Najgorszy cz.11

Rany jak ja dawno nie wrzuciłam nic... Przepraszam i już się poprawiam.
Oby dłuższy fragment zrekompensował tak długie czekanie.
Życzę miłego dnia wszystkim :)

PS: Swoją drogą poprawiam się drugi raz, bo jestem ostatnio taka ogarnięta, że wkleiłam Wam kawałek z właściwej strony, ale z nowego opowiadania xD I tak sobie sprawdzam, że mi coś tytuł nie leży... Aj... To podobno wina hormonów. Tak właśnie się tłumaczyłam jak zaniosłam szczotkę do włosów do kuchni, a potem jej szukałam. Ja się któregoś dnia zabiję przez przypadek.

-.-.-.-.-.-.-.-

*

            Odwiedzał Maię codziennie od kilku dni, stale wymyślając nowe wymówki, mające usprawiedliwić jego rzekomy brak popędu. Raz był przeziębiony, innym razem nie mógł się skupić, bo frasowały go zajęcia na uczelni, jeszcze innym miał poważną migrenę. Za to jego chłopak przytomnie zauważał, że niektóre aktywności, które wymyślał w tak zwanym zastępstwie, były znacznie bardziej męczące od seksu.
Jak na przykład wczoraj, kiedy zaciągnął go na ściankę wspinaczkową, bo sam miał na to od dłuższego czasu ochotę.
            Pomysł okazał się być wprost rewelacyjny, bo pozwalał na bezkonfliktowe dotykanie Mai. Przynajmniej w tych miejscach, w których należało poprawić paski zabezpieczające. Raz nawet złapał go w locie, zamiast po prostu zaasekurować liną. Maia spadał z niewielkiej wysokości, a Mike poczuł nagłą chęć na nieco więcej czułości.
Spokojniejsze wieczory spędzali na wycieczkach z Mickey’em, albo przejażdżkach nocnymi ulicami miasta. Mike widział, że jego sąsiad już dawno odgadł, co kryło się za jego przebiegłym, jakże zawoalowanym zachowaniem, ale przestał komentować to na głos. Owszem, nadal dawał mu odczuć, że nie podoba mu się robienie z niego idioty, choćby wtedy, kiedy dręczył Michaela, usilnie go pobudzając - ale powoli zaczynał się przyzwyczajać do jego towarzystwa. Było coraz lepiej.
Maia okazywał się być naprawdę interesującą osobą. Miał ogromną wiedzę na zupełnie dziwne tematy. Pamiętał na przykład rozwinięcie liczby pi, aż do piętnastego miejsca po przecinku (o czym Mike przekonał się, potrzebując na szybko obliczyć pole powierzchni koła na obrus dla matki), potrafił wyrecytować ulubione wiersze, nawet jeśli były długie na kilka stron, a film Pulp Fiction, znał tak dobrze, że obudzony w środku nocy, byłby w stanie opowiedzieć co aktorzy mieli na sobie w poszczególnych scenach. Co niedziela chodził do kościoła, ale tylko po to, żeby wrzucić dwudziestodolarowy banknot żebrzącemu tam starszemu mężczyźnie (sam był przecież zupełnie niewierzący), i za nic nie chciał się przyznać, dlaczego podczas jednej soboty, spędził pół przedpołudnia na robieniu zwierzątek z balonów, plując się, że dla Mike’a może zrobić jedynie pytona z prezerwatywy. No i cóż z tego, nawet takim prezentem by nie pogardził.
Towarzystwo chłopaka było przyjemne i totalnie naturalne, a już najlepsza była swoboda, jaką przy nim odczuwał. Przy nikim innym nie mógłby po prostu siedzieć przy kawie i gapić się w okno, bez wyrzutów sumienia, że nie ciągnie konwersacji, zabawiając towarzysza. Maia w tym czasie spokojnie zaciągał się papierosem, często ze słuchawkami na uszach, kiwając się w przód i w tył do rytmu, a Mike choćby czytał, co jakiś czas dawał odpocząć oczom, kładąc wzrok na jego pięknej twarzy.
Wszystkie te momenty składały się na najlepszy czas, jaki dotąd miał u boku drugiej osoby. Owszem, nadal borykał się z nieufnością Mai. Momentami zdawało się, jakby chłopak przypominał sobie, że przecież powinien być kąśliwy i zachowawczy, choć coraz częściej o tym zapominał, dając ponieść się relacji z nowym, acz od jakiegoś czasu, stałym towarzystwem w postaci osoby Michaela.
            Poważniejszy problem, Mike odkrył na początku trzeciego tygodnia swojej misji. Konkretnie odkrył go na koncie i nagle naprawdę ucieszył się, że dostawał z uczelni nadprogramowe zlecenia od posiadających swoje kancelarie profesorów, bo chociaż nie przepadał za usilnym wciskaniem go w prawnicze buty, to tylko dzięki temu nie musiał prosić ojca o kasę, bo pieniądze z warsztatu znowu miały opóźnienie. Tym większe, odkąd Brad zupełnie olał biznes.
Mike miał coraz mniej czasu, bo każdą wolną chwilę poświęcał Mai, a biedny Joe starał się to wszystko dźwigać na własnych, przeciążonych ślubem i weselem barkach. Naprawdę będzie musiał pomyśleć nad jakimś długofalowym rozwiązaniem, bo teraz miewał wrażenie, że wystarczyłoby lekko dmuchnąć i cała ta machina roztrzaskałaby się w drobny mak, a za nic w świecie nie zamierzał pozwolić, by Maia wrócił do swojego zajęcia.
            Najgorsze było to, że choć umawiał się z nim codziennie, a Maia wreszcie przestał się przed tym bronić, to niektórzy jego stali bywalcy mieli jeszcze większy problem od niego, żeby pogodzić się z brakiem dostępności chłopaka. Nachodzili go, pytali, kiedy wreszcie będzie miał czas. Byli tacy, którzy chcieli płacić z góry za samą datę w kalendarzu. Mike na samą myśl dostawał piany. No i nadszedł w końcu ten dzień, w którym naprawdę nie miał czasu. Popołudniem musiał zajrzeć do warsztatu, bo Joe chociaż wychodził z siebie i stawał obok, nie był w stanie wyrobić się na obiecany i zapłacony termin naprawy wozu, więc tym razem po prostu musiał mu pomóc.
            Zaraz po zajęciach na szybko wyszedł z Mickey’em. Nieco nerwowo, kilka razy rzucił gumową piłką, po to by pół godziny później odprowadzić niepocieszonego, spragnionego dłuższej zabawy zwierza do domu.
            - Wybacz stary, wynagrodzę ci to następnym razem – wytłumaczył się zamykając drzwi. Chciał jeszcze wstąpić do Mai. Odwrócił się i zapukał do drzwi naprzeciwko.
            - O tej porze? Zwykle przychodzisz później – zdziwił się chłopak. – Wchodzisz, czy gdzieś idziemy?
            - Nie mogę dzisiaj zostać – jęknął. – Muszę jechać do pracy i pewnie będę tam siedział do nocy. Inaczej Joe mnie zajebie.
            - Więc czemu tu jesteś? Mogłeś powiedzieć wcześniej…
            - Żebyś miał wolny wieczór?
            - Na przykład.
            - Nie masz wolnego wieczoru, przecież się umówiliśmy.
            - Ale właśnie informujesz mnie, że nic z tego. Jasne, to przecież normalnie, tylko na przyszłość dawaj znać wcześniej.
            Mike wyciągnął przeznaczone na ten wieczór pieniądze.
            - Dzisiaj też jesteś mój – powiedział szeptem, aby jego głos nie odbijał się mocniej od ścian korytarza. – Po prostu nie będzie mnie tuż obok, ale jesteś mój.
            Chłopak zmierzył go z trudną do rozszyfrowania miną.
            - Nie ma cię, to nie płacisz. To proste – warknął, po czym zamknął mu drzwi przed nosem.

            Zupełnie nie mógł się skoncentrować się na pracy. Joe, co raz wytykał mu jakieś błędy, aż wreszcie znużony nieobecnością przyjaciela, odwołał go do roli prostego pomocnika, podającego narzędzia. Do domu nie pozwolił mu wrócić, bo podobno obecność Michaela podnosiła go na duchu. Tymczasem Mike zupełnie nie radził sobie z próbą wyzbycia się obrazu rozczarowanej miny Mai sprzed oczu. Właściwie to nawet nie był do końca pewny, jakie emocje wyrażała. Czyżby złość? Chłopak wyglądał tak, jakby Mike potwierdził jakieś jego przypuszczenia, i to raczej te negatywne. Jakby spełnił jakieś jego obawy… Z tego wszystkiego, właśnie to było najgorsze do przetrawienia.
Przecież chciał zapłacić… Zresztą nieważne, i tak planował zrobić to jutro. Nie odpuści mu tak łatwo, tym bardziej skoro wiedział o kłopotach finansowych chłopaka. A może zupełnie źle to odebrał? Może Maia po prostu polubił jego towarzystwo? Czy to w ogóle było możliwe? Tylko, czy wtedy widziałby w jego oczach rozczarowanie? Z tego wszystkiego zwyczajnie rozbolała go głowa. Z nerwów zaczął obgryzać wnętrza policzków, choć nie robił tego od dziecka.
            - Ziemia do Michaela Batesa! Klucz! Śruba! Halo, słyszysz mnie w ogóle? – dobiegł go przytłumiony głos przyjaciela.
            Mike rzucił bezradne spojrzenie porozkładanym przed sobą kompletom kluczy i śrubokrętów.
            - Eee… Który miał być? – zapytał, wiedząc, że tę informację na pewno już otrzymał. Zapewne nie raz, wnioskując z miny Joe.
            - Dobra… – zaczął chłopak, ściągając uwalane smarem rękawice. – Miejmy to za sobą. Gadaj. Co się stało? – Joe usiadł przed nim po turecku, ze znudzoną miną podpierając policzek.
            - W sumie to nic. W tym problem – westchnął.
            - Czyli co, nie poruchałeś i stąd tyle zamieszania?
            - Nawet sobie nie wyobrażasz…! Ale tym razem nie o to chodzi. Po prostu… Myślę o nim… Nie uprzedziłem go, że dzisiaj pracuję i… chyba był zły.
            - Zaraz, ty kurwa o mówisz… o nim?!
            - O nim.
            - O mniejszym Michaelu? – dopytał, podśmiechując się z kumpla.
            - O Mai. Tak.
            Chłopak wyglądał jakby gwiazdka przyszła wcześniej. Aż poczerwieniał, żeby zdusić śmiech.
            - Jezu, ale cię wzięło – zachichotał. – Dobra, to spierdalaj do domu, nie? Ogarnę sam – powiedział mu bez chwili wahania.
            - Ale jak to…? Przecież jest jeszcze tyle roboty…
            - Ogarnę! I tak tylko przeszkadzasz. Leć do tej swojej panienki – rzucił wesoło.
            Mike podniósł się natychmiast.
            - Poważnie? – upewnił się w euforii.
            - Taa, idź zanim się rozmyślę. I wisisz mi piwo – krzyknął za nim. – Albo trzy! I fajki!!!

Wracał z wyrzutem na sumieniu, ale z przyjemną ulgą na duchu. Jasne, na dłuższą metę nie dało się tego ciągnąć w taki sposób. Oczywiście, Mike zdawał sobie sprawę z tego, że będzie musiał skuteczniej poszukać złotego środka, by pogodzić obowiązki ze swoją nową codziennością, ale co tu dużo mówić - na chwilę obecną, jego umysł wykonywał rytualny taniec szczęścia, na samą myśl o spędzeniu kolejnego wieczora u boku Mai. 
Doszedł do wniosku, że nie będzie nawet wracał do siebie, tylko od razu wpadnie do sąsiada. Najwyżej go wyrzuci, a co tam. Tyle, że patrząc na sprawę zupełnie realnie, niby czym miałby być zajęty? Maia sprzątał ostatnim razem, kiedy Mike odwiedził go z detergentem, wiadrem i ścierkami, po czym zagonił go do pomocy. Chodził obrażony przez pół dnia, ale ostatecznie chyba nawet cieszył się z efektu. Dobrze, bo Mike cieszył się bardzo. Dzięki temu, przynajmniej miał okazję dowiedzieć się, gdzie w domu Mai szukać kawy czy herbaty. Teraz nie potrzebował do tego kompasu ani mapy.
Tak czy inaczej, Maia sam od siebie nieszczególnie znajdował sens w obowiązkach domowych. Jeśli faktycznie nie miał czasu, to bardziej prawdopodobnym było spotkać go poza domem. Na przykład w Saint Louis. Nie zaszkodziło sprawdzić. Być może tego dnia zwyczajnie się lenił.
Przez klatkę przeszedł tak szybko, jak gdyby unosił się nad ziemią. Czuł się tak, jakby prawie teleportował się pod drzwi Mai, zupełnie nie rejestrując drogi powrotnej z warsztatu. Zastukał kilkukrotnie, a później doznał najgorszego déjà vu w życiu.
Drzwi otworzył mu nie Maia, a zupełnie obcy mężczyzna, wyglądający jakby bardzo mu się spieszyło. Dzięki temu do Mike'a dotarło, że drzwi wcale nie zostały otworzone dla niego, tylko przez tego osobnika właśnie, który tak prędko wychodził.
Momentalnie zrobiło mu się niedobrze. Dwie godziny. Może trzy. I wszystkie jego starania szlag trafił. Wszystko na marne. Ciężar bolesnej świadomości spadł na niego jak grom z jasnego nieba. Mai naprawdę nie zależało. Był dla niego tylko jednym z wielu i najwyraźniej mógł go zastąpić każdy. Właściwie nawet zdziwił się, że to odkrycie szokowało go, aż tak bardzo. Przecież Maia ciągle mu o tym przypominał, a on idiota traktował te słowa, jak zwykłe złośliwości czy żarty.
Facet minął go, a tuż za nim wyłonił się jakby nieco poirytowany Maia. Mike nadal nie mógł zdobyć się na jakikolwiek ruch, więc ich oczy spotkały się ze sobą - co w tej sytuacji było już nieuniknione - tym samym powodując kolejną falę próżni w płucach Michaela. Momentalnie pociemniało mu przed oczami, a stawy w kolanach zdały się zmięknąć, zupełnie jakby zamieniały się w gąbki. W spojrzeniu swojego sąsiada dopatrzył się oznak spłoszenia, może wręcz strachu. Ciekawe jakie emocje rysowały się na jego twarzy.
- Mike...? – odezwał się cicho chłopak.
Był zaskoczony. W Michaelu wywróciły się wnętrzności. Nie był w stanie dłużej na niego patrzeć. Nie chciał, by go takim widział. Maia nie był mu nic winny, nie miał prawa czynić mu wyrzutów ani stawiać go w niezręcznej sytuacji. To co się z nim działo, było tylko i wyłącznie jego problemem i sam musiał go jakoś zgryźć. Odwrócił się na pięcie i czym prędzej zamknął we wnętrzu własnego mieszkania.
Gdy tylko został sam, resztka kontroli jaka trzymała go w ryzach, ulotniła się wątłym oparem, a on popłakał się jak dziecko. Zsunął się plecami po drzwiach i po prostu rozwył w progu. Nawet Mickey podbiegł do niego, lecz tym razem nie skakał radośnie, jak to miał w zwyczaju. Zdawało się, jakby rozumiał, że nie na to była pora. Położył się obok swojego pana, wciskając mu zimny nos w dłonie. Zaskomlał, zapewne chcąc uzyskać choć odrobinę więcej atencji, a gdy Mike wczepił się w niego, jak w maskotkę, ochoczo pozwolił mu przysunąć do siebie mokrą od łez twarz.
Między uszami odbijały mu się powtarzane niczym echo, słowa Joe. Rzeczywiście, czego on się spodziewał. Maia był kim był. Na pewno ciężko było liczyć na szczęśliwe zakończenie takiej relacji. Ale nadal bolało... Logiczne tłumaczenie nie miało tu racji bytu. Mike przekonał się na własnej skórze, że czuł różnicę - w kurwę wielką różnicę - pomiędzy świadomością, że Maia spał wcześniej z mnóstwem różnych mężczyzn, a tym, że zrobił to teraz. I nie miało znaczenia, że ten facet był tylko jeden. W sercu Michaela, Maia już dawno stał się tym jedynym. Po prostu naiwnie wierzył, że to wystarczało.
Należało zastanowić się nad tym co dalej, bo bez względu na wszystko, nie potrafił i nawet nie chciał próbować myśleć o tym, żeby się z nim więcej nie spotykać. Nie miał pojęcia, jak trafić do serca Mai, ale nie zamierzał się poddawać.

Wziął szybki prysznic i wrócił do Joe. Chłopak zdziwił się, gdy tak szybko zobaczył go z powrotem, ale chyba uznał - całkiem słusznie zresztą - że lepiej było nie pytać. Zabawne, że tym razem praca szła mu niespodziewanie sprawnie. Szybko odrobił się, że swoją częścią, a nawet został, by pomóc przyjacielowi z tą jego - zdecydowanie gorszą. 
Kiedy obaj mieli już serdecznie dosyć, uznali, że dobrym pomysłem będzie przepicie przynajmniej części posiadanej gotówki w ich ulubionym pubie. Joe nadal nie pytał, zwyczajnie musiał wiedzieć, że coś było na rzeczy. W końcu znał Michaela nie od wczoraj.

Grudzień okazał się jako klasycznie zimny i mniej klasycznie, mocno deszczowy. Jadąc na zajęcia, błogosławił ogrzewanie w samochodzie, bowiem temperatury dawno nie spadły tak nisko, by musiał myśleć o permanentnej wymianie garderoby. Owszem, jego barki osłaniała cieplejsza marynarka, ale do komfortu puchowej kurtki było jej jeszcze daleko.
Jechał bardzo wcześnie, więc na zewnątrz wciąż było ciemno, chociaż szarość dnia powoli rozrzedzała czerń. Nie spał za dobrze. Generalnie nie spał prawie w ogóle, więc gdy tylko uznał, że może wyprowadzić Mickey’a i zakończyć swoje katusze, uczynił to niezwłocznie.
Mokre ulice, mijane reklamy i świetliste neony - wszystko to zlewało się w jedną, rozmazaną smugę kolorów i cieni. Migoczące światełka, mające przykuwać wzrok, w istocie odstręczały, kierując uwagę kierowcy w stronę małego parku przy Stuart Street. Mike poważnie żałował, że nie mógł zabrać Mickey’a ze sobą. Może na uczelni nudziłby w podobnym stopniu jak w domu, ale przynajmniej nie byłby sam, biedaczek. Następnym razem, koniecznie zabierze go ze sobą do warsztatu. Joe przyda się odrobina fachowej pomocy.
Uczelnia - na której zjawiał się codziennie rano tylko po to, by zaliczyć niezbędne minimum, potrzebne do usatysfakcjonowania ojca - znajdowała się w bezpośrednim pobliżu jednej z głównych ulic miasta, choć dla niewtajemniczonych, była dość skutecznie ukryta za pełnym zieleni skwerem i pokaźną, reprezentacyjną fontanną. Miejsce o dobrej renomie, atrakcyjnym położeniu i jednocześnie urokliwej powierzchowności. Mike przewrócił oczami, sprawdzając na planie, gdzie powinien udać się na najbliższe zajęcia.
Nie miał kaca, a jednak tego dnia trochę gorzej mu się myślało. Szkoda, że powolniejszy proces przesuwania trybików, nie działał przy próbie wyrzucenia z głowy dwóch, największych zmartwień Michaela. Policji i Mai. Temat Mai był od wczoraj wyjątkowo wrażliwy, więc automatycznie skupiał się na przesłuchaniach i zbliżającym się - coraz prędzej, niestety - ryzyku postawienia go w stan oskarżenia. Być może tak by było nawet lepiej, ale w końcu zadecydował się pomówić z profesorem Hawkiem.
Odsiedział, ile musiał, odpowiedział na kilka podchwytliwych pytań na niezapowiedzianym teście z prawa podatkowego, a później prawie przespał wykład z ekonomii.
Profesora nie zastał w jego gabinecie, co kazało mu przypuszczać, że jeszcze nie zakończył swoich zajęć. Mike wiedział, że i tak będzie musiał iść do biblioteki, żeby przygotować się do bieżących zajęć, ale obawiał się rozminąć z prowadzącym, więc postanowił zaczekać. Dobrze zrobił, ponieważ niecałych dwadzieścia minut później, Richard Hawke osobiście zganił go za opieranie się o jego pięknie grawerowaną tabliczkę z nazwiskiem.
- Co cię do mnie sprowadza, Michaelu? – zapytał mężczyzna, zapraszając go do środka.
- Pan profesor zapewne się domyśla. Nie tak dawno temu poruszaliśmy ten temat, w podobnych okolicznościach – odparł, zajmując miejsce interesanta, tuż przed biurkiem.
Profesor enigmatycznie uśmiechnął się pod wąsem.
- Domyślam się, to prawda, jednak wolałbym usłyszeć twoją konkretną odpowiedź. Najlepiej zawierającą obrazowe szczegóły. Co takiego się wydarzyło? Uprzednio odniosłem wrażenie, że zgłosisz się do mnie jedynie w ostateczności. Noszę się z nadzieją, że nie zostałeś do niej doprowadzony?
Profesor nie zajął swojego miejsca, co z kolei wprawiło Mike’a w lekkie zakłopotanie. Nie był pewien czy sam nie powinien wstać. Mężczyzna stanął przy oknie, oparł się o parapet i wyjrzał na zewnątrz, ostrożnie poruszając na boki swoimi długimi wąsami, w szpakowatym kolorze. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał.
- Wydaje mi się, że powinienem być z panem profesorem szczery…
- Kiedy jesteśmy sami, zwracaj się do mnie po imieniu. Znasz je, prawda? Tak będzie prościej – wtrącił mężczyzna.
- Tak, prof… Dobrze, Richardzie. – Mike wzdrygnął się odrobinę, nieprzyzwyczajony do takiej poufałości. - Policja ma wszelkie prawa przypuszczać, że byłem zamieszany w sprawę, którą sprawdzają. Obawiam się, że mają świadka, którego dobrze znam, a co gorsza ten świadek ma… zupełnie dogodne możliwości przedstawienia i wykazania mojej winy, choć zapewne nie bez obciążania samego siebie. Nie wyobrażam sobie, bym w takiej sytuacji był w stanie bronić mojej wersji. Zastanawiam się nad ugodą, ale nie chciałbym donosić na bliskich znajomych, a tego zapewne będzie wymagało rozwiązanie polubowne.
Bez względu na to, że prawdopodobnie wszyscy i tak znienawidzą mnie, kiedy dowiedzą się o Mai – pomyślał.
- Musisz wiedzieć, Michaelu, że niedawno otrzymałem na pocztę elektroniczną dość interesującą wiadomość. – Profesor, wyciągnął z pokrowca swój wiekowy, kanciasty laptop i zaczął go uruchamiać. – Wydaje mi się, że jej treść może nieco zweryfikować twoją wiedzę na temat świadka, którego policja rzekomo posiada.
Michael przysunął się w fotelu tak blisko, jak tylko mógł, żeby nie zlecieć tyłkiem na parkiet. Zacisnął na kolanach spocone z nerwów dłonie i wbił wzrok w urządzenie. Po kilku chwilach, profesor odwrócił komputer ekranem w jego stronę, tak aby mógł przeczytać treść wspomnianego e-maila.

Słyszałem, że pomagasz Mike’owi. Piszę to, bo sam nie chcę mieć z tym pierdolonym pedałem nic wspólnego, ale raczej nie chcę, żeby poszedł za kratki.
Facet, który go wsypał to Stan Tryon. Niech się nie boi, ogarnę go, żeby wycofał zeznania. Niech tylko więcej nie wcina się w nasze forum i niech nie pokazuje się z tą swoją szmatą publicznie. Mam nadzieję, że została mu chociaż odrobina godności. Policję ma z głowy.
B.

Mike odczytał tę wiadomość kilka razy, ale nadal nie był w stanie uwierzyć w to co widział. Brad? Czy to prawda, czy może kolejna prowokacja? Na samo wspomnienie o nim zacisnął zęby w gniewie. Nie chciał jego pomocy.
- Abstrahując od formy tej wiadomości - zaczął profesor. – Być może jest prawdą, że twój problem został rozwiązany. Jeśli jednak tak się nie stało… Przepraszam za bezpośredniość, ale cytując ów dzieło, na które patrzysz… Czy to prawda, że jesteś – profesor odkaszlnął znacząco - „pierdolonym pedałem”?
- Tak, to prawda – przyznał bez cienia oporu.
- Czy więc twój chłopak, byłby skłonny - oczywiście tylko w razie absolutnej konieczności - zeznawać? Nie mam tutaj na myśli realnego sprawiania mu większych kłopotów, po prostu można uczynić z tego linię obrony. Trudno wyobrazić sobie zadeklarowanego geja, z twoimi zarzutami – wyjaśnił.
- Nie mam chłopaka – bąknął Mike.
- Przepraszam, czytając tę wiadomość odniosłem inne wrażenie, stąd moje przypuszczenie.
- Nie mam, jeszcze. Mam nadzieję, że to się zmieni – sprostował.
Profesor uśmiechnął się delikatnie.
- Będę trzymał kciuki. Przyznasz Michaelu, że życie jest zabawne, prawda? – zapytał retorycznie.
Mike chyba rozumiał, co Hawke miał na myśli. Jego przypadek był wręcz karykaturalny. Skinął głową z krzywą miną.
– Być może zastanawiasz się, dlaczego w ogóle zainteresował mnie twój przypadek? To chyba dobry moment na pewne wyjaśnienia. Otóż kiedyś, dawno temu, znałem się z twoim ojcem. Jeszcze w czasach jego młodości, a i ja nie byłem wtedy tak stary, jak jestem teraz – powiedział głosem lektora z bajek dla dzieci. - Jestem przekonany, że to kim jesteś, czy jak się wydaje, to kim byłeś, aż do tej pory, w pełni zawdzięczasz jego problemom i kompleksom. Niestety.
Mike zmarszczył brwi zastanawiając się co u licha profesor mógł mieć na myśli.
– Nie chcę tutaj podejmować tematu, ale cieszę się, że mimo wszystko, dojrzałeś do tego, by samemu odpowiadać za własny światopogląd. Oby tobie wystarczyło odwagi. Tak… - urwał, podchodząc do kącika kuchennego, w którym trzymał czajnik i filiżanki. – Jak powiedziałem, w razie konieczności, wybronimy cię, tak czy inaczej. Nie próbuj robić za chłopca do bicia, idąc na ugodę. Nie zmienisz tym konsekwencji swoich czynów, a jedynie zmarnujesz swoje możliwości.
- Czy ja dobrze rozumiem? Mój ojciec i pan…? Nie jestem pewien jak powinienem interpretować… - zająknął się wyraźnie zawstydzony.
- Na boga! Nie! – zachichotał mężczyzna. - Jestem szczęśliwy u boku swojej żony – dodał. - Ale przyznaję, że bardzo lubiłem twojego ojca. Jako towarzysza rozmów - podkreślił. – Niegdyś wiele ze sobą rozmawialiśmy. Niestety później Steven zbyt mocno krępował się swojej otwartości względem mojej osoby, by kontynuować tę znajomość.
- Przepraszam, ale nie wiem co odpowiedzieć – stwierdził Mike. – Myślę, że osobiste sprawy mojego ojca, powinny pozostać osobiste. Wątpię by chciał się nimi dzielić ze mną.
W tym przypadku, szczerość chyba nie była najlepszym wyjściem. Nie chciał dowiedzieć się nagle, że źródłem małżeńskich kłopotów jego rodziców mogło być… coś dziwnego. Nie, zdecydowanie nie był gotów na podobne rewelacje. Miał swoje problemy, i to nimi zamierzał zająć się w pierwszej kolejności.
Wizyta u profesora nie przebiegła dokładnie w taki sposób, w jaki by się tego spodziewał, ale mimo wszystko, pozwoliła mu mieć nadzieję, że sytuacja nie była zupełnie beznadziejna. Bez względu na to co czuł względem Brada i co najwyraźniej Brad odwzajemniał, wyglądało na to, że chłopak uratował mu tyłek. Palant. Kurwa, zjebać tyle lat znajomości… A przecież Mike wiedział najlepiej, że przyjdzie mu zaliczyć jeszcze co najmniej kilka podobnych rozstań. Nie spodziewał się, by którykolwiek z jego kumpli, miał zareagować pozytywnie na jego tęczowy coming out. Chociaż, nie spodziewał się tego po Joe, a jednak ostatecznie przyjaciel wcale go nie olał.

Z biblioteki wyszedł z kilkoma książkami prawniczymi, ale najbardziej cieszył się z upolowanego kryminału. Sądząc po przestudiowanym naprędce opisie, zapowiadał się całkiem nieźle, więc Mike liczył na to, że jego podświadomość odnajdzie w nim drogę ucieczki przed miejscem, do którego bez przerwy uciekała.
Trochę później zdzwonił się z Angie i razem odbyli przydługi spacer do parku, z uszczęśliwionym taką okolicznością Mickey’em. Dziewczyna opowiadała mu o swoim nowopoznanym „koledze”, a on jako przedstawiciel męskiego gatunku, co rusz musiał przedstawiać swoją interpretację dla zachowań tego biedaka. Dobrze, że przynajmniej pies zajmował An na tyle, by odpuściła mu pytania o jego życie prywatne. Rozmowa o jej sprawach, przyjemnie odwracała uwagę, a ponieważ życzył jej jak najlepiej, starał się angażować, by dziewczyna nie czuła się lekceważona. Dość szybko okazało się, że niestety nadal mieli wspólne problemy.
Angelina przyznała mu się, że dzwonił do niej Steven, wypytując o ich najbliższe plany na przyszłość.
Dziewczyna obawiała się przyznać, że od dawna nie byli razem, ponieważ dobrze znała jego ojca, a tym samym nie chciała dokładać Mike’owi kłopotów. Słusznie założyła, że nie spieszyło mu się do etapu wychodzenia z szafy przed rodzicami. A przecież poza faktem, że jej były chłopak okazał się być gejem, układało im się dobrze. Teoretycznie nie mieli powodów do zerwania. Samemu ciężko byłoby mu wymyśleć wiarygodną wymówkę.
Z tego co dowiedział się wcześniej, wynikało, że ojciec powinien zrozumieć go lepiej, niż wszyscy inni. Doświadczenie natomiast podpowiadało, że zdecydowanie nie warto było liczyć na coś, co z definicji równało się cudowi.

Dochodziła szesnasta, a więc pora, o której w ciągu ostatnich dni, regularnie bywał u Mai. Tego dnia nie umawiali się z oczywistych względów. Nawet nie było okazji. A jednak, po spotkaniu z An, nabrał przekonania, że naprawdę chciał spędzić to paskudne, pochmurne popołudnie w jego towarzystwie.
Zamówił taksówkę dla Angie, Mickey’a odstawił do domu i po raz kolejny skonfrontował się z paskudnymi drzwiami spod numeru trzeciego.
Zastukał może raz, a te odskoczyły, natychmiast otwarte.
- Jesteś jednak…! – przywitały go pełne ulgi słowa chłopaka.
Wyglądał jakby na niego czekał. Trochę tak, a trochę nie. W każdym razie, domowe, powyciągane ciuchy i brak makijażu wskazywały na to, że był sam, a także na to, że był gotów zobaczyć się z nim. W towarzystwie Michaela, chłopak coraz częściej nosił się bardziej, jak na nastolatka przystało - nieco mniej, jak na ostentacyjnego pedała. Była to przyjemna zmiana. Mike’owi zdecydowanie mocniej przypadało do gustu to męskie wydanie Mai. Był w nim tak pociągający, że skupiał jego uwagę w kompletnych stu procentach.
- Mogę? Nie byliśmy umówieni, ale jeśli masz czas…? – odparł, siląc się na obojętność.
- Tak! – Maia odsunął się z progu, robiąc mu miejsce. – Co chciałbyś robić? – zapytał natychmiast. – Zrobić ci kawę?
- Dzięki, nie trzeba.
Odrobinę zdziwił się na tę nienaturalną dla Mai grzeczność. Pieniądze od razu położył na szafce. Ten etap chciał mieć z głowy od razu.
– Nie mam na nic ochoty. Dosłownie. To znaczy… Zabrałem kryminał. Nie chcę rozmawiać, przepraszam, mam gorszy dzień. Posiedzisz obok mnie?
Chłopak zmierzył go uważnym, ocierającym się o obawę spojrzeniem. Owszem, Mike robił co mógł, by nie okazywać mu swojego zawodu, ale chyba nie potrafił tak skutecznie odciąć się od emocji, by nie było tego widać.
- W porządku, chodź – skinął Maia.
Poprowadził go do sypialni. Na łóżko zarzucił nakrycie, a z fotela podniósł miękki koc, którym owinął się, jak kokonem.
- Siadasz? – zapytał.
No więc usadowił się pod ścianą, a Maia w tym czasie schylił się do szafki pod biurkiem, by wyciągnąć z niej jakieś opasłe tomiszcze w twardej oprawie. Chłopak przysiadł tuż obok, zarzucił koc również na Michaela, po czym spokojnie otworzył swoją książkę w zaznaczonym miejscu.
Mike nie odezwał się więcej.
Maia próbował, ale szybko pojął, że to bezcelowe.
Minuty mijały wolno, jak na wykładzie z filozofii, a musiała upłynąć jeszcze przynajmniej godzina, nim skupił się na swoim kryminale odrobinę bardziej niż na ciepłym udzie Mai, stykającym się z jego nogą przez kilkuwarstwową przeszkodę w postaci ubrań i koca.

Siedzieli w ciszy, z wolna zakłócanej grudniowym szumem wiatru, dobiegającym ich zza okna. Głowa Mai mimowolnie opadła na jego spięte ramię, co normalnie byłoby niezwykle przyjemne, ale tego dnia niepotrzebne, bo tylko podkreślało żałosną sytuację z jaką borykał się Mike. Pozwolił mu na to, jakżeby inaczej, ale przez to kryminał ponownie przestał być wciągający. Fabuła stała się mało ważna, ofiara mało realistyczna, a główny zbrodniarz mało tajemniczy. Rozchylone usta Mai i jego nieporuszające się pod powiekami źrenice, od dłużej chwili utkwione w jednym punkcie, znacznie skuteczniej przykuwały jego uwagę.
- Mike...? - zaczął po raz trzeci, zauważając spojrzenie.
- Hmm? – mruknął niechętnie. Nie chciał po raz kolejny powtórzyć, że nagła ochota na rozmowy wcale go nie naszła.
Chłopak spojrzał na niego, zamknął swoją książkę i nim Mike zdążył się zorientować, usiadł na nim okrakiem. Zacisnął uda dość mocno, tak by nie był w stanie go zrzucić, choć Michael tak naprawdę wcale nie próbował, zwyczajnie kompletnie nie spodziewając się tego typu zachowania. Zamarł w bezruchu, pozwalając, by chłopak swobodnie zakleszczył jego twarz w swoich drobnych, przyjemnie chłodnych dłoniach.
- Co robisz…? – wyseplenił, siłą pozbawiony mimiki ust i policzków.
W odpowiedzi Maia nachylił się do niego, wyrównując poziom ich wzroku. Był tak blisko, że Mike widział pojedyncze włókno kurzu, które osadziło się na jego gęstych rzęsach. Pięknych, czarnych, odbijających własne światło jego oczu, rzęsach.
- Nie spałem z nim. Pozbyłem się go praktycznie od razu. Miałeś szczęście trafić na pieprzone dziesięć minut jego całej obecności w tym budynku. Wczoraj byłem tylko twój. Tak samo jak przedwczoraj i jeszcze wcześniej. Przez ostatnie te dni. Rozumiesz? – wyartykułował jasno i wyraźnie, podkreślając z osobna prawie każde wypowiadane słowo.
Mike skinął głową, nie będąc w stanie odpowiedzieć nic mądrego.
- Nie spałem z nikim od tak dawna, że niedługo sam pójdę na dziwki – dodał. – Jak długo zamierzasz to ciągnąć, co?
- Nie wiem o czym mówisz – zaperzył się.
- Jutro jest środa.
- Twój wolny dzień… wiem – przytaknął.
- Przyjdź, albo ja przyjdę do ciebie.
Serce Mike’a zdawało się wyrwać z jego piersi, przebijając się za zewnątrz przez klatkę piersiową, gruchocząc kości żeber. Nagła euforia, podniecenie, nerwy i wciąż nie do końca przegnany niepokój, wszystko to składało się na cholerny koktajl Mołotowa w jego brzuchu.
- W twój wolny dzień…?
- Chcę się z tobą pieprzyć. I jeśli zamierzasz wydurniać się dłużej, to informuję cię, że ja jestem już u kresu.
Po tych słowach na ustach Michaela zagościł najszerszy uśmiech, na jaki pozwolił sobie od dawna. Co więcej, nie był to wcale uśmiech zamierzony, a ten zdradziecki, nieplanowany i kompletnie mimowolny, kipiący szczerością wyszczerz.
A jednak. Maia też go chciał.
– Bawi cię to?! Może jeszcze mam ci zapłacić? – zakpił chłopak.
Mike objął go mocno, w reakcji na co wbił mu palce pomiędzy żebra. Szybko skończyli przepychając się na łóżku.
- A ile byś dał? - zapytał, udając, że rozważa ofertę.
- Nie więcej, niż stówę. Jesteś okropny – rzucił Maia, wystawiając mu język.
- No nie wierzę! – zaśmiał się Mike. Przygwoździł chłopaka do łóżka, lecz kiedy zawisł tuż nad nim odrobinę się zawahał. – Pożałujesz tego – oznajmił mu.
Maia posłał mu rozochocone spojrzenie.
- Tak? No dalej, co mi zrobisz? – zapytał wyzywająco.
- Zostawię cię i przyjdę dopiero jutro - stwierdził.
- Hej! To już cios poniżej pasa! Dosłownie! - Kończąc zdanie, dwa palce wsunął mu za pasek spodni, i sugestywnie poruszył nimi na boki.
Chłopak przygryzł swoją pełną wargę, koloru sino-śliwkowego (w tej samej barwie odznaczały się jego paznokcie i żyły pod skórą), a Mike zapragnął tylko tego, by przyssać się niej już na zawsze. Wiedział doskonale, że jego sztywny penis wbijał się chłopakowi w udo, a Maia bynajmniej nie protestował.
- Nie mogę tak po prostu wykorzystać prawa do swojego ostatniego razu – szepnął oblizując wargi Mai. Zakończył przeciągłym pocałunkiem złożonym w samym kąciku jego ust. – Nie złamiesz mnie tak łatwo… - wymruczał mu w szyję. – Możesz sobie być najbardziej pociągającym facetem na świecie. Ja wytrzymam – stęknął głucho w jego kark.
Natychmiast wpił się w szyję chłopaka, całując przerywanie i przeciągle na zmianę. Szalał z pragnienia, a Maia wił się pod nim, coraz intensywniej ocierając się o jego ciało.
- Jeśli teraz wytrzymasz, to obrażę się bardzo poważnie.
Po tych słowach krzyknął niepohamowanie, w reakcji na zdecydowany, zaborczy dotyk Michaela.
- Tak? – zapytał, gdzieś poniżej jego obojczyka.
- Dokładnie tak… - westchnął w odpowiedzi.
Rozmowa zginęła w pospiesznych splotach stęsknionych dotyku rąk. Mike ostatecznie pozwolił Mai przejąć większą część kontroli, obawiając się przekroczyć tę niedopisaną granicę, której chłopak mógł nie chcieć przesuwać. Z tym. że sądząc po jego zachowaniu… nic nie wskazywało na to, by jego kochanek miał jakiekolwiek granice.
Zdarł z niego spodnie, kiedy tylko uzyskał swobodniejszy dostęp do bioder Michaela. Nie pozwalając mu na zmobilizowanie szarych komórek do wspólnego działania, od razu wziął jego penisa do gardła, po czym stęknął głośno, wsuwając sobie dłoń w bieliznę.
- N-nie… Maia… Chodź… - Pociągnął go na siłę z powrotem na wysokość swoich ust. – Nie chcę się spieszyć. Pozwól mi wytrzymać trochę dłużej niż pięć minut…
- Naprawdę podobam ci się, aż tak bardzo?
- Najbardziej – potwierdził tęsknie.
- Ale przecież jestem facetem – zauważył wyjątkowo samoświadomie.
Mike zaśmiał się cicho.
- Zauważyłem. To jeden z powodów, dla których mi się podobasz.
- Nie wierzę! – stwierdził butnie, przysiadając nagle z rękoma założonymi na piersi.
Mike otrząsnął się, jakby ktoś uderzył go w twarz.
- Co ty opowiadasz? Oczywiście, że mi się podobasz!
- Skoro podobam ci się, bo jestem facetem, to dalej - obciągnij mi - powiedział bez cienia skrępowania.
- C-co…?
- Weź mojego kutasa do ust. Possij go, poliż…
- Wiem na czym to polega!
- No to chyba sobie poradzisz…?
- Nie w tym rzecz!
- Powiedziałeś przed chwilą, że podoba ci się, że jestem facetem. Kłamałeś?
- Oczywiście, że nie!
Jakim cudem ta sytuacja stała się tak bardzo absurdalna? Niby kiedy z namiętnych objęć przeszli do TEGO? Bo Mike nie zdążył się zorientować.
– Nie wiem, czy dam radę… - przyznał.
Wstał z łóżka pod skupionym na nim, przytłaczającym spojrzeniem chłopaka. Maia mrużył oczy, jakby tym bardziej chciał dać mu do zrozumienia, iż wiedział, że Mike nie zdobędzie się na tak gejowski akt.
Bzdura. Dla niego zrobiłby wszystko.
- Rozbierz się – poprosił.
Chłopak zamrugał szybko, ale spełnił tę prośbę. Zdjął koszulkę, zsunął spodnie wraz z bielizną i rozsiadł się przed Mikiem okrakiem, wciąż uważnie go obserwując. Tym razem z wyraźnie większym zainteresowaniem.
On za to czuł, jak mocno trzęsły mu się ręce. Patrzył na Maię ze świadomością całej tej sytuacji, a za uszami słyszał wszystkie wyzwiska, jakimi dotąd nie miał oporów raczyć ludzi takich jak on. Czyli tak naprawdę… przecież takich samych, jak Mike.
Pedał, zboczeniec, dziwka, ciota.
Boże.
Pomyślał o sobie, a ten okrutny, do bólu szczery głos, odzywający się w najmniej odpowiednich momentach, wycedził bezlitośnie: hipokryta.
Pieprzony hipokryta. I niby jak Maia miał mu to wszystko wybaczyć? Niby jak miałby coś do niego poczuć? Bo co takiego zrobił, żeby mógł go polubić? Pomógł mu z psem? Na tym lista się kończyła. Może i pociągał go fizycznie, ale nie miał najmniejszych szans stać się dla niego kimś więcej.
Pierwsza łza spłynęła niezauważona. W reakcji na drugą, chłopak przed nim rozchylił usta w wyraźnym szoku. Po kolejnych kilku, zerwał się do niego.
- Mike, nie musisz, jeśli tak bardzo nie chcesz! Przecież ja się tylko zgrywałem! Nie musisz! Naprawdę! – powtarzał jak nakręcony.
W odpowiedzi tylko pokręcił głową.
- Nie o to chodzi…
- Serio przegiąłem. Wiem najlepiej jak to jest, nie chciałem cię do niczego zmuszać…
- Maia, przepraszam cię! Za wszystko. Za to jaki wcześniej dla ciebie byłem. Za to jaki byłem dla takich jak ty - jak ja! Bo ja też jestem taki… I doskonale o tym wiedziałem… - pociągnął nosem. – Nie, nie taki sam. Ty jesteś po stokroć lepszy ode mnie. Nie wiem, jak możesz na mnie patrzeć bez uprzedniej nienawiści. Zasłużyłem na nią… Kurwa…
- Mike, co ty tak właściwie pierdolisz? – przestraszył się wyraźnie.
- Kocham cię – wyrzucił z siebie, patrząc w głęboką, szarą połać oczu chłopaka.
Maia wyglądał jakby dostał w twarz.
- Że co?! - Poczucie winy wyraźnie wyparowało.
Scena stawała się coraz bardziej groteskowa. Maia siedział z gołym tyłkiem na rozwalonej narzucie na środku łóżka, z goleniami rozstawionymi na boki i z miną wyrażającą jedynie niedowierzanie, coraz śmielej nabierającą oznaki zdenerwowania i irytacji. Mike widział to wyraźnie. On sam, stał z zapewne czerwoną twarzą, bez koszuli, w rozpiętych spodniach, obsuniętych odrobinę na dupie. Patrzyli na siebie, budując jakąś cholerną barierę, a nim Mike zdołał się w tym wszystkim połapać, zdawało się, że wszystko spierdoli się jak zawsze.
- Kocham cię, Michael. Maia… Chce z tobą być! Chcę byś ty był mój i ja chcę należeć do ciebie. Nie mam pojęcia jak mam sprawić, byś poczuł do mnie cokolwiek podobnego. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe, zważywszy na to jakim chujem dla ciebie byłem, ale błagam, daj mi szansę! Zrobię wszystko, żeby cię uszczęśliwić. Przysięgam.
- Nie wiesz o czym mówisz – syknął chłopak.
- Wiem doskonale! Mam na myśli…
- Zamknij się, Mike! – zaoponował chłopak. – Lepiej skończ z tą błazenadą od razu!
- Masz rację! Wiem, że nie do końca wiem co mówię, ale jestem pewien tego co czuję!
Chłopak potrząsał głową tak intensywnie, jakby nie chciał, by słowa Mike’a znalazły drogę do jego uszu.
- To nieuczciwe. Nie możesz tak mówić. Tacy jak ja, nie zakochują się. Nie rozumiesz tego? – Chłopak podniósł się nerwowo, szukając swoich ubrań. - Nie da się kochać dziwki, Mike – oznajmił, jakby tłumaczył mu najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem. - Nigdy nie przedstawisz mnie znajomym, ani rodzicom. Nie uda ci się tego połączyć, rozumiesz? Życie to nie jest bajka, w której możesz rzucić świat w diabły za sobą. Może teraz faktycznie wydaje ci się, że jest inaczej, ale i tak nie wytrzymasz. Nie poradzisz sobie ze świadomością ilu facetów mnie pieprzyło. Któregoś dnia, po prostu spadnie na ciebie jak grom z jasnego nieba, czy inna cholera i zostawisz mnie. Całkiem słusznie zresztą! Nie mam pretensji. Tylko, że wtedy to ja się nie pozbieram. Nie chcę tego nawet zaczynać! Odpuść sobie! – Ostatnie słowa powiedział znacznie głośniej.
- Nie będzie tak!
- A niby skąd możesz to wiedzieć?!
- Wiem co robiłeś! Obserwowałem to przez wszystkie te lata! To ja byłem skończonym idiotą, oskarżając cię i wmawiając sobie, że cię nienawidzę, kiedy doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że jesteś moim cholernym marzeniem! Gdybym ruszył mózgiem odrobinę wcześniej… Maia nie cofniemy czasu, okej? Po prostu…
- Dobra. Załóżmy, że rzeczywiście chcesz być z facetem. Okej! Mogę w to uwierzyć – oznajmił mu nieco spokojniej, jakby chciał podsumować pewne fakty. - W końcu poznasz jakiegoś świetnego gościa, w stu procentach spełniającego twoje oczekiwania, który nie będzie miał takiej przeszłości, jak ja. Kogoś z kim będziesz mógł pogadać na te wszystkie mądre tematy… Kurwa Mike, ja nawet podstawówki nie skończyłem. O czym ty możesz ze mną gadać? Jestem nikim.
- Ty jesteś tym gościem! Właśnie ty spełniasz wszystkie moje oczekiwania! W stu procentach, a nawet więcej. Nie chcę nikogo innego. Mam gdzieś twoje wykształcenie, co to ma w ogóle do rzeczy…
- Związek to nie to samo co pieprzenie się w tajemnicy przed wszystkimi! No chyba, że to chodzi jedynie o posiadanie mnie na wyłączność. W takim wypadku, musimy jedynie ustalić jakieś zasady. Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale…
- Jasna sprawa, że nie będę tego ogłaszał na plakacie przed domem, ale nie wstydzę się ciebie! Powiedziałem Joe. Jeśli będzie trzeba powiem innym!
- Swoim rodzicom na przykład? Nie bądź śmieszny…
- Powiem im, jeśli to sprawi, że mi uwierzysz!
Powieka Mai zadrżała. Przez chwilę nie odzywał się, jakby Mike chwilowo wyrwał mu argumenty z rąk. Chwilowo.
- Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Zresztą i tak tutaj nie mieszkają, a ja nie potrzebuję, żebyś kłócił się przez mnie przez telefon z własną rodziną… To po prostu jest tak absurdalne, że nie wiem, jak zareagować.
- Najlepiej powiedz, że też chcesz ze mną być - zasugerował, licząc na zmianę atmosfery.
Przeliczył się. Maia prychnął gniewnie.
- Nie chcę z Tobą być!
- No to mamy problem, bo ja nie zamierzam się tak łatwo poddać – oznajmił mu krzyżując ręce na piersiach.
- I co, dalej będziesz mi płacił za randki, czy mam się pieprzyć, żeby zarobić, a czas wolny spędzać z tobą…?!
Oboje przestali się powstrzymywać. Wściekły Maia, ubrał się i teraz warczał na niego na środku pokoju. Mike co prawda zapiął spodnie, ale nadal czuł się zupełnie odsłonięty. Cholerna wymiętolona narzuta wciskała mu w pamięć miotającego się po niej chłopaka, który wyjątkowo nie współgrał z obrazem tego najeżonego bruneta, mierzącego do niego palcem.
- Na początek możesz się do mnie wprowadzić. Jeśli wynajmiesz mieszkanie, będziesz miał z niego stały dochód. Wybierzemy ci jakiś kurs, cokolwiek co będzie cię interesowało, żebyś później miał zajęcie. Potem możesz uzupełnić szkołę. Twoje życie nie kończy się jutro, do cholery! Nie pozwolę na to!
Sprzeczali się, wymieniając tymi samymi argumentami, aż do wieczora. Nie było to najlepsze wyznanie uczuć, jakie można było sobie wyobrazić, ale Mike przynajmniej spróbował. Zmęczeni bezsensownymi krzykami i wzajemnym odbijaniem piłeczki, zawiesili temat, wspólnie uznając, że mają go zwyczajnie dosyć.
- Idę spać – rzucił Mike, przecierając ciężkie powieki. – Chodź.
- Gdzie mam iść? Ja jestem u siebie – odpowiedziało mu pełne politowania prychnięcie.
- Idziesz do mnie. Śpisz ze mną.
- Nie przypominam sobie, żebym cię bił, a jednak twój mózg jakimś cudem oberwał. Przewody ci się przepaliły, czy jak? Nigdzie nie idę.
Mike sapnął głucho, podszedł do tego upartego, niewiele niższego od siebie faceta i przerzucił go sobie przez ramię. W akompaniamencie głośnych protestów i tępych uderzeń drobnych pięści o jego plecy, zatrzasnął drzwi mieszkania Mai i wprowadził ich do własnego. Mickey, gdy tylko wyniuchał swojego pierwszego pana i obrońcę, zaczął szaleć jakby zupełnie zwariował z euforii, więc chłopak zmuszony był odrobinę wyluzować, żeby go nie przestraszyć.
- Chcesz coś zjeść? Masz na coś ochotę? – zapytał skruszony Mike.
Nie planował zachowywać się w taki sposób. Zareagował instynktownie, w tym momencie dopiero uświadamiając sobie, że mógł tym jeszcze bardziej rozdrażnić Maię i zrazić go do siebie tym mocniej.
- Zrób mi kanapkę, daj piżamę i czysty ręcznik. Jak wyjdę spod prysznica, chcę wino. Różowe i słodkie – oznajmił ścianie, w którą wpatrywał się z zaciętą miną i skrzyżowanymi na piersi dłońmi.
Mickey skakał po nim, coraz silniej odsłaniając zdradziecki ślad unoszącego się minimalnie kącika ust chłopaka. Mike odetchnął w duchu. Może jednak nie przegiął, aż tak bardzo, by Maia mu nie darował.
Przygotował wszystko, o co został poproszony, a gdy tylko jego gość zamknął się w łazience, zabawił się w alchemika, mieszając białe wino z odrobiną czerwonego dla zmiany koloru. Kupił wszystkie rodzaje. Nie kupił różowego...

Nie miał pojęcia, która była godzina, ale zapewne środek nocy. Mike przebudził się dosłownie na tyle, by mieć świadomość, że drzwi do jego pokoju prawdopodobnie zostały otwarte, lecz nie tyle, by uchylić powieki i naprawdę to sprawdzić. Błądził gdzieś pomiędzy snem, a jawą, zastanawiając się, w którym z tych miejsc zaskrzypiała podłoga. Jego ciało nadal było zupełnie lekkie i uśpione, więc ślad rzeczywistości szybko mu umknął.
Mogło minąć pięć minut, pół godziny, a może nawet dłużej, kiedy mocny sen ponownie ustąpił, dopuszczając do śpiącego chłopaka bodźce z otaczającego go pokoju. Tym razem nie tylko słyszał, ale również czuł. Mianowicie jego nieprzytomne ciało zarejestrowało unoszącą się nad nim kołdrę, a zaraz później coś ciężkiego, kładącego się tuż obok. Kilka sekund trwało, nim impuls od ciała przeskoczył systemem nerwowym do mózgu, by do Mike’a dotarło, że Maia musiał zostawić pościeloną, rozłożoną kanapę w salonie i przyjść tutaj do niego.
Ciepłe ciało chłopaka przylgnęło do jego boku, ciasno jak plaster do skaleczenia. Przez sen przełożył ramię, tak by Maia mógł oprzeć na nim swoją głowę. Drobna dłoń powędrowała na klatkę piersiową Michaela, przesunęła się po niej, a po chwili odrobinę zsunęła w dół na brzuch i tam już pozostała. Mimowolny uśmiech zawitał w jego wnętrzu, być może także na ustach, ciężko było to ocenić, w istocie nadal przebywając w krainie snów. Miał tylko nadzieję, że kiedy rano otworzy oczy, Maia nadal będzie obok.

12 komentarzy:

  1. Witam właśnie zaczynam czytać opowiadanie Najgorszy
    dzięki że dodajesz Pozdrawiam Galaxa2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i życzę miłego czytania ;) Pozdrowienia!

      Usuń
  2. Dziękuję za długaśny rozdział. . Mike powiedział Małemu że go kocha? Awwww...so sweet🤩🤩

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłość niszczy charakter :D Wiem coś o tym! - Coś cię kopie po jelitach i pęcherzu? - Kochaj to i ciesz się! :D (kot drapie nowe krzesła? - mów mu jaki jest słodziutki!)

      Usuń
  3. Hej. Coś wspomniałaś o innym rozdziale z innego opka??? Czy już coś tam się zbliża do końca jak ja bym chciała przeczytać coś nowego od ciebie. Czekam z niecierpliwością.pozdrawiam i nie ma jak hormony najlepsze jak się chce śmiać i płakać jednocześnie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wersja podstawowa jest skończona :) Utknęłam na etapie pierwszego dokładnego sprawdzania. Przestawianie szyku zdań, wkurzanie się na powtórzenia, literówki itp. Schodzi mi na tym najdłużej, a ciężko wygospodarować czas i jednocześnie mieć przytomny umysł 😅

      Usuń
  4. To może by tak nowy rozdzialik Najgorszego na niedzielę?😊😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    o matko, tyle się tutaj wydarzyło, Michael tak bardzo się stara aby Mita nie miał czasu dla innych, a tutaj nagła sytuacja nie może się pojawić bo sprawy w warsztacie i bum... zjawia się i jakiś koleś mu otwiera drzwi i ta reakcja... ale Mita był spłoszony, ale końcówka super, widać że przyzwyczaił się do tych wizyt...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    cudnie, o matko tyle sie tutaj wydarzyło Michael powiedział kocham do Mai, no i widać że przyzwyczaił się do tych wizyt...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    cudnie, o matko tyle wydarzeń... Michael powiedział kocham do Mai, no i widać że przyzwyczaił się do tych wizyt...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...