Tam gdzie Licho nie śpi - cz. 17 - KONIEC :)

 Hej! To już ostatnia część w tym tomie :) Mam nadzieję, że zakończyłam w mało frustrujący sposób, żeby oczekiwanie na tom drugi nie było nieprzyjemne. Jeszcze większą mam nadzieję, że historia matematyka Petersona przypadła Wam do gustu!

Życzę miłego dnia i miłej lektury :)

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

 

 

 

* 17 *

 

Ocknął się, czując nieprzyjemny chłód na ramieniu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że leżał na czarnej, kamiennej posadzce, ponownie - w zupełnie nieznanym mu miejscu. Na skórze czuł chłodny powiew wiatru, kojarzący się wilgocią ciągnącą od jakiegoś jeziora albo rzeki. Wilgoć ta dawała się wyczuć w powietrzu, wypełniającym ściśnięte z nerwów płuca Daniela.  Leżał tak dłużą chwilę, nim zorientował się, że nareszcie był w stanie poruszyć własnym ciałem. Przynajmniej czysto teoretycznie.

- Twój człowiek się przebudził – dosłyszał zza pleców.

Skąd zawsze to wiedział?!

Nie dało się ukryć do kogo należał ów głos. Daniel miał wrażenie, że wszystkie nieszczęścia jakie go ostatnio spotkały, miały związek z tym irytująco przystojnym, wrednym magikiem.

Ostrożnie uniósł się do siadu i zmusił oczy do przystosowania się do panującego wkoło półmroku. Czuł się jakby był na kacu. Nawet ruchy powiek były dlań niepewne i odczuwalne niby odciski na stopach. Z trudem rozejrzał się po pomieszczeniu.

Znajdowali się w sporych rozmiarów, surowej sali, robiącej wrażenie jakby została wydrążona w skale. Powierzchnią mogła dorównywać nawet trzem sypialniom w mieszkaniu przy Baker Street. Prawie wszystkie ściany, podobnie jak posadzka, były kamienne. Jedna tylko wykonana została z gładkiego jak tafla wody, czarnego marmuru. Dopiero po chwili Daniel zdał sobie sprawę skąd uczucie przejmującego chłodu. Na trzech z pięciu ścian tego pokoju, rozciągały się wysokie na jakieś trzy metry otwory okienne. Ciężko było je nazwać oknami, bowiem w żadnym z nich nie było szyb. Połowa całego, przejmująco wysokiego sklepienia, była ogromnym, szklanym ostrosłupem, być może kryształowym, zważywszy na ten delikatny, wibrujący odgłos, rozbijających się o niego kropli deszczu. Bezpośrednio pod szczytem szklanego sufitu wzniesiono okazałe palenisko, nad którym to na solidnej konstrukcji z kutych prętów, stał śmiesznie mały kociołek. Spod opalonego na czarno dna, trzaskały płomienie – jedyne źródło ciepła, niemogące ogrzać stojącego tuż obok maga. Ponad paleniskiem górował kamienny łuk, do którego sznurkami umocowano pęki ususzonych roślin, fiolek, buteleczek i czegoś co wyglądało na szpony, pióra, dzioby, łapki i inne odzwierzęce obrzydlistwa. Długowłosy mężczyzna krzątał się pomiędzy paleniskiem, a drewnianym stołem, na którym leżały porozstawiane menzurki, pudełeczka, szczypce, świece, wielkie butle i maleńkie buteleczki. Na samym środku zalegało opasłe tomiszcze, oprawione w grubą, zniszczoną skórę. Do niego mag zdawał się zaglądać wręcz chorobliwie, odmierzając na wadze szlakowej poszczególne ingrediencje. Dookoła na podłodze poustawiane stały dziwne przedmioty, urządzenia, metalowe przyrządy przypominające powyginane anteny telewizyjne i inne dziwadła, jakich Daniel nie potrafiłby opisać. Znad powierzchni kotła błyskały iskry, rozpraszające kłębiący się powyżej, ciemny dym.

Po drugiej stronie pomieszczenia, nauczyciel dostrzegł nareszcie to, czego wypatrywał od początku – skulonego pod ciemną ścianą Dragana. Natychmiast zerwał się na nogi, czego migiem pożałował, bowiem od razu zakręciło mu się w głowie. Wspierając się o lodowatą ścianę podszedł bliżej i dopiero wtedy zorientował się, że coś było bardzo nie tak jak powinno. Dragan w ogóle się nie poruszał. Nie oddychał. Siedział pod ścianą, zwinięty w kłębek; sztywno i bez ruchu.

- Dragan? – szepnął ostrożnie.

Bał się tego co miał zobaczyć.

- Rew, może byś tak łaskawie wyszedł zza regału? Chyba, że pasuje ci, żeby ten człowiek dostał zawału serca?

Jeszcze nigdy przełykanie śliny nie stanowiło takiego wyzwania. Magia Nechtana przestała działać, mógł się poruszać, a mimo to, stał jak wryty, obawiając się zrobić krok do przodu. Otumaniony wzrok nauczyciela prześlizgiwał się ukradkiem od parującego kotła, przez skupioną twarz maga i ciało skulonego Dragana, do wskazanego skinieniem głowy zakurzonego mebla w kącie. Tuż obok wąskich, ciężkich drzwi stał wysoki, ponury regał. Jego górną część stanowiły prawie same półki z książkami. Podobnie jak wszystko co należało do czarodzieja, mebel był hebanowo czarny. Przyciężki, choć starannie zdobiony, okuty metalowymi elementami. Na jego szczycie stał wypchany kruk z szafirami zamiast oczu. Wszystko to kojarzyło się Danielowi z miejscem urzędowania jakiegoś posępnego czarnoksiężnika.

Zaraz za przysadzistym, obciążonym woluminami regałem dostrzegł jakby cień ruchu. Wlepił weń gały, spodziewając się, że Dragan jakoś magicznie wyskoczy zza regału, choć kątem oka nadal widział go, siedzącego pod ścianą. Właściwie to wcale nie miał pewności, że to był on. Chłopak był tak samo ubrany, miał ten sam odcień włosów, podobną posturę… Ale zdawał się być jakby zapadnięty w sobie, niewyraźny. Jakiś inny… Tymczasem ruch za regałem powtórzył się, wzbogacony o cichy szelest.

- Przepraszam za to co zobaczysz – padły skrzekliwe, pozbawione naturalnej, ludzkiej barwy głosu słowa.

Doskonale pamiętał ten głos i jeszcze lepiej wiedział czego mógł się po nim spodziewać. Uchylił usta, wciąż nie rozumiejąc co się właściwie działo. Jakim cudem znalazł się w tej sytuacji? Dlaczego nie mógł po prostu leżeć u boku Dragana na starym sienniku, pod puchową pierzyną w drewnianym domu chłopaka? Patrzył to na regał, to na Dragana, to na zajętego mieszaniem czegoś co śmierdziało, niczym rasowy, bagienny odór, maga. Czuł się jak zupełny idiota. Miał nieodparte wrażenie, że ze wszystkich dziwactw, jakich doświadczył w tej krainie, ta konkretna sytuacja była najbardziej nienormalna. Miał serdecznie dosyć.

- Rew, wyłaź do ciężkiej cholery. Zamierzasz całą noc robić podchody? – sapnął zniecierpliwiony czarodziej.

I wtedy wyszedł. Stanął przed nimi w całej okazałości, dając się oświetlić otaczającym pomieszczenie, pokrytym starym, zeschniętym woskiem świecznikom. Głowę miał spuszczoną. Trzymał się na dwóch nogach, choć w jego kroku czaiło się coś co sprawiało, że chód na czworakach zdawał się mu bardziej pasować. W jego złotych włosach nie tkwiły już uschłe liście, ni żadne gałązki. Były starannie zaczesane do tyłu; czyste i lśniące. Równy przedziałek dzielił głowę stworzenia, jeszcze wyraźniej eksponując dwie pary okazałych rogów. Wcześniej kołtuny oplatały je, stwarzając złudzenie, jakoby wystające części czaszki były nieco mniejsze. Te z samego przodu pochylonego czoła, wyglądały na tak samo ostre i groźne, jak je Daniel zapamiętał, jak u diabła samego – zatrważające. Sprężyste, jędrne ciało pokrywała koszmarnie niepasująca potworowi szata – czarna i jedwabna – musiała należeć do czarodzieja. Po lisiej przepasce nie było śladu. Bose stopy zdradzały długie szpony, zawadzające o posadzkę. Dłonie stwór skrył za plecami. Jego pierś unosiła się odrobinę zbyt szybko. Daniel odniósł banalne wrażenie, jakoby zamienili się miejscami. Poprzednim razem to on nie mógł uspokoić serca. Teraz zdawało się, jakby jego osobisty mięsień zapomniał, jak powinien działać.

- No pięknie – westchnął mag. – Przedstawisz się chociaż?

- Rew… Reweneresis.

To imię w ustach stworzenia, nie zabrzmiało jak zlepek liter; nie jak słowo, ale zupełnie jak przeciągłe warknięcie; jak ptasi skrzek albo odgłos pękających gałęzi. Gdyby matematyk dosłyszał je będąc w lesie, nigdy nie pomyślałby, że zostało wypowiedziane przez istotę humanoidalną. Wyjątkowo pokorna postawa stwora, tak odmienna do poprzedniego ich spotkania, budziła dziwne uczucia. No i… gdzie on słyszał to imię? A słyszał przecież… Zaraz…

- Licho… – wyszeptał Peterson, nie mogąc napatrzeć się na blado-zieloną skórę i przebijającą przez nią zielonkawą siateczkę żył istoty.

- Tak – potwierdził Rew. – Neth, powiedz mu – jęknął błagalnie, unosząc wzrok na maga.

W tej samej chwili, niezwykle dzikie, bystre oczy wystraszyły Daniela. Czuł się jakby patrzył w ślepia jastrzębia. Poczuł się osaczony, jak ofiara. Gdyby tylko miał jakąkolwiek władzę we własnych kończynach, prawdopodobnie uciekałby w popłochu. Ciekawość i przerażenie walczyły w jego wnętrzu tak zażarcie, że nie potrafiłby wskazać, które z uczuć wygrywało owo starcie. Czarodziej nie odpowiedział od razu. Podszedł do jednej z kamiennych ścian, na której umocowane na mosiężnych uchwytach, piętrzyły się zagracone, wąskie półki, sięgające od sufitu, aż do podłogi. Z najwyższej ściągnął coś niedużego – Daniel nie dostrzegł co. Nim się odezwał, mag pomaszerował do stołu, rozbił to nieduże coś w mosiężnym moździerzu i dorzucił całą zawartość do kociołka. Buchnęły bladoniebieskie dymy, zasyczało, lecz po chwili bulgocząca substancja wyklarowała się, jakby zawierała zimną wodę.

- Jak słusznie zauważyłeś – zaczął, wzniecając mocniejszy ogień samym tylko spojrzeniem – Rew jest przedstawicielem ginącego gatunku. Studia naukowe ich nie opisują, ja sam bardzo się zdziwiłem, gdy odkryłem, że nie są jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni. Licho, jak nazywają je wieśniacy, są stworzeniami obdarzonymi mocą… nazwałbym ją – specyficzną. Nie posługują się typową maną, nie są zmiennokształtnymi, jak sądzą niektórzy. One… hmm… potrafią dzielić się swoją esencją życiową. Mogą jej użyczać innym. Nie dlatego, że mają takie dobre serca – zaśmiał się pod nosem. - Tak już funkcjonują. W mojej osobistej ocenie, są odpowiedzią natury na jej odwieczne okrucieństwo. Żebyś zrozumiał…

Daniel jak dotąd niewiele zrozumiał.

- Kiedy przedwcześnie umiera wilczyca, która ledwie powiła szczenięta, Licho może oddać jej swoje życie samym tylko dotykiem. Dotyka martwego wilka, a ten żyje, ot tak. Jest tym samym, prawdziwym wilkiem, którym był i może wyżywić miot, tak by przetrwał. Później Licho odchodzi, a jego życie do niego wraca. To naprawdę niezwykłe, bowiem może odbywać się dwojako. Licho może oddać życie, zniknąć i pozwolić gospodarzowi być sobą, ale może równie dobrze przejąć jego puste już ciało. Wykorzystać je, zamieszkać w nim na stałe, wieść życie przejętej ofiary, oszukując jej otoczenie…

Licho prychnął gniewnie.

- Sam kazałeś mi mówić – zauważył mag. – Zdarzało się już, że pozbawiony stada Licho, wcielał się w inną istotę, zachowując własną świadomość i spokojnie żył w jej ciele, aż do naturalnego końca jej i własnych dni.

- Ja nigdy! – warknął stwór.

- Doprawdy? Czyli ten chłopiec – skinął na ciało Dragana - przez cały czas był sobą?

- Ja… - Stwór zawahał się wyraźnie.

Nim przemówił, przykucnął przy starym kredensie, zapewne czując się w tej pozycji bezpieczniej i naturalniej. Spojrzał na Daniela przepraszającym wzrokiem. Szpony stóp wbiły się mocno w kamień, a złote kosmyki rozlały się dookoła.

- Uczyłem się z niego, jak być człowiekiem. Nigdy wcześniej nie byłem… To trudne. Bolesne. Macie tak wiele emocji… - Jakby na potwierdzenie własnych słów złapał się za głowę i potrzasnął nią.

Tego było zbyt wiele. Tego wszystkiego było zbyt wiele…

- Dragan… Dragan… On… - wydyszał matematyk, przeczuwając przez skórę do czego zmierzała historia stwora.

Zimno stało się jeszcze bardziej dotkliwe, jeszcze bardziej mroźne. Przeszywało do szpiku kości. Nie czuł palców, nie czuł stóp, nie słyszał własnych myśli. Wydawało mu się, jakby oglądał film z własnym udziałem, ale przecież w żadnym wypadku nie mogło się to dziać naprawdę! Chciał się obudzić… tylko tyle…

- Tak, no właśnie. Nie ma sensu dłużej udawać, Rew. On i tak już wie – podsumował mag. - Reweneresis zobaczył cię w lesie, więc polazł za tobą. Zupełnie nie wiem, dlaczego ani co takiego w tobie dostrzegł – podkreślił czarodziej. – Wasze losy się połączyły, a później rozeszły. Z tego co mi tutaj opowiadał, chyba planował ukierunkować twoje zainteresowanie na kogoś innego, ponieważ bał się o swoje bezpieczeństwo. A później tego żałował, bo kiedy zacząłeś darzyć uczuciem jego przykrywkę, poczuł się zazdrosny – prychnął z rozbawianiem. – W każdym razie, potrzebował domu, więc ugadał się z wiedźmą. Niestety, obecność ludzkich szczątków w jej domu to nic nowego ani tym bardziej dziwnego. Jednego trupa sobie pożyczył i tyle. Nigdy nie poznałeś prawdziwego, jak mu tam? Dragana.

- Chciałem by poczuł się swobodniej – zaskrzeczał Rew.

- Dragan… umarł?

- Tak, dawno temu. Szczegółów nie znam – stwierdził beznamiętnie długowłosy. – Wracając do ciekawszego wątku… Wiesz, dlaczego ludzie tak bardzo przetrzebili populację tych istot? To najciekawsza część historii. Zresztą, po co pytam. To naturalne, że nie masz o tym pojęcia. Nie wyśmiewam cię! Sam wciąż wiem niewiele. Jak wspomniałem, temat jest niezbadany. Bez względu na pewne korzyści, jakie niewątpliwie odnoszę z mojej relacji z Rewem, możliwość pogłębiania wiedzy o jego gatunku, jest dla mnie wyjątkowo cenna z punktu widzenia erudyty.

W innych okolicznościach, być może w innym czasie i miejscu, może wtedy Daniel uznałby to wszystko o czym mag opowiadał za fascynujące. Być może, ale teraz… Teraz nie był w stanie oderwać myśli i wzroku od ciała kochanka. Patrzył z pełną świadomością, że Dragan już nigdy więcej do niego nie wstanie, że nie uśmiechnie się do niego, nie obrazi się, ani nie będzie narzekał na swoją skórę… Ogromny ciężar zwalił się z całą mocą na dno żołądka starszego mężczyzny. Zdawał się go powalić już na zawsze. Wszystko to co przeżył… wszystkie te wspaniałe chwile… wszystko to było tylko udawaną komedią jakiegoś stwora… Wszystko było sztuczne. Od samego początku jego Dragan nigdy nie miał z nim być. Nie mogli być razem ani w tym świecie, ani w żadnym innym. Brązowe oczy wypełniły się słonym płynem. Cóż mogły go obchodzić dalsze słowa magika.

- Tak to już jest, że kiedy Licho oddaje życie, sam porzuca własne ciało. Ciało to staje się praktycznie niedostrzegalne dla ludzkiego oka, a jednak nadal istnieje. Pozostaje blisko. Musi, na wypadek, gdyby Licho chciał do niego powrócić. Co ciekawe, jeśli w trakcie symbiozy uśmiercisz puste ciało Licho, całe stworzenie ginie. Licho umiera, ale jego esencja życiowa zostaje. Gospodarz - nosiciel – jak zwał, tak zwał – on żyje. Rozumiesz? Któż nie chciałby przywrócić życia bliskiej osobie? A potem okazało się, że legendy nie kłamały, że wystarczy schwytać Licho, zmusić go do zasiedlenia wybranych zwłok i zamordować jego puste ciało i violà! Ukochana matka, żona, dziadek, syn – dosłownie każdy może odzyskać życie i cieszyć się nim w pełnym zdrowiu. Wspaniałe, prawda?

- Nie dla nas… - szepnął Rew.

- Reweneresis stracił całe stado. Został sam, bo był najmłodszy i nie towarzyszył innym w polowaniu. Licho… Uch nie przepadam za tą pospolitą nazwą… one żywią się mięsem – wtrącił. - Niewiele brakowało, a tropiciele dotarliby do leża, ale szczęśliwie dla nas obu – mag uniósł wzrok znad kotła – byłem w pobliżu, żeby ich… - urwał nadsłuchując dobiegających zza drzwi odgłosów.

Wtem do pomieszczenia wpadł zdyszany młody chłopak, zaplątany we własną powłóczystą szatę. Daniel pomyślał, że gdyby nie był spocony, a dziwny płaszcz nie wisiałby na nim, wyglądałby nawet elegancko.

- Profesorze! – wydyszał, łapiąc się serce.

- Cóż się stało?! – zdziwił się czarodziej. – Czy nie mówiłem, żeby tu nie wchodzić i żeby mi nie przeszkadzać?!

- Tak, wybacz mi, panie! – młodzian skłonił się przed magiem. Matematyk zauważył, że przez moment jego wzrok zatrzymał się na Rewie. – Ale przybył pan Melvin. Nalegał, mówił, że pilnie musi się z profesorem zobaczyć.

Nechtan przewrócił oczami, najwyraźniej nieco uspokojony.

- Wszyscy powinniście się nauczyć, że mojego ojca nie trzeba się tak panicznie bać… Dobrze, zaraz tam przyjdę, dziękuję ci.

- Panie, on prosił, żeby od razu… - jęknął błagalnie chłopak.

- Dobrze!

Wzrok magika utkwiony był w powoli wydobywającej się z kociołka mgiełce. Machnął dłonią, a na uginającym się od dziwacznych przedmiotów stole, wyrosła mała klepsydra z rubinowymi kryształami w środku. Podszedł do niej spiesznie i odwrócił ją, tak by kryształki zaczęły się przesypywać na puste dno.

- Rew, gdy tylko to się skończy, dodaj całą zawartość fiolki – zwrócił się do Licha, wciskając mu w ręce tę samą buteleczkę, co wcześniej w domu Dragana. – Nic więcej nie rób i nie dotykaj! Już idę, Lebrasie! – wykrzyknął na sam gest, otwierających się, bladych ust swojego ucznia.

Ciężkie drzwi zatrzasnęły się za mężczyzną, a wśród kamiennych skał zapadła zupełna cisza. Łamało ją tylko spokojne trzaskanie ognia pod kociołkiem. Niezręczna cisza wydawała się rozpychać łokciami. Szybko ogarnęła całą komnatę, aż po sam szczyt sufitu. Daniel wiele by zrobił, żeby Reweneresis przestał się na niego gapić. Tym bardziej skoro ciało Dragana leżało tak blisko, a stwór patrzył w tak znajomy mu sposób. Nadal nie potrafił połączyć ze sobą wszystkich elementów układanki. Niby miał je w posiadaniu, niby całościowy ogląd kreował się w jego głowie od dłuższej chwili, a jednak pewne proste sprawy nadal do niego nie docierały. Miałby przez ten cały czas żyć z martwym człowiekiem? Dosłownie z nim żył. Jadł z nim, spał, uprawiał seks… Jak miałby się z tym pogodzić?!

- Nie powinieneś pilnować klepsydry? – zwrócił uwagę istocie o przenikliwym spojrzeniu.

- Jeszcze jest czas. Jeszcze nie zaczął się nawet kształtować…

- Kto? Co on właściwie tutaj przygotowuje? – zapytał, chcąc jak najszybciej stworzyć inny temat. Inny od tego, który ich bezpośrednio dotyczył.

- To Nechtan stworzył tę recepturę. Chyba jeszcze nigdzie jej nie opisał. Mówi, że ludzie nie pojęliby jej i że lepiej, żeby nie wiedzieli, że ja istnieję. A robi człowieka, jak co miesiąc.

- Człowieka?! – W głowie nauczyciela mignęła wizja potwora Frankensteina. – Jak to robi człowieka?

- Nie wiem… Magia czarodziejów nie jest mi znana. Oni posługują się składowymi, których sami nie posiadają. Mają tylko moc, zwaną maną, a Neth waży tu coś bardzo skomplikowanego.

- Ale coś wiesz…?

Zachęcony pytaniami, Licho bezszelestnie, prawie nie unosząc ciała, podkradł się do Daniela. Przykucnął tuż obok niego, a mężczyzna, widząc to odetchnął i wskazał na miejsce, gdzie obaj mogliby usiąść pod ścianą. Przecież gdyby Licho chciał zrobić mu krzywdę, to miał do tego wiele, znacznie lepszych okazji.

- No więc – zaczął stwór, najwyraźniej uradowany faktem, że mężczyzna chciał z nim rozmawiać – dzięki mojej krwi, ludzkiej krwi maga i tej całej reszcie – wskazał na zawalony stół, księgi i aparaturę – mag tworzy człowieka. Nie byle kogo – Licho potrząsnął uszami i wyszczerzył ostre kiełki – kogoś bardzo specjalnego – zachichotał. – Potem, jak już człowiek będzie gotowy, mag robi czary. Bardzo trudne i wymagające tyle many, że wielu magików nigdy by nawet nie zaryzykowało… i ściąga duszę tego człowieka ze świata umarłych, żeby mogła wejść we własne ciało.

- Ożywia umarłego?! - Szczęka Daniela opadła w dół. Takie rzeczy nie miały prawa dobrze się skończyć… Nigdy się nie kończyły, nawet w bajkach, każdy o tym wiedział.

- Nie ożywia – sapnął Rew. – Nie da się ożywić umarłego. Słuchasz w ogóle? Ściąga duszę, dla której robi ciało. Stworzone, ludzkie ciało nie wytrzymuje długo takich pokładów many, by dusza mogła się w nim zagnieździć na dobre, ale wystarcza. Czasem na noc, czasem na dwie, a dzięki mojej krwi na długo. Ostatnim razem byli ze sobą wiele dni. A strwonili je na waśnie – zaśmiał się wrednie.

- Byli ze sobą? Masz na myśli… tak jak… jak my? – wydusił matematyk. – Jak kochankowie?

- O taaak. Bo Neth sprowadza duszę mężczyzny, którego kocha. Nie umiał przestać. To chyba mu zostało z wampiryzmu, że nie umiał zapomnieć.

Te informacje były tak absurdalne, że Daniel nie potrafił pojąć jakim cudem w nie wierzył. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął dopytywać o szczegóły, a Licho coraz mocniej ośmielał się i opowiadał coraz to swobodniej. Okazało się, że radził sobie z ludzką mową o wiele lepiej niż twierdził z początku, a kiedy już człowiek przyzwyczaił się do jego niecodziennego głosu, mógł wręcz odnieść wrażenie, że głos ten działał kojąco, niczym szum drzew w lesie.

- Czyli wszystko to, żeby przez chwilę pobyć z kochaną osobą…? – powtórzył po raz kolejny Peterson. – To… niesamowite.

Licho pokornie pokiwał głową.

- Dlatego pozwalam mu. Jest nieznośny, zadufany w sobie, kapryśny i władczy. Powinieneś posłuchać, jak Riordan o nim mówi – zarechotał – ale wolno mu, bo naprawdę jest wielkim magiem. Pomaga mi za każdym razem, gdy tego potrzebuję. Coraz mniej jest magicznych stworzeń na świecie. Ludzie nas zabijają. Boją się nas. Nechtan pomaga, jak umie.

- Ale to chyba nie może trwać w nieskończoność?

- Co?

- Takie odtwarzanie człowieka? Nie brzmi to, jak coś dobrego. Nie gniewaj się – zastrzegł. – Po prostu wydaje mi się to takie igranie z siłami, których człowiek nie powinien ruszać.

- Riordan umarł, bo ktoś inny igrał z jeszcze gorszymi siłami. – Rew posmutniał. – Ale tak, choć trwa to latami, to nie będzie trwało wiecznie. Aby przywołać duszę z Otchłani, Neth musi mieć esencję życia tej duszy, a jej nie da się zrobić. Wystarczy jej maleńki opar, ale nawet tego nie da się dzielić w nieskończoność.

- No właśnie…

- Ale… Danielu… - zwrócił się do niego niepewnie. Widząc, że mężczyzna nie zaprotestował, kontynuował dalej – Przecież ludzie nie żyją setek lat. Magicy raczej też nie. Kiedyś po prostu uznają, że to koniec i wtedy odejdą razem.

- Brzmi… nostalgicznie…

Nawet nie zauważył, kiedy szponiasta dłoń znalazła się na jego ramieniu. Nie odtrącił jej. Choć czuł się z tym dziwnie. Dziwnie znajomo. I wcale nie chodziło o incydent w lesie.

- Zobacz – Rew wskazał nad powierzchnię kotła, nad którą mgiełka gęstniała i coraz bardziej formowała się w kształt, mogący przypominać ludzki. – Nie wiem na czym mu tyle schodzi… Myślałem, że tak naprawdę szybko wróci.

- Czy przez ten cały czas to byłeś ty?

Pytanie, z pozoru proste, ponownie zagęściło atmosferę. Licho wyraźnie się spłoszył. Zabrał rękę i wbił wzrok w swoje nagie stopy.

- Nigdy nie poznałeś chłopca imieniem Dragan. Nie żył na długo wcześniej. Ten chłopak był… dziwny.

- Masz na myśli, że dziwniejszy od ciebie?

Rew rzucił mu przelotne spojrzenie i delikatnie się uśmiechnął.

- Tak. Żył z matką i z siostrą, a z jego wspomnień wynika, że tamta kobieta robiła mu krzywdę.

- Nie rozumiem.

- Żył z nimi – powtórzył stwór, marszcząc czoło. Długie uszy położyły się do tyłu, jak u prychającego kota.

- W sensie, jak…

- Tak. Nie chciał, ale musiał być panem domu, odkąd zaczęli mieszkać w odizolowaniu. Nie potrafił za dobrze. Udał się do wiedźmy z prośbą o pomoc, a ona nigdy nie odmawia. Tyle, że dla ludzi jej pomoc nigdy nie kończy się dobrze. Nie drenowałem jego myśli tak dokładnie, by znać całą tę historię.

- Czyli to co widziałem z drabiny było prawdziwe!

- Nie wiedziałem co mam z nimi zrobić. Nigdy nie byłem człowiekiem… To okropnie trudne. Zwierzęta są prostsze, mają instynkt. Jego wspomnienia mnie atakowały, jego myśli… złe myśli… a musiałem z nich czasem korzystać, bo nie umiałem być człowiekiem. Musiałem podać ci imię, wiek. Niekiedy potrzebowałem wiedzieć, jak ludzie robią… - nie wiedzieć czemu, zarumienił się i nic już nie powiedział.

Daniel nie wiedział co nim pokierowało. Czy żal, że to groźne, niezwykłe stworzenie, tak bardzo chciało mu wytłumaczyć, tak niepojęte dla niego kwestie, czy to nikłe wewnętrzne przeświadczenie, że ta istota to właśnie jego nieporadny, spalony słońcem chłopiec, choć w ciele, które budziło lęk i podziw… Objął go, chcąc uspokoić. Licho z początku zamarł bez ruchu, ale po chwili oddał ten gest. Nieporadnie, niewprawnie, ale chętnie i tęsknie. Nie taki cel chciał osiągnąć, ale gdy nareszcie strach odrobinę minął, a emocje opadły, matematyk osłabł na tyle, że poczuł ulgę. W ślad za nią przyszło przywiązanie i łaknienie bliskości. Przecież był on. Wystarczyło zamknąć oczy. To samo tempo bicia serca, te same gesty wtulającego się policzka… Odsunął się dopiero wtedy, gdy usta stworzenia zbliżyły się do jego własnych.

- Jeszcze nie teraz. Nie potrafię. Przepraszam – spuścił głowę.

Licho świdrował go spojrzeniem. Ich czoła prawie się stykały. Daniel czuł twarde rogi opierające się o jego skronie.

- Nie umiem wyrazić tego co czuję. To dla mnie obce uczucia, Danielu. Ale jesteś dla nie tym samym, czym było stado.

Nie zrozumiał. Poczuł, że te słowa były niezmiernie ważne, ale nie do końca pojął ich znaczenie. Rew chyba też to zauważył.

- Chcę żyć u twego boku – dodał.

- Ale… Jak? Przecież muszę wrócić…

- Dlaczego musisz? Czy nie planowałeś zostać z Draganem?

- Ten świat… - urwał zastanowiwszy się. – On nie jest dla mnie.

Tak, ten świat był zupełnie inny, ale czy naprawdę nie dla niego? Codzienne życie nauczyciela, było puste niczym karta specjalnych osiągnięć jego ulubionego ucznia, Jacoba O’Briana. Uciekał w góry, żeby odpocząć, nacieszyć się samotnością i pięknem świata, którego nie był w stanie doszukać się w dużym mieście. Przecież dobrze mu się tu żyło. Za wyjątkiem ostatnich makabrycznych wydarzeń.

Opar nad kociołkiem formował się coraz wyraźniej. Teraz bez wątpliwości można było stwierdzić, że urzeczywistniający się człowiek miał mieć dobrze zbudowane ciało, choć nie mógł to być osobnik specjalnie wysoki. Zdawał się być pokryty przeźroczystym, ledwie dostrzegalnym, płynnym kokonem. Rew zerknął na klepsydrę. Wciąż pozostawało w niej sporo kryształów.

- A więc poproszę Nechtana. Jeśli uda mu się odesłać ciebie, to może to zrobić i ze mną.

- Przecież nie możesz pojawić się w normalnym świecie! Tam ludzie nie przywykli do takich… - nie wiedział, jak powinien ubrać w słowa to, co tak naprawdę chciał przekazać - … takich istot, jak ty. Jeszcze zrobiliby ci krzywdę. Albo uznaliby cię za materiał na eksperyment rządowy albo za kosmitę. Tak, czy inaczej, efekt byłby podobny. Byłoby jeszcze trudniej niż tutaj z tropicielami. To niemożliwe.

- Będę siedział tam, gdzie mi karzesz. Nie będę się pokazywał. Albo będę ci towarzyszył jako ktoś inny! Jak ciężko może być o jakiegoś nieboszczyka?

- Ach, cudownie, czyli najpierw cmentarz. Wybierzemy jakieś ciekawe, względnie świeże zwłoki… - Daniel kpił, ale Licho nieco zbyt ochoczo kiwał głową, by ów kiepski temat ciągnąć do końca. – Nie możemy zrobić niczego takiego. Przeraża mnie myśl o przejmowaniu czyjegoś martwego ciała.

- Ja to robię od urodzenia. To cecha mojego gatunku. Po to właśnie żyjemy, żeby szerzyć życie tam, gdzie go za mało.

- To dwie zupełnie inne sprawy. To jak to mag przedstawił brzmiało nawet szlachetnie, ale to o czym my teraz dyskutujemy to istne barbarzyństwo!

- Nie muszę być od razu człowiekiem. Mogę być wilkiem albo jeleniem…

- O tak, jeleń to typowe zwierzę, jakie ludzie trzymają w domach – zironizował matematyk.

Sama myśl nie wydawała się jednak taka zła. Gdyby Dragan… To jest… Rew. Gdyby Rew, stał się na przykład kotem, to bez kłopotów mógłby go przemycić do swojego normalnego świata. Tylko czy to miałoby sens? Ile czasu będzie potrzebował na uporządkowanie swoich spraw? Miesiąc, dwa? A co, jeśli utkną razem po jednej albo po drugiej stronie? Co, jeśli utkną osobno?!

Ostatnie kryształy wysypały się szybciej. Licho zerwał się na klęczki i bezszelestnie przemknął do stołu, zupełnie jak cień. Gdyby Daniel nie widział tego na własne oczy, przysiągłby, że stwór przeleciał nad podłogą. Rew odkorkował buteleczkę i zgrabnym ruchem nadgarstka, odsuwając się przy tym na całą długość ręki, wylał jej zawartość do kociołka.

Zasyczało.

Pomieszczenie wypełnił dźwięk przypominający szybki oddech. Brzmiał, jak rozpaczliwa próba złapania tlenu przez topielca, po czym umilkł, ustąpiwszy miejsca głosowi spokojnemu i lekko syczącemu. Ukształtowany opar zaczął się obracać, skręcać i formować w szczegóły męskiej sylwetki. Był to przystojny mężczyzna. Daniel określiłby go mianem „zgrabnego”. Nie trzymał naturalnej pozycji, więc ciężko było mu go lepiej ocenić. Na pewno posiadał opaloną (choć nie aż tak jak Dragan) skórę, mocno poznaczoną piegami. Z pochylonej głowy sterczały kasztanowo rude, nieco skręcone włosy.

- Czy on…?

- Nie, jeszcze nie. Neth nie przyzwał jego duszy. Nie pozwoliłby nam przy tym być – zaskrzeczał stwór. – Nigdy wcześniej nie widziałem, jak on się wykluwa… – dodał ucieszony.

- Skoro nie ma duszy, to dlaczego wygląda jakby żył? Jest nieprzytomny, to jasne, ale zobacz – Daniel podszedł do kociołka. Ciekawość zwyciężyła – jego klatka piersiowa się unosi. Oddycha.

- Oczywiście, bo dzięki mnie to ciało żyje.

- Jak może żyć bez duszy?

- Właśnie tak, jak widzisz. Egzystuje. Spokojnie, Danielu. Nie wie, co się z nim dzieje. Nie ma świadomości. Za to, kiedy już Neth dokończy rytuał, to nie będzie narzekał – zarechotał złośliwie.

Niepokojący był jego sposób patrzenia na śmierć i życie. Tak Daniel pomyślał. Przyglądnął się lewitującemu ciału. Mężczyzna wyglądał jakby spał. Zdało mu się wspaniałe i przerażające, że mógł brać udział w czymś takim. Poczuł się kimś wyjątkowym. Otaczające go rzeczy były tak niesamowicie niezwykłe… Z pozoru złe, ale przy dłuższym zastanowieniu się… były fascynujące. A najbardziej intrygujący w tym wszystkim, był sam licho. Był… zarówno dziwacznie dziecinny, jak i dziki i groźny. Był piękny i przerażający jednocześnie. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak jakiś demon z koszmarów, ale na drugi… miał w sobie coś elfickiego. Dla Daniela już samo to połączenie było niepojęte. Skóra Reweneresisa miejscami przypominała łuski węża. Była gładka, a jednak posiadała odznaczającą się fakturę. Najgorsze były jego długie, ostre jak brzytwy szpony, niemniej nauczyciel wiedział, że stwór potrafił być bardzo delikatny.

- Patrzysz na mnie – zauważył Rew.

- Nie, wcale nie. – Daniel szybko odwrócił wzrok.

- Patrzyłeś.

 Otworzył usta, by zaprzeczyć, ale nie potrafił.

- Patrz jeszcze – poprosił licho.

Spojrzał nieśmiało w zniewalająco przenikliwe oczy istoty. Serce zabiło mu szybciej. Czuł, że zbliżał się moment, w którym powinna zostać podjęta jakaś decyzja. Coś powinno zostać przerwane albo wręcz przeciwnie – odważnie pociągnięte dalej. Nie śmiał jednak decydować. Lęk paraliżował go, choć myśli pędziły do przodu, jak myśli szaleńca. Czyż nie tym właśnie był?

- To naprawdę zawsze byłeś ty? – wydusił z siebie, nie do końca wiedząc o co tak naprawdę pytał.

- Obserwowałem cię trochę. Na samym początku. Wydałeś mi się być inny niż ludzie, których widywałem wcześniej. Byłem sam, znudzony, trochę podminowany tym, że człowiek bezczelnie kroczy przez mój las. A ty narzekałeś głośno, przeklinałeś i wściekałeś się na wszystko dookoła. Nieporadny i nieprzystosowany. Śmiesznie mały… Bałeś się, ale twoje oczy były szczęśliwe. Odpoczywały na koronach drzew. Widziałem to. Chciałem obserwować dłużej.

- Byłem ciekaw co zrobisz później, gdy bardziej zgłodniejesz, albo jeśli coś by cię zaatakowało, albo gdyby burza, albo wichura złapała. A potem przysnąłem na drzewie nad tobą, a ty mnie odkryłeś. Byłem wściekły! Zły na swoją nieostrożność. Nechtan tyle razy mnie ostrzegał, żebym trzymał się z dala od ludzi… Trochę się bałem. Ale coś w tobie przyciągało mnie od samego początku. Gdy pojawili się tamci ludzie, nie chciałem zerwać nici porozumienia między nami. Nie mogłem tam zostać ani ciebie zostawić, więc zabrałem cię ze sobą.

- A potem uznałem, że nie mogę sobie tak po prostu przygarnąć człowieka. Walczyłem z sobą, żeby cię odprawić, a ty nie ułatwiałeś mi tego. I jakoś wtedy przyszedł mi na myśl ten plan z ukierunkowaniem twojego zainteresowania w stronę kogoś innego. Tyle, że szybko przestało mi się to podobać… – zakończył przyspieszoną historię, wpatrując się w mężczyznę przed sobą.

Dzieliły ich centymetry. Daniel czuł ziemisty zapach leśnej ściółki, a potem piwonie i koniak. Patrzył na długie, sarnie rzęsy, na niezwykłą fakturę rogów Rewa. Wyglądały jak żłobione maleńkim dłutkiem – nigdy nie zwrócił na to uwagi. A jego usta… wąskie, ale takie soczyste… Czy naprawdę mógł…? Ale…

- Zaraz… Moje sny! Te sny, które miałem, kiedy nie piłem tych naparów od ciebie! To w nich po raz pierwszy usłyszałem twoje imię! Teraz pamiętam! Chcesz powiedzieć, że te sny, wcale nie były snami?!

Rew otworzył usta w zdumieniu, lecz nim zdążył się odezwać, drzwi otwarły się z hukiem, a do środka wpadł Nechtan i jakiś stary, pochylony wiekiem mężczyzna.

- Mam serdecznie dosyć tych wizytacji! – warknął magik.

- Nechtanie, wiesz przecież, że Melvin się stara…

- Wiem, ale to niewiele to zmienia. Niech sobie prowadzi kontrole wśród własnych studentów… - urwał, zauważając swoich gości. – To wy jeszcze tutaj?

- Idę razem z nim! – zakomunikował wszem i wobec licho.

- Wspaniale, tam są drzwi – odparł złośliwie mag.

- Wiesz o czym mówię! Idę do Laurenii!

- Na piechotę trochę ci to zajmie, Rew.

- Achaiusie, powiedz mu!

Wywołany poprawił długą brodę, by zwisała prosto, zakasał szatę wyżej, zrobił kilka kroków w stronę Nechtana i powiedział mu coś na ucho. Słychać było każde jego słowo z głośnego, starczego szeptu, ale mężczyzna posługiwał się językiem, którego Daniel nie znał. Młodszy czarodziej skiną głową i wyraźnie się uspokoił.

- Na chwilę obecną obaj powinniście wrócić do domu tutaj, na miejscu. Dajcie mi kilka dni, pojawię się tam i wyślę was obu – rzucił im przelotne spojrzenie swych czujnych oczu - lub jednego z was – zatrzymał wzrok na matematyku - tam skąd pochodzi.

- Przecież nie możemy wrócić do domu Mamuny. Wiesz o tym. Poza tym ostatnio zbyt wielu łowców się tam kręci. Nie podoba mi się to – sprzeciwił się licho.

Mag przewrócił oczami. Widać było, że jego myśli uciekały do dryfującego nad kotłem ciała.

- Powiem Lebrasowi, żeby przygotował wam jakiś pokój. Rew, możesz wziąć ciało tego chłopca, żeby zbytnio się nie wyróżniać.

- Nie! – krzyknął Peterson. – Proszę. Nie jestem na to gotowy…

Bał się tego co mógłby zobaczyć, a jeszcze bardziej bał się tego co mógłby poczuć. Nie patrzył na ciało chłopaka. Skupił uwagę na wyniosłej sylwetce maga.

- Nie płacz nad nim, tym bardziej skoro już wiesz, że od dawna był martwy. – Westchnął teatralnie, ale najwyraźniej chciał się ich pozbyć, ponieważ był wyjątkowo ugodowy, jak na swój wstrętny charakter. - Niech będzie. Zajmę się ciałem, nie zaprzątajcie sobie tym głowy.

- Chcę go pochować, jak należy – zaoponował. – Coś mu jesteśmy winni – dodał, nim głos mu się załamał.

- Żywi nie są nic winni umarłym.

- Doprawdy, Nechtanie? – zapiszczał stary czarodziej. – Czy nie kto inny, jak ty właśnie, utrzymujesz potomków ludzi, którzy nawet nie mieli okazji cię poznać?

- Dość! I to nie ma żadnego związku z…

- Jesteś pewien? Przecież wszystko sprowadza się do sentymentów, czci i nostalgii. Chociaż rzekłbym, że również do dobrego wychowania – dodał mierzwiąc swój długi wąs. - Czasami należy zrobić to, co powinno być zrobione, mój drogi.

Niezręcznie było słuchać tej wymiany zdań. Daniel marzył o tym, by mężczyźni dokończyli rozmowę później. Morderczy wzrok zielonookiego maga nie pomagał. Natomiast licho nie wydawał się mieć podobnych problemów. Przycupnął obok kociołka, grzejąc dłonie i stopy przy trzaskających pod nim płomieniach. Strzygł uszami, przysłuchując się rozmowie i spokojnie czekał na jej wynik.

- A więc dobrze, możemy go pochować, jeśli takie jest życzenie tego człowieka! – warknął wreszcie mag. – Gdzie chcecie to zrobić? Mam nadzieję, że nie w moim ogrodzie, mam tam cenne okazy, wymagające bardzo delikatnych gleb.

- Myślę, że w pobliżu domu będzie dobrze. Może z tyłu? Jest tam trochę cienia od drzew – zasugerował Peterson.

Zwrócił się do byłego gospodarza ciała Dragana. Wcale nie spodziewał się, że temat pochówku chłopaka zrobi na istocie jakiekolwiek wrażenie, ale jednak uważał, że Rew miał większe prawo wyrazić swoją opinię niż ten nadęty magik.

- Zapominasz o tym, że dom należy do wiedźmy. Ale można by w lesie. Na polanie. Jest taka, która była jego ulubioną.

- Ulubioną? Skąd możesz to wiedzieć?

- Czy to nie oczywiste? – wtrącił poirytowany czarodziej. – Poznał mózg chłopaka, siedząc w jego ciele przez tak długi okres czasu. Pewnie dotarł do wielu jego wspomnień.

Reweneresis spojrzał na Daniela i kiwnął głową. Zgodzili się.

 

*

 

Szli krętą dróżką po płaskich, starannie ułożonych, białych kamieniach. Za nimi majaczył malutki zameczek. Czarodziej mógł go sobie nazywać domem, ale zgodnie ze standardami Daniela, Nechtan mieszał w średniowiecznej willi. Brakowało fosy, zwodzonego mostu i smoka ziejącego ogniem, chociaż przy odrobinie chęci można było za niego uznać właściciela posesji.

Nie odzywali się do siebie. Jeszcze kilkanaście minut temu sam przyznał, że pomysł Rewa był najlepszą dostępną opcją na przetransportowanie ciała Dragana bez wzbudzania podejrzeń, ale teraz – gdy szedł obok chłopaka, z którym wcześniej tyle go łączyło – czuł się raczej niemrawo. Świadomość, że chłopak nie żyje, że nigdy nie poznał go żywego, że przez ten cały czas obcował z kimś zupełnie innym, nie będąc świadomym niczego – pogłębiała go w uczuciu bliskim depresji. Najgorsze było to, że wcale nie czuł się z tym tak źle, jak doprawdy powinien. Cała ta sytuacja była przecież zwyczajnie zła! Poznał się z najzwyklejszym demonem i pozwalał na bezczeszczenie zwłok niewinnego człowieka. Nie myślał tak. Ale z pozoru tak to właśnie wyglądało. Wcześniej czuł się wyjątkowy. Cieszył się, że brał udział w czymś tak niezwykłym i bajkowym. Natomiast teraz był tym zwyczajnie zmęczony. Marzył o nudzie wynikającej z nieświadomości. Miał świadomość, że wciąż wiedział tak mało… Licho był cholernie dziwnym stworzeniem. Zupełnie niepojętym w kwestii istnienia. Ale przecież nie miał wpływu na to kim się urodził. Nie był nieudanym eksperymentem. Był częścią natury, więc jak mógłby być zły?

- Nie przeszkadza ci, że nie jesteś sobą?

Licho obdarzył go niezadowolonym uśmiechem.

- Przecież jestem. Nie steruję cudzym ciałem, to jedyne jakie teraz mam i jest zupełnie moje. Nie dziw się. Nadal nie rozumiesz, jak to działa, prawda?

Pokręcił głową.

- To tak jakbyś urodził się w innym ciele. Jest inne, ale wciąż twoje. Znam je dobrze.

- Czy… Czy to co mówił ten czarodziej było prawdą? Byłbyś w stanie przywrócić Dragana do życia?

Chłopak zasępił się.

- Mógłbym. Ale ty mógłbyś poczuć się rozczarowany tym, co byś zastał. Nigdy nie poznałeś prawdziwego Dragana i prawdopodobnie nie przypadlibyście dobie do gustu. On… brzydziłby się taką relacją.

- Och! – wyrwało mu się i natychmiast poczuł się okropnie głupio. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Dragan nie chciałby być z mężczyzną. Przecież to takie zwykłe i normalne. Normalne w innej rzeczywistości. W tym świecie, obserwując tyle niesamowitych rzeczy, gotów był zapomnieć o swojej „inności”.

- To prosty człowiek. Poszedł na układy z wiedźmą i źle się to dla niego skończyło. Mamuna nie jest zwykłą czarodziejką, jak Nechtan. Ona wypacza magię. Wysysa życie i kradnie energię z czego tylko może. Przywołuje siły, o jakich lepiej nie rozmawiać i czerpie z nich. Tylko ludzie mogą być tak głupi, żeby iść do niej z własnej woli i myśleć, że osiągną dzięki temu coś dla siebie samych.

- Chyba nie tylko ludzie, co? – zauważył.

- Ja to co innego. Ona wie, że mam mistrza po swojej stronie. Nie ryzykowałaby otwartego konfliktu z nim. Jest bardzo potężny.

- Jak dla mnie wygląda na typowego bufona.

Na twarzy blondyna zagościł usilnie skrywany uśmiech.

- Bo trochę tak jest – przyznał, oglądając się nerwowo.

Na polanę, o której wspomniał Rew, dotarli bez większych trudności. Te zaczęły się, gdy trzeba było zrobić to, po co się tam znaleźli. Z wyposażenia ogrodu magika dostali dwa szpadle, ale wykopanie dołu zdolnego ukryć ciało człowieka nie było prostą sprawą. Daniel wykonał większość pracy. Pomagała mu zająć myśli, które wciąż odpływały w smętne zakątki niedawnych wspomnień. Nie radził sobie z trawieniem ich. Nie docierało do niego to wszystko w czym brał udział.

Grób nie prezentował się okazale. Niewielki kopczyk ziemi, miał zarosnąć w niedługiej przyszłości i zupełnie ukryć ślad po istnieniu chłopca imieniem Dragan. Daniel starannie ułożył wyłowione z pobliskiej rzeczki kamienie, tak by okalały grób, lecz i one nie mogły honorować tego miejsca zbyt długo. Po krótkiej chwili milczenia, wraz z istotą, na którą polowały całe oddziały specjalnie szkolonych tropicieli, opuścił las, kierując się w stronę zamku czarodzieja. Coś się skończyło, coś nowego miało się zacząć.

 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

13 komentarzy:

  1. Hejeczka,
    co za wspaniale zakończenie tej historii... już jakiś czas temu zaczęłam się zastanawiać skąd kojarzę imię Nechtan, ale teraz po słowach Rew że przywoluje Riordana już się zorientowałam, wspaniale połączyłaś obie historie... (mówiłaś jakiś czas temu, że "Po drodze" będzie miało kontynuację,  ale to jak to rozegrałaś) - świetnie... i cieszę się, że Daniel dobrze zareagował na te wszystkie informacje... czekam na więcej...
    Dużo weny i pomysłów i czasu życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Bardzo się cieszę, że Ci się podobało! I dziękuję za miły komentarz :3 Nie jestem pewna kiedy będzie można się spodziewać drugiej części. Nosi mnie na różne klimaty na zmianę, a czasu mam jak na lekarstwo ;) Ale jak już będzie, to na pewno będzie w niej trochę więcej przystojnych kotów :D

      Usuń
  2. Hejeczka,
    kochana mam nadzieję, że wszystko w porządku u Ciebie i nic się nie dzieje... a jak maluszek...
    ale no właśnie tęsknie i jak na razie mam w planach przeczytać jeszcze raz od początku, ale to są daleko siężne plany...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    chciałam złożyć Ci życzenia wszystkiego dobrego w Nowym Roku, aby pragnienia się spełniły...
    i czekam na nowe opowiadania...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    kochana, kochana wszystko z Tobą  w porządku, zaglądam tutaj w nadzieji na nowe opowiadanie i no bardzo tęsknię za Twoimi pomysłami...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Iza! W porządku, ale niestety jeszcze trochę posuchy będzie. Mój synek dorobił się siostry i teraz to już kompletnie nie mam jak zabrać się za cokolwiek :( Mam trochę pomysłów, mam trochę pozaczynanych opowiadań i leżą odłogiem niczym moje życie towarzyskie ;) Bardzo Ci dziękuję za pamięć! Mam nadzieję, że będzie mi dane tutaj wrócić na systematyczne wrzucanie historii, za jakiś czas. Na pewno już więcej fąfelków nie robimy xD Pozdrawiam Cię! :)

      Usuń
  5. Hejeczka,
    dzięki za odpowiedź, och nie pochwaliłaś się nam  tutaj...
    życzę dużo zdrówka Tobie i maleństwom...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    co tam słychać u Ciebie? jak dzieciaczki... mam nadzieję że u Ciebie i u nich wszystko w porządku...
    tak swoją drogą to ja czekam na nowe rozdziały... opowiadania...
    weny i pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    kochana autorko mam nadzieję, że powrócisz tutaj... tęsknię bardzo...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    tęsknię i to bardzo, liczę że jednak powrócisz do tego opowiadania...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejeczka,
    kochana, kochana, tęsknię bardzoooo, odezwij się chociaż..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  10. Serdecznie pozdrawiam i czekam niecierpliwie na dalsze opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  11. Hejeczka,
    kochana tęsknię, wróć, napisz choć cokolwiek... smutno mi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...