Hej, hej, zombie się melduje ;)
Niniejszym wrzucam kawałek i idę popracować nad dalszym fragmentem, żeby ruszyć do przodu póki moja mała pijawka śpi :D
P.S.: Wybaczcie mi literówki i inne takie. Jestem pewna, że coś przeoczyłam...
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
*
3 *
- Jak się czujesz? – zapytała Kate.
Wyglądała na zmęczoną. Pod jasnymi
oczami rysowały się sine cienie, a włosy, które zwykle kręciła w zgrabne loki,
opadały smętnymi kosmykami na jej zbyt chude ramiona.
- Lepiej – odparł słabo. – Gdzie
jesteśmy?
- W twoim mieszkaniu, a niby gdzie?
Przecież sam przyszedłeś.
- C-co? Nie! Musimy stąd iść! – ożywił
się natychmiast.
Panika ogarnęła jego ledwo odprężony
umysł. Daniel zerwał się z łóżka. Niestety, przypłacił to natychmiastowymi zawrotami
głowy, więc Kate szybko udało się go ponownie wpakować pod kołdrę.
- Co ty wyrabiasz?! Dopiero się
ocknąłeś! Zresztą wczoraj sam prosiłeś, żeby cię wypisali! W takim stanie! –
Kobieta wyglądała na nie mniej przerażoną tym faktem od niego. – Dobrze, że
miałeś mój numer podpisany jako alarmowy i że od razu zadzwonili po mnie! Nie
wiem co by się z tobą stało! Lekarz twierdzi, że chciałeś wracać na piechotę. Kompletnie
ci odbiło?! Nie wiem co bym…
- Nie pamiętam! Nic z tego nie
pamiętam! – jęknął, wymachując rękami.
Z całego potoku słów przyjaciółki nie zarejestrował
zbyt wiele. Za bardzo skupiony był na próbie odtworzenia wspomnień z minionej
nocy. Im mocniej wytężał mózg, tym mniej udawało mu się skupić. Kilka minut
później nie był w ogóle pewien, czy to co pamiętał faktycznie miało miejsce.
- Daniel…
Chciało mu się płakać. Obraz zmartwionej
twarzy Kate, wcale nie pomagał. Ukradkiem zerknął na swoją dłoń. Przynajmniej
te potworne ślady zniknęły. O ile rzeczywiście tam były…
- Em… - zaczął niepewnie. - Czy lekarze
mówili coś o mojej nodze? – zdecydował zapytać.
Może tylko mu się wydawało…?
- Jest stłuczona, ale poza
powierzchownymi rankami nic poważnego się nie stało. Większy problem mamy z
twoją głową – powiedziała, a wtedy jej głos delikatnie się załamał. – Masz jakiegoś
krwiaka – szepnęła, na siłę przywołując emocje do porządku. - Nie jest duży,
ale trzeba pilnować, żeby ci się nie porobiły skrzepy. Przepisali ci zastrzyki.
– Kate wskazała na niewielką papierową torebkę, leżącą na szafce nocnej. –
Daniel! Masz je brać! – zastrzegła.
- Ale chyba nie jest aż tak źle? – odważył
się zawyrokować.
Mina jego sąsiadki prędko kazała mu ów
pogląd zweryfikować.
- Jest źle – westchnęła ciężko, a jej
oczy przygasły w ślad za głosem. - Nie chciałam mówić ci tego tak od razu, ale
chyba nie mam wyboru. Nieuczciwie byłoby ukrywać przed tobą coś, co
bezpośrednio tyczy się twojego życia – sapnęła ze zgrozą. - Pobrali ci krew do
badań, a wyniki wyszły… no delikatnie mówiąc, niedobre. Lekarz nie mógł
uwierzyć, że jeszcze funkcjonujesz.
Daniel spijał z jej ust każde słowo,
coraz szerzej otwierając własne. Chciał pytać, chciał zaprzeczać, jakoś bronić
się przed nieuniknionym lub prosić przyjaciółkę, by jednak nic mu nie mówiła.
Na ten moment, nie mógł się zdecydować, która z emocji brała górę, ale nigdy
tak jasno jak teraz nie docierało do niego, że jednak bardzo cenił sobie własne zdrowie.
- Podsłuchiwałam, bo nie chcieli mi nic
powiedzieć poza jakimiś ogólnikami. Srał ich pies - wtrąciła. - Podobno ponowili badania,
a nawet zrobili je na innym sprzęcie, bo myśleli, że ten od nich się spieprzył. Wyniki
były takie same. Wygląda to tak, jakbyś… - przymknęła powieki. – Jakbyś… Tylko
błagam cię, nie wpadaj w panikę – wtrąciła szybko.
- Jakbym, co?! – nie wytrzymał.
- Lekarz użył takiego porównania… Jakbyś…
miał jakąś dziwną odmianę HIV... – źrenice matematyka rozszerzyły się, prawie przysłaniając
tęczówki. – Ale zaraz potem zaczął tłumaczyć, że to zupełnie coś innego!
- Co takiego?! Niby skąd?! –
wykrzyknął. – Kurwa mać! Kurwa… Kurwa mać… - Rozdygotał się. Zimny dreszcz przeszył
jego napięty kręgosłup. - Jeszcze żebym chodził do łóżka z byle kim! Żebym coś
brał albo… To nie może być prawda! Rozumiesz?!
- Rozumiem – zapewniła wilgotnym
głosem.
- Nie, nic nie rozumiesz! – zaszlochał.
– Jak mogłabyś rozumieć, skoro ja kurwa nic z tego nie pojmuję… Boże… Kate… I co
teraz?! Co ma ja mam robić?! – zapytał, kurczowo chwytając się jej za
przedramiona. – To… To koniec…
- Przede wszystkim, uspokój się! – Po
policzkach kobiety spłynęły łzy. - Nie powiedziałam, że to właśnie ten wirus,
tylko że do niego go porównali. Sam musisz zapytać, bo ze mną nikt nie będzie
gadał. Oni nie mają pojęcia co to jest. Nie musi być groźny – przekonywała
usilnie. – Po prostu odpoczniesz, nabierzesz sił i wszystkiego się dowiemy.
- Och, doprawdy? Czyli co, jest sobie i
nie robi mi nic szkodliwego? – warknął na bogu ducha winną kobietę. –
Powinienem zlekceważyć sprawę, czy postarać się o kontakt z jakimś sławnym
specjalistą, bo oto mam szansę, by nazwano chorobę od mojego nazwiska?!
- Wypełnia pięć procent objętości twojej
krwi. Mutuje i sukcesywnie atakuje pozostałe komórki – wyrecytowała. – Lekarz
powiedział, że mimo tego wcale nie zmienia ich natury. Nawet te zainfekowane działają
dokładnie tak jak powinny. Zmienia się tylko ich wygląd.
- Czyli co, teraz będę X-Manem?
- Nie kpij – upomniała go udręczonym
tonem, przecierając przy tym opuchniętą, wilgotną buzię. - Na razie przepisali
ci standardowe leki, żeby nieco opóźnić cały ten proces. Nie wiem, jak to
będzie wyglądało dalej, bo jak już wspomniałam - nie chcieli mi za dużo
powiedzieć…
Kobieta kontynuowała, ale Daniel przestał słuchać. Panika wlewała się w jego serce z każdym skurczem,
pompującym zainfekowaną krew, coraz bardziej pozbawiając płuca tlenu. Wydawało
się, że jeszcze chwila i niewidzialne, lodowane szpony strachu rozsadzą mu
żebra. Wyobraził sobie miny swoich rodziców, kiedy dostaną wiadomość o tym, że
ich jedyny syn umarł na AIDS. Jakież to miało być typowe. Gdyby nie był tak
potwornie zlękniony o własne życie, chyba by się roześmiał. Nawet się nie
zdziwią. I to właśnie ta świadomość była najgorsza. Gorsza nawet od perspektywy
rychłej śmierci. A przecież tyle razy przyrzekał sobie, że jeszcze im pokaże!
Że udowodni tym mentalnie tkwiącym w średniowieczu ludziom, że nie każdy
gej był wyuzdanym satanistą, pedofilem i uczestnikiem masowych orgii co weekend…
Tyle tylko, że myślał, że miał więcej czasu…
- I… co teraz…? – wyjąkał, faktycznie
nie mając pojęcia co dalej ze sobą zrobić.
- Nie wiem. Będziesz musiał powtórzyć te
badania. Za kilka dni – dodała, widząc jego minę. - Wszystko masz zresztą
rozpisane.
Kobieta przeczesała włosy i wstała na
moment, żeby po kilku minutach wrócić do sypialni z talerzem gorącej zupy.
Nie opierał się. Nieco później połknął tabletki i ułożył głowę na starannie poprawionych
poduszkach.
- Muszę jechać po Annie. Gdyby się
cokolwiek działo, masz do mnie od razu dzwonić, rozumiemy się?
- Tak – skinął głową.
- Wieczorem przyjdę sprawdzić, jak się
czujesz, dobrze?
- Tak – powtórzył.
Kate ponownie podniosła się, zaniosła
puste naczynie do kuchni, po czym weszła jeszcze na moment, żeby go pożegnać.
- Nie zamartwiaj się – powiedziała
spokojniejszym głosem. - Oni naprawdę nie wiedzą co to jest… To wszystko nie
musi oznaczać, że postawili na tobie krzyżyk. Będzie lepiej. Wierzę w to.
Miał czelność nie zgodzić się z jej
słowami. Osobiście już teraz czuł się jak nieboszczyk. Byłby gotów wybierać
kolor urny. Swoją drogą, ciekawe czy dałoby się takową zamówić przez internet? Będzie
musiał to wszystko zorganizować zawczasu.
Boże… o czym on myślał?
- To jasne, że kolor urny był bez znaczenia. Ważniejsze było wykonanie, a tego
przecież nie dało się ocenić po zdjęciach. Jak już umierać, to z klasą i z
godnością. Nie da się zagrzebać w byle czym. No i ktoś będzie musiał karmić kota
przybłędę. Powinien powiedzieć o nim Kate.
- Czy lekarz powiedział coś jeszcze, co
być może powinienem wiedzieć? – Lepiej było znać całą prawdę od razu. Gorzej
już chyba być nie mogło?
- Chyba nie – zastanowiła się. -
Wspomniał jedynie, że pod mikroskopem wirus jest niezwykle piękny. Jakby cię to
miało pocieszyć - westchnęła. - Podobno mieni się tysiącami srebrnych niteczek
przypominających naczynka krwionośne, a otacza go błyszcząca, zielonkawa
powłoczka. Był tym zafascynowany… Poza tym nic konkretnego.
Daniel rozchylił usta. Niemożliwe…
- Prześpij się jeszcze – poradziła mu
Kate, po czym zostawiła oniemiałego mężczyznę samemu sobie.
Zaatakowane nowymi informacjami nerwy,
ponownie napięły się jak struny. Daniel zaczekał w łóżku na trzask zamykających
się za kobietą drzwi i z desperacją godną szaleńca, ruszył do łazienki.
Po drodze złapał za szlafrok i okulary.
Ciasno obwiązał się w pasie, jak gdyby miało mu to dopomóc w zbieraniu
odwagi. Docisnął okrągłe oprawki do nosa i wkroczył do łazienki.
Z początku wszystko wyglądało zupełnie
normalnie. Daniel rozejrzał się wokół siebie, mając to głupie wrażenie
robienia z siebie jeszcze większego wariata niż ustawa przewidziała. W odbiciu
wiszącego nad umywalką lustra, mignął mu obraz rozczochranego bruneta o błędnym
wzroku. Być może choroba atakowała także mózg - Skąd miał wiedzieć? - Usprawiedliwienie
dobre jak każde inne. W myślach powtórzył kilka wzorów i reguł całkowania, żeby
sprawdzić, czy z pamięcią było względnie dobrze. Nie zapowiadało się na dziury
w nabytej przez lata wiedzy, ale dla pewności uszczypał się jeszcze w udo.
Wszystkie testy przebiegły pomyślnie, cholera. Wiedząc doskonale, że będzie tego
żałował, podjął próbę skonfrontowania się z wykolejoną rzeczywistością.
Przekonując samego siebie, że był
przecież dorosłym, dojrzałym mężczyzną, podszedł do uszkodzonego miejsca w
ścianie i nie czekając na kompletnie nieracjonalne i głupie obawy, które w każdej
chwili mogły nadejść, wsunął rękę w wybitą w płytkach dziurę. Skoro miał tam
znaleźć tego zdechniętego kota, to nie było na co czekać. Od dotykania kocich
zwłok nikt jeszcze nie umarł. Przecież na świecie istnieli psychole, ten kot
mógł tam być - zamurowany – stąd smród. Trzeba go było tylko wyciągnąć,
zutylizować, wywietrzyć, odprawić jakiś rytuał, jak na tych wszystkich
horrorach…
Coś przeszyło go w okolicach pępka i
ścisnęło w pasie.
Daniel wydobył z siebie cichutki jęk, a
później, nim zdołał okazać jakiś ślad zdumienia, zacisk rozciągnął się raptownie
na biodra i całą klatkę piersiową, gruchocząc kości. Tysiące, miliony
srebrnych niteczek wystrzeliło z otworu, oplątując go i dusząc. Zielona
poświata objawiona chmurą dymu, wlała się gęstą smugą prosto w usta
mężczyzny, przysłaniając mu oczy bladym, zgniłozielonym refleksem.
Nie miał czasu się bać. Nie czuł bólu. Doznanie
mógłby przyrównać do zawieszenia ciała w próżni. Wydawało mu się, że nie dotyka
go żadna fizyczna płaszczyzna. Coś przeciskało bezwładne ciało przez ciasny,
niewidzialny lej. Świszczało mu w uszach, a oczy zalewały błyszczące pasy srebra,
skąpane w oparach zieleni.
I nagle nie było już nic więcej, poza
chłodem. Niczego nigdy nie było i nic już nie miało nastąpić. Być może powiedziałby,
że miał pustkę w głowie, gdyby tylko miał świadomość posiadania głowy, a w niej
jakichś myśli. Tyle tego, że przestał się bać.
Nie na długo.
Wszystko skończyło się znacznie szybciej
niż się zaczęło. Prawdopodobnie dlatego, że do minionego procesu Daniel zbyt długo
się zbierał. Na obecny nie miał wpływu. Z błogiej nieświadomości wyrwało go
głuche uderzenie tyłkiem o ziemię. Odbił się i uderzył raz jeszcze, obijając
drugi pośladek do kompletu z pierwszym. Okulary zsunęły mu się na sam koniec
nosa, a zgubiona spiralka rozburzonych włosów wpadła mu prosto w oko. Pod
palcami wyczuł mokrą trawę.
Nauczyciel zerwał się na nogi,
powtarzając w myślach, że na pewno wszystko będzie dobrze. Otępiały i
rozkojarzony, stał chwilę w dość pokracznej pozycji, nim przypomniał sobie
kim był, skąd się wziął i co wyprawiał. Na początek w dość machinalny sposób postanowił
sprawdzić sprawność własnych członów i to właśnie wtedy dotarło do niego, iż
leżał na miękkiej, zielonej trawie, pośrodku kwietnej łąki, nieopodal gęstego lasu.
Powinien być na zimnej podłodze własnej, paskudnej łazienki. Nie był. Jakim
cudem?
- Co do licha…? – szepnął skołowany,
szukając guza na głowie.
Poprawił okulary na wąskim nosie i
rozejrzał się z inteligencją godną Jacoba O’Briana podczas sprawdzianu z całek.
- Tam jest! Łapcie go! – rozległ się
szorstki, męski głos, dobiegający zza jego zgarbionych pleców.
Obejrzał się, by spostrzec
wyłaniających się z lasu trzech mężczyzn. Ubrani byli w dziwaczne, skórzane
stroje. W pierwszej chwili skojarzyli mu się z zimowymi wersjami Conana
Barbarzyńcy. Może i nie mieli odsłoniętych klat, ale prezentowali się
podobnie.
Nim zdążył się zastanowić nad lepszym
rozwiązaniem, zerwał się do ucieczki. Jegomoście nie wyglądali jakby byli w
nastroju do rozmów i tłumaczeń, za to wydawali się być ostro nakręceni.
- Nie dajcie mu uciec! – krzyczał ktoś
(dzięki bogu wciąż z tyłu).
- Daleko nie ucieknie – odpowiedział mu
rubaszny śmiech jednego z jego towarzyszy. – Kiepsko wybrał ciało, już w tej
głupiej sarnie szło mu sprawniej!
- Zamknij się i strzelaj, nie mam
ochoty biegać za nim do zachodu słońca! – odwarknął trzeci.
„Strzelaj”?! Nie, nie, nie! Co to miało
znaczyć do diabła?! Zebrał w sobie wszystkie pokłady fizycznych sił i puścił
się sprintem między drzewa. Szlafrok łopotał za nim jak flaga na wietrze,
a wnet i tak leżał powity drapiącą siatką, przyciskającą go sztywno do ziemi.
Oprawki okularów wciskały mu się niewygodnie w skroń z jednej strony, z
drugiej odstając koślawo. Nic nie widział.
- Ha! Trafiony! – oznajmił dumnie jeden
z napastników.
Nie dało się ukryć. Szarpanie na nic
się zdało. Pułapka nie pozwalała mu nawet poderwać się na kolana. Leżał płasko,
z policzkiem wciąż dociśniętym do ziemi, nadsłuchując śmiechów i wzajemnych
gratulacji tamtych ludzi. Rozumiał co mówili, chociaż ich język widział mu się
brzmieć zupełnie inaczej niż jego własny. Był jakby bardziej
szumiąco-brzęczący. Dziwny, jak niemiecki albo duński. Jakoś nie przychodziło
mu do głowy nic, czym mógłby przekonać tych osobników, że na pewno nie był tym,
którego szukali. Sapnął zrezygnowany. To musiał być kolejny wykręcony sen. Czymś
go naszprycowali w tym szpitalu. Przecież coś takiego nie miało prawa się
wydarzyć w rzeczywistości. Nie. Po prostu nie. Dlaczego nie mógł się już obudzić?!
- I co, szkarado? – zwrócono się do
niego. – Wyłaź z tego mężczyzny! A może mamy go pogrzebać razem z tobą?! Gadaj,
gdzie się schowałeś?! – warknął śmierdzący ogniskiem typ w szarym kubraku i szmacianej
(brudnej, czego Daniel nie omieszkał zauważyć) przepasce na czole. Szarpnął go gwałtownie
za włosy, tak że zmuszony był spojrzeć w jego mętne, szarozielone oczy.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz,
człowieku! – wykrzyknął w obronie. – Kim wy jesteście?! Gdzie ja jestem?!
Puśćcie mnie!
Twarz oprawcy stężała. Wyglądał na
wielkiego, tępego osiłka, którego słowa nauczyciela kosztowały zbyt wiele
zachodu, by podjąć próbę ich rozumienia. Daniel miał wrażenie, że przez krótką
chwilę wahał się przed dalszym działaniem. Miał nawet nadzieję, że być może uda
mu się wyjaśnić to straszne nieporozumienie, ale nim ponownie otworzył usta,
drugi typ, stojący obok, wymierzył mu bolesny policzek. Był chudszy, ale sił mu
nie brakowało.
- Nie kłam potworo! Myślisz, że zdołasz
nas zwieść?! – wycedził przez ubytki w zębach.
- Przysięgam! Jestem tylko zwykłym
nauczycielem! Nie mam pojęcia skąd się tutaj wziąłem! Byłem w łazience, w swoim
mieszkaniu, w bloku, przy Baker Street, numer siedemset osiemnaście! Nie mam
pojęcia jakim cudem nagle znalazłem się w tym miejscu! Niczego nie brałem! Nie
wiem za kogo mnie bierzecie, ale to jakaś horrendalna pomyłka! – wycharczał,
przez nienaturalnie wygięte gardło, bowiem tamten bałwan od szarpania za włosy,
wciąż zaciskał na nich pięść.
Napastnicy wymienili zaniepokojone
spojrzenia.
- Podaj no test na manę – odezwał się trzymający
go oprych, zwracając się do swego trzeciego towarzysza. – Zaraz to wszystko
sprawdzimy. Zaraz się przekonamy…
Nic z tego nie pojmował. Nie rozumiał
co się działo i nawet nie był do końca przekonany co do tego, że działo się to w
rzeczywistości. Równie dobrze mogły to być jego halucynacje, spowodowane nowymi
lekarstwami ze szpitala, a może to Kate dała mu coś „przeciwbólowego”. W tej
teorii doszukiwał się swojej ostatniej nadziei. Zapomniał już, jak to było w
dzieciństwie, kiedy przez nocne koszmary bał się nadejścia nocy. Bez względu na
to – sen czy jawa - wcale nie uśmiechało mu się umieranie. Tym bardziej, że
wszystko odczuwał niezwykle realnie. Policzek nadal
pulsował bólem, aż go nerwy przy zębach swędziały, a skóra głowy szczypała z
napięcia. Wykrzywiony kark również dawał mu się we znaki, a żałośnie potłuczony
zadek z pewnością powoli ciemniał od siniaków. Umieranie bolałoby więc
stuprocentowo, a za bólem nie przepadał. Na pewno nie za takim. Owszem, bywały
przyjemne rodzaje bólu, ale tych po prawdzie nie dane mu było kosztować od lat,
więc nawet one mogłyby boleć zdecydowanie za bardzo.
- Przecież to Licho. Many w nim nie
wykryjemy – odparł najspokojniejszy z mężczyzn. – Ten tu… chyba nie był magiem,
zresztą nawet gdyby, taki test nic nam nie da.
Było coś niepokojącego w jego cichym,
melodyjnym głosie.
- To niby co, twoim zdaniem, powinniśmy
zrobić?! Jeśli to rzeczywiście nie on, to za moment będziemy mogli pożegnać się
z naszą szansą na odnalezienie chuja! A jeśli to jednak on, a my rzucimy w się
w pogoń za poprzednim tropem, to on - wskazał na Daniela - na pewno znajdzie
sposób na ucieczkę! Jesteśmy w dupie, już dawno powinniśmy z nim wrócić!
- Zostanę z nim, a wy ruszajcie.
Zwiążemy go, a jeśli będzie próbował uciec - zabiję – zaproponował ten
rozsądny. – Słyszałeś mnie, parszywa szkarado? Jeśli zabiję twojego gospodarza,
sam też zdechniesz, prawda? Współpracując z nami, kupujesz sobie odrobinę
więcej czasu, więc dobrze ci radzę – nie kombinuj jak nas wykiwać.
- Na wszystkie świętości, ja
zwariowałem… - jęknął przerażony matematyk. – Los mści się na mnie za nienawiść
do świata! Nie mam pojęcia o czym ty bredzisz, człowieku! – zawył bezradnie,
nim w usta wepchnięto mu kawałek brudnej i cuchnącej szmaty. Gdyby miał
sposobność, z pewnością by się porzygał.
- Dobra! Gort, podaj sznury – warknął
śmierdzący drab, do tego chudszego od policzka. – Trzeba się spieszyć.
- Któryś widział, dokąd pognała ta
sarna? – wtrącił mózg całej operacji, podczas gdy pozostali przywiązywali
szarpiącego się Daniela do najbliższego drzewa.
- Skąd mam, kurwa, wiedzieć?! Wydawało
mi się, że tam, gdzie znaleźliśmy tego pajaca!
- Tak było, ale rzeczywiście truchła
nie znaleźliśmy – dodał typ nazywany Gortem. – Powinno leżeć gdzieś obok. Tak stara
jędza u magika mówiła.
- Gnojek może i jest cwany, ale tym
razem się nam nie wymknie. Znajdę go, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką
w życiu zrobię i osobiście go zatłukę!
- O ile inni cię nie ubiegną – wtrącił
mózg. – Zjeżdżajcie, poradzę sobie z nim – zadeklarował, samemu sprawdzając
sploty wokół ramion zakładnika. – Najważniejsze to odnaleźć źródło, bez niego
to i tak wszystko nadaremno. Szukajcie kudłów. Podobno najłatwiej
dostrzec.
Ciekawie ,ciekawie choć króciutki . Czekam na następny rozdział. Zdrówka
OdpowiedzUsuńHejka, hejka,
OdpowiedzUsuńkochana no ja tak z pytaniem, bo jednak już dłuższy czas nie ma aktualuzacji na blogu i chciałam zapytać czy wszystko w porządku... bo ja jednak bardzo tęsknię... o tak wiem, że nie skomentowałam ale przyznam się że jednak czekam na więcej, żeby mieć więcej fo czytania...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej! :) Mam świadomość, że moja baaardzo długa nieobecność przeciąga się już ponad przeciętną cierpliwość odbiorców. Bardzo chciałabym znaleźć czas na ulubione hobby, ale przyznam szczerze, że bycie mamą na pełen etat pochłonęło mnie bez reszty. Ostatnio miewam wybory typu - przespać się, albo umyć zęby. Jedno z dwóch :D Nie zapomniałam o blogu, bardzo chcę jak najszybciej do Was wrócić i cieszę się, gdy widzę jakiś nowy komentarz (to znak, że jeszcze mnie nie porzuciliście! <3), ale serio w 99,9% padam na twarz. A ten 0,1% to błąd statystyczny. Boję się obiecywać cokolwiek, ale naprawdę mam nadzieję, że się kiedyś ogarnę ;)
UsuńBuziaki i dużo zdrówka!
Hejka,
OdpowiedzUsuńej nie mam zamiaru wcale Cię porzucać (ale to dwuznacznie zabrzmiało) :D
bardzo mnie cieszy, to że się odezwałaś, bo takie zniknięcie bez słowa jest niepokojące (mam nadzieję, że dbasz o siebie i o maleństwo)
a co do tego "Ostatnio miewam wybory typu - przespać się, albo umyć zęby." - mój przyjaciel powiedział by byś wybrała dwójkę, z tekstem wyśpisz się po śmierci... zawsze kiedy ja mam dylematy podobne to częstuje mnie czymś takim...
weny, pomysłów i wolnego czasu życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka, hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ocho przygoda życia Daniela, tylko to że chcą go zabić to już nie jest tak kolorowo, co to za świat i czy jest w stanie wydostać z niego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ojć biedny Daniel przygoda życia... tylko to że chcą zabić to już nie jest kolorowo, co to za swiat i czy jest w stanie się z niego wydostać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, przygoda życia Daniela... tylko, że chcą go zabić to już nie jest tak kolorowo, ale co to za świat i jak się wydostać z niego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia