Ćpun, diler i psychopata - cz.5

Kącik zwierzeń autorki: 
Dlaczego Tobias ma na imię Tobias? Otóż dlatego, że Helena Bonham Carter pięknie śpiewała "Toooby..." w jednym z moich ulubionych musicali. Sweeney Todd. Kocham. Wielbię. Polecam :)

Wracając do tematu... Niestety to tylko fragment. Koniec jest właściwie napisany, wymaga tylko dopracowania, więc mam nadzieję że będzie wcześniej niż później. Nie chciałam tak bardzo zwlekać, zwłaszcza jeśliby ktoś czekał ;)

Wielkie dzięki za każdy komentarz, może to brzmieć na wyświechtane, ale naprawdę - każda reakcja ma dla mnie ogromne znaczenie ;) Miłego wieczoru!
*

Złapał się na tym, że od kilku minut stał przed wąskim lustrem w szafie i zastanawiał się co na siebie włożyć. Był przekonany, że skoro zaproponował Jessice wyjście, to kwestia tego czy spotka dziś Saię, była jedynie kwestią czasu. Nie był przekonany co do tego, czy bardziej się tym faktem stresował, cieszył, czy może martwił. Czasami miał wrażenie że miewał poważne problemy ze sprecyzowaniem tego, czego tak naprawdę chciał. Nie był do końca pewny, czy problem stanowił jego wiek, czy po prostu wadliwy charakter. A może chodziło o to, że wszystko działo się zwyczajnie zbyt szybko. Nie nadążał.
Przebierał się w kolejną koszulę, gdy dosłyszał pukanie do drzwi. Był to pierwszy dziwny objaw jaki zapewne powinien był go zaalarmować. Sofia zwykle nie miała specjalnych oporów przed wjeżdżaniem na jego teren.
- Jake, kochanie. Możemy chwilę porozmawiać? – Zagadnęła niewinnie, otwierając drzwi nim zdążył się odezwać. – O, czyżbyś się dokądś wybierał?
- No, tak – potwierdził. - Tak właśnie. Z koleżanką.
- Z koleżanką? – Podjęła uprzejmie. - Z Jessicą?
- Ależ się tego uczepiłaś! – Fuknął.
Od ostatniej wizyty Tobiasa, babcia krążyła nad nim, jak sęp nad padliną. Pewnym było że zamierzała ugryźć temat, tylko nie za bardzo wiedziała jak się do tego zabrać. Najwyraźniej, na jego nieszczęście moment ten nareszcie nadszedł.
– Lepiej powiedz mi jak w tym wyglądam – zagadnął, szarpiąc się z włosami. Liczył na drobne zejście z torów rozmowy.
- Zielony longsleeve. Idealny wybór na randkę - podsumowała kobieta. – Powiesz mi kim jest Saia?
Jake zadławił się przełykaną właśnie śliną.
Nagły wdech spowodował, że zaczął się krztusić i charczeć zupełnie jakby pękły mu płuca. Oczy nabiegły mu łzami, a wczepiona we włosy szczotka, odpadła od uporczywego kołtuna, uderzając o podłogę z głuchym łoskotem.
- Skąd…? – Sapnął.
Sofia czekała cierpliwie, aż jej wnuk dojdzie do siebie. Ani jednym słowem nie skomentowała jego reakcji.
- Czy Saia to imię dziewczyny?
- Nie. To imię faceta... – przyznał zaniepokojony.
Obawiał się tego do czego zmierzała ta rozmowa.
- Rozumiem.
Powtarzając sobie że niepotrzebnie panikował, schylił się by podnieść szczotkę. Wciąż nie wiedział jak się zachować, ale nauczony doświadczeniem i swoimi częstymi wpadkami, wiedział że lepiej było nie odzywać się wcale, niż powiedzieć trochę za dużo. Włoski na karku i tak stanęły mu dęba. Jakoś nigdy nie pomyślał żeby porozmawiać z Sofią na temat Sai. Założył z góry, że był to raczej kiepski pomysł. Sprawa komplikowała się nieco, ponieważ za nic w świecie nie potrafił jej kłamać.
- Powiedz mi Jake. Na tę randkę to idziesz z Jessicą, czy z Saią? Tylko bez zbędnej dramy, proszę cię.
Zabrakło mu tchu z nerwów. Skąd to pytanie?!
- Z Jessicą! Oczywiście że z Jessicą! Zaraz ci to udowodnię!
Podszedł do łóżka, na które kilkanaście minut wcześniej odrzucił telefon i wygrzebał aparat spod zawiniętej w supeł kołdry. Szybko otworzył rozmowę z koleżanką i już zamierzał z satysfakcją zaprezentować ją przed babcią, gdy dostrzegł nową wiadomość.
- Coś się stało? – Wtrąciła kobieta.
Problem polegał na tym, że Jess odpisała i jak się okazało, wcale nie zamierzała z nim iść.
- Nie… Po prostu…
Podał jej urządzenie.
Jakby na to nie spojrzeć, w tej konwersacji jego zamiary były nad wyraz czytelne. Nadal nie było powodów do obaw. Przewinął na sam dół rozmowy, a Sofia głosem wskazującym na zupełną bezcelowość tej sytuacji, odczytała ostatnie słowa.
- Mój romantyczny wnuk: „Idziesz czytać?”. – Zrobiła znaczącą pauzę. – Słynna Jessica Ross: „Przepraszam cię, ale już obiecałam Molly że pójdę z nią na zakupy. Następnym razem!”.
- No więc, jak widzisz nic z tego… Ale mieliśmy iść razem! Sama widzisz! Nie podpisałem nikogo innego imieniem Jess! - Prawie dławił się wypowiadanymi naprędce słowami.
Czuł się jak dziecko przyłapane na kradzieży. Kobieta zmierzyła go uważnym wzrokiem. Powoli oddała mu telefon do ręki.
- Ale i tak wychodzisz, prawda? – Zauważyła.
Zmieszał się odrobinę. Faktycznie, przeszło mu to przez myśl, ale tak naprawdę wcale nie zamierzał tego robić. Albo raczej, nie był pewien czy powinien. Trochę opadły mu skrzydła.
- Skąd taki pomysł? – Podniósł umęczony wzrok na babcię.
- Oczywiście mogę się mylić, ale wydaje mi się, że to nie z Jessicą tak bardzo chciałeś się zobaczyć. Wybacz mi kochanie – orzekła podsumowującym rozmowę tonem. - Wiesz że nie chciałam cię podsłuchiwać, ale co nieco z twojej głośnej wymiany zdań z Tobiasem, mimowolnie dosłyszałam. To że jestem stara, wcale nie oznacza że jestem głupia – podkreśliła.
- Nie wiem o co ci znowu chodzi – stwierdził, wracając do nierównej walki ze szczotką.
- Dobrze Jake – westchnęła. - Jeśli sprawdzasz moją cierpliwość, to informuję cię, że nie obchodzi mnie jak często miewasz przyrodzenie w tyłku – swoje w cudzym, czy też cudze we własnym. – Szczotka Jacoba ponownie wylądowała na podłodze.
- Co ty w ogóle…!
– Interesuje mnie jedynie, czy ten ktoś wart jest twojego czasu. Chciałabym, żebyś był szczęśliwy, a twoje ostatnie zachowanie świadczy o czymś zgoła przeciwnym – dodała.
- To nie tak…
- Wracasz do domu w środku nocy, i albo chichrasz się w poduszkę do rana, albo rozpaczasz tak mocno, że aż boję się spytać o powód – zaczęła wymieniać. - Zacząłeś palić i coraz mniej ze mną rozmawiasz. Dom traktujesz jak hotel, a z tego co widzę w podobny sposób traktujesz swojego najlepszego przyjaciela.
- Babciu, ja…
- Odpowiedz mi tylko na jedno podstawowe pytanie. Tylko tyle. Czy jesteś teraz szczęśliwy?
Zakłopotany, spuścił wzrok po sobie.
- Niezupełnie… - odparł cicho. Oczy nabiegły mu łzami.
- I właśnie dlatego się o ciebie martwię. Może zacznij być ze mną odrobinę bardziej szczery, dobrze? – Poprosiła wyjątkowo troskliwym głosem. – I daj mi papierosa. I tak wiem, że masz. Daleko mi do hipokrytki, naprawdę nie musisz ukrywać się przed palaczem z tym że palisz. Chociaż to oczywiście bardzo zły nawyk i nie powinieneś tego robić – dodała bez przekonania.
Jake bez słowa sięgnął po odrzucony pod ścianę plecak. Chyba szykowała się dłuższa rozmowa.

Nie powiedział jej wszystkiego, choć i tak zdecydowanie za wiele. Oczywiście nie przyznał się do wstydliwych szczegółów. Zdawało się, że kobieta i tak wiedziała. Najprawdopodobniej chciała mu oszczędzić męki, bo nawet nie próbowała dopytywać o detale. O dziwo, ostatecznie poczuł się naprawdę lżej. Sofia miała swój charakterystyczny sposób prowadzenia rozmowy. Wydawać by się mogło, że kobieta znała odpowiedzi na wszelkie dręczące go pytania, a jednak wcale nie mówiła wiele, jakby specjalnie zmuszając go do podjęcia własnych decyzji. Ktoś inny mógłby się ucieszyć, ale bywały momenty w których Jake wolałby żeby ktoś szarpnął nim i wprost powiedział mu co miał robić. Byłoby prościej.
Do kawiarni poszedł, a jakże. Tylko po to żeby przywitać się z tabliczką „Dziś nieczynne”. Miał nieodparte wrażenie że cały świat sprzysiągł się przeciw niemu. Tobias siedział z tamtym palantem Davidem, Jess wolała psiapsiółkę (to akurat nie powinno być specjalnym zaskoczeniem), a on został sam jak palec, bo nawet Saia zamknął przed nim publiczny lokal! Dzień życia. Tyle wygrać.
Siedzenie w domu było najgorsze. Człowiek niepotrzebnie myślał, a co jak co, ale myślenie nie wychodziło mu ostatnio najlepiej. Trochę rysował, trochę słuchał muzyki, podjął nawet próbę pouczenia się matmy! Taki był zdesperowany! I dopiero ta chwila słabości poddała mu pewien ciekawy pomysł.
Był już wieczór, a więc skoro David tak bardzo się spieszył, to Tobias powinien być już w domu, prawda? Wziął telefon do ręki i bez zastanowienia napisał do przyjaciela.
- Jak tam randka? Udana? :/ Prześlij mi notatki do Petersona, chciałem coś zakuć. - Zadowolony z siebie, rozsiadł się na łóżku i wgapił w ekran. Spodziewał się natychmiastowej reakcji.
Odpowiedź wcale nie przyszła od razu, co samo w sobie było już dość frustrujące, a do tego, gdy nareszcie się jej doczekał, okazało się że wiadomość zwrotna poirytowała go jeszcze mocniej niż jej potencjalny brak.
- Niemożliwe! ;) Jasne, wyślę Ci jak tylko wrócę do domu.
Że co, proszę?! Przecież komuś się do pracy spieszyło! Jakim cudem jeszcze nie wrócił?
- Jeszcze siedzicie? – Wystukał drżącymi z nerwów dłońmi.
- David zgłosił urlop. Ma spoko szefa ;)
Gdyby nie fakt że telefony były drogie, pewnie rzuciłby swoim przez okno. To naprawdę nie był jego dzień!
Wściekły na cały świat, zrobił kilka rundek wokoło pokoju. Ktoś najwyraźniej rzucił na niego klątwę i świetnie się przy tym bawił! Jake był tak bardzo zdesperowany by zająć myśli czymś innym, że nawet posprzątał w szafie. Trochę później ugotował obiad na następne dwa dni, a pakując porcje do plastikowych pojemników, wciąż zerkał na wiszący w kuchni zegar. Minęły kolejne dwie godziny. Było już dość późno. Od ostatniej wiadomości trochę czasu upłynęło, więc z czystym sumieniem pobiegł z powrotem do pokoju, żeby nareszcie sprawdzić co mu Tobias odpisał.
Zerknął na wyświetlacz, a tam… zero odzewu. Nozdrza poruszyły mu się lekko. Zacisnął zęby.
- Tobias, pamiętasz w ogóle? >:{
Nie chciał być upierdliwy, ale o dziesiątej wieczorem, to już chyba królewicz powinien zajechać swoją karocą do garażu!
- Pamiętam, pamiętam :) Jeszcze siedzimy. Spokojnie, na pewno Ci wyślę. Musisz to mieć na dzisiaj?
- Muszę! Jestem zagrożony, przecież wiesz.
- No dobrze, zaraz będę się zbierał.

O północy porzucił nadzieję i po prostu położył się spać. Gotowało w nim. Najgorsze było to, że nie mógł wyrzucić z myśli świadomości tego, że jego Tobias siedział teraz z innym facetem. Znalazł sobie kolegę, świetnie po prostu. Chyba nie posunąłby się z nim do niczego więcej? Z takim chłystkiem? Pff, no jasne że nie.
Z drugiej strony… Jak nigdy wcześniej nie poświęcał tej kwestii zbyt wiele uwagi, tak tym razem, zmagając się z brakiem senności, jak na złość przypominał sobie wszystkie te historie Tobiasa, kiedy opowiadał mu o swoich mniej lub bardziej udanych randkach. Jego pierwszy raz? Nawet nie pamiętał. Za to na pewno pamiętał jak jego przyjaciel zachwycał się nad jakimś rudzielcem. Podobno był niewysoki, piegowaty i nosił szerokie, kolorowe szmaty. To jest – ubrania. Takie w indyjskim stylu. David chyba odrobinę podpinał się pod ten schemat? Też ubierał luźne rzeczy. Ten jego sweterek na nagim torsie Tobiasa… Uh…
Tobias wyglądał w tym po prostu ekstra. Na jego szerszych ramionach ciuch przylegał, nie wisiał, a przy okazji ładnie odsłaniał obojczyki. Przesadnie długie rękawy, na Tobiego były w sam raz. Nawet kolor świetnie podkreślał jego oliwkową cerę i ciemne włosy. Kurczę, Saia był obłędny, to fakt, ale chociaż nigdy nie pozwolił mu zdjąć z siebie górnej części garderoby (swoją drogą ciekawe dlaczego), Jake dotykał go i bez problemu wyczuwał mięciutką skórę z delikatnym tłuszczykiem tuż pod nią. Saia podobał mu się tak całościowo, to że był drobny nie przeszkadzało mu ani trochę. Ale rzeczywiście, musiał przyznać że kiedy Tobias zostawał topless, jego piękne V niknące w spodniach, sprawiało że człowiek miał ochotę zedrzeć z niego te właśnie spodnie. Miał tam taką piękną żyłkę. Kiedy napinał się mocniej, wskazywała wprost na zawartość jego bokserek. Jake najchętniej przyssałby się do niej i kierując jej śladem, zdjął z Tobiasa bieliznę. Wspomnienie gorącego, nabrzmiałego członka przyjaciela przeszyło go dreszczem. Te jego zamglone, rozmarzone, ciemnozielone oczy, patrzące z takim ciepłem, pragnieniem i czułością. Czuł się przy nim doskonale.
Czuł się… najlepszy.
Ale cholera! Tobias był jego przyjacielem! Musiał się opanować, bo znowu durne myśli odpływały nie tam gdzie powinny!
Tamtą noc z Saią rozkładał na czynniki pierwsze chyba z milion razy i doszedł do pewnych wniosków. Otóż Saia nie powiedział mu żeby spadał. Nie roześmiał mu się w twarz, ani nie potraktował go źle. Wyszedł, to prawda - ale nie musiało to oznaczać, że nie chciał go więcej widzieć. Istniała szansa że jeśli Jake odpowiednio rozegrałby tę rozgrywkę, to chłopak nadal byłby nim zainteresowany. Nie chciał odpuszczać. Może czuł że powinien, może ciągnął to trochę na siłę, ale wątpliwości było na tyle dużo, że nie chciał rezygnować. Podobnie jak nie chciał rezygnować z Tobiasa...
Dziwna była ta niedopowiedziana atmosfera między nimi. Jeszcze nigdy wcześniej nie przerabiali czegoś takiego, więc ciężko było się w tym wszystkim odnaleźć.
Jake nie do końca wiedział, czy chciał ładować trochę własnych zachcianek do ich codzienności, czy lepiej było z nich zrezygnować. Albo może i wiedział że chciał, ale bał się wykorzystywać przyjaciela. Na pewno nie chciał przegiąć. Zwłaszcza że Tobiasowi chyba nie do końca to odpowiadało. W końcu nie byli parą, a w sercu Jake’a kiełkowało niezidentyfikowane coś, co należało do kogoś innego. Naprawdę dziwne. Gdyby wyłączył myślenie i chciał skupić się tylko na tym czego by chciał, to… chyba chciałby ich obu.
Z Tobiasem to było tak - Do głowy nie przyszłoby mu spoufalać się z nikim innym. Nie dlatego, że był święty i uważał że pewne rzeczy były zastrzeżone w obrębie związku, czy czegoś takiego. Zwyczajnie nie chciał być nie w porządku wobec Sai. Nawet jeśli nic by z tego nie było, nawet jeśli chłopak nie myślał o nim na poważnie - co niestety było aż nadto prawdopodobne, to Jake nie mógłby grać na dwa fronty. Z tym wyjątkiem, że w przypadku Tobiasa było inaczej. Chłopak był dla niego kimś tak bliskim, że traktował go prawie jak cząstkę siebie. Udawanie że miałby jakiekolwiek opory, byłoby tak nienaturalne jak nagłe stwierdzenie, że się go wstydził. To zwyczajnie nie działało. Pytanie, jakie miał do tego podejście sam Tobi. Co tak naprawdę myślał o tych ich eksperymentach? Jego reakcje i słowa bywały sprzeczne. Chciał więcej, czy nie? Tyle razy powtarzał mu przecież, że Jake nie był w jego typie, więc chyba robił to tylko dla jego przyjemności? Tyle, że co zadziałało raz, czy dwa, nie musiało działać już zawsze. Co gdyby Tobias zaczął spotykać się z Davidem na poważnie? Nie było najmniejszych szans, żeby dalej robili takie rzeczy jak wcześniej. Tobi był na to zbyt uczciwy. To wszystko powodowało, że odpychane wyrzuty sumienia nachalnie powracały, by dręczyć próbującego zasnąć nastolatka. Poczuł się naprawdę podle. Jak mógł oczekiwać od Tobiasa, że ten nie ułoży sobie życia z nikim innym? Miał do tego prawo. Przecież chciał szczęścia dla przyjaciela, więc dlaczego kiedy pojawiło się na horyzoncie, czuł tylko zawiść i złość? Właściwie to nie tylko. Był jeszcze smutek.

Pił paskudnie gorzką kawę smakującą spalonym drewnem. Zaspał - co było do przewidzenia, więc swoją poranną dawkę kofeiny musiał zakupić na stacji po drodze do szkoły. Tobias nie odezwał się, ani nie przyjechał po niego. No pewnie, nie umawiali się, więc właśnie tego się spodziewał, ale mimo to miał do niego pewien cień pretensji. Już nie pamiętał kiedy ostatnim razem musiał tłuc się autobusem do szkoły. Sterczał przed budynkiem i pociągał cienkiego papierosa, mając nadzieję, że może szczęśliwie żaden nauczyciel nie wyłowi go z tłumu gawędzących uczniów. Ustawił się z boku, tak żeby z perspektywy wejścia nie było go widać.
- Gdzie jesteś? Tobias wszędzie cię szuka. – Odczytał wiadomość od Jess.
- Nagle sobie o mnie przypomniał? Niech spada, przekaż mu.
Nie żeby tak ciężko było go znaleźć. No i co? Królewicz swojego telefonu zapomniał, że musiał się wyręczać koleżanką?
- Widział tę wiadomość… Chyba zrobiło mu się przykro. - dostał kilka chwil później.
Świetnie. Nie zamierzał się tym przejmować!
Spokojnie dopalił papierosa i nieco zdegustowany własną postawą, wszedł do budynku. Tobiasa zobaczył przed salą w towarzystwie Jess. Tym bardziej zrobiło mu się głupio.
- Cześć – przywitał ich zachowawczo.
- Hej – odparł chłopak.
Jessica przywitała go delikatnie obrażonym uśmiechem.
- Przepraszam cię za wczoraj – zaczął od razu Tobias. - Zasiedzieliśmy się przy piwie więc zostawiłem samochód, a potem jak próbowałem wrócić taryfą, to jak na złość nic nie chciało się zatrzymać. Na koniec pomyliłem autobusy i wylądowałem na jakimś totalnym zadupiu. Dobrze że stamtąd wreszcie udało mi się złapać taksówkę. - Wszystko to powiedział na jednym wdechu. Nim Jake zdążył się odezwać, sięgnął do swojej torby i podał mu zadbaną teczkę z notatkami z matematyki. - Wszystkie są dla ciebie. Odbiłem ci je, więc nie musisz mi tego oddawać. Naprawdę przepraszam. Nie chciałem pisać do ciebie po nocy – wytłumaczył się.
- Spoko. I tak długo nie mogłem zasnąć. Trzeba było napisać – bąknął. Zaraz jednak poczuł ponownie wzrastające ciśnienie. Kurczę! Wcale nie powinien mieć poczucia winy! – Czyli wróciłeś aż tak późno? – Syknął.
Nawet Jessica spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Rozmawialiśmy o tych składach, później omawialiśmy wszystkie alergeny, a na koniec zeszło się na finanse. O pieniądzach naprawdę można rozmawiać godzinami, zwłaszcza że on chciał wiedzieć wszystko, a to przecież nie moja firma – wyjaśnił chłopak. - Jasne, mogę trochę tatę urobić, ale na pewno nie zgodzi się zrobić tego za friko tylko dlatego że ja tak chcę.
- Ach, czyli chciałbyś? Aż tak zaufałeś swojemu nowemu koledze? – Zapytał, nieświadomie kładąc nacisk na słowie „kolega”.
- A co tu jest do ufania albo nie? To raczej on jest w gorszej sytuacji. Przedstawił mi swoje pomysły, mógłbym je wykorzystać i nawet się do tego nie przyznać. Oczywiście nie zrobiłbym czegoś takiego - podkreślił.
- Jasne. Jaki ten David jest wspaniały – fuknął Jake.
- Czy ty mi coś głupiego sugerujesz?
- Właśnie, Jake. Zejdź z Tobiasa bo zaczynasz bredzić - wtrąciła się Jess. – Wygląda to tak jakbyś był zazdrosny…
- A co wy wszyscy macie z tą zazdrością?! – Warknął.
- Dzień dobry państwu! Zapraszam do środka – przerwał im melodyjny głos nauczycielki od angielskiego.
Całą lekcję myślał o tym, że Tobias go wkurzał.
Nie odzywał się do niego przez dwie następne godziny. Niby o czym mieliby rozmawiać? Miał ze sobą gameboya, więc udawał totalnie zaaferowanego wbijaniem nowego levelu.
- Wpadniesz do mnie po szkole, czy będziesz chodził permanentnie obrażony? – Przyjaciel zagadnął go na długiej przerwie.
- Właśnie to rozważam – odparł z wyższością.
- Okej. – Tobias uśmiechnął się czarująco.
Przystojny drań.
- To co… Podoba ci się ten David? – Próbował wybadać teren. – Jest bardzo sympatyczny, prawda?
Tobias parsknął w swoją owsiankę z malinami.
- Sympatyczny jak ból zęba. Nie udawaj, na kilometr widać że niespecjalnie go polubiłeś – ocenił z przebiegłymi iskierkami w oczach. – Wiesz, to naprawdę miły gość – zapewnił.
- No pewnie, ciężko żebyś mówił co innego, kiedy ładny facet mówi ci że mu staje na twój widok – warknął.
- A więc jest ładny? No to może rzeczywiście powinienem…
- Tobias, do cholery jasnej! Nie, nie powinieneś! – Oburzył się. – Po co się z nim zadajesz? Podał ci te składy i niech spada. Wypłać mu kasę na konto, jeśli faktycznie jest za co i już! Nie chcę żebyś się z nim spotykał. Nie pasujecie do siebie!
- Bo?
- Bo jakoś źle mu z oczu patrzy – stwierdził.
- A! Czekaj, może jeszcze ma czarne podniebienie? Kurczę, powinienem był sprawdzić…
Jake zmrużył oczy. Tobias się nabijał, a on coraz bardziej zdawał sobie sprawę ze śmieszności tej sceny. Co miał poradzić na to, że naprawdę nosiło go na samą myśl, że chłopak miałby po raz kolejny spotkać się z tamtym blondasem.
- Jake! – Jessica dopadła ich w towarzystwie swoich dwóch przyjaciółek. – Wybacz że wczoraj nic z tego nie wyszło, ale może wybierzemy się w przyszłym tygodniu? Moglibyśmy iść całą grupą! Tobias, prawda?
- A dokąd to? – Zapytany zwrócił się do niej ze średnim zainteresowaniem.
- Jak to dokąd? No do naszej kawiarni.
- Och, to mieliście wczoraj iść, tak? – Punkt na skali zainteresowania Tobiasa ewidentnie podskoczył o kilka oczek w górę.
Jake uniósł wzrok na koleżankę. Fan.ta.sty.cznie.
- No tak, a ciebie nie zaprosił? – Kontynuowała.
Należało nieco się obronić.
- Bo Tobias miał wczoraj ciekawsze plany,  niż moje towarzystwo – Zarzekł z góry.
- A, rzeczywiście – stwierdziła wyraźnie uspokojona Jess. - No to pewnie dlatego. Jake chciał żebyśmy się wybrali do Między Wierszami. No i rozmawiałam z dziewczynami i były chętne żeby pograć w te wasze planszówki, to co ty na to? – uderzyła bezpośrednio do Tobiasa.
Jakim cudem wcześniej nie zauważył, że Jess to okropna plotkara? A Tobiemu do twarzy było ze złością…
- Jeśli tylko Jake tak bardzo chciał iść, to ja nie widzę przeciwwskazań. Bardzo chętnie się tam wybiorę.
- Super! To zgadzamy się koło weekendu, okej? Na razie! – Pożegnała ich, a jej osobiste stadko podreptało jej śladem. Dziewczyny w grupach zawsze były znacznie bardziej głośne niż normalnie, nawet jeśli przemawiała tylko jedna z nich.
Tobias posłał mu zniecierpliwione spojrzenie prosto spode łba.
- No co? – Rzucił niewinnie.
Dobrze wiedział co.
- Zupełnie nic.

Kończył wieczorną zmianę. Nogi mu odpadały, a o tej porze klientów przybywało jak dzieci u Amiszów. Czekał już tylko na swojego zmiennika. Miał nadzieję że tym razem Markus wpadnie o czasie. Chłopak lubił się spóźniać.
- Dzień dobry.
- Dzień… O, cześć panie Leeran – powitał tatę Tobiasa. O ile do Gwen od zawsze walił na „ciociu”, o tyle do Svena nadal miał pewne opory. Mężczyzna rzadko bywał w domu, większość czasu spędzał na delegacjach, więc jakoś nigdy nie miał okazji żeby go mocniej zaadoptować na rodzinne łono.
Sven Leeran postał mu uprzejmy uśmiech.
- Podlicz mnie za paliwo z dwójki – rzucił luźno. – Nie kończysz przez przypadek?
- Zgadza się, zaraz powinien być mój zmiennik – przyznał.
- To może zabierzesz się ze mną? Gwen robi przepysznego indyka, aż żal byłoby go później odgrzewać. Tobias się ucieszy, od rana siedzi nad książkami i udaje że się uczy – zachichotał.
- O nie! To musimy go ratować! – Podchwycił podobny ton. – Super! Chętnie zjem coś czego sam nie zrobiłem!
Tata Tobiasa wykazał się stoickim spokojem i jeszcze większą cierpliwością, bo Markus spóźnił się jeszcze więcej niż zwykle. Jake poprzysiągł sobie, że następnym razem uprzedzi tylko szefa i spóźni się co najmniej godzinę. Może wtedy gość wreszcie załapie, że to co odstawiał było bardzo mocno nie w porządku.
Po szybkim pokonaniu odcinka ze stacji pod dom Tobiego, Sven wysłał go do środka, a sam zajął się przestawianiem samochodów w taki sposób, aby to jego wóz stał w garażu obok auta Gwen. Tobiasowy chevrolet musiał wylądować na podjeździe.
Wszedł cichaczem do domu chcąc zaskoczyć przyjaciela, lecz nim zdołał wspiąć się po schodach do jego pokoju, dopadła go Gwen. Kobieta miała na sobie kolorowy fartuszek i umorusane marynatą rękawiczki. Włosy związała niedbale na czubku głowy, a jej ogromne bladoróżowe okulary zsunęły się jej na sam czubek nosa.
- Pospiesz się, potrzebuję żebyś poszedł do spiża… Jake! – Ucieszyła się. – Jak dobrze cię widzieć! Nie widziałeś mojego męża?
- Jake? – Zdziwiony Tobias wychylił głowę z części kuchennej. – Co ty tu robisz?
- Ja też się cieszę na twój widok, dupku – powitał przyjaciela. – Cześć ciociu! Tak, parkuje samochody, chyba wszystkie trzy…
Kobieta westchnęła.
- Jak słowo daję… - mruknęła pod nosem. – No dobrze panowie. Tobias wracaj do pracy, Jake idź umyj ręce, pomożesz mi przy sałatce, a do spiżarni pójdę sama – zarządziła szybko.
Kilka minut później siekał zieloną paprykę, a Tobias koordynował pieczenie się mięsa i warzyw mających dodać potrawie aromatu. Gwen była niesamowitą kucharką. Zawsze potrafiła połączyć smaki w taki sposób, że Jake dziwił się jakim cudem to samo co jadł na co dzień, mogło smakować tak kompletnie inaczej podane spod jej ręki. Pieczone karotki, polane jakimś sosem z dodatkiem miodu w ilości tak minimalnej że prawie niezauważalnej, przesiąkały zapachem gałązek oregano; pomidorki koktajlowe romansowały z bazylią, a winny zapach marynaty do mięsa wypełniał cały parter wspaniałym aromatem. Jake poczuł się jakby święta nadeszły, kto by pomyślał że była tylko zwykła niedziela.
Powód był oczywiście dosyć prosty. Sven tak rzadko bywał w domu w weekendy, że każdy taki traf był dla niego jak prawdziwe święto. W tygodniu o wiele łatwiej było mu wygospodarować więcej wolnego czasu, ale wtedy Tobias siedział w szkole, a Gwen nadrabiała z dokumentami w ich firmowym biurze.
- Daj ze dwa pomidory – zwrócił się do Tobiego. – I ogórka! – Dodał nim chłopak zamknął lodówkę.
- Jake! Czy ty się boga nie boisz?! Chcesz mieszać pomidory z ogórkiem? – Wykrzyknął, zasłaniając usta w udawanym szoku.
- Zgadza się – potwierdził.
- Nie wiesz, że zabijesz w ten sposób całą witaminę C w sałatce i wszyscy zginiemy marnie?!
- Bo nie dostarczymy sobie witaminy C? – Zapytał.
- Nie! Bo moja mama zobaczy i nas zatłucze – odparł Tobias wystawiając mu język. Zabrał potrzebne składniki i zaszedł go od tyłu, powoli odstawiając je na blat obok przyjaciela. – Dodaj konserwowego – szepnął mu konspiracyjnie na ucho, kładąc słoik tuż przy jego dłoni.
- Okej… - wymamrotał.
Od jakiś pięciu sekund bardziej skupiony był na osobie jego przyjaciela niż na ogórkach. Nim zdążył się zastanowić, oparł głowę na ramieniu Tobiego i podniósł na niego wzrok. Chłopak spojrzał w dół łącząc ich spojrzenia. Dłoń Tobiasa powędrowała na ściskającą nóż rękę Jacoba. Powoli, w delikatnym zawieszeniu przeciągającej się chwili, pokierował nią, kończąc siekanie kawałka papryki. Jake posłał mu uśmiech.
- Dasz buziaka, czy nie zasłużyłem?
- Oczywiście że nie zasłużyłeś – powiedział mu.
Tobias nachylił się i bardzo delikatnie przesunął wargami po policzku Jake’a. Muskał go wzdłuż całej żuchwy aż po same usta, przy których zatrzymał się na dłużej. Jake szybko przylgnął do jego pleców. Puścił nóż i odwrócił się przodem do przyjaciela, a ten objął go, odsunął deskę do krojenia i uniósł go za uda sadzając na blacie. Pocałunek, choć miał być jedynie krótką demonstracją czułości, przerodził się w dłuższą pieszczotę. Żaden z nich nie chciał go kończyć. Jake oplótł przyjaciela nogami dociskając go do siebie mocniej. Rękoma błądził po jego ramionach, sekundę później jedną z nich starał się wsunąć w jego spodnie. Wszystko to trwało zaledwie chwilkę. Minutę, może nawet krócej. Zaalarmowani zbliżającymi się krokami pani Leeran, odpadli od siebie; Jake łapiąc za nóż i pomidora tak szybko, że o mało nie poślizgnął się na marmurowej białej posadzce; Tobias w panice chwycił szklankę i prędko napełnił ją zimną wodą nad zlewem. Gdy Gwen weszła do pomieszczenia pił ją łapczywie, starając się nie wyglądać na przesadnie rozgrzanego.
- Młody, wszystko dobrze? – Zapytała go.
- Co? A, tak. Pić mi się chciało – stwierdził odrobinę zbyt szybko, unosząc prawie pustą już szklankę w stronę mamy.
Jake dławił uśmiech na ustach, skupiając się na zleconej sobie pracy. Blisko było. Powinien być przerażony, ale co miał zrobić że wcale nie był. Jasne, serce biło mu jak polnej myszy w opałach, ale czuł przyjemne podniecenie i radość. Nie chciał wyjść na kalkulatorskiego dupka, ale skłamałby przed sobą, gdyby stwierdził że nie czuł niezmąconej satysfakcji wynikającej z reakcji przyjaciela. Tobias nie zachowałby się w taki sposób, gdyby pomiędzy nim, a tym Davidem do czegoś doszło.
- No dobrze, ale nie pij z kranu. Przecież jest mineralna – upomniała go Gwen. – Chciałam wziąć wino do obiadu, ale nie mogę dosięgnąć. Tata znowu zabrał mi drabinkę do garażu. Chodź, pomożesz mi – dodała.
- Już idę – rzucił za oddalającą się ponownie kobietą, po czym odetchnął z ulgą i mrugnął do Jake’a. – Zaraz wracam.
Przy stole wypłynął temat kosmetyków do włosów, a Jake z zadowoleniem odnotował że Sven wcale nie był tak bardzo pozytywnie nastawiony do wizji współpracy z dwójką nastolatków. Zauważył – całkiem słusznie oczywiście! – Że tak bardzo naturalne składniki, bez dodatku chemii jak to sobie David wymarzył, wymagałyby ekspresowej wręcz sprzedaży i krótkiej daty przydatności, co w przypadku nikomu nieznanych produktów wiązało się z wysokim ryzykiem. Do kosztów produkcji trzeba byłoby doliczyć koszty reklamy, a także przekonać laboratorium do wyprodukowania niewielkiej próbki produktu. Wszystko to wiązało się z dużym ryzykiem i niewielkim zyskiem, nawet w przypadku udoskonalenia składów o delikatniejsze konserwanty.
Jacob z lubością kiwał głową do wszystkich argumentów mężczyzny, nieco irytując się postawą Gwen, która zawsze popierała wszystko co zdrowe i naturalne. Pewnie byłaby zachwycona gdyby Tobias zaczął się spotykać z kimś takim jak David.
- Powiedz, Jake – Gwen zwróciła się do niego. - Co u Sofii? Gdybym wiedziała, że Sven cię zaprosi, wysłałabym go też po nią. Teraz pewnie siedzi sama – dodała, patrząc z wyrzutem na męża. – Za tydzień chyba się nie uda, ale następnym razem, jak będziemy mieć wspólny weekend, to koniecznie przyjdźcie we dwoje! To niedopuszczalne jak długo się nie widziałyśmy – westchnęła.
- Z Sofią wszystko w porządku – zapewnił ciocię. – Ostatnio miała lekki kryzys przez ten stary wózek, ale udało mi się załatwić przydział ze szpitala na znacznie nowszy i lepszy, więc teraz śmiga po całym domu prawie tak szybko jak Florka. Rano bez problemu wyprzedza mnie w wyścigu po kawę.
- Jake, ogarnij się – Tobias dźgnął go pod stołem w udo.
Faktycznie, czasem zapominał że tego typu komentarze przechodziły z jego babcią, ale niekoniecznie z innymi. Oczywiście Gwen nigdy nie zwróciła mu uwagi.
- Cieszę się, że jest lepiej – powiedziała swoim ciepłym, szczerym głosem. Bardzo lubił w niej ten kompletny brak obłudy. Niewielu ludzi to miało. – A może umówilibyśmy się za tydzień… Tobias, pojechałbyś po Sofię – wtrąciła. – I urządzilibyśmy sobie małego grilla w ogrodzie? Pogoda jest przyjemna, może się nie popsuje! Zrobiłabym szaszłyki – zaproponowała.
- Zaczynam żałować że za tydzień będę w Seulu – odezwał się Sven. – Może zdejmę ze strychu bujany fotel? Będzie wygodniej.
- Nie chwal się tak tym wyjazdem – rzucił Tobi.
Przy okazji odczytał jakąś wiadomość na telefonie i dziwnym zbiegiem okoliczności posłał Jake’owi jednocześnie zirytowane i zmartwione spojrzenie. On też poczuł wibracje w kieszeni.
- Świetny pomysł – oceniła Gwen. – Co o tym myślisz, Jake?
- Eee…
- No to ustalone – podsumowała. – Tobias po was pojedzie po śniadaniu – ucieszyła się.
- No pewnie ciociu, dzięki – wystękał wreszcie. Uwielbiał rodziców Tobiasa.
Po chwili grzecznościowej ciszy, skinął na przyjaciela żeby zwrócić jego uwagę na mniej publicznym forum.
- Tobie też napisała? – Zapytał ciszej.
- Zgadza się – potwierdził. – To co, ten czwartek ci pasuje?
- Chyba tak.
Jakoś dziwnie czuł się rozmawiając z Tobiasem o potencjalnej wizycie u Sai. To jest - w kawiarni oczywiście. Oczywiście.
- Czyli ustalone. Napiszesz jej?
Kiwnął na potwierdzenie.
- Jak rozumiem, będziesz? – Upewnił się.
- A wolno mi? – Zironizował Tobias.
- A musisz być złośliwy?
- Bo to tylko twój patent na życie?
- Aha, zgadza się.
Obaj parsknęli cicho w talerze.

Plan był prosty, ale jak to zwykle bywa, jak się miało pecha, to się go po prostu miało. W poniedziałek, Tobias cały dzień chodził jak stara dętka, wieczorem, koło dziewiątej napisał mu że już idzie spać, a we wtorek nie pojawił się w szkole. Okazało się że dopadła go zaraza, powszechnie nazywana grypą i chociaż pobiegł do niego zaraz po lekcjach, a w środę zrobił podejście numer dwa - jeszcze przed zajęciami, to nie został do przyjaciela dopuszczony ani jeden raz. Przejęta zdrowiem swojego jedynaka, Gwen wzięła urlop i strapionym głosem oznajmiła mu, że lekarz zabronił Tobiasowi gości przez co najmniej dwa, trzy dni, bo podobno trafiło mu się wyjątkowo zaraźliwe cholerstwo. Kobieta sama nie wyglądała najlepiej. Pomimo usilnych próśb i wymyślnych sztuczek, zmuszony był odpuścić i po prostu zaczekać na Tobiasowy powrót do grona żywych. 
Codziennie wysyłał mu swoje (pozostawiające wiele do życzenia) notatki, w głębi duszy licząc na to że młody Leeran ogarnie się dość szybko, bo na samych notatkach Jacoba nie mieli szans zajść za daleko. Na pewno nie w stronę radosnego zaliczenia.
Martwił się o przyjaciela, tym bardziej zaskoczył go zmasowany żeński atak na korytarzu, kiedy to Jess przypomniała mu o ich wyjściu do kawiarni. Kompletnie wyleciało mu to z głowy.
- Ale przecież Tobias jest chory… - wymamrotał, starając się rozgryźć czy tego dnia była środa, czy już czwartek.
- Więc wybierze się z nami następnym razem. Było ustalone wcześniej i wszystkim pasuje.
- Wszystkim…?
- Tak! Będzie Derek! – Odezwała się Molly, którą kojarzył tylko z widzenia i ewentualnie z opowiadań Jess, których i tak średnio słuchał. – Monica chciała z nami iść, jak pytałyśmy ją on stał obok i usłyszał i też chciał!
- I to jest takie niesamowite? – Zapytał widząc niezmąconą jego reakcją ekscytację dziewczyny.
- Oczywiście!
- Okej…
Dlaczego Derek miałby chcieć iść do zwykłej kawiarni, nie miał pojęcia. Dlaczego Derek chciał iść w miejsce gdzie zgromadzą się jedne z najładniejszych dziewczyn w szkole, to już prędzej czaił. Dlaczego miałoby to robić wrażenie na nim? Nie robiło żadnego.
- To co, dzisiaj po lekcjach, tak? – Podsumowała Jessica.
- No dobra – skwitował. Może to i lepiej że Tobiasa z nimi nie będzie. Nadal uważał, że to nie byłoby zdrowe połączenie.
Nie rozmawiali o Sai, sam we własnej głowie unikał tego tematu jak ognia i taki schemat się sprawdzał. Minęło już trochę czasu. Tyłek mu się zagoił, ale ubytek w pamięci, brak zrozumienia i niepewność pozostały. Wołał tego nie roztrząsać, udawał że tak miało być i że wcale nie czuł się rozczarowany.
Umówili się na parkingu. Mieli jechać na dwa auta, ale ponieważ Derek i Sue (taka mała koleżanka Jess. Z pozoru zdawać by się mogło, że te dwie nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego) przyjeżdżali własnymi samochodami, potencjalny problem rozwiązał się sam. Jake delektował się papierosem, czekając na resztę pod białym pick-upem ich przystojnego kolegi. Zastanawiał się dlaczego jego ulubiony nauczyciel od matematyki przestał pojawiać się na zajęciach. Plotki były różne. Podobno w szkole szykowały się zwolnienia; może po prostu dopadła go choroba. Zabawne było to, że przecież nie znosił Petersona, ale kiedy jakiś inny facet przyszedł na zastępstwo, poczuł się dziwnie oszukany. Zupełnie jakby Batmanowi odebrano Jokera.
W drodze do Między Wierszami czuł się jak w kurniku. Specjalnie władował się do grupy z Derekiem licząc na to, że może z facetem o czymś porozmawia, ale stanowczo się przeliczył. Dziewczyny nie dopuściły go do słowa, chichocząc w irytujący sposób i zagadując szkolnego kolegę. Jake trochę mu nawet współczuł, chociaż sam zainteresowany wydawał się być do tego przyzwyczajony. Wyraźnie odnajdywał się w jazgocie zestresowanych jego towarzystwem dziewcząt. Że też nie zgłosił się do niego na szkolenie zanim postanowił zacząć interesować się facetami… Może wtedy miałby dziewczynę i o wiele mniej problemów na głowie. Swoją drogą, Jessica tak skutecznie przekazała wszystkim przyjaciółkom (w wielkiej tajemnicy ma się rozumieć), że Jake’owi podobał się samiec, że choć żadna nie wspomniała o tym ani jednym słowem, widział jak na dłoni, że całe towarzystwo patrzyło na niego jak na typowego kolegę-geja. Coraz bardziej miał ochotę wypisać się z tego grona. Oczywiście zaraz po tym jak wykorzysta jeden doskonały pretekst do spotkania Sai...
Tym razem kawiarnia działała równie prężnie co zazwyczaj. Przez moment zastanawiał się czy nie natrafią na tę samą karteczkę co Jake poprzednio, kiedy wpadł z przelotną wizytą, ale obyło się bez niespodzianek. Wkroczyli całą grupą, a Jessica od razu skręciła w lewo, do przygotowanego kąta z połączonymi stolikami. Podobno zrobiła rezerwację. Najwyraźniej Saia przez telefon nie był taki groźny, a może odebrał jakiś inny pracownik? W sumie żadnego innego nie widział, ale przecież nie było powiedziane że takowego nie było wcale.
Nikt nie przejął się obsługą, chyba tylko Jake zamarł w duchu na widok niebieskowłosego baristy. Saia uśmiechnął się jak zawsze, do Jacoba wręcz promiennie. Kiwnął mu na powitanie. Być może chłopak spodziewał się, że Jake do niego podejdzie, ale nie potrafił się na to zdobyć. Serce waliło mu w bardzo niekomfortowy sposób, momentalnie się spocił i nie był w stanie wykrztusić z siebie nic więcej poza nieporadnym „cześć”.
Usiadł ze znajomymi w pełnym gronie sześciu osób. Co prawda, w pełni pełne byłoby z Tobiasem, ale z pozostałych zaproszonych osób nikt więcej się nie wyłamał. Darek siedział otoczony wianuszkiem dziewcząt, bo każda chciała siedzieć obok niego. Jess po jego lewej, Monica po prawej, a Molly zaraz za nią, prawie że leżąc na blacie w stronę chłopaka. Sue zwyczajnie usadowiła się wygodnie przy Jess. Najwyraźniej na niej Derek robił nieco mniejsze wrażenie. Jake’owi z braku laku przypadło w udziale siedzieć naprzeciw szkolnego playboya, pomiędzy Sue i Molly. Jess zaproponowała by poszedł z nią zamówić jakieś słodkości i napoje, ale słusznie odgadując zmieszanie na jego twarzy, szybko poprosiła o pomoc Sue.
Znudzony gadką o niczym, rozglądał się, zastanawiając się jak dawno nie było go w tym miejscu. Ostatni raz był chyba właśnie z Jessicą? To było tego dnia kiedy wylądował z Saią w Ivy.
Zdawałoby się że minęły istne wieki, nie mówiąc o tym wszystkim co wydarzyło się jeszcze później. Za to tutaj, wszystko wyglądało tak samo jak zapamiętał. Z małym wyjątkiem w postaci nowej księgi gości. Poprzednią zauważył ponieważ była wyjątkowa. Nie miała zwykłej książkowej okładki - zszyte ręcznie kartki fakturowanego papieru umieszczono pomiędzy dwiema drewnianymi deseczkami, które ktoś pomalował farbą w dość niekonwencjonalne wzory. Jake nie pamiętał dokładnie, ale kojarzyły mu się z egipskimi bóstwami. Fajnie to wyglądało. Nowa księga była zupełnie zwyczajna, kupiona w sklepie.
Spotkanie okazało się być dziwaczne. Derek naprawdę chciał pograć, więc Jake wynalazł super gierkę, w której walczyło się z potworami na różnych poziomach trudności i trzeba było sprawnie posługiwać się kartami mocy. Z dziewczyn chyba tylko Sue bawiła się równie dobrze co oni. Monica i Molly, szybko stwierdziły że będą grały jedną postacią we dwie, a Jess co chwila wzdychała znacząco, gdy Jake upominał ją, że znowu przegapiała swoją kolejkę. Mówiąc szczerze, cieszył się że miał pretekst w postaci palenia i że mógł odejść od stolika, żeby na moment wyjść na zewnątrz.
Ledwie odpalił końcówkę papierosa, jeszcze nie zdążył się nim porządnie zaciągnąć, a ktoś wysupłał mu zapalniczkę z dłoni.
Ktoś.
No wiadomo kto.
Cholera, o tym nie pomyślał. A może tak?
Saia zaciągnął się, upalając przy pierwszym wdechu przynajmniej jedną czwartą całej fajki. Nie odezwał się. Zapalniczki nie oddał mu do ręki, a wsunął mu ją do tylnej kieszeni spodni, wcale nie starając się przy tym unikać dotyku.
- Mogę wiedzieć co robisz? – Fuknął na niego.
- Oddaję. Dzięki – uśmiechnął się swobodnie.
Miał już widoczne odrosty. W zachodzącym słońcu ładnie było widać jego długie rzęsy.
- Spoko – burknął Jake po nosem, przekładając drobiazg z tylnej do przedniej kieszeni, gdzie przyzwyczajony był go nosić.
Saia zerknął na niego z ukosa.
- Pożyczysz mi telefon? Na moment?
- Po co ci? – Zapytał automatycznie wręczając mu aparat.
- Masz słaby humor, czy to na mnie jesteś zły? – Chłopak nie odpuszczał. Czego innego było się spodziewać. – A może dwoje z powyższych? Dziękuję – oddał mu jego własność po dosłownie kilku kliknięciach.
- Nie twoja sprawa. Powinieneś palić w pracy?
- Mam wyrozumiałego szefa – zaśmiał się. – Choć przyznaję że to straszna szmata. Powinien bardziej zwracać uwagę na potrzeby innych. – Jake uniósł na niego zagubiony wzrok. – Gdyby dostał szansę, z pewnością by się poprawił – powiedział mu z perfidnym uśmiechem.
- O czym ty gadasz, co?
- Zgaduję że mogłem się ostatnio bardziej postarać? – Saia ponownie się zaciągnął i nachylił bardzo blisko niego. – Powiedz tylko słowo a w ciągu najbliższych kilkudziesięciu minut wyślę cię prosto do nieba – wyszeptał. Tuż po tym cmoknął go w usta i dopiero wtedy wypuścił z płuc dym.
Jake cały się wzdrygnął.
- Kawiarnia jest pełna ludzi, o czym tym mówisz?! – Spiął się.
- Tylko o to chodzi? – zachichotał. - No to patrz.
Chłopak zgasił dopalonego papierosa w stojaku, strzelił z karku i przyspieszonym krokiem wszedł do lokalu. Jake przeczuwając że coś było mocno nie tak, pobiegł za nim.
- Szanowni państwo! – Powiedział bardzo głośno i wyraźnie. – Bardzo mi przykro ale dostałem zgłoszenie o możliwym ładunku wybuchowym, podłożonym tuż przy kawiarni!
- Saia, co ty wyrabiasz?! – Syknął do niego przerażony Jake.
- Bardzo proszę wszystkich o brak paniki i powolnie skierowanie się w stronę wyjścia! – Kontynuował chłopak, któremu najwyraźniej do reszty odbiło.
- Saia, kurwa! Nie jestem na ciebie zły!
- Dzisiaj będzie już zamknięte DO ODWOŁANIA – podkreślił.
- Nie będę się z tobą pieprzył! Było spoko! Nie o to chodzi! – Panikował szeptem. Ludzie zaczęli się powoli podnosić z miejsc.
- Nie? – Szepnął do niego.
- Nie! Oczywiście że nie! Na pewno nie teraz! Nie ma szans!
- Ale przysięgasz że nie jesteś zły? – Dopytał wariat.
- Tak! Na pewno!
- PRZEPRASZAM BARDZO! – Wykrzyknął w głąb sali, w tej samej chwili sięgając po swój telefon. Udał że coś z niego odczytuje. – Właśnie otrzymałem wiadomość, że to wszystko tylko ćwiczenia! Bardzo państwa przepraszam za niedogodności! Przy wyjściu każdy z państwa otrzyma wysoki rabat na następną wizytę! Jeszcze raz bardzo przepraszam i życzę wszystkim spokojnego wieczoru bez bomb! – Saia skłonił się nisko, złapał Jake’a za rękę, i pociągnął zesztywniałego z przerażenia i szoku nastolatka za kontuar.
- Tobie zupełnie odjebało – wykrztusił z siebie.
- To prawda. Dawno temu – wyszczerzył się. – No więc żadna strata, prawda? Tobi na pewno cię ostrzegał – mrugnął do niego.
- Coś wspominał… - przyznał Jake.
- To co… - przerwał mu. - Skoro już nie jesteś zły, to może dasz mi jeszcze jedną szansę? Hm?
Saia tylko stał obok, ale wzrok jakim patrzył na Jacoba, rozbierał go tak skutecznie, że czuł się wręcz nagi, mimo że po prostu stał pod wielkim ciśnieniowym ekspresem do kawy i walczył z wyrazem niedowierzania, który za nic nie chciał ustąpić z jego twarzy.
Uratowała go Jess, która podeszła do baru z mocno zirytowaną miną. Wcale nie wyglądało na to by przedstawienie Sai ją rozbawiło.
- Jake, wracasz do nas? – Zwróciła się bezpośrednio do niego. – Brakuje nam zawodnika.
- Jasne…
Rzucił Sai rozbiegane spojrzenie. Rozbawiony jej zachowaniem chłopak cicho prychnął pod nosem.
- No to idź – mruknął do niego. – Ale przyjdziesz jeszcze?
- Nie wiem – wymamrotał. – Tak – wydusił z siebie ledwie słyszalnie, zostawiając zadowolonego Saię za plecami.

Nie polubił się z Monicą. Szalę goryczy przelał moment w którym Jess odprawiła koleżankę z Sue, a sama zdecydowała się wprosić do Jake’a na kolację. Dowiedział się, że odkąd dziewczyna zaczęła z nim rozmawiać, zmieniła się na gorsze i że ona – Monica Sanders, nie poświęcałaby się aż tak bardzo tylko dlatego, że był najlepszym przyjacielem Tobiasa. Nie pozostał jej dłużny. Wyrwało mu się coś o tym, żeby lepiej trzymała się tego silnego postanowienia, bo każde z takim trudem złożone przez nią zdanie ociekało pustym plastikiem i że do rozmowy potrzebnych było przynajmniej dwóch względnie inteligentnych rozmówców, więc z pewnością Derek w rozmowie z nią musiałby prowadzić monolog.
Spodziewał się że dostanie z liścia, ale skończyło się na pełnym nienawiści spojrzeniu. Burę zebrał później od Jess.
Rzeczywiście zjedli razem kolację, a Jake musiał przyznać że Sofia wręcz wzorowo powstrzymała się od durnych komentarzy. Co prawda to że nie usłyszał ich na bieżąco, wcale nie oznaczało że nie usłyszy ich w ogóle, ale przynajmniej miał szansę zachować twarz przed Jessicą. Dopiero po jedzeniu, Jess zapytała czy zaprosi ją na chwilę do pokoju. Już wtedy wiedział że coś się szykowało. Miał sobie zapewnić więcej czasu, wykręcając się zmywaniem, ale Sofia wspaniałomyślnie ubiegła go, zapewniając że podoła odstawieniu talerzy do zlewu.
Przemierzając krótki korytarzyk oddzielający przejściową kuchnię od reszty mieszkania, zastanawiał się co też od koleżanki usłyszy. Spodziewał się że będzie to dotyczyło Sai i spodziewał się, że będzie to miało coś wspólnego z tym że chłopak od początku zrobił na Jess raczej mało pozytywne wrażenie. Gestem zaprosił dziewczynę do swojego pokoju.
- No dawaj – zaatakował. – Co takiego znowu spieprzyłem?
- Nie musisz się wyrażać w taki sposób – powiedziała zaplatając ręce na piersi jak typowa matka, strofująca nastoletniego syna. – Poza tym nie uważam żebyś zrobił cokolwiek złego.
- Nie? To nie szykuje mi się jakieś kazanie?
- Szykuje, ale w innym kontekście – stwierdziła. – Na wstępie zaznaczę że nie zamierzam się wtrącać w twoje sprawy. Powiem co mam po powiedzenia i nie przewiduję tutaj miejsca na głębszą dyskusję. Nie miej do mnie pretensji, po prostu czuję że muszę to powiedzieć na głos.
Jake podskoczył i strzepał ramiona odgrywając krótką pantomimę rasowego boksera przed walką.
- Wal śmiało.
- On nie traktuje cię poważnie – stwierdziła. – Cały czas się głupkowato uśmiecha i to nie jest niezdarny, uroczy, czy przyjemny śmiech. To dupek. Czuć od niego skończonym dupkiem na kilometr. Nie podoba mi się. Jest bucowaty i zbyt pewny siebie. Nie wiem tego, ale wydaje mi się że to właśnie z jego powodu chodziłeś taki struty. Rób co uważasz, ale jeśli traktujesz to bardziej na serio, to szczerze odradzam. Wykład skończony – podsumowała rozkładając ręce.
Przygryzł wargę, czując skok ciśnienia.
- Przecież kompletnie go nie znasz! Od początku nastawiłaś się negatywnie przez to jak wygląda – wytknął koleżance. – To cholernie niesprawiedliwe. To zupełnie tak, jakbyś przestała mnie lubić po tym jak odkryłaś że lubię facetów!
Poczuł wibrowanie w kieszeni. Mimowolnie sięgnął po telefon, by dostrzec wiadomość od nieznanego numeru.
- Przyjdź w niedzielę. Zamykam o 18:00. Ładnie proszę :)
O rany… i on miał być bucowatym dupkiem?
- Myśl sobie co chcesz. Mówiłam że nie chcę dyskutować na ten temat – ucięła. – Mogę się mylić – przyznała. – Chciałam ci tylko powiedzieć o moich odczuciach. Czasami warto znać opinię innych.
- Świetnie. Wielkie dzięki. – Nie umiał ukryć uśmiechu.
- Nie ma za co – odparła, jak gdyby nie wyczuła kpiny w jego głosie. – Chodź, przytulę cię.
- Co?!
- No nie rób takiej miny, chodź – powtórzyła.
Nim całkiem osłupiały Jake opuścił brwi spod zarośniętej grzywki, dziewczyna sama podeszła bliżej i objęła go na krótko.
- Jeśli wpakujesz się w związek z nim, będę trzymać kciuki żeby wszystko co powiedziałam okazało się nieprawdą.
- Okej – bąknął. – Tak będzie – zapewnił ją. – Znaczy, wcale nie planuję żadnego związku! – Zaperzył się.
- Jasne że nie – mrugnęła do niego.

Weekendowe spotkanie z Sofią było pierwszym dniem, kiedy wreszcie udało mu się spotkać z Tobim. Po prawie tygodniowej przerwie, czuł się jakby minęły całe lata świetlne. Dosłownie nie mógł uwierzyć kiedy zobaczył go na podjeździe, a gdy chłopak wszedł do mieszkania żeby pomóc mu załadować wózek i Sofię do auta, najpierw solidnie go wyściskał. Jego przyjaciel był jeszcze trochę blady, ale ogólnie wyglądał świetnie jak zwykle.
- Nie podlizuj się – powitał go chłopak. - I tak nie puszczą nas na konsolę - stwierdził. – Trzeba będzie siedzieć w towarzystwie.
- To absolutnie nieprawda, tyle spokoju będę miała z Gwen na plotki, jak was obu nie będzie w pobliżu – wtrąciła Sofia.
- Twój argument upadł – wytknął Tobiemu z satysfakcją.
Trochę zajęło nim spakowali babcię, jej wózek, kota i przekąski które Jake własnoręcznie przygotował, żeby nie zwalić się pani Leeran na głowę z zupełnie pustymi rękami. Osobiście był zdania że zabieranie Flory było lekką przesadą, ale Tobias wraz z Sofią uparli się, że zaproszenie było dla wszystkich członów rodziny. Bywały momenty gdy zastanawiał się czy ten kot był bardziej jego, czy jego królewicza. Pewne było, że Florka wolała silne ramiona faceta który regularnie przekupywał ją kocimi smakołykami.
Zgodnie z planem Gwen, pogoda dopisała. Ciepłe promienie słońca rozchodziły się pomiędzy liśćmi starej jabłoni, pod którą ustawiono drewniany bujany fotel, wyścielony puchową narzutką. To właśnie tam Jake przetransportował Sofię, która stanowczo odmówiła koca, awanturując się że traktują ją jak zniedołężniałą, starą babę. W zamian zażądała popielniczki i drinka. Mama Tobiasa była z tym nieco oswojona, ale Jake nadal dostrzegał na jej twarzy lekką konsternację. Oczywiście robiła co mogła żeby tego po sobie nie dać poznać.
Spędzili w towarzystwie obu pań około godzinę, napychając brzuchy dobrym jedzeniem, a w przypadku Jake’a - walcząc z chęcią sięgnięcia po papierosa. Przy Gwen się wstydził. Dopiero po kilku porozumiewawczych spojrzeniach z Sofią zostali odesłani do domu z pozwoleniem zabrania chipsów i odpalenia gry na konsolę.
- Zjadłbym pizzę – stwierdził za domem, gdzie przyczaili się żeby mógł odpalić upragnioną fajkę.
- Jeszcze jesteś głodny? – Zdziwił się Tobias.
- Nie mówię że jestem głodny, tylko że zjadłbym pizzę.
Chłopak prychnął cicho.
- Jak bardzo chcesz to możemy coś zamówić. Zastanawiałem się w ogóle, czy może nie zaprosić Jess. Wiesz, żeby nie było że siedzimy we dwóch, jak jakieś dwa dziwolągi, sam na sam ze sobą.
- A co w tym dziwnego? – Zapytał zaskoczony.
- No nie wiem - zmieszał się chłopak. – Skoro ci to pasuje… to może rzeczywiście wizja zmarnowania dnia jak za starych, dobrych czasów nie jest aż taka zła – stwierdził.
- Czas spędzony ze mną to marnowanie czasu, dupku?
Tobias uśmiechnął się delikatnie jednym kącikiem ust.
- Skończyłeś? – Wskazał na niedopałek w ustach Jacoba. – Idę dzwonić po tę twoją pizzę. Mama będzie wniebowzięta…
- Zaznacz żeby nie dzwonili do drzwi tylko na telefon, to nawet się nie zorientują – podpowiedział, wchodząc za przyjacielem.
Tobias grzebał za ulotkami z dostawą żarcia i chyba średnio go słuchał. Nim Jake się powstrzymał, wyskoczył na głos z myślą błąkającą mu się z tyłu głowy już od dłuższego czasu.
- Powiesz mi wreszcie co o nas myślisz?
- Co masz na myśli? – Spytał nadal rozkojarzony chłopak.
Przeszukiwał szufladę ze wszystkim – chyba w każdym domu taka była. Jednocześnie gmerał w białej, ceramicznej miseczce z wizytówkami od dostawców.
- Chcesz się ze mną pieprzyć, czy wolisz sobie poszukać chłopaka? – Zapytał tak niewinnie jak tylko mógł.
- C-Co?! – Wykrzyknął Tobias, natychmiast zwracając się w jego stronę.
Rozbił miskę na pół. Chwytając ją, strącił na siebie odstawiony wcześniej kieliszek z ponczem. T-shirt z Kings of Leon skończył z mokrą plamą, a marmurowa podłoga w kuchni Leeranów w kawałkach szkła.
Dobrze. Znaczyło, że wreszcie zaczął go słuchać.
- Mówię wprost. Podoba mi się Saia i nie wiem, czy i kiedy mi z nim przejdzie. Nie chcę żeby przez to co ze sobą robiliśmy były między nami jakieś niedopowiedzenia – zaczął tłumaczyć. Serce waliło mu jak młot udarowy. – Wiesz że kocham cię jak brata. – Dobra to brzmiało naprawdę beznadziejnie. Musiał zmienić ton. - Było świetnie. Zawsze jest mi z tobą świetnie – przyznał. - Wiem dobrze, że mogłoby być jeszcze lepiej… – wtrącił widząc minę Tobiasa. – Po prostu mam nadzieję, że wiesz że my nie… Noo, chodzi mi o to, żebyś nie był rozczarowany… O ile w ogóle byś był. – Czuł się jak kompletny idiota. - Bo w sumie, chyba nie jesteś, co nie?
Niby chciał go nieco zszokować, lecz to nie konsternację dostrzegł na obliczu przyjaciela.
Nagle poczuł nieprzyjemną obawę. Pomyślał o Davidzie i serce podskoczyło mu do samego gardła. Mógłby mu już coś odpowiedzieć! Nie powtórzył na głos, że wolałby żeby Tobias nie spotykał się już więcej z tym chłopakiem - nie pasowało to do przesłania, które tak nieudolnie starał się ubrać w słowa. Chciał sobie dać furtkę. Nie chciał by spotkania z Saią dalej kosztowały go tyle wyrzutów sumienia. Czuł je za każdym razem.
Tobias gapił się na niego z przymrużonymi oczami. Na jego twarzy jawił się dziwny, niepokojący cień. Najgorsze było to, że nic nie mówił. Stał tam, przy rozbitej misce z ulotką od chińczyka w dłoni i zdawał się zapamiętywać każde słowo z jego durnego monologu. Do Jacoba szybko dotarło jak bezsensowne były jego własne słowa. Chłopak przed nim powoli schylił się i zaczął zbierać szkło. Jake prędko podał mu małą zmiotkę z szafki pod zlewem.
- To jak to między nami jest? – Dopytał wreszcie.
Dzwoniło mu w uszach. Gdyby miał okazję, cofnąłby się w czasie i nie odezwał wcale. Cholera! Jak on zawsze potrafił wszystko spieprzyć!
- A co miałoby być? Nic nie ma – odwarknął Tobi. – Od początku było tak jak chciałeś, a ja od początku mówiłem ci, że to bardzo zły pomysł – uciął.
- Tak, ale jednak tobie też to pasowało… - zauważył.
Daleko szukać? Tydzień temu obłapiał go przy tym samym blacie przy którym teraz robił tę swoją wielce obruszoną minę.
- Nie pasowało mi! Nie widzę powodu żeby o tym gadać, więc skończ już. Najlepiej zapomnijmy o całej tej akcji raz na zawsze! I przestań bawić się cudzymi uczuciami! Kurwa mać! – Sapnął.
Wrzucił szkoło do kubła na odpadki, wyminął go i ruszył na górę. Jake znieruchomiał.
- Jak to uczuciami… - wymamrotał.
Jeszcze przez chwilę gapił się miejsce, w którym przed momentem stał Tobias. Co się właśnie wydarzyło? No przecież właśnie czegoś takiego chciał uniknąć! Chciał żeby sobie to wyjaśnili w porę, do cholery. Ruszył po schodach.
- Słuchaj no…! – Urwał, bo wlazł w chwili w której Tobias się przebierał. Takie głupie déjà vu.
Widząc go, chłopak szybko odwrócił świeży podkoszulek na właściwą stronę. Nie dość szybko by nie zauważyć jego odsłoniętych, spiętych nerwami mięśni, które przy każdym jego ruchu prężyły się przed samym nosem zastygłego w miejscu Jacoba. Tobias posłał mu nienawistne spojrzenie. Od razu się ubrał.
- Poczekaj! Nie zakładaj tego… – jęknął. – Przepraszam no…
I co z tego, że właśnie o tym gadali? Wściekły, prawie nagi Tobias… Dla jego nastoletniego, wiecznie napalonego ciała, to było zdecydowanie zbyt wiele.
- Odczep się Jake – prychnął chłopak, odsuwając się od niego.
- Nie chcę – wymamrotał uparcie.
Gdyby miał za zadnie opisać to co właśnie próbował osiągnąć, prawdopodobnie odparłby, że chciał wywołać w Tobiasie tę samą reakcję, która zawładnęła nim. Żeby chłopak przestał zastanawiać się nad konsekwencjami i po prostu pozwolił sobie na to czego pragnął. A w tamtym momencie Jake niczego nie chciał tak bardzo, jak ciepłych ramion Tobiasa. Uwiesił się na jego szyi. Nie było sensu w ogóle zaczynać tamtej rozmowy.
Tobias zastygł w bezruchu, a on otarł się o niego w sugestywny sposób, nie pozostawiając złudzeń co do tego na co miał ochotę. Ku swojemu zadowoleniu poczuł, że jego przyjaciel nie pozostawał obojętny. Nadal starał się go odepchnąć, ale wyraźnie się łamał. Zachęcony, sięgnął do jego rozporka. Chciał go. Tu i teraz.
- DOŚĆ!
- Co? – Zdziwił się Jake.
Tobias chwycił go mocno za przedramiona i zdjął je z siebie, a on odsunięty w powietrzu, wylądował kilkadziesiąt centymetrów dalej. Spojrzał na przyjaciela mocno wybity z rytmu.
- Tobi… To ostatni raz, słowo. Przecież też tego chcesz – jęknął, starając się ponownie go przytulić.
To tylko pogorszyło sprawę.
- Idź do niego! To z nim chcesz się pieprzyć, a nie ze mną. W ogóle, to idź już do domu, proszę cię. Później sam odwiozę Sofię.
- No co ty…
- W czym on jest lepszy? Powiesz mi?! – Wybuchł nagle.
Głos Tobiasa wyraźnie się łamał. Jego zielone oczy zaszkliły się zauważalnie.
- Lepszy od kogo? Przecież…
Przecież to ja, Jake – to chciał powiedzieć. Tyle, że najwyraźniej w tym właśnie tkwił problem.
- Wolałbym zostać sam – powiedział ciszej chłopak, odwracając wzrok. Jake zauważył że przetarł twarz rękawem.
- Płaczesz?! – W sekundzie poczuł się tak jakby ktoś dźgnął go prosto w serce. – Tobias! Co się dzieje?!
- Skoro podoba ci się Saia, to dlaczego mi to robisz, co?!
- Bo robiliśmy to już wcześniej? Nie mówiłeś że ci to przeszkadza! Przecież tego chciałeś! Nie wypieraj się!
- Oczywiście że chciałem! Oczywiście że tak!
- Więc o co chodzi? – Zapytał tym bardziej nie rozumiejąc.
Tobias patrzył na niego jakby widział go pierwszy raz w życiu na oczy.
- Naprawdę tego nie wiesz?
- Nie wiem! Oświeć mnie wreszcie! – Warknął zirytowany.
- Kocham cię Jake!
Kopara Jacoba opadła mu po same kolana. Wszystkie emocje wymieszały się w jeden wielki kogel mogel.
- Jak… - wydusił z siebie.
Sam nie wiedział co chciał powiedzieć. Miał pustkę w głowie.
- Od zawsze! Pogodziłem się z tym, że nigdy nie będę cię mieć, że nie jesteś taki jak ja, a tymczasem ty… - Wyglądał na cholernie zmęczonego i załamanego. - Nigdy nie chciałem ci niczego narzucać. Bałem się żeby ci nie namieszać… Sądziłem, że to tylko na chwilę, że przecież od zawsze podobała ci się Jessica! Nie chciałem sobie robić nadziei… Ale ty wracasz do tego non stop! Jak mam się powstrzymywać, kiedy dotykasz mnie w taki sposób! Pragnę cię każdym skrawkiem ciała, a ty mi mówisz że kochasz jego…
Chciał do niego dojść, ale jego przyjaciel gwałtownie uniósł rękę odgradzając ich od siebie. Sapnął krótko, uspokajając przyspieszony, nerwowy oddech. Widać było że walczył ze łzami. Jake przyglądał się temu z niesłabnącym wstrząsem. Na jego ładnej twarzy zagościł wymuszony uśmiech. Był tak sztuczny jak cycki ich nauczycielki od angielskiego, ale pomógł mu ponownie wydobyć z siebie głos.
- Po prostu jeśli wiesz czego chcesz, to idź po to. Nigdy nie chciałem stanąć na drodze do twojego szczęścia. Jeśli naprawdę potrzebujesz żeby powiedzieć to wprost, to mówię - Proszę, nie tul się do mnie więcej, nie całuj mnie i nie dotykaj. Nie rób ze mnie idioty. Jak mogłeś pomyśleć, że to wszystko było w porządku? – Zapytał z niedowierzaniem.
- Nie! Posłuchaj…
- To ty mnie posłuchaj. Lepiej będzie jeśli przez jakiś czas nie będziemy się widywać. Dobrze nam to zrobi.
Tobias wyglądał jakby miał się rozsypać. Jake nigdy go takim nie widział. Sam czuł się jeszcze gorzej. Nie był gotowy na coś takiego. Potrzebował czasu żeby to wszystko przeanalizować.
- Przepraszam… - zaczął z wolna.
- Nie masz za co.
- Nie wiedziałem o tym.
- Przecież wiem.
Pustka nadal pozostawała pustką, ale coraz wyraźniej zmieszaną z paniką. Nie mógł go stracić!
- Daj mi szansę! – Wykrzyknął łapiąc przyjaciela za ramiona. – Nie mam pojęcia co mam zrobić! Daj mi chwilę! Moment! Myślę!
Chłopak zatoczył koło spod okna i usiadł na ich wysiedzianym skrawku podłogi przy łóżku. Brodę oparł na kolanie. Jake odetchnął segregując swoją pustkę w głowie. Dalej pozostawała kompletną pustką, więc na niewiele się to zdało.
- Czyli jednak ci się podobam? – Zapytał przysiadając obok Tobiego. Chłopak spojrzał na niego przez łzy i parsknął cicho.
- Jasne, że mi się podobasz, kretynie.
- Zawsze mówiłeś, że nie jestem w twoim typie.
- Bo bałem się, że jeśli powiem prawdę, będziesz widział jak na dłoni że kocham się w tobie odkąd skończyłem dziewięć lat.
- A Arthur? – Wytknął mu.
Nic innego nie przyszło mu do głowy. Tobias nawet tego nie skomentował. Parsknął cicho i posłał mu udręczone spojrzenie.
Jake kolejny raz otworzył usta. Przełknął ślinę i przytulił przyjaciela z całych sił. Ten, na początku starał się go odsunąć, ale wtedy usiadł na nim okrakiem i zakleszczył się wokół niego rękami i nogami. Uwięziony chłopak westchnął i uparł mu podbródek na ramieniu. Chyba trochę nieświadomie wtulił nos w jego szyję.
- To… No to może jednak spróbujmy – powiedział po dłuższej chwili. - Olejmy to co było i po prostu spróbujmy od początku.
- Czy ty się słyszysz w ogóle? – Westchnął Tobias.
- Przed chwilą słyszałem, że mnie kochasz. Ja nie mogę bez ciebie żyć – co do tego miał akurat stuprocentową pewność. - To chyba dwa całkiem dobre powody, prawda? Bądź moim facetem Tobi – wyartykułował mu prosto w twarz.
Chłopak patrzył na niego, jakby zastanawiał się, czy Jake jest normalny. Chyba nie do końca był. Ale to miało szansę się udać. Przy kim miałby być szczęśliwy, jeśli nie przy nim? Był jego najlepszym przyjacielem. Uwielbiał go, świetnie się razem dogadywali, uwielbiał spędzać czas w jego towarzystwie, no i co tu dużo mówić - Tobias naprawdę wyglądał jak królewicz. Czego chcieć więcej? Przy nim chyba mógłby zapomnieć o Sai.
- Jestem zazdrosny – odparł cicho.
- Co? – Zaśmiał się Jake.
- Jestem w cholerę zazdrosny. Jeśli będziesz mój, to nikomu nie pozwolę nawet na ciebie spojrzeć – oznajmił mu.
Jake poczuł utęsknione, ciepłe ramiona Tobiasa, powoli, coraz śmielej obejmujące go w talii. Nareszcie…
- I tak nikt na mnie nie zwraca uwagi.
- Mylisz się.
- To co? – Zapytał, ukradkiem wsuwając dłoń pod longsleeve chłopaka. – Chcesz mnie jeszcze?
- Zawsze – szepnął momentalnie całując go w usta.
Pocałunki Tobiasa były wyjątkowe. Miał gładkie, delikatne wargi, dzięki którym każdy, nawet najbardziej zachłanny pocałunek smakował czułością. Teraz kiedy Jake wiedział, mógł to powiedzieć wprost – smakował miłością. Chłopak traktował go, jakby był dla niego najcenniejszy na świecie. Nie dało się tego nie czuć.
Szybko zapragnął więcej. Cóż, kuracja na złamane serce w wykonaniu Tobiasa, rzeczywiście działała cuda. Dorwał się do jego rozporka. Tymczasem chłopak natychmiast go powstrzymał. Jake rzucił mu obrażone spojrzenie.
- Czekałem wystarczająco długo, żeby poczekać jeszcze trochę. Chcę żebyś był pewny – powiedział.

Do ostatniej chwili nie był pewien czy powinien był tam iść. Stał za rogiem kawiarni, wsparty o ścianę, niedługo po prysznicu, w nowym podkoszulku i ulubionych spodniach. Bluzę trzymał w dłoni. Szedł tutaj tak szybko, że zgrzał się na plecach. Obiecywał sobie że do niczego nie dojdzie i że przyszedł tutaj z Saią wyłącznie porozmawiać. Wiadomo – chłopak go zaprosił, czyli to on coś od niego chciał. Nie musiał analizować tematów do rozmów. Na pytanie dlaczego z związku z tym przez pół godziny brał prysznic, nie potrafiłby odpowiedzieć. W każdym razie, nadal mógł wrócić do domu i nie komplikować sobie życia. Dopiero co poprzedniego dnia ustalił coś z Tobiasem, co prawda nadal nie było to pewne, nie było stabilne, ani dopowiedziane, ale było! Z tym że przecież nie miał nic złego na sumieniu. Szedł się spotkać z kolegą, o normalnej godzinie w miejscu publicznym. To że teraz było nieczynne nie miało żadnego znaczenia. Dobra! Ruszył za róg.
Żaluzje były zasłonięte, tak że z zewnątrz nie dało się dostrzec, czy w środku paliło się światło, czy nie. Tabliczka wisząca na tle witrażowego okienka osadzonego w drzwiach wejściowych, głosiła że Między Wierszami zapraszało następnego dnia. Jake nacisnął wąską, artystycznie zakręconą klamkę z wykutym, roślinnym motywem. Drzwi od razu ustąpiły. Serce biło mu jak szalone, a czas zdawał się złośliwie zwolnić. Wszedł do ciemnego wnętrza lokalu.
W pierwszej chwili pomyślał, że może skoro mu nie odpisał, to Saia stwierdził że nie przyjdzie i sobie poszedł, ale przecież wtedy nie dałby rady tu wejść. Rozglądnął się uważnie i zrobił kilka ostrożnych kroków do przodu.
- Saia? – Zapytał w eter.
Atak nastąpił nagle. Nogi się pod nim ugięły, kiedy wysoka postać przylgnęła do jego pleców i złapała go za ręce, unieruchamiając je z przodu na jego klatce piersiowej. Jake stracił równowagę i runął w silnych splotach wytatuowanych rąk Sai na znajdującą się najbliżej kanapę. Stolik obok niej zachwiał się niebezpiecznie. Próbował się szarpnąć, ale dopiero gdy znajomy dotyk zakolczykowanych ust chłopaka nasilił się na jego szyi, mocno się na niej zasysając i zapewne powodując rozległego krwiaka, zwanego potocznie malinką, uścisk zluzował. Natychmiast odwrócił się na plecy, by spojrzeć wprost w roześmiane, błękitne oczy Sai.
- Przyszedłeś jednak! – Powiedział mu szczerząc się. – Już się bałem że nie przyjdziesz – dodał, wsuwając mu dłonie pod podkoszulek.
- Hej, zaraz! Co ty wyprawiasz?! – Wydusił z siebie, tuż po tym jak otrząsnął się z pierwszego szoku.
Saia posłał mu zadziorne, uradowane spojrzenie.
- Zamierzam się z tobą kochać? – Rzucił swobodnie.
Jake głośno przełknął ślinę. Jego serce chyba rozwaliło mu żebra. Cała klatka piersiowa pulsowała mu bólem.
- Zwariowałeś!
- Możliwe – zgodził się. – Mam odpowiedzieć że na twoim punkcie? – Wyszczerzył się znowu.
Widząc skrzące się w jego oczach iskierki, Jake zmiękł jak galareta. Nagle miał gdzieś to czy robił coś złego, miał gdzieś konsekwencje. Przecież już i tak uprawiał seks z tym facetem, więc nie zrobiłby nic czego by już nie robił! Posłał mu urzeczone, uległe spojrzenie i uniósł trzęsące się z nerwów dłonie tak, by pokazać że Saia może znaleźć się pomiędzy nimi. Ten gest, w odróżnieniu od odmowy, zrozumiał w momencie. 
Chłopak uniósł go lekko na siebie i zaczął łapczywie całować. Jake starał się nadążyć, ale Saia był zupełnie nakręcony. Jakby zmienił baterie na te z najnowszej reklamy. Ściągnął z niego podkoszulek, lecz gdy Jake chciał odwdzięczyć się tym samym, zatrzymał jego dłoń. Podniósł go z lekkim trudem, zaliczając wpadkę na ścianę, ale skomentował to jedynie krótkim uśmiechem. Chwilę później, nagie plecy Jacoba uderzyły o zimną powierzchnię blatu stolika w większej sali. Saia starał się jednocześnie rozpiąć własne spodnie i sięgnąć po żel leżący na krześle. Najwyraźniej to z jego powodu zmienili usytuowanie.
Nerwy przysłaniały podniecenie. Jake spoglądał w szerokie, czarne źrenice Sai, czując się nieco za bardzo obnażonym. Podjął drugą próbę rozebrania chłopaka, lecz i tym razem blada dłoń z długimi paznokciami zacisnęła się mocno na jego własnej.
- Zostaw skarbie – zganił go pieszczotliwie.
- Ale dlaczego? – Zaoponował. – Nie! Chwila, chwila!
Saia właśnie starał się go odwrócić tyłem do siebie.
- Co się stało? – Spytał uroczo nieświadomym głosem. – Za szybko? – Dodał, całując go dla odmiany czulej i spokojniej.
- Albo się rozbierzesz, albo idę do domu! – Zakomunikował mu Jake. – To głupie! Czuję się z tym dziwnie – usprawiedliwił się.
Saia posłał mu spojrzenie skrzywdzonego szczeniaczka. Ściągnął usta w delikatny dzióbek i marszcząc czoło w wyrazie swojej niedoli, spojrzał na siebie w dół, wskazując spojrzeniem na swojego odsłoniętego, nabrzmiałego penisa w pełnym wzwodzie. Zupełnie jakby chciał powiedzieć „I tak mnie teraz zostawiasz?”.
- Chyba jednak ci się nie podobam – westchnął przeciągle.
- Bzdura! – Zaperzył się Jake.
- Nie chcesz mnie? – Zapytał szeptem, wodząc nosem po jego nagim torsie. – Nie pragniesz? – Pocałował w obojczyk.
- Oczywiście że tak!
- Więc nie idź do domu – szepnął mu prosto w ucho, delikatnie wsuwając w nie język.
Dziwne było jakim sposobem tak czuły, tak erotyczny i przesycony słodyczą gest, mógł tak bardzo smakować groźbą. Jake nie odważył się wrócić do tematu. Sam odwrócił się plecami do chłopaka, a ten z lekkim trudem pozbawił go butów i spodni. Wszystko to było ekscytujące i wywołujące pieprzone wyrzuty sumienia, które niszczyły całą przyjemność. Czy jeszcze mógł się wycofać? Czy mógł chwycić swoje ciuchy, wyjść stąd i uznać że do niczego nie doszło? Chyba nie. Już i tak było za późno, więc jaki sens miałoby wycofywanie się w takiej chwili? Saia uniósł jego prawą nogę na blat, tak że Jake zmuszony był położyć się na nim w niewygodnej pozycji. Nagle poczuł że starszy chłopak od pieszczot jego pośladków, przeszedł do mocnego rozchylania ich tuż przed własnym nosem.
- Nie! Czekaj! – Wystękał.
W odpowiedzi na jego prośbę, chłopak ugryzł go w tyłek.
Czyżby spodziewał się że Saia go posłucha? Jasne że nie, co nie zmieniało faktu, że czuł się z tym tak cholernie niezręcznie, że naprawdę żałował, że tym razem nie dostał nic na rozluźnienie. Sądząc po jego rozbieganym spojrzeniu, sobie Saia chyba nie żałował.
- Słodki – wymruczał, klepiąc go delikatnie.
W akompaniamencie głuchych sapnięć Jacoba, chłopak drażnił językiem cały jego rowek. Krótkimi, irytującymi, delikatnymi pociągnięciami pieścił go, robiąc przystanki w nieskoordynowanych ze sobą momentach, tak że Jake miał ochotę na niego krzyknąć by zrobił wreszcie to, do czego do wszystko zmierzało. Saia przerwał na moment, tylko po to by wsunąć mu pomiędzy pośladki wilgotnego penisa. O nie, nie do środka. Po prostu droczył się z nim, robiąc coś tak podniecającego i frustrującego, nie dając mu skupić się na rozkoszy, nie dając mu ochłonąć. Zdawał się doskonale potrafić pogrywać z jego reakcjami. Zupełnie jakby manipulował każdym jego najmniejszym odruchem. Gdy wreszcie wcisnął w niego język, a dłoń zacisnął na jego członku, Jake ze wszystkich sił musiał skoncentrować się na tym byleby tylko nie skończyć. Miał na to niezawodną metodę. Wystarczyło pomyśleć o poprzednim wieczorze, a całe jego libido odpływało i potrzebował dobrych kliku chwil by ponownie wprawić się w nastrój. Saia chyba tego nie dostrzegał, zresztą nie tracił nawet wzwodu, więc co tu było do zauważania. Był na siebie wściekły. Zamiast czerpać przyjemność z tak niesamowitej relacji z Saią, trącił depresyjną aurą. Tymczasem Saia kolejny raz rozsunął jego pośladki i prawdopodobnie nie mogąc się już powstrzymać, wsunął się w niego odrobinę zbyt szybko. Jake niestety nie zapanował nad odruchem bezwarunkowym. Wrzasnął, szarpnął się i stracił równowagę. Stolik zawalił się pod nim, i zarówno on jak i Saia wylądowali na podłodze. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego że chłopak zacznie się histerycznie śmiać. Dostrzegł nawet łzy w kącikach jego oczu.
Posłał mu urażone spojrzenie.
- To bolało! – Poskarżył się.
- Przepraszam! – Zachichotał chłopak. Objął zdruzgotanego swoją nieporadnością Jacoba i usadził go sobie na biodrach. – No dalej, nie przejmuj się tym, skarbie – powiedział dalej chichocząc.
- Łatwo ci mówić!
- Jesteś przesłodki – oznajmił mu.
Saia zatoczył językiem małe kółeczko wokół sutka młodszego chłopaka i zassał się na nim delikatnie. Zaraz przeniósł się wyżej i wyżej, aż ten sam zabieg powtórzył na jego wargach.
- To może sam spróbujesz? – Zaproponował. – Wyskocz na mnie Jake – zamruczał wymownie.
Spalony ze wstydu, uniósł się na kolanach i bardzo niepewnie nakierował główkę penisa Sai na swoje wejście. Obawiał się bólu, ale przygryziona warga chłopaka, jego lekko zmarszczony w podnieceniu nos i pełne oczekiwania spojrzenie rekompensowały go. Robił co mógł żeby się rozluźnić, ale to wcale nie przychodziło mu łatwo.
- Spokojnie – kierował nim Saia. – Nie ma pośpiechu. Najwyżej dojdę od samego patrzenia na ciebie – zachichotał przełamując atmosferę.
Jake uśmiechnął się niepewnie, coraz mocniej wciskając w siebie zwieńczonego kolczykiem członka. Było dziwnie. Tym razem nie bolało, ale przyjemnie też nie było, czego w stu procentach nie można było powiedzieć o odczuciach Sai, który mrużył oczy z rozkoszy z każdym zaliczonym centymetrem wnętrza Jacoba, coraz mocniej. W końcu zacisnął palce na jego udach i rozchylił wargi, patrząc na niego w taki sposób, że Jake poczuł jakby żadna dodatkowa stymulacja nie była mu do finiszu potrzebna.
- Szybciej… – jęknął Saia.
Wstał z klęczek, sadowiąc się bardziej w kuckach. W tej pozycji było gorzej. Zdecydowanie mocniej czuł cały obwód kochanka, ale robił co mógł, by nie dać po sobie poznać dyskomfortu. Zaczął się rytmicznie unosić i opadać obserwując reakcje Sai. Chciał wybadać co sprawiało mu największą przyjemność i to właśnie mu dać. Chłopak jęczał nie zdejmując rąk z jego nagich ud, co szybko poskutkowało drobnymi rankami od jego przydługich, spiłowanych na ostro paznokci. Gdy wreszcie Saia go puścił, jego ręce powędrowały do głowy, gdzie poszarpał swoje niebieskie włosy w ekstazie. Zacisnął oczy pojękując pod Jacobem i zasłaniając twarz. Jake widział już tylko jego rozchylone wargi połączone cieniutką strużką śliny. Zwrócił też uwagę na delikatnie uniesiony podkoszulek kochanka. Nie ośmielił się unieść go bardziej, ale tuż nad pachwiną wystawał mu kawałek ciemnego tatuażu przedstawiającego jakieś kolczaste pnącze. W pewnym momencie Saia otworzył szeroko swoje prawie białe oczy – ich błękit zdawał się wyparować, przebity powiększonymi źrenicami; zerwał się do siadu chwytając Jake’a w objęcia i doszedł w nim, dopychając go kilka razy naprędce. Jake skończył chwilę wcześniej, tuż przed wybuchem gorąca i spazmu rozkoszy na twarzy kochanka.
Najgorsze było to, że z chwilą spełnienia, zwaliły się na niego wszystkie wyrzuty sumienia świata.
Ogarniał się w łazience lokalu, unikając patrzenia w lustro. Czuł się jak ostatni zdrajca. Miał powiedzieć Tobiasowi? Niby jak? Miał to ukryć przed nim? Niby kurwa jak?!
Wyszedł podenerwowany i w beznadziejnym nastroju. Saia spokojnie popalał skręconego papierosa; chociaż sądząc po lekko słodkawym zapachu, nie był to papieros.
- Gotowy, skarbie? – Zagadnął go swobodnie.
Nadal miał rozpięte spodnie, choć przynajmniej wciągnął je na tyłek. Nie wiedzieć czemu, wkurwiał go swoją beztroską.
- Tak, zbieram się – burknął. Mówiąc szczerze miał cichą nadzieję, że chłopak zechce poświęcić mu chociaż chwilę czasu na jakąś rozmowę. Jego niedoczekanie. – Gdzie moja bluza?
- Tutaj – odparł Saia, wskazując na krzesło. – Odprowadzę cię – oznajmił wspaniałomyślnie, wstając z miejsca.
- Obejdzie się.
- Hej, hej – chłopak chyba nareszcie zaskoczył, że atmosfera się popsuła. – Znowu jesteś zły? Jeszcze pomyślę, że jestem słaby w bzykaniu – zaśmiał się. – Do tej pory nikt nie narzekał.
- No to może mieli słabe oczekiwania – fuknął Jake.
- A więc poćwiczę. – Saia w ogóle nie wyglądał na obrażonego. – Zrobisz mi później egzamin? Najlepiej ustny…? – Zamruczał.
Wracali opustoszałą o tej porze ścieżką, prowadzącą do mieszkania Jacoba. Było dziwnie. Dopiero co uprawiali dziki seks, a teraz Jake nie miał odwagi żeby złapać go za rękę. Nie był pewien czy w ogóle by chciał, ale i tak by tego nie zrobił. Saia skutecznie wytwarzał wkoło siebie coś w rodzaju negatywnego pola magnetycznego. Człowiek nie potrafił się przemóc żeby przez nie przejść.
- Masz kogoś? – Wypalił po dłuższej chwili ciszy.
Saia zarechotał. No tak. Zważywszy na to co robili przed kilkunastoma minutami, pytanie było głupie.
- A po cóż miałbym się niepotrzebnie wiązać? – Chłopak przerzucił rękę przez ramię Jake’a i cmoknął go krótko w policzek. – Chyba nie jesteś zazdrosny koteczku? – Szepnął mu do ucha. – Chciałbyś żebym kogoś miał? Kogoś takiego małego? Na niecałe metr osiemdziesiąt? – Ocenił, przyglądając mu się bezczelnie. - Ze ślicznymi loczkami i czekoladowymi oczami?
Jake spurpurowiał.
- Zapytałem tylko tak o – bąknął.
- Tak „o”?
- No tak.
Saia znowu go pocałował. Kompletnie nie reagował na otoczenie. Akurat wtedy mijała ich jakaś para, a on zwyczajnie wyprzedził Jake’a, wsadził mu język w usta i wrócił na swoje miejsce, jak gdyby nigdy nic.
- Mógłbym się do ciebie przyzwyczaić – rzucił cicho.
Towarzystwo Sai było zadziwiająco męczące. Gdy dotarli na próg mieszkania jego i Sofii, Jake pobłogosławił chwilę która miała go od niego uwolnić. Był wspaniały, niesamowity i rozpłomieniający, ale zdawał się wysysać całą jego energię życiową. Albo to te skoki ciśnienia – gwarantowane w towarzystwie Sai, wykańczały tak skutecznie. Nie miał pojęcia co powiedzieć na pożegnanie.
- To co…? Na razie?
Saia oparł się o framugę i nachylił nad nim. Jego lewa ręka powędrowała na tyłek chłopaka, a prawa w jego koniecznie potrzebujące wizyty u fryzjera włosy. Na ustach Jacoba złożył przeciągły pocałunek, zwieńczony przygryzieniem jego dolnej wargi – zupełnie jakby Jake nie wyszedł z tej randki z oszałamiającą ilością obrażeń.
- Masz mój numer? – Zapytał go.
- Nie usunąłem wiadomości – odparł wymijająco.
- Dzwoń jakbyś chciał – powiedział. – Od ciebie odbiorę.
Zaraz po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł.

Dzwonek do drzwi trochę go zaskoczył. Tobias zawsze czekał w aucie. No i przecież miał jeszcze całe pięć minut! Był w piżamie. Pobiegł otworzyć, w dłoniach nadal ściskając puszkę z karmą Flory. Kotka popędziła za nim.
Za drzwiami stał… kwiatek. A właściwie to wielka, czerwona róża trzymana w dłoni rozpromienionego Tobiasa.
- Ee… Co to jest? – Przywitał go.
- Dla ciebie – oświadczył chłopak.
- Powaliło cię? Od kiedy przynosisz mi kwiatki?
- Od kiedy jesteś mój – oświadczył mu. – Muszę o ciebie dbać – dodał. – Czekałeś na mnie z tym strojem, czy to takie klasyczne spóźnienie na zajęcia? – Zaśmiał się.
Nachylił się żeby go pocałować, ale Jake zrobił szybki unik. Cholera, miał tę pieprzoną malinkę, musiał ją jakoś zasłonić!
- Co ja sobie mam z tym kwiatkiem zrobić? – Zamarudził żeby odwrócić uwagę przyjaciela od swojej reakcji.
- Wstawić do wody? Ale serio pospiesz się trochę, bo za chwilę nawet jadąc na mandat nie wyrobimy się na czas.
- Czy ja słyszę Tobiasa?!
- Dzień dobry!
Jake wpadł do salonu wymachując swoim kwiatkiem w panice. Doskoczył do Sofii i rzucił jej maksymalnie ściszonym sykiem krótką prośbę, nim pobiegł się przebrać.
- Ani słowa o której wróciłem, błagam cię!
- Czy to jest róża? – Spytała zaskoczona kobieta.
- Wstaw do wody – rzucił już normalnym głosem, odkładając podarek na szafkę.
- Tobias, wpadłeś się oświadczyć?!
- A mogę?!
- Wejdź, i tak się spóźnicie, nie stój w progu, kochanie.
Jake włożył swój jedyny golf. Był czarny i obcisły, przez co prezentował się znacząco inaczej niż zwykle. Mówiąc szczerze, ubierał go tylko na pogrzeby i stypy.
- Idziemy? – Przerwał to radosne posiedzenie.
Tobias zmierzył go zaskoczonym spojrzeniem.
- Skąd aż taka zmiana wizerunku? – Zaśmiał się uprzejmie.
- Chciałem oddać honory twojej ostatniej, szarej komórce która zapewne poległa, kiedy wpadłeś na genialny pomysł żeby przynieść mi kwiatka w prezencie – odgryzł się.
Jego przyjaciel wywrócił oczami z wciąż niegasnącym uśmiechem na twarzy. Sofia sprawiała wrażenie jakby chciała coś powiedzieć, ale powstrzymywała się całą siłą woli. Jake wiedział że kobieta nie powstrzyma się jak już dorwie go sam na sam, i to było w porządku. Wiedział że zasłużył. Tymczasem Tobias zamiast wychodzić zwrócił się do jego babci, jakby sam kusił los.
- Czy to będzie duży problem jeśli Jake po zajęciach wybierze się ze mną na obiad? Tutaj zamówiłbym porcję z dostawą. – Zapewnił. – Oddam go na noc – dodał.
- Jeśli tylko z nim wytrzymasz, to bierz nawet i na tydzień – odparła kobieta. – Nie przejmujcie się, Allison do mnie przyjdzie to coś sobie wspólnie zrobimy.
- Super! – Ucieszył się chłopak.
- Ej, a nie zapomniałeś czasem zapytać o zdanie mnie?!
- Mam cię pytać, czy chcesz jechać na darmowe żarcie podane pod nos? – Zapytał ironicznie. – Jake, czy wybierzesz się ze mną… - zaczął przemawiać oficjalnie.
- Dobra! Niech ci będzie! Jasne że tak! – Wpadł mu w słowo.
Popędził go, żeby odpuścił tarmoszenie Florki za uszami i mimowolnie kuląc się pod surowym spojrzeniem Sofii, pociągnął przyjaciela na zewnątrz.

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...