Tam gdzie licho nie śpi - cz. 2


Hej, hej, zombie się melduje ;)  
Niniejszym wrzucam kawałek i idę popracować nad dalszym fragmentem, żeby ruszyć do przodu póki moja mała pijawka śpi :D 

P.S.: Wybaczcie mi literówki i inne takie. Jestem pewna, że coś przeoczyłam...
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-


* 3 *

- Jak się czujesz? – zapytała Kate.
Wyglądała na zmęczoną. Pod jasnymi oczami rysowały się sine cienie, a włosy, które zwykle kręciła w zgrabne loki, opadały smętnymi kosmykami na jej zbyt chude ramiona.
- Lepiej – odparł słabo. – Gdzie jesteśmy?
- W twoim mieszkaniu, a niby gdzie? Przecież sam przyszedłeś.
- C-co? Nie! Musimy stąd iść! – ożywił się natychmiast.
Panika ogarnęła jego ledwo odprężony umysł. Daniel zerwał się z łóżka. Niestety, przypłacił to natychmiastowymi zawrotami głowy, więc Kate szybko udało się go ponownie wpakować pod kołdrę.
- Co ty wyrabiasz?! Dopiero się ocknąłeś! Zresztą wczoraj sam prosiłeś, żeby cię wypisali! W takim stanie! – Kobieta wyglądała na nie mniej przerażoną tym faktem od niego. – Dobrze, że miałeś mój numer podpisany jako alarmowy i że od razu zadzwonili po mnie! Nie wiem co by się z tobą stało! Lekarz twierdzi, że chciałeś wracać na piechotę. Kompletnie ci odbiło?! Nie wiem co bym…
- Nie pamiętam! Nic z tego nie pamiętam! – jęknął, wymachując rękami.
Z całego potoku słów przyjaciółki nie zarejestrował zbyt wiele. Za bardzo skupiony był na próbie odtworzenia wspomnień z minionej nocy. Im mocniej wytężał mózg, tym mniej udawało mu się skupić. Kilka minut później nie był w ogóle pewien, czy to co pamiętał faktycznie miało miejsce.
- Daniel…
Chciało mu się płakać. Obraz zmartwionej twarzy Kate, wcale nie pomagał. Ukradkiem zerknął na swoją dłoń. Przynajmniej te potworne ślady zniknęły. O ile rzeczywiście tam były…
- Em… - zaczął niepewnie. - Czy lekarze mówili coś o mojej nodze? – zdecydował zapytać.
Może tylko mu się wydawało…?
- Jest stłuczona, ale poza powierzchownymi rankami nic poważnego się nie stało. Większy problem mamy z twoją głową – powiedziała, a wtedy jej głos delikatnie się załamał. – Masz jakiegoś krwiaka – szepnęła, na siłę przywołując emocje do porządku. - Nie jest duży, ale trzeba pilnować, żeby ci się nie porobiły skrzepy. Przepisali ci zastrzyki. – Kate wskazała na niewielką papierową torebkę, leżącą na szafce nocnej. – Daniel! Masz je brać! – zastrzegła.
- Ale chyba nie jest aż tak źle? – odważył się zawyrokować.
Mina jego sąsiadki prędko kazała mu ów pogląd zweryfikować.
- Jest źle – westchnęła ciężko, a jej oczy przygasły w ślad za głosem. - Nie chciałam mówić ci tego tak od razu, ale chyba nie mam wyboru. Nieuczciwie byłoby ukrywać przed tobą coś, co bezpośrednio tyczy się twojego życia – sapnęła ze zgrozą. - Pobrali ci krew do badań, a wyniki wyszły… no delikatnie mówiąc, niedobre. Lekarz nie mógł uwierzyć, że jeszcze funkcjonujesz.
Daniel spijał z jej ust każde słowo, coraz szerzej otwierając własne. Chciał pytać, chciał zaprzeczać, jakoś bronić się przed nieuniknionym lub prosić przyjaciółkę, by jednak nic mu nie mówiła. Na ten moment, nie mógł się zdecydować, która z emocji brała górę, ale nigdy tak jasno jak teraz nie docierało do niego, że jednak bardzo cenił sobie własne zdrowie.
- Podsłuchiwałam, bo nie chcieli mi nic powiedzieć poza jakimiś ogólnikami. Srał ich pies - wtrąciła. - Podobno ponowili badania, a nawet zrobili je na innym sprzęcie, bo myśleli, że ten od nich się spieprzył. Wyniki były takie same. Wygląda to tak, jakbyś… - przymknęła powieki. – Jakbyś… Tylko błagam cię, nie wpadaj w panikę – wtrąciła szybko.
- Jakbym, co?! – nie wytrzymał.
- Lekarz użył takiego porównania… Jakbyś… miał jakąś dziwną odmianę HIV... – źrenice matematyka rozszerzyły się, prawie przysłaniając tęczówki. – Ale zaraz potem zaczął tłumaczyć, że to zupełnie coś innego!
- Co takiego?! Niby skąd?! – wykrzyknął. – Kurwa mać! Kurwa… Kurwa mać… - Rozdygotał się. Zimny dreszcz przeszył jego napięty kręgosłup. - Jeszcze żebym chodził do łóżka z byle kim! Żebym coś brał albo… To nie może być prawda! Rozumiesz?!
- Rozumiem – zapewniła wilgotnym głosem.
- Nie, nic nie rozumiesz! – zaszlochał. – Jak mogłabyś rozumieć, skoro ja kurwa nic z tego nie pojmuję… Boże… Kate… I co teraz?! Co ma ja mam robić?! – zapytał, kurczowo chwytając się jej za przedramiona. – To… To koniec…
- Przede wszystkim, uspokój się! – Po policzkach kobiety spłynęły łzy. - Nie powiedziałam, że to właśnie ten wirus, tylko że do niego go porównali. Sam musisz zapytać, bo ze mną nikt nie będzie gadał. Oni nie mają pojęcia co to jest. Nie musi być groźny – przekonywała usilnie. – Po prostu odpoczniesz, nabierzesz sił i wszystkiego się dowiemy.
- Och, doprawdy? Czyli co, jest sobie i nie robi mi nic szkodliwego? – warknął na bogu ducha winną kobietę. – Powinienem zlekceważyć sprawę, czy postarać się o kontakt z jakimś sławnym specjalistą, bo oto mam szansę, by nazwano chorobę od mojego nazwiska?!
- Wypełnia pięć procent objętości twojej krwi. Mutuje i sukcesywnie atakuje pozostałe komórki – wyrecytowała. – Lekarz powiedział, że mimo tego wcale nie zmienia ich natury. Nawet te zainfekowane działają dokładnie tak jak powinny. Zmienia się tylko ich wygląd.
- Czyli co, teraz będę X-Manem?
- Nie kpij – upomniała go udręczonym tonem, przecierając przy tym opuchniętą, wilgotną buzię. - Na razie przepisali ci standardowe leki, żeby nieco opóźnić cały ten proces. Nie wiem, jak to będzie wyglądało dalej, bo jak już wspomniałam - nie chcieli mi za dużo powiedzieć…
Kobieta kontynuowała, ale Daniel przestał słuchać. Panika wlewała się w jego serce z każdym skurczem, pompującym zainfekowaną krew, coraz bardziej pozbawiając płuca tlenu. Wydawało się, że jeszcze chwila i niewidzialne, lodowane szpony strachu rozsadzą mu żebra. Wyobraził sobie miny swoich rodziców, kiedy dostaną wiadomość o tym, że ich jedyny syn umarł na AIDS. Jakież to miało być typowe. Gdyby nie był tak potwornie zlękniony o własne życie, chyba by się roześmiał. Nawet się nie zdziwią. I to właśnie ta świadomość była najgorsza. Gorsza nawet od perspektywy rychłej śmierci. A przecież tyle razy przyrzekał sobie, że jeszcze im pokaże! Że udowodni tym mentalnie tkwiącym w średniowieczu ludziom, że nie każdy gej był wyuzdanym satanistą, pedofilem i uczestnikiem masowych orgii co weekend… Tyle tylko, że myślał, że miał więcej czasu…
- I… co teraz…? – wyjąkał, faktycznie nie mając pojęcia co dalej ze sobą zrobić.
- Nie wiem. Będziesz musiał powtórzyć te badania. Za kilka dni – dodała, widząc jego minę. - Wszystko masz zresztą rozpisane.
Kobieta przeczesała włosy i wstała na moment, żeby po kilku minutach wrócić do sypialni z talerzem gorącej zupy. Nie opierał się. Nieco później połknął tabletki i ułożył głowę na starannie poprawionych poduszkach.
- Muszę jechać po Annie. Gdyby się cokolwiek działo, masz do mnie od razu dzwonić, rozumiemy się?
- Tak – skinął głową.
- Wieczorem przyjdę sprawdzić, jak się czujesz, dobrze?
- Tak – powtórzył.
Kate ponownie podniosła się, zaniosła puste naczynie do kuchni, po czym weszła jeszcze na moment, żeby go pożegnać.
- Nie zamartwiaj się – powiedziała spokojniejszym głosem. - Oni naprawdę nie wiedzą co to jest… To wszystko nie musi oznaczać, że postawili na tobie krzyżyk. Będzie lepiej. Wierzę w to.
Miał czelność nie zgodzić się z jej słowami. Osobiście już teraz czuł się jak nieboszczyk. Byłby gotów wybierać kolor urny. Swoją drogą, ciekawe czy dałoby się takową zamówić przez internet? Będzie musiał to wszystko zorganizować zawczasu.
Boże… o czym on myślał? - To jasne, że kolor urny był bez znaczenia. Ważniejsze było wykonanie, a tego przecież nie dało się ocenić po zdjęciach. Jak już umierać, to z klasą i z godnością. Nie da się zagrzebać w byle czym. No i ktoś będzie musiał karmić kota przybłędę. Powinien powiedzieć o nim Kate.
- Czy lekarz powiedział coś jeszcze, co być może powinienem wiedzieć? – Lepiej było znać całą prawdę od razu. Gorzej już chyba być nie mogło?
- Chyba nie – zastanowiła się. - Wspomniał jedynie, że pod mikroskopem wirus jest niezwykle piękny. Jakby cię to miało pocieszyć - westchnęła. - Podobno mieni się tysiącami srebrnych niteczek przypominających naczynka krwionośne, a otacza go błyszcząca, zielonkawa powłoczka. Był tym zafascynowany… Poza tym nic konkretnego.
Daniel rozchylił usta. Niemożliwe…
- Prześpij się jeszcze – poradziła mu Kate, po czym zostawiła oniemiałego mężczyznę samemu sobie.
Zaatakowane nowymi informacjami nerwy, ponownie napięły się jak struny. Daniel zaczekał w łóżku na trzask zamykających się za kobietą drzwi i z desperacją godną szaleńca, ruszył do łazienki.


Po drodze złapał za szlafrok i okulary. Ciasno obwiązał się w pasie, jak gdyby miało mu to dopomóc w zbieraniu odwagi. Docisnął okrągłe oprawki do nosa i wkroczył do łazienki.
Z początku wszystko wyglądało zupełnie normalnie. Daniel rozejrzał się wokół siebie, mając to głupie wrażenie robienia z siebie jeszcze większego wariata niż ustawa przewidziała. W odbiciu wiszącego nad umywalką lustra, mignął mu obraz rozczochranego bruneta o błędnym wzroku. Być może choroba atakowała także mózg - Skąd miał wiedzieć? - Usprawiedliwienie dobre jak każde inne. W myślach powtórzył kilka wzorów i reguł całkowania, żeby sprawdzić, czy z pamięcią było względnie dobrze. Nie zapowiadało się na dziury w nabytej przez lata wiedzy, ale dla pewności uszczypał się jeszcze w udo. Wszystkie testy przebiegły pomyślnie, cholera. Wiedząc doskonale, że będzie tego żałował, podjął próbę skonfrontowania się z wykolejoną rzeczywistością.
Przekonując samego siebie, że był przecież dorosłym, dojrzałym mężczyzną, podszedł do uszkodzonego miejsca w ścianie i nie czekając na kompletnie nieracjonalne i głupie obawy, które w każdej chwili mogły nadejść, wsunął rękę w wybitą w płytkach dziurę. Skoro miał tam znaleźć tego zdechniętego kota, to nie było na co czekać. Od dotykania kocich zwłok nikt jeszcze nie umarł. Przecież na świecie istnieli psychole, ten kot mógł tam być - zamurowany – stąd smród. Trzeba go było tylko wyciągnąć, zutylizować, wywietrzyć, odprawić jakiś rytuał, jak na tych wszystkich horrorach…
Coś przeszyło go w okolicach pępka i ścisnęło w pasie.
Daniel wydobył z siebie cichutki jęk, a później, nim zdołał okazać jakiś ślad zdumienia, zacisk rozciągnął się raptownie na biodra i całą klatkę piersiową, gruchocząc kości. Tysiące, miliony srebrnych niteczek wystrzeliło z otworu, oplątując go i dusząc. Zielona poświata objawiona chmurą dymu, wlała się gęstą smugą prosto w usta mężczyzny, przysłaniając mu oczy bladym, zgniłozielonym refleksem.
Nie miał czasu się bać. Nie czuł bólu. Doznanie mógłby przyrównać do zawieszenia ciała w próżni. Wydawało mu się, że nie dotyka go żadna fizyczna płaszczyzna. Coś przeciskało bezwładne ciało przez ciasny, niewidzialny lej. Świszczało mu w uszach, a oczy zalewały błyszczące pasy srebra, skąpane w oparach zieleni.
I nagle nie było już nic więcej, poza chłodem. Niczego nigdy nie było i nic już nie miało nastąpić. Być może powiedziałby, że miał pustkę w głowie, gdyby tylko miał świadomość posiadania głowy, a w niej jakichś myśli. Tyle tego, że przestał się bać.
Nie na długo.
Wszystko skończyło się znacznie szybciej niż się zaczęło. Prawdopodobnie dlatego, że do minionego procesu Daniel zbyt długo się zbierał. Na obecny nie miał wpływu. Z błogiej nieświadomości wyrwało go głuche uderzenie tyłkiem o ziemię. Odbił się i uderzył raz jeszcze, obijając drugi pośladek do kompletu z pierwszym. Okulary zsunęły mu się na sam koniec nosa, a zgubiona spiralka rozburzonych włosów wpadła mu prosto w oko. Pod palcami wyczuł mokrą trawę.
Nauczyciel zerwał się na nogi, powtarzając w myślach, że na pewno wszystko będzie dobrze. Otępiały i rozkojarzony, stał chwilę w dość pokracznej pozycji, nim przypomniał sobie kim był, skąd się wziął i co wyprawiał. Na początek w dość machinalny sposób postanowił sprawdzić sprawność własnych członów i to właśnie wtedy dotarło do niego, iż leżał na miękkiej, zielonej trawie, pośrodku kwietnej łąki, nieopodal gęstego lasu. Powinien być na zimnej podłodze własnej, paskudnej łazienki. Nie był. Jakim cudem?
- Co do licha…? – szepnął skołowany, szukając guza na głowie.
Poprawił okulary na wąskim nosie i rozejrzał się z inteligencją godną Jacoba O’Briana podczas sprawdzianu z całek.
- Tam jest! Łapcie go! – rozległ się szorstki, męski głos, dobiegający zza jego zgarbionych pleców.
Obejrzał się, by spostrzec wyłaniających się z lasu trzech mężczyzn. Ubrani byli w dziwaczne, skórzane stroje. W pierwszej chwili skojarzyli mu się z zimowymi wersjami Conana Barbarzyńcy. Może i nie mieli odsłoniętych klat, ale prezentowali się podobnie.
Nim zdążył się zastanowić nad lepszym rozwiązaniem, zerwał się do ucieczki. Jegomoście nie wyglądali jakby byli w nastroju do rozmów i tłumaczeń, za to wydawali się być ostro nakręceni.
- Nie dajcie mu uciec! – krzyczał ktoś (dzięki bogu wciąż z tyłu).
- Daleko nie ucieknie – odpowiedział mu rubaszny śmiech jednego z jego towarzyszy. – Kiepsko wybrał ciało, już w tej głupiej sarnie szło mu sprawniej!
- Zamknij się i strzelaj, nie mam ochoty biegać za nim do zachodu słońca! – odwarknął trzeci.
„Strzelaj”?! Nie, nie, nie! Co to miało znaczyć do diabła?! Zebrał w sobie wszystkie pokłady fizycznych sił i puścił się sprintem między drzewa. Szlafrok łopotał za nim jak flaga na wietrze, a wnet i tak leżał powity drapiącą siatką, przyciskającą go sztywno do ziemi. Oprawki okularów wciskały mu się niewygodnie w skroń z jednej strony, z drugiej odstając koślawo. Nic nie widział.
- Ha! Trafiony! – oznajmił dumnie jeden z napastników.
Nie dało się ukryć. Szarpanie na nic się zdało. Pułapka nie pozwalała mu nawet poderwać się na kolana. Leżał płasko, z policzkiem wciąż dociśniętym do ziemi, nadsłuchując śmiechów i wzajemnych gratulacji tamtych ludzi. Rozumiał co mówili, chociaż ich język widział mu się brzmieć zupełnie inaczej niż jego własny. Był jakby bardziej szumiąco-brzęczący. Dziwny, jak niemiecki albo duński. Jakoś nie przychodziło mu do głowy nic, czym mógłby przekonać tych osobników, że na pewno nie był tym, którego szukali. Sapnął zrezygnowany. To musiał być kolejny wykręcony sen. Czymś go naszprycowali w tym szpitalu. Przecież coś takiego nie miało prawa się wydarzyć w rzeczywistości. Nie. Po prostu nie. Dlaczego nie mógł się już obudzić?!
- I co, szkarado? – zwrócono się do niego. – Wyłaź z tego mężczyzny! A może mamy go pogrzebać razem z tobą?! Gadaj, gdzie się schowałeś?! – warknął śmierdzący ogniskiem typ w szarym kubraku i szmacianej (brudnej, czego Daniel nie omieszkał zauważyć) przepasce na czole. Szarpnął go gwałtownie za włosy, tak że zmuszony był spojrzeć w jego mętne, szarozielone oczy.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz, człowieku! – wykrzyknął w obronie. – Kim wy jesteście?! Gdzie ja jestem?! Puśćcie mnie!
Twarz oprawcy stężała. Wyglądał na wielkiego, tępego osiłka, którego słowa nauczyciela kosztowały zbyt wiele zachodu, by podjąć próbę ich rozumienia. Daniel miał wrażenie, że przez krótką chwilę wahał się przed dalszym działaniem. Miał nawet nadzieję, że być może uda mu się wyjaśnić to straszne nieporozumienie, ale nim ponownie otworzył usta, drugi typ, stojący obok, wymierzył mu bolesny policzek. Był chudszy, ale sił mu nie brakowało.
- Nie kłam potworo! Myślisz, że zdołasz nas zwieść?! – wycedził przez ubytki w zębach.
- Przysięgam! Jestem tylko zwykłym nauczycielem! Nie mam pojęcia skąd się tutaj wziąłem! Byłem w łazience, w swoim mieszkaniu, w bloku, przy Baker Street, numer siedemset osiemnaście! Nie mam pojęcia jakim cudem nagle znalazłem się w tym miejscu! Niczego nie brałem! Nie wiem za kogo mnie bierzecie, ale to jakaś horrendalna pomyłka! – wycharczał, przez nienaturalnie wygięte gardło, bowiem tamten bałwan od szarpania za włosy, wciąż zaciskał na nich pięść.
Napastnicy wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Podaj no test na manę – odezwał się trzymający go oprych, zwracając się do swego trzeciego towarzysza. – Zaraz to wszystko sprawdzimy. Zaraz się przekonamy…
Nic z tego nie pojmował. Nie rozumiał co się działo i nawet nie był do końca przekonany co do tego, że działo się to w rzeczywistości. Równie dobrze mogły to być jego halucynacje, spowodowane nowymi lekarstwami ze szpitala, a może to Kate dała mu coś „przeciwbólowego”. W tej teorii doszukiwał się swojej ostatniej nadziei. Zapomniał już, jak to było w dzieciństwie, kiedy przez nocne koszmary bał się nadejścia nocy. Bez względu na to – sen czy jawa - wcale nie uśmiechało mu się umieranie. Tym bardziej, że wszystko odczuwał niezwykle realnie. Policzek nadal pulsował bólem, aż go nerwy przy zębach swędziały, a skóra głowy szczypała z napięcia. Wykrzywiony kark również dawał mu się we znaki, a żałośnie potłuczony zadek z pewnością powoli ciemniał od siniaków. Umieranie bolałoby więc stuprocentowo, a za bólem nie przepadał. Na pewno nie za takim. Owszem, bywały przyjemne rodzaje bólu, ale tych po prawdzie nie dane mu było kosztować od lat, więc nawet one mogłyby boleć zdecydowanie za bardzo.
- Przecież to Licho. Many w nim nie wykryjemy – odparł najspokojniejszy z mężczyzn. – Ten tu… chyba nie był magiem, zresztą nawet gdyby, taki test nic nam nie da.
Było coś niepokojącego w jego cichym, melodyjnym głosie.
- To niby co, twoim zdaniem, powinniśmy zrobić?! Jeśli to rzeczywiście nie on, to za moment będziemy mogli pożegnać się z naszą szansą na odnalezienie chuja! A jeśli to jednak on, a my rzucimy w się w pogoń za poprzednim tropem, to on - wskazał na Daniela - na pewno znajdzie sposób na ucieczkę! Jesteśmy w dupie, już dawno powinniśmy z nim wrócić!
- Zostanę z nim, a wy ruszajcie. Zwiążemy go, a jeśli będzie próbował uciec - zabiję – zaproponował ten rozsądny. – Słyszałeś mnie, parszywa szkarado? Jeśli zabiję twojego gospodarza, sam też zdechniesz, prawda? Współpracując z nami, kupujesz sobie odrobinę więcej czasu, więc dobrze ci radzę – nie kombinuj jak nas wykiwać.
- Na wszystkie świętości, ja zwariowałem… - jęknął przerażony matematyk. – Los mści się na mnie za nienawiść do świata! Nie mam pojęcia o czym ty bredzisz, człowieku! – zawył bezradnie, nim w usta wepchnięto mu kawałek brudnej i cuchnącej szmaty. Gdyby miał sposobność, z pewnością by się porzygał.
- Dobra! Gort, podaj sznury – warknął śmierdzący drab, do tego chudszego od policzka. – Trzeba się spieszyć.
- Któryś widział, dokąd pognała ta sarna? – wtrącił mózg całej operacji, podczas gdy pozostali przywiązywali szarpiącego się Daniela do najbliższego drzewa.
- Skąd mam, kurwa, wiedzieć?! Wydawało mi się, że tam, gdzie znaleźliśmy tego pajaca!
- Tak było, ale rzeczywiście truchła nie znaleźliśmy – dodał typ nazywany Gortem. – Powinno leżeć gdzieś obok. Tak stara jędza u magika mówiła.
- Gnojek może i jest cwany, ale tym razem się nam nie wymknie. Znajdę go, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobię i osobiście go zatłukę!
- O ile inni cię nie ubiegną – wtrącił mózg. – Zjeżdżajcie, poradzę sobie z nim – zadeklarował, samemu sprawdzając sploty wokół ramion zakładnika. – Najważniejsze to odnaleźć źródło, bez niego to i tak wszystko nadaremno. Szukajcie kudłów. Podobno najłatwiej dostrzec.

7 komentarzy:

  1. Ciekawie ,ciekawie choć króciutki . Czekam na następny rozdział. Zdrówka

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka, hejka,
    kochana no ja tak z pytaniem, bo jednak już dłuższy czas nie ma aktualuzacji na blogu i chciałam zapytać czy wszystko w porządku... bo ja jednak bardzo tęsknię... o tak wiem, że nie skomentowałam ale przyznam się że jednak czekam na więcej, żeby mieć więcej fo czytania...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! :) Mam świadomość, że moja baaardzo długa nieobecność przeciąga się już ponad przeciętną cierpliwość odbiorców. Bardzo chciałabym znaleźć czas na ulubione hobby, ale przyznam szczerze, że bycie mamą na pełen etat pochłonęło mnie bez reszty. Ostatnio miewam wybory typu - przespać się, albo umyć zęby. Jedno z dwóch :D Nie zapomniałam o blogu, bardzo chcę jak najszybciej do Was wrócić i cieszę się, gdy widzę jakiś nowy komentarz (to znak, że jeszcze mnie nie porzuciliście! <3), ale serio w 99,9% padam na twarz. A ten 0,1% to błąd statystyczny. Boję się obiecywać cokolwiek, ale naprawdę mam nadzieję, że się kiedyś ogarnę ;)
      Buziaki i dużo zdrówka!

      Usuń
  3. Hejka,
    ej nie mam zamiaru wcale Cię porzucać (ale to dwuznacznie zabrzmiało) :D
    bardzo mnie cieszy, to że się odezwałaś, bo takie zniknięcie bez słowa jest niepokojące (mam nadzieję, że dbasz o siebie i o maleństwo)
    a co do tego "Ostatnio miewam wybory typu - przespać się, albo umyć zęby." - mój przyjaciel powiedział by byś wybrała dwójkę, z tekstem wyśpisz się po śmierci... zawsze kiedy ja mam dylematy podobne to częstuje mnie czymś takim...
    weny, pomysłów i wolnego czasu życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka, hejka,
    wspaniale, ocho przygoda życia Daniela, tylko to że chcą go zabić to już nie jest tak kolorowo, co to za świat i czy jest w stanie wydostać z niego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniale, ojć biedny Daniel przygoda życia... tylko to że chcą zabić to już nie jest kolorowo, co to za swiat i czy jest w stanie się z niego wydostać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, przygoda życia Daniela... tylko, że chcą go zabić to już nie jest tak kolorowo, ale co to za świat i jak się wydostać z niego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...