Tam gdzie licho nie spi - cz. 15 i 16

 

 Hej! Wiem, że dawno mnie tutaj nie było, ale nadrabiam ;) Wasze wiadomości czytam na bieżąco i bardzo za wszystkie dziękuję! Doceniam każde życzenia. Wiele to dla mnie znaczy, tym bardziej, że ostatnio trochę ciężko u mnie ;)

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

 

 

* 15 *

 

Nie mógł zmusić się by spojrzeć Draganowi w oczy. Było mu tak potwornie wstyd. Co za durne sny! Przekroczył czterdziestkę, a zachowywał się jak nastolatek. Koszmar. Miał nadzieję, że nie zachowywał się w dwuznaczny sposób przez sen. Ale wtedy chłopak by coś zauważył, pewnie by mu tego nie darował w swoich klasycznych złośliwościach… Nie obudził się mokry, dzięki bogu. Jeszcze by tego brakowało. Powinien się napić! Myśl o jego ulubionym trunku momentalnie wyrzuciła mu garść nocnych wspomnień przed oczy. Postanowił wyjść i się przewietrzyć.

Tego dnia obrał nieco inną trasę. Nie skorzystał z ogrodu z przodu domu. Poszedł na tył domu, na werandę. Po chwili zawahania zeskoczył z niej i ruszył w stronę drzew. Nie miał konkretnego celu. A może chciał sprawdzić jak daleko było do traktu? Może powinien złapać okazję i uciekać nim Dragan postanowi otwarcie go wyśmiać i zmieszać z błotem? Gówniarz cholerny! I skąd u licha w tym śnie wziął się licho właśnie? Przecież nawet w chwilach wyjątkowej frustracji powinien był fantazjować o osobie, o której myślał na jawie. A jego świadomość już dawno należała do tego rozwydrzonego bachora o blond włosach. Blond. Zwykłych, przeciętnych, wypłowiałych i nieco zbyt suchych. Nie fantazjował o złotych falach rodem z zaklętej wieży od cholernej księżniczki, psia jej mać. Koniecznie musiał znaleźć sobie zajęcie. Gotowanie prostych potraw i okazjonalne przekopywanie grządek nie mogło zaangażować analitycznego umysłu na zbyt długo. To zapewne brak konstruktywnych zajęć doprowadził do żenującej pozycji w jakiej się znalazł. Postanowił, że zacznie od rzeczy prostych, acz interesujących. Wiedział, że na strychu była cała masa różności, które Dragan stopniowo znosił, wynosił i których potrafił szukać godzinami. Czyż nie ułatwiłby mu życia, gdyby tam posprzątał? Przy okazji pewnie mógłby coś poczytać, pewnie znaleźć jakieś zaginione przez lata skarby. Nie czuł, że planował coś złego, ale na wszelki wypadek uznał, że nie będzie się obnosił ze swoim pomysłem. Dragan będzie miał niespodziankę i nie będzie próbował go powstrzymać, albo wyręczyć.

Traktu nie udało mu się odnaleźć. Nie zmartwił się tym, ponieważ w rzeczy samej nie szukał nazbyt dokładnie. Zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie poszedł nie w tę stronę. Zagłębiał się w las, zamiast iść po wydeptanych śladach. Odgonił od siebie myśl, że być może podświadomie kogoś szukał. Zawrócił. Nie chciał być niepewny. I właśnie postanowił co zrobi, by ów niepewności się pozbyć.

 

Nagotował sobie największy gar wody jaki znalazł w domu. W tym czasie zrobił kilka rundek do studni, żeby napełnić balię wodą. Proporcje wymierzył perfekcyjnie, jak na matematyka przystało. Woda w kadzi była przyjemnie gorąca. W sam raz, żeby się w niej zanurzyć. Nie miał zaufania do brzytwy, której używał do twarzy, ale nie za bardzo miał wybór. Cenił sobie swoje przyrodzenie, lecz zależało mu na komforcie. Tak fizycznym, jak i psychicznym. Brak możliwości skorzystania z prysznica i zrobienia sobie porządnej płukanki był gorszym zmartwieniem. Jak się okazało, stosowanie zwykłej oliwy zamiast delikatnego, rozluźniającego żelu z atestem firmy farmaceutycznej, kolejnym. Cóż, przynajmniej tym razem planował jakieś nawilżenie. Nie mogło być gorzej niż sauté. Siedział w kuckach, w balii pełnej wody i usiłował przygotować się na nadchodzące chwile. Chwile, co do nadejścia których nie mógł mieć pewności. Czyż Dragan nie powinien już wrócić? Mało się do siebie odzywali. Właściwie, nawet nie wiedział, dokąd chłopak poszedł. Nie martwił się, bo zdarzało mu się znikać na dłużej, ale atmosfera między nimi była trudna do interpretacji. I wyjątkowo przez to irytująca. Skupił się na tym, co miał powiedzieć, gdy Dragan wróci. Chciał być gotowy. Wyobraził sobie cały scenariusz na wieczór, a to co podsuwała mu wyuzdana wyobraźnia, zdecydowanie trafiało w jego upodobania. Początkowo myślał zaczekać w wodzie, ale ta zdążyła wystygnąć – podobnie jak entuzjazm mężczyzny – uporał się więc z kadzią i z grubsza posprzątał po swojej kąpieli. Z każdą chwilą tracił kuraż. Właściwie brał pod uwagę zrezygnowanie ze swych śmiałych planów.

Ostatecznie, właściciel starego domu zastał go siedzącego na podwiniętej nodze, do połowy okrytego ciepłym materiałem kołdry, wypełnionej gęsim puchem. Był zupełnie nagi i miejscami nadal mokry po kąpieli. Widok zbliżającego się chłopaka pozbawił Daniela jakichkolwiek mrzonek o tym, że wypowie na głos przygotowane kwestie. Inicjatywa była w rękach blondyna. Od samego początku.

- No proszę. Co my tutaj mamy…? – zagadnął, lustrując mężczyznę od góry do dołu.

Planował odpowiedzieć, lecz z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk ponad cichutkim piśnięciem.

- Czyżbyś planował zrobić mi niespodziankę? Nie powiem, całkiem nieźle ci wyszło. Tylko po co ta kołdra? – żachnął się.

Chłopak zbliżając się do niego zrzucał z siebie ubrania. Daniel westchnął, zadowolony. A jednak, jego wysiłek nie poszedł na marne.

Dragan nie był przesadnie umięśniony. Wyglądał tak, jakby w swoim życiu nie musiał zbyt wiele pracować, a jednak jego młode, gładkie ciało, było po prostu piękne. Skóra blondyna zdawała się lśnić w ognistym świetle zapalonych kaganków. Jego oczy płonęły wpatrzone wprost w starszego mężczyznę na łóżku, a on roztapiał się, niczym wosk w zapalonej świecy. Młodzieniec nie dał po sobie poznać niezdecydowania, czy górującego zaskoczenia. Był doskonały. Pewny siebie, zdecydowany i wyzywający, co dość mocno kontrastowało z jego delikatną urodą. Obraz ten wyrył się Danielowi w mózgu, niczym wyskrobany skalpelem. Był pewny, że nigdy go nie zapomni.

Dragan poszedł do siennika i wdrapał się nań, przyklękając na samym skraju. Czekał na jego ruch, ale Daniel nadal nie mógł zebrać się do wydobycia z siebie głosu. Po prostu patrzył. Patrzył jak na linii bielizny skóra Dragana zebrała się w niewielki fałdzik, mocniej odbijający światło. Żółte języki ciepłego oświetlenia odznaczały się również na jego piersi, na ciemnych sutkach i udach. Wypłowiałe od słońca włosy odstawały w miejscach rozdwojonych końcówek i bardziej spalonych miejsc. Spękane wargi były lekko rozchylone. Chłopak oddychał bardzo płytko i szybko. Danielowi dość szybko przyszło przekonać się, że młodszemu kochankowi niezmiernie trudno było się powstrzymywać. W jednej chwili pochwycił go w ramiona i byłoby go przewrócił na plecy, wsysając się jednocześnie w szyję mężczyzny, gdyby ten nie pohamował jego zapędów. Dziwnym trafem, nim się zorientował, pierzyna leżała zdarta z jego nóg, a sam Dragan umiejscowił się między jego nogami. Oczywiście, przygotował się, ale chaotyczne ruchy rąk i miara siły fizycznej, jaką Dragan wkładał w swoje pieszczoty, pozwoliły mu podjąć decyzję o bardziej wywarzonym scenariuszu. W końcu nadal nie wydobrzał po ich poprzednim razie. W przypadku tego młodzieńca, lepiej było nie iść na całość tak od razu.

- Poczekaj chwilę. Tym razem wolałbym nieco inaczej… - zdecydował się odezwać.

Dragan zawisł nad nim na wyprostowanych ramionach, utrzymując mężczyznę pod sobą w pozycji półleżącej. Lizał skórę nad jego prawym obojczykiem, a oswobodzonym z bielizny, wilgotnym penisem napierał coraz mocniej na skórę pod jądrami kochanka.

- A jak byś wolał? – szepnął, nie odrywając nosa od jego ciała. – Pokaż mi… O, tak…. Chcę cię widzieć… - Jego głos zdawał się wibrować pomiędzy cieniutkimi włoskami pokrywającymi ciało Daniela. – Chcę widzieć całego. Wszędzie…

Podniecenie zawibrowało w powietrzu. Mózg nauczyciela przestał odbierać odpowiedzialne sygnały świadomości dojrzałego człowieka. Objął ramionami plecy kochanka i wpił się w nie, wysztywnionymi z podniecenia palcami. Był zdany na niego. Mogło się dziać co chciało. Niech będzie bolało. Niech będzie mocno. Niech Dragan robi z nim co będzie chciał i niech nie przestaje! Co sprawniejsze ruchy jego języka, nagradzał głośniejszymi westchnieniami. Dragan wsunął dłonie pod pośladki matematyka i szarpnął za nie, tak by unieść jego biodra w górę. Na moment oderwał się od niego, patrząc drapieżnie, jakby szykował się do ataku. Oczy Daniela zaszły mgłą i nie była to wina braku okularów. Były wilgotne z podniecenia. Cały czas czuł przesuwający się pomiędzy pośladkami wzwód chłopaka. Na to uczucie mięśnie w jego dupie zdawały się kurczyć mocniej od serca. Uwielbiał ostry seks i zdawał sobie sprawę z tego jak zdzirowaty potrafił przy tym być, więc unikał tego stanu jak ognia. Cóż… cały ten pokój wypełniony był blaskiem palących się kaganków, więc najwyraźniej ognia nie dało się już uniknąć. Niepewnie wskazał palcem na miseczkę z oliwą.

- Podaj – rozkazał chłopak w odpowiedzi.

Tak zrobił. Chwilę później złapał się pod kolanami i podciągnął nogi do góry, odsłaniając się zupełnie przed kochankiem. Dragan umoczonymi w oliwie palcami zaczął jeździć pomiędzy pośladkami matematyka, ignorując niedogolone włoski. Chwila tej wstępnej zabawy nie trwała długo. Blondyn przygryzł wargę i z nieopisaną satysfakcją wypisaną na swej ładnej twarzy, wsunął w niego trzy palce. Weszły bez trudu, więc poruszył ręką mocniej. Obserwował reakcje kochanka i dostosowywał ruchy tak, aby nie dać mu odetchnąć.

Daniel zacisnął dłoń na swoim sztywnym penisie, od czasu do czasu zsuwając palce na jądra. Nie chciał skończyć przedwcześnie.

- Wepchnij go we mnie – wystękał, czując, że długo nie wytrzyma.

Nie trzeba było prosić kolejny raz. Dragan wyglądał, jakby czekał tylko na tę chwilę. Wsunął się w niego aż po same jądra, dociskając mocno napięte uda.

- KURWA! – krzyknął jednocześnie z rozkoszy i z bólu. – Nie! Nie przestawaj! – zastrzegł dygotając.

Chłopak prawdopodobnie nauczył się czytać w jego myślach, bowiem wysunął się z niego na moment, tylko po to, by zdecydowanym ruchem odwrócić go na kolana i wciąć od tyłu. Wypiął się dla niego ochoczo. Głowę wsparł na przedramieniu. Wolną ręką masturbował się, dostosowując ruchy do prędkości kochanka. Po kilku mocnych minutach, wypełnionych krzykami i sapaniem starszego mężczyzny, chłopak za jego plecami westchnął przeciągle, a gdy po tym wysunął się z niego, Daniel poczuł gorącą spermę spływającą mu między pośladkami. Sięgnął do niej, zebrał gęstą wydzielinę na palce i odwracając się do Dragana przodem, zlizał ją w najbardziej wyuzdany sposób, w jaki tylko potrafił. Chłopak uśmiechnął się. Wcale nie zamierzał kończyć. - I dobrze! - Wcisnął mu język do gardła, zaraz po czym, oblizał żuchwę kochanka i ugryzł go w ucho. Palcami zakleszczył się na tyłku Daniela, rozsmarowując przy tym wilgoć pomiędzy jego pośladkami. Sprawiał, że Daniel chciał jeszcze więcej. Jego odbyt pulsował, domagając się sztywnego, chętnego kutasa. Dobrze wiedział, jak sprawić, by Dragan ponownie go wziął. Uklęknął przed chłopakiem, miał schylić się od razu, lecz wpierw zaatakował jego wargi, wcałowując się w nie z całej siły. Podniecenie nadal go trzymało. Zwykle potrzebował więcej czasu, żeby skończyć, ale przez to ekstaza nie odstępowała go, kierując jego eksplozywnymi działaniami. Dłonie zacisnął na bokach ust kochanka. Wciąż były śliskie od nasienia, ale Dragan nie wzbraniał się. Głęboki, pełen pasji pocałunek, stworzył wstęp do następnych pieszczot. Daniel ukląkł przed chłopakiem i poczynając od wnętrza uda, przeciągnął językiem aż pod jego jądra. Starając się być delikatnym, objął obydwa wargami i drażniąc je końcówką języka, obciągnął w dół. Szczupłe palce zakleszczyły się na jego włosach. Sztywny penis podskoczył na jego czole. Oblizał go od dołu, obserwując reakcje opalonego chłopaka. Dragan świdrował go wariackim wzrokiem.

- Uderz mnie – poprosił go.

Dostał klapsa w tyłek. Na tyle mocnego, na ile pozwała ich obecna pozycja.

- W twarz. Nie, nie ręką – doprecyzował, mrużąc oczy.

Oblicze Dragana stężało. Szarpnął kochanka za włosy, odkręcając jego głowę na bok. Nacisnął palcami na brodę mężczyzny, zmuszając go tym samym do otwarcia ust. Wepchnął mu się do gardła tak szybko, że poczerwieniał na twarzy. Dał mu sekundę na szybki oddech i zrobił to ponownie. I tak bez ustanku, co chwila pieprzył jego usta, aż Daniel spuścił się między własne kolana, na poszarzałe, wilgotne od potu prześcieradło. Dragan pochylił się nad nim, zakleszczył go w talii i uniósł na siebie, jednocześnie kładąc się na plecy. Dopiero wtedy wsunął się w niego ponownie i nieprzerwanie brał go, aż skończył, drugi raz wypełniając mu tyłek. Po tym pozwolił Danielowi opaść na poduszkę, a sam wspiął się na niego, ciasno przylegając do jego piersi.

Zapanowała głęboka cisza, wypełniona przyspieszonymi oddechami. Spod zamkniętych powiek starszego mężczyzny wypłynęły pojedyncze łzy spełnienia, zmieszanego z bólem. Uwielbiał to. Dłoń Petersona powędrowała nieśmiało do głowy młodszego kochanka. Wsunął palce w jego gorące od potu włosy i uniósł się lekko, by pocałować go w czoło. Trafił w grzywkę. Opadł ponownie na puchową pierzynę, ale zaczepiony chłopak chętnie podniósł nań wzrok. Oparł się na łokciu i pocałował Daniela gdzieś obok nosa. Mężczyzna uniósł rękę i bez słowa postukał się palcem wskazującym w usta – i ten gest został zrozumiany bez tłumaczenia. Zostanie tu. Zostanie z nim. Już postanowił.


 

* 16 *

 

Uważnie rozglądał się na boki, rzucając podejrzliwe spojrzenia na każdy większy liść. Z kilku powodów musiał wyjątkowo ostrożnie stawiać kolejne kroki. Po pierwsze, ostatnie dwa dni lało jak z cebra, więc było horrendalnie ślisko. Po drugie, był okropnie obolały przez to, że te dwa dni nie wychodzili z domu. Nie żeby żałował. Absolutnie nie żałował. A teraz planował znaleźć więcej grzybów od Dragana i udowodnić mu, że czuł się wyśmienicie, bo gówniarz lubił robić złośliwe przytyki do jego pokracznego chodu. Las przemierzany razem, był spokojny i pełen barw. Porośnięte mchem, niewydeptane podłoże przywodziło na myśl ekskluzywne dywany we wszystkich odcieniach zieleni. Ptaki głośno śpiewały, Dragan pogwizdywał zadowolony z pogody. Nic nie wskazywało na to, by ten dzień miał być jednym z najgorszych dni jego życia.

- I co, znalazłeś chociaż jednego? – Chłopak wyłonił się zza drzewa dosłownie jak duch.

- Lepiej pokaż, ile sam zebrałeś. Dobrze wiem, że rozglądasz się za królikami, zamiast za rydzami – odgryzł się, dumnie prezentując kilka jadalnych grzybów na dnie swojego kosza.

- O, nawet nieźle – zdziwił się blondyn. – Muszę przyznać, że radzisz sobie coraz lepiej. To świetnie, bo wpadłem na pewien pomysł – uśmiechnął się enigmatycznie.

- Nie wiem, czy mi się ten pomysł spodoba…

- Niedługo będę się widział z magiem.

- Rozmawialiśmy o tym, wiesz, że mój stosunek do tej sprawy trochę się zmienił. Szczerze mówiąc wolałbym, żebyś przestał się z nim widywać – dodał.

- Taaak – westchnął chłopak. – Tak, czy owak, już mu obiecałem. Najlepiej byłoby, gdybym teraz się z nim rozmówił, a wieczorem spotkamy się z nim obaj. Zadasz mu wszystkie pytania, na które wiem, że nadal chcesz poznać odpowiedzi, a potem się z nim pożegnamy.

Westchnął. Dragan miał rację. Powinni dokończyć pewne sprawy. I właściwie… bez względu na swoją decyzję, chciał wiedzieć, czy powrót był w ogóle możliwy. Wolałby zostać z nim ze swojej woli, a nie z przymusu.

- Niech będzie jak zawsze. Po twojemu – zgodził się.

- Świetnie – ucieszył się chłopak. – Trafisz stąd? Myślę, że będzie najlepiej, jeśli już do niego pójdę.

- Właściwie, dlaczego nie możemy iść razem, co?

- Wierz mi, tak będzie lepiej. Wszystko przygotuję. Uprzedzę mistrza, wyjaśnię mu pewne sprawy – stwierdził, podejrzanie wodząc oczami po gałęziach ponad nimi.

Wiedział, że i tak nie miał większego wpływu na jego decyzję. Z Draganem można było się kłócić, chcąc ugrać swoje racje, ale zawsze kończyło się to ciężką przeprawą, więc zazwyczaj uznawał, że po prostu nie było warto. Wolał oszczędzać energię na istotniejsze kwestie sporne.

- Zobaczymy się w domu? – upewnił się.

- Wieczorem – potwierdził chłopak.

Byłby go jeszcze zapytał, dlaczego planował spędzić u tego całego magika prawie cały dzień, ale nie zdążył. Jego chłopak zniknął między drzewami, jak jakaś mara.

Próbował zająć się pracą, aby zanadto nie rozmyślać o potencjalnym powodzie regularnych wizyt u czarodzieja. Planował poruszyć tę kwestię przy zbliżającej się okazji. Nie był zazdrosny, ale nie podobało mu się, że jakiś magik od siedmiu boleści, ciągle chciał czegoś od jego chłopaka. Odkąd wrócił z lasu nie mógł sobie znaleźć miejsca. Przebrał zbiory, część z nich przygotował do smażenia, część nawlekł na sznurek i uwiesił między belkami pod sufitem. Ale nadal każda chwila spędzona bezczynnie dłużyła się bezlitośnie. Brakowało mu tego ciekawskiego spojrzenia, ciągłych pytań o jego nauczycielskie życie, lubieżnych uśmiechów i drobnych fochów. Odkąd, jakże dogłębnie, poznał komfort wynikający z bliskości słodkiego blondyna, wciąż mu tego brakowało. Dziwaczne uczucie. Zupełnie jakby się uzależnił.

Uznał, że nie był powodu odwlekać planów zaadoptowania strychu. Właściwie, może nawet lepiej się złożyło, że Dragana nie było w domu. Wcale nie był pewny, czy chłopak chciałby, żeby Daniel się tam kręcił, a będąc ze sobą szczerym – korciło go, żeby trochę pomyszkować. Z niewielkiej sieni wygrzebał spróchniałą, starą drabinę. Miał cichą nadzieję, że uda mu się zakończyć całe to przedsięwzięcie, nim Dragan wróci do domu.

Ustawił chwiejną konstrukcję zahaczając o krótki zydelek, ponieważ drabinka nie była na tyle wysoka, by sięgnąć klapy w suficie. Właściwie nigdy nie przyjrzał się w jaki sposób właził tam młody właściciel. Nie przypominał sobie, by kiedyś widział podobny cud architektury improwizowanej. Podstawy inżynieryjnej wiedzy, jaką posiadał, biły na alarm, że groziło mu coś więcej jak tylko złamanie nogi.

Wspięcie się na pierwsze trzy szczeble, nie sprawiło mu większego trudu. Później zaczęło się okropne skrzypienie i towarzyszące mu uczucie zapadającego się na gwoździach drewna. Stara cholera chwiała się niebezpiecznie, mimo że zakotwiczył ją tak solidnie, jak tylko był w stanie, a całość przewiązał sznurem. Nie wierzył, że naprawdę to robił. To była prawdopodobnie najdurniejsza rzecz, jaką zrobił (choć wcale robić nie musiał) w całym jego życiu, wliczając w to wyznanie uczuć szkolnemu koledze, w wieku jedenastu lat. Cała klasa śmiała się z niego później, a pomimo nabranego z wiekiem dystansu, te wspomnienia wciąż nieprzyjemnie mierziły go pod skórą.

- Przysięgam, że kiedyś zginę przez tego gówniarza... - burknął pod nosem. – Czy ktokolwiek jest ciekaw moich ostatnich słów…? Nie…? Cudownie…

Po ciągnących się w nieskończoność dwóch, z górą trzech minutach, odrzucił klapę zasłaniającą wejście na poddasze i podciągnął się do góry. Rozglądnął się po dobrze oświetlonym okrągłymi okienkami pomieszczeniu, czego miał pożałować na resztę życia.

To co zobaczył, utrwaliło mu się w migawkach. Widział tylko płaskie obrazy, pomiędzy pojedynczymi mrugnięciami ciężkich powiek. Dużo później, gdy sceny powracały, najczęściej w środku nocy, gdy nie mógł spać, zdawały mu się być sztucznie wpompowane w czarną dziurę w pamięci. Jak element, który zupełnie tam nie pasował, usilnie spychany na samo dno zbioru z najgorszymi wspomnieniami – takimi o których chciało się zapomnieć raz na zawsze.

W pierwszej chwili uderzył go smród rozkładu, fekaliów i sfermentowanych wymiocin. Gdyby nie szok i potworne uczucie wypchnięcia z własnego ciała, na pewno sam byłby zwymiotował. W prawie pustym pokoju znajdował się niski, rzeźbiony stół i kilka poduch do siedzenia wokół niego. Wszystko inne spowite było bielą, stapiało się z tłem, bowiem nawet podłogę pokryto tym samym, wapiennym kolorem. Pomieszczenie zdawałoby się wręcz sterylnie czyste, gdyby tylko było puste. Wszechobecna biel tylko wyolbrzymiała makabryczny widok ludzkich szczątek. Z twarzami blacie stołu, leżały dwie kobiety. Jedna z nich wyglądała na dziecko. Mogła mieć kilka lat, może niewiele więcej. Poplamione wymiocinami i brunatną pianą usta przyciągały robactwo, ucztujące na powoli gnijących trupach. Puste, wydziobane oczodoły mniejszej osóbki wydawały się patrzeć wprost na niego. Puste, dookoła spowite drobnymi rankami od ptasich szponów. Starsza kobieta miała pół twarzy zanurzone w głębokim talerzu czegoś ciemnego. Z jej otwartych ust sterczał wykręcony, spowity szarawą mazią język. Paznokcie u lewej dłoni, tkwiły wbite na końcu wydrapanego w powierzchni stołu głębokiego śladu. Ale nie to było najgorsze. Osunięty pod ścianą, tuż przy otwartym okrągłym oknie poddasza, siedział Dragan. Serce Daniela dosłownie się zatrzymało. Zabrakło mu tchu. Jego mózg przestał pracować, przekonany o własnym szaleństwie. Chłopak nie żył. Był martwy. Sztywny i w podobnym stopniu rozkładu, co te dwie kobiety. Jego sine, opuchnięte i wykrzywione pod dziwnym kątem dłonie, leżały na podłodze. Przydługie włosy zasłaniały młodą twarz, ale Daniel nie miał żadnych wątpliwości, że patrzył na swojego kochanka. Krzyczałby, gdyby tylko potrafił. Do świadomości powoli docierał makabryczny obraz. Mózg zaczynał podejmować próbę zrozumienia go, ale odbijał się od niej, zapętlając go w kilku sekundach szoku, przeżywanych raz po raz na nowo. Nim to co zobaczył na stałe wżarło mu się w pamięć, brązowe oczy nabiegły potężną falą łez. Nie potrafił nad nimi zapanować. Serce zdawało się pękać żywcem. Język stanął kołkiem w gardle. To nie mogło być prawdziwe! Nie mogło być! Widział go jeszcze kilka godzin wcześniej! Całego i zdrowego! To nie działo się naprawdę! Nie działo się! Nie mogło! Ciałem Daniela wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Puls zaszumiał w ściśniętych skroniach. Odrealnione poczucie straty i bezradności sparaliżowały ciało mężczyzny. Pomyślał, że musiał coś zrobić! Musiał mu pomóc. Nie mógł go stracić! Przecież Dragan żył!

Gdyby nie rozdygotane kolana. Gdyby nie ciemność przed oczami. Gdyby nie martwa postać chłopaka, którego ukochał, jak gdyby znał go pół życia, a nie zaledwie kilka tygodni. Kostka prawej stopy wywinęła się, pędząc w ślad za sunącą po suchym szczeblu drabiny stopą. Dłonie już dawno nie podtrzymywały się podłogi strychu. Oczy przestały patrzeć. Głowa analizować. Pozwolił ponieść się nicości w bezpieczną nieświadomość.

 

*

 

- To naprawdę wspaniała robota! Czuję się jak nowo narodzon, piękny panie! Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego! Ha!

- To nic takiego – odparł barwny, przyjemny głos.

- Nie można nazywać cudu niczym! Żaden mag nigdy czegoś takiego nie dokonał! Ja żem widział, jak wyglądały gnaty moich kompanów po naprawianiu! I to za niemałe pieniądze! Niemałe!

- Cieszę się, że mogłem pomóc – padła, pozbawiona entuzjazmu odpowiedź.

Nastała chwila ciszy, przerywana rytmicznym odgłosem kroków. Mężczyzna podskakiwał co trzeci krok, najwyraźniej zupełnie zdrów, prezentował możliwości naprawionej nogi.

- Nie mogę się doczekać, by pochwalić cię, panie przed innymi! Wspaniałe! A do tego zupełnie bezbolesne! Nie będziesz się mógł opędzić od klientów!

- Właśnie dlatego, nie rób tego, proszę.

- Ale…

- Nie potrzebuję rozgłosu.

- Pewnie i tak masz nadmiar chętnych, prawda? Nie zdziwię się, jeśli w przeważającej części u kobiet! – zachichotał głupawo. – A co z panem Danielem? Nie powinien się już zbudzić?

- Ależ on się już obudził. Po prostu nadal nie otwiera oczu. Nie widzę powodu, aby go do tego zmuszać.

Daniel jak na zawołanie zdecydował się uchylić powieki. Nie miał pojęcia kim był nowy mężczyzna. Drugiego poznawał. Był to nie kto inny, jak Cieszbor we własnej, irytującej osobie. Nie do końca rozumiał, gdzie się znajdował i co się z nim działo, ale szybko uznał, że dobrze było zorientować się w sytuacji. Zwłaszcza, jeśli jeden z nich był w stanie rozpoznać, że świadomość powróciła do otumanionego ciała nauczyciela, nim ten zdołał choćby drgnąć powieką.

Rozpoznał niski sufit i charakterystyczne ściany. Umiejscowienie i uczucie twardości pod plecami, wskazywałyby na to, że położono go na tym samym posłaniu, które wcześniej sam przygotował dla rannego Cieszbora. Mocne słońce drażniło go w oczy. Musiało być coś koło południa. Czyżby następnego dnia? Z tyłu głowy czuł tępy ból, jak po uderzeniu młotkiem. Powoli zebrał się w sobie i skupił wzrok na obcym elemencie otoczenia. Na ładnym, obitym lśniącym, zielonkawym materiałem fotelu, którego na pewno wcześniej tutaj nie było. Sam fotel, choć oczywiście wzbudzający zainteresowanie, nie mógł mierzyć się z jego zawartością. Siedział w nim bowiem najpiękniejszy mężczyzna, jakiego Daniel kiedykolwiek w życiu widział na jawie.

Nieznajomy wpatrywał się w niego wielkimi, jadowicie zielonymi oczami o długich, ciężkich rzęsach. Siedział wyprostowany, z nogą założoną na nogę, a pomimo ich wzajemnych pozycji, Daniel bez problemu potrafił ocenić, że człowiek ten był smukły i wysoki. Miał ciemnobrązowe, sięgające prawie do pasa włosy, na boku związane atłasową, czarną wstążką. Odziany w proste, czarne ubrania, bijące po oczach starannym wykonaniem i bardzo drogim, delikatnym materiałem, zdawał się zupełnie nie pasować do wnętrza starej, drewnianej chałupki. Człowiek ten nosił wysokie, skórzane buty na przynajmniej dwucalowym obcasie i rękawiczki z cieniutkiej skórki, które leżały przewieszone na podłokietniku, zajętego przezeń fotela.

Powaga oraz władczy wyraz jego bladej twarzy, dziwnie kontrastowały z młodym wyglądem jegomościa. Nie mógł mieć trzydziestu lat. Daniel celowałby w dwadzieścia pięć. Przywodził na myśl jakiegoś arystokratę. Kogoś, przy kim nie sposób zachowywać się naturalnie. Jego piękno onieśmielało. Samym wzrokiem wytyczał granice, której nie poważyłby się przekroczyć.

Drugiego osobnika mógłby nazwać zupełnym przeciwieństwem pierwszego. Cieszbor miał lekko szczurowatą twarz i rozglądał się czujnie dookoła. Peterson przyuważył, że ukradkiem przyglądał się zawartości kredensu. Zdawało się, jakoby wrócił tutaj w jakimś celu.

- Kim jesteś? – wyrwało mu się.

Nieznajomy gentelman spojrzał na niego jak na pluskwę.

- Na imię mi Nechtan, jestem magiem. Ty natomiast zawdzięczasz mi życie – zaznaczył na wstępie. - Twoje imię znam, nie kłopocz się. Słyszałem co nieco na twój temat. Więcej niż bym sobie tego życzył – podkreślił.

- Zawdzięczam życie…? – powtórzył po nim. Nie rozumiał.

- Spadłeś z drabiny, panie! – wtrącił się w rozmowę łowca. - Gdyby nie mości mag, już żeś był nie żył! Dzięki niech będą bogom za to, że pan Nechtan się tu zjawił! Zajął się mną, jak mnie tu nieopodal spotkał! A potem tu w domu uratował ciebie! Wszystko żem widział na własne oczy. Poruszał rękami, o tak – zaczął dziwacznie wymachiwać kończynami – i wszystkie kości ci się pozrastały, jak nowe!

- Co takiego?! Miałem połamane kości?! - Zerwał się z posłania, pospiesznie badając własne ciało. Wydawało się nie nosić żadnych znamion powypadkowych.

Tylko, że…

- Mniej więcej, tak było – westchnął mag. – Czego się spodziewałeś, spadając na kark spod sufitu? Siniaka? – zakpił, jakby Daniel specjalnie postanowił rzucić się z drabiny na twarz.

No właśnie. Spadając… Spadł. Z drabiny…

- Dragan… – szepnął, czując gwałtowne uderzenie ciśnienia. – GDZIE ON JEST?!

Rzucił się do przodu, rozglądając się panicznie wokoło. Obrazy z poprzedniego dnia brutalnie wdarły mu się przed oczy. Oddech mężczyzny natychmiast przyspieszył. Zaczął panikować.

- Uspokój się, człowieku – sapnął mag, z udręczeniem obserwując jego reakcje.

- Jak mam się uspokoić?! Wczoraj widziałem…! - urwał nagle, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to co rzeczywiście zobaczył.

W nudnej, znajomej izdebce, w towarzystwie gadatliwego, zadowolonego z życia łowcy i tego eleganckiego, spokojnego mężczyzny, bardzo trudno było uwierzyć, że to co widział było w ogóle prawdziwe.

- Gdzie jest Dragan? – powtórzył pytanie.

- Podejrzewam, że niedługo powinien tu być – stwierdził mag, spoglądając za okno, jakby spodziewał się zobaczyć chłopaka na horyzoncie. – Zaczekaj, zamiast się awanturować.

- A więc zapewniasz, że nic mu nie jest?

Kącik ust Nechtana uniósł się minimalnie. Coś zaiskrzyło w jego wzroku. Coś, co bardzo nie spodobało się Danielowi.

- Oczywiście, że nic mu nie jest. Jest mi bardzo potrzebny. Nie dopuściłbym do tego, by stała mu się jakakolwiek krzywda.

- Więc gdzie jest?!

- Usiądź, proszę. Nie ma powodu do nerwów. Wczoraj przybył do mnie, żeby prosić o pomoc w zrozumieniu pewnych spraw z tobą związanych. Dałem mu swoje słowo, więc oto jestem. Twój chłopiec magiem nie jest, więc powrót do domu zajmie mu niestety nieco więcej czasu niż mnie. Myślę jednak, że niedługo powinien tu być.

Daniel spojrzał na zamknięte drzwi. Zerknął na klapę w suficie. Uśmiechnął się pod nosem w prawie szaleńczy sposób. O nie, nie, nie… Nie zwariował. Wiedział co zobaczył. Nie da sobie wmówić, że wszystko było w porządku! Kim były tamte kobiety?! Przecież ich sobie nie wymyślił! Skoro upłynął cały dzień, a Dragana jeszcze nie było, to niby kiedy miał wrócić? Jak miałby wrócić, skoro leżał zupełnie martwy na zamkniętym na cztery spusty strychu?! Nie, nie, nie!

- Zapewniam cię, że niczego nie osiągniesz ciskając się w taki sposób – warknął poirytowany mag.

- Przecie nic się nie stało, mości panie! Młody niedługo wróci, skoro pan mag tak powiedział. Na wszystko przyjdzie pora…

W dupie miał cudze zdanie na ten temat! Musiał go zobaczyć! Musiał się upewnić. Adrenalina zrobiła swoje. Chwycił za drabinę, ustawił ją pod ścianą i wykonując dziwaczny podskok wdarł się na poddasze. Zza pleców dochodziły go wołania szczurowatego tropiciela. Mag się nie odzywał.

Zacisnął pięści i czując krew na zębach, rozejrzał się dookoła. Nie było tu zupełnie nic. Pusty pokój wyglądał na wymieciony, lekko zagracony strych. Podłoga nie była biała, jak to zapamiętał, a w kolorze sosnowego drewna. Poszarzałe ściany spowijały pajęczyny, a jedyne meble jakie się tu znajdowały, stanowiły dwa, mocno zakurzone, puste regały, zwrócone tyłem do siebie. W powietrzu panował suchy zapach kurzu, nie mający nic wspólnego z wypalającym nos fetorem rozkładających się szczątków. Jakim cudem?! Przecież była tylko jedna klapa. Ta sama, którą wszedł wczoraj… Co ciekawe, nie było to posprzątane wnętrze sceny jak z horroru. To było zupełnie inne miejsce! Podbiegł do okna po przeciwnej stronie pokoju. Było szczelnie zamknięte. Zbiegł na dół, pomimo drętwiejących z nerwów nóg.

- Co to ma znaczyć?! – warknął w stronę maga.

- Pytasz mnie o swoje zachowanie, czy o co takiego?

- Gdzie jest pokój, który widziałem wczoraj?!

- Nie wiem o czym mówisz. Myślę, że majaczysz skutkiem podania ci mocnych eliksirów. Być może wywołały jakieś wizje senne, ale dopóki mi ich nie przedstawisz, nie będę umiał ci pomóc – wycedził pytany. – Spróbuj się uspokoić.

- Nie będę spokojny! Nie udawaj! Jesteś magikiem! - Zainteresowany zwęził usta w cienką linię. - To na pewno jakaś podła sztuczka! Co to jest?! Jakiś iluzja? A może specjalnie sprawiłeś, że to wszystko zniknęło?! Gdzie jest Dragan?! Przestań mną manipulować!

Powiedział to wszystko, choć w rzeczywistości nie był pewny, czy aby nie postradał zmysłów. Być może magik mówił prawdę, a może Daniel zwariował już dawno temu, z chwilą, gdy znalazł się w samym środku gęstego lasu, mimo że przecież wcale nie opuszczał ścian własnego mieszkania.

- Co takiego zobaczyłeś, panie? – podejrzliwie spytał Cieszbor. – No dalej, powiedz nam. Najwyraźniej coś, co mocno tobą wstrząsnęło. Jak widzę, pewnie dotyczyło twego synowca. – Wydawał się być niezdrowo skupiony na temacie. Jego wzrok wciąż wodził po znakach na ścianach, po fiolkach wiszących na żerdziach, po tytułach książek, upchanych na kredensie. Podejrzanie czujnie.

- Były tam dwie kobiety… - powiedział z wolna matematyk. Jego codzienny, racjonalny sposób myślenia, zdawał się być kompletnie upośledzony. – Obie martwe.

- Nie znasz żadnych kobiet bliskich twemu sercu, które mogłyby one wyobrażać?

Od razu pomyślał o Kate i Annie, ale przecież tamte zwłoki w ogóle ich nie przypominały… Jezusie, czyżby naprawdę miał urojenia? Nie znał się przecież na magicznych eliksirach. Na co dzień, zwykłe deja vu wydawało mu się realne. Może był po prostu podatny na takie rzeczy? Ale przecież dałby sobie rękę uciąć! Martwił się o Kate, ale czyżby aż tak, by doprowadzać się do podobnych wizji...?

- Czy takie reakcje to co normalnego? – tropiciel rzucił pytanie w kierunku maga, z powagą godną mowy pogrzebowej.

- Och, tak – zapewnił długowłosy. – Nie ma powodu do niepokoju. Ludzkie organizmy często same siebie straszą. Stąd bierze się wybujała dziecięca wyobraźnia i lęki przed ciemnością. Kiedy ciało potrzebuje mobilizacji, czasami zapewnia ją sobie w podobny sposób – objaśnił. - To czasowe i oczywiście wkrótce minie, ale bynajmniej, nie jest to nic przyjemnego – ocenił, udając współczucie.

Daniel był przekonany, że wcale go nie czuł.

- Jakie to szczęście, że się zjawiłeś, panie! – Łowca odetchnął z wyraźną ulgą. – Ja bym nie umiał pomóc. Nie mówiąc już o mojej nodze! – zaśmiał się sztucznie. – Ślisko po tych deszczach, że hej. Ja to mam pecha! Kolejny raz w tej samej rzece! – zarechotał sztucznie.

- Oczywiście, że nie. Ale najwyraźniej ja również niewiele mogę zrobić, skoro sam zainteresowany nie ma do mnie zaufania. - Mag wzruszył ramionami.

- Gdzie jest Dragan? – powtórzył jak mantrę.

Wtem drzwi od izby otwarły się z teatralnym skrzypnięciem, a w wejściu zjawił się nie kto inny, jak jego spalony słońcem młodzieniec. Oczy Daniela natychmiast zaszły łzami. Nie byłby w stanie opisać ulgi, jaka spłynęła na jego serce. Rzucił się prosto w ramiona zaskoczonego chłopaka. Dragan wydawał się nie rozumieć o co cała euforia. Objął kochanka i owszem, ale wciąż rzucał pytające spojrzenia w kierunku czarodzieja. Był dziwnie podenerwowany.

- Jesteś! - jęknął rozpaczliwie, chcąc za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Dotykał jego twarzy, gładził go po włosach. Nie mógł uwierzyć, że widział go całego i zdrowego.

- Tak... Oczywiście, że tak – odparł niepewnie blondyn.

Sielankowe powitanie przerwał wystudiowany, znudzony głos maga:

- Witaj w domu - rzucił długowłosy. - Podróż się udała?

Brzmiał lodowato. Dragan natychmiast się spłoszył. Spuścił wzrok po sobie i przylgnął do Daniela, który podłapał tę reakcję, chwytając kurczowo za jego dłoń. No tak, przecież Dragan mówił, że spotkania z nim nie należały do przyjemnych.

- T-tak. D-dziękuję ci. Naprawdę - dodał, odwzajemniając uścisk starszego mężczyzny.

- Mam nadzieję, że czujesz wdzięczność - warknął mag - bo oto masz okazję, aby się zrewanżować.

Mężczyzna wstał z fotela, z którego jak dotąd nie uznał za stosowne się ruszać i poszedł do wieszaka przy drzwiach. Wisiał na nim długi, czarny płaszcz podróżny z głębokim kapturem i mnóstwem kieszeni, wszytych od wewnętrznej strony. Z jednej z nich, czarodziej wyciągnął szklaną buteleczkę z korkiem i przymocowanym do niej srebrnym nożykiem. Daniel zwrócił nań uwagę, bowiem nożyk był najzwyczajniej w świecie piękny. Zupełnie jak jego właściciel. Mógł mieć nieco ponad dwa cale, na pierwszy rzut oka widać było, że wykonano go ze szlachetnego kruszcu. Na zwieńczeniu krótkiej, ładnie rzeźbionej rączki, tkwił wetknięty weń rubin, wielkości orzecha laskowego.

- Aż tyle?! - Dragan wyraźnie wzdrygnął się na widok zaprezentowanego mu naczyńka.

Mag posłał mu surowe spojrzenie.

- Zamierzasz protestować? - syknął. - Czyżbyś nie zdawał sobie sprawy z tego jakie to ważne? Mam ci przypomnieć?

- Wiem jakie - sapnął chłopak.

- Otóż to.

- Czego on od ciebie chce?!

- Nic Danielu. Wszystko jest dobrze.

- Przecież widzę, że się boisz! Czy ktoś będzie łaskaw wyjaśnić mi o co tutaj chodzi? Nie pozwolę ci skrzywdzić Dragana!

- Nie bądź śmieszny! - prychnął mag. Wyglądał na odrobinę rozbawionego wizją Danielowego zabraniania mu czegokolwiek. - Nic mu nie będzie, człowieku. Możesz być spokojny.

Najwyraźniej poziom bycia skurwielem, w przypadku tego cholernego magika, był wprost proporcjonalny do jego urody. A wartało zaznaczyć, że nawet łowca nie mógł oderwać od niego wzroku.

- Panowie! - odezwał się najmniej potrzebny w całej tej scenie. - Nie wysnuwajmy pochopnych wniosków...

- Milcz! - krzyknął roztrzęsiony matematyk. - Przestań robić z tego drania jakiegoś bohatera! - wskazał na maga. - On wyraźnie terroryzuje Dragana, a ten boi się o tym powiedzieć na głos! – Miewał już takie przypadki w swojej nauczycielskiej karierze. Jakiś dzieciak znęcał się nad drugim i dopóki ktoś trzeci nie zainterweniował, nie było szans na to, by ofiara zgłosiła się po pomoc.

W odpowiedzi na jego słowa, młody mężczyzna parsknął śmiechem. Prędko się opamiętał, ale na jego pełnych ustach wciąż błądził ślad rozbawienia.

- Nie zamierzałem go dotykać. Zapewniam cię - odparował. – Nie mam czasu na te wygłupy…

- Świetnie, a więc bardzo dziękuję za ratunek, a teraz najwyższa pora, abyś wrócił do domu! Najlepiej wyjdź od razu! Krzyż na drogę! – wskazał na drzwi.

- Przecie wszystko to można na spokojnie! Pan Nechtan nikogo nie chce skrzywdzić, przecie od razu widać, że to dobry człowiek o szlachetnym sercu. Krzywda innych mu nie w głowie.

- I mówi to zasmarkany tropiciel?! - rozeźlił się Dragan. – Po coś tu wrócił?! Nikt za tobą nie tęsknił!

- Nie ma potrzeby, żebyś wyżywał się na tym człowieku – zaoponował Peterson. - To nie on cię dręczy. Nie spychaj na niego winy, tylko dlatego, że boisz się kogoś innego. – mówiąc to, patrzył wprost w zielone oczy magika.

- O to, to! Dziękuję, panie Danielu. Oczywiście, że najłatwiej jest oceniać po stereotypach! - oburzył się. – Ale tropiciele są niespokojni tylko w stosunku do niebezpiecznych bestii! Nie jesteśmy potworami! Byłoby miło, żeby inni ludzie o tym pamiętali.

Dragan roześmiał się z politowaniem.

- Oczywiście, uosobienie spokoju i współczucia!

- Oczywiście!

- Ile leśnych stworzeń już zabiłeś, co?!

- Dragan!

- Nie wtrącaj się, człowieku. Niech sobie wyjaśnią. – Czarodzieja sytuacja zdawała się bawić. Miał coraz lepszy humor.

Tropiciel zacietrzewił się, poczerwieniał, ale miast rzucić kolejnym komentarzem, opuścił wzrok.

- Nie będę się chwalił swoimi dokonaniami - stwierdził w końcu. – To nie na miejscu.

- Och, to są aż takie liczne?! – Dragan zdenerwował się jeszcze mocniej. - Ilu z moich braci zamordowałeś?! Dało ci to satysfakcję?! Patrzenie na ich śmierć?!

- REW! - warknął Mag. - Zawrzyj usta!

Daniela wmurowało w podłogę. „Rew” – gdzie on to już słyszał…? Co tu się do ciężkiej cholery odstawiało? Dlaczego czarodziej nazwał tak Dragana? Czyżby to był jakiś ich osobisty żargon, wskazujący na większą zażyłość niż założył na samym początku? Nie ufał temu pięknisiowi ni krztyny. Może i uratował mu życie, a może wcale nie. Tak naprawdę mało pamiętał z tego co się dokładnie wydarzyło. Ten cały Nechtan był zwyczajnie zbyt idealny. Głupi łowca mógł się nad nim zachwycać, ale na pierwszy rzut oka było widać, że wszystko co ten drań robił, robił wyłącznie dla własnego pożytku. Palcem by nie kiwnął, żeby Daniela ratować, gdyby nie miał w tym interesu. No i skąd u Dragana ta nagła uraza do tropicieli? Chłopak brzmiał tak, jakby jego niechęć była iście osobista. Nie miał pojęcia o co mogło chodzić, za to z całą pewnością dostrzegł coraz dziwniejszy grymas na twarzy tropiciela. Mężczyzna stężał w posturze i zacisnął dłonie, podczas gdy jasnowłosy chłopiec wzruszył ramionami i bez słowa odebrał tajemniczą buteleczkę od maga.

- Mogę wiedzieć co się dzieje? – zdecydował zapytać. Już dawno się w tym wszystkim pogubił. Teraz odnosił wrażenie, jakby był jedynym z tu obecnych, który czuł się w podobny sposób.

- Teraz to i ja chciałbym wiedzieć - wtrącił tropiciel. Jego głos się zmienił. Stał się podejrzliwy. Wzrok czujniejszy.

Nie wiedzieć czemu, obserwacja ta mocno zaniepokoiła Daniela i zdała się zwiększyć czujność czarodzieja. Mag uniósł brwi, wpatrując się w Dragana z dezaprobatą godną rodzica, który przyłapał dziecko na zakazanej czynności.

- Idź napełnić fiolkę – wycedził. – Już.

- Zaraz, zaraz!

Zza skórzanego pasa, łowca wyciągnął ostry nóż. Broń – choć nie tak cenna, jak sztylecik maga – niebezpiecznie zalśniła ostrzem. Koniuszek noża był wyszlifowany tak precyzyjnie, że gdyby jego właściciel zdecydował się nim kogoś dotknąć, ukłułby go niczym igłą.

- Hola! Co tu się odstawia! Nie wymachuj tym, możesz komuś zrobić krzywdę! – zaoponował matematyk. Tym bardziej skoro wzrok łowcy utkwiony był w Draganie.

- Ma być cisza! Nie pozwolę robić z siebie głupca!

- A to mi nowość… - mruknął Dragan.

- Wyzywam cię chłopcze! Jeśli jesteś człowiekiem, nie masz się czego bać! Mag zaraz cię poskłada! Czułem, że powinienem się tu jeszcze rozejrzeć!

- Kurwa mać! Co ty chcesz mu zrobić?! Dragan, co się dzieje?!

Daniel mało nie dostał zawału. Jego chłopiec stał sztywno, ze wzrokiem utkwionym w obcym mężczyźnie. Magik zwęził usta, obserwując całą sytuację ze względnym spokojem. Wszyscy zdawali się rozumieć przyczyny szaleńczego zachowania mężczyzny. Wszyscy za wyjątkiem Daniela. Strach oblał plecy nauczyciela zimnym potem. Po raz drugi w przeciągu kilkunastu godzin poczuł, że jego świat wisiał na włosku. Ten brak kontroli był wycieńczający! Odkąd tylko zjawił się w tym miejscu – miejscu jak z bajki – logika przestała istnieć! Nagle znowu zapragnął znaleźć się we własnym domu. W znanym mu, bezpiecznym domu ze starą kanapą, telewizorem, zapasem koniaku w staroświeckim barku i paskudną łazienką. Razem z Kate i Annie.

I z Draganem.

- Uspokój się tropicielu. Nikt nie będzie nikogo sprawdzał – odezwał się mag.

- Szanuję twoją pracę czarodzieju, więc i ty uszanuj moją! Jestem przeokropnie wdzięczny za pomoc! Ale jeśli jesteś z nim w zmowie… Ja będę musiał to zgłosić do rady! – powiedział trzęsącym się głosem. – Niech to licho porwie! Dlaczego na mnie padło… Po cholerę żem chciał się upewniać…

- W zmowie z kim? – Ton maga, był wręcz znudzony. Według Daniela napawający lękiem. – Zechciej rozszerzyć swoją myśl.

Peterson powoli podszedł do Dragana i stanął przed nim. Bez względu na wszystko, nie mógł pozwolić, by zaatakowała go dwójka wariatów. Już postanowił. Jeśli będzie musiał, rzuci się na nich z gołymi rękami, byleby tylko ochronić tego dzieciaka. Może był naiwny, może tak – I co z tego?

- Już ty dobrze wiesz! Ja jeszcze nie do końca, ale co nieco zrozumiałem z tej sceny! Po co ci jego krew?! Bo to nie jest człowiek, prawda?! Ja widziałem te wszystkie mądre księgi na półkach! To na pewno nie są książki kucharskie! Kim jesteś?! Odpowiadaj natychmiast! Zaklinam cię!

Machnął nożem w stronę blondyna, tym samym świszcząc ostrzem przed twarzą nauczyciela matematyki.

- Wydaje mi się, że ani razu nie padło słowo „krew” – zauważył mag. – Zdaje mi się, że nadinterpretujesz sytuację.

- Zaklnij własną dupę, żeby była mniejsza! – prychnął Dragan, zza pleców Daniela.

Kącik ust matematyka drgnął nieznacznie. Sięgnął ręką za plecy i namacał drobną dłoń kochanka.

- Byłeś sam, ranny w lesie! Już drugi raz udzielono ci pomocy, a teraz masz czelność obrażać człowieka, który udziela ci schronienia? – wycedził Paterson. – Rozejdźmy się po dobroci. Wyjdź!

- Dosyć tego! – rozeźlił się obrażony tropiciel.

Ruszył w ich kierunku. Ostrze wystrzeliło w powietrze, w oczach Daniela zmieniając się w srebrną smugę. Natychmiast odwrócił się w stronę Dragana i objął go ramionami, tak by osłonić chłopaka przed atakiem. Blondyn początkowo skulił się w jego objęciach, ale bynajmniej nie wyglądał na wystraszonego. Uniósł głowę i szepnął tak cicho, że Daniel ledwie go dosłyszał:

- Tylko się nie bój…

- Sarvets’nel! – padł zdecydowany rozkaz.

Ciało nauczyciela zesztywniało - tym razem zupełnie i na amen. Miał wrażenie, że zaklęto go w kamień, a gdy spróbował wyrazić owe obawy głośno, okazało się, że język i usta odmówiły mu posłuszeństwa. Nie mógł nawet mrugnąć. Może to i dobrze, że ciało mężczyzny zastygło w każdym detalu, bowiem czuł, że jego żołądek i zwieracze mogłyby tej próby nie przetrwać. Jedyne co mógł robić, to poruszać gałkami ocznymi. Nie w pełnym zakresie, zaledwie delikatnie w lewo i w prawo, ale wyłącznie ta możliwość dawała mu poczucie tego, że jeszcze żył.

- Nareszcie… - westchnął Dragan, wyswobadzając się z ramion mężczyzny. – Długo jeszcze zamierzałeś czekać? Sytuacja już dawno zaczęła się wymykać spod kontroli!

Głos chłopca ociekał pretensją. Z czułością przyglądał się Danielowi. Sprawdził mu puls, uniósł powieki, a po tych pobieżnych oględzinach zapewnił go, że nie miał się czego obawiać.

- Gdybyś nie zachowywał się tak ostentacyjnie, moglibyśmy się go pozbyć bez marnowania mojej many.

- Gdybyś nie obnosił się tak bardzo ze swoim haraczem, nikt nawet nie zacząłby niczego podejrzewać!

- Tak, zauważyłem, że gdyby to od ciebie zależało to chętnie wycofałbyś się z naszej umowy – wycedził mag. – Nie mam na to czasu. Napełnij fiolkę, a ja usunę stąd tego twojego tropiciela. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że będziesz musiał opuścić to miejsce? Prędzej, czy później wróci. Pewnie z towarzystwem. Zresztą zbyt długo trzymasz Mamunę na wygnaniu. Pamiętaj, że nie oddała ci domu z dobroci serca. Odbierze wszystko, co będzie się jej należało.

- Wiem… Neth, a czy… Daniel słyszy co tu mówimy? – Jasne oczy spoczęły na matematyku.

- Słyszy. Nie zablokowałem mu funkcji życiowych.

- Więc jak ja mu wytłumaczę…?!!! Obiecałeś, że się nie dowie!

- Miel ozorem bardziej, to za chwilę będzie znał wszystkie szczegóły. Mniemam, że póki co, nie ma pełnego oglądu sytuacji.

Peterson niestety musiał przyznać magikowi rację. Jego ogląd był nie tyle „niepełny”, co zupełnie pogmatwany i pozbawiony sensu. Był spetryfikowany i rozmawiano o nim, jakby wcale nie stał pomiędzy rozmówcami. Obawy mężczyzny rosły wykładniczo w górę, a podenerwowane spojrzenia Dragana nie sprzyjały zmianie nastrojów.

- Możesz zrobić tak, żeby o tym zapomniał?

- Po co? Powiedz mu prawdę.

Mag coś powiedział. Chyba w innym języku. Ze swojej pozycji Daniel widział tylko mnóstwo odbijającego się od ścian, zielonkawego światła. Metaliczne ogniki szalały po suficie w rytm wypowiadanych przez czarodzieja słów. Kilka sekund później, po pomieszczeniu rozlał się przenikliwy chłód, dosłownie jakby ktoś otworzył drzwi, za którymi szalała śnieżna zamieć. Trwało to dosłownie kilka sekund, później coś cicho pyknęło i wszystko zakończyło się tak szybko, jak się pojawiło. Żaden z mężczyzn nie skomentował tego ani jednym słowem.

- Nie będzie mnie chciał! – upierał się młodszy.

- I bardzo dobrze – fuknął mag. – To i tak trwało zbyt długo. To nie jest partner dla ciebie. Nie zaakceptuje cię. Wiesz to, bo od samego początku się ukrywasz. Odpuść sobie, Rew. Znajdź sobie jakieś przyjemne stworzenie… nie wiem w czym tam gustujesz… jelonka jakiegoś i siedź bezpiecznie w ukryciu.

- W Danielu! Chcę tylko jego!

- To człowiek z Laurenii! Na wszystkie świętości! Życie ci niemiłe? Mam ci przypomnieć do czego jesteś ludziom potrzebny?

- Jak i Riordan był! On przynajmniej żyje!

- Na zbyt dużo sobie pozwalasz! Wtedy było inaczej!

- Gdyby nie ja, żyłbyś sam!

- Gdyby nie ja, ty już dawno gryzłbyś ziemię, zamordowany przez tropicieli, jak cała reszta twojej rodziny! – zagrzmiał wściekły mag. – Dość!

- Obiecałeś, że nie będziesz wypominał! – zaskomlał chłopak.

Za plecami Daniela zabrzmiało ciche westchnienie.

- Rzeczywiście. Przepraszam.

- Powiedziałeś, że pomogłeś mi wtedy, bo nie chciałeś, żeby mnie dorwali! Tak naprawdę zależało ci tylko na mojej krwi!

Złapał Daniela w pasie i próbował przeciągnąć go w stronę drzwi. Uczucie było ciężkie do opisania, bowiem matematyk czuł dotyk blondyna, ale szurania po podłodze już nie; za to wyraźnie słyszał odgłos przesuwających się podeszw jego własnych butów.

- Uspokój się. Przecież wiesz, że na początku nie znałem jej zastosowania. Przyznaję, że nasza symbioza jest mi bardzo na rękę, ale skończ dramatyzować. Dobrze wiesz, że robiłem co mogłem, by uratować całą twoją rodzinę. - Głos magika był odrobinę zniecierpliwiony, a jednak dało się w nim dosłyszeć troskę, jakby rozmawiał z małym dzieckiem.

- Chodź tu, nie dąsaj się. No chodź – Dragan ruszył się z miejsca, znikając tym samym z pola widzenia matematyka. – Już dobrze. Wszystko będzie dobrze...

- Daniel nie będzie mnie chciał…

- Dlaczego? Przecież prawdziwy jesteś znacznie przyjemniejszy dla oka. Nie rozumiem czego aż tak bardzo się obawiasz. Jakby nie było, ten człowiek zaakceptował istnienie magii znacznie sprawniej niż niejeden podobny mu osobnik.

- Już mnie widział. Ale woli to… – szepnął z żalem chłopak.

Jego słowa rozbiły ochronną szybkę nad czerwoną, palącą się od dłuższego czasu lampką, bijącą na alarm w głowie Petersona. Zaczął kojarzyć fakty. Powoli łączyć skrawki informacji, zasłyszane fragmenty rozmów i dziwaczne zachowania Dragana w całość. To, że rzekomo już go widział, było ostatecznym potwierdzeniem czegoś co chodziło Danielowi po głowie od pewnego czasu, ale obawiał się zaakceptować tak drastyczną myśl. To, że Dragan nie lubił swojego ciała bardziej od przeciętnego nastolatka, to jak bardzo wydawał się być zagubiony we własnym domu i te wszystkie rzeczy, o jakich rozmawiali tropiciele… Czyżby był jakimś zmiennokształtnym? Jak wilkołak, tylko potrafił zamieniać się w ludzi? Nie, on dalej nic nie pojmował. Czyżby wszystko do tej pory było tylko udawane? Jego wspólne chwile z tym chłopakiem nie istniały? Ale nawet teraz powtarzał, że mu zależało! Zabawne, że po tym wszystkim co usłyszał do tych słów przykładał największą wagę. Chciał móc zadawać pytania! Spojrzeć na czarodzieja, na Dragana i zażądać prawdy, choć wcale nie był pewien, czy gdyby czar przestał działać, byłby w stanie wydobyć z siebie głos. Chciał pomówić z kochankiem, a jednocześnie czuł się bezpieczniej podczas obecności maga. To śmieszne, bo zupełnie nie ufał temu człowiekowi – ale Nechtan przynajmniej był człowiekiem. Chyba.

- To była jego pierwsza styczność z tobą. Nie oceniałbym jego podejścia do ciebie na tej podstawie.

- On kocha to coś… nie mnie.

- A jesteś pewny, że kocha?

Na tym rozmowa się zakończyła. Daniel usłyszał kilka stuknięć, sapnięć, a na koniec bolesny syk, świadczący o tym, że magik nareszcie dostał to czego chciał. Sam naprawdę chciałby wiedzieć czego teraz chciał. Był oszołomiony i zupełnie zagubiony. Brakowało mu nudy i zwyczajnego, względnie uporządkowanego życia nauczyciela. Niby zawsze narzekał, wiecznie się na sobą użalał – co Kate lubiła mu w kółko wytykać – ale tamto, było bezpieczne i dobrze mu znane. Jakim cudem nie dostał zawału na wiadomość, że jego kochankiem była jakaś magiczna istota, która nawet nie powinna istnieć? To jego zamiłowanie do mięsa! A może to on zabił ludzi, którzy tu wcześniej mieszkali?! Czy jego wizja mogła mieć coś wspólnego z prawdą? Co w końcu było prawdziwe, a co nie? Czy to co widział na strychu było naprawdę? Co Dragan, kimkolwiek okazałby się nie być, zamierzał mu zrobić, jeśli Daniel by go odrzucił?

Te i podobne im myśli, szalały w zmaltretowanej głowie matematyka. Neurony pod czaszką prawdopodobnie urządziły sobie ognisko gdzieś na samym środku jego mózgu i piekły nad nim słodkie pianki. Dałby sobie palec odciąć, że tak było i na tej wizji był skupiony, gdy wysoki, długowłosy mężczyzna stanął tuż przed jego nosem. W palcach lewej dłoni obracał trzy czerwonawe, szklane kulki. Bawił się nimi w podobny sposób, jak Annie monetami, z tą różnicą, że jego twarz wyrażała najwyższe skupienie i powagę. Kulki zdawały się być wypełnione ni to gazem, ni to płynem. Czymś mętnym, co nieustannie poruszało się wewnątrz malutkich blokujących to szklanych ścianek. Wyglądały jak maleńkie planety lub wręcz żywe organizmy, czekające na dogodne dla siebie warunki. Przywodziły na myśl meduzy pod wodą. Daniel nie miał wątpliwości, że owe przedmioty powstały z użyciem magii.

- Widzę, że moje sfery cię zainteresowały – odezwał się mag. – To dobrze, bo są dla ciebie.

Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że ucieszyłby się z prezentu, gdyby mag postanowił mu go wręczyć, a najlepiej od razu wytłumaczyć czym ów prezent był. Zamiast tego, Nechtan zamachnął całą ręką, jakby szykował się do ataku, wyprężył palce, pomiędzy którymi nadal tkwiły tajemnicze przedmioty, a następnie brutalnie wepchnął mu je w brzuch.

Zielonkawa aura na nowo spowiła pomieszczenie. Zielone oczy maga zalśniły jeszcze mocniej niż pozwalała na to jego uroda. Szepnął kilka słów, podczas których Daniel, gdyby tylko miał władzę nad własnym ciałem, z całą pewnością by zwymiotował. Dosłownie czuł jak szczupłe palce tego człowieka wiją się pomiędzy jego wnętrznościami. Czuł je pod żebrami. Długie, zimne palce pod skórą. W środku. Jak robactwo, jak pełzające węże… obraz tego pokoju na górze…

- Nie odpływaj! – zakazał mag. – Nic ci nie będzie. Umieszczam je tutaj, żebyś czasem nie zgubił – uśmiechnął się złośliwie. – Słuchaj mnie teraz, bo to ważne. Moje sfery znajdują się w takich punktach, w których nie mogą ci zagrozić. Naznaczę te miejsca, żebyś wiedział.

W tej samej chwili Daniel poczuł palący ból z prawej strony ciała. Dosłownie, jakby ktoś wyciągnął rozgrzany pogrzebacz z pieca i przytknął mu go do skóry w trzech punktach. Przez chwilę oczy zaszły mu mgłą, sekundę później mag przywrócił go do pełni przytomności.

- Nie dręcz go!

- Nic mu się nie dzieje.

- Widzę przecież!

Dragan próbował objąć go od tyłu, zasłaniając przed czarodziejem odsłonięty fragment boku kochanka.

- Już po wszystkim, Rew. Trzeba było zgrywać bohatera dwie minuty temu – cmoknął niecierpliwie.

- Nie wiedziałem co zamierzasz!

- Daję mu część swojej many! Powinien mi za to dziękować na kolanach! – Zielone oczy ponownie zabłysły.

Wnętrze pokoju pociemniało, a temperatura w pomieszczeniu spadła przynajmniej o kilka stopni. Młodszy chłopak nie odważył się odezwać drugi raz. Nerwowo gładził bok Daniela.

– Nie chciałem się unosić… Do rzeczy… Tak… Otóż, jeśli zdarzy się, że będziesz potrzebował pomocy – zwrócił się na powrót do Petersona. - Mam na myśli, tylko w przypadkach koniecznych, rozumiemy się? Wtenczas możesz wziąć coś ostrego i wbić to coś w jedno ze znamion. Będzie bolało, ale zakładam, że dzięki temu, nie będziesz szastać moim czasem bez godnego powodu.

- I co się wtedy stanie? – zainteresował się Dragan.

- Wtedy wybrana sfera zostanie zniszczona, a uwolniona mana sprowadzi mnie na miejsce. To bardzo przydatne w przypadku, kiedy twój nauczyciel zechciałby wrócić do Laurenii albo na przykład - nie będzie chciał umrzeć - co znając życie może go spotkać bardzo szybko, gdyby zdecydował się na ucieczkę przez las.

Daniel mimowolnie pomyślał sobie, że gdyby ten człowiek zadał sobie o wiele mniej trudu i zwyczajnie zapytał go czego pragnie, natychmiast odpowiedziałby mu, że powrotu do domu, a wtedy obyłoby się bez grzebania mu we flakach.

- No dobrze, na mnie już pora. Poradzisz sobie z nim? – Mag zwrócił się do Dragana.

- Nie wiem. Może mógłbyś… jakoś mu wytłumaczyć?

- Rew, cholera, nie powiem mu nic nowego, czego sam nie mógłbyś zrobić. Raczej nikt nie będzie w stanie lepiej opisać czym jest Licho niż on sam.

- Nie umiem posługiwać się słowami – zaprzeczył chłopak. - Zbyt dobrze nie umiem. Nie tak jak ty…

Czarodziej przewrócił oczami. Wyglądał jakby bardzo mu się spieszyło, a jednak, prawdopodobnie nie miał sumienia zostawiać przyjaciela w potrzebie.

- Zbieraj się. Spakuj jego rzeczy i swoje, jeśli jakieś masz. Zabiorę was do siebie. Muszę zacząć ważyć eliksir, żeby zdążył wejść w drugą fazę fermentacji przed nocą poprzedzającą pełnię. Na miejscu utniemy sobie pogawędkę.

- A co z nim? – spytał wyraźnie uspokojony chłopak, wskazując na łypiącego na nich, sztywnego łowcę.

- Zdefiniuję mu pamięć. Myślę, że możemy zostawić go tam, gdzie go znalazłem. Można dodać element odurzający, żeby nadać scenie wiarygodności. Jest tu jakiś alkohol? – wszystko to powiedział w taki sposób, jakby podawał przepis na kanapkę. Wręcz znudzony.

- Znajdzie się – ucieszył się blondyn. Najwyraźniej wizja pozbycia się tropiciela była mu wyjątkowo na rękę.

4 komentarze:

  1. Nareszcie , bardzo fajne proszę o więcej

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    do piętnastki komentarz...
    wspaniale, gorąco Daniel taki taki... wyuzdany... uważa że to był sen... ciekawe czy Licho znów sie zjawi u niego
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    i do szestanatki komentarzyk...
    wow, skad mag sie tam wziął? no i co stało się z zawartością strychu... no też Ciszbor też się pojawił... ale zwrot akcji jeśli Dragan to licho (co podejrzewałam) to kim a raczej czym jest ten kot?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    i rozdział piętnasty...
    wspaniały gorąco, ocho Daniel taki taki wyuzdany, uważa że to wszystko to był sen... ciekawe czy licho znów się zjawi... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...