Na wstępie kajam się, że tak długo mnie tutaj nie było. Wyobraźcie sobie, że opieka nad niemowlakiem jest jednak obciążająca :D (kto by się tego spodziewał...^^ )
Bardzo dziękuję tym z Was, którzy tu do mnie zaglądali pomimo posuchy. Bardzo to doceniam, naprawdę - jesteście super! <3
Jak tam kwarantanna? Dajecie radę? Zarośliście i macie teraz piękne, długie włosy? ;)
Postanowiłam dodać pierwszy kawałek nowego opowiadania - nie wiem kiedy będzie całość, ale jak ten kawałek już tutaj będzie, to na pewno szybciej niż gdybym dalej nic nie wstawiała.
Pozdrowienia i dużo zdrowia!
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
* 1 *
Perfekcyjnie
wyprasowana, granatowa koszula, którą włożył tego ranka, nieprzyjemnie
oblepiała jego zgrzane od słońca plecy. Okulary złośliwie ześlizgnęły się na
sam czubek lekko spiczastego nosa, a pot od dłuższego czasu osiadł na skroniach,
jakby wprowadził się tam na stałe. W duchu przeklinał pliki dźganych przez
siebie klasówek, przez które nie miał żadnej możliwości poprawienia swojej
żałosnej sytuacji. Daniel Peterson marzył już tylko o tym, żeby wreszcie
dotrzeć do klasy i rzucić to wszystko w diabły... Czyli w praktyce
- na wysłużone, poobdzierane, nauczycielskie biurko, stojące od wieków w matematycznej
sali przeklętego liceum, w którym dane mu było nauczać. Od pierwszej chwili,
gdy tylko okazało się, że jego ukochany, wręcz zabytkowy samochód odmówił
posłuszeństwa tuż przed zajęciami, wiedział, że znów nie będzie w stanie wessać
w siebie niezbędnej do życia dawki kofeiny, a to z kolei nie zwiastowało niczego
innego, jak po prostu kolejnego, złego dnia. Brakowało już tylko czarnego kota
i drabiny rozstawionej przed drzwiami mieszkania.
Właśnie
w taki sposób kończyło się odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę. Z drugiej
strony - kto w swój jedyny, wolny po całym dobijającym tygodniu dzień, wolałby
ślęczeć nad wypocinami licealistów, kiedy alternatywnie mógł zapakować swój
całkiem jeszcze nienajgorszy tyłek w samochód i wybrać się na wycieczkę w
góry? Po godzinach spędzonych pod tablicą i za biurkiem, te skradzione momenty
wolności, były niczym świeży powiew życia dla jego czterdziestodwuletniego
ciała.
Uwielbiał
góry. Często uprawiał wspinaczki z wynajętym osprzętem, a jeszcze częściej praktykował
izolowanie się od tłumów ludzi, których nie znosił w podobnym stopniu, co tych
wszystkich rozwydrzonych dzieciaków, których miał nieprzyjemność nauczać. No, może
za wyjątkiem takich ładnych okazów, jak pan Tobias Leeran. W końcu zawsze miło
było popatrzeć, nawet jeśli z góry wiedziało się, że na samym patrzeniu się
skończy. Kiedy był jeszcze trochę młodszy - a jego świat nie sprowadzał
się do walki o związanie końca z końcem - marzył o wspaniałym życiu
odkrywcy, może nawet podróżnika na pełen etat. Nadal zdarzały się takie momenty,
kiedy to bladym świtem, patrząc na pierwsze promienie wschodzącego słońca,
przesiadując zupełnie samemu na szczycie jakiegoś wzniesienia, Daniel rozglądał
się rozszerzonymi ze szczęścia oczyma i spokojnie obserwował prezentującą się
przed nim połać niczego i pragnął jej, z tkliwością marząc o maleńkim,
drewnianym domku w lesie. Z tym, że marzenia były dobre dla dzieci, no bo
w końcu kogóż byłoby na to stać? Może gdyby miał bogatych rodziców? Tyle że wtedy
miałby też rodzinę, a porzucenie jej mogłoby stanowić podobną przeszkodę, co
jego obecny brak funduszy i nie oszukujmy się – odwagi również.
Dziś
miał na sobie brązową, okrutnie zlewającą się z jego ciemnobrązowymi
włosami oraz jasnobrązowymi oczami, marynarkę w granatowo-czerwoną pepitkę,
bowiem tego od kadry nauczycielskiej wymagała ostatnia poprawka do szkolnego
regulaminu. Marynarki – nie jej konkretnego koloru. Aczkolwiek, gdyby Daniel
miał możliwość wyrażenia swojej prywatnej opinii na głos, chętnie wygarnąłby
dyrektorowi, co tak naprawdę o tym jego nowym zarządzeniu myślał. Spasiony knur,
całymi godzinami przesiadywał w swoim klimatyzowanym biurze i wyręczał się
młodziutką, zdolniejszą od siebie sekretarką - dziewczyna pewnie nawet
wykształcenie miała lepsze od przełożonego. Mając dzięki temu szeroki nadmiar
wolnego czasu, dyro wymyślał podobne bzdury, które to później z zapałem
wprowadzał w życie. Że niby nauczyciele mieli godnie reprezentować placówkę oświaty,
jaką była jego szkoła. Jakby tę bandę rozwydrzonych bachorów obchodziło, czy ich
belfer nosił cholerną marynarkę, czy nie.
Odetchnął
zrezygnowany, wznosząc wzrok ku niebu, jak gdyby odmawiał modlitwę w intencji
swoich skołatanych nerwów. De facto, był to kolejny objaw jego zniszczonej
psychiki. Miał się przecież za ateistę! Tak postanowił, co było wyrachowaną i
dobrze przemyślaną opcją, jako że będąc gejem nie potrzebował nowych punktów na
swojej długiej liście wyrzutów sumienia. Właściwie jego orientacja prawdopodobnie
i tak byłaby jednym z mniejszych grzechów. W sumie nie znał się na tym. Co
mogłoby być gorsze – brak poszanowania dla własnego zdrowia i życia, nienawiść
do bliźnich i do świata, czy platoniczny homoseksualizm? Chuj wie.
Ledwo
przekroczył próg szkoły, przywitał się uprzejmie z panem woźnym, po czym, czym
prędzej skierował się w znaną sobie stronę, żeby tylko przez przypadek nie
wpaść na…
-
Panie profesorze! – zaćwierkał, słodki do zemdlenia, kobiecy głosik. – Proszę
chwileczkę zaczekać!
No
właśnie.
Szczupła,
atrakcyjna nauczycielka angielskiego, czy jak to Daniel zwykł nazywać ją w
myślach – wyfiokowana lafirynda, kroczyła w żwawym tempie wprost w jego stronę,
bez większej atencji mijając grupki wlepiających w nią gały, wiecznie
napalonych nastolatków. Zdawała się nie dostrzegać ich tęsknych westchnień,
mając wzrok utkwiony w obładowanym papierami matematyku. On sam, bardziej od
wyprężonych wdzięków kobiety, podziwiał jej umiejętności koordynacyjne. Przy
takim wzroście, a warto było podkreślić, że Lydia była z pewnością wyższa
od niego, a więc logicznie rzecz biorąc, musiała mieć przynajmniej metr
osiemdziesiąt pięć, dodać do tego szpilki typowej celebrytki, oraz w stu
procentach zamierzone wywijanie biodrami, sam fakt, że szła - całkiem szybko,
prosto i bez potykania się o swoje szczudłowate nogi - zasługiwał na uznanie.
-
Dzień dobry – powitał koleżankę z wymuszonym uśmiechem. – Przepraszam, trochę
się spieszę, zaraz zaczynam zajęcia – uprzedził na wszelki wypadek. Zawsze była
szansa, że się po prostu odczepi.
-
Och, ja tylko na momencik – zaszczebiotała. – Słyszał pan tę okropną wiadomość?
– zapytała, z zatroskaniem przysłaniając pokryte czerwoną szminką usta. –
Przyznaję, że kiedy tylko dowiedziałam się o całej sprawie, od razu
pomyślałam o panu. Co prawda, od początku był pan tylko na zastępstwie, więc właściwie
wydaje się oczywiste kogo nasz pan dyrektor miał na myśli, ale przecież pomimo
tego, że pani Swan wróciła już do swoich obowiązków, pan z nami pozostał…
-
Jak dotąd – wtrącił mrukliwie.
-
Jak najbardziej słusznie! Tego nie będę kwestionować… Jakby na to nie spojrzeć,
to ja jestem teraz najmłodsza stażem, więc przyznaję, że zmartwiłam się o swoje
własne stanowisko. Z tym, że przecież nie bardzo jest mnie teraz kim
zastąpić – zachichotała nerwowo. – Zmierzam do tego, że pewnie musi się pan
obawiać? To takie niezręczne, że nie wiem, jak ująć w słowa…
-
Do rzeczy kobieto, co takiego się stało?! – warknął, mając już serdecznie dosyć,
ociekającego fałszywą słodyczą głosu koleżanki. Jeśli miała mu oznajmić, że
wywalają go z roboty, to chyba powinna zrobić to w nieco mniej zawoalowany
sposób, do cholery.
Lydia
Smith zjeżyła się na ostrzejszy ton swojego rozmówcy. Wyraźnie
nieprzyzwyczajona do podobnego traktowania, wydęła przesadnie powiększone usta
i zatrzepotała doczepionymi rzęsami, próbując otrząsnąć się z szoku w jaki
ją wprawił.
-
Będzie redukcja etatów – oznajmiła lodowato. – Howard… Ach, przepraszam… Nasz
pan dyrektor, oczywiście – poprawiła się z minimalnym, za to pełnym zjadliwej
satysfakcji uśmiechem – ogłosił to na ostatnim zebraniu grona pedagogicznego.
Odbywało się w ten weekend… – kontynuowała, ująwszy w chude palce sam koniec
jego cienkiego krawata.
Bezczelna małpa.
-
Spodziewałam się, że ktoś już zdążył pana powiadomić. Jak widzę, jednak nie.
Cóż, chyba lepiej jest być przygotowanym na takie przykre okoliczności, prawda?
– dodała z wyższością.
-
Ależ oczywiście, że tak – syknął, czując narastającą złość. - Dziękuję za
szczerość, w końcu ja nie wskoczę miłościwie nam panującemu dyrowi do łóżka, tylko
po to, żeby mocniej podkreślić, jak niezbędny dla dalszego funkcjonowania tej
placówki jestem – wycedził przez zęby.
Kobieta
wybałuszyła oczy.
-
Słucham?! – prychnęła Smith, przez moment zapominając o swoim wyuczonym,
przymilnym tonie. Szczęśliwie, przy tej okazji odczepiła się od kawałka jego
garderoby. – Chyba się przesłyszałam!
-
Dobrze mnie pani słyszała – pogrążył się, rozglądając się przy tym na boki. –
Jeśli wydaje się pani, że dam mu satysfakcję z wylania mnie, to grubo się pani
myli. - Nie bacząc na obraz oburzonej kobiety, odwrócił się na pięcie
i odszedł w stronę klasy.
Jasny
gwint. Wiedział, że problemy finansowe szkoły prędzej, czy później odbiją się
również na nauczycielach. Na początku ucięto im dodatki i premie, później dyro
uznał, że prywatna służba zdrowia nie była im do niczego potrzebna, a na
dokładkę jeszcze to. Planowali go wylać. Cudownie. Lata nauki, praktyki i
szkoleń. Wszystko po to, żeby teraz zmuszony był znosić codzienne upokorzenia
podrasowane totalnym brakiem wdzięczności. Wiedział doskonale jak to wyglądało.
Każdego przedmiotu nauczało kilkoro nauczycieli. Musiało tak być, ponieważ szkoła
była całkiem duża. Na każdym roku było po kilka klas, a pomimo różnych profili
kierunkowych, podstawy były takie same, tak więc dany przedmiot, często odbywał
się jednocześnie w kilku salach. Początkowo faktycznie zatrudniono go
tylko na zastępstwo, ale szybko okazało się, że nawet po powrocie prawowitej nauczycielki,
musiał zostać, bo żadna ze starszych klas nie zdążyłaby z materiałem. O ile
na innych etatach nauczycieli nie brakowało, o tyle dobry specjalista od
ułamków, nadal był w cenie. Tyle tylko, że ich chemiczka odeszła ostatnio na
dłuższe zwolnienie, a jak na złość Dylan - uczący angielskiego, wyniósł się na
drugi koniec kraju. Koniec końców, dyro zostawił sobie Daniela na stałe i zatrudnił
Lydię - utrapienie szkolnictwa.
Nie
wiedzieć czemu, kobieta przyczepiła się do niego od samego początku ich
wspólnej kariery w tym miejscu. Szczerząc wyprostowane ząbki oraz ściśnięty
push-up’em biust, atakowała go swoim towarzystwem, dzień w dzień, aż do
znudzenia. Kiedy w dość niezręcznych okolicznościach natury, na szkolnym
parkingu, matematyk poinformował ją, że nie jest zainteresowany możliwością
zaproszenia koleżanki na kawę, Smith przerzuciła się na bezkompromisowo najbardziej
opłacalny obiekt westchnień, jakim był ich ukochany pracodawca. Od tamtej pory
była nie do ruszenia. Skoro rzeczywiście zaczęto rozważać cięcia na etatach,
rachunek był prosty, a na rachowaniu Daniel znał się jak mało kto.
Klasówki
odrzucił na pusty blat i zabrał się za ścieranie tablicy z uczniowskich
bohomazów. Tym razem przedstawiały skrzydlatego smoka, w okularach dziwnie
przypominających jego okrągłe bryle oraz kryjące się przed ognistym atakiem
drobne postacie w kredowo-białych zbrojach. Najwyraźniej panu Jake’owi
O’Brianowi znowu się nudziło. O tak, Daniel poznawał jego charakterystyczny
styl komiksowych rysunków. Dzieciak był denerwujący, ale talentu nie można mu
było odmówić. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że zagwarantował sobie
obecność pod tablicą nie tylko na minionej przerwie, którą tak twórczo
wykorzystał.
Ledwie
zdołał rozdzielić klasówki datami - od najstarszych, do tych bardziej
aktualnych - a rozgadana swołocz wpadła z impetem do jego chwilowej oazy
spokoju, szurając butami, krzesłami, a co zdolniejsi również i całymi ławkami.
Nikt nie zadał sobie trudu, żeby go przywitać, a Peterson miał pełną świadomość
tego, że dopóki nie warknie głośnego: „CISZA”, mógł zapomnieć o możliwości
rozpoczęcia zajęć. Piekielny los. Kiedyś zejdzie na raka przełyku.
Westchnął,
z rozrzewnieniem uciekając ostatnią wolną myślą do hermetycznie zamkniętego
pojemnika z jego ulubioną kawą, który dziś jeszcze nie dotknięty, stał sobie
spokojnie na półce w szafce w pokoju nauczycielskim.
-
CISZA! – zaczął zwyczajowo. – Dzień dobry państwu, jak wiecie, na dzisiaj mamy
zaplanowany sprawdzian, ale ponieważ czynność ta nie powinna zająć wam więcej,
niż dwadzieścia minut, dla waszego dobra, postanowiłem przeznaczyć na nią całe
pół godziny – oznajmił im wspaniałomyślnie - podczas gdy teraz możemy sobie
zakończyć ostatnio poruszane zagadnienie… - dodał.
Mówił
i mówił, i obserwował, jak coraz więcej par oczu rozbiegało się po klasie, ostatecznie
tępo zwieszając uwagę na tablicy, zeszytach, czy jak w przypadku Jake’a
O’Briana, którego zaraz planował zapytać - we włosy koleżanki z ławki obok.
Phil
z pierwszego rzędu, zerkał nerwowo w notatki, zapewne mające dopomóc mu w uzyskaniu
stu procent punktacji na sprawdzianie, Josh bezwstydnie dłubał w nosie i
chyba tylko Tobias przyglądał się jemu, z jakim takim zainteresowaniem. Swoją
drogą śliczny chłopak. Gdyby Daniel nie był nauczycielem albo gdyby
przynajmniej nie był jego
nauczycielem, chętnie poznałby go na nieco bardziej prywatnym gruncie.
Wyprostowany, przystojny i pomimo młodego wieku, już diabelnie męski. Czego
chcieć więcej? Odkaszlnął, wracając do logarytmów.
- Pan O’Brien. Wyjaśni pan, dlaczego
możemy posłużyć się wzorem, który zastosowałem? Najwyraźniej ma ten materiał w
małym palcu… - Cudownie. Jake nawet
nie podniósł na niego wzroku, utwierdzając nauczyciela w przekonaniu, iż nie
miał bladego pojęcia, że w ogóle został wywołany z nazwiska.
Niestrudzony Daniel kontynuował. Podobne sytuacje były jego chlebem powszednim.
- Skoro kompletnie MNIE PAN NIE SŁUCHA
– zaakcentował głośniej. - Czy twój błogi, nieskalany myślą wzrok, powinien mi
uświadomić, że zupełnie nie orientujesz się o czym dzisiaj rozmawiamy?
- Wiem o czym – odparł dzieciak, wyraźnie
skonsternowany. – Eee, po prostu, tak jakoś mi słabo. To pewnie ze stresu przed
sprawdzianem… - wydukał ku uciesze pozostałej gawiedzi.
Trochę żal mu było pastwić się nad szczeniakiem,
ale O’Brian sam sumiennie na owo pastwienie się pracował. No i co tu dużo
mówić, Jacob może nie był w jego typie, ale przyjemnie było zawiesić na nim
wzrok. Uch, żenujące... Daniel, prawdopodobnie, wprost idealnie pasowałby do
stereotypu nauczycielki, starej panny - Kolejna cegiełka do jego osobistego muru
wstydu.
- Dobrze. Zważywszy na stres waszego
kolegi, myślę, że możemy już przejść do głównego punktu programu – zadecydował.
- Najwyższa pora skupić wasze szare komórki. Miejmy nadzieję, że co poniektórzy
z was, będą zdolni do tego procesu… Phil, podejdź proszę.
Wręczył chłopakowi arkusze z pytaniami,
mając pełną świadomość tego, że klasowy kujon już uruchomił cały proces
podglądania i analizowania zadań, by zyskać choć szczątkową przewagę nad
kolegami z klasy. Dlaczego miałby go tej możliwości pozbawiać? Niech ma. Tymczasem
zarządził pochowanie telefonów i innych elektronicznych zabawek, żeby
młodzi nie ściągali.
Tak naprawdę miał kompletnie w nosie,
czy będą ściągać, czy też nie. Zachowywał pozory. Tym bardziej, skoro jego dni
w tej placówce miały niebawem dobiec końca. Czym miałby się przejmować?
Całe to towarzystwo na pewno się ucieszy.
Miał świadomość tego, że nie należał do przesadnie lubianych. Nie znał się na
prymitywnych żartach, nie lubił lenistwa i wagarów, starał się ich czegoś
nauczyć, ale przy tym szybko zniechęcał się, widząc kompletną ignorancję
i brak jakichkolwiek chęci. Przecież to nie on ustalał, że materiał przeznaczony
na kilkanaście godzin w tygodniu, kazano mu realizować w trzy. Jak miał go
uczynić ciekawszym, skoro ledwie nadążał z przedstawianiem poszczególnych
zagadnień?
- Lee, odłóż proszę tę ściągę, nawet ty
jesteś w stanie zaliczyć bez niej, zaufaj mi – mruknął pod nosem.
Widział, że poza Lee Shinem - wiecznie
zafiksowanym z nerwów, chudym dzieciakiem w czarnym golfie - ściągały
jeszcze przynajmniej cztery osoby, ale naprawdę nie miał ani siły, ani chęci
tłumaczyć im, że sami sobie szkodzili. Odezwał się tylko dlatego, żeby nie
stracić na wizerunku tego groźnego. Tak naprawdę, większość uwagi skupiał na
ładnie ułożonych włosach Leerana.
Nauczycielowi nie wypadało mieć takich
myśli, zgadza się. Przez ułamek sekundy zgubna, nadpobudliwa wyobraźnia,
podesłała mu obraz półnagiego chłopaka, opierającego się na wyprostowanych rękach
nad rozmazanym cieniem jakiejś anonimowej dziewczyny. Musiał być rozchwytywany
i co tu dużo mówić - zdecydowanie niezainteresowany starszym nauczycielem, tym
bardziej mężczyzną.
Odkaszlnął, jak to miał w zwyczaju,
kiedy zapędzał się w te najniebezpieczniejsze rejony we własnej głowie, po
czym ciężko zasiadł za biurkiem. Do końca zajęć zajął się segregowaniem
klasówek i wpisywaniem ocen do wewnętrznego systemu edukacyjnego szkoły.
Niechętnie pomyślał o minionej rozmowie
z Lydią i tym samym prędko pożałował swojej nerwowej, nieprzemyślanej reakcji. Tym
razem, choć powiedział dokładnie to co myślał, miał pełną świadomość tego, że zupełnie
się pogrążył. Nawet jeśli jakimś cudem, dyrektor brał pod uwagę innego
kandydata do odejścia, to po takiej akcji, Daniel mógł spokojnie zacząć się
pakować. O dziwo, poczuł się tym faktem niezmiernie przytłoczony. W przypływie
woli walki, przeszło mu przez myśl, żeby nie czekać na ostateczny cios, a
zamiast tego, samemu pofatygować się do gabinetu dyrektora i rzucić mu na biurko
swoją rezygnację. Zachowałby się dumnie i z honorem!
Chwila triumfu, rozgościła się na jego zmęczonej
twarzy, moszcząc miejsce dla pewnego siebie, uśmiechu zwycięzcy. Trwało to może
kilka sekund, na moment przed lodowatym powiewem świadomości, że przecież
honorem rachunków nie opłaci, a w przypadku zwolnienia jakie mu
szykowano, miał przynajmniej prawo oczekiwać jakiegoś profitu na odchodne.
Koniec końców, nie zrobił nic, pokornie realizując ustalony plan godzin. Dopiero
na długiej przerwie, udało mu się wywalczyć swoje pierwsze pięć minut wolnego czasu,
które przeznaczył na połknięcie kanapki z ogórkiem i przepicie jej gorzką
herbatą. O umyciu zębów mógłby tylko pomarzyć, więc zadowolił się miętówką
i udał na ostatnie tego dnia zajęcia, zastanawiając się, dlaczego nadal
nikt z nim nie porozmawiał.
Być może Lydia coś przekręciła i w istocie
nic mu nie groziło? A może planowano zwolnić go dopiero z końcem semestru?
Albo może, w ogóle źle się na to wszystko zapatrywał i całe to zwolnienie było
dla niego szansą na nowy, lepszy początek? Czy nie tak zaczynały się wszystkie
komedie romantyczne? Może nie było jeszcze za późno na rozwinięcie umiejętności
gry na pianinie? Wszak od dziecka powtarzano mu, że miał piękne, długie palce
pianisty… – I cóż z tego, skoro od lat marnowane na poprawianie klasówek.
Na korytarzu nawarczał na jakiegoś dzieciaka,
żeby nie dokuczał koleżance (końskie zaloty licealistów…), odmówił prośbie o
niewpisywanie ocen z ostatniego testu klasy drugiej be (przecież i tak nie
nauczyliby się na poprawę – to pewne), odprawił kolejne zajęcia
z logarytmów, a na sam koniec, przeciągnął lekcję o pięć minut, żeby
odpuścić małolatom zadanie dodatkowe do domu. Pakując teczkę pięćdziesiąt minut
później, planował bezproduktywnie przesiedzieć calutki wieczór przy koniaku i
jakimś filmie. W najlepszym towarzystwie - czyli swoim własnym. Szkoda, że
nawet najlepsze towarzystwo nudziło się w zbyt wysokich stężeniach.
*
2 *
W półleżącej pozycji, podpierając się
na przedramieniu, spoczął na zielonej kanapie, zalegającej w niedużym,
zagraconym salonie wynajmowanego mieszkania. Opróżniona butelka po otwartym
poprzedniego dnia koniaku, stała na ławie przypominając mu o nowym, niezdrowym
nawyku, regularnego usypiania się tym trunkiem. Nie upijał się! - Co to, to nie.
Może odrobinę szumiało mu w głowie, za to zasypiał jak dziecko, bez większych
problemów i przede wszystkim bez czarnych myśli kłębiących się nad tematem jego
zmarnowanego życia.
W telewizji leciał któryś teleturniej z
rzędu, mniejsza o to. Przymknął powieki. Nadal był w marynarce. Powinien
zmusić się do wstania, żeby chociaż zmienić ubranie, skoro z góry założył, że z
prysznicem zaczeka do rana. Jeszcze
dziesięć minut – przekonał sam siebie, doskonale zdając sobie sprawę z
tego, że do łóżka zwlecze się dopiero w środku nocy, zrzucając z siebie
wszystko jak leciało i zasypiając nago na kołdrze.
Ledwo usnął, a zbudził go dźwięk
telefonu. Jasny gwint - bo oczywiście
musiał go zostawić na ławie, a nie obok, pod ręką. Teraz będzie musiał
wsłuchiwać się w uparty odgłos przychodzącego połączenia, przynajmniej do
momentu, aż dzwoniąca osoba sobie nie odpuści (taką miał nadzieję). Tylko… Czy
to, aby na pewno był telefon? - Nie… Tym razem, to chyba dzwonek do drzwi…? - Niechby
był sam diabeł! - Daniel nie planował ruszać się z kanapy! - W końcu sobie
odpuści.
Dźwięk przekręcanego zamka, upewnił go
w przekonaniu, że wcale nie.
- Dobrze wiem, że jesteś w domu! – oświadczył
niestrudzony głos jedynej osoby, z którą utrzymywał towarzyskie kontakty. –
Pewnie znowu piłeś do nieprzytomności… - Jej uparty głos był coraz bliżej. – Daniel…?
Jesteś w salonie?
Pytanie, prawie na pewno, zostało
zadane z sypialni. Następnym przystankiem był salon właśnie. Otworzył powieki.
Jaskrawe światło bijące od telewizora, zapewniło mu nieprzyjemną pobudkę,
z kołowrotkiem w głowie gratis.
- Kate? – zapytał, przecierając oczy
palcami.
- Jezus Chrystus! A kogo się
spodziewałeś, co? – odparła kobieta, gdy tylko weszła do pomieszczenia. – Stało
się coś niezwykłego? Wyglądasz jeszcze bardziej gównianie niż zazwyczaj.
- Jeszcze nic – jęknął. - W moim życiu nigdy
nie dzieje się nic. Powinnaś się już przyzwyczaić. Ja tak zrobiłem. Nadal
jestem sam jak palec… Swoją drogą, zastanawiałaś się kiedyś nad sensem tego
wyrażenia? Przecież każdy palec ma jeszcze dziewięć innych do towarzystwa. Za
to mnie, dla odmiany, nie chce zupełnie nikt – zakończył swój wywód.
- No tak, prawie zapomniałam, jak to ciężko
jest być uciśnionym gejem w dzisiejszych czasach. – Kate westchnęła, przewracając
oczami. – Przestań się nad sobą użalać i wyjdź wreszcie do ludzi! Jak się ma
cokolwiek zmienić, jak tylko siedzisz, pijesz i narzekasz?
Kobieta usiadła obok, łapiąc go delikatnie
za twarz. Miała przyjemnie troskliwe dłonie. Do tego stopnia, że chociaż była
młodsza, człowiek czuł się w jej towarzystwie tak bezpiecznie, jak w
dzieciństwie przy matce. Zaglądnęła mu w oczy, a on odruchowo uciekł własnymi
w kąt pokoju. Było mu wstyd, choć przecież widziała go już w znacznie
gorszych stanach. Dlatego dał jej klucze - na wszelki wypadek. Nieraz ratowała
go w kryzysowych sytuacjach.
- Jak długo zamierzasz tkwić w takim
marazmie? – zapytała z tą charakterystyczną nutką powagi, która od razu
wywoływała wyrzuty sumienia i mobilizowała do skruchy. – Jeszcze cię nie
wylali, a nawet gdyby, to przecież zawsze możesz poszukać wolnego etatu
w innej szkole. Mieszkanie wynajmujesz, nic cię tutaj nie trzyma.
- Jest środek semestru – zauważył.
- A ty masz jakiś okres wypowiedzenia.
- Nie dość długi – podjął.
- Do wakacji możesz dociągnąć,
udzielając korepetycji. Wiesz najlepiej, że jak tylko chcesz, to potrafisz zainteresować
nawet tych najbardziej opornych – nie poddawała się, Kate.
- Szkoda, że wyłącznie matematyką… -
burknął.
Kobieta posłała mu pobłażliwe
spojrzenie.
- Trzeba było od początku powiedzieć,
że rozpaczasz, bo ci faceta brakuje! Pilibyśmy razem! Oj daj spokój, nie jesteś
jeszcze taki stary, wierzę, że poznasz kogoś miłego… – zaczęła starą śpiewkę.
- Nie potrzebuję nikogo miłego! – przerwał
jej, nim zdołała się rozkręcić. – Potrzebuję, żeby był młody, przystojny i
hojnie obdarowany przez naturę…
- Na boga, Danielu! Gdybyś takiego
znalazł przede mną, miałbyś we mnie wroga – zachichotała. – Poza tym, jakoś nie
wydaje mi się, żebyś miał problemy ze znalezieniem kogoś do łóżka. Skoro już
jesteśmy przy tym temacie, to przypomnę ci, że jesteś całkiem przystojny. –
Kącik ust pijanego nauczyciela uniósł się mimowolnie. - Gdybyś nie śmierdział
wódą i nie był zadeklarowanym homoseksualistą, sama bym się za ciebie zabrała.
- Jak tylko mi stanie, jestem cały twój
– oznajmił jej. – Możesz próbować.
Kobieta prychnęła z udawanym wstrętem.
- Proszę, nie zniechęcaj do siebie
jedynej osoby, która jeszcze z tobą rozmawia – odgryzła się. – I rusz ten
zapyziały tyłek do łazienki. Przyniosłam ci kolację. Zrobiło mi się trochę za
dużo, więc wzięłam porcję dla ciebie.
- Tego zapyziałego mogłaś odpuścić, kobieto.
- Ciesz się, że nie użyłam gorszych
słów. No już!
Wiedział, że i tak nie dało się z nią wygrać.
Marudząc pod nosem, powlókł się do babcinej, pudrowo-różowej łazienki,
z ciekawą konkluzją, że gdy w końcu, raz w życiu pogodził się ze swoim
brakiem higieny, wyjątkowo przyjdzie mu się ogarnąć.
Nie był głupi, zdawał sobie sprawę z
tego, że Kate wcale nie zrobiła za dużo jedzenia, przez przypadek, a zwyczajnie
się o niego martwiła, i był jej za to naprawdę wdzięczny. Gdyby nie ona, pewnie
padłby już dwa lata temu, kiedy to złamał nogę na nartach i nie potrafił zmusić
się nawet do zamówienia pizzy. Leżał przez dwa bite tygodnie, pogodzony ze
śmiercią głodową i zapewne tak by się to dla niego skończyło, gdyby nie bliskie
sąsiedztwo sympatycznej blondynki. Zawsze taki był. Chęci do życia przejawiał
jedynie poza domem, a ujmując tę kwestię ściślej – bardzo daleko od domu.
Na wakacjach, czy na jednodniowych eskapadach za miasto. Wtedy odzyskiwał siły,
niczym introwertyk po odwołanej imprezie.
A może to właśnie o to chodziło –
o potrzebę samotności, przy jednoczesnej ucieczce przed monotonią jego
życia. Codzienność matematyka, była jedną, wielką definicją depresji.
Kate miała rację mówiąc, że gdyby
chciał, to pewnie by kogoś poznał. Od wielkiego dzwonu, kiedy już zdarzyło mu
się opuszczać mury bezpiecznej przystani swojego mieszkania (ostatnim razem
chyba z okazji świąt, kiedy wszyscy nauczyciele dostali zaproszenia na wspólną
wigilię), ludzie odnosili się do niego przyjaźnie, a on sam nie miał większych
trudności w nawiązywaniu nowych relacji. Tylko tak w środku, w duchu, nadal
ich wszystkich nienawidził.
Prawdziwym problemem Daniela, była
kompletna ignorancja w odbieraniu romantycznych fluidów. Najlepszym
przykładem na to była jego znajomość z Maią.
Tego chłopaka poznał jakieś sześć lat
wcześniej. Sam był wówczas gorącym trzydziestosześciolatkiem… No dobrze - był
kompletnie zdesperowanym trzydziestosześciolatkiem, który tak bardzo miał
ochotę na seks, że wyszukał w internecie informację o ślicznym chłopcu,
sprzedającym się za pieniądze. Miał być świetny w swojej profesji, a przy tym
gwarantować anonimowość, co w przypadku nauczyciela, było dość istotnym
szczegółem. Daniel umówił się z nim, a kiedy zobaczył go po raz pierwszy, przyznać
musiał, że jak raz, komentarze z forum dla życiowych nieudaczników wcale nie
kłamały. Chłopak był naprawdę ładny, miły i bez zbędnej niezręczności zaprosił
go do mieszkania. Musiał się zdziwić, skoro zdziwił się sam zainteresowany, ale
wbrew temu co utrzymywał i nieustannie wmawiał Kate, jak już przyszło co do
czego - stchórzył, nie potrafiąc być z kimś obcym.
Po prostu nie i już. Chciał mieć kogoś
swojego, kogoś przy kim mógłby zasnąć, a rano popatrzeć mu w oczy i zaliczyć
kolejną rundę. Skończyło się na tym, że w wyjątkowo atrakcyjnym towarzystwie,
zjadł wegetariańską pizzę, obejrzał film wojenny i porozmawiał o urokach pracy
z dzieciakami, bo jak się okazało chłopak miał w tej dziedzinie doświadczenie.
- Wychodzisz już?! – dobiegło go głośne
pytanie, zza zamkniętych drzwi łazienki. – Umyć ci plecki? – Kate zaśmiała się
złośliwie.
- Jeśli chcesz zobaczyć mnie nago, to
wystarczy poprosić! - odpowiedział, choć zgodnie z prawdą, nie pogardziłby
odrobiną pomocy.
Dawno już nie zmuszał swojego ciała do
aktywności po spożyciu alkoholowym i z niemałą obawą odkrył, że utrzymywanie
się w pionie stanowiło kolejne wyzwanie. Przypadkowo spojrzał na drobne
różyczki, namalowane na kwadratowych płytkach, przeciwległej ściany prysznica
i momentalnie go zemdliło. Dobrze, że toaleta stała tuż obok - Niedobrze, że
było ślisko, a on nadal był mokry.
Cała akcja trwała ułamki sekund, choć
według relacji Daniela, zdała się przebiegać w zwolnionym tempie, krok po kroku
realizując łatwą do przewidzenia wizję, powstałą w jego głowie w chwili utraty
równowagi - czyli dokładnie wtedy, gdy na ratunek było już za późno.
Z łoskotem zwalił się na posadzkę,
zupełnie tracąc panowanie nad znieczulonym błędnikiem. Głową uderzył w muszlę
klozetową, piętą prawej stopy w ścianę obok, rozbijając paskudne płytki
i unieruchamiając sobie nogę pomiędzy nimi.
Z czego oni te ściany robili?! Z
tektury?
- Daniel! – dobiegł go pełen
przerażenia krzyk. - Boże drogi, co się tam stało?! Cały jesteś?!
- N-nie… - wybełkotał.
Do jego nozdrzy dotarł dziwny swąd gnijącego
mięsa. Zemdliło go. Dla żołądka wegetarianina woń nawet zupełnie świeżego
mięsa, była nie do przyjęcia. Mięso było w porządku, dopóki samo uciekało,
ewentualnie dawało się nakarmić i pogłaskać.
Zwymiotował.
Szarpało nim kilkukrotnie, do brązowych
oczu nabiegły zimne łzy w nadmiernej ilości – od razu zalały zgrzane poliki.
Mało przyjemne połączenie. Dreszcze szarpnęły sztywnym ciałem, a gdy wreszcie
nie miał już czym rzygać, rozkaszlał się, prawie wypluwając tchawicę. Czuł, że
nie sam upadek to wszystko spowodował, lecz moment uderzenia w ścianę. Ten
cholerny smród uderzył go w tej samej chwili, gdy różowe, łazienkowe płytki roztrzaskały
się, pozostawiając po sobie nieregularnych rozmiarów dziurę.
Usłyszał szybkie kroki Kate, a zaraz
potem drzwi łazienki otworzyły się z hukiem. Zaalarmowana kobieta wpadła do
środka histeryzując i grożąc wezwaniem pogotowia.
- Nic mi nie jest… – upierał się. –
Kate, proszę cię…
- To ja proszę ciebie! Jak ty
wyglądasz! Na mój grób rodowy! Czy to krew…?! Nienawidzę krwi… – westchnęła.
- Nie masz żadnego… - znowu zwymiotował
- …grobu…
- Czekaj! Nie ruszaj się! Jak głowa?
Mocno uderzyłeś?
- Chyba nie… jest dobrze, naprawdę.
Czujesz ten smród?
- Twoich rzygów! – warknęła, wyraźnie
imputując, że mieli gorsze zmartwienia. - Nie ruszaj się, powiedziałam! Siedź!
Chciał się podnieść, ale przywołany do
porządku, ponownie zamarł w bezruchu. Rano pewnie żywcem spali się ze wstydu.
- Noga jest chyba cała… - oceniła. - Dasz
radę poruszyć palcami? – Na życzenie, zgiął i wyprostował palce unieruchomionej
stopy. – Dobrze. Czekaj, powiększę ten otwór…
- Nie!
- Nie truj, przecież i tak czeka cię
remont!
Zdawało się, że Kate ani nie czuła, ani
nie zauważała niczego niezwykłego. Było więc możliwe, że to jego pijany umysł
szwankował. Musiał wziąć się w garść. Był racjonalnym człowiekiem. Nie wierzył
w takie bzdury, jak zamurowywanie zdechłych kotów w ścianach.
Z drugiej strony, po świecie chodziła
cała masa pojebów, więc z góry wiedział, że i tak to sprawdzi. Jak już
Kate sobie pójdzie.
Z pomocą kobiety, po kilku minutach męczarni,
udało mu się uwolnić z ceramicznego uścisku zabytku architektury. Później
było już tylko lepiej. Kate zarzuciła na niego szlafrok i wspólnymi siłami dotaszczyli
się do łóżka, gdzie otrzymał garść tabletek i pozwolenie na sen. Skorzystał z
niego z wdzięcznością. Był na tym etapie upojenia alkoholowego, że nic nie
miało już znaczenia. Chciał tylko przymknąć powieki i odpłynąć w objęcia
Morfeusza (skoro innego mężczyzny do wyboru nie było).
Przebudził się z pełną świadomością
tego, że nowy dzień nie miał być dla niego dobry. Żeby przynajmniej lepszy od
poprzedniego... Czuł niesmak w ustach, zupełnie jakby coś w nich zdechło, zapach
wymiocin utrzymujący się we włosach i horrendalny ból stopy. Przynajmniej kaca
nie miał. A może nadal był na lekkim rauszu? Musiał sprawdzić godzinę. Przecież
miał mieć zajęcia…
- Cierpisz? Bo mam nadzieję, że bardzo mocno
– dopadły go ostre, podsycone zmęczeniem słowa przyjaciółki.
- Kate? Nadal jesteś…
- Jestem, jestem. Pół nocy rzygałeś – zarzuciła
mu na wstępie. – Nie wypiłeś aż tak wiele, przynajmniej jak na ciebie, więc nie
powinno tobą, aż tak szarpać. Zmierzam do tego, że musisz jechać do szpitala. Możesz
mieć wstrząśnienie mózgu, głupi człowieku. Zrobiłam ci okład na stopę. Potwornie
spuchła – sapnęła ze zgrozą.
- Dziękuję… - wyjąkał zawstydzony.
Brakowało mu słów, którymi mógłby
wyrazić, jak bardzo był jej wdzięczny. Zapewne właśnie z powodu tej wybitnej
elokwencji, był wyłącznie nielubianym nauczycielem matematyki. Artykułowanie własnych
myśli, od zawsze przychodziło mu z trudem. O uczuciach nie wspominając. Często
miewał w głowie słowa, które winny być wypowiedziane na głos, a jednak
nigdy tego nie robił. Nie potrafił. Równania były uczciwsze.
- Nie myśl sobie, że robię to wszystko
za darmo – ofukała go. - Będziesz uczył Annie, aż nie pójdzie na studia. I
dobrze ci radzę, żeby z matematyki miała najwyższe stopnie.
- Przecież już je ma, i niewiele w tym
mojej zasługi.
- Bo szczęśliwie, rozum odziedziczyła
po mnie. Ale wolę się zabezpieczyć na wypadek, gdyby na późniejszych etapach
edukacji, geny ojca również doszły do głosu. Masz dług wdzięczności, kapcanie.
Ostentacyjnie wywrócił oczami, żeby
odrobinę ją zirytować.
Annie była oczywiście córką kobiety. Obecnie
uczęszczała do szkoły podstawowej, a więc szkody zostały wycenione całkiem
wysoko, skoro aż do studiów. Chociaż, zgodnie z prawdą, dziewczynka uczyła się
na tyle dobrze, że zwykle wystarczyło wytłumaczyć jej jakąś drobnostkę, o
której nie wspomniano na lekcji, a dalsze postępy robiła sama. Dla Daniela obie
panie były namiastką prawdziwej rodziny, której nie miał od czasów własnej
młodości.
Kiedy wprowadził się w te okolice,
wraz z Kate i Annie mieszkał jeszcze ojciec dziewczynki. Dużo by mówić, ale po
co? Dobrze, że odszedł. Swego czasu to Daniel pomagał sąsiadce, później
zaprzyjaźnili się, a od dłuższego czasu bilans korzystania z wzajemnej pomocy,
przechylał się niebezpiecznie w jego stronę. Zdecydowanie za bardzo.
- Boli jak skurwysyn – burknął
mężczyzna, przyglądając się zawiniętej bandażem stopie.
- Co ja mówiłam o przeklinaniu?
Daniel posłał jej udręczone spojrzenie.
- Niech będzie. Bardzo mnie boli – poprawił się. - Już prawie nad tym panuję.
Mogłabyś czasem odpuścić, wiesz?
- Odpuszczę, jak się nauczysz. Pracujesz
z dziećmi!
Mężczyzna lekceważąco machnął dłonią.
- Oni uważają się za zupełnie
dorosłych. Nie chciałabyś słyszeć jakim językiem operują!
- Bo mają kiepskie wzorce – wytknęła
mu. – Dobrze mój drogi, idę sobie, chwała bogu. Wpadnę później z obiadem, i ani
mi się waż myśleć o pracy. Już zadzwoniłam do szkoły. Powiedziałam im, że
miałeś wypadek i że dzisiaj na pewno nie przyjdziesz.
- Jesteś aniołem – wyznał z ulgą. – Jak
do pięćdziesiątki nie znajdę faceta swoich marzeń, to niechybnie się z tobą
ożenię – zadeklarował.
Na samą myśl, że nie będzie musiał przemawiać
do sali pełnej znudzonych oczu, niezadowolonych z życia licealistów, poczuł
taką ulgę, że prawie udało mu się zapomnieć o pulsującej bólem nodze.
- Daruj mi, ale na dłużą metę wolałabym
kogoś w swoim wieku – stwierdziła, pochopnie ignorując jego oświadczyny.
- To było podłe! – oburzył się na pokaz.
- Pamiętaj o wizycie w szpitalu. I umyj
się do cholery! Cuchniesz! – rzuciła na odchodne.
Do łazienki zwlekł się jakąś godzinę
później.
To dziwne, ale miał wrażenie, że po drzemce,
czuł się gorzej. Zaczęło mu się kręcić w głowie, robić ciemno przed oczami,
a stopa uwięziona pod białym, elastycznym materiałem bandaża, spuchła mocniej. Oszołomiony
swoim odkryciem, zamknął się w łazience, usiadł na sedesie i powoli –
zważając, by tym razem nie pogorszyć swojego żałosnego stanu - zaczął odwijać
opatrunek. Pierwszym niepokojącym zjawiskiem, co do którego Daniel wmawiał
sobie, że było kolejnym wytworem jego wyobraźni, był fakt, że noga pociemniała mu
lekko na wysokości łydki. Czyżby wdało się zakażenie? Może miał jakiś podskórny
wylew? Pomyślał, że chyba rzeczywiście będzie musiał odwiedzić lekarza. Westchnął
i kończąc odwijanie kończyny, przygotowywał się wewnętrznie na obraz nędzy i
rozpaczy.
Tak mu się przynajmniej wydawało,
bowiem w najśmielszych wyobrażeniach, nie był w stanie przygotować się na
to, co zobaczył po odsłonięciu stopy.
Noga nie była fioletowa, o co mógłby ją
podejrzewać. Była zgniłozielona. Na całej jej powierzchni malowały się
cieniutkie, srebrne niteczki, wyglądające podobnie jak żyłki pod powiekami, kiedy
człowiek zbyt długo spoglądał pod światło.
- Co u licha…? – sapnął podenerwowany.
W pierwszej chwili pomyślał, że to Kate,
chcąc odegrać się na nim za zmarnowanie jej całej nocy, wymalowała mu te wzory,
jakimś fluorescencyjnym pisakiem. Nawet zaczął je delikatnie pocierać
poślinionym opuszkiem palca, przynajmniej, dopóki nie dotarło do niego, że
kobieta nie byłaby w stanie zrobić czegoś podobnego. Niteczki były tak
precyzyjne, tak powtarzalne, a jednocześnie tak unikalne, że prawdopodobnie
musiałaby je wyciąć laserem.
Nienaturalnie pobudzone serce
mężczyzny, biło okropnie szybko, męcząc cały jego organizm. Musiał mieć majaki.
Zewnętrzną stroną dłoni dotknął czoła, ale chyba nie miał temperatury… Nie był
naćpany, do kurwy nędzy... Dawno już niczego nie próbował. Nie znosił tego
najlepiej, a Kate nigdy w życiu nie podałaby mu czegoś szkodliwego.
Koniak? Przecież był zabezpieczony stemplem. Kupiony w normalnym sklepie. Nie
mógł pochodzić z żadnego podejrzanego źródła. A więc zwariował.
Zupełnie mu odbiło. Tak właśnie kończyło się życie w celibacie... Już miał
zacząć panikować na poważnie, gdy jego uwagę przykuła zielonkawa poświata
odbijająca się od białej umywalki.
Ukląkł, szukając źródła światłą, a
wtedy dostrzegł wybitą poprzedniej nocy dziurę w ścianie. Dziurę, która zdawała
się nie mieć końca. Biła od niej czarna, głęboka pustka i ta dziwna, lśniąca
aura. Było w niej… coś takiego zachęcającego. Coś, co zdawało się go przyciągać,
bez względu na strach atakujący na przemian jego mózg, serce i momentami
żołądek. Ciarki przeszły po sztywnym karku nauczyciela. Uniósł delikatnie drżącą
dłoń i zbliżył ją do otworu.
Pustka wydawała się rozszerzać, wyciągać
swoje macki w stronę palców mężczyzny, a te natychmiast pokryły się zielenią. Wybałuszył
oczy ze zdumienia. Nie był w stanie wydobyć z siebie głosu ani tym
bardziej ruszyć się z miejsca. Roziskrzone, srebrne niteczki zaatakowały,
tworząc na ciele Daniela nowe spirale i wzory. Przemieszczały się coraz
szybciej i szybciej, tnąc skórę i wrzynając się w nią, jak za sprawą
niewidzialnej igły sunącej po powierzchni skóry. Dłoń, nadgarstek, przedramię…
Nareszcie wrzasnął. Nie zważając na ból,
wciąż wpatrzony w bezdenną pustkę i własną rękę, na ślepo zaczął odsuwać się
od ściany. Uderzył o szafkę na ręczniki, zerwał się na nogi i wybiegł z przeklętej
łazienki. Co to miało być?!
Potykając się o własne nogi, podbiegł
do zlewu, obmył twarz lodowatą wodą i natychmiast przetarł ją ręcznikiem. Spojrzał
na palce. Znamię nie zniknęło. Pod Danielem ugięły się nogi. Wyląduje w cholernym
psychiatryku! Musiał być bardzo chory! Bardzo – przecież majaczył! Co do tego
nie miał już żadnych wątpliwości. Rozgorączkowany, zarzucił na siebie wiszące
na krześle ubranie, z wieszaka zgarnął klucze i w pośpiechu opuścił mieszkanie.
W przypływie logicznego myślenia, doszedł
do wniosku, że nie powinien prowadzić samochodu, więc slalomem, walcząc z zaburzoną
grawitacją, skierował się na najbliższy postój taksówek. Jego ciało stawało się
coraz słabsze, coraz cięższe i coraz trudniej było mu nad nim zapanować. Do uszu
mężczyzny, nieprzerwanie dobiegał dziwaczny świst, ostro przeszywający
otaczające go powietrze.
Mijający go ludzie, przystawali w
zdziwieniu, przyglądając się jego zachowaniu. Wiedział, że musiał wyglądać jak
kompletny wariat. Miał tylko nadzieję, że wszystko to było jakimś wyjątkowo
męczącym snem, a nie pokręconą, niedorzeczną rzeczywistością, z którą przyszło
mu się zmagać. Dopadł do żółtych drzwi wolnego samochodu i desperacko
szarpnął za klamkę.
- Ejże! Uważaj pan! – warknął
taryfiarz.
- Szzzz… - padł pierwszy świst z jego
ust.
- Czego? Jak jesteś pan naćpany, to
wynocha. Nie trzeba mi kłopotów. No już, sio!
- Szzzzpital – jęknął. – Proszę.
Resztek sił, pozostało mu tylko tyle,
by bezwładnie rzucić się na tylne siedzenie wozu. Chwilę później, obraz zniknął.
Kierowca musiał ruszyć, bo Daniel czuł wstrząsające
jego ciałem wyboje na drodze. Później słyszał jakieś podenerwowane głosy. To jacyś
ludzie kłócili się o rachunek za kurs. Sięgnął do portfela. Miał przebłyski
świadomości, były też momenty, w których nie odróżniał snu od jawy. Zresztą, może
cały czas tak było. Gdy tylko otwierał oczy, zalewały go istne salwy kolorów i
plam. I wszędzie te srebrne niteczki…
Heja! Jak tam maleństwo? Żyjecie oboje? Hehe! Dzięki za wstawienie nowego opowiadania. Myślałam że całkiem się zakopalas w pieluchach a Ty tu jeszcze nam niespodziankę sprawiłaś😃 dwa miesiące pracuję zdalnie z domu i wyczekuję opowiadań jak kania dżdżu(chciałam zabłysnąć przysłowiem)włosy mam jak lew ,a brwi zarośnięte jak Breżniew🤭Fajnie się zaczęło to opowiadanie,będę się lampić za dalszym ciągiem. Cmokasy i powodzenia na niemowlęcym froncie😘
OdpowiedzUsuńHaha, no prawie poległam 😃 Staram się zacząć myśleć też o innych sprawach. Chociaż trochę 🙈 Ale nawet teraz próbuję odpisać i towarzyszy mi "Au, au, ahu" i piszę na 5 rat, bo się zachwycam jak czubek xD Jednakowoż! - już od dwóch dni udaje mi się trochę popisać, więc może coś z tego będzie 😅
UsuńHej. Zapowiada się coś bardzo ciekawego.napewno będę zaglądać i sprawdzać czy cos wstawiłam. jeżeli chodzi o dzidziusia to gratulacje i zdrówka dla was i ciesz się każda taka najdrobniejsza chwila,bo może tego tak nie widać ale naprawdę dzieci tak szybko rosną. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale się zapowiada to opowiadanie, Daniel Peterson już go polubiłam, ale może z tymi cięciami etatów jego nie dotyczyło tylko Lidi? och Maia, ten Maia? super nawiązanie... a co to za niteczki widać, bardzo ciekawa jestem tego (bo ciekawskie ze mnie stworzenie)
nie zdążyłam z życzonkami przed Świętami... ale mam nadzieję, że były spokojne, ale chcę życzyć Szczęśliwego Nowego Roku...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Daniel Peterson... już go bardzo polubiłam, ale może te cięcua etatów jego nie dotyczyły tylko Lidi? Maia? ten Maia? super nawiązanie... a co to za niteczki? ciekawa jestem tego?
komentarz jest do obu rozdziałów, no cóż tak się zacztytałam, że tego nie zauważyłam... na pewno z czasem to jeszcze raz przeczytam i postsram się to rozdzielić...
weny, weny i pomysłów i czasu życzę...
Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, och Daniel Peterson... już go bardzo polubiłam, a może te cięcia etatów to tylko Lidi dotyczyły? Och Maia? ten Maia? bardzo super nawiązanie... a co to za niteczki?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia