Tam gdzie licho nie śpi - cz. 3

Cześć! Niniejszym uporałam się z pierwszą częścią tej historii. Zajęło mi to duuużo więcej czasu niż miało, ale sporo rzeczy zmieniłam z pierwotnej wersji, która końcowo wydała mi się trochę zbyt makabryczna ;) Niedługo powinnam dodać opowiadanie na Beezar, ale spokojnie, tutaj będzie wpadało w odcinkach ;) Mam nadzieję, że historia przypadnie Wam do gustu! 

Bardzo dziękuję za Wasze wsparcie w czasie największej posuchy <3 Pomagało mi zbierać się do pisania, nawet jeśli zmęczenie brało górę. Życzę Wam miłego czytania :)


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.

 

* 4 *

 

Robiło mu się zimno. Nie licząc wykrzywionych okularów, miał na sobie tylko cienkie, bawełniane spodnie od piżamy i szlafrok. Nawet pantofli nie założył. Chociaż prawdopodobnie i tak byłby je zgubił w czasie swej brawurowej ucieczki, więc właściwie, co za różnica?

Mózg bandytów siedział obok niego i przegryzał odkrawane dużym, ostrym nożem kawałki zielonego jabłka. Przypatrywał mu się badawczo, jakby się nad czymś zastanawiał. Trwało to chwilę, najwyraźniej myślenie było dlań skomplikowanym procesem, lecz wreszcie zdecydował się wyciągnąć obrzydliwy knebel z ust Daniela. Od razu go zemdliło. Dobrą chwilę starał się powstrzymać żołądek przed nieplanowaną ekspansją nikłej zawartości na zewnątrz.

- Kim jesteś i co tu robiłeś? – zapytał. – W takim przyodzieniu? – prychnął zuchwale, stopą odsłaniając fragment szlafroka mężczyzny. – W lesie? O tej porze roku? – wymieniał, lustrując go uważnie.

Miał dziwnie perwersyjny ton głosu. Przynajmniej dokładnie w taki sposób Daniel to odbierał. Pora roku, porą roku - bez względu na wszystko - w samych gaciach, byłoby mu zimno nawet na własnej kanapie. Czego ten typ się spodziewał? Że odpowie mu, że spacerował?

- Co ze mną zrobicie, kiedy już potwierdzicie, że nie jestem tym którego szukacie?

Możliwość zaspokojenia ciekawości tego mężczyzny, miał serdecznie w dupie. Obawiał się o swoje zdrowie i życie, nie miał pojęcia co się z nim tak właściwie działo, a coraz częściej dochodził do wniosku, że zupełnie pewnie leżał teraz podpięty pod szpitalną aparaturę i majaczył w gorączce.

- Pewnie i tak zginiesz. Nie możemy ryzykować, żebyś komuś opowiedział co widziałeś.

- Przecież nic nie…! – Na powrót został uciszony kneblem, choć chyba tylko dla zasady, bo bez sznura od razu zdołał go wypluć.

- Zbyt wielu ludzi pragnie złapać leśne licho, a nam jest on bardzo potrzebny – powiedział spokojnym, wręcz kojącym głosem. – Bardziej niż innym.

- Pojęcia nie mam, o jakim lichoniu mówisz! Nie wiem też, jakim cudem mówię w języku, który brzmi dla mnie kompletnie obco i nie wiem co robię w miejscu, które wygląda na wytwór wyobraźni kogoś znacznie bardziej kreatywnego ode mnie! Chcę tylko wrócić do domu! Muszę się wreszcie obudzić… - sapnął, uderzając głową o pień trzymającego go sztywno drzewa. – To mi się wszystko tylko zdaje… Proszę…

Nim skończył zdanie, knebel wrócił na swoje miejsce. Tym razem na dobre. Najwyraźniej mózg nie miał ochoty słuchać jego wersji wydarzeń. Szpetny mężczyzna wymownie przewrócił oczami i powrócił do ogryzania nieumytego owocu.

Szarpał się długo, ale w końcu zmuszony był pogodzić się ze swoim beznadziejnym losem. Nie miał pojęcia co robić. Co ciekawe, taki poziom bezradności był nieco pocieszający, bowiem gdyby Daniel posiadał jakąkolwiek szansę na ucieczkę, mógłby się obwiniać o niewykorzystanie jej. A tak - w obecnej sytuacji mógł tylko siedzieć i wzdychać, czekając na cud. Co też czynił. Podczas gdy wkoło robiło się coraz chłodniej, a ziemia spowijała się wilgotną woalką wieczornej rosy, Peterson starał się przypomnieć sobie wszystkie książki i filmy, w których bohaterowie znajdowali się w podobnych tarapatach. Nie było to łatwe, bowiem z utrapieniem zmuszony był uświadamiać sobie, że takowi zwykle posiadali zdolniejszych od siebie kompanów, bądź też sami byli rosłymi, dzielnymi wojakami, znającymi przebiegłe sztuczki, pozwalające im uwalniać się z przeróżnych opresji. On mógł co najwyżej policzyć rachunek prawdopodobieństwa szansy na swoje uwolnienie, a wynik niestety nie napawał optymizmem. Zawisł bezwładnie na sznurach, wpatrując się w przestrzeń przed sobą.

Mężczyzna, którego imienia nie znał, dla odmiany zajął się ostrzeniem swojego wielkiego noża o skórzany pas, robiąc przy tym minę, jakby wpatrywał się w cycki wiejskiej dziewuszki, podającej piwo w najpaskudniejszej spelunie tutejszych okolic. Daniel przyjrzał mu się dokładniej. Mężczyzna miał haczykowaty nos, w którego przegrodzie tkwił prawdopodobnie złoty – choć wyjątkowo paskudny - okrągły kolczyk z łańcuszkiem. Miał też smagłą cerę i nawet ładne, ciemne oczy, oraz mniej ładne, krzaczaste brwi. Wpatrując się w jego potargane, długie włosy, obarczone godnymi podziwu zakolami na skroniach, matematyk dostrzegł niewielki ruch za drzewami.

Przegnał myśli zajęte rozważaniem, ileż to wszy musiało znajdować bezpieczne schronienie na głowie tego człowieka i zmrużył oczy, wpatrując się w nienaturalnie poruszający się krzew. Nigdy nie przykładał wagi do nazewnictwa roślin bardziej wyszukanych od bławatków, ale nie zdziwiłby się, gdyby taki właśnie krzew, widział na oczy pierwszy raz w życiu. Był bardzo kwiecisty i posiadał duże, czerwone owoce. I powarkiwał. Jak to, powarkiwał…?

Kiedy już powstrzymał się od nieplanowanej defekacji we własne spodnie od piżamy, Daniel wbił wzrok w charakterystyczną gęstwinę. Starał się nie wyglądać przy tym, jakby skupiał się na powstrzymanej czynności, by tym samym nie zwrócić na siebie uwagi mężczyzny siedzącego obok. Nie było to jednak łatwe, ponieważ za cholerę nie mógł uwierzyć w to co widział. Na ugiętych łapach, z pochylonym łbem, skradał się ku nim czarno-popielaty wilk z groźnie obnażonymi, żółtymi kłami. Był większy od tych, które Daniel widywał w zoo, większy nawet od tych największych, jakie widział na Discovery Channel. Był ogromny! Nie mogąc krzyczeć, wytrzeszczył oczy, coraz intensywniej wpatrując się w bestię. Czy w tych realiach istniało coś, co mogłoby pogrążyć go jeszcze bardziej? Sparaliżowany strachem pozwolił tej jednej, działającej komórce w mózgu analizować, czy lepiej było milczeć i pozwolić wilkowi na swobodny atak zza pleców, czy szarpać się, by zaalarmować nieświadomego zagrożenia bandytę i mieć nadzieję, że wilk instynktownie pogna za uciekającą ofiarą, zamiast zadowolić się łatwym łupem.

Na twarzy nauczyciela musiał zagościć ślad niepokoju.

Przynajmniej.

W każdym razie, mózg ostatecznie zwrócił uwagę na mimikę jego przystojnej twarzy. Natychmiast rozejrzał się czujniej. Na swoje nieszczęście nie zdążył zauważyć potwora. Nie był w stanie zareagować, choć i tak nie miałby szans się obronić. Bestia rzuciła się do jego nieogolonego podgardla, w ułamkach sekund łamiąc ludzki kark. Wymachujące ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Chwilę później, cały korpus zwalił się u stóp Daniela.

W szmacianym kneblu zginął przeraźliwy krzyk matematyka. Zginie! Niechybnie, za moment zginie, pożarty przez to wielkie, diabelskie bydle! Cóż, przynajmniej nie będzie musiał umierać na głodowej emeryturze nauczyciela. Zawsze to jakieś pocieszenie. Zastanawiające o czym człowiek myśli tuż przed śmiercią.

Zacisnął powieki czekając na atak.

Atak, który nie następował.

Gdy po przedłużającej się w nieskończoność chwili nienaturalnego wykrzywienia twarzy, ze strachu uchylił wreszcie powieki, był zupełnie sam. On i trup.


 

* Rew *

 

Przyglądał się leniwie trzem nimfom, wesoło figlującym w stawie. Ich towarzystwo znosił znacznie chętniej niż czyjekolwiek inne towarzystwo, a to z tej prostej przyczyny, że leśne duszki raczej stroniły od rozmów z nim. Były jedynie urodziwym uzupełnieniem widoku przejrzystej toni, kęp paproci i zwieszających się ciężko gałęzi starej wierzby. Nie wymagały specjalnego skupienia, nic od niego nie chciały i co najważniejsze, nie stwarzały zagrożenia.

Słońce już wprawdzie zaszło, ale tutaj, w najgęściej porośniętej części głuszy i tak panował lekki półmrok. Porę dnia najlepiej określała temperatura ziemi i rosa na trawie. Przymknął oczy. Wsłuchał się w dziewczęce chichoty i plusk wody. Pogładził ziemię czułymi opuszkami palców, szponami ryjąc cieniutkie rowki w jej powierzchni. Trawa była przyjemnie ciepła. Owady brzęczały, jak co dzień. Nic nie wskazywało na to, że ten błogi dzień, miał okazać się ostatnim spokojnym dniem jego niezbyt długiego życia.

Nad stawem czekał aż porosty i pnącza, jakie pieczołowicie wybierał do matecznika, wyprodukują dość tlenu, by mógł tam wrócić. Wprawdzie nie potrzebował owego pierwiastka zbyt wiele, lecz nie opuszczał swej nory od tak dawna, że nawet dla niego zaczynało być ciężko o oddech. Naturalne pory w glebie, korytarze w korzeniach, a nawet tlen pobierany ze stawu, nie wystarczały, by mógł zaszyć się pod ziemią na dobre. Były tego pozytywne strony. Dea i Tesemerite zaplotły mu włosy w fantazyjny warkocz, co - musiał przyznać - było znacznie bardziej wygodne od szurania włosami po trawie. W takiej formie sięgały mu zaledwie kostek.

Pierwszym niepokojącym objawem, okazała się być cisza. Nimfy rozpłynęły się w powietrzu, jak bańki na wodzie. Natychmiast poderwał się na nogi i zastygł przykucnięty, strosząc długie uszy. Obnażył kły i wywinął górną wargę, wciągając poruszone powietrze. Śmierdziało ludźmi. Nienawidził ludzi.

 

Naiwnie sądził, że nie uda im się dotrzeć nad staw w Czarnej Kniei. Teraz, skryty w koronie dorodnego kasztanowca, przyglądał się trzem ludzkim mężczyznom. Byli paskudni nawet jak na standardy swojego gatunku. Zdołał wywęszyć, że na jego nieszczęście byli wyposażeni w zgłębniki z antorium. Miał nadzieję, że nie mieli ich wiele, bo wyraźnie wyczuwał bijącą od nich magię. To nie były te tańsze, pospolite kulki od byle handlarza. Musiał je przygotować jakiś magik, ale nie rozpoznał go po zapachu. Na pewno nie był to nikt ze szkoły Nechtana. Nechtan… Jego obrońca, jego mistrz… on nie dopuściłby do tego. Gdyby któryś z jego studentów wytwarzał i sprzedawał te piekielne pułapki, wyrzuciłby takiego osobnika precz. Ale nawet on nie mógł mieć władzy nad każdym magiem działającym w okolicy.

Nikłe szczęście wnet przestało mu dopisywać. Jeden z ludzi zaproponował próbną salwę. Wbili w glebę palik z jakimś dziwnym ustrojstwem, które poczęło się prędko kręcić, a obracając się wystrzeliło wiązki zgłębników po linii okręgu, we wszystkich kierunkach. Chmura brudnego, duszącego pyłu uderzyła go prosto w twarz, momentalnie zmieniając barwę na jaskrawy odcień płatków pospolitego oleandra. Dwóch z trzech tropicieli krzyknęło, trzeci strzelił pociskiem z siatką. Ostatnim przytomnym zrywem, udało mu się zgnieść chrząszcza spacerującego po gałęzi, na której siedział. Wypełnił go życiem i umknął przez jedno z niedużych ok siatki.

Dawno tego nie robił. Uzbierało się nieco zbędnej materii, ale jego cenna wylinka nie zatrzymała tropicieli na długo. Po chwili, w ciele młodej srany, umykał przed świszczącymi mu nad głową bełtami. Był szybki, lecz wąskie kopytka zwierzęcia zapadały się w mech, a kolczaste krzewy, drapały delikatne boki łani. Nie dawał rady biec dłużej. Czuł, że przegrywa to starcie. Był pewien, że jeśli zdobędzie się na jeszcze większy wysiłek, padnie z wycieczenia. Serce waliło mu jak oszalałe, gęstwina, tak przyjazna w jego własnym ciele, w tym stanowiła pułapkę.

Dobiegł do polany. Wiedział, że na otwartej przestrzeni będzie zgubiony. Bał się porzucić ciała nosiciela, by nie zostawić śladów. W głębi serca, poddał się już, choć z ostatkiem nadziei, która za nic nie chciała się od niego odczepić, skrył się pod pobliskim krzewem. Dygotał tak silnie, że gdyby nie powiew wiatru, dobiegający z pustej przestrzeni, wprawny tropiciel zdemaskowałby jego kryjówkę bez większego problemu.

- Tam jest! Łapcie go! – usłyszał.

Ziemia dudniła pod stopami łowców, przebiegających tuż obok niego. Nie zatrzymali się.

6 komentarzy:

  1. Hejeczka,
    dopiero teraz zauważyłam, że pojawił się nowy rozdział...
    melduję swoją obecność tutaj, liczę że na następny rozdział to czekać za długo się nie będzie ;)
    a jak Twoje zdrówko i maleństwa :)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i też życzymy! ❤️
      Zwłaszcza w tych głupich czasach. A nowy rozdział już dostępny 😉

      Usuń
  2. Hejka, hejka,
    wspaniała niespodzianka, że już nowy rozdział jest... chyba opcja co tygodniowa do mnie bardziej przemawia...
    wspaniały rozdział, muszę powiedzieć że coraz bardziej ciekawie tutaj się robi... biedny Daniel, a myślałam że ta bestia go zaciągnie do swojej jaskini...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    fantastycznie, uch o matko coraz ciekawiej tutaj, biedny nasz Daniel, ach myślałam że bestia zaciągnie go do swojej jaskini ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    cudnie, uch o matko coraz ciekawiej się tutaj dzieje, biedny Daniel a ja miałam myśl że bestia zaciągnie go do swojej jaskini ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, coraz ciekawiej się tutaj dzieje, biedny Daniel, myślałam że bestia zaciągnie go do swojej jaskini ;) ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...