Ćpun, diler i psychopata - cz.4


Hej! :) Zastanawiam się czy uda mi się dodać zakończenie następnym razem. Jeśli tak, to pewnie będzie to dość długi fragment na który trzeba będzie ciut dłużej zaczekać. Ewentualnie podzielę go jeszcze na dwa, zobaczę na ile stron to ostatecznie wyjdzie :)

Czekali na zajęcia z chemii. Wszyscy spinali się na druzgoczącą myśl, że tego dnia mieli mieć próbne zaliczenie z przedmiotu. W ich szkole nie był to powszechnie stosowany zwyczaj, ale nauczycielka od chemii żywiła najwyraźniej szczere przekonanie, iż chemia była najistotniejszym przedmiotem w całej ich edukacji. Niewyspany Jake starał się skupiać na tych wszystkich kreseczkach we wzorze strukturalnym politeraflatanu etylenu, podczas gdy Tobias jęczał mu nad uchem, że znając podstawowe zasady, tylko idiota nie potrafiłby go narysować. Najwyraźniej był idiotą.
- Odczep się! Po prostu chcę jeszcze przejrzeć notatki – fuknął poirytowany.
- Technicznie rzecz biorąc zajęcia już trwają, tylko prowadząca się spóźnia, więc na serio mógłbyś już sobie odpuścić. Mózg ci się ugotuje – wypomniał mu.
- Czy ja się ciebie czepiam jak nie ogarniasz francuskiego?!
- To co innego, tam jest sama pamięciówka, jak nie wykujesz to nie umiesz – uświadomił go. – Ale przyznaję – dodał przebiegle pociągającym głosem. - Ty jesteś świetny z francuskiego – szepnął mu wprost do ucha.
Jake byłby się spalił ze wstydu, a później zapewne przyłożyłby mu podręcznikiem, gdyby nie przerwał im ucieszony głos Phila.
- ODWOŁANE! Spadamy, zanim w sekretariacie znajdą zastępstwo!
- Tak! – Wykrzyknął uradowany natychmiast zrywając się z podłogi. – To co, gdzie idziemy? – Wyszczerzył zęby do Tobiego.
- Do mnie? – Zaproponował chłopak.
Dziwnym zbiegiem okoliczności wspomnienia z ich ostatniego wspólnego przebywania pod dachem Tobiasa powyskakiwały mu w głowie jak prawdziwki po deszczu. Chyba trzeba było nieco ostudzić zapał przyjaciela. Sam sobie nie bardzo mógł ufać.
- No nie wiem, znowu stracimy cały dzień przed telewizorem. Może gdzieś wyjdziemy? O, pomożesz mi w zakupach! Zrobiłbym jakieś zapasy bo lodówka prawie pusta. Hm?
Tobias uniósł brwi, jasno dając mu do zrozumienia że kompletnie nie kupował tej wersji. Trudno, był na to gotowy i zamierzał iść w zaparte.
- To może nasza nowa miejscówka? Chyba już ci trochę przeszło, co? Nic nie gadasz o Sai? Możemy też zabrać Jess, skoro tak bardzo boisz się zostać ze mną sam na sam.
- Nie! To znaczy… Niee, wiesz ostatnio tam byliśmy… Było niezręcznie, no wiesz. Poza tym na serio potrzebuję tych zakupów!
- Ostatnio? Wtedy co porwałeś Jessicę i olałeś mnie bez słowa? – Prychnął pogodzony z losem. Szczęśliwie wydawało się że sytuacja bardziej go rozbawiła niż zezłościła.
Powoli przedzierali się przez zatłoczony parking szukając samochodu Tobiasa. Chłopak zwykle parkował zaraz przy wjeździe. Dzięki temu nie musiał długo szukać wolnego miejsca na postój, ale za to trzeba było nieco nadrobić w nogach.
- Byliśmy tylko na chwilę – usprawiedliwił się, wyciągając zwiniętą Sofii fajkę z plecaka. – Jess bardzo chciała pogadać, dodam że o tobie, no więc nie pasowało żebyś przy tym był, prawda?
- O mnie? – Zdziwił się. – Jeszcze jej nie przeszło? I… Jake, co ty najlepszego wyrabiasz…?
- Co? A… to… - Spojrzał na odpalonego papierosa. – Wiesz, że Sofia pali jak komin.
- Ale ty nigdy tego nie robiłeś – zauważył. – Przechodzisz jakiś etap buntu, czy co? Wyrzuć to, po co się truć?
- Nie będziesz mi mówił co mam robić, a czego nie – burknął obrażony. – Jedziemy na te zakupy, czy mam wracać do domu?
Tobias spojrzał na niego z rosnącym zdziwieniem. Ten jego wzrok pod tytułem „Nie poznaję cię, Jake”, doprowadzał go do szału. Znalazł się pan idealny! Tym bardziej wkurzało go, że jego przyjaciel naprawdę był cholernie idealny. Pieprzony królewicz.
- Dopal skoro musisz i pojedziemy na te zakupy – westchnął przeczesując swoje ładnie ułożone włosy palcami.
- Nie musisz robić takiej miny. Nikogo nie zabiłem.
- Nikogo poza sobą. Na dłuższą metę.
- Odczep się wreszcie! – Wybuchł wyrzucając napoczętego papierosa do kosza. – Już! Zadowolony?!
I tak trochę go od tego zemdliło. Może Sofia paliła mocniejsze fajki, a może czar minionej nocy u boku Sai zwyczajnie prysł. A może potrzebował dokładnie takich samych papierosów jakie palił Saia, bo kojarzyły mu się z jego zapachem, albo musiały to być fajki odpalone w jego ustach. Do tej pory tylko takie palił.
Na zakupy udali się w ciszy, co było do przewidzenia, lecz jednocześnie zupełnie do nich niepodobne. Jake przez cały czas zastanawiał się, czy za psujące się relacje odpowiadało jego zauroczenie Saią, czy raczej to że przekroczyli tę granicę przyjaźni, której przekraczać nie powinni. Nie chciał żeby tak było. Moment złości przeszedł mu gdzieś pomiędzy wybieraniem szamponu dla Flory, a obmyślaniem składu obiadów na najbliższych kilka dni. Chciał pożartować z Tobiasem na temat hostessy przy stoisku z jogurtami, ale chłopak miał mało zabawową minę, więc szybko skapitulował. Cała ta sytuacja była męcząca i niezdrowa. Brakowało mu bliskości z przyjacielem. Kiedyś bez oporu przewaliłby mu siatkę z warzywami przez ramię, tak żeby Tobias nosił zakupy, a przy okazji i jego. Tym razem potulnie dźwigał swoje marchewki sam. Nie potrafił przełamać się do zabrania głosu, bo cały czas miał żywo w pamięci swój nieprzyjemny ton spod szkoły. Tobias nie wydawał się być na niego zły, lecz wcale nie pokusił się o zmniejszenie tego dziwnego dystansu. W efekcie, Jake z ulgą powitał powrót do domu i Sofię, która swą osobą od progu przełamała denny nastrój.
- Tobias! Jak miło cię widzieć kochanie – ucieszyła się. – Chodź no tu! Niechże chociaż na starość pocałuję takiego przystojniaka – zachichotała.
- Dzień dobry pani – przywitał ją pogodnie, po czym faktycznie podszedł i pocałował starszą panią w policzek.
- Znowu dałeś się wrobić w tragarza? Rany, do końca życia nam tego wystarczy – oznajmiła widząc te wszystkie torby które wspólnymi siłami wtaszczyli. – Jesteś prawdziwym skarbem.
- To nic takiego – bąknął zarumieniony chłopak.
Jake wypatrzył tu swoją szansę na przełamanie lodów.
- Jest, jest – przyznał i natychmiast sam pocałował go w policzek z donośnym cmoknięciem. – Jest super – wyszczerzył się do niego perfekcyjnym, hollywoodzkim uśmiechem.
Wspomniany skarb uniósł na niego nieco ironiczne spojrzenie, ale nie potrafił zapanować nad samoistnie unoszącymi się kącikami swoich ślicznych, pełnych ust. Poważnie, niejedna laska mogłaby ich zazdrościć.
- Czubek – zaśmiał się, szturchając go w bok.
Mówiąc szczerze, najchętniej by go pocałował. Wcale mu nie pasowało że trzeba się było powstrzymywać przy Sofii.
- Szkoda że znowu przyjechałeś samochodem – westchnęła kobieta. – Kiedy się wreszcie razem napijemy? Z Jakiem to nie zabawa. Wystarczy mu pół butelki wina, a gdyby był dziewczyną to pewnie zaciążyłby po pierwszej randce – zachichotała.
Jake wywrócił oczami i postawił na stole nalewkę domowej roboty. Docinki złośliwiej starszej pani nie robiły na nim wrażenia. Był solidnie zahartowany przez lata ich wspólnej egzystencji..
- Nie jest aż tak źle – odezwał się Tobias, próbując jakoś go bronić. – Ostatnio odpadł po… No dobrze, jest aż tak źle – roześmiał się razem z Sofią.
Normalnie może by się obraził, ale pełen uśmiech Tobiasa był nie do podrobienia. Budził w sercu przyjemne ciepło i człowiek naprawdę nie byłby w stanie gniewać się na niego nawet w żartach.
- Mam to po tobie, stara jędzo. Przypomnij mi, ile lat miałaś jak wpadliście z dziadkiem? – Odgryzł się.
- Bez inwektyw niewdzięczny gówniarzu!
- Zresztą skoro tacy z was zawodnicy, to kieliszek was chyba nie zabije – podsunął. – I przestań mi wyrywać Tobiego. On i tak woli mnie!
- I co mu po tobie, skoro szlajasz się z jakimiś panienkami po nocach. – Niewidzialne imadło zacisnęło na skroniach Jacoba. - Tak a propos tego zachodzenia w ciążę, to mam nadzieję że nie muszę ci robić wykładu o pszczółkach?
To miał być żart, ale pomijając uprzejmy, wymuszony chichot Tobiasa, w pomieszczeniu zapanowała cisza. Jake wręcz namacalnie poczuł jak bardzo pobladł, usilnie myśląc nad tym jak by tu nie zwrócić uwagi przyjaciela na bezmyślne słowa Sofii. Pytający, przenikliwy wzrok uświadomił mu że na to było już za późno.
- Niestety nic o tym nie wiem. Najwyraźniej umawia się za moimi plecami – powiedział na pozór spokojnie.
- Och, nie gniewaj się na niego. To prawdopodobnie przeze mnie. Powiedziałam mu że jak już sobie znajdzie dziewczynę, to że powinien na ciebie uważać. I nadal to podtrzymuję – dodała pewnie. - A ty kochanie, kiedy kogoś przyprowadzisz? A może już się z kimś spotykasz, tylko jak zwykle nikt mi nic nie mówi?
Widział po babci, że zdążyła zorientować się że palnęła coś czego mówić nie powinna. Nie był pewien czy Tobias załapał że kieliszek przed nim został po raz drugi napełniony. Sofia starała się ratować mu dupę.
- Nie mam nikogo na oku – mruknął pod nosem. – Z tego co widzę, Jake ma większe powodzenie ode mnie.
- Przecież mówiłem ci, że to o tobie gadałem z Jess! – Wtrącił upatrując swojej szansy na wciśnięcie odrobiny kitu. – Zasiedzieliśmy się zwyczajnie. Babciu, weź nie ściemniaj, przecież wyszedłem tylko raz…
- Za wyjątkiem tych wszystkich razy kiedy siedziałeś u Tobiasa, rzeczywiście – potwierdziła.
- Wspominałeś że z Jess widziałeś się zaledwie przez chwilkę – zauważył pamiętający każde jego słowo dupek.
- Z Jessicą Ross? – Dopytała Sofia.
- Taa – potwierdził Jake. – No więc tak było, ale potem spotkaliśmy się jeszcze na chwilę wieczorem. Przepraszam, w którym momencie zaczęliście mnie oboje przesłuchiwać?!
Tobias wypił drugi kieliszek i ponownie napełnił szkło.
- Okej, pewnie tak było – zgodził się.
- No, było. Przecież mówię.
Sofia zaplotła ręce na klatce piersiowej i zaczęła się im uważnie przyglądać. Atmosfera zrobiła się co najmniej niezręczna. Nawet gdy Flora wpadła do pomieszczenia, z donośnym miauknięciem domagając się pieszczot od ulubionego gościa, w powietrzu wisiało coś niezdrowego. Jake czuł się jak na widelcu.
- Wiesz co? – Rzucił pogodnie Tobias. - Napiszę do niej. W końcu skoro tak bardzo jej na mnie zależy, to nie powinien być problem, prawda? Udam zazdrosnego, czy coś. Ucieszy się.
- Sugerujesz że kłamię?! Tobias, przestań! – Jake rzucił się do jego ręki. – Nie mieszaj jej w to!
- Dlaczego? Przecież to nasza wspólna koleżanka – stwierdził stukając w ekran wyciągniętą ręką, tak by Jake nie mógł jej dostać.
- Nie mieszaj jej niepotrzebnie tylko dlatego że jesteś zazdrosny, kretynie! Nie masz o co! Ona woli ciebie!
- Chłopcy! – Wtrąciła się wreszcie Sofia. – Nie wiem o co tak naprawdę chodzi, ale powiem jedno. Wyjazd do siebie! Nie będę udawała że nie widzę że Jake coś spieprzył, a ja go przypadkowo wsypałam. Dogadajcie się między sobą. – Jej głos zabrzmiał wyraźną, nieznającą sprzeciwu nutą.
Tobias wstał i odruchowo spojrzał na drzwi wyjściowe.
- O nie mój drogi – zaoponowała kobieta. – Jeśli musisz to mu przyłóż, ale wyjaśnijcie to od razu. Później będzie tylko gorzej.
Chłopak zwęził usta, spojrzał na Sofię, na Jake’a, westchnął i ruszył do pokoju Jacoba z zadowoloną Florką na rękach.
- No wielkie dzięki! – Rzucił cichcem do babci. – Kapuś.
Zamykając drzwi od środka, marzył by chwila odwracania się od ich dębowej powierzchni nie skończyła się nigdy.
- Nie miej takiej miny – westchnął w samoobronie. - Nie zrobiłem nic o co miałbyś się na mnie złościć!
- Więc dlaczego zachowujesz się jakbym powinien?
- Mówiłem ci że Jess mi zaufała! Nie chciałem paplać na prawo i na lewo! Stało ci się coś? Do niczego między nami nie doszło!
- To po co się tłumaczysz? Rozumiem. - Tobias wzruszył ramionami i delikatnie wypuścił nieco obruszoną ich głośną wymianą zdań kotkę na podłogę.
- Bo masz minę jakbym cię zdradzał!
- Nie jesteś moim facetem, masz prawo spotykać się z kim chcesz – zauważył. – Po prostu pomyślałem sobie że to niemiłe że mnie okłamałeś, ale teraz już rozumiem. Chodziło ci o lojalność wobec Jess. To dobry powód.
- Czyli jest między nami okej?
- Oczywiście.
Głos Tobiasa tego nie potwierdzał. Był przesadnie poprawny i wcale nie burzył tego okropnego dystansu między nimi. Niezręczną ciszę przerwała dopiero wiadomość na telefon chłopaka.
- Wysłałeś…? – Szepnął oniemiały Jake. – Jak mogłeś?! – Wykrzyknął w panice.
Nie komentując jego reakcji, Tobias włączył ekran, spojrzał na niego, a później prosto w oczy Jacoba, a ten poczuł się jakby dostał w twarz. Dobrze wiedział, że właśnie kolejne kłamstwo wyszło na jaw. Młody Leeran poszedł do niego i bez słowa pokazał mu wyświetlacz swojego smartphone’a. Było tam kilka mało znaczących wiadomości dotyczących ich ostatniego spotkania w kinie. Tobias nie był zbyt wylewny. Najtrudniej było zmusić się do odczytania dwóch ostatnich linijek.
- Cześć, Jess. Jake znowu wisi mi kasę, dużo ostatnio przepiliście? Chcę mieć argumenty ;)
- Hej! :D Hahaha! Tylko po szybkiej kawie i to ja postawiłam, więc ścigaj go bez oporów! ;) Co u ciebie? :)
- Nie miałeś prawa! – Warknął przyłapany na najżałośniejszym kłamstwie w życiu.
- Mogę zapytać, po co? Jake, wydawało mi się że o wszystkim możesz mi powiedzieć! Wybacz że dochodzę do konkluzji, ale to trochę tak jakbyś przestał mi ufać!
- To dopiero teraz ci nie ufam! Musiałeś sprawdzać?! Dobrze! Skłamałem! Wiesz dlaczego? Bo okropnie nie chciałem żebyś wiedział, gdzie poszedłem! Bo zawsze wszystko wyolbrzymiasz i zaraz byś się wściekał i dramatyzował!
Gotowało w nim. Jasne, wiedział że sam schrzanił, ale niesplamione oblicze Tobiasa irytowało jak drzazga pod paznokciem. Po jaką cholerę go sprawdzał? Co chciał osiągnąć? Skończony kretyn! Pieprzony, piękny jak obrazek… królewicz ze łzami w oczach. Coś gęstego i zimnego zalało serce Jacoba. Zabolało. Nie chciał widzieć Tobiego w takim stanie. Tym bardziej z własnej winy.
 - Byłeś… z Saią? – Zapytał cicho, jakby chciał potwierdzić swoje najgorsze obawy.
- Nie twoja sprawa – odparł wciąż obrażonym tonem, choć wewnątrz już dawno przestał czuć tę emocję.
Nie tak miało być. Tobias miał nie wiedzieć. Nie chciał go tracić. Sam już nie wiedział czego tak naprawdę chciał.
- Posłuchaj mnie, Jake. Nie zmieniłem zdania. Powiedziałem ci że ten koleś jest nienormalny, bo taka jest prawda. Nie mówię że jest zły… po prostu…
- A skąd możesz to wiedzieć?! – Przerwał mu w agresji. Jakim prawem obrażał Saię?! – Bo co, bo uważasz że nie jestem dla niego dość dobry?!
- Przestań tak mówić! Mam wrażenie że wszystko szlag trafił odkąd doszło między nami do… tego wszystkiego! Traktujesz mnie jak swojego wroga, a ja nadal jestem twoim przyjacielem i chcę dla ciebie jak najlepiej! Właściwie, tylko tego tak naprawdę chcę!
- Niby do czego doszło, co?! Do niczego! Rozumiesz?! Do niczego znaczącego! Lepiej to sobie zapamiętaj! Nic miedzy nami nie ma i nie było! Nie mieszaj się w to!
Tobiasa zamurowało. Patrzył na niego nieodgadnionym spojrzeniem, a Jake natychmiast pożałował każdego wypowiedzianego w ostatnich minutach słowa. Miał ochotę cofnąć się w czasie. Jeszcze sekundę wcześniej chciał go zranić, a z chwilą gdy pełne jadu słowa opuściły jego usta, nagle zdał sobie sprawę z ich nieuniknionych konsekwencji. W oczach Tobiasa dostrzegł, że trafił prosto w serce. Zląkł się.
- Po prostu chciałbym żeby było jak wcześniej – dodał zrezygnowany brunet. – Żałuję. Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że pozwoliłem sobie na tych kilka chwil zapomnienia. Jeśli dla ciebie to jest wybór pomiędzy nim, a mną… Nie wiem czy…
- Nie! – Przestraszony złapał przyjaciela w objęcia. – To zupełnie nie tak! Po prostu się z nim spotkałem! Nie rzucę dla niego naszej przyjaźni! - Mówił bardzo szybko, nie dopuszczając przyjaciela do słowa. Wczepiony w ramiona Tobiasa, potrząsał nim wymuszając by patrzył mu w oczy. – Zaczniemy jeszcze raz, tak? Wszystko od nowa. Bez Sai, okej? A jak będę się chciał z nim spotkać to ci powiem, dobra? Tylko nie wściekaj się już i będzie dobrze, słowo! Nie rób tej miny! Wiesz, że bez ciebie nic nie ma sensu!
Tobias złapał go za nadgarstki i odsunął od siebie. Trzymał go tak przez kilka niezręcznie przedłużających się chwil, jak gdyby miał jakiś plan którego zapomniał w trakcie działania. Jake skulił się w sobie. Zastanawiał się czy naprawdę zniszczył ich przyjaźń. Czy rzeczywiście była aż tak ulotna? Czyżby nie było już powrotu? Jeszcze nigdy nie skłamał Tobiasowi. Nigdy w życiu. A teraz robił to prawie w każdym wypowiadanym zdaniu.
Nim wymyślił jak przerwać milczenie, Tobias przyciągnął go do siebie drastycznie inaczej niż wcześniej. Objął go w talii, a potem ujął jego twarz w dłonie i pocałował w sposób jakiego Jake jeszcze nie doświadczył. Oczy rozszerzyły mu się w zdziwieniu, a zaraz zacisnęły, zupełnie poddając przyjemności. Przylgnął do niego, zapominając o bożym świecie. Był to pocałunek przepełniony pasją, czułością i bólem. Na skórze czuł nierówny, przyspieszony oddech najbliższej mu osoby. Znał dobrze jego zapach. Charakterystyczną goździkową nutę, mieszającą się z bawełnianym aromatem wiecznie ciepłej skóry Tobiasa. Pod twardą, napiętą klatką piersiową chłopaka, wyczuwał wibracje zbliżającego się kryzysu. Powietrze stało się jakby bardziej wilgotne, a cisza w pomieszczeniu specyficznie znacząca. Nie chciał by łącząca ich nić porozumienia pękła. Mocniej wtulił się w szerokie barki przyjaciela. Były jego osobistą bezpieczną przystanią. Strefą komfortu.
Pocałunek zakończył się kilkoma krótszymi dotknięciami delikatnych ust. Chłopak odsunął się, biorąc głębszy, dodający odwagi wdech.
- To był ostatni raz. Wybacz mi, jednak jestem egoistą – powiedział. Po tych słowach ogarnął go ramieniem, cmoknął w czoło i wyszedł, pozostawiając jeszcze bardziej zagubionym niż na początku.

Był padnięty, a do końca zmiany zostały mu jeszcze ponad dwie godziny. Miał ochotę pogryźć każdego klienta, który tylko ośmielił się otworzyć automatyczne, przeszklone drzwi stacji. Tobias nie odzywał się do niego, a jego szlag trafiał, bo jak dość szybko przyszło mu zweryfikować, okazało się że prawie każdy element jego życia działał w idealnej symbiozie z osobą jego przyjaciela. Właściwie mógłby zaryzykować stwierdzeniem, że każdy element jego życia był od niego zależny. Teraz na przykład, zamiast przeklinać pod nosem i przebierać z nudów chudymi nogami, pisałby do niego i żalił się swój ciężki los. Za te pieprzone dwie godziny Tobias odebrałby go z roboty czyściutkim samochodem i nie musiałby wlec się do domu na nogach. Później prawdopodobnie wypiliby po kilka browarów i pogadali w knajpie. W końcu była sobota, na pewno byliby razem.
Najgorzej było w szkole. O ile takie zachowawcze traktowanie go bolało, o tyle jeszcze gorzej było obserwować, że Tobias wcale nie cierpiał na brak zainteresowania. Zwykle trzymał się tylko z nim, ale kiedy został sam, od razu otoczyła go grupka znajomych. Beznadzieja. Gdyby nie Jessica, która jako jedyna z nim gadała, Jake czułby się jak zupełny wyrzutek. Ciekawe co Tobi teraz robił. Pewnie był w domu. Może pomagał rodzicom w pracy. Albo bawił się dobrze w towarzystwie kogoś innego. Dupek!
Myśli Jacoba automatycznie pomknęły w stronę Sai. A co on teraz robił? Od ich ostatniego spotkania nie poszedł już do kawiarni chłopaka. Nie miał do niego numeru, więc nie był w stanie wytłumaczyć się za tamtą sytuację z babcią. Kontakt się urwał. Było to cholernie frustrujące, ale z ręką na sercu przyznać musiał, że zrzucanie winy na innych przestało działać. Sam spaprał. Nie powinien być zdziwiony, prawda? Więc dlaczego było mu tak beznadziejnie źle? Powinien się z tym pogodzić. Najlepiej pogodzić się z Tobim. Tyle że Tobias nie odbierał od niego telefonów. Kiedy wysilał się na nadludzkie wymyślenie czegoś co mogłoby wydać się na tyle ważne, że aż niecierpiące zwłoki, zaraz pisał o tym przyjacielowi, a wtedy ten odpisał mu jakimś zdawkowym esemesem gaszącym jego potencjał. Nie zanosiło się na poprawę stosunków. Tego wieczora po raz kolejny miał wrócić do domu, siedzieć w pokoju i rysować kiepskie portrety Sai…
Chyba, że wcale nie! Zerwał się na nogi, dochodząc do absurdalnie oczywistego wniosku, że przecież skoro Tobias miał znajomych i potrafił się dobrze bawić bez niego, to on również go nie potrzebował! Była sobota, zaraz skończy pracę i niby dlaczego miałby siedzieć zdołowany? Wybierze się do Ivy! Sam. Łaski bez. I może nawet kogoś tam spotka!

Pił. Nie miał się do kogo się odezwać, siedział więc w kącie i pił. Nie był duszą towarzystwa, nie nadawał się do bezpardonowego zagadywania innych, a bez Tobiasa nie przykuwał zbytnio wzroku. Jego przyjaciel, i owszem potrafił go przykuć. Zorientował się kilka minut wcześniej, bo jakże by inaczej - wypatrzył go tańczącego w tłumie. Obejmował jakiegoś chudego, niewysokiego gościa i chyba dobrze się bawił. Zakichany gnojek.
Odkąd go tylko zobaczył, niezmiennie obawiał się momentu w którym jego przyjaciel zdecydowałby się udać po alkohol. Jake siedział tuż przy barze, więc bez wątpienia poskutkowałoby to ich rychłym spotkaniem. No i tak. Nie minęło pół godziny…
- Jake?
- O, cześć. No proszę, ty tutaj? – Udał zdziwienie.
Tobias parsknął śmiechem. Koleś obok niego uśmiechnął się uprzejmie.
- Znacie się? – Zapytał Tobiego.
Jake wlepił w niego pełne nienawiści spojrzenie. Znalazł się sympatyczny idiota. Dobrze widział jak chwilę wcześniej szczerzył się do Tobiasa.
- Tak, to mój kumpel – odparł młody Leeran. – Jacob, David – przedstawił ich sobie.
Wspomniany David wyciągnął dłoń w jego stronę, a Jake, choć z góry nie znosił go od stóp do głów, nie miał na tyle wewnętrznego kurażu by zachować się w taki sposób jak podpowiadały mu chęci, więc z niemrawą miną uścisnął opaloną dłoń amorkowatego blondyna. Od razu było widać że był tępy jak but, bo zamiast spadać na drzewo, uśmiechnął się do niego.
- Wydawać by się mogło, że to ja powinienem być bardziej zdziwiony. Co u ciebie? – Zagadnął Tobias, swobodnie dosiadając się do niego. Co więcej, wskazał na miejsce obok siebie temu drugiemu.
- Serio? Będziesz udawał że między nami wszystko okej? – Warknął obrażony. Tak łatwo mu z nim nie pójdzie.
- To może ja się przejdę po drinka – zasugerował speszony towarzysz Tobiego. – Zaraz wracam.
- Nie jest okej, ale jestem pijany i w związku z tym cieszę się na twój widok, kretynie.
- Dobrze wiedzieć skończony dupku – prychnął.
Patrzyli się na siebie, aż w końcu obaj wybuchli śmiechem. Chwilowe zniknięcie Davida przysporzyło Jake’owi satysfakcji, a łamiący się na twarzy Tobiasa uśmiech zrobił swoje. Tak bardzo brakowało mu tego cholernego królewicza!
- Moja kara już się skończyła? – Dopytał.
- Brak możliwości gadania ze mną to kara?
- Fakt, to były wakacje – prychnął rozbawiony.
Miał już trochę w czubie. Odkrył to dopiero wtedy gdy wreszcie odrobinę wyluzował. Szkoda, że poprawiający się nastrój Jacoba ponownie i całkiem skutecznie zrujnował powrót chłopaka z którym Tobias bawił się wcześniej. Przylazł do stolika i zagadał jego przyjaciela, a potem obaj wrócili na parkiet, zostawiając Jake’a z logarytmicznie wzrastającym poziomem wkurzenia. Chcąc, nie chcąc powrócił do obserwowania wszystkiego dookoła. Był zły. A później zobaczył Saię i jego ciśnienie momentalnie wystrzeliło mu w kosmos.
Wlepił gały w zgrabnie poruszającą się, szczupłą sylwetkę wysokiego chłopaka. Miał na sobie wycięty, ciemny podkoszulek i luźniejsze w biodrach, zwężające się ku dołowi, czarne spodnie. Włosy rozpuścił i podniósł na żelu w taki sposób że zdawały się być błękitnym płomieniem spływającym mu na plecy. Efekt podkręcały wygolone blond boki. Wyglądał doskonale. Tańczył z kimś, ale co z tego? Jake nie zamierzał zaprzepaścić swojej nowej szansy. Nie będzie gorszy od Tobiasa, nie ma mowy. Wstał z miejsca i na raz dopił zawartość szklanki.
    - Odbijany! – Zwrócił się do tańczącego przed Saią chłopaka. Ten chyba nie zaskoczył od razu, bo jedynie posłał mu zdezorientowany uśmiech, pozostając na miejscu, które przecież Jake chciał sobie przywłaszczyć. 
    - ODBIJANY! – Spróbował raz jeszcze, gestem wskazując na Saię.
    Tyle wystarczyło żeby poczuć się już wyjątkowo głupio. Dzięki bogu, że wcześniej zabezpieczył się na taką okoliczność odpowiednio wysokim stężeniem procentów we krwi. Bez tego byłoby znacznie gorzej. Ba! Bez tego nawet nie wstałby z miejsca. Saia przygryzł wargę i rzucił mu zaskoczone i jednocześnie wyjątkowo zadowolone spojrzenie. Skinął na chłopaka, dając mu do zrozumienia że zainicjowana przez Jacoba opcja mu odpowiadała. W efekcie gość wzruszył ramionami i zakręcił się obok kogoś innego. I tak oto znalazł się w ramionach Sai.
    Chwilę tańczyli, skacząc w rytm elektronicznej muzyki. Każdy dotyk, z początku mniej pewny, powoli przeradzał się w szaleństwo na podeście. Z Saią chyba nie dało się inaczej, ale to nie było znowuż takie złe. Może nie były to do końca jego klimaty, ale świetnie się bawił. Nieco nerwowo oglądnął się w poszukiwaniu Tobiasa, lecz nigdzie w zasięgu wzroku nie zdołał go dostrzec, za to jego taneczny partner wcale nie zamierzał dawać mu czasu do namysłu. Objął go mocno w pasie, przechylił rozgorączkowanego chłopaka w tył i bez cienia wahania, wessał się w jego usta. Najwyraźniej wszelkie wstępy mieli już za sobą.
    Tym razem i Jake się nie zawahał. Myślał o nim wręcz obsesyjnie, przecież tego właśnie chciał, więc momentalnie uwiesił mu się na szyi, oddając czuły gest. Saia całował go, tańczył z nim i śmiał się do niego, a on był zupełnie pewien, że bardziej upijał się jego towarzystwem, niż zakupionym wcześniej alkoholem.
    Wszystko działo się okropnie szybko. Nie był pewien czy urywał mu się film, czy to ziemia zaczęła obracać się szybciej, ale w pewnej chwili Saia pociągnął go pod ścianę na bok, a jemu wydawało się jakby byli tam od zawsze. Gdy oparł go o ścianę i mocno złapał za pośladki, Jake wbił w chłopaka zamglone, pytające spojrzenie. Czuł pot spływający po skroni, kręciło mu się w głowie.
    - Dobrze się bawisz? – Krzyknął mu do ucha.
    - Najlepiej!
    Było doskonale, a jego umysł był na totalnym haju. Nigdy nie czuł się tak wypełniony ekscytacją jak w tym, z pozoru zupełnie nieznaczącym momencie, w cholernym, zatłoczonym klubie dla gejów. Roześmiał się na tę myśl.
    - A chcesz bawić się jeszcze lepiej? – Saia wyszczerzył do niego wszystkie zęby i uniósł go w górę, bezczelnie obmacując uda chłopaka. Pomiędzy nimi czuł jego biodra.
    Nie zastanawiał się. Po prostu doszedł do wniosku, że jeśli z Saią, to może zrobić wszystko.
    - Pewnie! – Przekrzyczał wrzask tłumu.
    Przetoczyli się przez krótki korytarz, na oślep dobijając się do drzwi kibla. Ktoś zaprotestował głośno, ale zajęci sobą, niespecjalnie się tym przejęli. Saia dotykał go coraz śmielej. Nie napotykając na żaden opór, prawie podarł mu bluzkę, drapiąc spocone plecy Jake’a. Gdy tylko drzwi otworzyły się, a poirytowany osobnik ze środka odszedł, wpadli do maleńkiego pomieszczenia i zaryglowali się w nim od wewnątrz. Przez krótką chwilę Jake uruchomił proces myślowy, delikatnie alarmujący go o konsekwencjach tego co miało się zaraz wydarzyć. W efekcie wyszczerzył się do Sai, posyłając mu napalone spojrzenie. Cholernie nie miał nad sobą kontroli.
    Chłopak odsunął się na moment i zmierzył go chciwie, zaraz zastępując natarczywy wzrok, równie napastliwym dotykiem. Przeciągnął otwartymi dłońmi po całym torsie Jacoba i jednym ruchem sprawnie pozbawił go bluzy i podkoszulka. Nim zdążył się zorientować, pochłonięty całowaniem wilgotnych ust Sai, poczuł że ten rozpina mu spodnie. Rzucił mu szybkie, podenerwowane spojrzenie, ale drań uśmiechnął się tylko, zachęcając go wyzywającym gestem, by uczynił to samo dla niego.
    Znajdował się w stanie absolutnego uniesienia i przerażenia. Dziwna mieszanka. Ręce mu drżały, czuł zimno i gorąco na przemian, cały czas. Kiedy rozpinał pasek spodni Sai, usłyszał własny płytki oddech. Jęczał dla niego. Kutas pulsował mu pod cienkim materiałem bielizny, błagając o uwagę. Miał wrażenie, że eksploduje. Lustro w którym widział odbicie pleców Sai szybko zaparowało.
    - Chcesz coś na rozluźnienie? – Zapytał chłopak, spoglądając na niego wymownie.
    - Masz na myśli…? - Skinął głową, odruchowo sięgając do kieszeni. Wsunął sobie coś do ust. Jake dostrzegł coś białego, niknącego pomiędzy jego zębami.
    - Nie! Znaczy nie trzeba, serio! – Rzucił szybko.
    I tak był nawalony. Nie potrzebował się szprycować. Kurwa! I za nic nie chciał psuć tego momentu czymś takim. Chciał się pieprzyć, chciał mieć Saię jeszcze bliżej. Najbliżej jak tylko się dało, chciał zapamiętać każdy szczegół, by już zawsze móc wracać wspomnieniami do tej właśnie chwili, kiedy był największym szczęściarzem świata, bo miał jego. Kiedy Saia też go pragnął.
    Jego przyszły kochanek nakierował dłoń mimowolnie zawstydzonego chłopaka na swojego penisa. Jake chwycił nabrzmiałego, gorącego członka, automatycznie zaczynając go masturbować. Kurwa. Miał w rękach kutasa… Nie żeby sam ten fakt był w jakikolwiek sposób dziwny, ale po raz pierwszy w życiu miał w rękach kutasa kogoś innego, znaczy poza Tobiasem. I przez tę krótką myśl, obraz przyjaciela wyskoczył mu przed oczami, a ekscytacja zdała się zblednąć. Nie, nie chciał teraz o nim myśleć.
    - Daj mi też – sapnął, sięgając do ust Sai.
    Chłopak rozgryzł pigułkę, którą wepchnął mu językiem do gardła. Totalna abstrakcja. Poczucie winy niebezpiecznie rozpędziło serce Jake’a. Zerknął w dół. Saia miał piercing nawet tutaj. Srebrna podkówka sterczała dumnie na końcu ocierającej się o jego brzuch erekcji. Usłyszał cichy chichot.
    - Podoba ci się? – Wyszeptał mu wprost do polizanego przed sekundą ucha, aż przeszły go dreszcze.
    - Jest doskonały – ocenił, ku zadowoleniu kochanka.
    Saia zsunął z niego spodnie i mocno załapał go za pośladki.
    - Tym razem cię nie wypuszczę – powiedział opierając czoło o czoło Jake’a. Ponownie wcałował się w jego wargi, po czym zlizał jego podbródek i przeniósł się z pieszczotami w dół, na szyję.
    Jake przyuważył, że jedna z dłoni chłopaka zawędrowała do tylnej kieszeni jego pociętych spodni, skąd wyciągnął niewielką saszetkę. W wyniku jego sprawnych działań, w chwilę później poczuł między pośladkami coś mokrego i śliskiego. Wzdrygnął się, ale bynajmniej nie odsunął, zupełnie obezwładniony gorącym oddechem Sai, prześlizgującym się po zagłębieniu jego prawego obojczyka. Drań naznaczał go sinym szlakiem utkanym wędrówką swych chciwych ust. Na poważnie skrzywił się dopiero wtedy,  gdy chłopak bez żadnego uprzedzenia wepchnął w niego swój środkowy palec. Zaskomlał niewyraźnie nie będąc pewnym jak się z tym poczuł. Powoli robiło mu się niedobrze.
    - Ciiiiś – uspokoił go. – Tylko na początku jest nieprzyjemnie. – Za chwilę będziesz błagał o więcej – zapewnił go.
    Jake był innego zdania. Saia bezprecedensowo pieprzył go dłonią, ale gdyby nie bardziej tradycyjne pieszczoty skupiające się głównie na jego kutasie, nie znajdowałby w tym doznaniu niczego nieziemskiego. Zcentralizował swoje źródło ekscytacji, czerpiąc jak największej przyjemności z delikatnego wnętrza ust Sai, który periodycznie wbijał w niego język, z wyraźnym zadowoleniem.
    Nie wiedział jak długo wytrzyma, nie dochodząc. Gdzieś z tyłu głowy majaczyła mu myśl, by starać się zrobić dobre wrażenie. Żeby nie skompromitować się bez względu na to, jak bardzo otumaniony alkoholem umysł podpowiadał mu że powinien mieć w dupie pozory. To w końcu był jego pierwszy raz. Nie potrwało długo nim Saia odwrócił go, a Jake musiał ratować się asekuracyjnym chwytem popękanej farby na ścianie. Chłopak objął go i z głośnym pomrukiem, uprzednio rozchylając jego odruchowo zaciśnięte pośladki, zaczął wsuwać się w jego wnętrze. Na początku ostrożnie, sprawdzał na ile może sobie pozwolić po takim przygotowaniu na jakie się wysilił, później coraz pewniej, a widząc że Jake nie wyrywał się, złapał go mocno za biodra i ostrym pchnięciem wszedł w niego do końca. Zawył głośno, ale bardziej ze strachu, niż z bólu. Adrenalina i wódka krążące mu w krwioobiegu neutralizowały ból lepiej, niż niejeden cios obuchem w głowę.
    Słuchał głębokiego, zadowolonego oddechu Sai. Nie ograniczał się. Dotykał go chciwie, przygryzał jego wyciągniętą szyję, pieścił każdy fragment skóry na jaki natrafił w swym chaotycznym ruchu i wbijał się w niego coraz szybciej. Jake chciał go objąć, chciał spleść ich ciała ciaśniej, ale zmuszony do podtrzymywania wyraźnie kołyszącej się ściany, mógł jedynie wypiąć się bardziej, by chociaż plecami dotknąć brzucha kochanka. Saia ochoczo powitał jego próby zwiększenia fizycznego kontaktu, nagradzając go najbardziej seksownym westchnieniem świata. Złapał go za kark i docisnął w dół. Drugą rękę oparł mu na biodrze posuwając go coraz szybciej i szybciej. Głośny, przeciągły jęk Sai zbiegł się w czasie ze szczypiącym tyłkiem Jacoba. Ciężko byłoby mu wytrzymać dłużej. Wszystko go bolało i chciało mu się rzygać. Przesadził z alkoholem, coraz dotkliwiej to odczuwał.
    Saia zaległ na jego zgarbionych plecach, całując go powoli w kark. Uspokajał oddech, a Jake trząsł się z przepełniającego go nagromadzenia wrażeń.
    - Jeszcze? – Usłyszał zachęcające pytanie.
    Odwrócił się przodem do jego źródła. Jego penis nadal sterczał niezaspokojony. Gdyby Jake potrafił się odezwać (a przy okazji nie porzygać) błagałby, by kochanek dał mu się wreszcie spuścić.
    Saia ujął jego twarz w obie dłonie i przygryzł dolną wargę swojej ofiary. Pociągnął ją zębami, by zaraz kolejny raz wsadzić mu język do gardła. A potem? Potem ten wysoki, niebieskowłosy chłopak o dość groźnym, nietuzinkowym wyglądzie, uklęknął przed nim i bacznie obserwując reakcje nastolatka, wziął go głęboko w usta. A Jake doszedł. Prawie od razu. Nie był gotowy na tak obłędnie mocne doznanie. Wystrzelił tuż po tym jak Saia zassał się na nim i na moment wypuścił go spomiędzy warg, szykując się na więcej. W efekcie doszedł nie tylko we wnętrzu jego ust, ale i na nie. Na ułamek sekundy zamarł w ekstazie, by momentalnie oberwać poczuciem świadomości tego co właśnie miało miejsce. Zanim spanikował i zaczął wycierać Saię, ten otarł jego nasienie przy pomocy kciuka i bez cienia wstydu zlizał je szczerząc się bezczelnie. Wstał, zapiął spodnie (w tym, Jake czym prędzej mu zawtórował) i kolejny raz zgwałcił jego usta, brutalnie wdzierając się do ich wnętrza. Był tak intensywny, że Jake’owi tym mocniej zakręciło się w głowie. Czuł smak własnej spermy. To było obleśne i podniecające zarazem. Na tamtą chwilę nie potrafił sprecyzować co bardziej.
    - Dzięki – wymruczał Saia. – Chyba się ze mną zgodzisz, że tutaj bawiliśmy się znacznie lepiej – zaśmiał się w jego usta. – Słodziak z ciebie, skarbie. - Po tych słowach skinął mu i najzwyczajniej w świecie sobie poszedł, zostawiając dyszącego, rozemocjowanego nastolatka, sam na sam z jego świeżo wyklutym uczuciem. 
    Do pomieszczenia wtoczył się jakiś niewysoki brunet z włosami na żel. Widząc półnagiego dyszącego chłopca bez koszuli, uniósł dłonie w obronnym geście i wyszedł by zaczekać na swoją kolej. Jake zamrugał. Myślał. No tak, to jasne. Byli tu dłuższą chwilę. Kolejka musiała się już zrobić, a skoro Saia wyszedł, to ktoś inny chciał wejść. Trzeba się było ewakuować. Trzeba się było stąd ruszyć. Nim zarzucił koszulkę, złapał się muszli sedesowej i zwymiotował. Raz, drugi i trzeci. Czuł się strasznie. Bez Sai u boku, dopadły go wszelkie konsekwencje choroby alkoholowej. Musiał się jakoś ogarnąć. Musiał! 
    Nie wiedział ile czasu minęło nim zmobilizował się na tyle by wsadzić głowę pod kran. Wypłukał usta, otarł twarz, a papierem wytarł wyciekającą spomiędzy ud spermę. Jezu, co on tu robił… Chwycił bluzę, spojrzał w lustro… nic nie zobaczył. Obraz był zamazany, nie rozpoznał w nim własnej twarzy. Wziął kilka łyków wody z kranu i wyszedł.
    Toaletę opuścił zastanawiając się, czy to czego właśnie doświadczył było jedynie kolejnym, odważnym wytworem jego chorej wyobraźni, czy też Saia naprawdę z nim był. Bo jeśli to była prawda... To co to miało być do jasnej cholery, to teraz?!
    Zależało mu. On jeden wiedział jak bardzo mu zależało, chociaż nawet przed własnym osądem starał się umniejszać siłę i znaczenie swoich pierwszych uczuć. Dopiero kiełkowały, ale były najprawdziwsze na świecie. Cenne. Wyjątkowe. A tu nagle… nie potrafił zrozumieć tego co się działo. Rzeczywistość postawiła przed nim kropkę. „Dzięki"? - To znaczy, że podziękował mu za co? Za przygodny seks? Za moment uniesienia? Chwilę rozrywki? Bo dla Jacoba był to swego rodzaju przełom. Coś, co definitywnie mogło zmienić całe jego życie. Nie tylko mogło. Zmieniło! To się już stało! Dotąd nigdy wcześniej nawet nie brał pod uwagę możliwości związania się z mężczyzną. Jego cholerne życie właśnie stanęło na głowie, a Saia miał mu tylko tyle do powiedzenia? Przecież wiedział. Wiedział, że Jake nie był gejem! Choć od jakiegoś czasu, nie było to już takie oczywiste... Tak, czy siak, nie wahał się zerżnąć go w klubowej toalecie, a teraz co? Nie miał ochoty poświęcić mu nawet tych pieprzonych dziesięciu minut na rozmowę? Nie był wart nawet wyświechtanego „Było super, zadzwonię"? Przed momentem czuł euforię. Prawdziwą wewnętrzną siłę, dzięki której wydawało mu się, że może wszystko; że nie straszne mu były spojrzenia, opinie i oceny, a przez te cholerne, brakujące klika minut, euforia ustąpiła miejsca kolczastemu supłowi, zaciskającemu się mu wokół krtani. Dusił się. W dodatku ledwie widział na oczy. Co on mu dał…?
    Wszedł do głównej sali. Musiał odnaleźć Tobiasa. Nie potrzebował niczyjej łaski. Naprawdę! Gdzieś po skórą i tak zakładał, że to miało prawo się tak skończyć. Brał tę opcję pod uwagę, a więc wystarczyło cieszyć się chwilą, z której teraz zrobi przyjemne wspomnienie i zapomni o Sai, przyjmując rzeczywistość z wyższością i ze spokojem. Taki był plan.
    Po Tobim oczywiście nie było śladu. Drań, zapewne tańczył gdzieś w tłumie i tumanach sztucznie wytworzonego, kolorowego dymu, nie myśląc o przyjacielu. Jake dopiero teraz zauważył, że ów dym był duszący i nieprzyjemnie szczypał w oczy. Muzyka też była wyjątkowo głośna i kiepska. Potrzebował stąd wyjść i po prostu przewietrzyć głowę. Nadal go mdliło.
    Nieporadnie przeciskał się przez tłum podskakujących, spoconych ciał z nikłą nadzieją na dostrzeżenie Tobiego. Był już prawie na wysokości szatni, gdy wypatrzył tego… jak mu było? Davida? Szedł w górę po schodach na antresolę, więc i Jake zerknął w tamtą stronę. Niestety to nie Tobiasa na niej zobaczył. Zobaczył charakterystyczne niebieskie włosy. Tym razem związane gumką, sterczące nad ladą baru. Saia opierał się na wyprężonych rękach na błyszczącym, prawie czarnym blacie i wystawiał język do barmana, który wyraźnie go olewał. Chłopak trącił go zaczepnie, aż w końcu chyba zaczęli się o coś kłócić.
    Wyszedł. Chciał już być w pieprzonym domu, we własnym łóżku! Ruszył chwiejnym krokiem przed siebie, czując nieprzyjemną wilgoć pomiędzy pośladkami. Bolałby go dłonie. Bolały go ramiona. Bolały go biodra. Nie tyle od oczywistego. Od seksu szczypał go odbyt i podejrzewał, że następny tydzień nie miał być dla niego nazbyt łaskawy, jeśli szło o podstawowe ludzkie potrzeby. Biodra bolały go w miejscach, w których zakleszczały się na nich palce Sai. Jego piękne, szczupłe, długie palce, zakończone całkiem długimi jak na mężczyznę paznokciami, pomalowanymi na czarno. Tak. Zauważył nawet to. I cholerne srebrne pierścionki.
    Nim dotarł do domu, pod powiekami zebrały mu się łzy. Cholerna wódka! Rozklejała człowieka w najmniej odpowiednich momentach życia. Przecież było wspaniale! Niby o co mu chodziło? To nie tak że Saia wziął go siłą, chcąc zaspokoić własne żądze. On sam, to on do niego polazł! Pragnął go i fantazjował o nim, a przede wszystkim naprawdę tego chciał! I wcale nie żałował. Naprawdę! Więc dlaczego siedział teraz na wycieraczce przed wejściem do domu i płakał jak dziecko?
     Nie mógł użalać się nad sobą zbyt długo. Tylko kilka minut pociągał nosem, skrywając głupie nieszczelne oczy i rozedrganą szczękę w rękawie. Przygryzał wargi i starał się nad sobą zapanować, mechanicznie wykrzywiając usta do uśmiechu, by okłamać własny organizm. Z takiego stanu brutalnie wyrwał go sygnał przychodzącego połączenia. Tobias. Pewnie wreszcie zorientował się, że go nie było. Wziął kilka mocniejszych wdechów i zdecydował się odebrać telefon.
    - No, co jest? – Rzucił, mając nadzieję, że brzmiał luźno.
    - Co się z tobą dzieje? Wszędzie cię szukam! Rany boskie, jaka ulga! Bałem się, że coś ci się stało! Gdzie jesteś? – Usłyszał lekko spanikowany głos kumpla.
    - Już prawie w domu. Sorry stary, zemdliło mnie. Nie znalazłem cię, więc się zawinąłem. Nie chciałem nikogo obrzygać i narobić ci obciachu… Stawiam obiad, powaga. Znaczy jak tylko będę w stanie coś przełknąć.
    - Czy ty ryczysz? - Tym razem był naprawdę mocno zaniepokojony. – Powiedz słowo i zaraz tam będę.
    - Co ty, masz mnie za jakąś pizdę? 
    Chłopak zachichotał.
    Zwalenie wszystkiego na spicie się, pomogło. Tobi co prawda chciał wziąć taksówkę i go ratować, ale udało mu się odwieźć go od tego pomysłu. Do pokoju przemknął niczym zjawa, zamykając drzwi nawet przed kotem. Wtulił twarz w poduszkę i dopiero wtedy całkiem się rozkleił. 

    - Dlaczego w ogóle się nie odzywasz?
    Tobias nie dawał mu spokoju. Cały dzień chodził za nim i dopytywał o weekendową noc. Dobrze że chociaż jedne zajęcia mieli osobno, bo przynajmniej wtedy na tych kilkadziesiąt minut mógł od niego odsapnąć. Cholera jasna! Nie potrafił udawać. Mógł zostać w domu, a on jak ostatni idiota przyszedł, zapuchnięty jak po ataku całego roju pszczół i na domiar złego dał się zobaczyć w takim stanie Tobiasowi.
    - A dlaczego ty nagle zacząłeś się odzywać, co? Przez dwa bite tygodnie miałeś mnie w dupie i nagle teraz ci się odwidziało? Ja już wytrzeźwiałem. Też spróbuj!
    - Jake, widzę, że coś jest na rzeczy. Wczoraj mogłeś mnie spławić, dzisiaj się nie dam. Gadaj.
    - Spierdalaj!
    I nagle w Tobiasa coś wstąpiło. Szarpnął go za bluzę i pociągnął wzdłuż korytarza. Wpakował zatkanego Jacoba do kibla, warknął na jakiegoś dzieciaka żeby zjeżdżał, a potem zamknął ich w kabinie. Przycisnął go do ściany. W sekundzie po miłym, lekko niezdarnym Tobim nie było śladu.
    - Widzę, że coś jest nie tak. Widziałem go wtedy w klubie, i jeśli zaraz mi nie powiesz, to przysięgam że pójdę prosto do tego szmaciarza i z jego rozkwaszonej gęby wydrę to co ci zrobił! Gadaj!
    - To wcale nie tak! - Kurwa! Co miał robić?! Przecież Saia nic mu nie zrobił! Miał prawo mieć pretensje tylko do siebie, a Tobias chyba faktycznie gotów był jechać do Sai. - Nic mi nie zrobił, przysięgam!
    - Nie? To dlaczego wyglądasz jakbyś przepłakał całą noc i pół niedzieli? Nie wierzę że Sofia nic nie zauważyła!
    - No bo technicznie rzecz biorąc tak było, ale Saia nie jest niczemu winny, to ja zjebałem! – Jęknął przyparty do muru.
    - Cholera, Jake! Powiedz mi wreszcie! Nie mogę tego znieść! Martwię się, rozumiesz?!
    Już wtedy wiedział, że prawdopodobnie cokolwiek by nie powiedział, Tobias w końcu wyciągnąłby z niego prawdę. Lepiej było mieć to za sobą wcześniej niż później. Wziął głęboki wdech.
    - Pieprzyliśmy się. Ja i Saia. – powiedział cicho. Tobias poluzował uścisk. Wyglądał jakby go zemdliło. - Chciałem tego! To nie tak, że on mnie zmusił! Tylko, że… - Wstyd boleśnie ukłuł w najczulsze miejsce w jego sercu. - Po wszystkim on po prostu wyszedł. Olał mnie totalnie. Miałeś rację, okej? Jestem kretynem – wyrzucił z siebie. Nim skończył zdanie, znowu się popłakał.
    Nie był w stanie nad tym zapanować. Z jego oczu lały się słone krople, a on nie był w stanie zmusić się, by spojrzeć Tobiasowi w twarz. Czuł się żałosny do potęgi. Tobias go podziwiał tak? No to masz, patrz teraz, królewiczu. Jake wynalazł lekarstwo idealne na to aby zrazić do siebie wszystkich którym na nim zależało.
    - Nie płacz. Nie jest tego wart – szepnął, obejmując go ciasno.
   - Jestem idiotą – zaskomlał. – Cholernym, skretyniałym idiotą! Tylko, kurwa mać! Ja go kocham! I zupełnie nic nie mogę zrobić!
    - Jesteś! Jesteś idiotą, Jake! – Tobias złapał jego twarz w dłonie, sprawiając by na niego popatrzył. – Kochasz go, tak? A za co tak właściwie go kochasz?
    - Nie wiem… po prostu.
    Tobias nie odezwał się. Oddychał szybko. Kilka razy zdawał się chcieć coś powiedzieć, a jednak milczał. Zacisnął zęby, pocałował go gdzieś ponad brwią i ponownie przytulił, uspokajając i głaszcząc. Przekonywał że będzie dobrze, a Jake naprawdę tego potrzebował. W jego ramionach nareszcie czuł się lepiej. W czułych, kochających i szczerych ramionach Tobiasa.
    Chwile przedłużały się w milczeniu, aż wreszcie zmuszeni byli wrócić do rzeczywistości nie mając prawdziwej szansy na dokończenie rozmowy.

    Zważywszy na to żaden ból nie mógł trwać wiecznie, wreszcie zmuszony był zacząć śmiać się i zachowywać normalnie. Trudniejsze chwile powracały, lecz zazwyczaj w samotności, gdy myślami wracał do tamtych momentów, które zdawały się być jakimś psychodelicznym snem. Sam już nie wiedział co wydarzyło się naprawdę, a co dopowiedział sobie potem. Wiedział, że prędzej czy później przyjdzie mu skonfrontować się z Saią, ale na razie planował by nastąpiło to zdecydowanie później.
    - Jake! – Jessica dorwała go na korytarzu. – Gdzie masz Tobiasa? – Zapytała zadowolona z siebie.
    - W łazience? Zaraz pewnie przyjdzie, bo co?
    - Kupiłam perfumy z feromonami – zapiszczała mu w ucho, szarpiąc go przy tym za rękaw jak potłuczona. – Masz, sztachnij się! No już, i mów jak wyszło!
    Jake prychnął widząc jej zafascynowaną minę. Na serio istniało coś takiego? Zobligowany do testu, nachylił się i wciągnął z jej szyi odrobinę specyficznego zapachu.
    - No i?!
    - Pachniesz jak zwykle – ocenił.
    - Niemożliwe! – Obruszyła się.
    - No serio. Idź, niech ci lepiej oddadzą kasę – zachichotał.
   - Aj, sam idź! Ty wolisz facetów, najwyraźniej na ciebie to nie działa – stwierdziła. – Tobias padnie!
    Szkoda że nie wiedziała ile lat był w niej bez pamięci zabujany. Teraz faktycznie brzmiało to zabawnie.
    - Co wam tak wesoło? – Zagadnął wywołany wilk z lasu, który właśnie podszedł do żywo dyskutującej dwójki.
    Jake złapał koleżankę za ramiona i podstawił mu ją pod nos.
   - Powąchaj – zażądał.
    Jess zesztywniała, czerwona jak czereśnia.
    - Odbiło ci?! Weź ją puść – prychnął Tobias.
    - Nie no poważnie, wąchaj. Chodzi o nowe perfumy! Właśnie o tym gadamy!
    Tobias zmierzył ich wzrokiem, po czym przesadnie grzecznym tonem zwrócił się do wciąż skamieniałej Jess.
    - Czy faktycznie mogę?
    - T-tak… - wyjąkała.
    Tobias uniósł kosmyk jej włosów i zbliżył swoją śliczną twarz do buzi dziewczyny, a Jake nagle poczuł że sam się zarumienił. Co to miało być… Skąd ten romantyczny nastrój? Takiego wała! Odsunął koleżankę, lekko popychając Tobiego.
    - Starczy ci już! – Warknął. – I jak?
    Królewicz zwrócił się bezpośrednio do Jess.
    - Pachniesz tak ładnie jak zawsze, ale niestety nie widzę różnicy. Przepraszam, średnio się na tym znam. Chyba bardziej kwiatowo, tak?
    - Tak – bąknęła cichutko.
    - Chodźmy pod salę, bo zaraz spóźnimy się na matmę - wtrącił Jake. – Jezu, nie musicie się tak rozpływać.
    - Zazdrosny? – Szepnęła mu na ucho szczęśliwa Jess.
    - Chyba ty!
    - Jesteś uroczy – wygarnęła mu.
    - A ty upierdliwa!
    Tobias wyciągnął telefon, a widząc to, nieco ośmielona sprzeczną z Jakiem Jess, przeszła do ataku bezpośredniego.
    - Z kim tam piszesz? Z dziewczyną? – Zapytała.
    - Z kolegą – odparł z życzliwym uśmiechem.
    - Nie wierzę ci! Pokaż! – Siliła się na żartobliwy ton, ale Jake widział po niej że aż skręcało ją z ciekawości. Kij z nią, sam chciał wiedzieć, więc nie ingerował.
    Tobi pokornie wystawił telefon w kierunku dziewczyny.
    - „Ja. Ty. Piwo, kiepska muza i składy? Dzisiaj?”. „Składy”? Co to? – Zainteresowała się dziewczyna. – „Może być. Przyjadę”. O nie! A ja liczyłam na to, że pójdziemy do Między Wierszami!
    Tobias cofnął rękę. Najwyraźniej on też zauważył, że Jess była skłonna odczytać całą jego korespondencję.
    - Chodzi o składy odżywek do włosów. David robi swoje z naturalnych składników, a moi rodzice trochę się tym zajmują zawodowo, wiec być może uda się coś oficjalnie wydać – wyjaśnił.
    Tymczasem Jake usłyszał imię „David” i momentalnie go zmroziło. Czego ten kretyn chciał? Nie wystarczyła mu jedna potańcówka? I co, Tobias dał mu swój numer?! Po co?! Do głowy by mu nie przyszło że nadal utrzymywali kontakt!
    - Naprawdę? I to działa? Ale super! Myślisz że mogłabym dostać próbkę? - Twarz dziewczyny pojaśniała, najwyraźniej przekonana że o jakiegoś Davida mogła być spokojna.
    Jake był innego zdania.
    - Skąd się znacie? – Zapytał z naciskiem. –Nie wiedziałem że rozdajesz swój numer na wizytówkach przed klubem.
    - Znalazł mnie przez internet, skoro już musisz wiedzieć – rzucił do niego. - Myślę że nie będzie problemu, chociaż bardziej testowałbym na Jake’u. Wiecznie ma siano na głowie. Twoje włosy wyglądają dobrze – ocenił profesjonalnie, spoglądając przy tym na zadbane kosmyki koleżanki.
    - Hej! To że sam wyglądasz jak model nie oznacza że masz prawo czepiać się tych co mieli mniej szczęścia! – Obruszył się.
    Bezpośrednio pod salą, Jessica pożegnała ich żeby odejść do swojej przyjaciółki, a wkurzony Jake wyrwał Tobiasowi telefon. Wcisnął mu go do torby i zagadał, żeby chłopak już więcej nie odpisywał na wiadomości od tamtego blond dupka. Tobi wydawał się być tym zachowaniem odrobinę rozbawiony, ale nie skomentował go w żaden sposób. I dobrze!
    Matematyka z Petersonem skutecznie wyrzucała z myśli problemy sercowe. Dowiedział się że był zagrożony z przedmiotu, został odpytany dwukrotnie i mówiąc szczerze poirytował się jak kierowca Corvetty na światłach, nagle zauważając że ironia nauczyciela wyglądała cholernie dobrze. Nawet dziewczyny w pierwszej ławce zdawały się do niego wzdychać.
    - Nie pień już tak, przecież sobie poradziłeś – powiedział mu na otrzeźwienie Tobias. – Wiesz że ten gość robi to wszystko tylko po to żeby cię przepuścić dalej?
    - Sranie w banie. Zwyczajnie czerpie przyjemność z pastwienia się nade mną – odparł bojowo. – Dobrze że na dzisiaj już koniec.
    - Prawda.
    - Odwieziesz mnie? Nie chce mi się zostawać na treningu.
    Tobias zmieszał się odrobinę.
    - Dzisiaj nie bardzo mogę… Podrzucę cię bliżej, ale nie pod sam dom. Trochę mnie czas goni.
    - Czas? Co ty pieprzysz? – Oburzył się, wychodząc na parking. Już od rana zakładał wygodny powrót do domu.
    Odpalił długiego, cienkiego papierosa w czarnej bletce.
    - Wiedziałeś przecież. Umówiłem się z Davidem. Nie zdążę jeśli od razu nie wyjadę.
    Jake’a zmroziło. No nie! Że co? Zaciągnął się mocniej.
    - To nie mogłeś się na później umówić? – Warknął.
    - No nie bardzo, bo on potem pracuje.
    - A takie to spotkanie ważne? Nie możesz odwołać?
    - Nie takie ważne, ale już obiecałem. Rano cię pytałem jak wracasz, to stwierdziłeś że ci obojętne.
    - Bo rano nie byłem taki padnięty! Poza tym muszę jechać do apteki wykupić Sofii receptę!
    - A nie byliśmy wczoraj…?
    Kurczę, rzeczywiście.
    - Tak, ale zapomniałem najważniejszego!
    - Z recepty?
    - Z tej drugiej.
    - Miałeś dwie i wziąłeś tylko jedną?
    - Bo nie miałem kasy!
    - A teraz już masz? – Zapytał sceptycznie.
    - Sugerujesz że kłamię?
    - Nie, po prostu trochę się dziwię.
    - To się tak nie dziw! Dobra, dam sobie radę sam…
    - Nie, zaczekaj – zaoponował. - Napiszę mu. Zawiozę cię. Zdrowie Sofii jest najważniejsze.
    - Cześć! – Ich rozmowę przerwał czyjś pogodny głos. Jake wcale nie musiał się długo zastanawiać żeby ustalić skąd dobiegał, a będąc szczerym, świetnie odgadł też do kogo należał.
    - Nie byliście umówieni na mieście?  - Zapytał oskarżycielsko.
    - Byliśmy – odparł zdziwiony Tobias. – Cześć! Co tu robisz?
    - Pomyślałem sobie, że wpadnę po ciebie to spotkamy się jeszcze szybciej – zaśmiał się blondyn. – Hej! Jacob, tak?
    - Ta. Siema.
    - Właśnie miałem pisać do ciebie. – Tobias zwrócił się do niego. - Muszę podrzucić Jake’a do apteki. To trochę nie po drodze, ale szybko się z tym uwinę.
    - Nie kłopocz się, dam sobie radę – wtrącił z wyższością.
     - Jake…
    - Ej, no co ty! – Stwierdził David przemiłym głosem. – Jak mus to mus, nie? Wybacz że się nie zapowiedziałem, teraz mi głupio – zachichotał. – To co, jedziemy razem? Wy załatwicie swoje sprawy, a potem my pojedziemy obgadać nasze. Może być? – wymyślił na poczekaniu. 
    A może pójdziesz się bujać, frajerze?! – Zaproponował mu. W myślach oczywiście. Na głos zgodził się z pomysłem chłopaka. 
    - Jeśli obojgu wam to odpowiada, to super – ucieszył się Tobias. – Nie chciałem odwoływać spotkania.
    - No i dobrze. To ustalone – ucieszył się David. – Który jest twój? – Wskazał na parking. – Ja przyjechałem taksówką – przyznał ze skruchą, skrobiąc się odruchowo z tyłu głowy.
    Jake zauważył, że w ogóle cały czas szczerzył się jak głupi do sera. Niemożliwe żeby ktoś taki podobał się Tobiasowi. Przynajmniej taką miał nadzieję. Oczywiście obiektywnie rzecz biorąc, chłopak był nawet względnie ładny. Miał niebieskie oczy współgrające z jego anielską urodą i w dodatku ubierał się w bardzo zwiewne, jasne, podkreślające te atuty ciuchy. Tym razem miał na sobie białą, lnianą koszulę z rozcięciem na dekolcie i beżowe szerokie spodnie.
    Skurczykowaniec zasrany.
    Kilka minut później przekonywał towarzyszy że sam wyskoczy do apteki i że przecież nie potrzebna mu była eskorta. Spędził tam kilka minut tylko po to żeby kupić tabletki od bólu głowy, bo przecież żadna druga recepta tak naprawdę nie istniała. Chciał tylko żeby Tobias nie poszedł na swoje głupie spotkanie. Po prawdzie to stojąc w kolejce uruchomił chyba wszystkie możliwe zwoje żeby tylko wpaść na jakiś możliwy w realizacji plan udaremnienia randki Tobiego, ale nie wymyślił nic co w istocie miałoby szansę działania. Zdesperowany, wracając do auta uchwycił się najdurniejszego pomysłu na jaki wpadł.
    Na ulicznym wózku zakupił trzy burgery z dodatkowymi sosami, a następnie pomachał w kierunku grafitowego chevroleta. Chłopcy posłusznie wysiedli. Tobias zmierzył go podejrzliwie.
    - Nie jesteście głodni? Bo ja bardzo. Wiem, że czas was goni, ale chyba szybka szmata na mieście jeszcze nikogo nie zabiła, co nie? – Reprezentacyjnie uniósł wszystkie trzy porcje.
    - Właściwie… - Pierwszy odezwał się David. – To bardzo miłe z twojej strony. Skoro już kupiłeś… - Tutaj spojrzał pytająco na Tobiasa. – Chyba możemy zjeść prawda? Najwyżej dokończymy jutro?
    O nie, nie! Żadnego jutro, ani nawet dzisiaj!
    - Właśnie! – Podchwycił Jake.
    Nie nadawał się na aktora, więc po prostu udał że odwracał się za mijającą ich dziewczyną, a przy okazji przyspieszył kroku, żeby już za moment… skrzyżował nogi i bingo! Wywalił się wprost na Tobiasa i jego błękitną koszulę.
    - Jasna cholera! – Wykrzyknął umazały ketchupem chłopak. – Jake! Nic ci nie jest? – Zapytał zbierając go z ulicy. – Kurczę…
    - N-nie… O rety! Tak bardzo cię przepraszam! A przecież mieliście jechać na miasto! Katastrofa! – Aż ciężko mu było pohamować uśmiech. Musiał zając się otrzepywaniem własnych ciuchów. Trafił idealnie!
    - Kurczę, no rzeczywiście tak nie pójdę – jęknął Tobi. – A ty na pewno jesteś cały? Zdarłeś kolano!
    - Spokojnie – zasugerował David, kiedy już skończył śmiać się z zainscenizowanej komedii. – Ściągaj tę mokre ciuchy, dam ci mój sweter. Na mnie jest super luźny, no wiesz, żeby opadał na ramiona – mrugnął porozumiewawczo do zesztywniałego w sekundzie Jake’a. – Ale na tobie będzie leżał w punkt – dodał do Tobiasa.
    Nie czekając na reakcję, odwinął z bioder swoją granatową bluzo-bluzkę z jakiegoś eko materiału i wręczył ją Tobiasowi.
    - Naprawdę mogę?
    - Oczywiście! – David uniósł kciuk do góry.
   - Zaraz, chyba nie będziesz się tutaj rozbierał?! – Spanikował Jake. – Bez jaj, ludzie patrzą!
    - A co, może mam jechać w takim stanie? – Zapytał wskazując na rozmazany sos. Ostał się na nim nawet kawałek ogórka. Fuj.
    Nie zastanawiając się dłużej, Tobias ściągnął koszulę, eksponując swoją fantastyczną klatkę. Tym razem nawet David się nie zaśmiał. Wgapił się w niego oniemiały.
    - Łał… Weź się lepiej szybko ubierz bo chyba mi stanął – westchnął chłopak.
    - To się nie gap! – Warknął na niego wściekły Jake.
    Tobias wytarł się suchym fragmentem własnej koszuli, którą zaraz wyrzucił do śmieci, a następnie wciągnął przez głowę sweterek Davida. Jake miał ochotę wypalić gówniarzowi oczy, bo lampił się jak ćma w żarówkę. Kurwa! W tym gównie Tobias wyglądał jeszcze bardziej zabójczo niż zwykle! Nie tak to zaplanował!
    - Zmarnowaliście masę czasu – rzucił w desperacji.
    - Zgadza się, więc lepiej już nie kupuj drugiej porcji, tylko zbierajmy się do domu, jeśli mam cię jeszcze podrzucić – odpowiedział mu podłamany stratą odzienia Tobias. – Apteka załatwiona?
    - No – przyznał z niechęcią.
    Pół godziny później rzucał pantoflami w ścianę własnego pokoju, wyobrażając sobie że rzucał nożami w twarz Davida. Co za palant! I jak Tobias mógł tak po prostu z nim pojechać?! Przecież mogli i jego zaprosić, co nie?!
    Właściwie nawet nie wiedział czym aż tak bardzo się denerwował. Tobias od zawsze trzymał się tylko z nim, więc to chyba logiczne że był zazdrosny o przyjaciela. Zważywszy na to co ostatnio odwalił, Tobias mógł mieć go zwyczajnie dosyć. Czyżby szykował mu zastępstwo? Jake był w totalnej rozsypce. Nie potrafił być obiektywny. Wisząc na oknie zaciągał się papierosem. Takim samym jakie palił Saia. Chyba najpierw powinien zmierzyć się ze swoimi własnymi problemami, a dopiero później szukać odpowiednich łat na dziury w ich przyjaźni.
    - Idziesz czytać? – Wystukał do Jess. Dobrze wiedział, że dziewczyna załapie o co chodziło.

4 komentarze:

  1. Muszę to napisać. Jestem zakochana w Tobiasie :) Nie wyobrażam sobie innego zakończenia, Jacob musi być z Tobiasem. Oni są w sobie tacy zakochani. Szkoda, że Jacob nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, och Jacke jednym słowem podsumowując... zjebałeś, no cóż może mówi że kocha Saia ale to o Tobiasa jest zazdrosny...
    pragnę życzyć Tobie i twoim bliskim zdrowych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia, niech będą radosne i pełne ciepła rodzinnej atmosfery...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rychło w czas, ale dziękuję Ci za komentarz ;) Ostatnio nie ogarniam rzeczywistości, ale jak już raz na sto lat sprawdzę wiadomości i coś tam jest, to zawsze jest mi mega miło! :)

      Usuń
  3. Hejka, hejka,
    fantastyczny rozdział, Jacke zjebałeś jednym słowem, że tak powiem... no cóż może mowi że kocha Sai'a ale to o Tobiasa jest zazdrosny... ;)
    Wesołych Świąt życzę...
    weny, multum weny  życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...