Jakimś cudem podniosłam się z wirusowej gorączki to wrzucam. Mam teraz taki "ponętny" głos jak Wiśniewski sto lat temu ;) Dobrze, że mój wierny kot o mnie dba (jak ja ją strasznie kocham!).
-.-.-.-.-.-.-.-
*
- Wezwanie? – usłyszał w
słuchawce.
Rano zadzwonił do Brada.
Musiał co nieco wyjaśnić, bo cała ta sprawa nie dawała mu spokoju. Nie chodziło
przecież tylko o jakieś tam konsekwencje typu prace społeczne, czy grzywna,
jakie mu potencjalnie groziły. Obawiał się spieprzenia sobie papierów na całe
życie, a przy zawodzie prawnika, byłby to dość problematyczny temat.
- Podobno mają świadka -
wyjaśnił.
- Co ty gadasz? – zdziwił
się chłopak. – Niby kogo?
- Gdybym wiedział, to nie
mieliby świadka! – warknął. – Nie mam pojęcia kto to. Nikt nie widział naszych
twarzy, więc jeśli to ktoś, kto rzeczywiście cokolwiek wie, to istnieje spore ryzyko,
że to jakaś pluskwa od nas.
- Niemożliwe… Pewnie
blefują, weź Mike, przecież nikt nie byłby na tyle durny, żeby donosić!
- Chyba, że… - Mike
zastanowił się.
Teoretycznie, faktycznie
nie miało to sensu. Każdy z chłopaków musiałby się władować po uszy, gdyby
tylko chciał złożyć zeznania. Wszyscy byli umoczeni, bo na całą akcję składało
się mnóstwo przygotowań. Każdy miał wyznaczone jakieś zadanie, nie było
ani jednej osoby, która by nie wpadła. Może nie w równym stopniu co on i
Brad, ale zawsze.
- Chyba, że co?
- Joe…
- Nie mówisz poważnie?!
Słuchaj, przecież…
- Wybacz stary, muszę
kończyć – przerwał mu.
Zakończył połączenie i
wściekły zebrał się do wyjścia. Trzeba było rozmówić się z przyjacielem. Nie
chciał go podejrzewać, ale jeśli policja faktycznie nie planowała go po prostu wypuścić,
stosując prowokację (oby tak było), to oznaczałoby to, że Joe faktycznie dał
się złamać.
Było wyjątkowo ciepło. Jak
na wrześniowy dzień, wręcz upalnie. W nerwach szedł szybko, więc
momentalnie się zgrzał. Tym bardziej, gdy okazało się, że nie mógł nawet
wyjechać z parkingu, bo jakiś pierdolony idiota z meblowego, zaparkował tuż
przed jego autem. Wspaniale.
Obszedł samochód od strony
kierowcy i zastukał w szybę.
- W czym mogę panu pomóc? –
rzucił flegmatyczny dostawca.
- Byłby pan uprzejmy
odjechać? Blokuje mnie pan – wycedził przez zęby.
- Już, zaraz, tylko właściciel
pokwituje odbiór.
- Ja ci go zaraz pokwituję
pięścią w nos, jeśli w tej chwili…
- Jakiś problem? – usłyszał
za plecami.
Pieprzony Maia. Wspaniale.
- Pan Ward? – zapytał facet
w samochodzie.
- To ja – potwierdził.
- Trzeba pokwitować –
kontynuował gość, podstawiając mu jakąś tabliczkę z przyczepioną do niej, pełną
ciasnych rubryczek kartką pod nos.
Chłopak złożył autograf na
tym, jakże ważnym dokumencie, przez który Mike był przymusowym świadkiem tej
idiotycznej sytuacji. Po kilku - ciągnących się tak mozolnie, jak ostatnie
minuty życia muchy na lepie - chwilach, tuż przed samochodem Michaela, w
miejsce dostawczaka, stanął ogromny, na oko ciężki w chuj karton, z nieznaną mu
zawartością.
Wspa-nia-le.
- Eee, można prosić o
wniesienie tego?
Maia zagadnął grubego,
ślamazarnego kierowcę, prawdopodobnie z góry wiedząc jaką usłyszy odpowiedź.
- Usługa wniesienia
zakupionego towaru powinna być zamówiona wcześniej – wyrecytował facet-automat.
– Ja tylko dowożę. Od noszenia są inni.
- Aha. Wielkie dzięki –
rzucił chłopak, chyba bardziej do siebie niż do dostawcy.
Mężczyzna skinął jemu i
Michaelowi, po czym odjechał, zostawiając ich we własnym, wyjątkowo szczęśliwym
z tej okazji, wzajemnym towarzystwie. Maia wcisnął dłonie w kieszenie,
przyglądając się to swojemu zamówieniu, to wyjeżdżającemu z parkingu autu,
a na koniec również i wkurwionemu z każdą minutą coraz mocniej Mike’owi.
- Nie pień tak, zaraz to
wezmę – odezwał się, wzruszając ramionami.
- Byle szybko, spieszę się
do cholery!
- Do swojej dziewczyny? – zakpił,
usiłując ruszyć większy od siebie pakunek. Na pierwszy rzut oka widać było, że
daleko owej paczki nie doniesie.
- Odsuń się sieroto, nie
mogę patrzeć jak się z tym bawisz – burknął.
Maia prychnął pod nosem,
ale faktycznie usunął swoje chude jestestwo sprzed, jak się okazało, diabelnie
ciężkiej paczki. Mike sam byłby wypuścił to cholerstwo z rąk, gdyby nie fakt,
że przecież nie zamierzał dać po sobie poznać, że kilkadziesiąt kilo stanowiło
dla niego jakiś faktyczny problem.
- Otwieraj bramę -
zarządził na wdechu do wciąż niemogącego otrząsnąć się z szoku Mai.
- No proszę, jak dobrze
widzieć, że relacje sąsiedzkie tak kwitną! Siema pedale!
Joe. Pieprzony Joe. Właśnie
teraz. Wspaniale.
- Jak miło, że jesteś,
właśnie się do ciebie wybieram – sapnął. - Mamy do pogadania.
Joe uniósł brwi w
zdziwieniu, Maia natomiast zupełnie zlewając jego powitanie, zaczął z większym
zainteresowaniem przyglądać się nerwom wymalowanym na twarzy Michaela. Trudno było
się dziwić, że zorientował się, że coś było nie tak. Sam nie spodziewał się, że
nagła obecność kumpla wprawi go w takie zakłopotanie. Nie chciał w niego wątpić,
ale jego przesadnie zadowolona mina, tylko potęgowała przekonanie, że sumienie
Joe było czymś ujebane.
Wygrzebał z kieszeni klucze
do mieszkania i rzucił je starszemu chłopakowi.
- Idź do mnie i zaczekaj.
Wtaszczę to gówno do środka i zaraz będę… - W tej samej chwili paczka
wysunęła mu się z osłabionego uchwytu jednej ręki i boleśnie trzasnęła go
w stopę. – Kurwa mać!
- Uważaj na moją komodę,
dryblasie! - oburzył się Maia.
Joe zawył ze śmiechu.
- Styl pysk i otwórz mi
drzwi! – warknął do sąsiada. – A ty chodź i mi pomóż, kretynie!
Razem z Joe wnieśli
nieporęczną, ciężką i zupełnie niepotrzebną Mai komodę na półpiętro. Chłopak odrobinę
niepewnie otworzył drzwi mieszkania, jakby spodziewał się, że kiedy Mike odtarasuje
parking, to zostawi go samego z resztą problemu.
Cóż, rzeczywiście przeszło
mu to przez myśl, ale ostatecznie uznał, że szybciej pozbędzie się towarzystwa
chłopaka, jeśli nie zaminuje go na pół dnia w ich wspólnej przestrzeni.
- Na co się gapisz?
Otwieraj szerzej - zwrócił się do niego. - A ty włącz piekarnik, mam zapiekanki
w lodówce.
- Żarcie, super! - Ucieszony
Joe ruszył prosto do jego mieszkania.
Mike uśmiechnął się. Lubił
go. Poważnie, jeśli to on na niego doniósł, nigdy mu tego nie wybaczy.
- Gdzie ci to postawić? – zapytał,
stojąc w przejściu.
- Do sypialni - mruknął. – I
nie myśl sobie, nie będę ci dziękował. Nadal jesteś największym dupkiem jakiego
znam.
- Spoko. Ty również –
sapnął odstawiając nowy mebel.
- Na zniżkę też nie licz. -
Jego ton momentalnie się ochłodził. - Ciekawe co powiedziałby ten twój zidiociały
kumpel, gdyby wiedział... - Maia utkwił w nim mściwy wzrok.
Cholernie podniecający,
przeszywający na wskroś wzrok, podszyty paskudnym, wrednym uśmiechem.
- Nie odważysz się –
warknął.
- Sprawdź mnie.
Mike uniósł się, podszedł
do niego i z łatwością przygwoździł go do zamkniętych drzwi pokoju.
- C-co ty... –
zaprotestował chłopak.
Pocałował go. Mocno.
Agresywnie. Bez cienia czułości czy delikatności. Na te nie mógłby się jeszcze zdobyć.
Ale powstrzymać się nie mógł tym bardziej. Maia był obłędny.
- Nie potrzebuje zniżki.
Swoją zapłatę właśnie odebrałem – oznajmił mu spokojnie.
Chłopak wytrzeszczył oczy w
stanie głębokiego szoku.
- Jasne...
Mike uśmiechnął się
zadowolony z jego reakcji.
- Chcesz zapiekankę?
- Spierdalaj.
- Do zobaczenia – rzucił
luźno.
Nie było jednak tak
zupełnie źle.
Joe rozwalił się na jego kanapie. W zachowaniu kumpla
nie było zupełnie nic, co mogłoby wskazywać na jakąś zmianę. Nic nie wskazywało
na to, żeby coś się między nimi zepsuło.
- O czym chciałeś rozmawiać? - zagadnął go swobodnie. –
I co ty odjebałeś z tą małą ciotą? Serio wnosiłeś mu meble do domu?!
- Joe aż się zadławił, śmiejąc się głupkowato ze swojego komentarza.
- Chciałem odkopać swój wóz, kurwa.
- Trzeba było mu tym jebnąć obok! Jeszcze idź tam i mu
pomóż poskręcać zawiasy, żeby sobie paluszków nie poobijał.
- Jeśli to faktycznie komoda, to raczej nie ma
zawiasów – zauważył. - Miałem lepszy dzień. Chociaż nie - zdecydował się
uderzyć. - Był chujowy. Mam wezwanie. Policja ma jakiegoś świadka – dodał,
wbijając uważne spojrzenie w swobodną sylwetkę Joe.
Niech no tylko dostrzeże na nim choćby cień winy...
- Pierdolisz! Niby kto doniósł?! – zdziwił się chłopak.
- Właśnie ja też chciałbym to wiedzieć - odparł
krzyżując ręce na piersi. - Wiesz coś na ten temat?
- Jeszcze powiedz, że to mnie podejrzewasz - machnął
lekceważąco dłonią. - …Kurwa mać! Mike, ty tak na serio?! - zorientował się.
- Wyprowadź mnie z błędu.
- Nie miałem z tym nic wspólnego! Ogarnij się! Prędzej
bym własną matkę sprzedał niż ciebie, kretynie!
- Dzięki stary. Przyznaję to trochę dziwne...
- No dobra, może nie aż tak, ale chyba rozumiesz
przekaz?
Pewnie, że rozumiał.
- Więc kto? Każdy jest umoczony
prawie tak bardzo, jak ja – jęknął, nie mogąc już dłużej trzymać tego w sobie.
- Mnie postawią zarzuty zorganizowania całej akcji, ale to nie ja celowałem. Myślisz,
że ktokolwiek byłby taki durny, żeby donosić na siebie?! Tylko ty stchórzyłeś
w ostatniej chwili!
Nie chciał przedstawiać
wszystkich swoich wątpliwości. Planował wycisnąć z niego więcej, ale nie mógł
nic poradzić na to, że Joe po prostu nie pasował mu na kapusia. Był
prostolinijny jak w mordę strzelił. No i… ufał mu. Znali się od zawsze, jeszcze
dłużej niż z Bradem.
- Okej, łapię, jak to
wygląda. Dowiemy się kto to taki – zapewnił, prostując się. – Pogadam z Bradem,
może uda się nam czegoś dowiedzieć przez jego ojca.
- Myślisz, że jego stary
będzie na tyle tępy, żeby się nie zorientować o co chodzi?
- Mike, zostaw to mnie.
Czegoś się dowiem.
- Steven mówi to samo…
- To twój ojciec też już
wie? – zdziwił się.
- Na to wygląda – mruknął
niechętnie.
Już sama świadomość tego,
że mężczyzna angażował się w jego sprawy była nieprzyjemna.
- I co on ta no? – zapytał
chłopak z troską w głosie.
Uśmiechnął się pod nosem.
Nikt nie znał jego ojca tak dobrze, jak on sam. Duma Stevena wynikała z wielu
czynników. Przede wszystkim z pragnienia, by jego syn był stuprocentowym
samcem, spełniającym jego doskonałe wyobrażenia. Mężczyzna nie mógł zdawać
sobie sprawy z tego, jak bardzo oddalony od tego wspaniałego wizerunku był
Michael, a jednak obawa o to, że któregoś dnia mógłby się dowiedzieć, przeszywała
go od środka. Czuł się tak, jakby ojca okłamywał, choć w istocie nie mówił mu nic.
Był pewien, że na każdym kroku go zawodził.
Starał się toczyć tę
bezsensowną walkę z samym sobą przez całe swoje dwudziestopięcioletnie życie,
nadal bez większych efektów. Pokornie nosił swoją maskę, zrzucając ją tylko
wtedy, gdy był zupełnie sam. Najczęściej późno w nocy, bo i za dnia nawet przed
sobą wolał się bez niej nie pokazywać. Przynajmniej do niedawna tak było, bo
teraz w jego codzienny, zwykły schemat włamał się Maia. I nic już nie było
takie samo, a maska pękała coraz bardziej. Coraz trudniej było mu udawać,
coraz ciężej utrzymywać, że jego poglądy były naprawdę jego. Zdawać by się
mogło, że we wnętrzu Michaela zamieszkało kilka różnych osób, i zwyczajnie tłukło
się między sobą o kontrolę nad nim. On sam nawet nie był pewien, której z
nich chciał kibicować.
- Nie był zadowolony, że
mam kłopoty, ale zły też nie był – odparł w końcu. – Popiera nasze
działania, wiesz o tym.
- Taa, a ty? Nadal je
popierasz?
- O co ci chodzi, co?
- O nic. Po prostu od
tamtej pory cały czas się nad tym zastanawiam. Brad mocno się wkręcił. Gada o
tym jak najęty. Ostatnio wymądrzał się i pienił, że podmieniłeś te ładunki. Nie
wiem, czy mi się to podoba. Jak starałem się z nim o tym pogadać, to się
strasznie wściekł. Obawiam się, że gdyby zostawić chłopaków pod jego wpływem,
sprawy przybrałyby dość… znacznie bardziej radykalny obrót niż teraz – ocenił.
– Nie daj się zapuszkować, tyle ci powiem.
*
Zerwał się rano, żeby ze
wszystkim zdążyć. Początek nowego semestru zawsze było nieco stresujący, mimo
że pierwszy miesiąc upłynął mu bez zbędnych komplikacji. Miał jeszcze sporo
czasu, ale uznał, że wypadało pokazać się wcześniej, by nie wpadać na ostatnią
chwilę na wykłady. Zawsze wyglądało to trochę lepiej, można było z kimś porozmawiać,
a może czegoś się przy okazji dowiedzieć. Mike zabrał tylko podręczny
komputer, sprawdził czy pozamykał okna i wyszedł na korytarz.
O jakieś pięć minut za
wcześnie.
- Zadzwonię, ślicznotko -
obiecał jakiś skretyniały, wysoki bałwan w granatowej marynarce.
- Jasne - przytaknął mu od
niechcenia, wciąż rozczochrany Maia.
Mike prychnął gniewie pod
nosem. Pieprzona kurwa.
- Och, witaj sąsiedzie. Jak
miło cię widzieć z samego rana - zakpił słodkim głosikiem. – To będzie dobry
dzień.
- Nie mów do mnie, cholerny
pedale! – warknął wściekły na cały świat.
Chłopak wykrzywił się do niego
i zatrzasnął za sobą drzwi, a Mike walnął pięścią w ścianę tak mocno, że zdarł
skórę na kostkach. Nie raz już widział podobną scenę, a jednak tym razem, jakimś
cudem wyprowadziła go z równowagi o wiele skuteczniej. Znacznie bardziej
niż zazwyczaj.
Nie czuł jedynie
obrzydzenia. Coś paskudnego zdawało się wić w jego jelitach, na samą myśl o tym,
co jeszcze kilka chwil temu musiało dziać się za tamtymi przeklętymi drzwiami.
Naprawdę to właśnie lubił?! Taki był cel jego życia?! Dawać się posuwać każdego
chętnemu?! Nie mógł po prostu dać sobie spokoju z tym całym byciem homo? To nie
mogło być niewykonalne do kurwy nędzy! Jemu jakoś się udawało!
Szedł w nerwach, nawet nie
zauważając mijanych na korytarzu uczelni ludzi. Czuł nieprzyjemny chłód, mimo
całkiem ciepłego poranka. Czarne myśli kumulowały się w nim, tworząc
niewidzialną tarczę, przez którą nikt nie miałby szans przebić się, nawet jeśli
jakimś cudem chciałby spróbować. Zbierało mu się na wymioty, więc rad był, że
odpuścił sobie śniadanie.
Przez cały dzień nie zrobił
ani jednej notatki. Z nikim nie rozmawiał, a profesorowi, który zwyczajowo
poprosił go o podzielenie się z grupą jego opinią, odpowiedział zdawkowo,
że w tym przypadku podziela zdanie prowadzącego.
Tak dłużej być nie mogło.
Nie powinien przejmować się kimś, kto tak bardzo zainteresowania był niewart.
Maia był tym, kim chciał być. Nie był jego przyjacielem, nie był nawet kumplem,
czy zwykłym znajomym. Mógłby zdechnąć w rynsztoku, a jemu nie powinna drgnąć
powieka, czyż nie? Tak by było nawet lepiej. Jedno ścierwo mniej. Kurwa.
- Michael, mogę cię
poprosić na moment do gabinetu? – wyrwał go z zamyślenia głos profesora.
Uniósł zdezorientowany
wzrok.
- Oczywiście, już idę -
odparł pospiesznie.
Niezadowolony z takiego
obrotu sprawy, udał się za starszym, przygarbionym mężczyzną. Planował wracać
do domu. Odechciało mu się siłowni, zakupów, a tym bardziej spotkań z Angie.
Szykował się kolejny nie jego dzień.
W miejscu urzędowania
profesora Richarda Hawke’a było dość nietypowo. Mężczyzna cenił sobie możliwość
gospodarowania własną przestrzenią życiową i o ile w przypadku pozostałego
grona profesorskiego, podobne podejście skutkowało wnętrzami w bibliotecznym
klimacie, tutaj można było się poczuć prawie jak w szklarni.
Ze ścian zwieszały się
prawdziwe girlandy bluszczu, powoju i innych chwastów. Z sufitu zwisały
paprotki i zielistki, a po kątach stały rozstawione większe, bardziej
imponujące okazy. Mike zamrugał, zastanawiając się, czy aby nie pomylili pokoi,
lecz profesor zajął miejsce za swoim orzechowym biurkiem, jemu wskazując krzesło
z przodu.
- W czym mogę panu pomóc? –
zapytał ostrożnie, siadając przed nim.
Mężczyzna pogłaskał się po
wąsach, upił prawdopodobnie, już od dawna lodowatą resztkę kawy, która musiała
na niego czekać od ponad godziny, zanim to wyszedł na wykład, przetarł okulary
i dopiero wtedy skupił się na osobie Michaela. Pochylił się nad biurkiem, a
swoją krzaczastą, krótką brodę oparł na zaplecionych palcach.
- Dobiegły mnie bardzo
niepokojące wieści, Michaelu – zaczął z wolna. – Znajomy znajomego… chyba
wybaczysz mi, że nie będę wtajemniczał cię w zbędne szczegóły? W każdym
bądź razie, dowiedziałem się, że zmagasz się z dochodzeniem karnym.
Mike wytrzeszczył oczy. Nie
mieli prawa! Nie wolno im było rujnować mu życia, skoro przecież nie mieli
cienia dowodów świadczących o jego winie!
- Po twojej reakcji
wnioskuję, że wiesz o czym mówię.
- To pomówienia –
stwierdził tonem nie znającym sprzeciwu.
- Oczywiście, tak właśnie
założyłem. Jednak, muszę uprzedzić cię o konsekwencjach, jakie mogłyby cię
spotkać, gdyby owe pomówienia znalazły dla siebie poparcie w dowodach, Michaelu
– dodał, świdrując go przenikliwym spojrzeniem swoich popielatych oczu. – Nie
jestem twoim wrogiem. W gruncie rzeczy, wiem jaki masz stosunek do pewnych
spraw, ale mimo to cenię sobie twoje zaangażowanie w te studia. Byłoby
nieopisaną stratą gdybyś musiał je przerwać.
- Tak. To znaczy, może być
profesor spokojny. Żeby znaleźć dowody, najpierw musiałyby istnieć…
- Gdyby się jednak okazało,
że powiedzmy… pomimo tego, że oczywiście ich nie ma – bo nie miałeś z tamtą
przykrą sytuacją nic wspólnego – gdyby jakieś dowody znaleziono, przyjdź do
mnie. Pomogę ci podważyć takowe. Nie szukaj innego prawnika, nie pozwól odebrać
sobie tego na co zapracowałeś swoją ciężką pracą. Wiem, ile robisz ponad nasz program,
doskonale wiem też o twoich dodatkowych zleceniach. Ludzie ze znacznie większym
doświadczeniem od ciebie nie radzą sobie tak dobrze.
- D-dziękuję… - wyjąkał.
To dopiero było podejrzane
i średnio możliwe. Z tego co wiedział, profesor Hawke nie podzielał jego
sposobu patrzenia na pewne kwestie. Co więcej, całkiem prawdopodobnym było, że
w tym samym przemarszu, który ostrzelali, szedł jego własny syn. Krążyły plotki,
że młody Hawke był gejem. I ten właśnie człowiek chciał mu pomagać? To się kupy
nie trzymało. Chyba, że naprawdę wierzył w jego niewinność, ale każdy kto choć
trochę go znał, raczej by nie uwierzył.
- Nie wiem co powiedzieć.
- Teraz nie mów nic. Ale
nie wahaj się przyjść do nie, skoro tylko poczujesz, że usuwa ci się grunt pod stopami.
Mam dziwne przeczucie, że może to nastąpić po najbliższym przesłuchaniu.
Oczywiście nie chciałbym cię straszyć.
- Czy pan coś wie?
- Niewiele – zapewnił go. –
Wierz mi natomiast, że wiem jak cię z tego wyciągnąć. I zrobię to.
Dziękuję bardzo za kolejny rozdział. Życzę dużo zdrówka i uściski dla kitty😁😉
OdpowiedzUsuńUściski przekazane :D <3
UsuńHejka,
OdpowiedzUsuńten profesor no cóż dziwne to zachowanie... a Miki ha wciaz o Mita myśli... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ten profesor dziwne to zachowanie... a Miki wciąż o Mita myśli... ;)
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga