Tam gdzie licho nie śpi - cz. 5

 Kto czekał? Szósty rozdział poleca się do czytania :) Z tego co pamiętam, to chyba siódmy wypada dłuższy, ale to za tydzień ;)

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

* 6 *

 

Zerwał się na równe nogi i wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Widok, jaki mu się ukazał, był widokiem w stu procentach poświadczającym poważną chorobę psychiczną. W zaciśniętej pięści nauczyciela znajdowały się kosmyki długich, złoto-zielonych włosów. Bardzo podobnych do tych, jakie wcześniej widywał w zaroślach. Zaś ich właściciel zwisał do góry nogami na gałęzi, rosnącej tuż nad wymiecionym z gałązek, uprzednim miejscem spoczynku mężczyzny. Co więcej – wcale nie był pająkiem. Był chłopcem. Za to chłopcem, tak bardzo do ludzkiego chłopca niepodobnym, że matematyk mógłby zaryzykować stwierdzenie, że bliżej mu było do jakiegoś… elfa? Tyle, że przecież elfy winny być dostojne, piękne i powabne - a przede wszystkim nie powinny istnieć, czyż nie? - Ale… to coś? Mężczyzna boleśnie uszczypnął się w udo. Kilkukrotnie zacisnął i otworzył powieki, ale dziwaczny osobnik nadal wisiał tam, gdzie wisiał, wbity pazurami w grubą gałąź drzewa. Szamotał się lekko, robiąc w swej niezbyt wygodnej pozycji, co tylko się dało, byleby nie spaść na wciąż szarpiącego go człowieka. Szczerzył ostre zęby, mrużąc wściekle żółte oczy i kładł po sobie długie, spiczaste uczy. Na wzór skrzydeł motyla, był jakby delikatnie pokryty złotym pyłkiem. Dało się to zauważyć w świetle słonecznym. Skóra stworzenia miała blady odcień leśnego runa, miejscami brudno-oliwkowy, a jej faktura przypominała odrobinę gadzie łuski. Głównie na udach i przedramionach. Miał też dwie pary najprawdziwszych rogów – bliżej czoła krótkie i ostre, a za uszami wykręcone, przywodzące na myśl korzenie. Pomiędzy nimi spływały złote pasma włosów, fantazyjnie uplecione w kilka dobieranych warkoczy przy głowie, łączących się w jeden, wyjątkowo gruby, choć trochę rozwalający się splot. Sterczały z niego cienkie patyczki, a luźne, oswobodzone kosmyki spoczywały na liściach i wciąż – w garści Daniela. Uświadomiwszy sobie ten fakt, momentalnie go puścił.

Pierwszy szok mozolnie ustępował, zastępowany najzwyklejszym w świecie strachem. Cholernie ciężko było opisać to co widział. Było zupełnie tak, jakby każda kość tej istoty znajdowała się bliżej skóry niż u zwykłego człowieka. Stwór wyglądał groźnie. W głowie wytresowanej na filmach i grach komputerowych, jawił się niczym władca lasu, który za moment miał rozprawić się z nieproszonym gościem. Wzrok Daniela ślizgał się po nim tak szybko, że zakręciło mu się w głowie. Wgapiał się w niesłabnącym szoku, nie dobywając słów. Hello darkness my old friend… - zanucił w myślach.

- Bardzo przepraszam! – wyjąkał wreszcie, słysząc przy tym śmiesznie piskliwą wersję własnego głosu. – Ja… pójdę sobie, dobrze? A ty zostań tam, gdzie jesteś i najlepiej w ogóle się stamtąd nie ruszaj. Już mnie nie ma… - ostrożnie cofnął prawą stopę. – Nie chciałem naruszać twojej przestrzeni osobistej. Żywię nadzieję, że nie wyrwałem ci włosów… - Ostatni kawałek urwanego złotego włosa, wytarł w tył spodni. Liczył na to, że niezauważalnie.

Stworzenie ciskało gradem z oczu, ale przymknęło usta, bacznie go obserwując. Daniel powoli stawiał stopy do tyłu, krocząc w bezdechu. Krok za krokiem, niespiesznie oddalał się od potwora. Na wszelki wypadek nie zrywał kontaktu wzrokowego. Czuł, że miał do czynienia z drapieżnikiem, a sam nie zamierzał stawać się ofiarą. Nie przemyślał tylko jednego. Otóż usnął nad urwiskiem. A teraz niebezpiecznie się do niego przybliżał, wcale o tym nie pamiętając.

- Tam jest! Na górze! – usłyszał czyjś triumfalny ryk. – Skurwiel tym razem nam nie ucieknie!

Odwrócił się, kompletnie nie nadążając za biegiem wydarzeń.

W dole spostrzegł kilku mężczyzn z bronią, a wśród nich również tych dwóch, którzy raczej nie pałali do niego miłością.

Nim zdążył zareagować, jego nowy znajomy rzucił się na niego. Ugryzł go ostrymi jak żyletki zębami w szyję, w odpowiedzi na co, Daniel wyprężył się niczym kij od szczotki i padł sparaliżowany na twarz. Chwilę później został przerzucony przez kościste ramię, a parę chwil później, wciągnięto go na szczyt rozłożystego drzewa. Pewnym było, że chwilowo zniknęli oprawcom z radarów. Matematyk nie widział nic, poza kołdrą wielkich, soczyście zielonych liści starego buku. Bynajmniej nie sprawiło to, że poczuł się bezpieczniej.

Stwór oparł go o pień i patrząc nań znacząco, przyłożył sobie palec wskazujący do ust. Matematyk i tak nie byłby w stanie się odezwać, więc owo uciszanie go, mógł sobie zupełnie i całkowicie wsadzić w… - w to co tam miał pod przepaską z lisiego futra. Cóż, przynajmniej dowiedział się, że bestia potrafiła się logicznie porozumiewać. Z tejże obserwacji Daniel wysnuł wart uwagi wniosek. W razie potrzeby będzie mógł błagać o litość. To już coś. Co ciekawe, stwór zdawał się stracić zainteresowanie swoją niedoszłą ofiarą. Najwyraźniej mógł polegać na swoim jadzie, cudownie. Skradał się bezszelestnie w dół, na niżej położone gałęzie, skąd wydawał się obserwować sytuację. Wolne, złote kosmyki, które już wcześniej wysmyknęły się z warkocza, wadziły o listki i cieńsze patyczki, niekiedy zbierając je za sobą. Ruchy stworzenia kojarzyły się Danielowi z wielkim gekonem. Palce rąk i stóp wydawały się dosłownie przyklejać do kory, a długie szpony kotwiczyły chwyt w wymagających tego chwilach. Chcąc, nie chcąc, nauczyciel skupił wzrok na płynnych ruchach mięśni jaszczuro-elfa. Pracujące przy najmniejszym geście, zdawały się dosłownie płynąć pod zielonkawą skórą. Unoszące się na zmianę łopatki miały w sobie coś kociego. Ten potwór był… dziwnie piękny. Dziwny, pokraczny, a przy tym, taki jakiś… sprężysty. I, o zgrozo, wszystkie te wnioski budziły nadpobudliwą fascynację mężczyzny. Jakby już samo przebywanie w towarzystwie stwora, było podniecające. Jakby wysycał otoczenie własnym rodzajem uzależniających feromonów. Przeszło mu przez myśl, że mogła to być pułapka. Że miał poczuć się w taki sposób. Ale w tamtej chwili nie dbał o to. Wszędzie widział niteczki jego włosów. Ich blask. Słyszał jego ciche pomruki. Podziwiał gadzią skórę pokrytą magicznym pyłkiem… Był tego pewien... Wszystko to… Ale przecież musiał się otrząsnąć. Był w niebezpieczeństwie! Nie miał go oglądać, musiał uciekać… Ale przecież nie mógł uciekać… Dziwne ciepło rozchodziło się po ciele nauczyciela, skronie napinały się, jakby ktoś za nie ciągnął.

Tymczasem stwór wyraźnie nadsłuchiwał i obserwował. Jego elfie, błoniaste uszy strzygły w różnych kierunkach. Dopiero po kilku minutach, być może po znacznie dłuższym czasie wpatrywania się z niezdrowo bijącym sercem, Daniel dołączył do tych czynności. - Dobry boże, słabo w ciebie wierzę, ale zrób coś… – zaskomlał w myślach.

W pewnym momencie potwór odwrócił się do niego, posyłając pełne oburzenia i niezrozumienia spojrzenie. Powtórzył uciszający gest, wskazując przy tym na klatkę piersiową Daniela. Całą dłonią odegrał pantomimę szybko bijącego serca. Cóż, jeśli miało to matematyka uspokoić, to przyniosło dokładnie odwrotny skutek. Daniel wpadł w panikę. Jak przyszło mu usłyszeć, w doskonałym momencie.

- Gdzie to cholerne licho jest?! – sapał jeden ze zbirów.

- Nadal nie masz pewności, że to on – odpowiedział mu ktoś.

- Jak nie on, to kto?! Zabił Benjamina! Sam widziałeś! Zębami!

- A więc musiał być w innym ciele, matole. Po cóż miałby wracać do tamtego faceta?! Bo miał ładną buźkę?!

- Gdyby tego nie zrobił, facet leżałby martwy. Musiał całkiem żywo spierdalać, jak na trupa. Skąd mam wiedzieć, co siedzi w umyśle takiej kreatury?!

Lekko podłechtany koślawym komplementem, nauczyciel zdał sobie wreszcie sprawę z tego, że to właśnie jego szukali. Tego stwora! Nie miał pojęcia, dlaczego, ale być może, gdyby znaleźli ich razem, to Daniela by wypuścili. Przecież był niewinny! Tyle, że na niewinnego nie wyglądał. W dalszym ciągu miał na sobie ubrania martwego kompana tamtych mężczyzn. Wątpił, by dali mu czas na wyjaśnienia.

- Ty jesteś tym… lichem, o którym ciągle mówią, prawda? – ośmielił się szepnąć, gdy odrętwienie ciała ulżyło odrobinę.

Istota obnażyła kły.

- Nie, nie! Nie miałem nic… - wyjąkał pospiesznie.

Licho, czy nie, stwór mocno zatkał mu usta ręką. Szpony zadrapały skórę, a śladowe ilości odwagi Petersona odpłynęły w niepamięć. Przyspieszony oddech, powodował, że mimowolnie zaciągał się zapachem stworzenia. Pachniał… lasem. Sosnowymi igłami i brzozą. Mokrą ziemią. Gliną i kamieniem. Nagrzanym na słońcu drewnem. Ale też… koniakiem i piwonią. Tak przyjemnie…

Licho fuknął cicho, uciszając szczątkowy protest mężczyzny. Puścił drgające z napięcia usta matematyka, zwracając uwagę na jego nawarstwiający się problem. Na twarzy stwora zagościł perfidny, dość upiorny uśmiech.

- To nie tak… - szepnął Daniel w chwili, gdy ręka istoty powędrowała do miejsca wskazującego na to, że wbrew zapewnieniu mężczyzny, było dokładnie tak, jak być nie miało.

- Widzę, że chcesz się pobawić…? Ale czy to dobra pora na to? – Głos istoty był dziwnie syczący i pusty, niczym echo. Mówił, jakby nie leżało to w jego naturze albo jakby nie robił tego od bardzo dawna.

- Mówisz…!

Stwór zachichotał tym samym wrednym chichotem, który prześladował go wcześniej w lesie. I nagle stało się na wskroś jasne, skąd ów głos dochodził i dlaczego nikogo wtedy nie zauważał. Musiał czaić się w cieniu. Daniela przeszedł dreszcz. Dreszcz zbierający na wymioty. Jakby połknął ośmiornicę, która od środka czyniła wyuzdane rzeczy jego jelitom.

- Jesteś elfem? – spróbował przerwać napięcie.

- Wyglądam ci na elfa, człowieczku? – prychnął z czymś na kształt pogardy. – Niech będzie, mogę nim być.

Matematyk nie dostał swojej szansy, by pociągnąć temat. Uśpił go narkotyczny zapach stworzenia. Licho ocierał się o niego, podobnie jak kot znaczący swoje terytorium. Pyłek pokrywający skórę potwora, drażnił nozdrza. Później nie był już pewien, czy śnił, czy rzeczywiście brał udział w tym demonicznym akcie. W pamięci Daniela wyraźnie wyryło się jedynie wspomnienie żółtych oczu, świdrujących go z każdej strony. Miał wrażenie, że pod tym spojrzeniem nie obnażał wyłącznie ciała, ale i najskrytsze zakamarki duszy.

5 komentarzy:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, tu ma być cichutko a Daniel wciąż ma pytania, oby ich nie znaleźli, a to licho w wydaniu takim chochlikowym cudiwnie
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    och tu ma być cicho, a Daniel wciąż ma pytania, oby ich jednak nie znaleźli, ale to licho w wydaniu takim chochlikowym cudownie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ach tu ma być cicho a Daniel wciąż ma pytania, oby ich nie znaleźli, ale to licho w wydaniu takim chochlikowym jest cudownie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ma być cicho a Daniel wciąż ma pytania,l ;) oby ich tylko nie znaleźli, a licho w wydaniu chochlikowym jest cudownie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ma być cicho a Daniel wciąż ma pytania :) oby ich tylko nie znaleźli, ale to licho w wydaniu takim chochlikowym jest bardzo cudownie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...