Najgorszy cz.10

Cześć :)
Jesień nareszcie jest, słońce nie spala mnie gdy tylko wyjdę na balkon, postanowiłam więc cieszyć się deszczem, świeżym powietrzem i urokami rozkładanego leżaka. Niestety nie pomyślałam o tym, że koniec lata to początek smogu... i wędzę się. Jak dobrze, że zakazali palenia w piecach! Tyle to zmieniło! ;) A swoją drogą to normalne, że w 5 miesiącu wracają mdłości? No dramat, a już było tak pięknie...
-.-.-.-.-.-.-.-.-


*

Joe brzmiał jakoś nieswojo. Jego głosem rządziło zakłopotanie z domieszką obawy i niedowierzania. Nieczęste w jego przypadku emocje, okazały się być zaraźliwe. Sam fakt, że jego przyjaciel dzwonił o siódmej rano, był intrygujący. Wyglądało na to, że zadzwonił jak tylko uznał, że noc się już skończyła.
- Nie powiesz mi o co chodzi? – dopytał po raz kolejny.
- Nie przez telefon – powtórzył uparcie. – Przyjadę do ciebie wieczorem.
Mike jęknął w słuchawkę. Na wieczór miał swój prywatny plan, polegający na dokładnym zagospodarowaniu wolnego czasu Mai, więc zapowiedź Joe nie napełniła go optymizmem. Niestety równocześnie czuł przez skórę, że powinien poświęcić kumplowi uwagę, bo ten raczej nie zawracałby sobie głowy jakąś nieistotną błahostką. Ostatecznie uznał, że i tak odwiedzi swojego sąsiada, a jak tylko Joe się zjawi, to po prostu pofatyguje się do mieszkania, żeby go wysłuchać. Daleko nie miał.
Plany Michaela były zaiste rozległe, ale cel główny zakładał przede wszystkim niedopuszczenie do tego, by Maia miał sposobność umówienia się z kimkolwiek innym, poza nim. Czy to dzisiaj, czy w ciągu następnych dni. Swojego ostatniego razu nie mógł więc zmarnować tak szybko. Należało uzbroić się w cierpliwość. I powściągliwość. Niestety.
Z tym silnym postanowieniem, wczesnym popołudniem pojawił się przed drzwiami sąsiada. Przygotował się dużo wcześniej. Ułożył włosy, na tyle ile się dało, założył domowe, ale wciąż jak najlepiej prezentujące się ubranie, a pomimo szczerych intencji pozostania tego dnia w relacji czysto platonicznej, pod prysznicem spędził znacznie więcej czasu niż zazwyczaj.
Nerwowo zapukał do drzwi, czując się podobnie jak tego dnia, kiedy Angie zmusiła go do zapoznania się z jej rodzicami. Jednym słowem, czuł się głupio. Chciał wypaść dobrze, więc starał się za bardzo, żeby nie dało się tego wyczuć.
Maia wpuścił go po krótkiej chwili niemego oczekiwania na pustym korytarzu. Tym co Mike’owi nasunęło się na pierwszy rzut oka, było spostrzeżenie, że po swobodnym nastroju chłopaka z poprzedniego dnia, nie było już śladu. Był dziwnie zachowawczy i wycofany. Podobnie zachowywał się wtedy, gdy Mike zawitał tu po raz pierwszy.
- Masz kasę? – zapytał, patrząc gdzieś ponad jego prawym ramieniem. Trzymał dłonie wbite w kieszenie i nerwowo przestawał z nogi na nogę.
On również się przygotował. Miał na sobie skórzane, obcisłe spodnie i luźniejszą koszulkę z bardzo głębokim dekoltem, przez który szło dostrzec jego ciemne sutki. Nawet zrobił lekki makijaż.
- Po co ci to? – Mike skinął na jego twarz, jednocześnie podając mu zapłatę.
- Nie podoba ci się? Wiesz, chciałem ci ułatwić.
- Nie musisz mi nic ułatwiać – zaoponował. - I zawsze mi się podobasz – dodał po chwili.
- Dziękuję. Mam się przygotować w łazience, czy chcesz patrzeć? A może chcesz to zrobić sam? – zapytał w taki sposób, jakby przedstawiał ofertę sprzedaży roweru i pytał o to, czy może Mike nie chciałby się najpierw przejechać.
Takie podejście wywołało nieprzyjemny skurcz w okolicach żołądka. Najgorsza była świadomość, że sam sobie na to zapracował. Chłopak zbliżył się do niego i dotknął jego spiętych ramion. Wciąż unikał kontaktu wzrokowego, ale wyraźnie usilnie starał się go pobudzić, co specjalnie trudne nie było, bowiem Mike reagował na sam, znajomy już zapach ciała Mai. Musiał szybko przejść do ofensywy, bo gdyby pozwolił mu na więcej, cały plan wziąłby w łeb.
- Właściwie to nie mam dzisiaj ochoty – wypalił. – Trochę boli mnie głowa. Po wczoraj, sam rozumiesz.
Maia wreszcie na niego spojrzał, a on musiał się mocno ugryźć w język, żeby nie zaśmiać się w reakcji na zdziwioną minę chłopaka.
- Przecież przyszedłeś. I to z pieniędzmi…
- Zgadza się. Dlatego musisz się mną zająć. Wziąłem scrabble – oznajmił, unosząc tekturowe pudełko, które ściskał w dłoni.
- Nie pomyliłeś sobie, aby czegoś?
- Absolutnie nie. Umówiłem się z tobą na dzisiaj, więc zająłem twój czas. Zapłaciłem za niego, ale ponieważ nie mam ochoty na seks, to spędzimy go w inny sposób. Spokojnie, swój trzeci raz na pewno wykorzystam. Może jutro? Mam nadzieję, że nie masz planów, bo przyjdę – uśmiechnął się zadowolony z siebie.
- Myślisz, że dam się zwodzić w taki sposób? – warknął.
- Nie zwodzę cię! Maia, zapłaciłem uczciwie. Co poradzę, że mi nie stanie… W moim wieku to się już powoli zdarza, jesteś młodszy, pewnie jeszcze nie masz takich…
- Mike, tobie już stoi!
- Wcale nie! – zaperzył się.
No jasne, że trochę mu stał! Przecież Maia był prawie nagi, a do tego przed chwilą go dotykał. Musiał popracować nad swoją wyobraźnią. Jego plan miał jeszcze pewne wady.
- Przecież widzę!
- Będziesz mi się gapił w spodnie, jak jakiś napaleniec, czy możemy zająć się czymś na co faktycznie mam ochotę? Wiesz… Zapłaciłem.
- Scrabble? – powtórzył z wyraźną kpiną w głosie.
- Zgadza się. Nie pokonasz mnie młokosie.
- To się jeszcze okaże.
Okej, może i Maia zorientował się w jego zamiarach, ale przecież nie mógł go tak po prostu wywalić. Po krótkiej chwili znaczącego milczenia, chłopak zaprosił go do swojej małej, średniowiecznej - jak na oko Michaela - kuchni i tam, przy stole rozłożyli planszę do gry.
- Zrobisz mi kawę?
- Kawę…?
- Tak kochanie, kawę. Będziesz mnie tak przedrzeźniał cały wieczór?
- Kochanie?! – wykrztusił Maia, prawie się przy tym dławiąc. – Co, kurwa?
- Hej, płacę to wymagam.
- Jesteś pojebany.
- Już mówiłeś – potwierdził. - To jak będzie?
Maia z głupim uśmiechem, wyrażającym niemożność otrząśnięcia się z szoku, odwrócił się w stronę starego kredensu. Cała ta kuchnia wyglądała, jakby pamiętała czasy jego prapradziadków, a nie tylko dziadków, o których opowiadał.
Meble były drewniane, ale w wielu miejscach zniszczone, w innych chyba przypalone, a gdzieniegdzie zwyczajnie zalazłe starym, zaprawionym tłuszczem brudem. Najwyraźniej Maia nie miał smykałki do domowych obowiązków. Stół - o czym Mike dość szybko się przekonał - miał jedną nogę za krótką, a krzesła ewidentnie do siebie nie pasowały. Malutka kuchenka, napędzana butlą gazową, licząca sobie całe, aż dwa palniki, chyba nawet nie próbowała udawać, że nadaje się jeszcze do działania, a niewielki grzejnik na kółkach, ustawiony pośrodku pomieszczenia, pomazany był pisakami.
- Proszę. Obyś się nie udławił – pożyczył mu zjadliwie, stawiając na stole kubek z mdłym kawowym napojem. – Ojej! – zagrał, zasłaniając usta dłonią. – Już posłodziłem! Mam nadzieję, że nie przesadziłem. Sam lubię słodką.
Mike bez wahania upił solidnie, nie krzywiąc się ani odrobinę w reakcji na zaserwowany mu cukier, zalany odrobiną ciemnego płynu.
- Jest doskonała - zapewnił gospodarza z szerokim uśmiechem.

Na początku zachowawczy, poirytowany Maia, po kilkudziesięciu minutach męki, zaczął się wreszcie odrobinę rozluźniać. Rzeczywiście przegrywał, i denerwował się przy tym uroczo, tłumacząc niepotrzebnie, że nigdy wcześniej nie grał w scrabble, i że Mike musiał jakimś cudem oszukiwać. Raz dał mu wygrać, a chłopak tak bardzo starał się udawać, że wcale go ten fakt nie ucieszył, że w efekcie robił coraz to dziwniejsze miny, mające nieudolnie zamaskować śmiech.
- Chyba jednak ci się podoba? – zagadnął, nie mogąc się powstrzymać.
- Może być – przytaknął opornie. – W sumie taka gra na pewno spodobałaby się dzieciakom w Saint Louis… - wymamrotał pod nosem.
- Gdzie? Masz na myśli sierociniec?
Maia zarumienił się, jak na siebie wyjątkowo mocno. Spuścił wzrok i pozwolił by grzywka opadła mu na czoło przysłaniając twarz.
- Nic, nic – bąknął. – Chcesz jeszcze kawy? – zapytał, szybko zmieniając temat.
- Dlaczego nie chcesz powiedzieć? Właściwie… Ile ty masz w ogóle lat, co? – Do Mike’a dotarło, że Maia najprawdopodobniej nie był nawet pełnoletni, a przecież nie miał żadnej opieki. Nikt starszy z nim nie mieszkał.
- Chuj cię to obchodzi!
- Maia… Nie pytam, żeby ci sprawić dyskomfort. Pytam, bo mnie to ciekawi. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tobie.
- Mam dokumenty, w których mam dwadzieścia dwa.
- A ile masz, w tych prawdziwych?
Chłopak zawahał się chwilę, nerwowo zerkając w okno.
- Nie ma innych – westchnął ponuro. - Ale mam siedemnaście lat – przyznał cicho.
Mike był w szoku. Pięć lat stanowiło przecież szmat czasu. Jak to w ogóle mogło być możliwe…?
- Na tyle właśnie wyglądasz. Nigdy bym nie uwierzył, że masz więcej. Cholera, niby jak?
- Niektórym wygodniej jest wierzyć. Wtedy problem znika – wytłumaczył oględnie. - Ruben miał swoje dojścia, ogarnął mi papiery jak tylko się urodziłem. Wynika z nich, że urodziłem się wcześniej. Poza tym, to nawet data się zgadza. Wiesz, dzień i miesiąc.
- Powiesz mi?
- Co tym razem? Wzrost – metr osiemdziesiąt jeden. Rozmiar buta - osiem i pół! – fuknął poirytowany. – Jeszcze coś chcesz wiedzieć?!
- Kiedy masz urodziny – uśmiechnął się Mike.
- Czternastego maja… Jakbyś miał zapamiętać… Możesz mi przynieść flaszkę, albo coś.
- Zapamiętam – ucieszył się Mike. – Rozmiar buta też.

Joe dał mu znać, że będzie za jakieś trzy godziny, więc mieli jeszcze trochę czasu. Kiedy gra ich znudziła, poskładali literki i po prostu rozmawiali. Najpierw zachowawczo, o Mickey’u, potem trochę o kłopotach Mike’a, które zdawały się Maię cieszyć i niepokoić zarazem - sam chyba jeszcze nie zdecydował, co bardziej. Zresztą przy Mai nawet milczenie było przyjemne.
Okazało się - do czego Maia przyznał się z takim oporem, że umysł Mike’a wyświetlił mu prześmiewczą projekcję wyciągania węża za koniec ogona z jakiejś ciemnej dziury - dokładnie tak samo musiał chłopaka ciągnąć za język, by powrócił do tematu sierocińca – okazało się, że Maia w nim pomagał. Nie powiedział wiele, ale z dostarczonych mu strzępów informacji, wywnioskował, że Maia odwiedzał przebywające tam dzieciaki, żeby się z nimi bawić i uczyć. Chłopak stwierdził jedynie, że jego zły przykład był idealny, ponieważ jeśli ktoś tak bardzo cool jak on, mówił młodym, że szkoła jest ważna, to musiało znaczyć, że coś w tym jest.
Kiedy Mike zapytał, skąd pomysł na takie właśnie spędzanie wolnego czasu, z ujmującą szczerością oznajmił mu, że tylko wtedy czuje, że robi coś, co ma sens. No i podobno z góry zakładał, że któreś z tych dzieciaków mogło być jego przyrodnim rodzeństwem.
Później trochę się posprzeczali, bo chłopak postanowił ponownie przybrać postawę obronną i zdecydowanie zamkniętą, więc po prostu zamówili pizzę i zobaczyli dwa odcinki ich serialu, podczas których Mike zmówił w myślach prawie wszystkie modlitwy, jakie pamiętał z dzieciństwa, jako że oglądali je siedząc tuż obok siebie na łóżku (należałoby zaznaczyć, że na łóżku pachnącym Maią tak bardzo, że pewnie byłby w stanie zwalić sobie tylko do tego zapachu), więc jego samokontrola była wystawiona na prawdziwą próbę, a penis na cierpienie, zaciśnięty między podkulonymi udami.
- Widzę to – mruknął chłopak.
- Nie wiem o czym mówisz – odparł, dalej uparcie wpatrzony w monitor.
- Akurat! Nie musisz się tak męczyć – wymruczał, perfidnie się do niego nachylając. – Weź to na co masz ochotę…
Prawą dłoń położył na jego lewym udzie. Specjalnie, bo dzięki temu prawie nad nim wisiał, a Mike miał wrażenie, że oszaleje. Spojrzał w te jego szare oczy i to był cholernie wielki błąd. Sapnął, zaciskając pięści na pościeli.
- No ewidentnie nie chce stanąć. Co zrobić…
- Och, doprawdy? – zapytał Maia, chwytając go w kroku. – O! A to co takiego?
- Hej! To nieuczciwe! – Spalił buraka, oganiając się.
- Życie jest nieuczciwe! A czegoś ty się spodziewał? – ucieszył się chłopak. – No dalej, Mike. Weź mnie… – prowokował bezczelnie.
- Joe! Joe na pewno zaraz będzie! Muszę się zbierać… - Reszta jego słów zginęła w ustach Mai, który rozsiadł się na jego kolanach i przyciągnął go do siebie, całując mocno. – Naprawdę muszę… - stęknął, wsuwając dłonie pod jego luźną koszulkę.
Jak miał się dłużej opierać, skoro Maia odłączył mu wtyczkę odpowiadającą za połączenie ze zdrowym rozsądkiem? Złapał go, zakleszczając w ramionach i natychmiast położył pod sobą. Chłopak chyba nawet nie zauważył, że gdzieś po drodze został pozbawiony górnej części garderoby. Mike zassał się na jego szyi, zostawiając po sobie siny ślad, a to wszystko w odgłosie zaskoczonego jęku Mai. Dłonie Michaela błądziły po wąskiej talii chłopaka. Pod palcami czuł, jak drżał w jego objęciach. Wsunął mu dłoń pod plecy, ułożył się na boku i wtulił w niego mocniej. Wciąż starał się uspokoić, ale serce i tak waliło mu jak oszalałe. Cały dygotał z bezradnego pragnienia, ale gdzieś z tyłu głowy alarmowało pytanie, co zrobi bez tej głupiej wymówki, w postaci ich ostatniego razu.
Prawdziwym zrywem woli, o jaki normalnie nawet by się nie podejrzewał, wstał, zeskoczył z łóżka i ruszył do drzwi.
- Przepraszam! Muszę… Muszę, bo on może w każdej chwili przyjść… - Maia zamrugał zaskoczony. On również się podniósł i udał za Mikiem do przedpokoju. – Przyjdę jutro – dodał już spokojniej, otwierając drzwi.
Czas był dobry, bo faktycznie pod swoim mieszkaniem zobaczył Joe, intensywnie dobijającego się do środka. Mickey szczekał tak głośno, że słychać go było na korytarzu.
- Mike? – zdziwił się chłopak, widząc skąd wychodził.
Zanim zdołał wymyślić cokolwiek wiarygodnego, Maia pociągnął go za rękę i ponownie wessał się w jego usta, zakładając mu ramiona szyję. Mike odruchowo go objął. Maia robił z nim co chciał.
Dopiero po tym spektakularnym przedstawieniu, chłopak odsunął się i z wrednym uśmiechem, po brzegi wypełnionym satysfakcją, stwierdził:
- Było świetnie, wpadnij jutro jak obiecałeś!
Po czym cmoknął go raz jeszcze i zniknął za drzwiami.
Mike zerknął na spetryfikowanego Joe i uśmiechnął się do siebie na ten widok. Ale go wpakował… Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa młodego Bates’a. Dobrze, skoro tego właśnie chciał...

Kurwa, co to było?! – wykrztusił Joe, gdy po zatrzaśnięciu drzwi, wreszcie otrząsnął się z pierwszego szoku.
Wyglądał jakby ktoś zdzielił go łopatą w tył głowy.
- Maia, mój sąsiad – zakomunikował mu.
- Ja się nie pytam kto to był, widziałem kto to był! Pytam o to, co to było, to coś, co razem robiliście?!
- Pocałunek – odparł Mike przechodząc do kuchni.
- Tak, pocałunek! Z facetem!
- Wiem co to było, okej?
- Świetnie, że wiesz. To w chuj dobrze, w sytuacji, że kiedy drugi facet wpycha ci język do gardła, to zdajesz sobie z tego sprawę. To oznacza, że nie jesteś nieprzytomny. To dobry objaw, bo umożliwia ci zrobienie jedynej słusznej w takim wypadku rzeczy, czyli odruchowego przywalenia kurwie prosto w zęby! – Joe histerycznie krztusił się własnymi słowami. Oczy wyłaziły mu na wierzch, a na Michaela patrzył, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
- Nie mów tak nim – zaoponował natychmiast.
- Że co proszę?!
Mike nalał sobie szklankę wody i wypił ją jednym haustem. Nie przygotował się tak szybki coming out na wszystkich frontach. W ogóle się na niego nie przygotował i wcale nie był pewien, czy chciał to robić. Dlaczego Maia w ogóle postawił go w takiej sytuacji? Bo to, że jego działanie było celowe, nie pozostawiało cienia wątpliwości. Czyżby to było dla niego ważne? A może to był jakiś rodzaj testu i chłopak sprawdzał, jak się zachowa? Albo po prostu definitywnie chciał go do siebie zniechęcić. Niech uważa, bo tyle na pewno nie wystarczy!
No i… z drugiej strony Joe był jego najlepszym kumplem. Powinien wiedzieć. Im wcześniej, tym lepiej. Jeśli nie będzie chciał z nim więcej gadać… No cóż, miał takie prawo.
- Posłuchaj, rozstałem się z Angie… - zaczął. Nie miał pojęcia jak się do tego zabrać.
- I postanowiłeś rozluźnić się w ramionach dziwki?! Wiem, że miałeś blisko, ale dla twojej wiadomości, tym zawodem trudnią się także kobiety!
- Kurwa Joe! On mi się podoba rozumiesz?! To chciałeś usłyszeć?! Bardzo proszę! Maia mi się podoba!
- Kręci cię facet?!
- Tak, kręci mnie facet, do cholery! – wykrzyknął. – Kręci mnie w nim dosłownie wszystko! Jego twarz, wysokie ramiona, płaska klatka, jego szczupła sylwetka…
- Jego kutas… - wtrącił mu w wyliczankę Joe.
- Tak! Jego kutas też! – wybuchnął.
- Widziałeś jego kutasa?!
Mike wykrzywił się bezradnie.
- Mam skłamać, że nie?
- Ja pierdole… Ty się z nim na serio jebałeś!
- Masz z tym problem? – zapytał ofensywnie.
- To nie ja mam tutaj problem, tylko ty i to poważny! Jezu, stary… - Joe wszedł do salonu łapiąc się na głowę. – Kompletnie tego nie ogarniam - przyznał.
- Ja też nie do końca… Ale to z Maią jest na serio. - Chłopak posłał mu litościwe spojrzenie. - Dobra, wiem, jak to brzmi. Chodzi mi o to, że nie wymyśliłem sobie tego wczoraj. Lecę na niego do dawna.
- To jest męska dziwka! Czego ty się po nim spodziewasz?! Szczęśliwego ever after?!
- Pomogę mu – stwierdził z pełnym przekonaniem.
- A on w ogóle chce, żebyś mu pomagał? Przecież on nas nienawidzi, zresztą wcale mu się nie dziwię w tej kwestii – prychnął Joe.
Nie odpowiedział. Owszem ten temat stanowił jeszcze pewną kwestię, ale Mike zamierzał się nią zająć w najbliższym czasie. Najzabawniejsze było to, że teraz, kiedy musiał bronić swojego zdania przed Joe, sam jeszcze bardziej się w nim utwierdzał.
- A… pomijając Maię… Co ty na to? – zapytał w końcu. – Na mnie?
Bał się patrzeć na przyjaciela, bo obawiał się jego reakcji. Dobrze pamiętał, że gdyby ktoś kiedyś powiedział mu, że będzie przyznawał się na głos do swoich prawdziwych preferencji, najpierw by go wyśmiał, a później utopił, na wszelki wypadek, żeby czasem ów ktoś nie podzielił się swymi rewelacjami z kimś innym.
- Ciekawe, że pytasz – prychnął Joe. – Wychodzi na to, że jesteś największym hipokrytą w dziejach wszechświata – stwierdził. – Dasz browara, czy teraz serwujesz wyłącznie drinki z palemką? – zakpił.
- Strasznie zabawne… - mruknął Mike, wstając do lodówki.

Koniec końców, rozsiedli się w jego pokoju. Joe wywalił nogi na oparcie kanapy, a Mike zasiadł w fotelu przed komputerem. Nadal napięty jak struna, oczekiwał nadchodzących w ich relacjach zmian, choć wcale się na to szczególnie nie zanosiło. Kumpel nadal miał nieco durną minę, ale nie doszukiwał się w niej złości czy obrzydzenia, może trochę błąkającej się na jego wąskich ustach kpiny, ale przede wszystkim górował szczery brak zrozumienia.
- No dobra, przechodząc do rzeczy… - zaczął, po tym jak pociągnął solidnie z butelki, chyba na otrzeźwienie. – Mam nieciekawe przecieki. Czy raczej miałem przecieki, ale ze trzy dni temu potwierdził je sam zainteresowany i kurwa Mike, po tym co widziałem, jakby trochę przestałem się dziwić…
- Możesz wreszcie przejść do sedna? Stresujesz mnie – powiedział, faktycznie zaniepokojonym tonem.
Chłopak nadpobudliwie machał nogami, wywijał kołowrotki nadmiernie rozchwianymi palcami i generalnie zdradzał wszelkie możliwe symptomy nerwicy. Wyraźnie nie wiedział, jak ugryźć temat, co z kolei pozwalało wysnuwać same mało przyjemne wnioski.
- Wszystko wskazuje na to, że to Brad cię wsypał – rzucił w końcu.
- Co?! – Mike’a zatkało. – Przecież sam to ze mną zorganizował!
- Nie wiem stary! Znaczy wiem, ale pewnie za podanie kilku nazwisk mu odpuścili, poza tym, skąd wiesz co im naściemniał? No i na pewno trochę pomógł mu jego stary. Wiesz, jak jest. W każdym razie, od jakiegoś czasu podburza resztę chłopaków, że zmiękła ci rura, i że nie działasz już tak zdecydowanie jak kiedyś.
- A co, miałem pozwolić, żeby rzucał w ludzi ładunkami wybuchowymi?!
- W bandę pedałów? – wtrącił Joe, złośliwie go cytując.
- Nieważne! W ludzi. Ktoś mógłby nawet zginąć, to nie były żarty!
- Mnie nie musisz tego tłumaczyć. Ja starałem się was obu przekonać, żeby odpuścić ten durny plan. To wy byliście tacy genialni. Z drugiej strony widzę, że ciebie przekonałem, aż za bardzo do miłości względem bliźniego. Cholera, ale żeby od razu ładować mu się do łóżka…
Zignorował tę mało subtelną złośliwość. Zdaje się, że w pełni na nią zasłużył.
- Ale skoro ja według niego jestem za miękki, jak mówisz, to kogo widzi w roli na zastępstwo? Siebie? Przecież teraz policja z niego nie zejdzie, nieważne świadek, czy podejrzany, będą go mieć na oku.
- A skąd mam wiedzieć? Przestraszyłem się na maksa, więc u ciebie jestem, tak? Jeszcze nie miałem okazji tego przemyśleć. Mówię tylko co wiem i co słyszałem i liczę na to, że ty mi powiesz co mam z tym faktem zrobić - przyznał. – Ach, no i słyszałem też o tym co odjebał ostatnio. Cholera stary, to serio przestaje być zabawne. Ty wiesz, że on to nagrywał? Mam na myśli ten ostatni wyskok z tą twoją ciotą. To jest… no… - Joe zmieszał się wyraźnie. – Jak on się w ogóle nazywa?
- Michael – wydusił z siebie cicho.
Nienawiść wzrastała w nim skokowo. Do tej pory unikał myślenia o tamtym wydarzeniu. Każda próba kończyła się poważnym rozchwianiem emocjonalnym. Obraz skrępowanego Mai, na stałe wyrył się w jego pamięci, nierozerwalnie połączony z chęcią zarżnięcia Brada gołymi rękami.
- Powaga?! Kurwa, jak romantycznie – zarechotał Joe. – Są takie wisiorki z imionami, to możecie sobie spra…
- Joe! Gadaj wreszcie, jak to nagrywał?! Co ten pojeb kombinuje?! Jeśli spróbuje tknąć Maię…
- Ej, spokojnie, ja się dowiedziałem dopiero w poniedziałek, okej?! No więc było, jak mówię. Pewnie chciał mieć na ciebie coś jeszcze. Pech chciał, że w tym wypadku jego plan ewidentnie nie wypalił, bo młodego wypuściłeś, więc tak jakby dowód był na odwrót. No i jeszcze może się okazać, że jemu pójdzie w pięty, gdyby… ten mniejszy Michael postanowił złożyć doniesienie.
- Powinien – przyznał z głuchym westchnieniem. – Ale nie zrobi tego. Jest uparty i wbrew pozorom mocno zahartowany.
Obaj umilkli na moment, a chwilę tę swobodnie wykorzystał Mickey, bezceremonialnie ładując się na kanapę obok Joe. Szczeknął dwa razy, jakby chciał zameldować swoją obecność, po czym położył łeb na kolanach kościstego chłopaka. Joe odruchowo poskrobał go między uszami.
- Nie wiedziałem, że masz psa? – rzucił w eter. Bardziej do Mickey’a, niż do Mike’a. – Kto jest ślicznym pchlarzem, no kto? – zaśmiał się.
- Od niedawna. Przypałętał się taki… - Mickey skierował swój migdałowy pyszczek w jego stronę, jakby chciał pokazać, że uważnie go słuchał. – Ostatnio był dla mnie czymś w rodzaju, jakby to powiedzieć… punktu przełomowego w życiu. Ta cała historia z nim. Chyba mogę tak powiedzieć – kontynuował patrząc na psa. - Nagle uświadomiłem sobie, jak wiele dla mnie znaczy. Człowiek naprawdę potrafi nie dostrzegać tego co ma na wyciągnięcie ręki. Ma takie szczere serce. Jest gotów oddać je jak na dłoni, za dosłownie byle co, jeśli by tylko widział taką potrzebę. Cokolwiek byś mu nie zrobił, to serce nadal pozostaje czyste. Zwyczajnie nie da się go nie pokochać, a im bardziej go poznajesz, to uczucie cię po prostu obezwładnia. A jak patrzę w jego oczy… Rany, widzę… cholerną burzę z piorunami – westchnął. - Z jednej strony, to coś przerażającego, a z drugiej totalnie najpiękniejszego, jak tylko możesz sobie wyobrazić. Z pozoru udaje niepokornego, czasem jest bezczelny i złośliwy, ale i tak ciężko mu ukryć, że pod tą skorupą jest troskliwy i dobry. Kurwa… Ja go kocham – uświadomił sobie nagle, podnosząc wzrok na przyjaciela.
To po prostu tak nagle do niego dotarło. Właśnie teraz.
- Eee, no to spoko – zmieszał się Joe. – Rzeczywiście wygląda na grzecznego…
Mike roześmiał się. Faktycznie, chyba trochę przesadził, ale momentalnie zrobiło mu się dziwnie lekko na duszy. Miał ochotę roześmiać się po raz kolejny. Chyba wyglądał jakby mu odbiło, bo Joe spoglądał na niego z pewną obawą.
- W sumie, to jest jeszcze coś – odezwał się.
- Hmm? – zapytał, skinieniem dając mu znać, żeby kontynuował.
- Ogólnie to wiem, że masz teraz jakby sporo na głowie, ale muszę dowalić ci jeszcze jedną kwestię – zagadnął niepewnie. – Czaisz, że już za dwa miesiące się żenię? Poważnie, nie wiem, kiedy to zleciało… A planowałem spierdalać… Ech… No ale potrzebuję świadka. W sensie, potrzebuję ciebie, Mike.
To pytanie, czy prędzej stwierdzenie trochę go zaskoczyło. Może spodziewałby się go wcześniej, ale po dzisiejszych rewelacjach? Z pewnością nie.
- Jesteś, aby zupełnie pewny, że nadal uważasz mnie za odpowiednią do tej roli osobę? – dopytał. Chciał otworzyć mu furtkę, gdyby okazało się, że Joe chciałby się wycofać.
- Noo, chyba nie przyjdziesz w sukience na wesele?
- Postaram oprzeć się tej silniej pokusie – parsknął Mike. – No kurwa, Joe.
- To nie ja nagle zostałem pedałem! – chłopak uniósł obie ręce w defensywie.
- Nie zostałem nim nagle – wytłumaczył z politowaniem. – Zawsze byłem tym kim byłem. Po prostu, nigdy nie miałem odwagi się do tego przyznać. Jak byłem mały, zaliczyłem jedną wtopę z synem przyjaciółki mojej mamy. Jako jeszcze, o taki gówniarz – powiedział pokazując wysokość swojego kolana. – Dostałem wpierdol od taty i nauczyłem się, że całowanie kolegów jest złe – podsumował ze wzruszeniem ramion.
Joe gapił się na niego jak na kosmitę.
- Ale na serio, właśnie ta ciota? Eee… znaczy… Michael? – wycedził. – Przecież to chude takie…
- No to go trochę podkarmię. Zresztą, odezwał się gruby…
- Ani cycka, ani dupy, nie ma za co złapać…
- Oj wierz mi, że jest.
- Ja pierdolę! Mike! – skrzywił się chłopak. – Oszczędź mi szczegółów!
- Sam się o to prosiłeś – zaśmiał się. – I nie obrażaj go, proszę. Ten etap jest już za mną i nie chcę do niego wracać.
- Dobra, dobra, okej… To będziesz tym świadkiem? Nie chcę brzmieć pedalsko, ale jesteś moim najlepszym kumplem. Także ten. Bez ciebie nie idę – zarumienił się.
- Jeśli spodziewasz się, że zorganizuję ci kawalerski w klubie ze striptizem…
- Hej, może nie wyglądam, ale jestem wierny, tak? Nie chcę żadnych klubów. Znaczy mogą być, ale wiesz - w kawalerskim klimacie. Poza tym muszę uważać na morale Roya, bo mnie matka powiesi – stwierdził, wspominając młodszego brata.
- A co z Bradem?
- Jego nie chcę. To co odwalił ostatnio trochę przeważyło szalę. No i nie spodziewam się, żebyś chciał z nim gadać, nawet biorąc pod uwagę współczynnik miłości do mnie. Myślisz, że mały Michael poszedłby pić z nami? – zaśmiał się.
- Nie wiem, czy by poszedł, ale gdyby tak się stało, to na pewno by nas przepił – ocenił Mike. – Może nie wygląda, ale jest twarda z niego sztuka. A o kim jeszcze myślałeś?
- Na pewno o Troy’u i Tony’m, chociaż oni mogą kręcić nosem na twoją panienkę… najwyżej się im nie powie. Byłoby fajnie, gdyby udało się wyrwać Chrisowi, Roy się ucieszy. No i jeszcze John. Lubię dzieciaka, słucha się mnie.
- Już nie taki dzieciak – zauważył Mike.
- Dla mnie zawsze będzie tą samą męczybułą, co na obozie – zaparł się Joe. – Zrobię ci listę później, okej?

Nie było źle. Joe, co prawda odradzał mu z głębi serca, żeby wychylał się ze swoimi ostatnimi, życiowymi zmianami przed resztą znajomych, ale sam wydawał się go akceptować. Nieco pokracznie, nie potrafił zupełnie odpuścić sobie złośliwości, a jednak przyjął informację o jego nienormalności znacznie lepiej niż przyjąłby ją Mike, gdyby znalazł się w analogicznej sytuacji. Joe był dobrym przyjacielem.

12 komentarzy:

  1. Podoba mi się postawa Joe, Michael będzie mial sprzymierzeńca w walce z tym łysym ciulem Bradem😀 Fajnie go " ochrzcił" Mały Micheal. Pozdrowienia dla mamusi🤩

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;) Dzięki! Mam nadzieję, że dożyję końca tej historii, bo poważnie od soboty nie mogę się napić herbaty, żeby została ze mną na dłużej niż pół godziny. Mała, wredna larwa... (będzie miał szlaban do 18-tki!) ;)

      Usuń
  2. Super opowiadanie, że aż kupiłam całe. Powodzenia i weny��

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    kochana to ja;) wiem, wiem zawaliłam bo chciałam czytać "najgorszego" na bieżąco, ale niestety nie wyszło nic z tego... ale jestem już po siódmym i z każdym podoba mi się coraz bardziej, widać już zmiany na lepsze u Michaela... więc pisz, pisz....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! :) Dla mnie najważniejsze, że Ci się podoba :D Brak czasu rozumiem jak mało kto (nawiasem mówiąc, niechciejstwo też^^) Pozdrowienia!

      Usuń
  4. Hej,
    puff, uff... przybyłam, zdobyłam, zwyciężyłam eee to znaczy... trafiłam tutaj, przeczytałam i zwyciężyłam? tobl znaczy Ty zwyciężyłaś moją bytność tutaj... więc pisz, pisz nie przestawaj... opowiadania bardzo mi się spodobały, komentarze będą w późniejszym czasie...
    co do opowiadań samych w sobie teraz to rozpisywać się już nie będę fakt jest jeden rewelacyjne choć powiem dlaczego tak skończyłaś "po drodze" mieli być razem szczęśliwi... no i "najgorszy" wspaniale tutaj opisujesz to co dzieje się u michaela te jego poglądy jak i to że wystarczy odwrócić sytuację i widzi błędne poglądy...
    weny, chęci, i dużo pomysłów życzę...
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! W takim razie powitalne hurra! ;) Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej i że nadal będzie Ci się podobało. To dla mnie największa nagroda. Dzięki za życzenia <3 i pozdrowienia! ;)

      Usuń
  5. Apacze, apacze i nic nie widzę chociaz tydzien minął, mam nadzieję że larwa pozwala ci wypocząć, my tutaj poczekamy na nastepny rozdział ile bedzie trzeba tylko bądź zdrowa,pozdrawiam🤩🤩🤩

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, ja pamiętam! Tylko nie mam już siły odpalić komputera 🥴 jutro ogarnę! Słowo! 😅 Teraz nie mam siły ogarnąć nawet mycia zębów... Zestarzałam się o kolejny rok - a zaznaczę, że w podstawówce postanowiłam że dożyję max do wieku, który osiągnę równo za rok, zaliczyłam jakiś milion lekarzy (źle to brzmi... razem z mężem!). Larw zdrowy, dostaliśmy fotkę z dokładnym przekrojem pozbawiającym wszelkich wątpliwości co do płci małego gada. Tata taki dumny 😆
      Jutro wrzucę 😘

      Usuń
  6. Hejeczka,
    super, pomysł aby być tym jedynym,  jedynym u Mai, chociaż czy na dłuższą metę da to odpowiedni rezultat? bardzo podoba mi się postawa Joe choć są złośliwości to jednak akceptuje... wielką bombę rzucił Michael...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    no super, bardzo super... pomysł aby być tym jedynym, jedynym u Mai, choć czy na dłuższy czas da to odpowiedni rezultat? no i bardzo podoba mi się postawa samego Joe choć są tutaj złośliwości to jednak akceptuje... och wielką bombę rzucił Michael...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...