Najgorszy cz.6

Hej! Podrzucam nowy kawałek do czytania :)


-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-


Październik

Dzień przesłuchania nareszcie nadszedł, a oni nadal nie dowiedzieli się niczego nowego, co mogłoby rzucić choć odrobinę więcej światła na rzekomo nowe, policyjne dowody.
Żadnej poszlaki w zachowaniu któregokolwiek z kumpli świadczącej o tym, że któryś zdradził, żadnej znanej im dziury w planach całej akcji. Wałkowali to już z tysiąc razy. Brad nawet pojechał na ten sam komisariat, na którym składali zeznania na samym początku i posiłkując się wpływami ojca, dowiedział się, że żadnych nowych dowodów w sprawie nie znaleziono.
Joe dzwonił po wszystkich, w desperacji przeprowadzając wywiady środowiskowe, żeby tylko dowiedzieć się czegoś nowego. Wszystko to na nic. Nadal nie mieli pojęcia kim mógł być tajemniczy świadek. Doszli do wniosku, że w tej sytuacji cała sprawa musiała być zwykłą prowokacją, tak więc Mike zamierzał iść w zaparte.
Przygotował eleganckie ubranie. Nie garnitur, nie chciał bowiem przesadzić, ale założył ciemne spodnie i perfekcyjnie wyprasowaną, białą koszulę w wąską granatowo-brązową kratkę. Na koszulę wciągnął równie sztywniacki, brązowy kardigan w pasującym odcieniu. Krótkie, niestety zbyt szybko odrastające, włosy, z niemałym trudem ułożył do tyłu. W dużym lustrze wiszącym w przedpokoju ocenił, że wyglądał wzorowo, i z tym silnym przekonaniem, wyszedł na parking.
Samochód umył dzień wcześniej. Przez myśl przeszło mu, że wyglądał jak typowy bogaty dupek, za którymi policja nie przepadała. Ale czy z dwojga złego, nie lepiej było wyglądać w ten sposób niż na potencjalnego przestępcę?
Temperatura na zewnątrz, była wyjątkowo przyjemna. Nie za ciepło, nie za zimno. Mike pomyślał, że gdyby nie cholerne przesłuchanie, zapewne wybrałby się na ściankę wspinaczkową, albo na strzelnicę. Zawsze dobrze było poćwiczyć umiejętności, żeby nie wyjść z wprawy. Niestety, przy okazji zdawał sobie sprawę, że wszystkie jego potencjalne plany, były jedynie potrzebami wyimaginowanymi – reakcją obronną organizmu, usilnie odganiającego od siebie myśli o tym, co miało go czekać.

Na posterunek zajechał na długo przed wskazanym w korespondencji czasem, więc na spokojnie zdążył kupić kawę na wynos i rozsiąść się z nią w wąskim korytarzu. Od niechcenia przeglądał serwisy społecznościowe w komórce i rozglądał się wokoło.
Dość szybko przyszło mu przeżyć pierwsze zdziwienie, kiedy zza rogu wyłonił się jego, pożal się boże, sąsiad, w towarzystwie dwóch policjantów. Natychmiast schował telefon.
- Jeszcze raz dziękujemy, panie Ward. Resztą zajmą się już odpowiednie służby, nie będziemy pana więcej niepokoić. Chyba, że zaistniałaby konieczność wszczęcia postępowania karnego, ale na razie się na to nie zanosi – wspomniał jeden z funkcjonariuszy.
- Nie ma sprawy – odpowiedział mu chłopak.
- Poinformujemy pana o terminie pochówku – dodał ten drugi.
- Nie ma takiej potrzeby, naprawdę.
Maia skierował się w stronę korytarza, w którym Mike oczekiwał na zainteresowanie swoją osobą, a więc nieubłaganie zbliżał się moment, w którym chłopak musiał go zauważyć. Nerwowo przygładził włosy. Cholerny świat.
– Ach, witam sąsiada - rzucił wyraźnie zdziwiony. - Ja to poważnie mam pecha… - dodał pod nosem.
Ominął go i już miał wyjść, gdy Mike w niepohamowanym odruchu, złapał go za rękę.
- Kto umarł?
- Czyżby to był twój interes? – zapytał jakże uprzejmie. – Co tu robisz? Zamkną cię wreszcie za bycie ostatnią gnidą?
- Coś w tym stylu – potwierdził. – Wszystko w porządku? – Chwilę się zawahał, ale ostatecznie zapytał cicho - Mogę przyjść wieczorem…?
- Nie! Daj mi spokój!
- Jakiś problem? – wtrącił się jeden z policjantów.
- Żaden – odparł młodszy chłopak, mijając niezadowolonego Michaela.
I tyle by było z jego wewnętrznego spokoju. Emocje uderzyły mu do głowy, kiedy spoglądał na plecy oddalającego się chłopaka. Maia nie wyglądał jak zwykle. Owszem, widywał go już w normalnych ciuchach, ale wtedy zawsze był w domu. Na zewnątrz nosił się zdecydowanie odważniej, a Mike byłby gotów sobie rękę uciąć, że brak dbałości o zwyczajowy styl, nie był spowodowany chęcią zrobienia wrażenia na funkcjonariuszach. Maia wyglądał, jakby przyjechał tu w pośpiechu, prosto z domu. W dresie i w wyciągniętej bluzie… Musieli go zastać w wolnym czasie. I co do cholery, czyżby był tutaj, żeby zidentyfikować zwłoki?! Niby czyje? Możliwe, że ponosiła go fantazja, ale cóż… Już wiedział, że przyjdzie do niego, bez względu na to, czy chłopak tego chciał, czy nie. Chciał się tylko upewnić, że było w porządku.

Poproszono go o czekanie w korytarzu tuż przed salą przesłuchań, ale wyglądało na to, że o nim zapomniano. Czas mijał nieubłaganie, a Mike nadal oglądał tę samą, pożółkłą (do połowy faktycznie żółtą) ścianę, z której miejscami sypał się tynk. U sufitu, kątniki przyozdobiły ją swymi zacnymi sieciami, niestety zakurzonymi i od wieków niezmiecionymi, co w efekcie tworzyło wyjątkowo słaby obraz.
Z nudów, przypatrywał się mijającym go policjantom i policjantkom pochłoniętym obowiązkami. Zaobserwował też, że pojedyncza, zakratowana żarówka, oświetlająca korytarz, migotała, jakby miała się za chwilę przepalić.
Co rusz, ktoś go popychał czy trącał, nie siląc się na przeprosiny. Najwyraźniej na jego miejscu siadali tego rodzaju ludzie, którym nie należało się traktowanie z szacunkiem.
Większość pracowników nawet nie zwracała na niego uwagi, inni rzucali trochę bardziej zaciekawione, choć nadal krótkie spojrzenia. Zapewne zastanawiali się, co ktoś taki jak on robił na posterunku. Mike łudził się, że prezentował się odrobinę lepiej od klasycznego dilera albo złodzieja.
Korytarz był zaniedbany, a przy okazji wyglądał tak, jakby generalny remont tej placówki zwyczajnie ominął go szerokim łukiem. Możliwe, że był to zabieg celowy, albo może zwyczajnie nie wystarczyło środków na wykonanie wszystkich prac na raz. Tymczasem, biorąc pod uwagę samopoczucie Michaela, czuł się przez to, jakby był w wariatkowie. Jakby już nie miał wyjść na wolność.
Powoli rozważał, czy może nie podejść do dyżurki i nie przypomnieć o swoim istnieniu, gdy nareszcie podszedł do niego ten sam mężczyzna, z którym rozmawiał jeszcze w sierpniu. Prokurator. Kurwa mać.
Pan Simon Thorne, najwyraźniej całkiem przekonany o jego winie, ocenił go chłodnym wzrokiem i krótko uścisnął wyciągniętą dłoń świadka, gestem zapraszając Michaela do otwartego pomieszczenia.
Thorne nie wydawał się być w rozmownym nastroju. Ubrany w swój nudny, szary garnitur wysokiej klasy, w lewej dłoni ściskał rączkę skórzanej, czarnej teczki.
- Dziś nie zajmę panu wiele czasu – oznajmił na wstępie, co Mike powitał usilnie powstrzymywanym parsknięciem.
Prychnął pod nosem.
Nawet bez tej niepotrzebnej rozmowy, zajęto mu prawie pół dnia. Nie skomentował napawającej optymizmem wypowiedzi mężczyzny. Zamiast tego, zasiadł na wskazanym mu krześle, zacisnął wargi i zaplótł ramiona na klatce piersiowej w oczekiwaniu na pierwszy cios.
- Nie mogłem zapobiec memu niewątpliwemu spóźnieniu. Godzinę temu poinformowano mnie, że pan oczekuje – powiedział, odnosząc się do jego reakcji.
- Przecież termin dostałem z miesiąc temu!
- Pan być może tak. Ja nie miałem takiego komfortu. Przechodząc do rzeczy – uciął. – Co do pańskiego udziału w zdarzeniu z dwudziestego drugiego lipca, nie mamy żadnych wątpliwości. Dobrze się pan zabezpieczył, więc zbieranie dowodów jest żmudnym procesem, ale powoli coś się już z tego klaruje. Mamy zeznania świadczące przeciwko panu. Bezpośrednie oskarżenie jest tylko kwestią czasu. Od pana, panie Bates, będzie zależało jak pan ten czas wykorzysta. Ze swojego miejsca mogę panu zaproponować ugodę na wysoce preferencyjnych warunkach… - kontynuował wywód.
Słuchał… słuchał i żałował, że wcześniej nie zawiadomił pana Richarda. Pewnie powinien żałować, że nie zawiadomił ojca, ale jego pomocy jakoś nie chciał. Właściwie to trochę się jej obawiał. W obecnej sytuacji pozostawało wysłuchanie oferty wrogo nastawionego prokuratora i ewentualna późniejsza próba ratowania własnej skóry.
Przesłuchanie było dziwne. Tak naprawdę wcale nim nie było. Okazało się, że miał z nim rozmawiać ktoś zupełnie inny, ale na osobistą prośbę Thorne’a, Mike musiał czekać konkretnie na niego. Gnił na posterunku, tylko po to, żeby prokurator mógł z nim porozmawiać osobiście.
Mężczyzna ograniczył się do przedstawienia mu jego sytuacji i do podkreślenia grożących mu konsekwencji. Każdorazowo podkreślał przy tym najbardziej bolesny punkt, mianowicie spieprzone papiery na przyszłość. Mike dostał propozycję ugody, jeśli zechciałby się łaskawie przyznać do zarzucanych mu czynów oraz kilka propozycji możliwych wyroków, jeśli współpracować by nie zamierzał.
Thorne podkreślał, że wcześniej, czy później, jego wina zostanie odsłonięta, więc bez sensu było zaprzeczać, za to lepiej było się zdać na jego wsparcie. Znalazł się dobry wujek… Właściwie, to nie dowiedział się niczego nowego. Miał wrażenie, że policjanci krążyli wokół niego, że starali się odciąć mu drogi ucieczki, lecz nie potrafili się do niego dobrać. Jakby odgradzała ich niewidzialna ściana. - Niby było po jego myśli, ale przecież ta ściana również oznaczała więzienie.
Do tej pory czas wolny sprowadzał się do planowania. Mógł pielęgnować nienawiść do wszystkiego co nienormalne, a tym samym lekceważyć zalążek czegoś zgniłego, żyjącego w jego wnętrzu. Teraz zgnilizna rozprzestrzeniała się, a Mike czuł, że coś w nim pęka. Wiedział, że coś w jego życiu się zmieniło, i zwyczajnie bał się tego. Tracił kontrolę nad własnymi przemyśleniami. Momentami nie wiedział już, co było dobre, a co złe. To co kiedyś było oczywiste, teraz pozostawiało miejsce na pytania, a on miał wrażenie, jakby stał na jakimś cholernym rozdrożu. Po raz pierwszy w życiu, decyzja, którą drogę miał wybrać, zdawała się być decyzją ostateczną.

Wieczorem zastukał do Mai. Słyszał, że chłopak był w środku, ale drań go nie wpuścił. Mike stał pod drzwiami, jak jakiś cholerny idiota, dobijając się dobrych kilkanaście minut. Bez powodzenia, ni efektu. W końcu zmuszony był odpuścić. Właściwie może to i lepiej, bo niewiele później, z wizytą wpadła Angie. Okropnie przejęła się jego przesłuchaniem, bo przecież zapomniał poinformować ją o przebiegu całego spotkania. Tak po prawdzie, to w ogóle o tym nie pomyślał.
- I nic więcej nie powiedzieli? Nie wiesz czego możesz się spodziewać? – dopytywała, popijając zagrzane w mikrofali jasne, pszeniczne piwo z pomarańczą i goździkami.
- Nic, poza tym, że mam przemyśleć propozycję ugody.
- Ale na czym miałaby ona polegać?
- Jeśli się przyznam, dostanę tylko jakieś prace społeczne. Problem polega na tym, że dostanę też wpis w papiery. Jeśli się nie przyznam, obiecują mi co najmniej zawiasy – stwierdził beznamiętnie.
- I co zrobisz? – spytała przejęta. – Mike, nie możesz tego zlekceważyć! Nie mogę uwierzyć, że wplątałeś się w coś takiego. Przecież jesteś niewinny! Nie mogą cię tak traktować!
- Nie mam pojęcia co zrobię. Pewnie pogadam z profesorem. Skoro wyraził chęć do pomocy to… - przerwał mu dzwonek do drzwi.
- A kto to? – zdziwiła się Angie. – Umawiałeś się z kimś?
- Nie, poczekaj chwilę.
Podszedł do drzwi i uchylił je, zastanawiając się co za idiota postanowił go odwiedzać w środku nocy.
Nie pomylił się. Idiota. Czarnowłosy, spocony, w pokrwawionej koszulce i z rannym labradorem na rękach. Jezu…
- B-błagam cię, p… p-pożycz mi kasę. Nie chcą mnie p-przyjąć. On zdechnie bez pomocy. W schronisku p-powiedzieli, że go uśpią… N-nie wiem co robić…
Maia miał łzy w oczach. Mówił okropnie chaotycznie i niewyraźnie, ale przekaz był jasny. Pies na jego ramionach zaskomlał słabo. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Trzymający go chłopak wcale nie lepiej.
- Tylko założę buty – stwierdził natychmiast.
Mike wycofał się do mieszkania. Z półki pod wieszakami na płaszcze zgarnął portfel, telefon i kluczyki. Maia patrzył na niego z wyraźnym oczekiwaniem i z nadzieją. Takiego wzroku jeszcze u niego nie widział. Był piękny, jak zawsze. Coś ścisnęło go za serce.
- Co się stało? – zaniepokoiła się Angie, podchodząc do drzwi. – O mój boże! Co mu się stało?
- Samochód… - pisnął Maia, łamiącym się głosem.
Brudnymi od krwi palcami, przetarł spadające łzy. Rozmazał przy tym czarną kredkę pod okiem. Mike zauważył, jak mocno trzęsły mu się dłonie.
- Nie czekaj na mnie, zamknij potem, klucze zostaw w skrzynce – poprosił swoją dziewczynę, popychając Maię przodem.
Trzymał go za łokieć, bo chłopak wyglądał, jakby powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Podprowadził go do swojego samochodu i pomógł mu wsiąść do tyłu razem z rannym psem.
- Którędy do tej kliniki? – zapytał.
- D-dyżur mają przy Brushwood Road. To druga przecznica w prawo za szpitalem. Od-oddam ci, p-przysięgam. D-dziękuję. – Chłopak się jąkał. Mike nigdy go takim nie widział.
Wpadli do kliniki, gdzie zirytowana pani z recepcji przywitała ich nerwowym komentarzem, że nadal nie pracują charytatywnie. No tak, Maia już tu wcześniej był.
Nim Mike wyjaśnił sytuację, towarzyszący mu chłopak jęknął boleśnie na jej słowa. Już sama świadomość jak musiał się poczuć, wzbudziła w nim realny gniew. Nie wytrzymał.
- Jeśli jest pani w stanie zagwarantować, że lekarz uratuje go kolejne pół godziny później, to mogę zapłacić z góry, ale jeśli w przypadku ciężko rannego zwierzaka, warto jednak ruszyć dupsko i coś kurwa zrobić, to zapłacę zaraz po tym, jak ktoś się nim zajmie, do cholery!
O ile swoją wypowiedź zaczął dość spokojnie, o tyle skończył prawie krzycząc na tę chudą kobietę w kanciastych, modnych okularach, która na ich widok ledwo co raczyła podnieść się z miejsca.
Po tym wystąpieniu, recepcjonistka chyba wreszcie załapała, że obecność Michaela była związana z rozwiązaniem problemów finansowych psa, bo po chwili pacjent został przeniesiony do zamkniętej sali ambulatoryjnej, gdzie dwóch lekarzy dyżurnych natychmiast się nim zajęło.
Mike odetchnął, po czym złapał Maię za rękę i na siłę zaciągnął go do łazienki. Zmoczonym, papierowym ręcznikiem przetarł zapłakaną twarz chłopaka. Nawet się nie bronił. Dygotał na całym ciele, a łzy wciąż rozpuszczały zakrzepłą na bladym policzku krew. Wyglądał okropnie żałośnie.
- Nie wiedziałem, że masz psa – zaczął, by jakoś rozładować atmosferę. – Jak się wabi?
- N-nie jest mój – jęknął cicho.
- Jak to? – zdziwił się Mike.
- W-wracałem do domu, jak ten p-palant wjechał w niego i po prostu spierdolił. Chyba jest b-bezpański – pociągnął nosem. – Rozglądałem się za kimś… zupełnie nie wiedziałem co robić. On… on nie m-miał na kogo liczyć. Nikt się nawet nie zatrzymał. Ludzie prze-prze-chodzili obok, samochody objeżdżały go… a on leżał tam i wył. Myślałem, że zdechnie na moich oczach… – Usta Mai rozedrgały się jeszcze bardziej, a kolejny potok łez popłynął gwałtownie po jego brodzie. - Próbował wylizywać rany… Nie poddawał się. Nie mogłem go tam zostawić…
Chłopak trząsł się, wbijał knykcie w oczy i wyraźnie starał jakoś uspokoić, ale wciąż z mizernym skutkiem. Mike pomyślał, że Maia sam wygląda jak ten labrador. Samotny, porzucony i ranny. I nie zastanawiał się więcej nad swoimi przekonaniami, które przecież nie miały teraz żadnego znaczenia. Objął go szczelnie, przyciskając do siebie jego wątłe, dygoczące ciało, nie zważając na krew, ani na to, że byli sami w męskiej toalecie, ani nawet na ich kiepskie relacje. Pogłaskał go po włosach, nie bardzo wiedząc, co więcej mógłby dla niego zrobić, a skulony Maia wcisnął twarz w jego szyję. Lodowate dłonie przyłożył mu do klatki piersiowej, a Mike trzymał go tak długo, aż chłopak nie uspokoił się na tyle, by samemu wyswobodzić się z jego uścisku.
- Dzięki… - wymamrotał.
- Napijesz się kawy? – zapytał go, mimowolnie starając się odwrócić uwagę od dopiero co minionej chwili. - Po drodze widziałem automat.
- Chyba tak. Pewnie trochę to potrwa...
Potrwało. Siedzieli więc na sztywnych krzesłach, w holu, przy automacie z gorącymi napojami, wiele się do siebie nie odzywając. Wciąż walcząc z niezręcznością, trzymali nosy w papierowych kubeczkach, aż przesadnie uprzejmy głos kobiety z recepcji nie oznajmił im, że życie zwierzaka nie było już zagrożone. Maia przymknął powieki z wyraźną ulgą. Do recepcji wrócili, po to by Mike mógł dopełnić formalności.
- Który z panów jest właścicielem?
Zawahał się. Jasnym było, że Maia nie będzie w stanie utrzymywać dużego psa, skoro ledwie utrzymywał samego siebie. Jego pomocy na pewno by nie przyjął, to jasne. Poza dzisiejszym incydentem, nie chciał mieć z nim nic wspólnego.
- Ja – odparł stanowczo. – Co z nim?
- Będzie żył, ale zostanie u nas kilka dni na obserwacji. Oczywiście można go będzie odwiedzać. O szczegółach poinformuje pana lekarz. Proszę wypełnić te dokumenty – poinstruowała go kobieta. - Życzy Pan sobie przygotować fakturę? Opłata za pobyt będzie policzona oddzielnie, razem z kosztami opieki i resztą leczenia.
- Nie trzeba faktury, przecież to nie komputer.
Starał się zrobić to szybko, ale Maia i tak podszedł do lady i wlepił wzrok w wyświetlacz terminala. Natychmiast pozieleniał.
- Posłuchaj… chyba… będziesz musiał mi to jakoś rozłożyć na raty… - wyglądał na zakłopotanego.
Nic dziwnego. Dla niego taka kwota nie odznaczała kilku dni w warsztacie, ślęczenia nad papierami, czy konieczności pogadania z upierdliwymi rodzicami. On sam nie miał ochoty zastanawiać się nad tym, co oznaczała. Ani przez chwilę.
- Pomagam psu, a nie tobie. Dogadam się z nim jakoś.
- Ale przecież…
- Maia, dość. Koniec tematu. Pies jest mój, odpowiedzialność jest moja. Wracasz ze mną, czy na piechotę?
- Z tobą, jeśli mogę? – chłopak patrzył na niego bez zrozumienia, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
- Możesz. No chodź, trzeba jeszcze pogadać z lekarzem naszego pupila. Może nawet pozwolą nam go zobaczyć.

Wracali nad ranem. Zmęczenie potęgowało odczuwanie chłodu świtającego dnia. O tej porze roku dni bywały gorące, ale nocą temperatura potrafiła spadać nawet o kilka stopni. Na zewnątrz wciąż było ciemno, a światło latarni rozbijało się w tysiące iskierek, monotonnie odbijających się od mokrej nawierzchni drogi. Wkrótce rozpadało się nie na żarty, więc starał się jechać ostrożnie. Miał dosyć wrażeń jak na jedną noc. Nadal nie odzywali się do siebie, choć w lusterku widział, że Maia uśmiechał się delikatnie, zapatrzony w szybę. Jego posklejane rzęsy przysłaniały zmęczone spojrzenie.
- Wszystko okej? – zapytał go.
Chłopak roześmiał się cicho. Jego śmiech bardziej przypominał szybki oddech, może lekkie prychnięcie, a jednak dało się w nim odczuć ulgę. Chyba rzeczywiście było lepiej.
- Jak go nazwiesz? Naprawdę go zatrzymasz? – dopytał.
Zastanowił się. Najchętniej nazwałby go Maią… Ale pies był psem, więc nie zamierzał robić mu takiej samej krzywdy, jaką z jakiegoś powodu czynił sobie prawdziwy Maia.
- Może Mickey?
- Mike i Mickey. Pasuje idealnie – stwierdził chłopak z sarkastycznym parsknięciem.
Nareszcie na niego spojrzał, i chyba po raz pierwszy w życiu było to spojrzenie pełne ciepła i wdzięczności. Nie czaiła się za nim wrogość ani zwyczajowy brak zaufania. Mike pomyślał, że chciałby by Maia już zawsze spoglądał na niego w taki właśnie sposób.
I Maia… – dodał w myślach, doskonale zdając sobie sprawę z niedorzeczności tej sytuacji. Po takim podsumowaniu sam wykrzywił usta w uśmiechu. Rzeczywiście. Idealnie.

2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, słodko widać że Michael się zmienia na lepsze i tak okazał wsparcie, coś mi się zdaje, że nic nie mają i błądzą a po prostu chcą aby spanikował i się przyznał lub zrobił błąd...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    fantastycznie, widać tutaj że Michael zmienia się na lepsze i okazał wsparcie, coś mi się zdaje, że nic nie mają naprawdę i błądzą, po prostu chcą aby spanikował i się przyznał lub zrobił jakiś błąd...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...