Kącik zwierzeń autorki:
Dlaczego Tobias ma na imię Tobias? Otóż dlatego, że Helena Bonham Carter pięknie śpiewała "Toooby..." w jednym z moich ulubionych musicali. Sweeney Todd. Kocham. Wielbię. Polecam :)
Wracając do tematu... Niestety to tylko fragment. Koniec jest właściwie napisany, wymaga tylko dopracowania, więc mam nadzieję że będzie wcześniej niż później. Nie chciałam tak bardzo zwlekać, zwłaszcza jeśliby ktoś czekał ;)
Wielkie dzięki za każdy komentarz, może to brzmieć na wyświechtane, ale naprawdę - każda reakcja ma dla mnie ogromne znaczenie ;) Miłego wieczoru!
*
Złapał się na
tym, że od kilku minut stał przed wąskim lustrem w szafie i zastanawiał się co
na siebie włożyć. Był przekonany, że skoro zaproponował Jessice wyjście, to kwestia
tego czy spotka dziś Saię, była jedynie kwestią czasu. Nie był przekonany co do
tego, czy bardziej się tym faktem stresował, cieszył, czy może martwił. Czasami
miał wrażenie że miewał poważne problemy ze sprecyzowaniem tego, czego tak
naprawdę chciał. Nie był do końca pewny, czy problem stanowił jego wiek, czy po
prostu wadliwy charakter. A może chodziło o to, że wszystko działo się zwyczajnie
zbyt szybko. Nie nadążał.
Przebierał się
w kolejną koszulę, gdy dosłyszał pukanie do drzwi. Był to pierwszy dziwny objaw
jaki zapewne powinien był go zaalarmować. Sofia zwykle nie miała specjalnych oporów
przed wjeżdżaniem na jego teren.
- Jake, kochanie.
Możemy chwilę porozmawiać? – Zagadnęła niewinnie, otwierając drzwi nim zdążył
się odezwać. – O, czyżbyś się dokądś wybierał?
- No, tak –
potwierdził. - Tak właśnie. Z koleżanką.
- Z koleżanką?
– Podjęła uprzejmie. - Z Jessicą?
- Ależ się tego
uczepiłaś! – Fuknął.
Od ostatniej
wizyty Tobiasa, babcia krążyła nad nim, jak sęp nad padliną. Pewnym było że
zamierzała ugryźć temat, tylko nie za bardzo wiedziała jak się do tego zabrać.
Najwyraźniej, na jego nieszczęście moment ten nareszcie nadszedł.
– Lepiej powiedz
mi jak w tym wyglądam – zagadnął, szarpiąc się z włosami. Liczył na drobne
zejście z torów rozmowy.
- Zielony
longsleeve. Idealny wybór na randkę - podsumowała kobieta. – Powiesz mi kim
jest Saia?
Jake zadławił
się przełykaną właśnie śliną.
Nagły wdech
spowodował, że zaczął się krztusić i charczeć zupełnie jakby pękły mu płuca. Oczy
nabiegły mu łzami, a wczepiona we włosy szczotka, odpadła od uporczywego
kołtuna, uderzając o podłogę z głuchym łoskotem.
- Skąd…? –
Sapnął.
Sofia czekała
cierpliwie, aż jej wnuk dojdzie do siebie. Ani jednym słowem nie skomentowała
jego reakcji.
- Czy Saia to
imię dziewczyny?
- Nie. To imię
faceta... – przyznał zaniepokojony.
Obawiał się tego
do czego zmierzała ta rozmowa.
- Rozumiem.
Powtarzając
sobie że niepotrzebnie panikował, schylił się by podnieść szczotkę. Wciąż nie
wiedział jak się zachować, ale nauczony doświadczeniem i swoimi częstymi
wpadkami, wiedział że lepiej było nie odzywać się wcale, niż powiedzieć trochę
za dużo. Włoski na karku i tak stanęły mu dęba. Jakoś nigdy nie pomyślał żeby
porozmawiać z Sofią na temat Sai. Założył z góry, że był to raczej kiepski
pomysł. Sprawa komplikowała się nieco, ponieważ za nic w świecie nie potrafił
jej kłamać.
- Powiedz mi
Jake. Na tę randkę to idziesz z Jessicą, czy z Saią? Tylko bez zbędnej dramy,
proszę cię.
Zabrakło mu
tchu z nerwów. Skąd to pytanie?!
- Z Jessicą! Oczywiście
że z Jessicą! Zaraz ci to udowodnię!
Podszedł do
łóżka, na które kilkanaście minut wcześniej odrzucił telefon i wygrzebał aparat
spod zawiniętej w supeł kołdry. Szybko otworzył rozmowę z koleżanką i już
zamierzał z satysfakcją zaprezentować ją przed babcią, gdy dostrzegł nową
wiadomość.
- Coś się
stało? – Wtrąciła kobieta.
Problem polegał
na tym, że Jess odpisała i jak się okazało, wcale nie zamierzała z nim
iść.
- Nie… Po
prostu…
Podał jej
urządzenie.
Jakby na to nie
spojrzeć, w tej konwersacji jego zamiary były nad wyraz czytelne. Nadal nie
było powodów do obaw. Przewinął na sam dół rozmowy, a Sofia głosem wskazującym
na zupełną bezcelowość tej sytuacji, odczytała ostatnie słowa.
- Mój
romantyczny wnuk: „Idziesz czytać?”. –
Zrobiła znaczącą pauzę. – Słynna Jessica Ross: „Przepraszam cię, ale już obiecałam Molly że pójdę z nią na zakupy.
Następnym razem!”.
- No więc, jak
widzisz nic z tego… Ale mieliśmy iść razem! Sama widzisz! Nie podpisałem nikogo
innego imieniem Jess! - Prawie dławił się wypowiadanymi naprędce słowami.
Czuł się jak
dziecko przyłapane na kradzieży. Kobieta zmierzyła go uważnym wzrokiem. Powoli
oddała mu telefon do ręki.
- Ale i tak
wychodzisz, prawda? – Zauważyła.
Zmieszał się
odrobinę. Faktycznie, przeszło mu to przez myśl, ale tak naprawdę wcale nie
zamierzał tego robić. Albo raczej, nie był pewien czy powinien. Trochę opadły
mu skrzydła.
- Skąd taki
pomysł? – Podniósł umęczony wzrok na babcię.
- Oczywiście
mogę się mylić, ale wydaje mi się, że to nie z Jessicą tak bardzo chciałeś
się zobaczyć. Wybacz mi kochanie – orzekła podsumowującym rozmowę tonem. - Wiesz
że nie chciałam cię podsłuchiwać, ale co nieco z twojej głośnej wymiany zdań z
Tobiasem, mimowolnie dosłyszałam. To
że jestem stara, wcale nie oznacza że jestem głupia – podkreśliła.
- Nie wiem o co
ci znowu chodzi – stwierdził, wracając do nierównej walki ze szczotką.
- Dobrze Jake –
westchnęła. - Jeśli sprawdzasz moją cierpliwość, to informuję cię, że nie
obchodzi mnie jak często miewasz przyrodzenie w tyłku – swoje w cudzym, czy też
cudze we własnym. – Szczotka Jacoba ponownie wylądowała na podłodze.
- Co ty w
ogóle…!
– Interesuje
mnie jedynie, czy ten ktoś wart jest twojego czasu. Chciałabym, żebyś był
szczęśliwy, a twoje ostatnie zachowanie świadczy o czymś zgoła przeciwnym –
dodała.
- To nie tak…
- Wracasz do
domu w środku nocy, i albo chichrasz się w poduszkę do rana, albo rozpaczasz
tak mocno, że aż boję się spytać o powód – zaczęła wymieniać. - Zacząłeś
palić i coraz mniej ze mną rozmawiasz. Dom traktujesz jak hotel, a z tego co
widzę w podobny sposób traktujesz swojego najlepszego przyjaciela.
- Babciu, ja…
- Odpowiedz mi
tylko na jedno podstawowe pytanie. Tylko tyle. Czy jesteś teraz szczęśliwy?
Zakłopotany, spuścił
wzrok po sobie.
- Niezupełnie…
- odparł cicho. Oczy nabiegły mu łzami.
- I właśnie
dlatego się o ciebie martwię. Może zacznij być ze mną odrobinę bardziej
szczery, dobrze? – Poprosiła wyjątkowo troskliwym głosem. – I daj mi papierosa.
I tak wiem, że masz. Daleko mi do hipokrytki, naprawdę nie musisz ukrywać się
przed palaczem z tym że palisz. Chociaż to oczywiście bardzo zły nawyk
i nie powinieneś tego robić – dodała bez przekonania.
Jake bez słowa
sięgnął po odrzucony pod ścianę plecak. Chyba szykowała się dłuższa rozmowa.
Nie powiedział
jej wszystkiego, choć i tak zdecydowanie za wiele. Oczywiście nie przyznał się
do wstydliwych szczegółów. Zdawało się, że kobieta i tak wiedziała. Najprawdopodobniej
chciała mu oszczędzić męki, bo nawet nie próbowała dopytywać o detale. O dziwo,
ostatecznie poczuł się naprawdę lżej. Sofia miała swój charakterystyczny sposób
prowadzenia rozmowy. Wydawać by się mogło, że kobieta znała odpowiedzi na wszelkie
dręczące go pytania, a jednak wcale nie mówiła wiele, jakby specjalnie
zmuszając go do podjęcia własnych decyzji. Ktoś inny mógłby się ucieszyć, ale
bywały momenty w których Jake wolałby żeby ktoś szarpnął nim i wprost
powiedział mu co miał robić. Byłoby prościej.
Do kawiarni
poszedł, a jakże. Tylko po to żeby przywitać się z tabliczką „Dziś nieczynne”.
Miał nieodparte wrażenie że cały świat sprzysiągł się przeciw niemu. Tobias
siedział z tamtym palantem Davidem, Jess wolała psiapsiółkę (to akurat nie
powinno być specjalnym zaskoczeniem), a on został sam jak palec, bo nawet Saia
zamknął przed nim publiczny lokal! Dzień życia. Tyle wygrać.
Siedzenie w
domu było najgorsze. Człowiek niepotrzebnie myślał, a co jak co, ale myślenie
nie wychodziło mu ostatnio najlepiej. Trochę rysował, trochę słuchał muzyki,
podjął nawet próbę pouczenia się matmy! Taki był zdesperowany! I dopiero ta
chwila słabości poddała mu pewien ciekawy pomysł.
Był już
wieczór, a więc skoro David tak bardzo się spieszył, to Tobias powinien być już
w domu, prawda? Wziął telefon do ręki i bez zastanowienia napisał do
przyjaciela.
- Jak tam randka? Udana? :/ Prześlij mi notatki
do Petersona, chciałem coś zakuć. - Zadowolony z siebie, rozsiadł się na
łóżku i wgapił w ekran. Spodziewał się natychmiastowej reakcji.
Odpowiedź wcale
nie przyszła od razu, co samo w sobie było już dość frustrujące, a do tego, gdy
nareszcie się jej doczekał, okazało się że wiadomość zwrotna poirytowała go
jeszcze mocniej niż jej potencjalny brak.
- Niemożliwe! ;) Jasne, wyślę Ci jak tylko
wrócę do domu.
Że co, proszę?! Przecież komuś
się do pracy spieszyło! Jakim cudem jeszcze nie wrócił?
- Jeszcze siedzicie? – Wystukał drżącymi z nerwów dłońmi.
- David zgłosił urlop. Ma spoko szefa ;)
Gdyby nie fakt
że telefony były drogie, pewnie rzuciłby swoim przez okno. To naprawdę nie był
jego dzień!
Wściekły na
cały świat, zrobił kilka rundek wokoło pokoju. Ktoś najwyraźniej rzucił na
niego klątwę i świetnie się przy tym bawił! Jake był tak bardzo zdesperowany by
zająć myśli czymś innym, że nawet posprzątał w szafie. Trochę później ugotował
obiad na następne dwa dni, a pakując porcje do plastikowych pojemników, wciąż zerkał
na wiszący w kuchni zegar. Minęły kolejne dwie godziny. Było już dość późno. Od
ostatniej wiadomości trochę czasu upłynęło, więc z czystym sumieniem
pobiegł z powrotem do pokoju, żeby nareszcie sprawdzić co mu Tobias odpisał.
Zerknął na
wyświetlacz, a tam… zero odzewu. Nozdrza poruszyły mu się lekko. Zacisnął zęby.
- Tobias, pamiętasz w ogóle? >:{
Nie chciał być
upierdliwy, ale o dziesiątej wieczorem, to już chyba królewicz powinien
zajechać swoją karocą do garażu!
- Pamiętam, pamiętam :) Jeszcze siedzimy. Spokojnie, na
pewno Ci wyślę. Musisz to mieć na dzisiaj?
- Muszę! Jestem zagrożony, przecież wiesz.
- No dobrze, zaraz będę się zbierał.
O północy
porzucił nadzieję i po prostu położył się spać. Gotowało w nim. Najgorsze było
to, że nie mógł wyrzucić z myśli świadomości tego, że jego Tobias siedział
teraz z innym facetem. Znalazł sobie kolegę, świetnie po prostu. Chyba nie posunąłby
się z nim do niczego więcej? Z takim chłystkiem? Pff, no jasne że nie.
Z drugiej
strony… Jak nigdy wcześniej nie poświęcał tej kwestii zbyt wiele uwagi, tak tym
razem, zmagając się z brakiem senności, jak na złość przypominał sobie wszystkie
te historie Tobiasa, kiedy opowiadał mu o swoich mniej lub bardziej udanych randkach.
Jego pierwszy raz? Nawet nie pamiętał. Za to na pewno pamiętał jak jego
przyjaciel zachwycał się nad jakimś rudzielcem. Podobno był niewysoki,
piegowaty i nosił szerokie, kolorowe szmaty. To jest – ubrania. Takie w
indyjskim stylu. David chyba odrobinę podpinał się pod ten schemat? Też ubierał
luźne rzeczy. Ten jego sweterek na nagim torsie Tobiasa… Uh…
Tobias wyglądał
w tym po prostu ekstra. Na jego szerszych ramionach ciuch przylegał, nie
wisiał, a przy okazji ładnie odsłaniał obojczyki. Przesadnie długie rękawy, na
Tobiego były w sam raz. Nawet kolor świetnie podkreślał jego oliwkową cerę i
ciemne włosy. Kurczę, Saia był obłędny, to fakt, ale chociaż nigdy nie pozwolił
mu zdjąć z siebie górnej części garderoby (swoją drogą ciekawe dlaczego), Jake
dotykał go i bez problemu wyczuwał mięciutką skórę z delikatnym
tłuszczykiem tuż pod nią. Saia podobał mu się tak całościowo, to że był drobny
nie przeszkadzało mu ani trochę. Ale rzeczywiście, musiał przyznać że kiedy
Tobias zostawał topless, jego piękne V niknące w spodniach, sprawiało że
człowiek miał ochotę zedrzeć z niego te właśnie spodnie. Miał tam taką piękną
żyłkę. Kiedy napinał się mocniej, wskazywała wprost na zawartość jego bokserek.
Jake najchętniej przyssałby się do niej i kierując jej śladem, zdjął z Tobiasa
bieliznę. Wspomnienie gorącego, nabrzmiałego członka przyjaciela przeszyło go
dreszczem. Te jego zamglone, rozmarzone, ciemnozielone oczy, patrzące z takim
ciepłem, pragnieniem i czułością. Czuł się przy nim doskonale.
Czuł się… najlepszy.
Ale cholera!
Tobias był jego przyjacielem! Musiał się opanować, bo znowu durne myśli
odpływały nie tam gdzie powinny!
Tamtą noc z
Saią rozkładał na czynniki pierwsze chyba z milion razy i doszedł do
pewnych wniosków. Otóż Saia nie powiedział mu żeby spadał. Nie roześmiał mu się
w twarz, ani nie potraktował go źle. Wyszedł, to prawda - ale nie musiało to
oznaczać, że nie chciał go więcej widzieć. Istniała szansa że jeśli Jake odpowiednio
rozegrałby tę rozgrywkę, to chłopak nadal byłby nim zainteresowany. Nie chciał
odpuszczać. Może czuł że powinien, może ciągnął to trochę na siłę, ale
wątpliwości było na tyle dużo, że nie chciał rezygnować. Podobnie jak nie
chciał rezygnować z Tobiasa...
Dziwna była ta
niedopowiedziana atmosfera między nimi. Jeszcze nigdy wcześniej nie przerabiali
czegoś takiego, więc ciężko było się w tym wszystkim odnaleźć.
Jake nie do
końca wiedział, czy chciał ładować trochę własnych zachcianek do ich codzienności,
czy lepiej było z nich zrezygnować. Albo może i wiedział że chciał, ale bał się
wykorzystywać przyjaciela. Na pewno nie chciał przegiąć. Zwłaszcza że Tobiasowi
chyba nie do końca to odpowiadało. W końcu nie byli parą, a w sercu Jake’a
kiełkowało niezidentyfikowane coś, co należało do kogoś innego. Naprawdę
dziwne. Gdyby wyłączył myślenie i chciał skupić się tylko na tym czego by
chciał, to… chyba chciałby ich obu.
Z Tobiasem to
było tak - Do głowy nie przyszłoby mu spoufalać się z nikim innym. Nie dlatego,
że był święty i uważał że pewne rzeczy były zastrzeżone w obrębie związku,
czy czegoś takiego. Zwyczajnie nie chciał być nie w porządku wobec Sai. Nawet
jeśli nic by z tego nie było, nawet jeśli chłopak nie myślał o nim na poważnie
- co niestety było aż nadto prawdopodobne, to Jake nie mógłby grać na dwa
fronty. Z tym wyjątkiem, że w przypadku Tobiasa było inaczej. Chłopak był dla
niego kimś tak bliskim, że traktował go prawie jak cząstkę siebie. Udawanie że
miałby jakiekolwiek opory, byłoby tak nienaturalne jak nagłe stwierdzenie, że
się go wstydził. To zwyczajnie nie działało. Pytanie, jakie miał do tego
podejście sam Tobi. Co tak naprawdę myślał o tych ich eksperymentach? Jego
reakcje i słowa bywały sprzeczne. Chciał więcej, czy nie? Tyle razy powtarzał
mu przecież, że Jake nie był w jego typie, więc chyba robił to tylko dla jego
przyjemności? Tyle, że co zadziałało raz, czy dwa, nie musiało działać już
zawsze. Co gdyby Tobias zaczął spotykać się z Davidem na poważnie? Nie było najmniejszych
szans, żeby dalej robili takie rzeczy jak wcześniej. Tobi był na to zbyt
uczciwy. To wszystko powodowało, że odpychane wyrzuty sumienia nachalnie powracały,
by dręczyć próbującego zasnąć nastolatka. Poczuł się naprawdę podle. Jak mógł
oczekiwać od Tobiasa, że ten nie ułoży sobie życia z nikim innym? Miał do tego
prawo. Przecież chciał szczęścia dla przyjaciela, więc dlaczego kiedy pojawiło
się na horyzoncie, czuł tylko zawiść i złość? Właściwie to nie tylko. Był
jeszcze smutek.
Pił paskudnie
gorzką kawę smakującą spalonym drewnem. Zaspał - co było do przewidzenia, więc swoją
poranną dawkę kofeiny musiał zakupić na stacji po drodze do szkoły. Tobias nie
odezwał się, ani nie przyjechał po niego. No pewnie, nie umawiali się, więc właśnie
tego się spodziewał, ale mimo to miał do niego pewien cień pretensji. Już nie
pamiętał kiedy ostatnim razem musiał tłuc się autobusem do szkoły. Sterczał
przed budynkiem i pociągał cienkiego papierosa, mając nadzieję, że może
szczęśliwie żaden nauczyciel nie wyłowi go z tłumu gawędzących uczniów. Ustawił
się z boku, tak żeby z perspektywy wejścia nie było go widać.
- Gdzie jesteś? Tobias wszędzie cię szuka. – Odczytał wiadomość od Jess.
- Nagle sobie o mnie przypomniał? Niech spada, przekaż
mu.
Nie żeby tak
ciężko było go znaleźć. No i co? Królewicz swojego telefonu zapomniał, że
musiał się wyręczać koleżanką?
- Widział tę wiadomość… Chyba zrobiło mu się przykro. - dostał kilka chwil później.
Świetnie. Nie
zamierzał się tym przejmować!
Spokojnie
dopalił papierosa i nieco zdegustowany własną postawą, wszedł do budynku.
Tobiasa zobaczył przed salą w towarzystwie Jess. Tym bardziej zrobiło mu się
głupio.
- Cześć –
przywitał ich zachowawczo.
- Hej – odparł
chłopak.
Jessica
przywitała go delikatnie obrażonym uśmiechem.
- Przepraszam
cię za wczoraj – zaczął od razu Tobias. - Zasiedzieliśmy się przy piwie więc
zostawiłem samochód, a potem jak próbowałem wrócić taryfą, to jak na złość nic
nie chciało się zatrzymać. Na koniec pomyliłem autobusy i wylądowałem na jakimś
totalnym zadupiu. Dobrze że stamtąd wreszcie udało mi się złapać taksówkę. - Wszystko
to powiedział na jednym wdechu. Nim Jake zdążył się odezwać, sięgnął do swojej
torby i podał mu zadbaną teczkę z notatkami z matematyki. - Wszystkie są dla
ciebie. Odbiłem ci je, więc nie musisz mi tego oddawać. Naprawdę przepraszam. Nie
chciałem pisać do ciebie po nocy – wytłumaczył się.
- Spoko. I tak
długo nie mogłem zasnąć. Trzeba było napisać – bąknął. Zaraz jednak poczuł
ponownie wzrastające ciśnienie. Kurczę! Wcale nie powinien mieć poczucia winy!
– Czyli wróciłeś aż tak późno? –
Syknął.
Nawet Jessica
spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- Rozmawialiśmy
o tych składach, później omawialiśmy wszystkie alergeny, a na koniec zeszło się
na finanse. O pieniądzach naprawdę można rozmawiać godzinami, zwłaszcza że on
chciał wiedzieć wszystko, a to przecież nie moja firma – wyjaśnił chłopak. -
Jasne, mogę trochę tatę urobić, ale na pewno nie zgodzi się zrobić tego za
friko tylko dlatego że ja tak chcę.
- Ach, czyli
chciałbyś? Aż tak zaufałeś swojemu nowemu koledze? – Zapytał, nieświadomie kładąc
nacisk na słowie „kolega”.
- A co tu jest
do ufania albo nie? To raczej on jest w gorszej sytuacji. Przedstawił mi swoje
pomysły, mógłbym je wykorzystać i nawet się do tego nie przyznać.
Oczywiście nie zrobiłbym czegoś takiego - podkreślił.
- Jasne. Jaki
ten David jest wspaniały – fuknął Jake.
- Czy ty mi coś
głupiego sugerujesz?
- Właśnie,
Jake. Zejdź z Tobiasa bo zaczynasz bredzić - wtrąciła się Jess. – Wygląda to
tak jakbyś był zazdrosny…
- A co wy
wszyscy macie z tą zazdrością?! – Warknął.
- Dzień dobry
państwu! Zapraszam do środka – przerwał im melodyjny głos nauczycielki od
angielskiego.
Całą lekcję
myślał o tym, że Tobias go wkurzał.
Nie odzywał się
do niego przez dwie następne godziny. Niby o czym mieliby rozmawiać? Miał ze
sobą gameboya, więc udawał totalnie zaaferowanego wbijaniem nowego levelu.
- Wpadniesz do
mnie po szkole, czy będziesz chodził permanentnie obrażony? – Przyjaciel
zagadnął go na długiej przerwie.
- Właśnie to
rozważam – odparł z wyższością.
- Okej. –
Tobias uśmiechnął się czarująco.
Przystojny
drań.
- To co… Podoba
ci się ten David? – Próbował wybadać teren. – Jest bardzo sympatyczny, prawda?
Tobias parsknął
w swoją owsiankę z malinami.
- Sympatyczny
jak ból zęba. Nie udawaj, na kilometr widać że niespecjalnie go polubiłeś –
ocenił z przebiegłymi iskierkami w oczach. – Wiesz, to naprawdę miły gość
– zapewnił.
- No pewnie,
ciężko żebyś mówił co innego, kiedy ładny facet mówi ci że mu staje na twój
widok – warknął.
- A więc jest
ładny? No to może rzeczywiście powinienem…
- Tobias, do
cholery jasnej! Nie, nie powinieneś! – Oburzył się. – Po co się z nim zadajesz?
Podał ci te składy i niech spada. Wypłać mu kasę na konto, jeśli faktycznie jest
za co i już! Nie chcę żebyś się z nim spotykał. Nie pasujecie do siebie!
- Bo?
- Bo jakoś źle mu
z oczu patrzy – stwierdził.
- A! Czekaj,
może jeszcze ma czarne podniebienie? Kurczę, powinienem był sprawdzić…
Jake zmrużył
oczy. Tobias się nabijał, a on coraz bardziej zdawał sobie sprawę ze
śmieszności tej sceny. Co miał poradzić na to, że naprawdę nosiło go na samą
myśl, że chłopak miałby po raz kolejny spotkać się z tamtym blondasem.
- Jake! – Jessica
dopadła ich w towarzystwie swoich dwóch przyjaciółek. – Wybacz że wczoraj nic z
tego nie wyszło, ale może wybierzemy się w przyszłym tygodniu? Moglibyśmy iść
całą grupą! Tobias, prawda?
- A dokąd to? –
Zapytany zwrócił się do niej ze średnim zainteresowaniem.
- Jak to dokąd?
No do naszej kawiarni.
- Och, to
mieliście wczoraj iść, tak? – Punkt na skali zainteresowania Tobiasa ewidentnie
podskoczył o kilka oczek w górę.
Jake uniósł
wzrok na koleżankę. Fan.ta.sty.cznie.
- No tak, a
ciebie nie zaprosił? – Kontynuowała.
Należało nieco
się obronić.
- Bo Tobias
miał wczoraj ciekawsze plany, niż moje towarzystwo – Zarzekł z góry.
- A,
rzeczywiście – stwierdziła wyraźnie uspokojona Jess. - No to pewnie dlatego.
Jake chciał żebyśmy się wybrali do Między
Wierszami. No i rozmawiałam z dziewczynami i były chętne żeby pograć w
te wasze planszówki, to co ty na to? – uderzyła bezpośrednio do Tobiasa.
Jakim cudem
wcześniej nie zauważył, że Jess to okropna plotkara? A Tobiemu do twarzy było
ze złością…
- Jeśli tylko
Jake tak bardzo chciał iść, to ja nie widzę przeciwwskazań. Bardzo chętnie się
tam wybiorę.
- Super! To
zgadzamy się koło weekendu, okej? Na razie! – Pożegnała ich, a jej osobiste
stadko podreptało jej śladem. Dziewczyny w grupach zawsze były znacznie
bardziej głośne niż normalnie, nawet jeśli przemawiała tylko jedna z nich.
Tobias posłał
mu zniecierpliwione spojrzenie prosto spode łba.
- No co? –
Rzucił niewinnie.
Dobrze wiedział
co.
- Zupełnie nic.
Kończył
wieczorną zmianę. Nogi mu odpadały, a o tej porze klientów przybywało jak
dzieci u Amiszów. Czekał już tylko na swojego zmiennika. Miał nadzieję że tym
razem Markus wpadnie o czasie. Chłopak lubił się spóźniać.
- Dzień dobry.
- Dzień… O,
cześć panie Leeran – powitał tatę Tobiasa. O ile do Gwen od zawsze walił na
„ciociu”, o tyle do Svena nadal miał pewne opory. Mężczyzna rzadko bywał w
domu, większość czasu spędzał na delegacjach, więc jakoś nigdy nie miał okazji
żeby go mocniej zaadoptować na rodzinne łono.
Sven Leeran
postał mu uprzejmy uśmiech.
- Podlicz mnie
za paliwo z dwójki – rzucił luźno. – Nie kończysz przez przypadek?
- Zgadza się, zaraz
powinien być mój zmiennik – przyznał.
- To może
zabierzesz się ze mną? Gwen robi przepysznego indyka, aż żal byłoby go później
odgrzewać. Tobias się ucieszy, od rana siedzi nad książkami i udaje że się uczy
– zachichotał.
- O nie! To musimy
go ratować! – Podchwycił podobny ton. – Super! Chętnie zjem coś czego sam nie
zrobiłem!
Tata Tobiasa
wykazał się stoickim spokojem i jeszcze większą cierpliwością, bo Markus
spóźnił się jeszcze więcej niż zwykle. Jake poprzysiągł sobie, że następnym
razem uprzedzi tylko szefa i spóźni się co najmniej godzinę. Może wtedy
gość wreszcie załapie, że to co odstawiał było bardzo mocno nie w porządku.
Po szybkim
pokonaniu odcinka ze stacji pod dom Tobiego, Sven wysłał go do środka, a sam
zajął się przestawianiem samochodów w taki sposób, aby to jego wóz stał w
garażu obok auta Gwen. Tobiasowy chevrolet musiał wylądować na podjeździe.
Wszedł
cichaczem do domu chcąc zaskoczyć przyjaciela, lecz nim zdołał wspiąć się po
schodach do jego pokoju, dopadła go Gwen. Kobieta miała na sobie kolorowy fartuszek
i umorusane marynatą rękawiczki. Włosy związała niedbale na czubku głowy, a jej
ogromne bladoróżowe okulary zsunęły się jej na sam czubek nosa.
- Pospiesz się,
potrzebuję żebyś poszedł do spiża… Jake! – Ucieszyła się. – Jak dobrze cię
widzieć! Nie widziałeś mojego męża?
- Jake? –
Zdziwiony Tobias wychylił głowę z części kuchennej. – Co ty tu robisz?
- Ja też się
cieszę na twój widok, dupku – powitał przyjaciela. – Cześć ciociu! Tak, parkuje
samochody, chyba wszystkie trzy…
Kobieta
westchnęła.
- Jak słowo
daję… - mruknęła pod nosem. – No dobrze panowie. Tobias wracaj do pracy, Jake
idź umyj ręce, pomożesz mi przy sałatce, a do spiżarni pójdę sama – zarządziła
szybko.
Kilka minut
później siekał zieloną paprykę, a Tobias koordynował pieczenie się mięsa i warzyw
mających dodać potrawie aromatu. Gwen była niesamowitą kucharką. Zawsze
potrafiła połączyć smaki w taki sposób, że Jake dziwił się jakim cudem to samo
co jadł na co dzień, mogło smakować tak kompletnie inaczej podane spod jej
ręki. Pieczone karotki, polane jakimś sosem z dodatkiem miodu w ilości tak
minimalnej że prawie niezauważalnej, przesiąkały zapachem gałązek oregano; pomidorki
koktajlowe romansowały z bazylią, a winny zapach marynaty do mięsa
wypełniał cały parter wspaniałym aromatem. Jake poczuł się jakby święta nadeszły,
kto by pomyślał że była tylko zwykła niedziela.
Powód był oczywiście
dosyć prosty. Sven tak rzadko bywał w domu w weekendy, że każdy taki traf
był dla niego jak prawdziwe święto. W tygodniu o wiele łatwiej było mu
wygospodarować więcej wolnego czasu, ale wtedy Tobias siedział w szkole, a Gwen
nadrabiała z dokumentami w ich firmowym biurze.
- Daj ze dwa
pomidory – zwrócił się do Tobiego. – I ogórka! – Dodał nim chłopak zamknął
lodówkę.
- Jake! Czy ty
się boga nie boisz?! Chcesz mieszać pomidory z ogórkiem? – Wykrzyknął,
zasłaniając usta w udawanym szoku.
- Zgadza się –
potwierdził.
- Nie wiesz, że
zabijesz w ten sposób całą witaminę C w sałatce i wszyscy zginiemy marnie?!
- Bo nie
dostarczymy sobie witaminy C? – Zapytał.
- Nie! Bo moja
mama zobaczy i nas zatłucze – odparł Tobias wystawiając mu język. Zabrał
potrzebne składniki i zaszedł go od tyłu, powoli odstawiając je na blat obok
przyjaciela. – Dodaj konserwowego – szepnął mu konspiracyjnie na ucho, kładąc
słoik tuż przy jego dłoni.
- Okej… -
wymamrotał.
Od jakiś pięciu
sekund bardziej skupiony był na osobie jego przyjaciela niż na ogórkach. Nim
zdążył się zastanowić, oparł głowę na ramieniu Tobiego i podniósł na niego
wzrok. Chłopak spojrzał w dół łącząc ich spojrzenia. Dłoń Tobiasa
powędrowała na ściskającą nóż rękę Jacoba. Powoli, w delikatnym zawieszeniu
przeciągającej się chwili, pokierował nią, kończąc siekanie kawałka papryki.
Jake posłał mu uśmiech.
- Dasz buziaka,
czy nie zasłużyłem?
- Oczywiście że
nie zasłużyłeś – powiedział mu.
Tobias nachylił
się i bardzo delikatnie przesunął wargami po policzku Jake’a. Muskał go wzdłuż
całej żuchwy aż po same usta, przy których zatrzymał się na dłużej. Jake szybko
przylgnął do jego pleców. Puścił nóż i odwrócił się przodem do przyjaciela, a
ten objął go, odsunął deskę do krojenia i uniósł go za uda sadzając na blacie.
Pocałunek, choć miał być jedynie krótką demonstracją czułości, przerodził się w
dłuższą pieszczotę. Żaden z nich nie chciał go kończyć. Jake oplótł przyjaciela
nogami dociskając go do siebie mocniej. Rękoma błądził po jego ramionach,
sekundę później jedną z nich starał się wsunąć w jego spodnie. Wszystko to
trwało zaledwie chwilkę. Minutę, może nawet krócej. Zaalarmowani zbliżającymi
się krokami pani Leeran, odpadli od siebie; Jake łapiąc za nóż i pomidora
tak szybko, że o mało nie poślizgnął się na marmurowej białej posadzce; Tobias w
panice chwycił szklankę i prędko napełnił ją zimną wodą nad zlewem. Gdy Gwen
weszła do pomieszczenia pił ją łapczywie, starając się nie wyglądać na
przesadnie rozgrzanego.
- Młody, wszystko
dobrze? – Zapytała go.
- Co? A, tak.
Pić mi się chciało – stwierdził odrobinę zbyt szybko, unosząc prawie pustą już
szklankę w stronę mamy.
Jake dławił
uśmiech na ustach, skupiając się na zleconej sobie pracy. Blisko było. Powinien
być przerażony, ale co miał zrobić że wcale nie był. Jasne, serce biło mu jak
polnej myszy w opałach, ale czuł przyjemne podniecenie i radość. Nie chciał
wyjść na kalkulatorskiego dupka, ale skłamałby przed sobą, gdyby stwierdził że
nie czuł niezmąconej satysfakcji wynikającej z reakcji przyjaciela. Tobias nie
zachowałby się w taki sposób, gdyby pomiędzy nim, a tym Davidem do czegoś
doszło.
- No dobrze,
ale nie pij z kranu. Przecież jest mineralna – upomniała go Gwen. – Chciałam wziąć
wino do obiadu, ale nie mogę dosięgnąć. Tata znowu zabrał mi drabinkę do
garażu. Chodź, pomożesz mi – dodała.
- Już idę –
rzucił za oddalającą się ponownie kobietą, po czym odetchnął z ulgą i mrugnął
do Jake’a. – Zaraz wracam.
Przy stole
wypłynął temat kosmetyków do włosów, a Jake z zadowoleniem odnotował że
Sven wcale nie był tak bardzo pozytywnie nastawiony do wizji współpracy z
dwójką nastolatków. Zauważył – całkiem słusznie oczywiście! – Że tak bardzo
naturalne składniki, bez dodatku chemii jak to sobie David wymarzył, wymagałyby
ekspresowej wręcz sprzedaży i krótkiej daty przydatności, co w przypadku nikomu
nieznanych produktów wiązało się z wysokim ryzykiem. Do kosztów produkcji
trzeba byłoby doliczyć koszty reklamy, a także przekonać laboratorium do
wyprodukowania niewielkiej próbki produktu. Wszystko to wiązało się z dużym
ryzykiem i niewielkim zyskiem, nawet w przypadku udoskonalenia składów o
delikatniejsze konserwanty.
Jacob z
lubością kiwał głową do wszystkich argumentów mężczyzny, nieco irytując się
postawą Gwen, która zawsze popierała wszystko co zdrowe i naturalne. Pewnie
byłaby zachwycona gdyby Tobias zaczął się spotykać z kimś takim jak David.
- Powiedz, Jake
– Gwen zwróciła się do niego. - Co u Sofii? Gdybym wiedziała, że Sven cię zaprosi,
wysłałabym go też po nią. Teraz pewnie siedzi sama – dodała, patrząc z wyrzutem
na męża. – Za tydzień chyba się nie uda, ale następnym razem, jak będziemy mieć
wspólny weekend, to koniecznie przyjdźcie we dwoje! To niedopuszczalne jak
długo się nie widziałyśmy – westchnęła.
- Z Sofią
wszystko w porządku – zapewnił ciocię. – Ostatnio miała lekki kryzys przez ten
stary wózek, ale udało mi się załatwić przydział ze szpitala na znacznie nowszy
i lepszy, więc teraz śmiga po całym domu prawie tak szybko jak Florka. Rano bez
problemu wyprzedza mnie w wyścigu po kawę.
- Jake, ogarnij
się – Tobias dźgnął go pod stołem w udo.
Faktycznie,
czasem zapominał że tego typu komentarze przechodziły z jego babcią, ale
niekoniecznie z innymi. Oczywiście Gwen nigdy nie zwróciła mu uwagi.
- Cieszę się, że
jest lepiej – powiedziała swoim ciepłym, szczerym głosem. Bardzo lubił w niej
ten kompletny brak obłudy. Niewielu ludzi to miało. – A może umówilibyśmy się
za tydzień… Tobias, pojechałbyś po Sofię – wtrąciła. – I urządzilibyśmy sobie
małego grilla w ogrodzie? Pogoda jest przyjemna, może się nie popsuje!
Zrobiłabym szaszłyki – zaproponowała.
- Zaczynam
żałować że za tydzień będę w Seulu – odezwał się Sven. – Może zdejmę ze strychu
bujany fotel? Będzie wygodniej.
- Nie chwal się
tak tym wyjazdem – rzucił Tobi.
Przy okazji
odczytał jakąś wiadomość na telefonie i dziwnym zbiegiem okoliczności posłał Jake’owi
jednocześnie zirytowane i zmartwione spojrzenie. On też poczuł wibracje w
kieszeni.
- Świetny
pomysł – oceniła Gwen. – Co o tym myślisz, Jake?
- Eee…
- No to
ustalone – podsumowała. – Tobias po was pojedzie po śniadaniu – ucieszyła się.
- No pewnie
ciociu, dzięki – wystękał wreszcie. Uwielbiał rodziców Tobiasa.
Po chwili
grzecznościowej ciszy, skinął na przyjaciela żeby zwrócić jego uwagę na mniej
publicznym forum.
- Tobie też
napisała? – Zapytał ciszej.
- Zgadza się –
potwierdził. – To co, ten czwartek ci pasuje?
- Chyba tak.
Jakoś dziwnie
czuł się rozmawiając z Tobiasem o potencjalnej wizycie u Sai. To jest - w
kawiarni oczywiście. Oczywiście.
- Czyli
ustalone. Napiszesz jej?
Kiwnął na
potwierdzenie.
- Jak rozumiem,
będziesz? – Upewnił się.
- A wolno mi? –
Zironizował Tobias.
- A musisz być
złośliwy?
- Bo to tylko
twój patent na życie?
- Aha, zgadza
się.
Obaj parsknęli
cicho w talerze.
Plan był
prosty, ale jak to zwykle bywa, jak się miało pecha, to się go po prostu miało.
W poniedziałek, Tobias cały dzień chodził jak stara dętka, wieczorem, koło
dziewiątej napisał mu że już idzie spać, a we wtorek nie pojawił się w
szkole. Okazało się że dopadła go zaraza, powszechnie nazywana grypą i chociaż
pobiegł do niego zaraz po lekcjach, a w środę zrobił podejście numer dwa -
jeszcze przed zajęciami, to nie został do przyjaciela dopuszczony ani jeden
raz. Przejęta zdrowiem swojego jedynaka, Gwen wzięła urlop i strapionym
głosem oznajmiła mu, że lekarz zabronił Tobiasowi gości przez co najmniej dwa,
trzy dni, bo podobno trafiło mu się wyjątkowo zaraźliwe cholerstwo. Kobieta
sama nie wyglądała najlepiej. Pomimo usilnych próśb i wymyślnych sztuczek,
zmuszony był odpuścić i po prostu zaczekać na Tobiasowy powrót do grona żywych.
Codziennie wysyłał mu swoje (pozostawiające wiele do życzenia) notatki, w głębi
duszy licząc na to że młody Leeran ogarnie się dość szybko, bo na samych
notatkach Jacoba nie mieli szans zajść za daleko. Na pewno nie w stronę
radosnego zaliczenia.
Martwił się o
przyjaciela, tym bardziej zaskoczył go zmasowany żeński atak na korytarzu, kiedy
to Jess przypomniała mu o ich wyjściu do kawiarni. Kompletnie wyleciało mu
to z głowy.
- Ale przecież
Tobias jest chory… - wymamrotał, starając się rozgryźć czy tego dnia była
środa, czy już czwartek.
- Więc wybierze
się z nami następnym razem. Było ustalone wcześniej i wszystkim pasuje.
- Wszystkim…?
- Tak! Będzie
Derek! – Odezwała się Molly, którą kojarzył tylko z widzenia i ewentualnie z
opowiadań Jess, których i tak średnio słuchał. – Monica chciała z nami iść, jak
pytałyśmy ją on stał obok i usłyszał i też chciał!
- I to jest takie
niesamowite? – Zapytał widząc niezmąconą jego reakcją ekscytację dziewczyny.
- Oczywiście!
- Okej…
Dlaczego Derek
miałby chcieć iść do zwykłej kawiarni, nie miał pojęcia. Dlaczego Derek chciał
iść w miejsce gdzie zgromadzą się jedne z najładniejszych dziewczyn w szkole,
to już prędzej czaił. Dlaczego miałoby to robić wrażenie na nim? Nie robiło
żadnego.
- To co,
dzisiaj po lekcjach, tak? – Podsumowała Jessica.
- No dobra –
skwitował. Może to i lepiej że Tobiasa z nimi nie będzie. Nadal uważał, że to nie
byłoby zdrowe połączenie.
Nie rozmawiali
o Sai, sam we własnej głowie unikał tego tematu jak ognia i taki schemat się
sprawdzał. Minęło już trochę czasu. Tyłek mu się zagoił, ale ubytek w pamięci,
brak zrozumienia i niepewność pozostały. Wołał tego nie roztrząsać, udawał
że tak miało być i że wcale nie czuł się rozczarowany.
Umówili się na
parkingu. Mieli jechać na dwa auta, ale ponieważ Derek i Sue (taka mała
koleżanka Jess. Z pozoru zdawać by się mogło, że te dwie nie mogą mieć ze sobą
nic wspólnego) przyjeżdżali własnymi samochodami, potencjalny problem rozwiązał
się sam. Jake delektował się papierosem, czekając na resztę pod białym
pick-upem ich przystojnego kolegi. Zastanawiał się dlaczego jego ulubiony
nauczyciel od matematyki przestał pojawiać się na zajęciach. Plotki były różne.
Podobno w szkole szykowały się zwolnienia; może po prostu dopadła go choroba.
Zabawne było to, że przecież nie znosił Petersona, ale kiedy jakiś inny facet przyszedł
na zastępstwo, poczuł się dziwnie oszukany. Zupełnie jakby Batmanowi odebrano
Jokera.
W drodze do
Między Wierszami czuł się jak w kurniku. Specjalnie władował się do grupy z
Derekiem licząc na to, że może z facetem o czymś porozmawia, ale stanowczo
się przeliczył. Dziewczyny nie dopuściły go do słowa, chichocząc w irytujący sposób
i zagadując szkolnego kolegę. Jake trochę mu nawet współczuł, chociaż sam
zainteresowany wydawał się być do tego przyzwyczajony. Wyraźnie odnajdywał się
w jazgocie zestresowanych jego towarzystwem dziewcząt. Że też nie zgłosił się
do niego na szkolenie zanim postanowił zacząć interesować się facetami… Może
wtedy miałby dziewczynę i o wiele mniej problemów na głowie. Swoją drogą,
Jessica tak skutecznie przekazała wszystkim przyjaciółkom (w wielkiej tajemnicy
ma się rozumieć), że Jake’owi podobał się samiec, że choć żadna nie wspomniała
o tym ani jednym słowem, widział jak na dłoni, że całe towarzystwo patrzyło na
niego jak na typowego kolegę-geja. Coraz bardziej miał ochotę wypisać się z tego
grona. Oczywiście zaraz po tym jak wykorzysta jeden doskonały pretekst do
spotkania Sai...
Tym razem
kawiarnia działała równie prężnie co zazwyczaj. Przez moment zastanawiał się
czy nie natrafią na tę samą karteczkę co Jake poprzednio, kiedy wpadł z przelotną wizytą, ale obyło się bez
niespodzianek. Wkroczyli całą grupą, a Jessica od razu skręciła w lewo, do przygotowanego
kąta z połączonymi stolikami. Podobno zrobiła rezerwację. Najwyraźniej Saia
przez telefon nie był taki groźny, a może odebrał jakiś inny pracownik? W
sumie żadnego innego nie widział, ale przecież nie było powiedziane że takowego
nie było wcale.
Nikt nie przejął
się obsługą, chyba tylko Jake zamarł w duchu na widok niebieskowłosego baristy.
Saia uśmiechnął się jak zawsze, do Jacoba wręcz promiennie. Kiwnął mu na
powitanie. Być może chłopak spodziewał się, że Jake do niego podejdzie, ale nie
potrafił się na to zdobyć. Serce waliło mu w bardzo niekomfortowy sposób,
momentalnie się spocił i nie był w stanie wykrztusić z siebie nic więcej poza
nieporadnym „cześć”.
Usiadł ze
znajomymi w pełnym gronie sześciu osób. Co prawda, w pełni pełne byłoby z
Tobiasem, ale z pozostałych zaproszonych osób nikt więcej się nie wyłamał.
Darek siedział otoczony wianuszkiem dziewcząt, bo każda chciała siedzieć obok
niego. Jess po jego lewej, Monica po prawej, a Molly zaraz za nią, prawie że
leżąc na blacie w stronę chłopaka. Sue zwyczajnie usadowiła się wygodnie przy
Jess. Najwyraźniej na niej Derek robił nieco mniejsze wrażenie. Jake’owi z
braku laku przypadło w udziale siedzieć naprzeciw szkolnego playboya, pomiędzy
Sue i Molly. Jess zaproponowała by poszedł z nią zamówić jakieś słodkości
i napoje, ale słusznie odgadując zmieszanie na jego twarzy, szybko poprosiła
o pomoc Sue.
Znudzony gadką
o niczym, rozglądał się, zastanawiając się jak dawno nie było go w tym miejscu.
Ostatni raz był chyba właśnie z Jessicą? To było tego dnia kiedy wylądował z
Saią w Ivy.
Zdawałoby się że
minęły istne wieki, nie mówiąc o tym wszystkim co wydarzyło się jeszcze później.
Za to tutaj, wszystko wyglądało tak samo jak zapamiętał. Z małym wyjątkiem w
postaci nowej księgi gości. Poprzednią zauważył ponieważ była wyjątkowa. Nie
miała zwykłej książkowej okładki - zszyte ręcznie kartki fakturowanego papieru umieszczono
pomiędzy dwiema drewnianymi deseczkami, które ktoś pomalował farbą w dość
niekonwencjonalne wzory. Jake nie pamiętał dokładnie, ale kojarzyły mu się
z egipskimi bóstwami. Fajnie to wyglądało. Nowa księga była zupełnie
zwyczajna, kupiona w sklepie.
Spotkanie
okazało się być dziwaczne. Derek naprawdę chciał pograć, więc Jake wynalazł
super gierkę, w której walczyło się z potworami na różnych poziomach trudności
i trzeba było sprawnie posługiwać się kartami mocy. Z dziewczyn chyba tylko Sue
bawiła się równie dobrze co oni. Monica i Molly, szybko stwierdziły że będą
grały jedną postacią we dwie, a Jess co chwila wzdychała znacząco, gdy Jake
upominał ją, że znowu przegapiała swoją kolejkę. Mówiąc szczerze, cieszył się
że miał pretekst w postaci palenia i że mógł odejść od stolika, żeby na moment
wyjść na zewnątrz.
Ledwie odpalił
końcówkę papierosa, jeszcze nie zdążył się nim porządnie zaciągnąć, a ktoś
wysupłał mu zapalniczkę z dłoni.
Ktoś.
No wiadomo kto.
Cholera, o tym
nie pomyślał. A może tak?
Saia zaciągnął
się, upalając przy pierwszym wdechu przynajmniej jedną czwartą całej fajki. Nie
odezwał się. Zapalniczki nie oddał mu do ręki, a wsunął mu ją do tylnej
kieszeni spodni, wcale nie starając się przy tym unikać dotyku.
- Mogę wiedzieć
co robisz? – Fuknął na niego.
- Oddaję.
Dzięki – uśmiechnął się swobodnie.
Miał już
widoczne odrosty. W zachodzącym słońcu ładnie było widać jego długie rzęsy.
- Spoko – burknął
Jake po nosem, przekładając drobiazg z tylnej do przedniej kieszeni, gdzie
przyzwyczajony był go nosić.
Saia zerknął na
niego z ukosa.
- Pożyczysz mi
telefon? Na moment?
- Po co ci? –
Zapytał automatycznie wręczając mu aparat.
- Masz słaby
humor, czy to na mnie jesteś zły? – Chłopak nie odpuszczał. Czego innego było
się spodziewać. – A może dwoje z powyższych? Dziękuję – oddał mu jego
własność po dosłownie kilku kliknięciach.
- Nie twoja
sprawa. Powinieneś palić w pracy?
- Mam
wyrozumiałego szefa – zaśmiał się. – Choć przyznaję że to straszna szmata.
Powinien bardziej zwracać uwagę na potrzeby innych. – Jake uniósł na niego
zagubiony wzrok. – Gdyby dostał szansę, z pewnością by się poprawił –
powiedział mu z perfidnym uśmiechem.
- O czym ty
gadasz, co?
- Zgaduję że
mogłem się ostatnio bardziej postarać? – Saia ponownie się zaciągnął i nachylił
bardzo blisko niego. – Powiedz tylko słowo a w ciągu najbliższych
kilkudziesięciu minut wyślę cię prosto do nieba – wyszeptał. Tuż po tym cmoknął
go w usta i dopiero wtedy wypuścił z płuc dym.
Jake cały się
wzdrygnął.
- Kawiarnia
jest pełna ludzi, o czym tym mówisz?! – Spiął się.
- Tylko o to
chodzi? – zachichotał. - No to patrz.
Chłopak zgasił
dopalonego papierosa w stojaku, strzelił z karku i przyspieszonym krokiem wszedł
do lokalu. Jake przeczuwając że coś było mocno nie tak, pobiegł za nim.
- Szanowni
państwo! – Powiedział bardzo głośno i wyraźnie. – Bardzo mi przykro ale
dostałem zgłoszenie o możliwym ładunku wybuchowym, podłożonym tuż przy
kawiarni!
- Saia, co ty
wyrabiasz?! – Syknął do niego przerażony Jake.
- Bardzo proszę
wszystkich o brak paniki i powolnie skierowanie się w stronę wyjścia! –
Kontynuował chłopak, któremu najwyraźniej do reszty odbiło.
- Saia, kurwa!
Nie jestem na ciebie zły!
- Dzisiaj
będzie już zamknięte DO ODWOŁANIA – podkreślił.
- Nie będę się
z tobą pieprzył! Było spoko! Nie o to chodzi! – Panikował szeptem. Ludzie
zaczęli się powoli podnosić z miejsc.
- Nie? –
Szepnął do niego.
- Nie!
Oczywiście że nie! Na pewno nie teraz! Nie ma szans!
- Ale
przysięgasz że nie jesteś zły? – Dopytał wariat.
- Tak! Na
pewno!
- PRZEPRASZAM
BARDZO! – Wykrzyknął w głąb sali, w tej samej chwili sięgając po swój telefon.
Udał że coś z niego odczytuje. – Właśnie otrzymałem wiadomość, że to wszystko
tylko ćwiczenia! Bardzo państwa przepraszam za niedogodności! Przy wyjściu każdy
z państwa otrzyma wysoki rabat na następną wizytę! Jeszcze raz bardzo
przepraszam i życzę wszystkim spokojnego wieczoru bez bomb! – Saia skłonił się
nisko, złapał Jake’a za rękę, i pociągnął zesztywniałego z przerażenia i szoku
nastolatka za kontuar.
- Tobie
zupełnie odjebało – wykrztusił z siebie.
- To prawda.
Dawno temu – wyszczerzył się. – No więc żadna strata, prawda? Tobi na pewno
cię ostrzegał – mrugnął do niego.
- Coś
wspominał… - przyznał Jake.
- To co… -
przerwał mu. - Skoro już nie jesteś zły, to może dasz mi jeszcze jedną szansę?
Hm?
Saia tylko stał
obok, ale wzrok jakim patrzył na Jacoba, rozbierał go tak skutecznie, że czuł
się wręcz nagi, mimo że po prostu stał pod wielkim ciśnieniowym ekspresem do
kawy i walczył z wyrazem niedowierzania, który za nic nie chciał ustąpić z jego
twarzy.
Uratowała go
Jess, która podeszła do baru z mocno zirytowaną miną. Wcale nie wyglądało na to by przedstawienie Sai ją rozbawiło.
- Jake, wracasz
do nas? – Zwróciła się bezpośrednio do niego. – Brakuje nam zawodnika.
- Jasne…
Rzucił Sai
rozbiegane spojrzenie. Rozbawiony jej zachowaniem chłopak cicho prychnął pod
nosem.
- No to idź –
mruknął do niego. – Ale przyjdziesz jeszcze?
- Nie wiem –
wymamrotał. – Tak – wydusił z siebie ledwie słyszalnie, zostawiając
zadowolonego Saię za plecami.
Nie polubił się
z Monicą. Szalę goryczy przelał moment w którym Jess odprawiła koleżankę z
Sue, a sama zdecydowała się wprosić do Jake’a na kolację. Dowiedział się, że
odkąd dziewczyna zaczęła z nim rozmawiać, zmieniła się na gorsze i że ona –
Monica Sanders, nie poświęcałaby się aż tak bardzo tylko dlatego, że był
najlepszym przyjacielem Tobiasa. Nie pozostał jej dłużny. Wyrwało mu się coś o
tym, żeby lepiej trzymała się tego silnego postanowienia, bo każde z takim
trudem złożone przez nią zdanie ociekało pustym plastikiem i że do rozmowy
potrzebnych było przynajmniej dwóch względnie inteligentnych rozmówców, więc z
pewnością Derek w rozmowie z nią musiałby prowadzić monolog.
Spodziewał się
że dostanie z liścia, ale skończyło się na pełnym nienawiści spojrzeniu. Burę
zebrał później od Jess.
Rzeczywiście
zjedli razem kolację, a Jake musiał przyznać że Sofia wręcz wzorowo
powstrzymała się od durnych komentarzy. Co prawda to że nie usłyszał ich na
bieżąco, wcale nie oznaczało że nie usłyszy ich w ogóle, ale przynajmniej miał
szansę zachować twarz przed Jessicą. Dopiero po jedzeniu, Jess zapytała czy
zaprosi ją na chwilę do pokoju. Już wtedy wiedział że coś się szykowało. Miał
sobie zapewnić więcej czasu, wykręcając się zmywaniem, ale Sofia
wspaniałomyślnie ubiegła go, zapewniając że podoła odstawieniu talerzy do
zlewu.
Przemierzając
krótki korytarzyk oddzielający przejściową kuchnię od reszty mieszkania,
zastanawiał się co też od koleżanki usłyszy. Spodziewał się że będzie to
dotyczyło Sai i spodziewał się, że będzie to miało coś wspólnego z tym że
chłopak od początku zrobił na Jess raczej mało pozytywne wrażenie. Gestem
zaprosił dziewczynę do swojego pokoju.
- No dawaj – zaatakował.
– Co takiego znowu spieprzyłem?
- Nie musisz
się wyrażać w taki sposób – powiedziała zaplatając ręce na piersi jak typowa
matka, strofująca nastoletniego syna. – Poza tym nie uważam żebyś zrobił
cokolwiek złego.
- Nie? To nie
szykuje mi się jakieś kazanie?
- Szykuje, ale
w innym kontekście – stwierdziła. – Na wstępie zaznaczę że nie zamierzam się
wtrącać w twoje sprawy. Powiem co mam po powiedzenia i nie przewiduję tutaj
miejsca na głębszą dyskusję. Nie miej do mnie pretensji, po prostu czuję że muszę
to powiedzieć na głos.
Jake podskoczył
i strzepał ramiona odgrywając krótką pantomimę rasowego boksera przed walką.
- Wal śmiało.
- On nie
traktuje cię poważnie – stwierdziła. – Cały czas się głupkowato uśmiecha i to
nie jest niezdarny, uroczy, czy przyjemny śmiech. To dupek. Czuć od niego
skończonym dupkiem na kilometr. Nie podoba mi się. Jest bucowaty i zbyt pewny
siebie. Nie wiem tego, ale wydaje mi się że to właśnie z jego powodu chodziłeś
taki struty. Rób co uważasz, ale jeśli traktujesz to bardziej na serio, to szczerze
odradzam. Wykład skończony – podsumowała rozkładając ręce.
Przygryzł
wargę, czując skok ciśnienia.
- Przecież
kompletnie go nie znasz! Od początku nastawiłaś się negatywnie przez to jak
wygląda – wytknął koleżance. – To cholernie niesprawiedliwe. To zupełnie tak,
jakbyś przestała mnie lubić po tym jak odkryłaś że lubię facetów!
Poczuł
wibrowanie w kieszeni. Mimowolnie sięgnął po telefon, by dostrzec wiadomość od
nieznanego numeru.
- Przyjdź w niedzielę. Zamykam o 18:00. Ładnie
proszę :)
O rany… i on
miał być bucowatym dupkiem?
- Myśl sobie co
chcesz. Mówiłam że nie chcę dyskutować na ten temat – ucięła. – Mogę się mylić
– przyznała. – Chciałam ci tylko powiedzieć o moich odczuciach. Czasami warto
znać opinię innych.
- Świetnie.
Wielkie dzięki. – Nie umiał ukryć uśmiechu.
- Nie ma za co
– odparła, jak gdyby nie wyczuła kpiny w jego głosie. – Chodź, przytulę cię.
- Co?!
- No nie rób
takiej miny, chodź – powtórzyła.
Nim całkiem
osłupiały Jake opuścił brwi spod zarośniętej grzywki, dziewczyna sama podeszła
bliżej i objęła go na krótko.
- Jeśli
wpakujesz się w związek z nim, będę trzymać kciuki żeby wszystko co
powiedziałam okazało się nieprawdą.
- Okej –
bąknął. – Tak będzie – zapewnił ją. – Znaczy, wcale nie planuję żadnego
związku! – Zaperzył się.
- Jasne że nie
– mrugnęła do niego.
Weekendowe
spotkanie z Sofią było pierwszym dniem, kiedy wreszcie udało mu się spotkać z
Tobim. Po prawie tygodniowej przerwie, czuł się jakby minęły całe lata świetlne.
Dosłownie nie mógł uwierzyć kiedy zobaczył go na podjeździe, a gdy chłopak
wszedł do mieszkania żeby pomóc mu załadować wózek i Sofię do auta, najpierw
solidnie go wyściskał. Jego przyjaciel był jeszcze trochę blady, ale ogólnie
wyglądał świetnie jak zwykle.
- Nie podlizuj
się – powitał go chłopak. - I tak nie puszczą nas na konsolę - stwierdził. –
Trzeba będzie siedzieć w towarzystwie.
- To absolutnie
nieprawda, tyle spokoju będę miała z Gwen na plotki, jak was obu nie będzie w
pobliżu – wtrąciła Sofia.
- Twój argument
upadł – wytknął Tobiemu z satysfakcją.
Trochę zajęło
nim spakowali babcię, jej wózek, kota i przekąski które Jake własnoręcznie
przygotował, żeby nie zwalić się pani Leeran na głowę z zupełnie pustymi
rękami. Osobiście był zdania że zabieranie Flory było lekką przesadą, ale
Tobias wraz z Sofią uparli się, że zaproszenie było dla wszystkich członów
rodziny. Bywały momenty gdy zastanawiał się czy ten kot był bardziej jego, czy
jego królewicza. Pewne było, że Florka wolała silne ramiona faceta który
regularnie przekupywał ją kocimi smakołykami.
Zgodnie z
planem Gwen, pogoda dopisała. Ciepłe promienie słońca rozchodziły się pomiędzy
liśćmi starej jabłoni, pod którą ustawiono drewniany bujany fotel, wyścielony
puchową narzutką. To właśnie tam Jake przetransportował Sofię, która stanowczo
odmówiła koca, awanturując się że traktują ją jak zniedołężniałą, starą babę. W
zamian zażądała popielniczki i drinka. Mama Tobiasa była z tym nieco oswojona,
ale Jake nadal dostrzegał na jej twarzy lekką konsternację. Oczywiście robiła
co mogła żeby tego po sobie nie dać poznać.
Spędzili w
towarzystwie obu pań około godzinę, napychając brzuchy dobrym jedzeniem,
a w przypadku Jake’a - walcząc z chęcią sięgnięcia po papierosa. Przy
Gwen się wstydził. Dopiero po kilku porozumiewawczych spojrzeniach z Sofią
zostali odesłani do domu z pozwoleniem zabrania chipsów i odpalenia gry na
konsolę.
- Zjadłbym
pizzę – stwierdził za domem, gdzie przyczaili się żeby mógł odpalić upragnioną
fajkę.
- Jeszcze
jesteś głodny? – Zdziwił się Tobias.
- Nie mówię że
jestem głodny, tylko że zjadłbym pizzę.
Chłopak
prychnął cicho.
- Jak bardzo
chcesz to możemy coś zamówić. Zastanawiałem się w ogóle, czy może nie zaprosić
Jess. Wiesz, żeby nie było że siedzimy we dwóch, jak jakieś dwa dziwolągi, sam
na sam ze sobą.
- A co w tym
dziwnego? – Zapytał zaskoczony.
- No nie wiem -
zmieszał się chłopak. – Skoro ci to pasuje… to może rzeczywiście wizja zmarnowania
dnia jak za starych, dobrych czasów nie jest aż taka zła – stwierdził.
- Czas spędzony
ze mną to marnowanie czasu, dupku?
Tobias
uśmiechnął się delikatnie jednym kącikiem ust.
- Skończyłeś? –
Wskazał na niedopałek w ustach Jacoba. – Idę dzwonić po tę twoją pizzę. Mama będzie
wniebowzięta…
- Zaznacz żeby nie dzwonili do drzwi tylko na telefon, to nawet się nie zorientują
– podpowiedział, wchodząc za przyjacielem.
Tobias grzebał za
ulotkami z dostawą żarcia i chyba średnio go słuchał. Nim Jake się
powstrzymał, wyskoczył na głos z myślą błąkającą mu się z tyłu głowy już od
dłuższego czasu.
- Powiesz mi
wreszcie co o nas myślisz?
- Co masz na
myśli? – Spytał nadal rozkojarzony chłopak.
Przeszukiwał
szufladę ze wszystkim – chyba w każdym domu taka była. Jednocześnie gmerał
w białej, ceramicznej miseczce z wizytówkami od dostawców.
- Chcesz się ze
mną pieprzyć, czy wolisz sobie poszukać chłopaka? – Zapytał tak niewinnie jak
tylko mógł.
- C-Co?! – Wykrzyknął Tobias, natychmiast
zwracając się w jego stronę.
Rozbił miskę na
pół. Chwytając ją, strącił na siebie odstawiony wcześniej kieliszek z ponczem. T-shirt
z Kings of Leon skończył z mokrą
plamą, a marmurowa podłoga w kuchni Leeranów w kawałkach szkła.
Dobrze. Znaczyło,
że wreszcie zaczął go słuchać.
- Mówię wprost.
Podoba mi się Saia i nie wiem, czy i kiedy mi z nim przejdzie. Nie chcę żeby
przez to co ze sobą robiliśmy były między nami jakieś niedopowiedzenia – zaczął
tłumaczyć. Serce waliło mu jak młot udarowy. – Wiesz że kocham cię jak brata. –
Dobra to brzmiało naprawdę beznadziejnie. Musiał zmienić ton. - Było świetnie.
Zawsze jest mi z tobą świetnie – przyznał. - Wiem dobrze, że mogłoby być
jeszcze lepiej… – wtrącił widząc minę Tobiasa. – Po prostu mam nadzieję, że
wiesz że my nie… Noo, chodzi mi o to, żebyś nie był rozczarowany… O ile w ogóle
byś był. – Czuł się jak kompletny idiota. - Bo w sumie, chyba nie jesteś, co
nie?
Niby chciał go
nieco zszokować, lecz to nie konsternację dostrzegł na obliczu przyjaciela.
Nagle poczuł nieprzyjemną
obawę. Pomyślał o Davidzie i serce podskoczyło mu do samego gardła. Mógłby
mu już coś odpowiedzieć! Nie powtórzył na głos, że wolałby żeby Tobias nie spotykał
się już więcej z tym chłopakiem - nie pasowało to do przesłania, które tak
nieudolnie starał się ubrać w słowa. Chciał sobie dać furtkę. Nie chciał by
spotkania z Saią dalej kosztowały go tyle wyrzutów sumienia. Czuł je za
każdym razem.
Tobias gapił
się na niego z przymrużonymi oczami. Na jego twarzy jawił się dziwny,
niepokojący cień. Najgorsze było to, że nic nie mówił. Stał tam, przy rozbitej
misce z ulotką od chińczyka w dłoni i zdawał się zapamiętywać każde słowo
z jego durnego monologu. Do Jacoba szybko dotarło jak bezsensowne były jego własne
słowa. Chłopak przed nim powoli schylił się i zaczął zbierać szkło. Jake prędko
podał mu małą zmiotkę z szafki pod zlewem.
- To jak to
między nami jest? – Dopytał wreszcie.
Dzwoniło mu w
uszach. Gdyby miał okazję, cofnąłby się w czasie i nie odezwał wcale.
Cholera! Jak on zawsze potrafił wszystko spieprzyć!
- A co miałoby
być? Nic nie ma – odwarknął Tobi. – Od początku było tak jak chciałeś, a ja od
początku mówiłem ci, że to bardzo zły pomysł – uciął.
- Tak, ale
jednak tobie też to pasowało… - zauważył.
Daleko szukać?
Tydzień temu obłapiał go przy tym samym blacie przy którym teraz robił tę swoją
wielce obruszoną minę.
- Nie pasowało
mi! Nie widzę powodu żeby o tym gadać, więc skończ już. Najlepiej zapomnijmy o
całej tej akcji raz na zawsze! I przestań bawić się cudzymi uczuciami!
Kurwa mać! – Sapnął.
Wrzucił szkoło
do kubła na odpadki, wyminął go i ruszył na górę. Jake znieruchomiał.
- Jak to
uczuciami… - wymamrotał.
Jeszcze przez
chwilę gapił się miejsce, w którym przed momentem stał Tobias. Co się właśnie
wydarzyło? No przecież właśnie czegoś takiego chciał uniknąć! Chciał żeby sobie
to wyjaśnili w porę, do cholery. Ruszył po schodach.
- Słuchaj no…!
– Urwał, bo wlazł w chwili w której Tobias się przebierał. Takie głupie déjà vu.
Widząc go, chłopak
szybko odwrócił świeży podkoszulek na właściwą stronę. Nie dość szybko by nie
zauważyć jego odsłoniętych, spiętych nerwami mięśni, które przy każdym jego
ruchu prężyły się przed samym nosem zastygłego w miejscu Jacoba. Tobias posłał
mu nienawistne spojrzenie. Od razu się ubrał.
- Poczekaj! Nie
zakładaj tego… – jęknął. – Przepraszam no…
I co z tego, że
właśnie o tym gadali? Wściekły, prawie nagi Tobias… Dla jego nastoletniego,
wiecznie napalonego ciała, to było zdecydowanie zbyt wiele.
- Odczep się
Jake – prychnął chłopak, odsuwając się od niego.
- Nie chcę –
wymamrotał uparcie.
Gdyby miał za
zadnie opisać to co właśnie próbował osiągnąć, prawdopodobnie odparłby, że
chciał wywołać w Tobiasie tę samą reakcję, która zawładnęła nim. Żeby chłopak przestał
zastanawiać się nad konsekwencjami i po prostu pozwolił sobie na to czego
pragnął. A w tamtym momencie Jake niczego nie chciał tak bardzo, jak ciepłych
ramion Tobiasa. Uwiesił się na jego szyi. Nie było sensu w ogóle zaczynać
tamtej rozmowy.
Tobias zastygł
w bezruchu, a on otarł się o niego w sugestywny sposób, nie pozostawiając
złudzeń co do tego na co miał ochotę. Ku swojemu zadowoleniu poczuł, że jego
przyjaciel nie pozostawał obojętny. Nadal starał się go odepchnąć, ale wyraźnie
się łamał. Zachęcony, sięgnął do jego rozporka. Chciał go. Tu i teraz.
- Co? – Zdziwił
się Jake.
Tobias chwycił
go mocno za przedramiona i zdjął je z siebie, a on odsunięty w powietrzu,
wylądował kilkadziesiąt centymetrów dalej. Spojrzał na przyjaciela mocno wybity
z rytmu.
- Tobi… To ostatni
raz, słowo. Przecież też tego chcesz – jęknął, starając się ponownie go
przytulić.
To tylko
pogorszyło sprawę.
- Idź do niego!
To z nim chcesz się pieprzyć, a nie ze mną. W ogóle, to idź już do domu,
proszę cię. Później sam odwiozę Sofię.
- No co ty…
- W czym on jest lepszy? Powiesz mi?! – Wybuchł nagle.
Głos Tobiasa wyraźnie się łamał. Jego zielone oczy zaszkliły
się zauważalnie.
- Lepszy od kogo? Przecież…
Przecież to ja, Jake –
to chciał powiedzieć. Tyle, że najwyraźniej w tym właśnie tkwił problem.
- Wolałbym
zostać sam – powiedział ciszej chłopak, odwracając wzrok. Jake zauważył że
przetarł twarz rękawem.
- Płaczesz?! –
W sekundzie poczuł się tak jakby ktoś dźgnął go prosto w serce. – Tobias! Co
się dzieje?!
- Skoro podoba
ci się Saia, to dlaczego mi to robisz, co?!
- Bo robiliśmy
to już wcześniej? Nie mówiłeś że ci to przeszkadza! Przecież tego chciałeś! Nie
wypieraj się!
- Oczywiście że
chciałem! Oczywiście że tak!
- Więc o co
chodzi? – Zapytał tym bardziej nie rozumiejąc.
Tobias patrzył
na niego jakby widział go pierwszy raz w życiu na oczy.
- Naprawdę tego
nie wiesz?
- Nie wiem!
Oświeć mnie wreszcie! – Warknął zirytowany.
-
Kocham cię Jake!
Kopara
Jacoba opadła mu po same kolana. Wszystkie emocje wymieszały się w jeden wielki
kogel mogel.
- Jak…
- wydusił z siebie.
Sam
nie wiedział co chciał powiedzieć. Miał pustkę w głowie.
- Od
zawsze! Pogodziłem się z tym, że nigdy nie będę cię mieć, że nie jesteś taki
jak ja, a tymczasem ty… - Wyglądał na cholernie zmęczonego i załamanego. - Nigdy
nie chciałem ci niczego narzucać. Bałem się żeby ci nie namieszać… Sądziłem, że
to tylko na chwilę, że przecież od zawsze podobała ci się Jessica! Nie chciałem
sobie robić nadziei… Ale ty wracasz do tego non stop! Jak mam się
powstrzymywać, kiedy dotykasz mnie w taki sposób! Pragnę cię każdym skrawkiem
ciała, a ty mi mówisz że kochasz jego…
Chciał do niego
dojść, ale jego przyjaciel gwałtownie uniósł rękę odgradzając ich od siebie.
Sapnął krótko, uspokajając przyspieszony, nerwowy oddech. Widać było że walczył
ze łzami. Jake przyglądał się temu z niesłabnącym wstrząsem. Na jego ładnej twarzy
zagościł wymuszony uśmiech. Był tak sztuczny jak cycki ich nauczycielki od
angielskiego, ale pomógł mu ponownie wydobyć z siebie głos.
- Po prostu
jeśli wiesz czego chcesz, to idź po to. Nigdy nie chciałem stanąć na drodze do
twojego szczęścia. Jeśli naprawdę potrzebujesz żeby powiedzieć to wprost, to mówię
- Proszę, nie tul się do mnie więcej, nie całuj mnie i nie dotykaj. Nie rób ze
mnie idioty. Jak mogłeś pomyśleć, że to wszystko było w porządku? – Zapytał z niedowierzaniem.
- Nie!
Posłuchaj…
- To ty mnie
posłuchaj. Lepiej będzie jeśli przez jakiś czas nie będziemy się widywać.
Dobrze nam to zrobi.
Tobias wyglądał jakby miał się rozsypać. Jake nigdy go takim nie
widział. Sam czuł się jeszcze gorzej. Nie był gotowy na coś takiego.
Potrzebował czasu żeby to wszystko przeanalizować.
- Przepraszam… - zaczął z wolna.
- Nie masz za co.
- Nie wiedziałem o tym.
- Przecież wiem.
Pustka nadal pozostawała pustką, ale coraz wyraźniej zmieszaną
z paniką. Nie mógł go stracić!
- Daj mi
szansę! – Wykrzyknął łapiąc przyjaciela za ramiona. – Nie mam pojęcia co mam
zrobić! Daj mi chwilę! Moment! Myślę!
Chłopak zatoczył
koło spod okna i usiadł na ich wysiedzianym skrawku podłogi przy łóżku. Brodę
oparł na kolanie. Jake odetchnął segregując swoją pustkę w głowie. Dalej
pozostawała kompletną pustką, więc na niewiele się to zdało.
- Czyli jednak ci się
podobam? – Zapytał przysiadając obok Tobiego. Chłopak spojrzał na niego przez
łzy i parsknął cicho.
- Jasne, że mi się podobasz, kretynie.
- Zawsze
mówiłeś, że nie jestem w twoim typie.
- Bo bałem się,
że jeśli powiem prawdę, będziesz widział jak na dłoni że kocham się w tobie
odkąd skończyłem dziewięć lat.
- A Arthur? –
Wytknął mu.
Nic innego nie
przyszło mu do głowy. Tobias nawet tego nie skomentował. Parsknął cicho i posłał
mu udręczone spojrzenie.
Jake kolejny
raz otworzył usta. Przełknął ślinę i przytulił przyjaciela z całych sił. Ten,
na początku starał się go odsunąć, ale wtedy usiadł na nim okrakiem i
zakleszczył się wokół niego rękami i nogami. Uwięziony chłopak westchnął i
uparł mu podbródek na ramieniu. Chyba trochę nieświadomie wtulił nos w jego
szyję.
- To… No to może jednak spróbujmy – powiedział po dłuższej
chwili. - Olejmy to co było i po prostu spróbujmy od początku.
- Czy ty się słyszysz w ogóle? – Westchnął Tobias.
- Przed chwilą słyszałem, że mnie kochasz. Ja nie mogę bez
ciebie żyć – co do tego miał akurat stuprocentową pewność. - To chyba dwa
całkiem dobre powody, prawda? Bądź moim facetem Tobi – wyartykułował mu prosto
w twarz.
Chłopak
patrzył na niego, jakby zastanawiał się, czy Jake jest normalny. Chyba nie do
końca był. Ale to miało szansę się udać. Przy kim miałby być szczęśliwy, jeśli
nie przy nim? Był jego najlepszym przyjacielem. Uwielbiał go, świetnie się razem
dogadywali, uwielbiał spędzać czas w jego towarzystwie, no i co tu dużo mówić -
Tobias naprawdę wyglądał jak królewicz. Czego chcieć więcej? Przy nim chyba
mógłby zapomnieć o Sai.
- Jestem zazdrosny – odparł cicho.
- Co? – Zaśmiał się Jake.
-
Jestem w cholerę zazdrosny. Jeśli będziesz mój, to nikomu nie pozwolę nawet na
ciebie spojrzeć – oznajmił mu.
Jake
poczuł utęsknione, ciepłe ramiona Tobiasa, powoli, coraz śmielej obejmujące go
w talii. Nareszcie…
- I tak nikt na mnie nie zwraca uwagi.
- Mylisz się.
- To co? – Zapytał, ukradkiem wsuwając dłoń pod longsleeve chłopaka.
– Chcesz mnie jeszcze?
- Zawsze – szepnął momentalnie całując go w usta.
Pocałunki Tobiasa były wyjątkowe. Miał gładkie, delikatne
wargi, dzięki którym każdy, nawet najbardziej zachłanny pocałunek smakował
czułością. Teraz kiedy Jake wiedział, mógł to powiedzieć wprost – smakował miłością.
Chłopak traktował go, jakby był dla niego najcenniejszy na świecie. Nie dało się
tego nie czuć.
Szybko
zapragnął więcej. Cóż, kuracja na złamane serce w wykonaniu Tobiasa,
rzeczywiście działała cuda. Dorwał się do jego rozporka. Tymczasem chłopak natychmiast
go powstrzymał. Jake rzucił mu obrażone spojrzenie.
-
Czekałem wystarczająco długo, żeby poczekać jeszcze trochę. Chcę żebyś był
pewny – powiedział.
Do
ostatniej chwili nie był pewien czy powinien był tam iść. Stał za rogiem
kawiarni, wsparty o ścianę, niedługo po prysznicu, w nowym podkoszulku i
ulubionych spodniach. Bluzę trzymał w dłoni. Szedł tutaj tak szybko, że
zgrzał się na plecach. Obiecywał sobie że do niczego nie dojdzie i że
przyszedł tutaj z Saią wyłącznie porozmawiać. Wiadomo – chłopak go zaprosił,
czyli to on coś od niego chciał. Nie musiał analizować tematów do rozmów. Na pytanie
dlaczego z związku z tym przez pół godziny brał prysznic, nie potrafiłby
odpowiedzieć. W każdym razie, nadal mógł wrócić do domu i nie komplikować
sobie życia. Dopiero co poprzedniego dnia ustalił coś z Tobiasem, co prawda
nadal nie było to pewne, nie było stabilne, ani dopowiedziane, ale było! Z tym
że przecież nie miał nic złego na sumieniu. Szedł się spotkać z kolegą, o
normalnej godzinie w miejscu publicznym. To że teraz było nieczynne nie miało żadnego
znaczenia. Dobra! Ruszył za róg.
Żaluzje
były zasłonięte, tak że z zewnątrz nie dało się dostrzec, czy w środku paliło
się światło, czy nie. Tabliczka wisząca na tle witrażowego okienka osadzonego w
drzwiach wejściowych, głosiła że Między
Wierszami zapraszało następnego dnia. Jake nacisnął wąską, artystycznie
zakręconą klamkę z wykutym, roślinnym motywem. Drzwi od razu ustąpiły. Serce
biło mu jak szalone, a czas zdawał się złośliwie zwolnić. Wszedł do ciemnego
wnętrza lokalu.
W
pierwszej chwili pomyślał, że może skoro mu nie odpisał, to Saia stwierdził że nie
przyjdzie i sobie poszedł, ale przecież wtedy nie dałby rady tu wejść.
Rozglądnął się uważnie i zrobił kilka ostrożnych kroków do przodu.
-
Saia? – Zapytał w eter.
Atak
nastąpił nagle. Nogi się pod nim ugięły, kiedy wysoka postać przylgnęła do jego
pleców i złapała go za ręce, unieruchamiając je z przodu na jego klatce
piersiowej. Jake stracił równowagę i runął w silnych splotach wytatuowanych rąk
Sai na znajdującą się najbliżej kanapę. Stolik obok niej zachwiał się
niebezpiecznie. Próbował się szarpnąć, ale dopiero gdy znajomy dotyk zakolczykowanych
ust chłopaka nasilił się na jego szyi, mocno się na niej zasysając
i zapewne powodując rozległego krwiaka, zwanego potocznie malinką, uścisk
zluzował. Natychmiast odwrócił się na plecy, by spojrzeć wprost w roześmiane,
błękitne oczy Sai.
-
Przyszedłeś jednak! – Powiedział mu szczerząc się. – Już się bałem że nie
przyjdziesz – dodał, wsuwając mu dłonie pod podkoszulek.
- Hej,
zaraz! Co ty wyprawiasz?! – Wydusił z siebie, tuż po tym jak otrząsnął się z pierwszego
szoku.
Saia
posłał mu zadziorne, uradowane spojrzenie.
-
Zamierzam się z tobą kochać? – Rzucił swobodnie.
Jake
głośno przełknął ślinę. Jego serce chyba rozwaliło mu żebra. Cała klatka
piersiowa pulsowała mu bólem.
-
Zwariowałeś!
-
Możliwe – zgodził się. – Mam odpowiedzieć że na twoim punkcie? – Wyszczerzył
się znowu.
Widząc
skrzące się w jego oczach iskierki, Jake zmiękł jak galareta. Nagle miał gdzieś
to czy robił coś złego, miał gdzieś konsekwencje. Przecież już i tak uprawiał
seks z tym facetem, więc nie zrobiłby nic czego by już nie robił! Posłał mu
urzeczone, uległe spojrzenie i uniósł trzęsące się z nerwów dłonie tak, by
pokazać że Saia może znaleźć się pomiędzy nimi. Ten gest, w odróżnieniu od
odmowy, zrozumiał w momencie.
Chłopak uniósł go lekko na siebie i zaczął
łapczywie całować. Jake starał się nadążyć, ale Saia był zupełnie nakręcony.
Jakby zmienił baterie na te z najnowszej reklamy. Ściągnął z niego podkoszulek,
lecz gdy Jake chciał odwdzięczyć się tym samym, zatrzymał jego dłoń. Podniósł
go z lekkim trudem, zaliczając wpadkę na ścianę, ale skomentował to jedynie
krótkim uśmiechem. Chwilę później, nagie plecy Jacoba uderzyły o zimną
powierzchnię blatu stolika w większej sali. Saia starał się jednocześnie
rozpiąć własne spodnie i sięgnąć po żel leżący na krześle. Najwyraźniej to z
jego powodu zmienili usytuowanie.
Nerwy
przysłaniały podniecenie. Jake spoglądał w szerokie, czarne źrenice Sai, czując
się nieco za bardzo obnażonym. Podjął drugą próbę rozebrania chłopaka, lecz i
tym razem blada dłoń z długimi paznokciami zacisnęła się mocno na jego
własnej.
-
Zostaw skarbie – zganił go pieszczotliwie.
- Ale
dlaczego? – Zaoponował. – Nie! Chwila, chwila!
Saia
właśnie starał się go odwrócić tyłem do siebie.
- Co
się stało? – Spytał uroczo nieświadomym głosem. – Za szybko? – Dodał, całując
go dla odmiany czulej i spokojniej.
- Albo
się rozbierzesz, albo idę do domu! – Zakomunikował mu Jake. – To głupie! Czuję
się z tym dziwnie – usprawiedliwił się.
Saia
posłał mu spojrzenie skrzywdzonego szczeniaczka. Ściągnął usta w delikatny
dzióbek i marszcząc czoło w wyrazie swojej niedoli, spojrzał na siebie w dół,
wskazując spojrzeniem na swojego odsłoniętego, nabrzmiałego penisa w pełnym
wzwodzie. Zupełnie jakby chciał powiedzieć „I tak mnie teraz zostawiasz?”.
-
Chyba jednak ci się nie podobam – westchnął przeciągle.
-
Bzdura! – Zaperzył się Jake.
- Nie
chcesz mnie? – Zapytał szeptem, wodząc nosem po jego nagim torsie. – Nie
pragniesz? – Pocałował w obojczyk.
-
Oczywiście że tak!
- Więc
nie idź do domu – szepnął mu prosto w ucho, delikatnie wsuwając w nie język.
Dziwne
było jakim sposobem tak czuły, tak erotyczny i przesycony słodyczą gest, mógł
tak bardzo smakować groźbą. Jake nie odważył się wrócić do tematu. Sam odwrócił
się plecami do chłopaka, a ten z lekkim trudem pozbawił go butów i spodni.
Wszystko to było ekscytujące i wywołujące pieprzone wyrzuty sumienia, które niszczyły
całą przyjemność. Czy jeszcze mógł się wycofać? Czy mógł chwycić swoje ciuchy,
wyjść stąd i uznać że do niczego nie doszło? Chyba nie. Już i tak było za
późno, więc jaki sens miałoby wycofywanie się w takiej chwili? Saia uniósł jego
prawą nogę na blat, tak że Jake zmuszony był położyć się na nim w niewygodnej
pozycji. Nagle poczuł że starszy chłopak od pieszczot jego pośladków, przeszedł
do mocnego rozchylania ich tuż przed własnym nosem.
- Nie!
Czekaj! – Wystękał.
W odpowiedzi na jego prośbę, chłopak ugryzł go w tyłek.
Czyżby
spodziewał się że Saia go posłucha? Jasne że nie, co nie zmieniało faktu, że
czuł się z tym tak cholernie niezręcznie, że naprawdę żałował, że tym razem nie
dostał nic na rozluźnienie. Sądząc po jego rozbieganym spojrzeniu, sobie Saia chyba nie żałował.
-
Słodki – wymruczał, klepiąc go delikatnie.
W
akompaniamencie głuchych sapnięć Jacoba, chłopak drażnił językiem cały
jego rowek. Krótkimi, irytującymi, delikatnymi pociągnięciami pieścił go,
robiąc przystanki w nieskoordynowanych ze sobą momentach, tak że Jake miał
ochotę na niego krzyknąć by zrobił wreszcie to, do czego do wszystko zmierzało.
Saia przerwał na moment, tylko po to by wsunąć mu pomiędzy pośladki wilgotnego
penisa. O nie, nie do środka. Po prostu droczył się z nim, robiąc coś tak
podniecającego i frustrującego, nie dając mu skupić się na rozkoszy, nie dając
mu ochłonąć. Zdawał się doskonale potrafić pogrywać z jego reakcjami. Zupełnie
jakby manipulował każdym jego najmniejszym odruchem. Gdy wreszcie wcisnął w
niego język, a dłoń zacisnął na jego członku, Jake ze wszystkich sił musiał
skoncentrować się na tym byleby tylko nie skończyć. Miał na to niezawodną
metodę. Wystarczyło pomyśleć o poprzednim wieczorze, a całe jego libido odpływało
i potrzebował dobrych kliku chwil by ponownie wprawić się w nastrój. Saia chyba
tego nie dostrzegał, zresztą nie tracił nawet wzwodu, więc co tu było do zauważania.
Był na siebie wściekły. Zamiast czerpać przyjemność z tak niesamowitej
relacji z Saią, trącił depresyjną aurą. Tymczasem Saia kolejny raz rozsunął
jego pośladki i prawdopodobnie nie mogąc się już powstrzymać, wsunął się w
niego odrobinę zbyt szybko. Jake niestety nie zapanował nad odruchem bezwarunkowym.
Wrzasnął, szarpnął się i stracił równowagę. Stolik zawalił się pod nim, i
zarówno on jak i Saia wylądowali na podłodze. Spodziewał się wszystkiego, ale
nie tego że chłopak zacznie się histerycznie śmiać. Dostrzegł nawet łzy w kącikach jego
oczu.
Posłał
mu urażone spojrzenie.
- To
bolało! – Poskarżył się.
-
Przepraszam! – Zachichotał chłopak. Objął zdruzgotanego swoją nieporadnością
Jacoba i usadził go sobie na biodrach. – No dalej, nie przejmuj się tym,
skarbie – powiedział dalej chichocząc.
-
Łatwo ci mówić!
-
Jesteś przesłodki – oznajmił mu.
Saia
zatoczył językiem małe kółeczko wokół sutka młodszego chłopaka i zassał się na
nim delikatnie. Zaraz przeniósł się wyżej i wyżej, aż ten sam zabieg powtórzył
na jego wargach.
- To
może sam spróbujesz? – Zaproponował. – Wyskocz na mnie Jake – zamruczał
wymownie.
Spalony
ze wstydu, uniósł się na kolanach i bardzo niepewnie nakierował główkę penisa
Sai na swoje wejście. Obawiał się bólu, ale przygryziona warga chłopaka, jego
lekko zmarszczony w podnieceniu nos i pełne oczekiwania spojrzenie
rekompensowały go. Robił co mógł żeby się rozluźnić, ale to wcale nie przychodziło
mu łatwo.
-
Spokojnie – kierował nim Saia. – Nie ma pośpiechu. Najwyżej dojdę od samego
patrzenia na ciebie – zachichotał przełamując atmosferę.
Jake
uśmiechnął się niepewnie, coraz mocniej wciskając w siebie zwieńczonego
kolczykiem członka. Było dziwnie. Tym razem nie bolało, ale przyjemnie też nie
było, czego w stu procentach nie można było powiedzieć o odczuciach Sai, który
mrużył oczy z rozkoszy z każdym zaliczonym centymetrem wnętrza Jacoba, coraz
mocniej. W końcu zacisnął palce na jego udach i rozchylił wargi, patrząc na
niego w taki sposób, że Jake poczuł jakby żadna dodatkowa stymulacja nie była
mu do finiszu potrzebna.
-
Szybciej… – jęknął Saia.
Wstał
z klęczek, sadowiąc się bardziej w kuckach. W tej pozycji było gorzej.
Zdecydowanie mocniej czuł cały obwód kochanka, ale robił co mógł, by nie dać po
sobie poznać dyskomfortu. Zaczął się rytmicznie unosić i opadać obserwując
reakcje Sai. Chciał wybadać co sprawiało mu największą przyjemność i to właśnie
mu dać. Chłopak jęczał nie zdejmując rąk z jego nagich ud, co szybko
poskutkowało drobnymi rankami od jego przydługich, spiłowanych na ostro
paznokci. Gdy wreszcie Saia go puścił, jego ręce powędrowały do głowy, gdzie
poszarpał swoje niebieskie włosy w ekstazie. Zacisnął oczy pojękując pod Jacobem i
zasłaniając twarz. Jake widział już tylko jego rozchylone wargi połączone
cieniutką strużką śliny. Zwrócił też uwagę na delikatnie uniesiony podkoszulek
kochanka. Nie ośmielił się unieść go bardziej, ale tuż nad pachwiną wystawał mu
kawałek ciemnego tatuażu przedstawiającego jakieś kolczaste pnącze. W pewnym
momencie Saia otworzył szeroko swoje prawie białe oczy – ich błękit zdawał się
wyparować, przebity powiększonymi źrenicami; zerwał się do siadu chwytając Jake’a
w objęcia i doszedł w nim, dopychając go kilka razy naprędce. Jake
skończył chwilę wcześniej, tuż przed wybuchem gorąca i spazmu rozkoszy na
twarzy kochanka.
Najgorsze
było to, że z chwilą spełnienia, zwaliły się na niego wszystkie wyrzuty sumienia
świata.
Ogarniał
się w łazience lokalu, unikając patrzenia w lustro. Czuł się jak ostatni zdrajca.
Miał powiedzieć Tobiasowi? Niby jak? Miał to ukryć przed nim? Niby kurwa jak?!
Wyszedł
podenerwowany i w beznadziejnym nastroju. Saia spokojnie popalał skręconego
papierosa; chociaż sądząc po lekko słodkawym zapachu, nie był to papieros.
-
Gotowy, skarbie? – Zagadnął go swobodnie.
Nadal
miał rozpięte spodnie, choć przynajmniej wciągnął je na tyłek. Nie wiedzieć
czemu, wkurwiał go swoją beztroską.
- Tak,
zbieram się – burknął. Mówiąc szczerze miał cichą nadzieję, że chłopak zechce
poświęcić mu chociaż chwilę czasu na jakąś rozmowę. Jego niedoczekanie. – Gdzie
moja bluza?
-
Tutaj – odparł Saia, wskazując na krzesło. – Odprowadzę cię – oznajmił
wspaniałomyślnie, wstając z miejsca.
-
Obejdzie się.
- Hej,
hej – chłopak chyba nareszcie zaskoczył, że atmosfera się popsuła. – Znowu
jesteś zły? Jeszcze pomyślę, że jestem słaby w bzykaniu – zaśmiał się. –
Do tej pory nikt nie narzekał.
- No
to może mieli słabe oczekiwania – fuknął Jake.
- A
więc poćwiczę. – Saia w ogóle nie wyglądał na obrażonego. – Zrobisz mi później
egzamin? Najlepiej ustny…? – Zamruczał.
Wracali
opustoszałą o tej porze ścieżką, prowadzącą do mieszkania Jacoba. Było dziwnie.
Dopiero co uprawiali dziki seks, a teraz Jake nie miał odwagi żeby złapać
go za rękę. Nie był pewien czy w ogóle by chciał, ale i tak by tego nie zrobił.
Saia skutecznie wytwarzał wkoło siebie coś w rodzaju negatywnego pola magnetycznego.
Człowiek nie potrafił się przemóc żeby przez nie przejść.
- Masz
kogoś? – Wypalił po dłuższej chwili ciszy.
Saia
zarechotał. No tak. Zważywszy na to co robili przed kilkunastoma minutami,
pytanie było głupie.
- A po
cóż miałbym się niepotrzebnie wiązać? – Chłopak przerzucił rękę przez ramię
Jake’a i cmoknął go krótko w policzek. – Chyba nie jesteś zazdrosny koteczku? –
Szepnął mu do ucha. – Chciałbyś żebym kogoś miał? Kogoś takiego małego? Na
niecałe metr osiemdziesiąt? – Ocenił, przyglądając mu się bezczelnie. - Ze ślicznymi
loczkami i czekoladowymi oczami?
Jake
spurpurowiał.
-
Zapytałem tylko tak o – bąknął.
- Tak
„o”?
- No
tak.
Saia
znowu go pocałował. Kompletnie nie reagował na otoczenie. Akurat wtedy mijała
ich jakaś para, a on zwyczajnie wyprzedził Jake’a, wsadził mu język w usta i
wrócił na swoje miejsce, jak gdyby nigdy nic.
-
Mógłbym się do ciebie przyzwyczaić – rzucił cicho.
Towarzystwo
Sai było zadziwiająco męczące. Gdy dotarli na próg mieszkania jego i Sofii,
Jake pobłogosławił chwilę która miała go od niego uwolnić. Był wspaniały,
niesamowity i rozpłomieniający, ale zdawał się wysysać całą jego energię
życiową. Albo to te skoki ciśnienia – gwarantowane w towarzystwie Sai, wykańczały
tak skutecznie. Nie miał pojęcia co powiedzieć na pożegnanie.
- To
co…? Na razie?
Saia
oparł się o framugę i nachylił nad nim. Jego lewa ręka powędrowała na tyłek
chłopaka, a prawa w jego koniecznie potrzebujące wizyty u fryzjera włosy. Na ustach Jacoba
złożył przeciągły pocałunek, zwieńczony przygryzieniem jego dolnej wargi –
zupełnie jakby Jake nie wyszedł z tej randki z oszałamiającą ilością obrażeń.
- Masz
mój numer? – Zapytał go.
- Nie
usunąłem wiadomości – odparł wymijająco.
-
Dzwoń jakbyś chciał – powiedział. – Od ciebie odbiorę.
Zaraz
po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł.
Dzwonek
do drzwi trochę go zaskoczył. Tobias zawsze czekał w aucie. No i przecież miał
jeszcze całe pięć minut! Był w piżamie. Pobiegł otworzyć, w dłoniach nadal
ściskając puszkę z karmą Flory. Kotka popędziła za nim.
Za
drzwiami stał… kwiatek. A właściwie to wielka, czerwona róża trzymana w dłoni
rozpromienionego Tobiasa.
- Ee…
Co to jest? – Przywitał go.
- Dla
ciebie – oświadczył chłopak.
-
Powaliło cię? Od kiedy przynosisz mi kwiatki?
- Od
kiedy jesteś mój – oświadczył mu. – Muszę o ciebie dbać – dodał. – Czekałeś na
mnie z tym strojem, czy to takie klasyczne spóźnienie na zajęcia? – Zaśmiał
się.
Nachylił
się żeby go pocałować, ale Jake zrobił szybki unik. Cholera, miał tę pieprzoną
malinkę, musiał ją jakoś zasłonić!
- Co
ja sobie mam z tym kwiatkiem zrobić? – Zamarudził żeby odwrócić uwagę
przyjaciela od swojej reakcji.
-
Wstawić do wody? Ale serio pospiesz się trochę, bo za chwilę nawet jadąc na
mandat nie wyrobimy się na czas.
- Czy
ja słyszę Tobiasa?!
-
Dzień dobry!
Jake
wpadł do salonu wymachując swoim kwiatkiem w panice. Doskoczył do Sofii i
rzucił jej maksymalnie ściszonym sykiem krótką prośbę, nim pobiegł się
przebrać.
- Ani
słowa o której wróciłem, błagam cię!
- Czy
to jest róża? – Spytała zaskoczona kobieta.
-
Wstaw do wody – rzucił już normalnym głosem, odkładając podarek na szafkę.
-
Tobias, wpadłeś się oświadczyć?!
- A
mogę?!
-
Wejdź, i tak się spóźnicie, nie stój w progu, kochanie.
Jake
włożył swój jedyny golf. Był czarny i obcisły, przez co prezentował się
znacząco inaczej niż zwykle. Mówiąc szczerze, ubierał go tylko na pogrzeby i
stypy.
-
Idziemy? – Przerwał to radosne posiedzenie.
Tobias
zmierzył go zaskoczonym spojrzeniem.
- Skąd
aż taka zmiana wizerunku? – Zaśmiał się uprzejmie.
- Chciałem
oddać honory twojej ostatniej, szarej komórce która zapewne poległa, kiedy
wpadłeś na genialny pomysł żeby przynieść mi kwiatka w prezencie – odgryzł się.
Jego
przyjaciel wywrócił oczami z wciąż niegasnącym uśmiechem na twarzy. Sofia
sprawiała wrażenie jakby chciała coś powiedzieć, ale powstrzymywała się całą
siłą woli. Jake wiedział że kobieta nie powstrzyma się jak już dorwie go sam na
sam, i to było w porządku. Wiedział że zasłużył. Tymczasem Tobias zamiast
wychodzić zwrócił się do jego babci, jakby sam kusił los.
- Czy
to będzie duży problem jeśli Jake po zajęciach wybierze się ze mną na obiad? Tutaj
zamówiłbym porcję z dostawą. – Zapewnił. – Oddam go na noc – dodał.
-
Jeśli tylko z nim wytrzymasz, to bierz nawet i na tydzień – odparła kobieta. –
Nie przejmujcie się, Allison do mnie przyjdzie to coś sobie wspólnie zrobimy.
-
Super! – Ucieszył się chłopak.
- Ej,
a nie zapomniałeś czasem zapytać o zdanie mnie?!
- Mam
cię pytać, czy chcesz jechać na darmowe żarcie podane pod nos? – Zapytał
ironicznie. – Jake, czy wybierzesz się ze mną… - zaczął przemawiać oficjalnie.
- Dobra!
Niech ci będzie! Jasne że tak! – Wpadł mu w słowo.
Popędził
go, żeby odpuścił tarmoszenie Florki za uszami i mimowolnie kuląc się pod surowym
spojrzeniem Sofii, pociągnął przyjaciela na zewnątrz.
Hej, dzięki za kolejną część czytam od początku ,uwielbiam Jake'a ale trochę z niego kutafon, że okłamuje i zdradza Tobiego, weny życzę i pozdrawiam 😁😁😁
OdpowiedzUsuńOstatnio się tak zdenerwowałam, gdy czytałam zakończenie "Po drodze" . Kochana autorko potrafisz podnieść mi ciśnienie 😉 Cofam wszystko co wcześniej napisałam, mój Tobias zasługuje na kogoś kochającego i oddanego. To na pewno nie jest Jake. Chłopak ewidentnie się pogubił, stał się klamcą i zdrajcą. Rozumiem że każdy może popełnić błąd , młodość ma swoje prawa. Ale zdrada niszczy wszystko, przede wszystkim zaufanie i nie widzę niestety szczęśliwego zakończenia dla tej pary. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie bij! Zgadzam się z Tobą w pełni. Nawet zastanawiałam się czy publikować wszystko co napisałam, czy może nie zostawić części w domyśle, ale to by odebrało znaczenia późniejszym scenom.
UsuńA co do zakończenia "Po drodze" to planuję dodać do niego więcej światła w nastepnym opowiadaniu. Gdzieś tam wszędzie są niteczki łączące się ze sobą ;)
Witam,
OdpowiedzUsuńtrafiłam tutaj niedawno, no i choć przeczytałam zaledwie trochę to już mi się ta historia bardzo spodobała, masz już nowego czytelnika (choć od razu informuję, że z braku czasu to będą dłuższe przerwy, ale i tak pod każdym rozdziałem, coś się pojawi ode mnie)...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Bardzo Ci dziękuję! ;* Brak czasu rozumiem wyjątkowo dobrze - do pracy chodzę żeby odpocząć ;) Tym bardziej cieszę się, że nareszcie udało mi się dodać resztę opowiadania i mam nadzieję, że spodoba Ci się całość. Pozdrawiam
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńo tak fantastycznie, Tobias wyznał w końcu, że się w nim podkochuje... ;) ale Jace jak mógł to zrobić, przecież Tobias teraz się załamie jak się dowie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no przepięknie Tobias wyznał w końcu że podkochuje sie w nim... ale jak Jacke mógł to zrobić :( przecież Tobias sie załamie jak się dowie...
weny, weny i pomysłów i chęci życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza