Sprawdzam maila, patrzę, a tam komunikat o komentarzu na blogu. Myślę sobie: "O kurczę, pewnie tym razem ktoś mi wreszcie pojechał, aż mi w pięty pójdzie" - otóż nie! Komentarz był bardzo miły, a więc odpisałam i ciesząc się jak mysz do sera, zabrałam się za tradycyjne narzekanie na porozrzucany wokoło kuwety żwirek (a przy okazji wokoło całego mieszkania). I tak sobie zamiatam i myślę... "Strasznie dawno mnie na tym blogu nie było, nie?". Czyli w skrócie, przechodząc do sedna - Dzięki Basi wrzucam nowy fragment ;)
Amen!-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
*
Dni mijały, a on nadal
trwał w pokracznym zawieszeniu między swoim dotychczasowym życiem, a tą
pieprzoną rewolucją, która wciągała go w wir czegoś zupełnie nowego. Wiedział
doskonale, że musiał podjąć swoje decyzje. Nie dało się stać w dwóch miejscach
na raz. Miał do wyboru nie zmieniać nic albo zmienić wszystko. Jakkolwiek
patetycznie by to nie brzmiało. Z pozoru decyzja zdawała się być niemożliwa do
podjęcia, ale Mike doskonale wiedział co chciał zrobić.
Potrzebował tylko zebrać
się na odwagę i obiecał sobie, że zrobi to właśnie dzisiaj.
Normalnie wybrałby się do
Angie i spędziłby w jej towarzystwie takie sobie popołudnie, pełne słuchania
o prywatnym życiu przyjaciółek dziewczyny. Tym razem zamierzał odbyć nieco
poważniejszą rozmowę. To wszystko musiało się wreszcie skończyć i tym razem nie
chciał zachować się jak ostatni tchórz. Jeśli chciał zawalczyć o Maię, to najpierw
musiał mu coś udowodnić. No i nie chciał dłużej okłamywać An. Nie zasłużyła na
to. Nikt nie zasługiwał na takie traktowanie.
Niedługo planował na
własnej skórze przekonać się, czy przyznanie się przed drugą osobą, było
porównywalnie trudne do przyznania się przed samym sobą.
Zaparkował przed domem
dziewczyny. Zgasił silnik, ale nie ruszył się z miejsca. Nie puścił nawet
kierownicy. Stukał o nią palcami, zastanawiając się jak ubrać w słowa to,
co chciał powiedzieć. Pokrótce, to chyba zamierzał potwierdzić wszystkie
negatywne stereotypy. Najwyraźniej bycie świadomym gejem, było dla innych
znaczenie mniej krzywdzące niż bycie wiecznie zmagającym się ze swoją
osobowością dupkiem. Spojrzał w lusterko wmawiając sobie, że da radę. Miał
lodowate dłonie, a żołądek ściskały mu grube macki czegoś, co zamieszkało w nim
jakiś czas temu, nieustannie przypominając o sobie w takich właśnie chwilach.
W samochodzie spędził
dobrych piętnaście minut, nim wreszcie chwiejnie zatoczył się na wycieraczkę.
Nawet nie zadzwonił, a Angie natychmiast otworzyła.
- Dobrze się czujesz? – wyglądała
na zaniepokojoną. – Widziałam cię z okna, dlaczego tak długo nie
wychodziłeś? Źle się poczułeś?
- Tak jakby – potwierdził.
Naprawdę czuł się źle. - Zaprosisz mnie, skoro się jednak zdecydowałem…?
Świetnie, nie patrz jej w oczy, na pewno nie zorientuje się,
że coś jest bardzo nie tak – pochwalił go zjadliwy
głosik w jego głowie.
- Chodź, tygrysie –
rzuciła, całując go krótko. – Wyobraź sobie, że znalazłam przepiękną sukienkę
na zimę! Jeśli chciałbyś być dobrym chłopakiem…
- Angie… Muszę z tobą
porozmawiać. To ważne, a naprawdę boję się, że zanim powiem to co mam do
powiedzenia, ucieknę nie mówiąc nic – zaczął.
- Masz kochankę… -
stwierdziła słabym, odkrywczym tonem, jakby nagle otworzyły się przed nią wrota
prawdy objawionej. – Kim ona jest?! Nie myśl sobie, że pozwolę, żeby jakaś suka
mi ciebie…
- Nie mam kochanki! – przerwał
jej nieco ostrzej, niż planował.
Miał kochanka. Chociaż w
sumie, chyba nie można było nazwać nim Mai, z którym był zaledwie trzy razy.
Dwa, o których wolałby jak najszybciej zapomnieć, i jeden, wciąż budzący tyle emocji,
że zwyczajnie bał się o nim myśleć.
- Och… – zdziwiła się. – No
to nie ma problemu – wzruszyła ramionami. – Zaczekaj tu chwilę!
Mike chcąc, nie chcąc
zaczekał, a jego dziewczyna wróciła po kilku minutach z dwiema szklankami
lemoniady i laptopem.
- Zobacz, o ta – wskazała
na internetowy katalog sklepu. – Śliczna, prawda? – ucieszyła się.
- Jest bardzo ładna –
przyznał.
- Podkreślałaby kolor moich
oczu, prawda? – spytała z naciskiem.
- No… Jest zielona, jak
twoje oczy… Ale An…
- Mike! Proszę cię, wiem,
że ostatnio poszalałam na zakupach, ale no spójrz tylko! O nic więcej nie
poproszę do końca roku! Naprawdę! Kochanie, Mike…
Przysunęła się do niego
mrugając rzęsami. Uśmiechnął się. Była zupełnie jak zbyt mocno rozpieszczone
dziecko. Chociaż po prawdzie, akurat to wcale mu nie przeszkadzało. Wyciągnął
portfel i podał jej swoją kartę.
- Hura! Jesteś wspaniały! –
wykrzyknęła, prędko dokonując płatności za zamówienie.
Była tak zaaferowana, że
nawet na niego nie patrzyła, i Mike pomyślał, że to był chyba jedyny
moment, gdy będzie w stanie zdobyć się na wypowiedzenie słów prawdy.
Angie wpisała numer jego
karty i zaakceptowała transakcję. Uśmiech nadal zdobił jej szczęśliwą buzię.
- Jestem gejem – powiedział
na głos.
Prędko zaplótł ręce na
klatce, by ukryć drżenie dłoni.
- Nie bądź śmieszny - dziewczyna
parsknęła, zupełnie go ignorując.
- Mówię prawdę. Nie chcę
cię dłużej okłamywać, bo nasz związek nie ma sensu na dłuższą metę. Masz swoją
odpowiedź. Dlatego tak często nie miałem ochoty.
Zielone oczy nareszcie
skupiły się w pełni na nim. Dostrzegł w nich nieodgadniony błysk. Musiał dokończyć.
Musiał zakończyć tę sprawę tu i teraz.
– Wcale nie dlatego, że
z moim libido jest coś nie tak. Po prostu podobają mi się mężczyźni.
- Żartujesz sobie ze mnie…?
– Dziewczyna starała się, by jej wypowiedź zabrzmiała lekko. Trochę się
uśmiechała, jakby mając nadzieję, że Mike faktycznie zaraz wybuchnie śmiechem
i oświadczy jej, że ją wkręcił.
- Nie. Nie usprawiedliwiam
się. Jestem skończonym gnojem i wierz mi, nie tylko z tego powodu – ciągnął. –
Po prostu… Nareszcie chciałbym to zmienić.
- I czego ty ode mnie
oczekujesz, mówiąc mi coś takiego?
- Nie mam pojęcia, An – westchnął.
– Ale na tego typu wyznania, chyba nigdy nie ma dobrego czasu? Po prostu
musiałem ci wreszcie powiedzieć, bo dopiero niedawno sam to zrozumiałem. Nasz związek
nie ma sensu u podstaw.
- Więc… Czy ty ze mną
zrywasz? – upewniła się.
- Nie, An. Nie zrywam,
rozstajemy się. Nigdy bym z tobą nie zerwał, gdybym tylko potrafił z tobą być.
- Czyli chcesz powiedzieć,
że byłeś ze mną tylko po to, żeby inni nie wiedzieli? - Dziewczyna patrzyła na
niego z mieszaniną niedowierzania, wyrzutu i swoistej świadomości.
- Tak – odpowiedział swoim
kolanom.
- Mimo tego, że przez cały
czas wiedziałeś, że nigdy nie będziesz ze mną szczęśliwy? – dopytała łamiącym
się głosem.
Zdziwił się słysząc te słowa.
Co to było za pytanie? Powinna raczej myśleć o swoim szczęściu, zwłaszcza,
że cała ta sytuacja wynikała z jego wyłącznej winy. Powinna się wściekać, a on
na tym etapie powinien już przynajmniej dostać w twarz. Zastanowił się.
- Niezupełnie. Wyobrażałem
sobie… Miałem nadzieję, że może skoro jesteś piękna, skoro jesteś miła i dobra,
to że… jakoś mnie naprawisz – jęknął, skrywając twarz w dłoniach.
To było trudniejsze niż się
spodziewał. Poczuł szczypanie pod powiekami. Wypowiadając to wszystko na głos, docierało
do niego jakim był kretynem.
- Jeśli mówisz prawdę…
- Mówię. Zapewniam cię.
Angie wstała, przeszła się
po pokoju i przystanęła na moment w oknie, ciężko oddychając. Mike miał
wrażenie, że odgłos przełykanej przez niego śliny wybrzmiewał na cały salon. Chwilę
później, An wyszła do łazienki, skąd dobiegł go odgłos puszczonej z kranu wody.
Czuł się podle. Jak ostatni drań. Zasłużył na coś o wiele gorszego, wiedział o
tym, ale to oczekiwanie w ciszy, powoli go zabijało. Oddałby wszystko,
żeby wiedzieć co robić, by jakoś jej to wszystko ułatwić. Jej i sobie. Gdy
dziewczyna wróciła, wciąż miała wilgotną grzywkę.
- Nie chcesz już dłużej swojej
przykrywki? – upewniła się, ponownie siadając obok. – Co ludzie powiedzą?
- Chcę wreszcie wziąć za
siebie odpowiedzialność. Już dawno powinienem był to zrobić. Chyba lepiej późno
niż za późno. Z każdym kolejnym dniem będzie tylko gorzej.
- Naprawdę cię kochałam,
Mike. Nadal kocham - stwierdziła w końcu. Usiadła tuż przy nim i mocno go
objęła. Spodziewałby się wszystkiego, ale na pewno nie tego. - Dziękuję, że zdecydowałeś
się powiedzieć mi prawdę. Wiesz, chyba nie zniosłabym zerwania z powodu
„niezgodności charakterów”.
Mike nieśmiało przygarnął
ją ramieniem. Miała bardzo długie, miękkie blond włosy.
- Przepraszam – zaskomlał.
Po oczach Michaela zebrały
się gorące łzy. Te których powieki nie były w stanie zatrzymać, zaznaczyły jego
policzki pociągłymi śladami, przynosząc uczucie ulgi i nerwowe dreszcze. Angelina
uspokajała go, głaskając powoli po głowie. Tym razem, to on czuł się jak
dziecko. Co więcej, jego matka, nigdy nie wykazałaby się takim zrozumieniem. Gdyby
to rodzicom powiedział… Nie miałby po co wracać do domu.
- Mike? – Uniósł na nią pytające
spojrzenie. – Sukienki nie oddam, wiesz o tym? – An uśmiechnęła się pod
wilgotnymi oczami, całym rzędem swoich perłowo-białych zębów.
Tak. Przyznać się przed
sobą było o wiele gorzej.
*
Za opiekę nad Mickeyem
zapłacił fortunę, ale wracając, pies wyglądał na szczęśliwego i zadowolonego z
życia. Chyba faktycznie uznał Mike’a za swojego. Może nie do końca za swojego
pana, bo smycz trzymał w zębach w taki sposób, jakby to on chciał Michaela
prowadzić, a nie na odwrót, ale najwyraźniej został zaakceptowany.
W co on się znowu wpakował…
Labrador. Wielgachny, kudłaty i z pewnością mało kompatybilny z dywanami
jego matki. Ech. Ale może Maia będzie z nimi czasem wychodził? To by był jakiś
plus, prawda? Najwyżej będzie musiał zrealizować marzenia o własnym domu nieco
wcześniej niż planował.
Rzucał paskudnie
pomarańczowym frisbee, gdy stłumiony dźwięk pierwszych taktów Fear Of The Dark, dobiegający z tylnej
kieszeni spodni, poinformował go o nadchodzącym połączeniu.
- Co jest? – odebrał
przerywający ich pierwszy, wspólny spacer telefon.
Mickey z zabawką w zębach, pędził
w jego stronę, choć po drodze oszczekał jeszcze jakiegoś boksera.
- Jak tam twoja sprawa? – zapytał
Brad. – Odjebali się już? - Brzmiał na wyjątkowo zadowolonego z siebie.
Mike sapnął pod nosem.
Średnio chciało mu się rozmawiać na temat dochodzenia.
- Chujowo. Prowadzą śledztwo…
Kto upolował frisbee? No kto? – wtrącił do Mickeya przesłodzonym głosem. - Jeśli
sam się przyznam, zanim dojdą do czegoś konstruktywnego, mogę liczyć na ugodę.
Mickey, łap! - Zakręcił talerzem kilka razy ponad głową zwierzaka i ponownie
wzbił gadżet w powietrze.
Uśmiechnął się na widok
futrzanej radości. Widać było, że hospitalizacja pomogła, bo pies szczęśliwie
nawet nie utykał. Po wypadku nie było śladu, za wyjątkiem podgolonego wnętrza
jednej łapy, z której lekarz pobierał krew do badania.
- Pewnie masz też chujowy
humor, co? – zagadywał Brad. – Abstrahując od tego, że więcej gadasz do psa,
niż do mnie – parsknął.
Okej, jego zadowolenie było
dziwnie podejrzane.
- On przynajmniej jest słodki.
A co? Stało się coś?
- Dobrze, że pytasz, bo
widzisz, mam dla ciebie niespodziankę. Coś jakby prezent w sumie – odkaszlnął w
telefon. – Domyślam się, że teraz nosa nie wyściubiasz na tyle, żeby chociaż odpalić
nasze forum, więc osobiście zaaranżowałem ci rozrywkę w warsztacie. Ze
specjalną dedykacją od zdecydowanie „niesłodkiego” Brada. – Mike prawie widział
jego przewracające się pod powiekami oczy.
- Coś ty znowu odwalił? – spytał
zaniepokojony. – Wiesz, że jeśli skołowałeś jakiś sprzęt, to będą z tego same problemy?
Poza tym…
Zawahał się. Już od
jakiegoś czasu myślał nad tym, co chciał wreszcie powiedzieć na głos, ale nie
był pewien, czy chciał dzielić się swoimi przemyśleniami właśnie w tej chwili.
- Pomyślałem, żeby dać
sobie spokój z akcjami. Wiesz, to jednak w kurwę ryzykowne i…
- Co ty pierdolisz, Mike? Nagle
ci pedalstwo przestało przeszkadzać? – ofukał go kumpel.
- Nie w tym rzecz. Po
prostu nie uśmiecha mi się trafić za kratki. Grozi mi pięć lat, rozumiesz to w
ogóle? Zresztą, czy to naprawdę, aż tak palący problem ludzkości, żeby robić
tyle zachodu? – zdecydował się podnieść kwestię.
- Cholera! Ja dla ciebie
ryzykuję, żebyś miał szansę cokolwiek zrobić w tym pierdolonym odcięciu na
jakie cię zesłali, a ty zaczynasz się migać kurwa, jak jakiś polityk w
telewizji. Pieprz się, Mike. Nie chcesz, to nie, sam się tym zajmę.
- Dobra, dobra! Rozumiem!
Zobaczę co to takiego, tak?!
- No ja myślę. I zrób z
tego dobry użytek! – zaśmiał się. – Ja bym zrobił – rzucił swobodnie, po czym
się rozłączył.
- Widzisz Mickey? – zwrócił
się do merdającego ogonem psa. - Brad się o nas troszczy. Kiedyś pewnie nawet bym
się ucieszył – westchnął.
Teraz było inaczej. Co
prawda, nie zmienił zupełnie zdania. W gruncie rzeczy jego poglądy były takie
same jak dawniej, ale wciąż trawił argumenty Mai. Zwyczajnie nie chciał się angażować.
Agresja stopniowo przekształcała się w coś na kształt braku zrozumienia, a i
ono powoli ustępowało. Rozumiał coraz więcej. Może rzeczywiście powinien iść na
tę ugodę.
Wrócili
do domu, gdzie nakarmił zadowolonego z długiego spaceru Mickeya i zrobił sobie
mocną kawę.
W nowym miejscu pies
odnalazł się bardzo szybko. Beżowe posłanie w kolorowe kostki, miał rozłożone
w salonie, tuż przy kanapie, ale mówiąc szczerze, Mike jeszcze go na nim
nie widział. Za to bardzo często przyłapywał przyjaciela na swoim własnym
posłaniu - czy to na łóżku, czy na kanapie. O ile na początku starał się z
nim walczyć i strofować bezczelnego zwierza, tak dość szybko poddał się,
uznając, że skoro Mickey spędzał na jego łóżku całe dnie, to wyganianie go
popołudniami mijało się z celem.
Normalnie pewnie wybrałby
się do Angie. Odkąd nie musiał się przed nią ukrywać, mieli znacznie lepszy kontakt
niż wcześniej. Przez chwilę rozważał możliwość wyskoczenia z dziewczyną na
kawę, ale zważywszy na to, że Mickey zupełnie zadomowił się w domu, postanowił skorzystać
z pretekstu i zaprosić do siebie Maię. To z nim chciał się zobaczyć
najbardziej. W duchu okropnie cieszył się na samą myśl o tym. Wszystko z
prostej przyczyny. Maia na pewno mu nie odmówi, bo przecież sam to wcześniej zasugerował.
Chodziło o ich psa, to w końcu on go uratował, Mike tylko zapłacił. No i
dzięki jego zaprosinom, chłopak nie będzie miał czasu, ani okazji spotkać się z nikim
innym, i spędzi calutki wieczór tylko z nim! Plan idealny!
Jeszcze po drodze do domu zahaczył
o sklep, żeby zakupić wino. Białe i czerwone. Wytrawne, słodkie i półsłodkie.
W sumie sześć butelek. Nie miał pojęcia jakie Maia lubił najbardziej, a chciał,
żeby chłopak miał z czego wybierać. Czyżby przeginał? Może.
Odczekał z pół godziny, ale
dochodząc do wniosku, że było jeszcze za wcześnie (sąsiada nie było w domu), zebrał
się na siłownię. Nie lubił siedzieć bezczynnie, a poważnie - nie miał ochoty na
siedzenie nad pozwami dla profesora Hawke’a.
Na miejscu zafundował sobie
godzinny bieg pod górę, na jednej z tych nowych, wypasionych bieżni, które
właściciel sprowadził niecały tydzień wcześniej. Sprzęt okazał się być naprawdę
solidny. Przede wszystkim zrobił na nim wrażenie fakt, że przy sprincie nie
odnosił wrażenia, jakby miał się pod nim zawalić. Schodząc, czuł przyjemnie mrowienie
w stopach, napięte mięśnie i błogą satysfakcję. Uwielbiał wyrzut endorfin
po solidnym treningu. Czuł się na tyle dobrze, że dołożył jeszcze serię
podciągnięć i brzuszków z obciążeniem. Dopiero kiedy zorientował się, że minęła
druga godzina, zadowolony z siebie wziął prysznic, i żeby dopełnić do
przyjemnego dnia, udał się na warsztat by sprawdzić swój prezent.
Gdy Mike podjechał na brukowany
parking, słońce skryło się za ciemnymi chmurami, sygnalizując, że tego dnia zanim
skończy padać, pewnie zrobi się już zupełnie ciemno. Ot, uroki późnej jesieni. Zresztą
na deszcz zbierało się od samego rana.
Wysiadł z samochodu i
uchylił bramę. Nie chciał otwierać całkowicie, bo wtedy zwykle wpadał ktoś z
ulicy i zawracał mu dupę pytaniami w stylu - czy są czynni, albo czy nie
mógłby rzucić na coś okiem. Niby mógłby, ale zazwyczaj chodziło o sprawy,
na których znał się Joe, a nie Mike.
Wszedł do ciemnego
pomieszczenia.
Na pierwszy rzut oka nic
się nie zmieniło. Na środku nadal stał wybebeszony samochód ich ostatniego
klienta. Pod ścianami piętrzyły się półki z drobnymi częściami i sprzętem,
a na dużym stole, leżały rozkręcone wnętrzności biednego Saaba. Joe
zapomniał kurtki - tyle z nowości.
Zamknął za sobą bramę
garażową i zapalił światło.
- No i niby gdzie ten
prezent, co? – zakpił pod nosem.
Spodziewał się, że Brad zwyczajnie
go wkręcił, chcąc zachęcić kumpla do roboty. Bądź co bądź, musiał przyznać bez
bicia, że ostatnio faktycznie odrobinę się opuścił. Ale niestety - na ten
wieczór też miał swoje plany. Nie zamierzał z nich rezygnować. Już na pewno nie
dla pracy.
Wątpliwości Michaela zostały
rozwiane dopiero wtedy, gdy spostrzegł, iż wszystkie stare narzędzia, które trzymali
w skrzyni na tyłach warsztatu, leżały wywalone pod ścianą. Sama skrzynia
stała zamknięta, a na jej wieku leżała umorusana kartka, z napisem: „Dla
Mike’a. Gadaliśmy o tym!”.
Okej… dziwne. Czyżby to na
serio był jakiś sprzęt? Brad raczej nie lubił wydawać większej gotówki na dobra
wspólne. Tym bardziej w prezencie.
Otworzył kłódkę, prawie ją
przy tym rozwalając. Coś w środku zachrobotało, chociaż skrzynia pozostała
zamknięta. Czyżby Brad zostawił coś włączone? Bo chyba nie zapakowałby do
skrzyni jakiegoś zwierzęcia? Kurwa, kolejnego psa nie przygarnie, nie ma szans.
Mike poczuł dziwny niepokój, zupełnie jakby spodziewał się czegoś złego.
Zabawne.
Odbił gwoździe, którymi
Brad zabił wieko i tym samym wreszcie udało mu się otworzyć drewnianą
skrzynię. To co znajdowało się w środku sprawiło, że wnętrzności podeszły mu do
gardła.
Skrzynia przypominała bardziej
trumnę niż miejsce na narzędzia. Ku skrajnemu przerażeniu, zmuszony być odkryć,
że w środku leżał nie pies, a zakneblowany i skrępowany Maia. Miał
słuchawki na uszach i zawiązaną przepaskę na oczach. Mike dopatrzył się
wielu zadrapań i zaczynających sinieć miejsc na skórze. Palce związanych za
plecami rąk chłopaka, były zupełnie białe.
Zrobiło mu się słabo.
W pierwszym odruchu miał ochotę pojechać prosto do Brada i skręcić mu
kark. Pięści pobielały mu od powbijanych we wnętrza dłoni paznokci. Jego ruchy
spowalniał strach. Maia go za to znienawidzi… Nie wytłumaczy się z tego…
Chłopak cały dygotał.
Musiał się zorientować, że jego więzienie zostało otwarte, bo zaczął szamotać się
mocniej, niż sekundy temu. Mike ściągnął mu słuchawki.
- Cicho, spokojnie, już nic
ci nie grozi – powiedział rozedrganym z napięcia głosem. – Nie bój się – dodał,
zsuwając mu opaskę z oczu.
Chłopak wbił w niego przestraszone
spojrzenie. Wyglądało na to, że wcale się nie uspokoił, za to momentalnie
zamarł w bezruchu, czekając na jakiś gest z jego strony.
- Nie wiedziałem!
Przysięgam, że nie miałem o tym pojęcia! – tłumaczył, wyciągając go na rękach
na zewnątrz.
Bał się tego, co mogło się
stać, gdy już go rozwiąże.
- Maia, proszę! Przysięgam,
że nie wiedziałem! – powtórzył, wyciągając knebel z ust chłopaka.
Gdy tylko to uczynił, brunet
splunął mu w twarz.
- Wszyscy jesteście siebie
warci! Wydaje ci się, że jesteś lepszy, bo nie wiedziałeś?! – wykrzyczał przez
łzy. - Wiem co zrobiliście! Opowiedział mi. Ze szczegółami, kurwa. Co ty zrobiłeś!
Ty sam! A teraz zamierzasz udawać takiego prawego i lepszego od niego? Mówił
o tej waszej zabawie. Gratuluję ci sposobu na spędzanie wolnego czasu! Mam nadzieję,
że było warto i że zgnijesz w więzieniu!
Nie odezwał się. Nie miał
nic na swoją obronę. Rozwiązał go, i po prostu stał i gapił się na to, jak
chłopak próbował rozmasowywać zdarte nadgarstki. Serce pękało mu na ten widok.
Maia wyglądał jeszcze gorzej niż tamtego dnia, gdy po raz pierwszy usłyszał
jego płacz.
- No dalej, na co czekasz?!
Chcesz się ze mną pieprzyć?! Bo teraz nie będziesz musiał płacić, nie obronię
się! Słyszałeś?! – Maia popchnął go zaczepnie. – No dalej, uderz mnie! Nie tego
chcieliście? Dokładnie to obiecał mi ten drugi.
Łzy nadal spływały po jego
zaróżowionej twarzy. Miał brwi wykrzywione niedowierzaniem, a w jego oczach
malowało się poczucie zdrady.
- Maia…
- Boisz się? Przecież podobno
planowaliście to już od dawna. Dobry z niego przyjaciel, podał ci mnie na tacy.
- To zupełnie nie tak… -
zająknął się Mike. – Chodź, zawiozę cię do szpitala. Powinieneś to zgłosić –
powiedział cicho.
- Nie chcę od ciebie
pomocy! Nic od ciebie nie chcę i nigdy nie chciałem! Odpierdol się wreszcie!
Nie wierzę, że w ogóle zacząłem myśleć, że możesz być w porządku! - Chłopak trącił
go barkiem, złapał swoją torbę i ruszył do wyjścia.
- Nie możesz – sapnął
naprędce Mike, nagle przytomniejąc. – Musimy jechać do szpitala, możesz mieć
jakieś złamania!
- Chyba bym o tym wiedział!
Nic mi nie jest, okej?! Nawet moja duma specjalnie nie ucierpiała, możesz się
domyślić, że niewiele z niej pozostało. Po prostu…! Zresztą nieważne… –
Pokręcił głową, nie patrząc na niego. - Idiota ze mnie – prychnął.
- Pozwól mi to chociaż
odkazić… - poprosił Mike, łapiąc chłopaka za pokaleczoną dłoń.
- Nawet nie próbuj mnie
dotykać! – krzyknął gniewnie, wyszarpując się natychmiast.
- Chcesz wracać sam, w
takim stanie? Odwiozę cię do domu. Pozwól mi zrobić cokolwiek - jęknął
błagalnie.
Jeszcze rano miał nadzieję
na miłe, wspólne popołudnie, a teraz boleśnie uświadamiał sobie, że
bezpowrotnie utracił wątłe strzępy zaufania, jakimi chłopak go obdarzył. Boże.
Brad dzwonił przed południem. Ile godzin Maia spędził w tej cholernej skrzyni?!
- Pewnie. Czemu nie?! No
dalej. No na czekasz? Chodź, odwieź mnie – zironizował brunet.
Michael znał to spojrzenie.
Wyrażało pogardę.
Otworzył samochód pilotem
i poprosił go, by zaczekał w środku. Sam wyciągnął telefon i trzęsącymi
się dłońmi wybrał numer Brada.
- Znalazłeś? – usłyszał pełen
satysfakcji śmiech byłego kumpla. – Jak nie, to musisz się pospieszyć, bo mój
prezent ma określoną datę przydatności. Po jakimś czasie może się zepsuć i…
- Zamknij się, pieprzony
skurwielu! – wrzasnął. Głos Brada wywołał w nim rozpalającą do czerwoności
wściekłość. – Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie, dobrze ci radzę! Zbliż się
do niego jeszcze raz! Choćby tylko jeden raz! Tylko spójrz w jego stronę! A
przysięgam, że wyrwę ci fiuta i wepchnę ci go w dupę! I wierz mi, że ze
wszystkich rzeczy, które ci zrobię, ta będzie najprzyjemniejsza! Zrozumiałeś?!
Nie rozłączył się. Po
prostu cisnął telefonem przez całą długość warsztatu, tak że ten uderzył o
ścianę i rozpadł się na kilka kawałków. Kurwa mać! Niby co miał zrobić?!
Przeszedł przez bramę,
zatrzasnął ją i wsiadł na fotel kierowcy. Maia zmierzył go uważnie z wyraźną
konsternacją. Mógł słyszeć jego krzyki. Żaden z nich się nie odezwał. Gdy tylko
dojechali na miejsce, chłopak wysiadł bez słowa pożegnania i szybko
zamknął się u siebie. Kiedy kilkanaście minut później, Mike próbował sprawdzić
co z nim, nie otworzył mu drzwi, ani nawet nie odpowiedział na wołanie. Na
pewno chciał być sam, a Mike, choć rozumiał - nie bardzo potrafił się z tym
pogodzić. Bezradność przygniatała go boleśnie, uświadamiając, jak mało mógł.
Czas ciągnął się w
nieskończoność, powoli zamieniając minuty w godziny, a on wciąż nie
potrafił się uspokoić. Mickey podskakiwał, starając się zwrócić na siebie
uwagę, ale Mike nie umiał zdobyć się nawet na tę odrobinę swobody, żeby pogłaskać
przyjaciela. Wszystko dookoła nieubłaganie waliło się w gruzy. Kiedy do tego
doszło? Wszystko to co wypracował - jego spokojne, poukładane życie, wszystko
szlag trafił. I to nawet nie przez tamtą chorą akcję. Wszystko przez Maię.
*
Wynajdował coraz to różniejsze
okazje, byleby tylko się z nim spotkać. Wszystko na marne. Chłopak unikał go i
wcale się tym nie krył. Doszło do tego, że kiedy swoim szczęściem spotkali się
na osiedlu, Maia urwał się po papierosy i już nie wrócił. Cóż, na pewno nie
wracał dłużej niż przez czterdzieści minut, bo właśnie tyle Mike czekał na
niego pod bramą.
Przy okazji weekendu
przyszedł mu do głowy dość desperacki plan, którego normalnie, pewnie nigdy nie
wziąłby pod uwagę. Na własnej skórze przekonał się, że cokolwiek, co jawiło się
stanowić szansę na odbudowanie jakichkolwiek relacji z jego sąsiadem, było
warte próby. Tęsknił za nim.
O północy zaparkował na
małym, zaniedbanym parkingu, tuż obok wielkiego kontenera na śmieci. W szczelnie
zaciągniętym na głowę kapturze od szerokiej bluzy, udał się w miejsce,
o którym opowiedziała mu Angie.
Był podenerwowany. Zaciskał
pięści i obgryzał policzki od środka. Wcale nie był pewien jak zareaguje, na
czekające go, w takim klubie, widoki.
W końcu do niedawna pewnie najchętniej puściłby go z dymem, a teraz proszę -
zamierzał tu wejść, a być może nawet się pobawić. Niebywałe. Naprawdę
byłby do tego zdolny, gdyby tylko spotkał Maię.
Widząc dwóch ochroniarzy,
odsłonił twarz i zmusił się do przywołania nikłego uśmiechu, na całkiem pobielałą
z nerwów twarz. Musiał wypaść przekonująco, bowiem nie kazali mu spadać.
Zapłacił za wejście i
ruszył przed siebie. Nie rozglądając się specjalnie po wnętrzu, w pierwszej
kolejności skierował się do baru. Zamówił wódkę, wypił kieliszek i od razu
poprosił o następny. Dopiero pijąc trzeci, rozejrzał się wokół siebie.
W środku było pełno ludzi.
Bar znajdował się na niewielkim balkoniku, z którego można było obserwować
parkiet. Obściskujący się faceci byli dosłownie wszędzie! Boże drogi… Mike
bezradnie sięgnął do portfela i poprosił o następną kolejkę. Barman zasugerował
mu uprzejmie, żeby zamówił jakiś zestaw, to będzie taniej. Tak zrobił, dzięki
czemu nawalił się jeszcze skuteczniej. Kurwa, a przecież przyjechał tu autem.
Stał przed pisuarem,
wściekając się na własną głupotę. Niby czego się spodziewał? Że Maia magicznie
objawi się przed jego obliczem i oświadczy mu, że już nie gniewa się za to, że
jeden z jego kumpli pobił go, związał i zakneblował, po czym umieścił w jebanej
skrzyni na narzędzia, obiecując solidniejszy wpierdol z rąk Michaela? Jezu… To
już dawno przestały być przelewki. Brad przegiął. To co zrobił, było nie tylko
złe i głupie. To było przestępstwo. Niezależnie od tego kogo potraktowałby
w ten sposób. Ale skoro podniósł rękę na Maię… Wolał go nie oglądać, bo inaczej
naprawdę nie umiałby powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, czego być może
kiedyś mógłby żałować.
Umył ręce i wszedł w tłum
spoconych ludzi, żeby przedrzeć się do wyjścia. To był jednak strasznie głupi
pomysł.
- Cześć! Dzisiaj już bez
dziewczyny?! – usłyszał w akompaniamencie raźnego poklepania go po
ramieniu.
Obejrzał się, by zobaczyć w
sumie nieznaną mu twarz.
Ten chłopak… Chyba spotkał
go na basenie z An? Przyjrzał mu się uważniej. Tak, to na pewno był on. Rozpoznał
po tatuażu z czerwoną różą na szyi. Tym razem, mimo najszczerszych chęci, nie
dałoby się pomylić go z osobą heteroseksualną i to nawet gdyby nie trzymał za
rękę innego faceta.
Miał na sobie cholernie
obcisłe, czarne spodnie, pasujące do nich, nieco wyższe, czarne, skórzane buty
i luźną, bordową bluzkę-bokserkę z siateczki, ukazującą jego okrągłe kolczyki
w sutkach. Kolczyki w ilości masowej, miał także w uszach. Plus dwa w dolnej
wardze po bokach - tych na pewno nie było, kiedy widział go ostatnim razem.
- Tak wyszło – odparł Mike,
w gruncie rzeczy ciesząc się, że zobaczył kogoś, do kogo mógłby się odezwać. –
Co zrobić.
- To jest Thomas – jegomość
przedstawił swojego towarzysza. – A to… - wystawił dłoń i zakręcił
nią dwa zgrabne fikołki w stronę Michaela.
Zapewne chciał przedstawić i
jego, ale przecież tak po prawdzie, poza faktem, że widział Mike’owe przyrodzenie
i pożyczył mu nożyczki, to przecież wcale się nie znali.
- Michael – podpowiedział,
wyciągając dłoń. – Cześć.
- Jesteś tu po raz
pierwszy? Wyglądasz na okropnie poschizowanego - zaśmiał się chłopak.
Mike musiał przyznać mu
rację. Odetchnął i dopiero wtedy pozwolił sobie na odrobinę luźniejszą postawę.
- Tak właściwie, to kogoś
tu szukałem, ale chyba źle trafiłem. W sumie właśnie zbierałem się do domu…
- Już?! Ale zabawa dopiero
się zaczyna! Posiedź z nami! – zaoferował właściciel miliona kolczyków. – Co
prawda, jeśli szukasz chłopaka, to za późno, już ci nie pomogę – wyszczerzył
się znacząco do swojego towarzysza - ale przecież pogadać zawsze można, prawda?
A może twoja zguba odnajdzie się przy okazji? – stwierdził, uśmiechając się
przy tym czarująco.
Thomas, przystając na propozycję
wspólnego picia, zaoferował, że przyniesie drinki, i tym sposobem, Mike utknął
w ich towarzystwie.
Podobny do Mai chłopak, był
wyjątkowo sympatyczny. Mike’owi nawet przeszło przez myśl, by go o niego spytać,
tyle że jego sąsiad rzeczywiście mógł być tutaj znany, i chyba naprawdę nie
chciał się o tym przekonać na własnej skórze. Coś wstrętnego ściskało go za
serce za każdym razem, kiedy o tym myślał. No i przecież Maia miał ślady
pobicia. Cholera, to jasne, że go tutaj nie było.
- Chyba nadal nie wiem, jak
się nazywasz? – zagadnął młodszego towarzysza z braku innych tematów.
- To nieważne! Mam długie i
dziwne imię – przekrzyczał muzykę, mrugając do niego.
- Teraz faktycznie
chciałbym wiedzieć!
Chłopak jedynie pokręcił
głową.
– I tak każdy mówi inaczej.
Thomas mówi „Sarah”. Trochę obciach, ale jemu wolno – zachichotał. – O! – rzucił,
patrząc w salę. – Zobacz, widzisz tego dzieciaka, tam? – wskazał mu na
parkiecie chłopca, który mógł mieć na oko… jakieś trzynaście lat. – Jest
okropnie kochany. Poczekaj, zawołam go, zawsze jest sam. – Sarah uniósł się
lekko na swojej pufie. – Tobi! Ej, Tobias! – pomachał doń ochoczo.
W reakcji na zaczepkę, dzieciak
rozejrzał się płochliwie, ale gdy tylko zobaczył kto go wołał, na jego twarzy
wymalował się szeroki uśmiech. Od razu do nich podszedł.
- Cześć Saia! – powitał znajomego
z wyraźną ulgą. – Cześć – rzucił też nieśmiało w stronę Mike’a.
Wyglądał na dzieciaka z
dobrego domu, którego ewidentnie nie powinno być w takim miejscu. Jakim cudem ktoś
go tutaj w ogóle wpuścił? I co u licha Mike robił w tym tęczowym towarzystwie?!
Świat stawał na głowie! Na dodatek zaczął się tutaj czuć prawie komfortowo.
Prowadził normalną rozmowę z nowo poznanymi osobami i wbrew temu co sobie do
tej pory wyobrażał, wcale nie o grupowym seksie na planie porno dla
pedałów. Było normalnie. Jezu, nigdy
by się do tego nie przyznał.
Thomas wrócił z tacką pełną
drinków, usprawiedliwiając ich ilość tym, że nie był pewien, co najbardziej spasuje
jego chłopakowi. Kiedy już z nimi zasiadł, dość szybko okazało się, że miał z
Michaelem całkiem sporo wspólnego. Przez ponad rok studiował prawo, zanim
rzucił kierunek na rzecz psychologii, ale jak to mówią - jak ktoś studiuje
prawo, najpewniej sam ci o tym powie - więc szybko złapali nic porozumienia.
Tom był odrobinę sztywny, w przeciwieństwie do swojego partnera, który radośnie
plotkował ze swoim znajomym o jakimś jego młodocianym obiekcie zauroczenia.
Tobias chyba nie chciał mu powiedzieć kto to taki, a Saia starał się to z niego
wyciągnąć na siłę. Wyraźnie świetnie się przy tym bawił, bo dzieciak rumienił
się i złościł, w reakcji na to, że nie był traktowany zbyt poważnie.
Mike szybko rozluźnił się
na tyle, by wreszcie zadać swoje pytanie. Było miło, a jemu trudno było się w
pełni cieszyć wieczorem, ze świadomością, że Maia go nienawidził. Gdy Sarah po
raz kolejny zagadnął o tego kogoś kogo szukał, zdecydował się powiedzieć
prawdę.
- Taki bardzo szczupły
chłopak, trochę podobny do ciebie. Ma na imię Michael, jak ja. Czarne włosy,
szare oczy. Wygląda jak taki prychający, wiecznie najeżony, czarny kot – uśmiechnął
się pod nosem na własne słowa. - Wydaje mi się, że z pewnych względów może
być kojarzony przez innych…
- Maia? – zapytał Thomas,
bardzo świadomie.
Zbyt świadomie. Mike rzucił
mu świdrujące spojrzenie. Pozostali zdawali się nie mieć pojęcia o kim mowa.
- Widziałem go jakiś czas
temu, ale już wychodził. Chyba był sam – dodał chłopak. – A musi być właśnie
on? Noc jeszcze młoda – mrugnął porozumiewawczo.
Nie wiedzieć czemu, cała
sympatia Mike’a do jego osoby wyparowała w ciągu sekundy.
- To mój sąsiad. Muszę z
nim porozmawiać o prywatnych sprawach – odparł lodowato.
- Chyba, że tak. Wybacz,
myślałem, że chcesz go w wiadomym celu.
- Jak to w wiadomym? – zainteresował
się chłopak o „dziwnym” imieniu. – Co chcesz przez to powiedzieć?
- Zupełnie nic, kochanie –
powiedział spokojnie Thomas.
- Och, to wy już na serio
jesteście razem?! – ucieszył się najmłodszy chłopak.
- Oczywiście, że tak dzieciaku!
Thomas za mną szaleje – oznajmił pewnym siebie tonem, Sarah.
- Wcale się nie dziwię,
jesteś okropnie ładny – przyznał tęsknie dzieciak.
Wykolczykowany chłopak
roześmiał się, pieszczotliwie tarmosząc mu włosy.
- A nie mówiłem, że jest
cudowny? – wyszczerzył się radośnie do Michaela.
Mike spędził w ich
towarzystwie jeszcze prawie godzinę, ale myśl o tym, że minął się z Maią dosłownie
o włos, dręczyła go do tego stopnia, że w końcu wykorzystał okazję, i gdy tylko
Saia pociągnął swojego chłopaka na parkiet, pożegnał się z Tobiasem i wyszedł
na zewnątrz.
Chłód poranka uderzył go w
nozdrza. Do samochodu dobiegł praktycznie w podskokach. Wiedział, że
prowadzenie auta w takim stanie, byłoby skrajną głupotą, tym bardziej, że
przecież miał już swoje sprawy z policją, więc po prostu włączył ogrzewanie,
wyciągnął koc z bagażnika i zakokonił się na tylnym siedzeniu. Wcale nie chciało
mu się wracać do domu. Myśli zaprzątało mu dręczące pytanie, czy tamten
bufonowaty typek spał z jego Maią. A może tylko wiedział, czym chłopak się
zajmował? Na samą myśl miał ochotę coś rozwalić. Najchętniej nos Thomasa.
Rano, czyli jakieś trzy godziny
później, cały połamany i zamarznięty, odpalił samochód i ruszył do domu.
Raczej nie wytrzeźwiał, ale miał to w dupie.
O Jezusie słodki, mój Maia tak potraktowany? Brad ty ciulu łysy,skopie ci dupę!😁
OdpowiedzUsuń🤣 Słusznie! Zasłużył 😀
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńcudownie, o matko mój biedny Maia... Bradowi to skopię dupsko, całe szczęście że pojechał do tego warsztatu bo tutaj by czekał Maie, a jego wciąż by nie było, a następnego dnia nawet nie chce myśleć co by się stało... a miał być taki miły wieczór... o proszę, proszę do klubu poszedł, a tam... werble proszę Sai'a i Tobias, ale tam też przekonał się że można normalnie porozmawiać, ale wielki plus za Ange cieszy mnie taka reakcja jej...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, biedny Maia... Brad ty się mnie zacznij obawiać, bo idę skopać ci dupsko, jakie szczęście, że Michael pojechał do tego warsztatu, bo by czekał na Maie, a jego wciąż by nie było... a już o następnym dniu to nawet nie chce myśleć... miał być taki miły wieczór... o proszę poszedł do klubu, a tam... Sai'a i Tobias, no i wielki plus za Ange bardzo mnie ucieszyła taka jej reakcja...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia