Najgorszy cz.1



Cześć Wam :) Postanowiłam, że skoro czuję się dzisiaj zupełnie fatalnie i nie mam siły ani posprzątać, ani nawet pozmywać, (ani nawet rozczesać włosów, które jakiś cudem umyłam, ale w efekcie jest mi teraz okropnie niedobrze) to chociaż sobie tego małego posta wrzucę. Jasne, że mam to na swoje, bardzo wyczekane pragnienie, ale serio - tak chętnie bym zjadła coś, co zostałoby ze mną na dłużej, że aż mi przykro kiedy inni jedzą. Przynajmniej z tym sprzątaniem mam taryfę ulgową ;) Ok, dość nudzenia i prywaty! - Pierwszy kawałek 'najgorszego' przed Wami. Trzymam kciuki, żeby się spodobał :)
-.-.-.-.-.-.-.-.- 



Lipiec

Skwar południowego słońca ostro dawał mu się we znaki. Ubranie coraz mocniej lepiło się do ciała, a stopy zdawały płonąć od powoli topiącej się z gorąca, gumowej podeszwy tanich trampek. Nie miał ich na sobie bez przyczyny. Zarówno one jak i ciemne, nierzucające się w oczy spodnie i bluza z kapturem, zostały zakupione dzień wcześniej na targu. Był tam tłum ludzi, a sprzedawca obsługujący kilka osób na raz, nawet nie podniósł na niego wzroku. Towar był tani i marnej jakości – co boleśnie odczuwał na własnej skórze, ale za to nietrudno będzie mu się z nim pożegnać. Nowe ubranie kupił w tym właśnie celu - by jutro spokojnie się go pozbyć. Podobnie jak dowodów na jego obecność w tym miejscu.
W kontenerowym wnętrzu wynajętej furgonetki było ciemno, a nagrzane, blaszane ściany coraz mocniej przywodziły na myśl wnętrze piekarnika, aniżeli samochodu. Mike przebierał z nogi na nogę, nie mogąc doczekać się sygnału od Brada. Zamknięty w środku, nie miał żadnego wglądu w sytuację. Najzwyczajniej w świecie się nudził, a dobijające uczucie wciąż zmniejszającej się objętości tlenu, nie pozwalało poprawić sobie nastroju.
W głowie wciąż wałkował, dawno już ustalony plan, jakby usilnie szukając w nim niedoskonałości i luk. Wszystko zostało dokładnie przemyślane. Na krótko przed pojawieniem się zdziczałego tłumu, zajmie miejsce kierowcy, a z tyłu dosiądzie się reszta chłopaków. Przejadą szybko i sprawnie. Nie było mowy o błędach. Numery rejestracyjne zostały podmienione. Jeszcze dwie godziny temu należały do niczego niespodziewającego się biznesmena, który zapewne zgłosi ich kradzież, ale nie wcześniej niż po godzinie dziewiętnastej i to przy założeniu, że dzisiaj nie będzie robił nadgodzin. Zanim to nastąpi, oni będą już daleko.
Furgonetka miała tłoczone atrapy okien, ale możliwe do otworzenia. Ciemne wnętrze wielkiego bagażnika będzie dodatkową przeszkodą przy odzyskiwaniu obrazu z kamer przemysłowych - o ile tylko którąś pominęli, i o ile znalazłaby się taka, która mogłaby ich jeszcze namierzyć. Zresztą - wszyscy mieli takie same maski imitujące prawdziwe, ludzkie twarze. Z początku będzie się wydawało, że widać kim są. Być może nawet ktoś będzie ich szukał po takim rysopisie? Taka perspektywa była doprawdy zabawna. Jedynym minusem tego pomysłu, był fakt, że to cholerne gumowe gówno grzało jeszcze mocniej, niż przeklęty piekarnik, w którym siedział. Czuł powoli wzbierającą agresję.
Niepotrzebnie uparł się, żeby podmienić ładunek. Zebrało mu się na litość i teraz zamiast zostawić ten cały syf innym, tkwił tutaj, bez możliwości wcześniejszego ulotnienia się i obserwowania akcji z wygodniejszej i zdecydowanie bezpieczniejszej dla siebie pozycji. Niestety, przygotowane przez Brada ładunki miały spore szanse faktycznie kogoś uszkodzić. Bardzo poważnie i nie na chwilę, a przecież nie o to im chodziło. Nie zamierzał urządzać rzezi. Długo bił się z myślami, ale ostatecznie zadecydował, że jako (poniekąd) przywódca, to on będzie miał krew na rękach, więc wolał sobie tego oszczędzić.
Cuchnąca farba była w porządku, ale małe ładunki wybuchowe podmienił na zwykłe, najsłabsze petardy. Takie same, jakimi w czasie świąt bawią się nastolatki. Mieli tylko zwrócić uwagę na problem. Zaprotestować, okazać niechęć i skłonić tych przebierańców do tego, by na przyszłość zostali w domach. Nie chcieli ich przecież pozabijać. A przynajmniej Mike nie chciał. Raczej nie chciał.
- Są przecznicę od ciebie - oznajmił mu monochromatyczny wyświetlacz starego telefonu.
- No nareszcie… - mruknął sam do siebie, otwierając tylne drzwi furgonetki.
Gdy tylko wyskoczył z samochodu, w nozdrza uderzyło go ciepłe, lecz przyjemnie świeże powietrze otwartej przestrzeni. Powitał je ze szczerą ulgą, czując, że ponownie nabierał sił do działania.
Był wyjątkowo piękny, pogodny dzień, a jak na złość, najbardziej taktyczne miejsce na parking znaleźli w pełnym słońcu. Mike zamachał rękami, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę znajomego idącego przeciwną stroną ulicy. Istotnie chciał zasygnalizować swoją obecność. Najwyższa pora.
Sekundy później, zainstalował swoją osobę na siedzeniu kierowcy. Kiedy tylko dosłyszał zatrzaskujące się za resztą drzwi, odetchnął głośno, wpił palce w kierownicę i skoncentrował się na planie. Jeszcze tylko chwilka.
Muzykę słyszał od dawna. Śmiechy, wiwaty i krzyki, których raczej wolałby nie interpretować. Banda śmieci. Poczuł, jak wnętrzności zawiązują mu się w supeł. Nie pojmował tego. Powinni się tego wstydzić, a nie pokazywać publicznie! Jeszcze tego brakowało, żeby inni ludzie musieli oglądać tego typu przedstawienia. Pomyśleć, że ci sami przebierańcy walczyli później o prawo do adopcji dzieci. Potworność.
Jego rodzice, za coś takiego wyrzuciliby go z domu. Zerwaliby z nim wszelkie kontakty i zapewne udawaliby, że nigdy nie mieli syna. A Mike to rozumiał! Dlatego właśnie razem z Bradem i trochę mniej angażującym się, Joe, zaplanowali całą tę akcję. Pewne sprawy powinny pozostawać w ukryciu.
Zabezpieczenie imprezy było żenujące. Chyba po prostu coś trzeba było zrobić, żeby sprostać wymogom prawnym, więc ktoś zrobił cokolwiek. Jakieś marne balustrady i taśmy ostrzegawcze, policjanci poustawiani co kilkanaście metrów, może nawet rzadziej. Taki widok wywoływał pełen politowania uśmiech. Nie wysilono się nawet na tyle, by pozamykać okoliczne ulice.
Kilka minut później, cała masa ludzi przetoczyła się obok zaparkowanej na uboczu furgonetki. Pozwolił na to. Chciał mieć szansę dobrze się rozpędzić. Jeszcze tylko moment...
Dwa razy uderzył w ścianę za swoimi plecami i nacisnął na pedał gazu. Okna otworzyły się. Jechał do przodu, równolegle z tą nieokrzesaną bandą. Ktoś z ochrony nakazywał mu zjazd. Gestem dłoni… śmieszne. Do jego uszu zaczęły dobiegać pierwsze trzaski, pierwsze mniej radosne okrzyki, później wrzask. Ktoś wypluwał ostrzeżenia w megafon, ale nie było czasu na to, by podziwiać efekty. Musiał skupić się na drodze.
Sierpień

- Powtarzam. Nie miałem nic wspólnego z balonami wypełnionymi farbą ani tym bardziej z petardami rzuconymi w tłum niewinnych, wzorowych obywateli maszerujących sobie radośnie ze sztucznymi męskimi genitaliami pod pachą – zakomunikował.
Jego monotonny, uparty głos odbijał się od gołych ścian pokoju przesłuchań. Pokój był niewielki, miał może sześć, siedem metrów kwadratowych. Ciemne, grafitowe ściany urozmaicała jedynie jedna z nich - w połowie pokryta lustrami. Prawdopodobnie weneckimi, bowiem po cóż inne miałyby znajdować się w tym miejscu? Żeby przesłuchiwany miał możliwość poprawienia fryzury? Poza lustrami, do elementów wyposażenia można było zaliczyć duże biurko, a właściwie - bardziej stół z dostawioną blaszaną szafką na kółkach, oraz dwa, dość proste krzesła po przeciwnych stronach większego mebla. Płaska, metalowa lampa sufitowa, uzbrojona w zaledwie jedną, słabą żarówkę, dawała żółte światło, odbijające nieprzyjemnie wyglądające cienie na ścianach.
Siedzący przed nim młody, na oko około trzydziestoparoletni mężczyzna przeciętnej urody, mierzył go uważnym spojrzeniem. Nie wierzył w ani jedno jego słowo. Było to widać jak na dłoni. Mike uśmiechnął się pod nosem. Pieprzyć go i tak nic na niego nie mieli. Pewnie sprawdzali każdą z opcji.
Było to już jego kolejne takie spotkanie. Jeszcze w Berlinie musiał się tłumaczyć, choć wtedy tylko w charakterze świadka. Teraz był podejrzanym. We własnym kraju dręczyli go już drugi raz, prawdopodobnie rozpaczliwie licząc na to, że sam się z czymś zdradzi. Ich niedoczekanie.
- Taką możliwość gwarantowało im prawo, a pan, panie Bates, nie kryje się szczególnie ze swoimi radykalnymi poglądami, które z tym samym prawem zgodne nie są – odparł prokurator z zaplecionymi na biurku palcami.
Zapewne starał się wyglądać na pewnego siebie i w taki sposób robić na nim wrażenie. Miał czuć respekt przed władzą i mówić prawdę, licząc na sprawiedliwość. Gadkę o konsekwencjach mieli już za sobą. Tyle że Mike przez większość swojego życia mieszkał pod jednym dachem z prawnikiem, więc takie proste zagrania nie robiły na nim żadnego wrażenia. Nawet odrobinę go bawiły zważywszy na to, że wiedział czemu miały służyć. Jakby nie było, sam fakt, że odesłali do niego prokuratora, zamiast zwykłego detektywa, i to na tak wczesnym etapie śledztwa, powinien był go przytłoczyć. Sprawa musiała zostać potraktowana poważnie.
- Nie ja jeden uważam, że widok prawie nagich, wydepilowanych facetów nie jest najlepszym, co tego dnia mogło spotkać rodziny z dziećmi bawiącymi się w bezpośrednim pobliżu. Pan uważa, że to w porządku? – zapytał wprost.
- Nie jesteśmy tutaj po to, żeby rozmawiać o moich przekonaniach – uciął mężczyzna. – Zarezerwował pan bilet lotniczy do Berlina i udał się tam pan dwudziestego lipca, czyli bezpośrednio przed zaistniałym atakiem…
- Incydentem – wtrącił. – Nikt nie zginął.
- Uważa pan, że dotkliwe poparzenia kilkunastu osób, można nazwać zaledwie incydentem?
Ostentacyjnie wzruszył ramionami.
- Jak mówiłem, nie miałem z tym nic wspólnego. Do Niemiec wybrałem się w odwiedziny do rodziców.
Kolejną godzinę wałkowali ten sam temat. Mike wiedział, a tym bardziej wiedział o tym ten nadęty dupek, że będą musieli wypuścić go po raz kolejny. Grali więc na zwłokę, jak ostatni kretyni spodziewając się, że go zmęczą i że do wszystkiego przyzna się sam, ułatwiając im robotę. Żałosne. Zamiast dać sobie spokój z tym bezsensownym dochodzeniem, uczepili się go jak jakieś rzepy. Naprawdę nie było już poważniejszych spraw?
- Kontaktowaliśmy się z pańskim rodzicami i oboje, niezależnie od siebie zaprzeczają jakoby mieli niewątpliwą przyjemność się z panem spotkać.
- Bo koniec końców do nich nie poszedłem. Nie mamy najlepszych relacji. Spotkałem się ze znajomymi, a potem odechciało mi się rodzinnych obiadków. To chyba jeszcze nie zbrodnia?
Prawdą było, że z rodzicami rozmawiał tylko wtedy, gdy naprawdę musiał i to nigdy z własnej inicjatywy. Może w dniu urodzin matki dzwonił sam. Zwykle kontaktował się z nim ojciec, a działo się tak w przypadku nadesłania do domu jakiejś bankowej korespondencji (o jakiej miał obowiązek powiadomić go mailowo), albo kiedy informował go o konieczności spotkania się z jakimiś jego przedstawicielami w kraju.
Steven od zawsze traktował go jak zło konieczne (przynajmniej zdaniem Michaela tak właśnie było), ograniczając miłość rodzicielską do comiesięcznych przelewów. Wiecznie rozhisteryzowana matka, gdyby wiedziała, że przeciw jej synowi toczyło się dochodzenie, zapewne wróciłaby do domu pierwszym dostępnym lotem. Wolałby tego uniknąć.
- Z tymi samymi znajomymi, z którymi później obrzucił pan uczestników parady odpalonymi petardami?
Mike westchnął znudzony.
- Nie miałem z tym nic wspólnego. To nie ja! Mogę już iść?!
- Jeszcze nie skończyliśmy.
Tyle zauważył. Poważnie, nie miał na to czasu. I tak nic na niego nie mieli. Zresztą, po co policja zawracała sobie tym głowę. Już na miejscu złożył swoje zeznania i przecież został wypuszczony pomimo tego, że owszem jego poglądy dotyczące pewnych kwestii były jawne. I co z tego? Jeszcze teraz w jego własnym kraju dojebali się do niego o taką pierdołę. Kurwa, to w końcu dzięki niemu „ofiary”, nie musiały spędzić w szpitalu więcej niż zaledwie kilka godzin. Czy pieniądze podatników musiały być marnowane w taki sposób?
Powinni mu podziękować za zrobienie tego, na co nikt inny nie miał odwagi. Może w przyszłym roku policjanci będą mieli okazję robić coś pożytecznego, zamiast jedynie pocić się przy drodze i wgapiać na tęczowe slogany.
- Kupił pan dość drogi bilet lotniczy tylko po to, żeby napić się piwa z przyjaciółmi? Na miejscu brakuje panu znajomych? Och! – Mężczyzna zrobił dość teatralny gest, przykładając dłoń do ust. – No tak, przecież przyjaciół zabrał pan ze sobą… Hojny gest.
- Stać mnie, to kupiłem. Zdaje pan sobie sprawę z tego, że studiuję prawo, przecież nie mógłbym być aż tak niepoważny, żeby przez swoje osobiste przekonania niszczyć sobie przyszłość, prawda? – zakpił. - Skąd w ogóle wzięły się te wszystkie niedorzeczne oskarżenia?
- W internecie nie kryje się pan ze swoimi specyficznymi przekonaniami – wskazał świadomie mężczyzna.
Mike zmrużył oczy. Najwyraźniej będzie musiał pomyśleć nad lepszym zabezpieczaniem udostępnianych w sieci materiałów.
- Takie prawo zapewnia mi wolność słowa – oznajmił, siląc się na opanowanie.
- Do pewnego stopnia – odparł spokojnie prokurator, wyciągając z teczki jakieś zdjęcia.
- Czyli teraz zamierza mi pan przedstawić dowody na przekroczenie przeze mnie granicy dobrego smaku? – odniósł się do fotografii, których jeszcze nie widział.
Mów co masz, a jak nie, to spierdalaj – dodał w myślach.
Spodziewał się wydruków z forum prowadzonego przez niego i przez Brada. Naprawdę mogli je lepiej zabezpieczyć. Niektóre treści mogły wydawać się nieco kontrowersyjne.
- Tę granicę przekroczył pan już bardzo dawno temu. Szczęśliwie dla pana, niestety jeszcze, podkreślam – jeszcze - nie mamy dowodów na tyle niepodważalnych, aby pana działalność ukrócić na szerszym polu – oznajmił mężczyzna. – Czy poznaje pan którąś z tych osób? – zapytał, podtykając mu pod nos fotki poszkodowanych.
To zaczynało być irytujące. Po pierwsze, nadal nie miał pojęcia jakim cudem w ogóle wpadli na jego ślad. Nie był jedyną osobą na świecie, którą można by było podejrzewać o podobny wyczyn, a jednak przepytywali właśnie jego. Było to dezorientujące i niepokojące. Nie mieli prawa wiedzieć. Musiał być ostrożny. Ciekaw był, ile osób mogło przypatrywać mu się zza lustrzanych szyb, obserwując jego reakcje. Wiedział, że od dawna miał ogon. On i Stan. Bradowi jakoś zawsze wszystko uchodziło płazem, a Joe nigdy nie angażował się na poważnie.
- Nikogo – stwierdził butnie. Zresztą zgodnie z prawdą.
Odchylił się na krześle, czekając na kolejną salwę pytań. Dzisiaj chyba już nie pójdzie na siłownię…

*

Rodzice wyprowadzili się tuż po jego powrocie z armii. To dla nich był wzorowym uczniem, a później stał się wzorowym studentem. Od jakiegoś czasu spotykał się z równie idealną dziewczyną. Chciał sprostać oczekiwaniom i tym samym ułatwić sobie życie, ponieważ widząc wzorowy model syna, który kreował, Steven i Julia zdecydowali się podarować mu jeszcze więcej przestrzeni do perfekcyjnego startu w dorosłość.
Kiedy jego starsza siostra zaprosiła ich do siebie do Berlina, okazja nadarzyła się sama. Zresztą co tu ukrywać - ku uldze każdej ze stron. Teraz przynajmniej wczesnym rankiem, kiedy ludzi nie było jeszcze widać za oknami albo późną nocą, gdy nie mógł spać, Mike siadał w ciemnej kuchni przy stoliku, sam na sam ze sobą i przez krótką chwilę mógł być prawdziwy. Zwykle udawał nawet przed sobą.
Widziało mu się nieco prostsze niż jego ojca życie. Robił studia, bo tak mu kazano, radził sobie zupełnie dobrze, ale kariera prawnika, wcale nie była jego wymarzoną. Generalnie, jakby się nad tym zastanowić, miał całkiem sporo zastrzeżeń do swojego z pozoru idealnego życia. Nie żeby zamierzał się tym z kimkolwiek dzielić, lub co gorsza narzekać. Tak po prostu było. Nie on jeden.

Michael Bates był wysokim na metr dziewięćdziesiąt dwa, dwudziestopięciolatkiem o klasycznej urodzie białego człowieka. Miał jasne, zielone oczy, ścięte na krótko, brązowe włosy, wyraźnie zarysowaną szczękę i lekko zgarbiony nos przypominający mu o tym, jak na jednej z wart na obozie letnim pobił się z jakimś dzieciakiem, próbującym ściąć ich flagę. Cenił sobie swoje dość radykalne poglądy i tradycyjne podejście do życia. Tak został wychowany i podobne wartości zamierzał przekazać swoim dzieciom, jeśli się ich kiedyś doczeka. Krótko mówiąc, rzygać mu się chciało na samą myśl o tym, jak ich nowy prezydent rujnował społeczeństwo, dopuszczając i popierając takich wykolejeńców jak… ten jego sąsiad.
W domu Michaela nie tolerowano znacznie mniejszych ułomności, które szczęśliwie należały już do przeszłości. Nie było sensu rozpamiętywać. Ojciec dobrze go wychował.
Z grupką znajomych, od czasu do czasu organizowali swego rodzaju akcje, mające odrobinę uprzykrzyć życie… no cóż, pedałom. Ostatnia była chyba najbardziej poważna. Jakby nie było, tego typu ludzi nikt nie zmuszał do upodlającego życia, jakie sami sobie fundowali. Zawsze mogli zacząć być normalni, czyż nie? Mogli. Mike zdawał sobie z tego sprawę nawet lepiej niż Joe, czy Brad. A poza tym Maia kiedyś był normalny. Przynajmniej o ile pamiętał go dobrze z dzieciństwa, to wtedy wydawał się być całkiem zwyczajnym dzieciakiem. Trochę mizernym (to zresztą zostało mu do dziś), a jednak takim jak wszyscy. Wtedy go lubił, a młody zawsze cieszył się na jego widok. Kto by pomyślał, że za kilka lat wyrośnie na pieprzonego zboczeńca. Wychowywał go ojczym, ale dość szybko został sam. Facet najwyraźniej nie wytrzymał. No i trudno się dziwić.

Siedział w swoim pomalowanym na niebiesko pokoju i zgrywał ustawienia najnowszych map do samochodu klienta. Zresztą, kolor ścian prawie nie wystawał spod pokrywających ich powierzchnię plakatów i flag (inspirowanych teledyskiem Green Day). Poza posterami z koncertów i zdjęciami ulubionych zespołów, były tu również co ciekawsze egzemplarze.
Symbolika mogła wydawać się kontrowersyjna, ale Mike’owi pozwalała pamiętać o tym kim był. Albo raczej, kim być powinien. Kształtowała go. Nie mogli tego wiedzieć postronni, uznając, że zapewne zwyczajnie cieszyło go chwalenie się swoimi ideami. Ideami oficjalnie niepopularnymi do tego stopnia, że prawdopodobnie wystrój pomieszczenia, a także pamiątkowe gadżety na półkach, mogłyby stanowić nie lada problem, w wypadku, gdyby policja zrobiła mu w domu rewizję. Być może nawet uznaliby, że takie dowody były wystarczające by bezdyskusyjnie poddać go w stan oskarżenia i zaaresztować. Naprawdę musiał zacząć działać bardziej ostrożnie.
W pewnym momencie, przez ścianę od strony korytarza usłyszał kilka wrzasków. Oho, szykował się kolejny koncert… Cholerna dziwka.
Odetchnął zrezygnowany. Ustawił głośniej muzykę i udał się do salonu, żeby nalać sobie odrobinę whisky. Dostał od Joe na urodziny, więc skoro miał to korzystał. Wystukał esemesa do Angie, coś o tym, że ją kocha, żeby tylko dała mu dzisiaj święty spokój i zabrał się za czyszczenie komputera. Lepiej było się przygotować na ewentualną kontrolę.
Lubił swoją dziewczynę, to nie tak, że męczył się w jej towarzystwie, a przynajmniej nie zawsze. Angelina po prostu potrafiła zaleźć za skórę, a po ostatnich rewelacjach potrzebował odrobiny spokoju.
Kolejny krzyk był nieco głośniejszy. Usłyszał go mimo muzyki. Zmarszczył nos i uniósł głowę ponad monitorem, nadsłuchując od niechcenia. Coś było nie w porządku. Maia zwykle dawał popisy swojego głosu, ale tym razem były niby głośne, a jednocześnie jakby lekko przytłumione. Brzmiało to tak jakby miał coś w zębach. U niego też grała muzyka, ale zawodzenie stawało się coraz wyraźniejsze. Czyżby się pokłócili?
Nadstawiał ucha dłuższą chwilę, ale ostatecznie wrócił do swojego zajęcia, dochodząc do wniosku, że to przecież i tak nie jego sprawa. Niech się nawet pozabijają. Wreszcie nie będzie musiał go oglądać.
Zdjęcia oczywiście pousuwał i zaczął zastanawiać się nad tym, czy artykuły również powinien. Były sensowne, poparte naukową argumentacją. To chyba nic złego, że je posiadał. Przecież gdyby nie znaleziono zupełnie nic, to czy nie byłoby to nawet bardziej podejrzane? W ten sposób - coś tam znajdą - na tyle dużo, by na siłę nie szukać głębiej, ale na tyle mało, żeby dalej mógł czuć się bezpieczny. Tak, to brzmiało rozsądnie.
- Kurwa mać! ZAMKNIJ SIĘ PEDALE! – ryknął na głos, choć szanse na to, że Maia go usłyszał były marne.
Szloch. Cholerny płacz. Co się tam kurwa działo?!
Zerwał się jak poparzony i wybiegł na korytarz. Tutaj jęki były znacznie wyraźniejsze. Zadudnił w drzwi.
- Maia?! Otwieraj! Własnych myśli nie słyszę!
Odgłos płaczu natychmiast ucichł. Ktoś głośno dyszał. Ohyda. Nagle nastała zupełna cisza. Słychać było jedynie kiepską muzykę w tle.
- MAIA! Rozwalę drzwi jak nie otworzysz! Wiem, że tam jesteś!
Był na siebie wściekły. Że też przyszło mu mieszkać właśnie tutaj… Nie powinien się w to angażować. W ogóle nie powinno go tu być! Po chuj grzebać się w tym gównie? Mógł zawiadomić policję… Tyle, że wtedy mieliby powód, żeby odwiedzić także i jego. Może zrobić rewizję nieco wcześniej. No i co, miał pozwolić, żeby głupia ciota dała się zadźgać, albo cholera wie co jeszcze, zanim by przyjechali? Załomotał w drzwi jeszcze kilkukrotnie, nim wreszcie usłyszał czyjeś kroki.
Po chwili, w przejściu ukazał się postawny facet koło pięćdziesiątki. Miał podrapaną rękę i poplamioną krwią, elegancką, białą koszulę. W dłoni mocno zaciśniętej w pięść, nadal trzymał skórzany pasek, na jego ustach błąkał się głupawy uśmieszek. Był z siebie wyraźnie zadowolony. Pod spodniami odznaczał się solidny drąg. Mike wykrzywił usta w obrzydzeniu. Zresztą pierdolić faceta, za jego plecami dostrzegł sponiewieranego Maię. Chłopak kulił się na podłodze w jakiejś potarganej szmacie. Miał rozciętą wargę i wyraźnie się trząsł. Widział go tylko przez ułamek sekundy, bo gdy tylko sąsiad go zobaczył, czmychnął natychmiast w najciemniejszy kąt pokoju.
- Czego? Maia jest zajęty. Wróć później – warknął typ.
W Michaelu zawrzało. Wpadł w taki szał, jakby ten człowiek zrobił krzywdę jemu, a nie temu dzieciakowi. Poczucie niesprawiedliwości i nawarstwiającej się złości na to, że jedyną osobą, która zareagowała, był właśnie on, wypełniło go do reszty. Maię słychać było pewnie i na sąsiednim osiedlu, a jednak nikt nie raczył sprawdzić! Niesmak i agresja, trochę strach - wszystko to przeplatało się w nim, nakazując działanie. Zamachnął się i zdzielił niespodziewającego się ataku człowieka prosto w szczękę. Chrupnęło.
Gość zwinął się w pół, przeklinając soczyście, ale Mike nie zamierzał na tym poprzestać. Nienawidził tego podgatunku ludzkiego. Pierdolony fetyszysta. Wyszarpał go z przejścia za koszulę i kopnął w brzuch, jakby odbijał piłkę do nogi. W reakcji na to, facet przewrócił się i natychmiast zwymiotował, kaszląc przy tym, plując i próbując go wyzywać. Chyba próbował mu oddać, a może szukał oparcia? Ciężko było stwierdzić, ale bulgocząc coś niewyraźnie, przez zaciemniony kolejnym ciosem Mike’a umysł, rzucał rękoma na boki, przeklinając oprawcę. Ha! Teraz to on był tym złym? Ale prać byle dzieciaka to skurwiel potrafił. Podniósł czołgającego się mężczyznę i rzucił nim o klatkę schodową.
- Bates! Przestań, zabijesz go! – dosłyszał słaby głos z tyłu.
Nie dbał o to. Drań zasłużył na o wiele więcej. Okładał go pięściami, dopóki prawie nagi chłopak nie wybiegł na klatkę, by zacząć odciągać go od krwawej miazgi, jaką zrobił z tamtego bydlaka. Musiał opanować się choćby na tyle, by przypadkowo i jemu nie przywalić.
Otworzył drzwi budynku i wypchnął cholernego sukinsyna na zewnątrz. Dopiero gdy ten zaczął odsuwać się w panice, cały pokurczony i popluty krwią, odpuścił.
- Nigdy, powtarzam NIGDY więcej się tu nie pokazuj, bo cię zabiję, rozumiesz?! Obedrę ze skóry, skończony skurwielu! – krzyknął za nim.
Wrócił do środka, gdzie na korytarzu stał posiniaczony Maia. Chłopak był wyraźnie przerażony. Normalnie pewnie wyzywałby i jego, a potem wrócił do siebie udając, że cała sytuacja nigdy nie miała miejsca, ale widząc go takim… jakoś nie mógł.
- Nie bój się, już wszystko dobrze – stwierdził mało przekonującym głosem. – Wezwać pogotowie, czy coś?
Walczyły w nim sprzeczne emocje. Nie znosił tego chłopaka, a jednocześnie coś się w nim kruszyło. Maia był mężczyzną, nie jakąś panienką, powinien umieć się obronić, czyż nie?! Tymczasem patrząc na niego, widział tylko ofiarę, desperacko potrzebującą wsparcia.
- O czym ty mówisz?! Na moich oczach prawie zabiłeś człowieka i mówisz, że wszystko będzie dobrze?!
- Zamknij się i nie rycz już – odezwał się subtelnie. – Nikt ci nic nie zrobi ani o nic cię nie oskarży. Jeśli będzie trzeba powiem, że napadłem go dla zabawy, nie wspomnę o tobie, idioto.
Podszedł do niego, żeby chociaż z grubsza ocenić obrażenia. Skóra na nogach Mai była czerwona, w wielu miejscach popękana, ale chyba nie stało mu się nic poważniejszego.
- Czy ty siebie w ogóle słyszysz?!
Słyszał. Gadał bzdury. Chciał go uspokoić, ale nie potrafił. Sam trząsł się z bezradnej wściekłości. Ciekawe jak wiele takich sytuacji miało miejsce wcześniej. Nie był w stanie wypchnąć z głowy setek spiętrzających się, potwornych myśli. Atakowały go ze wszystkich stron. Czyżby dlatego czasem nosił makijaż? Tyle, że Maia miał za swoje! Dostawał to, czego sam chciał, czyż nie? I niby jak miał go teraz uspakajać, skoro sam był jednym, wielkim chaosem…
Spróbował wejść do mieszkania chłopaka, żeby jeszcze w środku sprawdzić, co dokładnie się wydarzyło, ale ten natychmiast go wypchnął.
- Nie! Idź stąd Mike.
- Przecież cię, kurwa, nie zjem! – wrzasnął w nerwach.
- Wynoś się!
Tak oto mu dziękował! Zamykając mu drzwi przed nosem. Pieprzony gówniarz! Bał się go. Wyraźnie się bał, a on pogarszał ten stan swoją upartością. Bo niby po co sterczał pod jego drzwiami, już po fakcie? Bez sensu! Przecież nagle nie zaczną ze sobą rozmawiać, a Mike bynajmniej, wcale by tego nie chciał. Na dłuższą metę nie chciał mieć nic wspólnego z tym dziwolągiem. Najlepiej byłoby się wreszcie wyprowadzić i zapomnieć o nim raz na zawsze.

10 komentarzy:

  1. Ale że co?że Maia lubi ostry sex?pozdrawiam Anya

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :) Niezupełnie lubi, a na pewno nie aż tak, jak tutaj. W tym przypadku miał po prostu pecha. Pozdrowienia :)

      Usuń
  2. Aaaa...ok,trochę się zmartwiłam ,ale to znaczy ze Mike go naprawdę uratował, dzięki, bede czekać na następne rozdziały, zapowiada się bardzo ciekawie. Pozdrawiam Anya

    OdpowiedzUsuń
  3. Oo...niezle sie zapowiada ♡♡♡ ladna pobudka i zerkam a tu rozdzialik ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała przyjemność po mojej stronie :D Chociaż sam początek może być momentami trudny do przegryzienia.

      Usuń
  4. Hej,
    ok to ja ;) tamte skomentuję prędzej czy później... choć teraz chcę być na bieżąco (no drugi rozdział jest ale mówi się trudno...)
    dopiero pierwszy rozdział więc jedynie można powiedzieć, że interesująco się zapowiada, ale powiem szczerze, że Mika nie polubilam jak na razie wkurzają mnie tacy ludzie... choć ma plus, bo niby obgadywał Mite, ale mu pomógł...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Basiu :) Zakładałam, że Mike nie spotka się z miłością od pierwszych stron opowiadania, ale musiałam go tak zarysować, żeby całość miała sens. Ta historia ma za zadanie pokazać zmianę głównego bohatera. Jego sposób myślenia z czegoś tam wynika i stopniowo będzie go można poznać coraz lepiej, daj mu szansę - jemu też jest trudno ;)
      Pozdrowienia!

      Usuń
  5. Hejeczka,
    zapowiada się na bardzo ciekawe opowiadanie, choć to dopiero początek, cóż ja moge powiedzieć nie przepadam za takimi osobami jak Mike takie zachowanie bardzo mnie wkurza... jak to się mówi kto najgłośniej szczeka sam jest... ale zyskal wielki plus bo najpierw trochę na Mite gadał ale mu pomógł...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczeka,
    no naprawdę to opowiadanie zapowiada się na bardzo ciekawie, takie zachowanie jak Mike'a bardzo mnie wkurza... ale zyskał u mnie plus bo najpierw trochę gadał na Mite, ale potem mu pomógł...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...