez pryzmat głupich stereotypów, robiąc z niego innego
człowieka.
- Powiem ci, że poważnie to szanuję – stwierdził Troy.
- Znaczy wiesz, ta akacja z tamtym wyjazdem, to od początku był powalony
pomysł. Dobrze, że chociaż ty się ogarnąłeś. Bradowi to już poważnie odbija w
drugą stronę. Pewnie, że te przemarsze to pojebana sprawa, ale niech sobie
kurwa robią co chcą, byle z dala ode mnie. Podpalanie ich to lekka przesada,
nie?
- No – potwierdził.
- No więc powiesz mi co z tą policją?
- Dali mi spokój. Brak dowodów.
- Chociaż tyle, ale podobno ciągali cię kilka razy?
- Podejrzewam, że starali się wywierać presję, może
obserwowali moje reakcje. Bo ja wiem? No, ale najwyraźniej musieli odpuścić. Z
tego co wiem, mój ojciec razem ze starszym Ardenem coś namieszali, tak że
ostatecznie nie mieli nawet dowodów na działanie naszego forum.
- Nieźle – ocenił Troy.
- No.
Mike nie odniósł się do powodu jego i Brada wzajemnej
niechęci, a Troy chyba nie miał odwagi zapytać ponownie, więc na moment
ponownie zapanowała cisza. Mike zastanawiał się, czy nie zmienić tematu albo
może po prostu nie wrócić do pomieszczenia, lecz nim zdążył pojąć tę decyzję,
drzwi tarasu rozsunęły się i wszedł przez nie, nie kto inny, jak Maia. Chyba
już dawno tak bardzo nie pobladł na jego widok.
- Dlaczego się tak izolujecie, co? – zapytał chłopak,
raźnym krokiem podchodząc do Mike’a, a co gorsza, bezprecedensowo ładując mu
się na kolana.
- Co ty wyrabiasz?! – wyrwał się zszokowany Mike.
- No co? Mam siedzieć na stoliku? Wiem, że jestem od
ciebie mniejszy, ale to delikatne badziewie, nie utrzymałoby nawet mojego
kutasa, nie mówiąc o reszcie mnie – zaśmiał się.
Troy, zdawał się nie widzieć w jego zachowaniu niczego
dziwnego. Zwyczajnie parsknął razem z nim.
- Najwyraźniej ci zazdrości i dlatego wierzga – dodał
od siebie. – Skończyli remont? – zapytał wskazując kciukiem na pomieszczenie za
ich plecami.
- Nie zajęło im to wiele czasu, ale jak Mike da im
jeszcze trochę swobody, to za niedługo zrobią totalną demolkę. Jak wychodziłem,
to Roy z Johnnym szarpali się o hotelowy szlafrok z futerkiem. Swoją drogą
kicz jak skurwysyn, ale czadowy. Wygląda jak taki gangsterski płaszcz –
zrelacjonował. – Dodam, że Tony chyba już się najebał, a Joe próbuje odpalić
swoje gry mobilne na tym wielkim telewizorze z salonu, którego jakimś cudem wepchnęli
do sypialni. Czułem się trochę jak w zoo, ale generalnie na plus.
- Ty, i poszły mu te gry? – zainteresował się Troy.
- Nie mam pojęcia, bardziej skupiłem się na separacji
własnego materaca od tłustego żarcia – odparł. – Twój też trochę odsunąłem, nie
musisz dziękować – powiedział, odwracając się do Mike’a. – Chociaż w sumie, mógłbyś
– do jego głosu wdarł się zdradliwie zalotny ton.
- Mhm, dzięki – uciął nieporadnie.
- Wy mieszkanie jakoś koło siebie nie? Joe w sumie nie
mówił nic więcej, skąd się znacie.
- Właściwie to mieszka…
- Tak! Maia mieszaka naprzeciwko! – wtrącił szybko
Mike. – Ja to w ogóle planowałem się niedługo stamtąd wynieść. Wezmę trochę
mniejszy, może trochę większy kredyt i może uda się kupić dom. Najwyższa pora.
W duchu wzywał pana boga, w którego nie wierzył, żeby
Maia darował mu tym razem. Nie chciał się tłumaczyć. Zrobi to później, po
prostu jeszcze nie teraz. Po co było psuć atmosferę.
- Poważnie? No to ekstra, właśnie pamiętam, że
zbierałeś na chatę. Dużo już tego masz? Ale jest sens od razu kupować cały dom?
Może jeszcze się wstrzymaj, co będziesz w nim mieszkał sam? Trochę dziwnie.
- Adoptował psa, więc nie będzie, aż taki samotny –
sprostował Maia.
Prawdopodobnie zupełnie niechcący, uzbrojoną w
trekkingową podeszwę piętą, miażdżył Mike’owi mały palec.
- Angie miała alergię, co nie? No spoko, chociaż osobiście
wolę koty – stwierdził Troy. – Dobra, ja idę obadać te gry, a ty przynajmniej
siądź wygodniej – rzucił do Mai. – Zamówić pizzę?
- Pewnie, możesz z baru, podobno na miejscu robią
bardzo dobrą. – Mike z ulgą powitał koniec tej niebezpiecznej sytuacji,
jednocześnie mając pełną świadomość tego, że za moment czekała go następna. Być
może jeszcze gorsza.
Troy wyszedł, a Maia natychmiast podniósł się na nogi.
- Rusz dupę, siedzimy przed oknami – odezwał się,
odchodząc na ten fragment tarasu, który był niewidoczny z wnętrza wspólnego pokoju.
Poddenerwowany, uniósł się z fotela zastanawiając się
przy okazji, czy jakakolwiek linia obrony miała rację bytu w obecnej
sytuacji. Problem polegał na tym, że żadna, nawet taka najbardziej słaba, nie
przychodziła mu do głowy. Czując się zupełnie bezbronny, podszedł do Mai z miną
kopniętego psa.
- Przepraszam…
- Za co? – zapytał chłopak, udając zdziwienie.
Nim zdążył odpowiedzieć, chłopak oparł go o ścianę i wepchnął
mu język w usta. Mike jęknął, czując zwinne palce wdzierające mu się pod
warstwami ubioru na nagi brzuch. Momentalnie poczuł wzrost adrenaliny.
- C-co ty wyrabiasz…? – stęknął, czując jak szczupła
dłoń wsuwa mu się pod bieliznę.
- Stęskniłem się. Wygląda na to, że raczej nie
będziemy mieć ani chwili prywatności, prawda? – odparł niepocieszonym głosem. –
Widzę, że nie ma opcji, żebyś przeleciał mnie w jakimś składziku na
miotły… - mówiąc to, zaczął go delikatnie masturbować przy pomocy opuszków
palców – albo pod prysznicem… - z ust Mike’a zaczęły wydobywać się słabe
jęknięcia rozkoszy – a może wynajmiemy sobie saunę? Wziąłem ten fajny
kokosowy żel, który tak lubisz. Mówiłeś, że jestem po nim jeszcze bardziej
nagrzany, niż normalnie. Powiedz Mike, nie weźmiesz mnie przez cały ten
tydzień? – zaskomlał cichutko, robiąc przy tym wyjątkowo wyuzdaną minę.
Mało nie spuścił się w spodnie. Zrobił to kilka sekund
później, gdy jego chłopak przyspieszył ruchy ręką, a dodatkowo opisał mu w
szczegółach, jak dobrze mu jest, kiedy Mike go posuwał. Sapnął rozgorączkowany,
powoli odzyskując zdolność myślenia. Kurwa… Dobrze, że miał dłuższą kurtkę.
- Kompletnie zwariowałeś… – sapnął, całując Maię.
- Chyba tak - odparł chłopak. Pod kurtką Mike’a
powycierał sobie dłoń w jego podkoszulek. – Idę do środka, bo jeszcze ktoś
zauważy, że nie ma nas jednocześnie i nie daj boże pomyśli, że ci trzepałem na
tarasie. Albo coś – fuknął.
- Maia… - odezwał się błagalnie. – Wiem, co sobie
myślisz…
- Doprawdy?
- Powiem im. Po prostu nie chciałem od samego początku
skupiać uwagi na nas. To w końcu wyjazd Joe. Daj im szansę chociaż trochę cię
poznać, zanim wszyscy będą oceniać twoje zachowanie, tylko i wyłącznie przez
pryzmat tego, że jesteś moim facetem. Obiecuję, że im powiem.
- Jesteś pewien, że chodzi ci o ich zdanie na mój temat? – zaakcentował.
- Na nasz temat – sprostował Mike.
Maia westchnął, nadal naburmuszony.
- Okej.
- Kocham cię, wiesz o tym, prawda?
- Powtarzasz się - oznajmił mu z wyższością.
- Bo nie mogę przestać o tym myśleć. Jesteś doskonały.
- Nie bierz mnie pod włos. I skończ pierdolić, Mike.
Nie jestem szesnastolatką na szkolnej zabawie…
- Nie, jesteś siedemnastolatkiem, udającym
dwudziestodwulatka – zaśmiał się.
Maia zarumienił się odrobinę.
- Dupek – bąknął.
- Czy to nie za to mnie lubisz? – uśmiechnął się.
- A kto ci w ogóle powiedział, że cię lubię?
- Hmm… ty? Kochanie, no powiedz to jeszcze raz… -
szepnął mu do ucha. – Proszę.
- Niby co? – droczył się z nim dalej.
- Już ty dobrze wiesz co – odparł, przygryzając płatek
jego ucha. – Powiedz… - wymruczał coraz mocniej tuląc się do niego.
- Daj mi spokój Mike…
- Kochanie…
- O, tu jesteście! – przerwał im głos Joe. Chwalić
pana, że to był tylko i wyłącznie Joe, i że chłopak nie wyszedł do nich pięć
minut wcześniej. – Kurwa, na serio nie możecie wytrzymać? – ofukał ich, przybyły.
– Może weźcie sobie wynajmijcie jakiś osobny pokój do bzykania, czy coś.
- Poczekamy aż wszyscy pójdziecie spać i ochrzcimy
kanapę w salonie – poinformował go Maia.
-Ni chuja, nie ma mowy! – oburzył się Joe. – Mike, no
chyba nie… No kurwa no… okropnie śmieszne.
- To przestań robić takie miny, bo nawet mnie sprawia radochę
patrzenie, jak bardzo się motasz – prychnął Mike. – To co tam? Idziemy do
klubu, czy wolisz się spić w pokoju? – wyszczerzył się do kumpla.
- Ja bym w sumie gdzieś poszedł. W ogóle, Roy założył
się z Johnnym, o to który pierwszy poderwie jakąś laskę. Nie mogę tego
przegapić!
- To jasne, że Roy – wtrącił Maia.
- Niby dlaczego tak uważasz? – oburzył się Mike.
- Bo jest bardziej wygadany, a Johnny chociaż
ładniutki, to jeszcze dzieciak. Gdybym był laską wolałbym Roya.
- A gdybyś był sobą?
- Ja wolę ciebie, to chyba jasne? – zakpił, doskonale
odczytując jedyną słuszną odpowiedź, jakiej Mike oczekiwał.
- Jezu Mike, będziecie tak ćwierkać cały wyjazd? Zaraz
rzygnę tęczą – podsumował Joe. – Idziecie, czy nie?
- Tak. Chodź, trzeba się jeszcze trochę ogarnąć.
W klubie Volcanic
Mountain, wylądowali niedługo po północy. Każdy potrzebował spędzić chociaż
kilkanaście minut w łazience, a nawet biorąc poprawkę na fakt, że łazienek
mieli dwie, to i tak nie poszło im tak sprawnie, jak zakładali. Najpierw trzeba
się było trochę rozpakować, znaleźć własne kosmetyki, potem ustalić jakąś
kolejność, a na koniec jeszcze wyszykować.
Tony już w pokoju urządził im konkurs na mistera
wieczoru, a Roy z Johnem podeszli do niego wyjątkowo na poważnie. Obaj
pomierzyli po kilka koszul, prezentując się w każdej z nich przed samozwańczym,
jednoosobowym jury. Gdzieś w trakcie, Maia zwrócił im dyskretnie uwagę na
to, że obaj wyglądali, jakby żelazko gryzło, efektem czego musieli jeszcze
zaczekać, aż Chris odnajdzie parownicę.
Mike prawie nie mógł uwierzyć, kiedy wreszcie
usłyszał, że wszyscy byli gotowi do wyjścia.
Nie za dobrze czuł się w takich miejscach. Nie
chodziło jedynie o głośną muzykę i jeszcze głośniejszych ludzi. Sam bywał w
znacznie mniej cywilizowanych warunkach, kiedy wyjeżdżał na koncerty ulubionych
zespołów. Zwyczajnie chodziło o rodzaj granej muzyki, oraz o roznegliżowane dziewczyny,
tak ewidentnie pragnące zwrócić na siebie uwagę, że Mike aż dziwił się, że
komuś mogło się to podobać. O ile krótka spódniczka na zgrabnych nogach,
zapewne przyciągała niejedno spojrzenie, o tyle kilkunastocentymetrowe
szczudła, na których laska szła zgarbiona, jak z wiadrami po wodę, budziły
politowanie.
Dodać do tego napalonych kolesi w rozpiętych
koszulach, którzy zamiast mydła preferowali większe ilości perfum, i dość
szybko robiło mu się niedobrze. Należało
się rozluźnić.
- Pójdę po coś do picia, co chcecie? – wyszedł z
inicjatywą, kiedy już zajęli sobie całkiem wygodną lożę w pobliżu baru.
- Dla mnie browar – odezwał się ochoczo Joe.
- Chyba cię pojebało! Weź mu whisky – wtrącił Roy. –
Dla mnie też, jeśli łaska – wyszczerzył się.
- A ja dostanę piwo, czy też nie wolno? – zaśmiał się
Tony.
- Mnie możesz wziąć coś słodkiego – odezwał się Maia.
– Bardzo słodkiego!
- Poważnie? – zapytał go John. – Mnie też w sumie, a
co!
- Dobra, wezmę po prostu dużo szotów – podsumował
lekko zniecierpliwiony. – Potem i tak wszystko wyrzygacie.
- Oby nie, mamy plany na stoku – przypomniał Mark.
- Spokojnie kolego, nie wracamy przecież jutro – stwierdził
John, poklepując go po ramieniu.
- To po cholerę pytasz, kelnereczko? – Chris skarcił
go żartobliwym tonem. – Ja tam napiłbym się zimnego browarka.
- To rusz dupę i pomóż mi to nosić – warknął.
Ostatecznie wzięli sześć piw, koktajl dla Johnny’ego,
butelkę słodkiego, różowego wina dla Mai i kilka tacek z kolorowymi folkami,
wypełnionymi czymś, co polecił im barman. Na początku było trochę drętwo, ale z
upływem zawartości szkła, nawet Mike’owi podobało się coraz bardziej.
- To co z tym zakładem panowie? – przypomniał Troy. –
Wypatrzyliście już jakąś fajną koleżankę? Bo jak na mój gust, to ta blondynka
na parkiecie jest niesamowita – rzucił rozmarzony.
- To się nie gap na nią, bo doniosę Nanie – sprowadził
go na ziemię Joe.
- A ty co taki ostry, co? Co się dzieje na wyjeździe,
zostaje na wyjeździe! – zachichotał Roy.
- O właśnie. Dzięki, stary – Troy uniósł swój kufel
w stronę kolegi. – Poza tym tylko patrzę, odjeb się. Nana też się gapi na
różnych spedalonych lalusiów, jak gdzieś razem jesteśmy.
- Tu cię boli? – ucieszył się Tony. – Ale to racja,
panowie! Troy podniósł ważny temat! Gotowi? – zagaił do zainteresowanych.
Ani John, ani Roy ostatecznie nie wyglądali na zbyt
pewnych siebie.
- No nie wiem – zaczął Roy. – Ta laska faktycznie jest
super, chyba nawet Mike nie miałby u niej szans… No dobra, może Mike by miał! –
dodał szybko, widząc jego wzrok.
- Mike’owi daj spokój – upomniał go Joe. – Ten już ma
o kim myśleć.
- Poważnie?! – ucieszył się John. – Spotykasz się z kimś?
Przecież dopiero co…
- To nie wiedziałeś? - wtrącił Mark.
Mike coraz mocniej czuł, że ten moment się zbliżał.
Ciężko było manipulować rozmową, kiedy rozmówców było aż tak wielu. Nie pomogło
podkreślanie jakiż to fajny jest ledowy parkiet, świecący na różne kolory ani
próba pytania o nowy alkohol. Najwyraźniej temat jego nowego obiektu
zainteresowań, był nazbyt wciągający.
- Zaraz, jak ja go zapytałem, to nic nie powiedział – zainteresował
się Troy. – Mike, ty dupku. Przyznaj się, jaka jest?
Joe zaśmiał się jak wariat.
- Wyższa od Angie, ma duże szare oczy i czarne włosy –
zrelacjonował. – Powiedziałbym, że to
KOMPLETNE przeciwieństwo Angeliny.
Stwór w żołądku Michaela ożył, prawdopodobnie usiłując
zrobić podkop przez brzuch na zewnątrz. Wypił szota, zerkając na Maię, który
siedział rozwalony na kanapie ze złośliwym uśmiechem przypatrując się
swoim paznokciom.
- Potwierdzam – odezwał się Mark. – Zupełnie nie
w moim typie, choć oczywiście bez urazy! – dodał zaraz.
- Kiedy ją poznam? – zwrócił się do kumpla.
- No więc… tak jakby już ją poznałeś… - bąknął.
- Serio? Kiedy? – Chłopak zdawał się zupełnie nie
łapać, chociaż po minie Johnny’ego i Chrisa, Mike mógł się zorientować, że ta
dwójka oprzytomniała.
Chris chichotał i robił głupie miny do Mai, a John co
chwila parskał w swojego drinka, obserwując tę niezręczną rozmowę.
- No gadaj, no! – zirytował się chłopak.
- Dobra – uciął Maia. – Nie wiem jak wy panowie, ale
ja udowodnię wam, że nie tylko Mike miałby szanse u tej waszej panienki –
oznajmił podnosząc się z miejsca.
- Co? Jak to? – zaniepokoił się Mike.
- Patrz i ucz się, bo podrywać to ty za chuja nie
umiesz!
Mike wytrzeszczył oczy z otwartymi ustami, nie
wiedząc, jak zareagować, chociaż coś krzyczało mu z tyłu głowy, że przecież
Maia był jego, więc nie miał prawa gadać z żadną, głupią babą, tym bardziej
ładną. John dostał ataku wręcz histerycznego śmiechu, Chris wydał z siebie
bardzo znaczące: „Uuuuu…”, skierowane w stronę Mike’a, jakby spodziewał
się po nim jakiegoś komentarza, Roy oznajmił, że jak Maia zazna porażki, to on
tę dziewczynę pocieszy, a Troy nareszcie oderwany od poprzedniego tematu,
stwierdził, że w sumie chętnie popatrzy.
Maia przecisnął się przez rząd kolan i sprężystym
krokiem podszedł do blondynki, która teraz wachlowała się przy drinku, stojąc
na uboczu parkietu.
Z konsternacją obserwował, jak jego chłopak oparł się
o wąską półkę na alkohol, tuż obok dziewczyny i coś jej powiedział. Zachichotała.
Kurwa mać, przestań się tak do niego szczerzyć – pomyślał, żując własny
paznokieć.
- Cholera, faktycznie jest niezły – zaśmiał się Troy.
– Zaraz wracam, idę się odlać.
- Wiesz, że sam możesz sobie tylko popatrzeć, co nie?
– zawołał za nim Roy. – Dobrze jest znać swoje możliwości!
Chłopak wystawił mu środkowy palec.
- Nie wkurza cię to? – ucieszony John, trącił go w
ramię.
- Wkurwia – odwarknął mimowolnie.
Chris parsknął kolejną salwą śmiechu.
- Przecież ona ci go nie zje! Oj, chyba idą tańczyć…
Ale spoko, najwyżej złapie go za tyłek… O albo się na nim uwiesi, jak widać –
dokończył obserwując parę.
- E zaraz, bo ja chyba czegoś nie czaję – wtrącił się
Roy. – Co Mike ma do tego?
- Mike się spotyka z Maią, idioto! – oznajmił
wszystkim wszem i wobec, Joe.
- Co kurwa? Ale tak w sensie, że jak para?
Wściekły i rozchwiany nerwami Mike, rozejrzał się po
kumplach. Joe najwyraźniej świetnie się bawił, trochę już wcięty. Raczej nie
widział niczego złego w zdradzaniu wszystkim szczegółów z jego prywatnego
życia. Opierdoli go później. Roy wyglądał na uprzejmie zdziwionego, Chris dalej
się chichrał, do pary razem z Johnnym, a Tony zdawał się dopiero teraz załapać,
że powiedziano coś dziwnego. On jeden nie miał ubawionej miny. Raczej
zdegustowaną. Spuścił wzrok, gromadząc w sobie siłę. Lepszej okazji nie będzie.
- Tak. Wiem, że może powinienem go tak przedstawić od
samego początku, ale uznałem, że możecie być zdziwieni…
- No raczej, kurwa – wtrącił się Tony. – Kiedy ci
zupełnie odjebało, Mike? Nie zauważyłem jakoś. Ej powiedz, że to wszystko
kiepski żart, bo serio zaraz rzygnę.
- Wyluzuj stary – powiedział spokojnym tonem Mark. –
Wydaje mi się, że Mike ma prawo spotykać się z kim chce, a tobie nic do
tego. Nie psujmy wszystkim wieczoru, okej?
Tony chyba nie do końca się z tym zgadzał, ale po tym
jak zorientował się, że jest w druzgocącej mniejszości, odpuścił.
- Idę po piwo – rzucił krótko, wyraźnie podenerwowany.
- Przecież masz…
Joe trącił Johnny’ego, żeby lepiej się nie odzywał.
-Zadowolony? – sapnął Mike. – Właśnie dlatego nie
mówiłem.
- Spoko, przejdzie mu. Jest zazdrosny, bo Maia jest
przystojniejszy od niego – skomentował Roy. – Ale w takim razie, ja muszę tam
iść i ratować twojego chłopaka! Spokojnie Mike, na mnie możesz liczyć –
stwierdził zacierając dłonie. - Potrzymaj mi… - powiedział do Marka, wciskając
mu swój alkohol.
- Ej, ty po prostu chcesz ją poderwać! – oburzył się
John.
- Morda młokosie! Ja tu ratuję kolegę! – zachichotał.
- W sumie… ja bym mu pomógł – oznajmił Chris. –
Johnny, lepiej odpuść temat – stwierdził, po czym pognał za Royem.
- No i obaj mnie wystawili! Świetnie… Ej, a czy Chris
czasem nie miał dziewczyny? – zapytał John.
- Ma, ale między nimi jest dziwnie. Ja tam nie wnikam,
ale chyba mają… jakby to powiedzieć? Luźne relacje? To chyba taka bardziej
kumpela od bzykanka, a nie jego laska – stwierdził Joe. – Mike, polejesz?
- Jasne – odparł, wciąż wodząc wzrokiem za Maią.
Chłopak szczęśliwie pozwolił wygryźć się od nazbyt
przyjacielskiej blondynki i po krótkiej wymianie zdań z chłopakami, zwrócił się
w stronę ich stolika.
No! I wszystko chyba będzie dobrze,pielęgniarka załatwiona ,impreza chłopaków idzie w dobrym kierunku 😄same dobre wiadomości, dziekuje bardzo za rozdział i pozdrawiam😍
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i dużo prezentów od Mikołaja! ;D
UsuńU lala!^^ uwielbiam to opowiadanie. Bardzo mnie cieszg ze Mike jest zazdrosny o Maie ♡♡ a grupa dobrze to przyjeła oprócz Tony"ego :/ szkoda....
OdpowiedzUsuńWeny zycze i czekam z niecierpliwoscia na nastepne rozdziały ^^
Dziękuję! Jest mi naprawdę bardzo miło! <3 Oby podobało się do końca ;) Pozdrowienia i przy okazji - fajnych prezentów od Mikołaja :D
Usuńhttps://www.facebook.com/watch/?v=251365235536158 :D
Hej,
OdpowiedzUsuńcudownie, alw to mogli wcześniej ustalić taktykę czy mówić czy nie... jak się zachowywać, bo teraz to wychodzi, no cóż kulawo... Mike ja to bym się laską nie przejmowała gorzej gdyby ti był jakiś chłopak ;) no pięknie Mike chciałby aby kumple nie patrzyli na niego przez swiatopogląd, a jakiś czss temu to co sam robił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, cóż mogli wcześniej ustalić jakąś taktyke czy mówić, czy nie... i jak się zachowywać, Mike ja bym się nie przejmowała jakąś tam laską gorzej gdyby chodzilo o faceta... o prosze chciałby aby kumple nie patrzyli na niego przez światopogląd a jakus czas to co robił Michael...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ech mogli wcześniej ustalić taktyke czy mówić, czy jednak nie, i jak się zachowywać, Mike nie przejmój się jakąś tam laską... powód miałbyś gdyby chodziło o faceta...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia