-.-.-.-.-.-.-.-.
Rozdział 1
Nie mógłby zliczyć dni, w których postanawiał opuścić to miejsce.
Ileż to razy chciał po prostu zrównać je z ziemią, wraz ze wszystkim co
znajdowało się wewnątrz. Czasami nie dowierzał, że wytrzymał tutaj, aż tak
długo.
Tego dnia nareszcie się odważył. W pośpiechu wrzucał swoje rzeczy
do wielkiego kufra ustawionego pośrodku pokoju. Widok zza otwartego okna
całkowicie przysłaniał mrok. Zdawał sobie sprawę z tego, jak niewiele czasu pozostało
do świtu.
Kolejne rzeczy lądowały na dnie drewnianej skrzyni. Księgi, pergaminy,
buteleczki z eliksirami i maściami, a także składniki, których nie spodziewał
się znaleźć nigdzie indziej. Nie żeby planował z tego wszystkiego korzystać. Byłoby
to nierozsądne, przynajmniej na początku, ale musiał się jakoś zabezpieczyć. Na
wszelki wypadek.
Wcześniej nikt nie dawał mu możliwości wyboru ani nie pozwalał
decydować o sobie, więc teraz postanowił to nareszcie zmienić. Chciał zacząć od
nowa, bez korzystania z magii na każdym kroku i w każdej dziedzinie życia. W
tym miejscu, bez czarów nie mógł nawet przygotować herbaty, nie mówiąc już o
wykorzystaniu pracy rąk do czegoś bardziej ambitnego. Zresztą, w domu jego ojca
częściej od herbaty pijał napoje, które odpowiednio stymulowały przepływ jego
many i sprawiały, że mógł robić szybsze postępy w nauce. W końcu nauka
była najważniejsza. Melvin stale powtarzał mu, że musiał zapanować nad jak
największą częścią swej mocy, aby w pełni ją kontrolować. By stać się wielkim.
Albo raczej po to, aby jego ojciec mógł jeszcze łatwiej wykorzystywać jego podobno
wyjątkową manę do własnych celów.
Nechtan wcale nie czuł się wyjątkowy. A przynajmniej nie w taki
sposób, w jaki widział tę wyjątkowość Melvin. Naoglądał się w życiu „wyjątkowych”
dzieł, z których jego ojciec był dumny. Eksperymentów, które masa istot
przypłaciła życiem. Nie chciał podążać tą samą drogą. Dlatego też podjął swoją
decyzję i nie zamierzał jej zmieniać. Właśnie dlatego ukradkiem, w środku nocy
pakował te wszystkie rzeczy. Złoto, ubrania, zapasy, środki higieny, a nawet składany
namiot i jakieś koce.
Rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu, żeby sprawdzić czy może
o czymś nie zapomniał. Otaczały go białe, puste, kamienne ściany i bogato
rzeźbione, hebanowe meble. Po prawej stronie od drzwi wisiało lustro zdobione
czarną, misternie kutą ramą. Ileż razy przed opuszczeniem pokoju spoglądał w
nie, zastanawiając się jakie obelgi odnośnie swojego niechlujnego wyglądu
usłyszy. Ojcu nie podobały się zwłaszcza jego długie włosy, ale Nechtan lubił
je i nie zamierzał z nich rezygnować.
Na sklepieniu dumnie prezentował się ogromny, wykonany z żelaza
żyrandol, który normalnie oświetlałby całe pomieszczenie blaskiem kilkunastu świec,
jednak teraz mag wolał z nich zrezygnować. Jedyne wątłe światło biło od lampy
ustawionej na komodzie, na wprost której znajdowało się niewielkie palenisko.
Na wszystkich przyborach, oraz na stole, przy którym zazwyczaj pracował,
widniały ślady najróżniejszych substancji i mazideł. Tuż obok paleniska
stał niedawno używany, obszerny kocioł, a w jednej z fiolek nadal
bulgotał wywar. Przygotowywał go od trzech tygodni. Uśmiechnął się do siebie na
myśl, że pierwszym o czym Melvin pomyśli następnego dnia, będzie wizja
wychowawczego przeklęcia syna za zmarnowanie tak cennego dzieła. A przecież wścieknie
się jeszcze bardziej, gdy okaże się że winny dał nogę.
Według Melvina, zwykli ludzie byli żałośni i niewarci jakiejkolwiek
uwagi, a jednak Nechtan bywał szczęśliwy właśnie wtedy, kiedy udawało mu się
wyrwać chociaż na kilka godzin i spędzić trochę czasu w mieście położonym
w dolinie zbocza, na którym stał ich dom.
W pobliskim miasteczku posiadłość nie miała najlepszej sławy.
Miejscowi zrobili z niej coś w rodzaju okolicznej ciekawostki. Opowiadali,
że dom był nawiedzony i wymyślali przeróżne historie, którymi później straszyli
dzieci. Wszyscy myśleli, że miejsce stoi opuszczone od lat, a i tak nikt nie
ważył się doń zbliżać. Cóż, całkiem słusznie.
Po śmierci Patricka, mag nie ośmielił się już zaryzykować wizyty w
mieście. Nie chciał narażać nikogo więcej. Zaraz po tamtym wydarzeniu, Melvin
uwięził go na długie, pełne bólu miesiące. Ból fizyczny był jednak niczym, w
porównaniu do bólu jaki czuł wewnątrz. Patrick był wiecznie roześmianym,
sympatycznym młodzieńcem o jasnych włosach i błękitnych oczach.
Kojarzył mu się ze słońcem. Owszem, bywał też irytujący, natrętny, a czasami
bezczelny. Bywał też dość wyuzdany, jak na takiego dzieciaka, ale wszystko to
sprawiało, że Nechtan lubił spędzać czas w jego towarzystwie. Nawet najgorsze
dni chłopak zawsze potrafił zmienić na lepsze i zarazić pogodnym nastrojem. Miał
przed sobą całe życie, które odebrano mu z winy Nechtana. Ta właśnie świadomość
była najgorsza.
Mag długo czekał na nastanie dnia, w którym jego ojciec
opuściłby posiadłość, chociaż na kilka godzin. Przeprowadził cały skomplikowany
rytuał przywołania i zużył bardzo dużo energii, aby przyzwać duszę chłopaka
z Otchłani. Nie chciał prosić go o wybaczenie, nie sądził, by na nie
zasługiwał, ale musiał z nim porozmawiać i chociaż spróbować wytłumaczyć to
co się z nim stało.
Powiedział mu o sobie wszystko co sam wiedział - nareszcie był
szczery. Spodziewał się oznak nienawiści, wyrzutów i oskarżeń, ale Patrick zachował
się jak to zawsze on. Nie oceniał, zrozumiał, a nawet ucieszył się, że Nechtan
zdecydował się powiedzieć mu prawdę. Na koniec, to raczej on pocieszał maga, a nie
odwrotnie. Nawet żartował, że teraz przynajmniej wiedział, że mężczyzna nie
miał nikogo na boku, kiedy znikał na wiele dni. To było dobre wspomnienie.
Nie ociągając się dłużej, zatrzasnął wieko kufra i zabezpieczył go
łańcuchem. Nie z obawy o to, że mógłby wpaść w niepowołane ręce. Kufer sam
w sobie, zabezpieczony był potężnymi runami, a Nechtan ubezpieczył go również
swoimi metodami. Łańcuch miał spełniać bardziej praktyczną rolę. Przykucnął do
skrzyni, i dotknął dłonią jej wieka.
- Darrnal shak p’vak’r –
wyszeptał.
Kufer natychmiast zaczął się zmniejszać. Kurczył się dopóki mag
nie cofnął ręki, czyli aż do momentu, w którym osiągnął wielkość niewielkiej
monety. Sam łańcuch natomiast, świetnie nadawał się teraz do zawieszenia nowej
ozdoby na szyję.
Po raz ostatni podszedł do lustra i spojrzał na swoje odbicie. Jak
zawsze ubrany był na czarno. Miał na sobie wygodną koszulę, przylegające
spodnie, wysokie buty i długi płaszcz z kapturem. Na szyi widniał naszyjnik z
zawieszką w kształcie małego kuferka.
Nechtan był wyjątkowo urodziwy, zdawał sobie z tego sprawę. Kiedyś
usłyszał od ojca, że urodę odziedziczył po matce. Melvin mawiał też, że wyglądał
prawie jak kobieta. Nie było to do końca prawdziwe spostrzeżenie. Mag był
nieźle zbudowany, miał też męskie rysy twarzy, choć jego skóra rzeczywiście była
bardzo gładka i delikatna. Próżno było szukać blizn, czy jakichkolwiek
niedoskonałości.
Mimo to, teraz wyglądał kiepsko. Był nienaturalnie blady, nawet
jak na siebie. Jak gdyby pod cienką warstwą skóry, nie było ani kropli krwi. Pełne,
ładnie wykrojone usta były spękane i wyschnięte z nerwów, a pod oczami
można było dostrzec sine półkola. Na twarzy malowało się jedynie przerażenie, a
jego dłonie drżały. Nie podobał mu się ten widok. Z całych sił chciał zobaczyć zdecydowanie
i determinację. Wiedział, że postępuje słusznie. Wiedział, że to prawdopodobnie
ostatnia szansa, aby dowiedzieć się czegoś o rodzinie, a być może również na
to, by wreszcie zacząć żyć po swojemu.
Nie zamierzał wahać się ani chwili dłużej. Stanął w ramie okna
i wyskoczył. Wylądował pewnie na ziemi, pozostawiając na niej dość
głębokie wgniecenia, po czym obejrzał się ostatni raz na swe dotychczasowe
więzienie. Zaczął biec jak najdalej od niego.
Posiadłość oraz przylegające do niej tereny mieściły się na dosyć
stromym zboczu, z którego rozciągał się widok na miasteczko w dole. Nie
był to sprzyjający ucieczce fakt, gdyż trasa w dół była dobrze widoczna z okien
domu. Jego jedynym schronieniem, była czerń nocy i proste zaklęcie
rozmazujące kontury ciała. Było na tyle nieskomplikowane, że raczej trudne do
wykrycia. Pod jego wpływem człowiek wyglądał trochę jak zjawa we mgle. Nechtan
miał nadzieję, że ten zabieg w połączeniu z mrokiem wystarczy w sytuacji,
gdyby ktoś postanowił w środku nocy wyglądać przez okna.
Musiał pamiętać, że każde użycie magii zawsze pozostawiało po
sobie ślad. Zwykle niemożliwy do wykrycia, ale dla wprawnego maga zauważalny.
Im bardziej skomplikowane było zaklęcie, tym dobitniej rzucały się w oczy
zawirowania many w miejscu, w którym zostało rzucone. Z tego powodu plan
zakładał jak najdłuższą ucieczkę metodami niemagicznymi, a dopiero w ostateczności
przeniesienie się na kontynent za pomocą przejścia międzywymiarowego.
Na początku wybrał leśną drogę w pobliżu miasta. Nie chciał rzucać
się w oczy, ale znajome zabudowania służyły mu za punkty odniesienia,
dzięki którym wiedział w jaką stronę powinien się kierować. Plan idealny
zakładał dotarcie dzięki tej metodzie, aż do samego portu. Liczył na to, że może
uda mu się wślizgnąć niezauważonemu na pokład statku zmierzającego do Laurenii.
Na tym jego plan się niestety kończył, ponieważ nie miał bladego
pojęcia jak trafić do miasteczka Lannion, będącego jego głównym celem.
Od zawsze próbował dowiedzieć się czegoś o swoim pochodzeniu. Melvin
nigdy nie opowiadał mu o matce. Nie wiedział kim była, nie miał pojęcia, czy
nadal żyła. Zastanawiał się, czy ktoś taki jak Melvin mógł w ogóle
kiedykolwiek kogoś kochać, a odpowiedź zdawała się przytłaczająco oczywista. Męczyło
go zatem pytanie, czy przypadkiem nie zmusił tej kobiety do urodzenia sobie
syna. Tylko właściwie po co miałby to robić? Żaden z tworzonych w
wyobraźni maga scenariuszy nie wydawał się być na poważnie prawdopodobny. Badał
tę sprawę w tajemnicy, zaczynając od punktu wyjścia, czyli od szukania
informacji o samym Melvinie. Niestety księgi znajdujące się w posiadłości, były
raczej mało obiektywne.
Wiele lat temu, w miasteczku, Nechtan spotkał człowieka, który był
dopiero początkującym magiem. Poznali się w gospodzie. Tego dnia wszystkie
miejsca w sali głównej były zajęte, a on zamiast pogodzić się z tym faktem,
stał jak zbity pies z wyrazem zawodu na twarzy. W końcu nie po to planował tę
eskapadę, żeby wracać do domu, nie usłyszawszy nawet kilku miejscowych plotek.
Chciał ogrzać się przy ciepłym kominku i mieć możliwość obserwowania ludzi za
oknem.
Earen obserwował go ukradkiem. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały,
uśmiechnął się do niego i pomachał, wskazując że Nechtan mógł usiąść obok
niego. Od razu złapali nić porozumienia. Wydawało się to naturalne w miejscu, w
którym prawdopodobnie jako jedyni świadomie posługiwali się maną. Rozmawiali
żywo na najróżniejsze tematy. Jak się później okazało, podzielali nie tylko
zainteresowanie zdobywaniem wiedzy magicznej.
Nechtan lubił mężczyzn. Owszem, bywało że kobiety również mu się
podobały, ale nie działały na niego tak jak piękni młodzieńcy. Pewne było jednak
to, że bez względu na to z kim bywał, zawsze to on był stroną dominującą. Nigdy
nawet nie brał pod uwagę, że miałby się komuś oddać. Z tym, że Earen nie był
jak wszyscy. Pod tym względem stał się pierwszym i jedynym kochankiem
Nechtana. Był niewysoki, miał dosyć ciemną cerę i bardzo mocno rozbudowane
mięśnie. Miał też krótkie, gęste i skręcone we wszystkie strony włosy oraz
wyzywające spojrzenie. Oczy Earena, podobnie jak jego włosy, były brązowe, ale
mieniły się wszystkimi odcieniami czerwieni. Mag go uwielbiał. Od kiedy się
poznali, mały pokoik na poddaszu gospody stał się praktycznie ich własnością. Płacili
z góry za cały miesiąc. Widywali się często, ale paradoksalnie rozmawiali
ze sobą zdecydowanie mniej, niż na początku znajomości. Kiedyś udało im się nawet
połamać łóżko, a przy tym wypłoszyć kilku gości gospody. Earen lubił ostre
zabawy, a Nechtan bywał przy tym dosyć głośny.
Oczywiście nie przyznał się czyim jest synem. Zła sława jego ojca
była doprawdy imponująca, można się było spodziewać, że jego nowy przyjaciel
będzie doskonale wiedział, co oznaczało narażanie się Melvinowi. Być może
doszedłby do wniosku, że jego syn jest takim samym człowiekiem. Nie chciał go
do siebie zrażać. Zamiast tego powiedział, że jest samoukiem, że urodził się w
tym miejscu i stara się samodzielnie rozwijać manę. Earen przyjął to
wyjaśnienie bez niepotrzebnych pytań.
To Earen opowiedział mu o Lannion. Podróżował przez kontynent
właśnie po to, aby w końcu tam dotrzeć. Miała to być niewielka mieścina, w
której ostały się niektóre woluminy ze słynnej, spalonej przed laty Wielkiej Biblioteki
Wspólnej. Nechtan już wtedy uświadomił sobie, że to była jego szansa. To
właśnie tam mógł odnaleźć cenne dla siebie informacje.
Wspólna Biblioteka spłonęła właśnie dlatego, że cóż… była wspólna.
Zbyt wielu magów mogło z niej korzystać do woli. Któremuś z nich musiało
zacząć to przeszkadzać. Zawierała ogrom obiektywnych informacji o historii
świata, użytecznej wiedzy dotyczącej dziesiątek tysięcy zaklęć i receptur. W
jej zbiorach były księgi opowiadające o specjalnych rytuałach, także tych
zakazanych. Była również pełna wiedzy o samych magach. Znajdowały się tam
spisy, kroniki, całe genealogie wielkich magicznych rodów. Musieli znaleźć się
tacy, którzy tego rodzaju wiedzę chcieli zatrzymać wyłącznie dla siebie,
zaprzepaszczając tym samym szanse na rozwój kolejnych pokoleń magów.
Dawniej biblioteki strzegli Golemowie. Istoty stworzone jeszcze przez
Starszych, najpotężniejszych magów. Ich powstanie owiane było tajemnicą, a
wiedza jaką na ich temat posiadał Nechtan momentami bywała sprzeczna. Faktem
wydawało się być, że zostali specjalnie zaprojektowani do gromadzenia i
strzeżenia wiedzy, dla ochrony i pożytku innych. Dzięki Bibliotece, wszyscy
magowie, nawet ci którzy jakimś cudem wychowali się pośród zwykłych ludzi
w Laurenii, mieli mieć szanse na rozwijanie swoich umiejętności. Earen
twierdził, że jeden z Golemów ocalał i ukrył przynależne sobie zbiory w podziemiach
Lannion. Skąd miał takie informacje, tego już nie powiedział. Nechtan miał
wrażenie, że mężczyzna żałował, że w ogóle się wygadał. Nigdy nie zdradził mu powodu
dla którego sam postanowił się tam wybrać, a Neth nie pytał świetnie to
rozumiejąc.
Spędzili razem kilka intensywnych tygodni. Niestety później Earen
zostawił magowi jedynie krótki list, w którym przeprosił, że odchodził w taki
sposób. Napisał że nie chciał oglądać smutku w oczach kochanka, i że pewnie
wtedy nie potrafiłby odejść, co przecież zrobić musiał. Zasugerował, że może
kiedyś spotkają się na miejscu, jeśli i Nechtan postanowi odwiedzić Lannion.
Czcza gadanina. Nie żeby mag miał do niego rzeczywiste pretensje. Żaden z nich
nie miał względem drugiego sprecyzowanych oczekiwań. W gruncie rzeczy obaj
wiedzieli, że wcześniej, czy później, każde z nich pójdzie w swoją stronę. Budziło
to jednak pewne frustracje. Na takim zakończeniu ich znajomości zdecydowanie
najbardziej ucierpiała duma Nechtana. Na samo wspomnienie mag wykrzywił usta. W
taki sposób potraktować syna najpotężniejszego czarnoksiężnika stulecia!
Zatrzymał się kilka godzin później. Dawno minął ostatnie zabudowania
pobliskiego miasta. Był głodny i osłabiony. Od kilku nocy planował ucieczkę i
przygotowywał się do niej. Na sen w związku z tym czasu mu nie wystarczało.
Ocenił swoje możliwości. Nie były imponujące. W końcu jak daleko mógłby
się jeszcze oddalić, będąc w takim stanie. Poczuł, że burczało mu w brzuchu.
Skapitulował i zarządził sobie postój. Odpocznie, posili się i wtedy ze
zdwojoną siłą, będzie mógł skuteczniej przemieszczać się po lesie. Jeszcze raz sprawdził
na mapie, gdzie prawdopodobnie się znajdował. Ocenił, że do portu dotrze za
około trzy godziny. Będzie już w pełni widno, a ojciec na pewno będzie go
szukał, ale powinno się udać.
Przy jednym z przewalonych drzew odnalazł miejsce nadające się do
odpoczynku. Wgryzł się w kawałek suszonego mięsa. Na jego zapasy składało się
głównie ono i trochę chleba. Taki prowiant miał szansę wytrzymać dłuższy okres
czasu w jadalnej formie. Po prostym posiłku, okrył się kocem i wtulił w konar
drzewa. Zamknął oczy. Ależ był zmęczony. Musiał przespać się choćby chwilę.
Słuchał śpiewu ptaków. Czuł promienie słońca na twarzy, ich
przyjemne ciepło i światło drażniące powieki. Otworzył oczy, zamrugał
i rozejrzał się. Las był gęsty, a jednak słońce bez problemu
oświetlało to miejsce. Wdzierało się pomiędzy liśćmi, ogrzewając porośnięte
mchem, wilgotne podłoże. Było cicho i spokojnie. Przy swoim prawym boku dostrzegł
krzew malin, którego musiał nie zauważyć, kładąc się tutaj nad ranem. No
właśnie… Nagle zaczęła wracać do niego pełnia świadomości o jego aktualnym
położeniu. Skoro słońce świeciło tak mocno, musiał przespać kilka godzin!
Nechtan błyskawicznie zerwał się na nogi. Nie było czasu, zastanawiać
się nad swoimi postanowieniami. Czuł jak serce staje mu w gardle. Przecież nie
mógł się poddać! Nie pozwoli się znaleźć, nie teraz, kiedy wreszcie odważył się
zawalczyć o własny los. Przed oczyma stanęły mu sceny z najgorszych chwil,
jakie przeżył u boku Melvina. Czarnoksiężnikowi zależało jedynie na
ukształtowaniu potężnego maga. Dążąc co tego celu, nie cofał się przed niczym. Niegdyś
posunął się do torturowania syna. Miało to służyć uwolnieniu pokładów many
tkwiących głęboko w jego wnętrzu. Rozrywał mu wnętrzności, a gdy te na powrót
się odradzały, ponawiał tortury. Własną magią zabezpieczył go przed utratą
życia, ale przed bólem już nie. Obserwował skutki, wszystkie odróżniające je od
siebie szczegóły, po czym pokazywał Nechtanowi, jak za każdym razem jego
organizm uczył się naprawiać skuteczniej i szybciej. Poczuł jak zimny pot
spływa mu po plecach. Jeśli Melvin go odnajdzie, będzie znacznie gorzej.
Pozostała mu tylko jedna opcja. Posłużyć się magią. Nie miał czasu,
aby spokojnie się nad tym zastanowić. Dotknął Ziemi i skupił się na przepływie
many. Czuł jak część energii opuszcza go, wbija się w glebę i pędzi w
różnych, nadanych jej przez maga kierunkach. Wykorzystywał naturalne kanały
Ziemi do błyskawicznego wysyłania jej na duże odległości. Kontrolował manę
wznoszącą się ponad powierzchnię, wiele kilometrów dalej. Analizował te
informacje. Pozwoliły mu one ustalić, że poszukiwania rozciągnęły się już daleko
poza mury posiadłości. Poczuł, że się dusi. Stres zawsze silnie na niego
oddziaływał. Jego dłonie zrobiły się mokre i zimne. Musiał uciekać, póki
jeszcze mógł.
Chwycił swoje rzeczy i wyciągnął ręce przed siebie. W myślach
wypowiedział słowa inkantacji. Tuż przed nim, powietrze delikatnie zgęstniało,
formując się w obszar niewiele większy od pojedynczych drzwi. Przejście
przypominać mogło lekko falujące, rozmyte lustro o niewidzialnych krawędziach.
Nechtan szybko wszedł w portal i natychmiast zniknął.
Nie do końca lubił ten sposób przemieszczania się. Irytujące było,
że podczas takiej podróży wszystkie myśli zaprzątające umysł maga były z niego
usuwane tylko po to, by na miejscu wtłoczyć się tam na nowo. Wszystkie naraz.
Proces ten dotyczył całego organizmu, ale z umysłem nic nigdy nie było takie
proste. Zwykle konfundowało go to na kilka sekund, zanim był w stanie dojść ze
sobą do ładu. Korzystał z tej metody zwłaszcza wtedy, kiedy w tajemnicy
przed ojcem wymykał się do miasteczka. Wtedy czuł, że było warto. Zwłaszcza dla
Earena.
Liczył na to, że uda mu się wpasować między wymiarami na tyle
dokładnie, aby od razu dotrzeć w pobliże Lannion. Oczywiście pewien znikomy wpływ
na pojawienie się w niewłaściwym miejscu docelowym mogło mieć to, że nie
wypowiedział inkantacji na głos, jednak główny problem stanowił fakt, że mag
nie znał Laurenii zbyt dobrze i wcale nie wiedział, gdzie dokładnie szukać
Lannion. Rozejrzał się. Znowu wylądował w lesie. Cóż, przynajmniej nie pojawił
się znikąd na środku ulicy pełnej ludzi. Nie zmieniało to faktu, że nie miał
pojęcia gdzie był. Stanowiło to nie lada problem. O ile widział, w którą
stronę kierować się na początku wyprawy i mógł ją sobie w kryzysowej sytuacji skrócić
portalem, o tyle teraz, kiedy nie miał pojęcia gdzie się znajdował, mógł sterczeć
pod samą bramą do Lannion i błądzić przez tydzień. Wiedział, że będzie musiał znaleźć
kogoś kto mógłby mu udzielić pomocy i wskazać drogę. Ruszył przed siebie. Jeśli
jego następne ruchy miały być zdane na przypadek, to przynajmniej nie tak łatwo
będzie wpaść na jego trop.
*
Maszerował już kilka dni. Robił regularne postoje, więc jego zapasy
znacząco się uszczupliły. Powoli zaczynał się martwić, czy wystarczy ich do
odnalezienia pierwszej ludzkiej osady.
Krajobraz zmieniał się na bardziej górzysty, a Nechtan był nim zafascynowany.
Czuł się trochę tak, jakby po prostu wybrał się w ekscytującą podróż, bez jasno
sprecyzowanego celu. Od kiedy w czasie wędrówki natrafił na wąski potoczek, szedł
wzdłuż jego nurtu. Potok coraz bardziej zaczynał przypominać rzekę, stopniowo
nabierając głębokości i szerokości. Musiał być na dobrej drodze. Ludzie prawie
zawsze budowali domostwa w pobliżu cieków wodnych. Kiedy jednak zapasy skończyły
się zupełnie, a budynków nadal nie było widać, zaczął się trochę niepokoić.
Coraz bardziej doskwierał mu głód. Co prawda, czasem udało mu się natrafić
na jadalne grzyby lub leśne owoce, ale wraz z upływem kolejnych godzin
problem stawał się coraz bardziej dokuczliwy.
Gdy las nareszcie zaczął się przerzedzać, a jemu udało się opuścić
jego granice, wyszedł na otwartą przestrzeń, którą według niego najlepiej określałoby
słowo nic. Teraz otaczały go szczere pola, których nie było widać końca, a
urozmaicały je jedynie skupiska wyższej trawy.
W tych stronach ściemniało się wcześniej, a temperatura szybko
spadała. Nie chciał krążyć w kółko, więc kiedy tylko dzień chylił się ku zachodowi,
rozpalał ognisko, rozkładał namiot i udawał się na spoczynek. Podobnie chciał
przetrwać i tę noc, niestety głowę zaprzątały mu tysiące myśli i powoli zaczynał
wątpić w powodzenie swojej wyprawy. Nadal nie oddalał się od nurtu rzeki,
więc od podłoża czuć było uciążliwą wilgoć. Dokuczał mu chłód, a w dodatku, chyba
każdy owad w tym przeklętym miejscu obrał go sobie za cel. Wszystko go
swędziało, a jakby tego było mało, nie poradził sobie z rozpaleniem
ogniska. Zamiast posłużyć się magią, zrezygnowany, wczołgał się do namiotu,
żeby chociaż przez chwilę odpocząć. Był głodny. Z minuty na minutę robił
się coraz bardziej zły.
Nie zmrużył oka przez całą noc. Świtem, kiedy tylko można było dostrzec
cokolwiek w odległości nieco większej, niż najbliższe dwa metry przed sobą,
spakował się i ruszył dalej. Wciąż było ciemno, a on potykał się o własne
nogi. Chciał jak najszybciej kogoś spotkać. Z głodu burczało mu w brzuchu.
W niezrozumiały dla siebie sposób zaczął wyczuwać zwierzęta,
kryjące się przed nim w krzakach. Słyszał je coraz wyraźniej. Upłynęły kolejne
dwie, może trzy godziny, sam nie wiedział. Zauważył, że działo się z nim
coś dziwnego. Jakby wszystkie żyły w jego ciele odrobinę się skurczyły i
napięły. Nie było to bolesne ani nieprzyjemne, ale skupiało na sobie jego uwagę.
Cały czas odczuwał napięcie i poirytowanie. Był potwornie głodny, bolała go
głowa i w pewnym momencie nie myślał już o niczym innym.
Najgorsze było to drażniące uczucie w ustach. Jakby swędziały go
dziąsła. Nerwowo przesuwał po nich językiem. Jedyne co wiedział na pewno, to że
musi coś zjeść.
Dorwać.
Rozszarpać…
I właśnie wtedy usłyszał cichy szelest. Zatrzymał się i
nadsłuchiwał. Szmer dobiegał z wysokiej trawy. To musiał być jakiś niewielki gryzoń.
Neth wyraźnie słyszał jak szybko biło jego serce. Zbliżał się powoli w stronę z
której dobiegały go odgłosy. Kiedy tylko udało mu się zlokalizować bezpośrednie
źródło, królik nie zdążył się nawet poruszyć. Neth rzucił się w jego stronę,
złapał zwierzę i natychmiast wgryzł w jego ciało.
Gdy gorąca krew rozlewała mu się po gardle, był przekonany że jego
ust nigdy nie dotykało coś równie wspaniałego. Pił bez opamiętania, wgryzał się
raz za razem w ciałko zwierzęcia, ale głód nie dawał się w pełni zaspokoić.
Krew wypełniała komórki jego ciała i powoli, stopniowo łagodziła mękę mężczyzny,
nie umniejszając żądzy mordu.
Po dłuższej chwili, zaczął odzyskiwać świadomość. Docierało do
niego co robił, a jednak nadal nie umiał przestać. Nawet gdy nie udawało
mu się wysączyć więcej posoki, odruchowo wgryzał się mocniej. Dopiero po kilku
minutach opanował się na tyle, by odrzucić truchło od siebie.
Nie rozumiał. Nie znał tego. Nie wiedział co się z nim działo i
był tym przerażony. Szał mieszał się ze świadomością, a jego ciałem wstrząsały
dreszcze. Wbił ostre pazury w ziemię, by zatrzymać to potworne wirowanie. Zaczął
kąsać własne dłonie, drapać twarz i krzyczeć.
Co się z nim działo do cholery! Co to za czary?! Czyżby Melvin dopadł
go i nieświadomego tego faktu, już teraz poddawał karze? Przed oczami wszystko
zlewało się jedną plamę. Zacisnął mocno oczy. Nie potrafił utrzymać równowagi, więc
pozwolił sobie przewrócić się na plecy. Docierało do niego zbyt wiele bodźców
naraz. Brzęczenie owadów, szelest traw, śpiew ptaków, coś pod ziemią… jeden
wielkim szum.
Usłyszał głuche warczenie. Na początku pomyślał, że wydobywa się
ono z jego własnych ust, że całkowicie zmieniał się w potwora. Wtedy jednak, to
coś rzuciło się na niego. Otworzył oczy, zasłaniając się rękoma. Wielki wilk wciąż
atakował, raz po raz wgryzając się coraz mocniej w biodro Nechtana. Potwór
wbił się w zwierzę wszystkimi pazurami. Drapieżnik zaskomlał, ale nie poddawał
się. Szarpał za ręce swojej ofiary, starając się dostać do jej karku. Osłabiony
psychicznie i fizycznie, Nechtan oddał panowanie nad sobą potworowi. Jeśli miał
wybór, wolał stać się drapieżnikiem, nie ofiarą. Kłami wgryzł się prosto
w tętnicę szyjną zwierzęcia.
Wilk walczył jeszcze tylko przez moment. Słabł wyjątkowo szybko, tracąc
wiele krwi w bardzo krótkim czasie. W końcu padł, a mag przewrócił
się na niego.
Nechtan widział jak mana opuszcza jego ciało. Zawisła nad nim
w postaci dziwnego, przejrzystego kształtu, zupełnie jakby nie chciała przebywać
w ciele potwora.
Trząsł się. Bardziej ze
strachu i szoku wywołanego całą sytuacją, niż z zimna. Pierwszym co próbował
zrobić, kiedy już odrobinę doszedł do siebie, było zabliźnienie swoich świeżych
ran, nim zająłby się nimi na poważnie w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Niestety zaklęcie zasklepiające nie podziałało. Serce Nechtana przyspieszyło.
Jeszcze nigdy jego moc go nie zawiodła. Wymawiał formułę zaklęcia raz za razem…
i nie działo się nic. Nie mógł odzyskać kontroli nad mocą. Był osłabiony i mocno
krwawił. W desperacji chciał dostać się do wnętrza kufra, aby skorzystać
z gotowej maści i opatrunków, ale nie potrafił zrobić nawet tego. Kufer
pozostawał jedynie naszyjnikiem. Czuł moc obok siebie, ale nie potrafił jej
sobie podporządkować.
Miał wrażenie, że znalazł się w jakimś kompletnie nieznanym sobie
wymiarze, z którego nie było ucieczki. Był jak szczur w labiryncie, który czuł
swoją nagrodę, ale nie potrafi do niej dotrzeć. Doczołgał się do brzegu rzeki,
żeby zmyć z siebie krew, bród i ślinę zwierzęcia. Potok szybko spłynął szkarłatem.
Lodowata woda przynosiła niewielką ulgę, ale krew nie dawała się zatamować. Rozdarł
koszulę i jej skrawkami jakoś obwiązał rany, by choć trochę powstrzymać jej upływ.
Owinął się szczelnie płaszczem i bardzo powoli ruszył dalej drogą. Potrzebował
cudu żeby z tego wyjść.
*
Nie wiedział ile czasu minęło, lecz gdy wreszcie jego oczom ukazały
się pierwsze płoty i zagospodarowane pola, na zewnątrz było już prawie ciemno.
Spod kaptura cały czas szeptał krótkie inkantacje sprawdzając, czy był w stanie
zmusić materię do nagięcia się zgodnie z jego wolą. Bezskutecznie. Jedyne
co osiągnął, to rozcięcie sobie języka o ostre zęby, kiedy głośno przeklął
dając upust frustracji.
Skierował się w stronę pierwszego na horyzoncie domu. Chciał
prosić właścicieli o pomoc. Normalnie, nigdy by tego nie zrobił. Wolałby spać
we własnym namiocie w lesie, niż w nawet najwygodniejszym lecz cudzym łóżku.
Niestety obecna sytuacja nie pozostawiała mu wyboru. Zacisnął dłoń na
krwawiącym biodrze. Musiał stracić mnóstwo krwi. Czuł, że niedługo przyjdzie mu
stracić przytomność. Wciąż nie mógł uwierzyć, że znalazł się w takiej sytuacji.
Bo niby jakim cudem mag jego pokroju mógł się doprowadzić do stanu, w którym
jego los byłby zależny od nieznajomych? Nie wiedział nawet, czy owi ludzie byliby
skłonni udzielić mu pomocy. Nie musieli tego robić. Jak on by się zachował na
ich miejscu? Na pewno miałby obawy i wątpliwości co do zamiarów przybysza.
Podejrzewał też, że obecnie wymagał nieco bardziej zaawansowanej opieki
medycznej, a ta nie była przecież tania. W zastaw mógł im wprawdzie zaproponować
swój złoty sygnet rodowy. Był dla niego cenny, ale dla tych ludzi stanowiłby
zabezpieczenie, przynajmniej na początku, dopóki nie byłby w stanie należycie
się im odpłacić.
Podszedł do drzwi, ale jego uwagę szybko odwróciło ciche szamotanie
z tyłu budynku. Czyżby właściciel był na zewnątrz? Nie zastanawiając się długo,
zamiast do frontowych drzwi, skierował się na tyły domu. Miał nadzieję, że nie
przypłaci tej decyzji zupełnym wykrwawieniem się. Każdy ruch sprawiał mu ciężki
do wytrzymania ból.
Z początku nic nie zauważył, jednak gdy zerknął w górę, dostrzegł
zakapturzoną postać z plecakiem, opuszczającą domostwo przez okno na piętrze.
Jegomość był doprawdy dziwnie ubrany. Miał na sobie workowate spodnie, a jego
wierzchnie odzienie mogłoby przypominać płaszcz, gdyby nie to, że sięgało pasa
i zwężało się na jego wysokości. Nie, to zdecydowanie nie był płaszcz. A
plecak? Ten materiał wyglądał jakby był sztuczny, wykonany z czego sztywnego, a
jednocześnie nie mógł taki być, bo przecież uginał się i dopasowywał do pleców
właściciela. Nie to było jednak istotne. Człowiek ten zsuwał się właśnie po
spadzistym dachu, zwinnie pokonując przeszkody w postaci komina i jakiejś
metalowej tarczy z prętami. W Nechtanie na nowo zagotowała krew. Złodziej. Nienawidził
złodziei.
Mężczyzna zeskoczył na ziemię i już miał zacząć uciekać, kiedy
Neth postanowił się wmieszać. O zgrozo, niech go szlag trafi.
- Stój! Mówię do ciebie! Nakryłem cię! – rzekł twardo.
Wyprostował się na tyle na ile zdołał dla jakiegoś efektu i wycelował
palcem w stronę mężczyzny.
Złodziej na początku tylko mu się przyglądał, jakby był szczerze
zdziwiony że został złapany. W ciągu dosłownie chwili, zanim Neth byłby w
stanie w ogóle jakkolwiek zareagować albo chociaż zorientować się w sytuacji,
ów człowiek stał już za jego plecami i przyciskał mu nóż do gardła.
- Spokojnie, przecież nie chcemy kłopotów – szepnął wprost do ucha
Nechtana.
Po plecach maga przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
– Ty nie chcesz robić ich mnie, a ja nie chcę ich robić tobie.
Mogło ci się przecież przewidzieć, prawda? – W jego tonie wybrzmiewała wyraźna
groźba.
Mag odrobinę się spłoszył. Zareagował tak, jak zareagowałby
zawsze. Nie zastanowił się. Zapomniał, że nie potrafił na powrót zapanować nad
maną, że był ciężko ranny i na ten moment - zdecydowanie na straconej pozycji. Czy
może raczej nie tyle zapomniał, a po prostu nie ocenił zagrożenia. Teraz nie było
odwrotu.
- Jeśli tylko oddasz skradzione rzeczy ich właścicielom, mogę zapomnieć
o tym co widziałem – odezwał się ściszonym głosem.
Przecież nie mógł dopuścić do tego, żeby temu człowiekowi uszło
płazem okradanie niewinnych ludzi. A raczej na pewno by na to nie pozwolił,
gdyby nie fakt że jego ciało postanowiło wreszcie odmówić posłuszeństwa.
Zakręciło mu się w głowie i powoli osunął się na mężczyznę za sobą.
- Ej, co z tobą?! – usłyszał czyjeś prychnięcie.
Jego mana nareszcie wróciła, czuł jak go wypełnia. Wiedział już,
że na powrót odzyskał kontrolę. Rychło w czas... Stracił przytomność.
Om.. Szczerze.. .super. Jestem zbyt chora żeby pisać coś 2i3cej ale jejku super rozdział. .. To on jest pół wampirem pół magiem. . Nie wiem xd
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim, dużo zdrowia! Tym bardziej dziękuję Ci za komentarz ;* a nie psując fabuły powiem tylko, że dokładnie się dowie kim jest, trochę później ;)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, jest magiem, szkoda mi, że Patryk zginął... ciekawe czy nie wladał magią od początku, czy dopiero wtedy kiedy stał się czym? wampirem, wilkołakiem? i przez chwilę to myślałam, że trafił tak jakby do współoczesnych czasów, chociaż teraz to odzyskał magię...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
<3 Dziękuję za życzenia. Oby miłego czytania ;) Pozdrowienia!
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, mag pięknie szkoda, że jednak Patryk zginął... zastanawiam się czy nie władał magia od samego początku czy dopiero wtedy kiedy stał... czym wampirem, wilkołakiem, odzyskal magię chociaż...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza