Tam gdzie licho nie śpi - cz. 10, 11 i 12

Dawno nic nie było, to dzisiaj trochę więcej ;) 

Miłej lektury :)

 

 -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

* 11 *

 

Rano obudził się wypoczęty, jak nigdy. Przez świetlik wpadało leniwe, poranne słońce, podkreślające wszechobecny kurz. Lubił ten widok. Kurz leniwie unoszący się w powietrzu, niczym swoisty symbol braku pośpiechu. Bielone ściany odbijały światło, rozjaśniając wnętrze ciasnego pomieszczenia. Nie miał ochoty otwierać oczu. Nadal chciał wsłuchiwać się w odgłosy drewnianego domu i ptaków na zewnątrz. Przeciągnął się pod miękką kołdrą, strzelił z karku, wygiął kręgosłup, a na koniec ziewnął okazale. Po Draganie nie było śladu. Nie zmartwił się. Pamiętał jak przez mgłę, że czuł go przez sen. Chłopak wtulał się w jego bok, co było przyjemne i uspokajające. Ostatecznie wcale nie był pewien, czy rzeczywiście tak było, czy tylko śnił, ale miło było tak myśleć. Wygramolił się z łóżka, nadal nie mogąc wyjść z podziwu, jakim cudem to właśnie tutaj wyspał się po raz pierwszy w życiu.

- Dragan? – zawołał w eter.

- Tutaj, panie! – Odpowiedź zdawała się dobiegać spod pieca w kuchni.

- Danielu! – poprawił go mechanicznie.

- Tak!

Dosłyszał zadowolony chichot. Sam również się uśmiechnął, ale natychmiast skarcił się w myślach za głupotę. Zapominał się coraz bardziej.

 

Całe przedpołudnie oraz sporą część deszczowego popołudnia, spędzili na przekopywaniu ogródka. Daniel miał niejasne odczucie, że Dragan chciał go czymś zająć, żeby tylko nie myślał o wyjeździe. Chyba powinien mu powiedzieć, że ten nadciągał nieubłaganie, mimo jego zachodów, ale zgodnie z prawdą, nie miał do tego okazji. Chłopak co chwila gdzieś znikał i nie uważał za stosowne wspomnieć, po co i dokąd. Daniel nie czuł się upoważniony, by pytać. Miał niejasne poczucie, że prawdopodobnie i tak nie usłyszałby prawdy.

Praca z motyką dała mu się we znaki tak bardzo, że z prawdziwą ulgą przyjął diametralne pogorszenie się pogody. Pierwsze oznaki nadciągającej pluchy dały się poznać z dużym wyprzedzeniem, ale w pewnym momencie, zerwał się tak silny wiatr, że musieli zaryglować wszystkie okiennice w domu. Przygotowując kolację, Daniel grzał się od rozpalonego pieca i z lubością wsłuchiwał w odgłos uderzających o brudne okna kropli deszczu. Wietrzysko dudniło pod stropem, wyło niebezpiecznie, niczym zranione zwierzę, wzmagając tym ciepło bijące od kaflowego grzejnika. Wręcz chciałoby się postawić fotel bujany, okryć kocem i zabrać za jakąś ciekawą lekturę. Albo kochać się na futrzanym dywanie na środku podłogi, pocąc się od wszechobecnego gorąca… Aż podskoczył, gdy drzwi otwarły się na oścież z głośnym skrzypnięciem i niczym wilk wywołany z lasu, stanął w nich obiekt wyobrażeń mężczyzny. Był mokry od deszczu, rumiany na twarzy i zaskakująco spokojny. Uwadze nauczyciela nie uszedł fakt, że przesiąknięta wilgocią, biała koszula mocno lepiła się do młodego ciała.

- Wyjaśnisz mi, jakim cudem jesteś zupełnie czysty?

- Uważałem – odparł, dumny z siebie.

- Przecież przyszedłeś tutaj prosto z lasu!

- W rzece się umyłem – odparł prędko.

- Spodnie też?

- Czy to ma jakieś znaczenie? Znalazłem cały koszyk pysznych grzybów na zupę. To chyba się liczy, prawda?

Mężczyzna sapnął gniewnie, zaplótł ręce na klatce piersiowej i począł walczyć z chęcią rzucenia jakiejś riposty. Niestety żadnej nie miał. Gryzienie się po języku nie należało do jego ulubionych.

- Zasłoń się. Może i uważałeś, ale koszulę masz rozwiązaną – fuknął za to. – Kusisz mnie? Nawet nie masz czym.

- Bo jestem mężczyzną – stwierdził dumnie, czym wywołał krótki uśmiech na twarzy Petersona.

- Chłopcem jesteś, dzieciaku. Ale faktycznie, nie kobietą.

- A ty wolisz chłopców – wytknął mu, jak gdyby mógł mieć na ten temat pojęcie.

- Tak ci się wydaje? – warknął obnażony. – I co, nie dziwisz mi się? Uch… Nie powinniśmy w ogóle zaczynać takiego tematu,

Od kiedy stało się regułą, że nie potrafił się zdystansować?

- Widzę twoje reakcje, panie. Danielu! – chłopak poprawił się szybko. – I nie, nie dziwuję się wcale. Podoba mi się to. Choć nie do końca rozumiem… Patrzysz tak na mnie, a przecież moja skóra…

- „Spalona słońcem”, tak? – prychnął matematyk, automatycznie unosząc kącik ust w kpiącym uśmiechu.

- Tak – odparł poważnie młodzian. – Prawie brązowa. Brzydka.

Był uroczy. Tak cholernie uroczy, że zatwardziałe serce zgryźliwego nauczyciela, topniało. Otaczające go warunki – tak inne od codziennych - wzmagały obce mu do tej pory uczucie ciepła i komfortu. Namiastkę czegoś takiego czuł kiedyś w towarzystwie Kate, ale przy niej zawsze towarzyszyła mu świadomość, że to czym kobieta go obdarzała, nie należało do niego. Było miłe, ale nie tak osobiste i bezpieczne, jak to coś teraz. Kate była jego przyjaciółką. Dobrą osobą, którą uwielbiał, ale oczywiście nic ponadto. Każde z nich marzyło o kimś, kto mógłby na stałe wpisać się w ich życia. Pragnął i on, choć zdawać by się mogło, że takie sprawy były tylko zwyczajnym banałem.

- Skupmy się na tej zupie. Podobno potrafisz przygotować wyborną – ominął temat.

- Potrafię – przytaknął chłopak.

- To wysusz się i pomóż mi – uciął.

Poodwracał płaskie chlebki, żeby przypiekły się równomiernie i zabrał się za wstępne przebieranie darów lasu. Dopiero po chwili zorientował się, że Dragan zaczął się rozbierać we wspólnym pomieszczeniu. Co prawda, nie wyglądało to na świadome zagranie, za bardzo był skupiony na walce z lepiącą się do ciała koszulą, ale i tak udało mu się speszyć starszego mężczyznę.

- Może wolałbyś przebrać się za drzwiami?

- Nie. Nigdy nagiego mężczyzny nie widziałeś? – zakpił z niego.

- Mężczyznę i owszem, ale takiego nieopierzonego kurczaka jak ty, już dawno nie widziałem – odgryzł się. – Jeśli zamierzasz świecić tyłkiem, to zrób to, proszę, za drzwiami.

Blondyn rzucił mu nadąsane spojrzenie. W pierwszej chwili wyglądało na to, że jednak usłucha, ale ostatecznie zerwał z siebie mokre ubranie z zaciętą miną. Stanął nagi i mokry, założył ręce na klatce piersiowej i wyszczerzył się z wyraźną satysfakcją. Peterson westchnął z politowaniem i wrócił do oglądania grzybów. Niepocieszony jego reakcją chłopak wymaszerował z pomieszczenia i zatrzasnął się w sypialni.

Odetchnął. Nie miał pojęcia w jaki sposób udało mu się ukryć rumieniec. Nie czuł się z tym komfortowo. Miał pełną świadomość tego, że większości mężczyzn w jego wieku, nie było już tak łatwo zawstydzić. Niestety siedząc głęboko w szafie, ciężko było nabrać doświadczenia. Facetów podzielających jego upodobania było niewielu, a jego gej-radar był wybitnie upośledzony. Miał wrażenie, że nie rozpoznałby chętnego chłopaka, nawet gdyby dźgał go przyrodzeniem w oko. Po trzeciej wtopie w życiu, poprzysiągł sobie, że prędzej umrze niż zaryzykuje następny raz. Z rozważań wybiło go agresywne walenie do drzwi. Podniósł głowę, nie wiedząc co ze sobą począć. Nie wyglądało na to, by Dragan sam zamierzał otworzyć.

- Halo! Jest tam kto?! – zawołał nieproszony gość.

- Już idę! – warknął zirytowany, gdy jegomość za drzwiami po raz wtóry zadudnił w drewnianą powierzchnię drzwi.

Otworzył.

- Ratujcie, panie! – wykrzyknął poobijany mężczyzna.

Wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się przed czym uciekał. Zza linii lasu wybiegły trzy wilki wielkości dorodnych bernardynów. Wyglądały przerażająco. Miały nienaturalnie długie łapy i zjeżone grzbiety, każdy prezentował podziwu godne uzębienie.

- Jasny gwint! – przeklął matematyk.

Szybko odsunął się z przejścia, wpuszczając przybysza. Wspólnie zabarykadowali wejście. Przez szczeliny w drzwiach obserwował, jak zwierzęta wyhamowały na granicy podwórza, prawdopodobnie spłoszone ludzkim zapachem. Kręciły się niespokojne przed ogrodzeniem. Tylko jeden zdecydował się przekroczyć barierę w postaci starego ogrodzenia. Daniel zamarł w bezruchu. Obok siebie czuł ramię obcego mężczyzny. On również patrzył, nadal lekko się trząsł. Trudno ocenić jak długo to trwało. Wilczysko dorwało swoją ofiarę. Padło na biedną Potrawkę. Daniel westchnął w duchu. Szczęśliwie, nie wyglądało na to, by bestia miała dalej atakować. Poczuł ukłucie współczucia. Najwyraźniej los biednego drobiu, był już dawno przesądzony. Wkrótce cała grupa dzikich zwierząt zawróciła pomiędzy drzewa. Dobrą chwilę trwało nim mężczyźni bezpieczni w domu, odzyskali głosy.

- Dzięki! Dzięki ci, panie! – wydyszał obcy. – Niechybnie bym zginął! Niech to stara kurwa przeklnie! Co za dzień, co za dzień! Ale kto by się u pierdolonego licha spodziewał, że samotny wilk będzie prawdziwy! I że wcale nie taki samotny, jak się okazało! Pewny żem był, że sam pochwycę drania! Aż tu nagle jak nie zawył, jak się sfora podniosła! Ani żem nie zdołał na pomoc zawołać, prędko uciekać mi przyszło! – Daniel nie miał zielonego pojęcia o czym ten człowiek mówił. – Kurwa, nigdy mi tego towarzysze nie darują. Całe życie bosą stopą w gównie! Jako i w domu, ostatni syn. Jeden pech i zaraza, kurwa. A tyle co mnie mianowali do wyprawy! Jasny chuj, a niech to!

Przybyły był ogolony prawie na zero. Szczecina na jego głowie wyglądała na tygodniowy zarost. Miał na sobie skóry, podobne do tych, jakie nosili ex-oprawcy Daniela i ta obserwacja nie przysporzyła nowopoznanemu specjalnej sympatii nauczyciela. Oprócz tego, miał pokrwawione dłonie i wyraźnie poszarpaną łydkę. Przez rozerwany materiał przebijała paskudnie poorana skóra. Z krótkiego monologu tego człowieka, Daniel wywnioskował, że znajdowali się po przeciwnych stronach konfliktu, co do którego wciąż towarzyszyło mu przykre poczucie niedoinformowania, a to z kolei, skutecznie pozbawiało pewności siebie w rozmowie.

Podświadomie wielokrotnie oskarżał się o za małą dociekliwość. Jakby nie było, Dragan na pewno opowiedziałby mu więcej, gdyby uparł się go pytać. Wygodniej jednak było tego nie robić i udawać, że miał własne życie po kontrolą, jak zawsze. Takie podejście, wcześniej, czy później musiało się na nim zemścić. Najwyraźniej „wcześniej” nastąpiło teraz. Założył, że prawdopodobnie jedyną szansą na polubowne rozstanie się z łysym jegomościem, było nieuświadamianie go o tym, że jego potencjalni ziomkowie schwytali Daniela w lesie i planowali pozbawić go życia. W końcu, ileż takich ekip mogło być? Któraś musiała słyszeć o tym co się stało. A przecież już raz udało mu się wyjść bez szwanku ze spotkania z tropicielami.

- Cieszbor jestem – przedstawił się nieznajomy. – Uścisnąłbym dłoń wybawcy, ale… - skinął niezręcznie na brudne od krwi ręce.

Na jego wąskich, brunatnych ustach zagościł bolesny grymas. Daniel gapił się bez reakcji, nim zaskoczył, że może należałoby okazać pomoc. Przecież nie mógł kazać temu człowieku posiedzieć na krześle i iść w swoją stronę. Niech to szlag trafi.

- Daniel – odpowiedział w końcu, darowując sobie zdradzanie nazwiska. W tych stronach ludzie chyba nie mieli tego w zwyczaju. – Ta rana wygląda naprawdę paskudnie, trzeba by ją wyczyścić, opatrzyć… Chyba tylko dzięki adrenalinie byłeś w stanie dobiec aż tutaj - zaśmiał się nerwowo po nosem.

- Dzięki czemu? Nie miałem czasu niczym tego smarować. Zresztą na rany dają nam maść z Weluty – westchnął. – Kurestwo pomaga na kurzajki, ale na to chyba nawet cały cebrzyk by nie dał rady. Może co nowego rzeczywiście sprawiłoby się lepiej…

- Mhm… Tak czy inaczej, trzeba rozciąć materiał i prędko coś z tym zrobić. Wygląda coraz gorzej – zauważył matematyk.

- A gdzie tam! – żachnął się przybyły. – Zrośnie się! Trzeba by czym owinąć, żeby nie kapało, kurwa. Jak wrócę do miasta to jakiego magika poszukam, oni na to najlepsi. Oni i wino jakie mocne! – parsknął śmiechem.

Dobry humor nie trzymał się Cieszbora długo. Najwyraźniej ból doskwierał pomimo prób robienia dobrej miny do makabrycznej gry. Wykrzywiając się skrycie, tak by pokazywać jak najmniej słabości, pokuśtykał do najbliższego krzesła. Opadł na nie bezwładnie i prędko podparł ręce na kolanach, zacieniając oblicze dłońmi.

Danielowi zrobiło się go żal.

- Przygotuję coś gorącego do picia – zaproponował polubownie. - Może i coś mocniejszego się znajdzie… - zaczął, nim ugryzł się w język. – Właśnie robię kolację, na pewno nie zabraknie.

- Daniel! – dobiegło ich zdezorientowane wołanie. – DANIEL! Chodź tutaj z łaski swojej!

- Przepraszam – powiedział szybko, tłumacząc chłopaka. – Zaraz wracam – rzucił, nim udał się w stronę sypialni.

- Nie bój się – powiedział cicho, widząc jego minę. – Ten człowiek jest ranny. W lesie zaatakowały go wilki. Sam nie wiem co z nim zrobić – przyznał. – Jest, tak jakby, w podobnej sytuacji co ja byłem. Chyba musimy mu pomóc…

- Nie chcę go tu! To tropiciel – fuknął nadąsany chłopak.

- Tak, wspominał o czymś takim – potwierdził, lekko lustrując wciąż nagiego chłopaka. – Nie bardzo orientuję się w tutejszych układach, ale przecież ja wyglądałem dokładnie tak samo, kiedy się u ciebie zjawiłem. A przypominam ci, że mnie się nie bałeś – zauważył. – I dlaczego wciąż nie masz nic na sobie? – zdziwił się.

- Miałem swoje powody. Niestety teraz to już nieważne – odburknął. - Pozbądźmy się go, chcę żebyśmy byli sami – jęknął błagalnie.

No dobrze. Uśmiechu nie był w stanie ukryć, nawet gdyby jego życie od tego zależało. Ale nie wypadało żartować w takiej sytuacji.

- Dragan! – przywołał go to porządku. – Opanuj się trochę. Załatamy go, nakarmimy i odeślemy do domu, a zaraz potem skupimy się na wyjaśnianiu twojego obecnego zachowania – zapewnił. – Teraz, przede wszystkim musimy cię ubrać, skarbie – chłopak rozpromienił się w sekundzie – i ustalić co mu powiemy, bo nie chciałbym, żeby dociekał kim jestem i skąd się tu wziąłem – dodał w zamyśleniu.

- Po co mamy się tłumaczyć przed łowcą? – prychnął blondyn.

- Nie tyle tłumaczyć co… - zastanowił się. – Nie chcę ryzykować. Będziemy rozmawiać, będzie sztucznie, jeśli nie będzie wiadomo kto jest kim. To po prostu wygodniejsze rozwiązanie dla nas. Wcale nie chodzi o opinię tego człowieka, tylko o to, żeby ktoś nie uznał, że jestem winny śmierci jego kolegi.

- Jesteś tylko mój – podkreślił chłopak.

- Tak, tak – zgodził się dla świętego spokoju, wciąż lekko zażenowany. – Obaj to wiemy i tym bardziej nie musimy się z tym obnosić. Może przedstawię cię jako swojego syna? To chyba najbardziej prawdopodobna opcja – wymyślił naprędce.

- Nie jestem twoim synem! – Dragan zdawał się nie być przekonany do jego pomysłu. – Ani mi się śni! Nie!

- Ciiicho – szepnął, szybko zasłaniając mu usta. – Wiem – wytłumaczył uspakajającym głosem. – Ale on tego nie wie, więc możemy mu tak powiedzieć, żeby nie dopytywał, dobrze?

- Nie chcę – burknął obrażony chłopak.

- Proszę cię, do cholery! Przecież to tylko na chwilę. Ten człowiek nie zostanie tutaj na długo. – Ja zresztą też nie – dodał w myślach.

- Tylko na tę noc! – zgodził się, nareszcie sięgając po odzienie. – A potem, wynocha.

 


 

* Rew *

 

Kelpie nie przyszedł tej nocy. Musiał wyczuć, że nie będzie w stanie przywołać człowieka. Alba zrobiła swoje, Daniel spał mocno. Od teraz musiał postępować ostrożniej. Skoro inne czułe potrafiły go wywęszyć, nie mógł go zostawiać ani na moment samego. Najgorsze było to, że zbliżała się pełnia, a więc musiał udać się na spotkanie z mistrzem. Chciał mu pokazać swoją zdobycz, ale wiedział, że przed pełnią, mag nie znajdzie na to czasu. Ale zapyta. Musiał zapytać. Ciekawość trawiła go bez reszty. Myśl o tym, że spotkał kogoś zupełnie pozbawionego many, była tak podniecająca, że najchętniej od razu utoczyłby mu odrobiny krwi do posmakowania. Pluł sobie w brodę, że nie zorientował się wcześniej z kim miał do czynienia. Przecież powinno mu dać do myślenia, że z własnej, nieprzymuszonej woli śledził go tak długo i jakimś cudem mu się nie znudziło! To był jasny trop, a on go nierozsądnie zignorował. Byłoby o wiele prościej, a tak musiał się jeszcze bawić w tę szopkę z ciałem chłopaka. Najgorsze było to, że mężczyźnie wyraźnie podobało się to ścierwo. Nie było dobrze. Nie miał pomysłu, jak mógł odmienić jego uwagę. Daniel wydawał się zrezygnować z planów poszukiwania go pod jego prawdziwą postacią. Szybko drań odpuścił… Wściekał się na samą myśl o tym, że ktoś mający porównanie jego prawdziwego, doskonałego ciała, miał czelność wartościować byle kawałek ludzkiego mięsa wyżej.

Pół dnia spędził na prędkim przemierzaniu lasu pod różnymi postaciami, żeby napełnić koszyk grzybami. Chciał zaoszczędzić czas, by później pod pozorem zbierania owoców lasu, spotkać się z mistrzem. Dobrze się złożyło, że pogoda była deszczowa, a wicher kładł korony drzew. Dzięki temu człowiek, choć wyzywał go od wariatów, sam schronił się w budynku, zapewniając mu tym samym więcej swobody. Ukrył pleciony kosz w norze pod starą wierzbą i odszukał padłą sarnę, którą przyszło mu napełniać wtóry raz. Przyłożył dłoń do zwierzęcia, a moment później mknął pomiędzy drzewami na spotkanie.

Nie czekał długo. Mistrz nie miał w zwyczaju przybywać spóźnionym. Stał ukryty w olszynie i spoglądał na ich polankę. Była malutka, posiana głazami. Kiedyś stała tu lita skała, ale miejsce to było przepełnione energią. Przyciągało każdą inną siłę, czy to magię, czy żywioły. Ze skały, pozostały tylko jej fragmenty. Błyskawica przeszyła granatowe niebo, oświetlając mokre liście. Przez chwilę dało się słyszeć wyłącznie szum deszczu i szelest gałęzi, ale wnet rozkoszne ciepło rozlało się cienką kopułą, zapewniając polanie magiczną separację. Zapanowała cisza i spokój.

- Długo zamierzasz kryć się w krzakach? – dobiegł go znajomy glos. – Podejdź, proszę.

Wyszedł. Sarnę porzucił w miejscu, wolał uniknąć rozmowy na ten temat. Wkroczył na środek polany, dumnie, na dwóch nogach. Mag czekał na niego. Przygotowywał potrzebne do całego procesu graty. Nie zwracał na niego większej wagi.

- Witaj – odezwał się. Jego własny głos zabrzmiał dziwnie. Przez ostatnie dni nie miał okazji wracać do siebie.

Mag zerknął na niego swymi przenikliwymi, zielonymi oczami. Był bardzo piękny. Nie tylko jak na człowieka. Nawet on musiał przyznać, że Nechtan był niezwykły.

- Co cię trapi?

Oczywiście, że wiedział. Nic nie mogło się przed nim ukryć.

- Ugadałem się z Mamuną. Mieszkam u niej – zaczął pokrętnie.

Mag uniósł brew w pytającym spojrzeniu.

- Niech zgadnę, w zamian obiecałeś jej swoją krew – podsumował poirytowany. - Wiesz, że nie mogę zwolnić cię z obietnicy. Potrzebuję jej. Nie zrezygnuję z tego. – Do jego tonu przedarła się nuta groźby.

- Nie zamierzam się uchylać – zapewnił. – Bardzo doceniam twą pomoc, chociaż w zgodzie z prawdą, ostatnio łowcy rozpanoszyli się na pół lasu, a mój spokój na tym cierpi…

- Zajmę się tym – uciął mężczyzna. – Czego chciałeś od wiedźmy? Nie mogłeś przyjść z tym do mnie?

Wysoki i szczupły, opadł na najbliższy głaz. Jego długi płaszcz załopotał, odrzucony na bok. Mag zakrył dłonią oczy, jak to miał w zwyczaju, kiedy myślał.

- Potrzebowałem jej chaty. Trzymam tam… - zawahał się. Niby jak miał to powiedzieć? Wprost? Poudawać trochę? Nie był dobry w gierki z Nechtanem. – Poznałem człowieka. Nie, nie, spokojnie, to nikt kto mógłby mi zagrozić! – uspokoił mężczyznę. – On nie ma pojęcia kim jestem. Dla niego jestem ludzkim wieśniakiem – wyszczerzył się.

- Słucham dalej. Bo to chyba jeszcze nie koniec? – Mag wykonał pospieszający gest dłonią. – Kim jest ten człowiek i po co ci on?

- On jest niemagiczny – wyrzucił z siebie podekscytowany faktem, że nareszcie mógł się tym podzielić. – Nie ma w sobie ni krzyny many! Nie ma pojęcia o świecie, nie wie kim jestem. Rozumiesz? – wycedził z naciskiem. – On jest z Laurenii! – odpowiedział sam sobie.

- Niemożliwe – stwierdził krótko mag. – Osobiście nadzorowałem zamknięcie wszelkich kanałów między naszymi kontynentami. Laurenia została skutecznie odgrodzona – podkreślił. - Co więcej, z upływem lat, jej skorupa sama podzieliła się na kontynenty. Wydzielono dla nich osobą płaszczyznę. Odbył się cały sabat, by przedsięwziąć tę poważną operację… Ludzie stamtąd nie mają pojęcia tym, że ich świat był kiedyś wyłącznie połową świata. I nie mają żadnych możliwości, by przeniknąć tutaj. Czy wyraziłem się jasno?

- Ja to wszystko wiem – mruknął odrobinę obrażony. Za kogo on go miał! Przecież wiedział co nieco o świecie. – Tym bardziej było to dla mnie cenne znalezisko! Musisz sprawdzić! Nie przychodziłbym do ciebie, gdybym nie miał pewności.

- Bzdura. Mogłeś dać się oszukać. Nie sądzę, żeby było to specjalnie trudne. Być może nawet ktoś celowo chciał cię wykorzystać, by dotrzeć do mnie.

- Oczywiście! I ktoś taki odnalazł istotę legendarną niemożliwą do wytropienia, ukrytą pod twoimi czarami, której żadni tropiciele nie byli w stanie pojmać, tylko po to, żeby skontaktować się z tobą! Z magiem oficjalnie praktykującym w szkole! – wykrzyknął poirytowany. – Każdy wie, gdzie zacząć cię szukać!

Brunet zamyślił się przez moment. Przewrócił oczami i wydął usta. Od tamtej pory wiedział, że wygrał. Nechtan nie lubił przyznawać się do błędów, ale tym razem musiał to uczynić. W przeciwnym razie, już dawno zakończyłby temat.

- Możesz mieć odrobinę racji… - stwierdził, ostrożnie ważąc słowa. – Zapewne nie zaszkodzi, jeśli zerknę na tego twojego człowieka…

- Czyli zgadzasz się? – ucieszył się, zaaferowany.

- Rzucę na niego okiem tej nocy. Twoja krew i tak musi chwilę odstać nim będę mógł jej użyć. Nic innego nie jest dla mnie tak pilne, bym nie mógł tego przesunąć… Tak. Tak zrobimy – podsumował.

- Chcesz sprawdzić go we śnie? – upewnił się.

- A po cóż miałbym się z nim trudzić w stanie świadomości?

- Bo… On tak jakby szuka spotkania z magiem. I to chyba z mojej winy. Widzi w tym swoją szansę na powrót do domu – wyjaśnił.

- I słusznie. Jeśli jakimś cudem przedostał się tu mieszkaniec Laurenii, a zapewniam cię, że nie, to i tak musiałbym go odesłać. Taki osobnik zakłóciłby funkcjonowanie świata. Zaraz zleciałyby się wszystkie czułe, żeby z niebo czerpać.

Przemilczał kwestię nocnych odwiedzin kelpie. Zaczynał żałować, że przyznał się do posiadania swojego skarbu.

Tymczasem w domu czekała na niego następna niespodzianka. Tym gorzej, bo ostatnio niewiele rzeczy układało się po jego myśli. Jakby miał mało zmartwień, jego człowiek uwikłał ich w opiekę nad łowcą! Daniel był taki naiwny. Po co im to było? Jakby drań zdechł, byłoby jednego parszywca mniej na świecie. Niestety nie mógł przedstawić swojego sposobu myślenia tak po prostu. Już dawno zauważył, że jego człowiek miał niezdrową skłonność do sentymentów i niepotrzebnej nadwrażliwości. Mógłby go do siebie zrazić, a to ostatnie czego teraz potrzebował. Zrobił dobrą minę, zagryzł zęby i starał się nie wypadać z roli, jaką mu jego człowiek wymyślił. Miał być jego synem… Większej bzdury dawno nie słyszał.

 


 

* 12 *

 

Nim zapadł zmierzch, stało się jasnym, że Cieszbor zostanie z nimi na dłużej. Na początku wspólnego posiłku stał się mniej rozmowny, później zaczął plątać nawet najprostsze słowa, a wkrótce dostał drgawek. Pot na czole zdradzał wysoką gorączkę. Nie trzeba było czekać długo, aż zarzekając się, że czuł się dobrze, stracił przytomność. Dopiero wtedy Daniel zajął się nim na poważnie. Rozebrał mężczyznę, obmył go zmoczoną w ciepłej wodzie szmatą i byłby go czymś nasmarował, ale Dragan z lekceważącym wzruszeniem ramion stwierdził, że w domu nie posiadał niczego nadającego się do pomocy.

- Zastanawiam się, gdzie go położymy – westchnął Peterson.

- Na zewnątrz? – zaproponował chłopak.

Nauczyciel posłał mu sceptyczne spojrzenie.

- Doceniam, że cenisz sobie naszą prywatność, ale naprawdę trzeba mu znaleźć miejsce. Nie wyobrażam sobie dzielenia z nim łóżka.

- Niech leży tu, gdzie jest.

- Na podłodze?

- Nie widzę, żeby narzekał – prychnął wrednie.

Daniel przewrócił oczami. Trochę przywykł do dziwactw chłopaka, ale przyznać musiał, że jego buta nie była czymś komfortowym w obyciu. Podejrzane było to dziwnie terytorialne zachowanie Dragana. Po namyśle uznał, że skoro miał do wyboru wyprowadzić się na uklepane podłoże, albo umościć tam posłanie dla rannego Cieszbora, niechlubne wolał wybrać tę drugą opcję. Płaskie i twarde miejsce do spania mogło korzystnie wpłynąć na proces zdrowienia mężczyzny, za to on cenił sobie wygodę. I spanie z młodym gospodarzem.

Z niechętnie przyniesionych przez Dragana koców, przygotował prowizoryczne posłanie, na którym ułożył rannego.

- Długo będziesz się na niego gapił? – padło urażone pytanie.

- Przecież nie patrzę – zaprzeczył. Dla potwierdzenia swoich słów od razu nakrył Cieszbora ostatnim, najlżejszym kocem. – Poza tym, czy naprawdę musisz sugerować, że pociąga mnie dosłownie byle kto?

Rzeczywiście przyglądał się chwilę tego mężczyźnie, choć bynajmniej nie było to gapienie się. A już na pewno nie tego rodzaju gapienie, które mogłoby stać się podstawą do wymówek. Z satysfakcją odnotował, że prezentował się o wiele lepiej od łowcy. Po pierwsze posiadał na brzuchu mięśnie, a nie oponkę. Po drugie, nie musiał golić włosów, by ukryć zakola.

- A nie jest tak? – drążył chłopak.

- Skąd takie przypuszczenie? – zdumiał się. – Zapewniam cię, że na co dzień jestem bardzo powściągliwą osobą.

- Doprawdy? – Dragan złośliwie wydął wargi. – Nie zauważyłem. No ale skoro tak twierdzisz, to nie będę zaprzeczał.

- Co to niby ma…

- Ależ nic… – Nie przestawał się głupkowato uśmiechać.

- Dragan, czy ty chcesz mi coś powiedzieć?

Chłopak podszedł do niego i patrząc mu prosto w oczy, pochylił się, by złożyć na jego ustach krótki, zaczepny pocałunek.

- Co ty…?

- Nie nazywaj mnie po imieniu – poprosił.

Kolejny pocałunek był odrobinę dłuższy. Wciąż za krótki. Daniel nie potrafił otrząsnąć się z szoku. Spierzchnięte usta chłopaka zatrzymały się dosłownie na chwilkę, choć dreszcz na karku nauczyciela zdawał się trwać wieczność. Czuł, że powinien zaoponować, powiedzieć coś, żeby Dragan się opamiętał. Przecież był przystojnym młodzieńcem. Dlaczego miałby wykazywać zainteresowanie dużo starszym mężczyzną? Z tyłu własnej głowy wymyślił już kilka odpowiedzi, jednak żadnej nie przedstawił na głos. Pozwolił popchnąć się w stronę sypialni. Nie odezwał się, gdy chłopak zamknął za nimi drzwi. Kogoś mógłby próbować okłamać, ale głęboko wewnątrz siebie czuł, że już dawno pragnął podobnej chwili. Chciał zobaczyć młode, gładkie ciało chłopaka. Chciał by ten go zdominował. Butny charakter Dragana tak cudownie do tego pasował.

Blondyn popchnął go na ścianę, wplótł palce w gęstą czuprynę matematyka i począł rozwiązywać swoją koszulę. Daniel, w tym czasie kombinował, w którym momencie przemycić coś nadającego się do nawilżenia. Nie chciał zrujnować nastroju, nie wiedział nawet, czy dobrze interpretował zachowanie chłopaka, ale w tym momencie liczyły się tylko te urywane pocałunki i ciepło jego ciała.

- Ależ ty jesteś piękny… - westchnął, gładząc odsłoniętą pierś chłopaka. Czy ktokolwiek miałby szanse z tobą konkurować? – zapytał, prowokacyjnie przygryzając wargę.

Liczył na to, że Dragan zrozumie aluzję do jego wcześniejszej, zabawnej scenki zazdrości o tropiciela. Niestety chyba się przeliczył. Chłopak wyraźnie się spiął.

- Doprawdy? – prychnął. – Tak bardzo ci się podobam?

- Oczywiście – uśmiechnął się przepraszająco. Najwyraźniej źle się zrozumieli, a przecież wszystko było dobrze. Nachylił się chętnie, chcąc dosięgnąć ust chłopaka. Tymczasem Dragan odsunął się jak porażony prądem.

- O co chodzi? Zrobiłem coś nie tak…?

- Cały jesteś nie taki! – krzyknął chłopak. – Znajdź sobie zwykłego, nudnego chłopaka, bo najwyraźniej twój gust jest mocno ograniczony! – warknął, po czym wyrwał się z objęć, które sam zainicjował.

Po chwili mocowania się z drzwiami, popchnął je z takim impetem, że ustąpiły na zawiasach. Nim Daniel zdążył zareagować, już go nie było.

- Dragan! – zawołał za nim. – Poczekaj! Nie rozumiem!

Z przerażeniem odkrył, że młodzian wybiegł na zewnątrz, na deszcz. Oczywiście ruszył za nim, ale momentalnie stracił go z oczu. Zdawał sobie sprawę z tego, że sam nie miał szans go odnaleźć, a przecież nie mógł zostawić obcego, rannego tropiciela samego w domu. Zdecydował wrócić i przeczekać burzę hormonów. W najśmielszych wybiegach własnej wyobraźni nie potrafił wymyślić, co było przyczyną nagłej złości chłopaka. Bardzo chciałby potrafić lepiej go rozumieć. Oto właśnie w pełnej krasie prezentowały się zalety gustowania w młodych ciałkach. Najwyraźniej chłopak dawał popis niedoleczonego buntu dojrzewania. Na swój sposób, było to naprawdę urocze.

- Szlag by to… - jęknął, zamykając za sobą drzwi.

 

Siedzieli za domem, na nagrzanych od słońca deskach przestronnej werandy. O tej porze dnia, panował tu przynoszący ulgę cień, a zapach rozgrzanego, suchego drewna, pomagał się zrelaksować. Wsparci o ścianę domu, spoglądali na otaczającą ich ze wszystkich stron linię lasu. Poza zachodzącym, ciemno-pomarańczowym słońcem, na niebie jawił się ślad bladego księżyca w nowiu. Za każdym razem, gdy tylko pozwalał sobie zerknąć w stronę towarzysza, zażenowany, zauważał, że Dragan gapił się na niego tym swoim świdrującym, enigmatycznym wzrokiem. Niby nie było w tym nic złego, ale budziło to swoisty niepokój. Nie powinien czuć tego zajmującego myśli czegoś, skierowanego do tego dzieciaka. Ale czuł.

- Możesz przestać? – westchnął, obserwując pikującego w głąb lasu jastrzębia.

- Nic nie robię.

- No właśnie, a może powinieneś się czymś zająć? – rzucił kąśliwie. - Pole marnieje, nie przeszkadza ci to?

- Nie, nieszczególnie.

Przewrócił oczami. Dyskusje z Draganem bywały absurdalne.

Chłopak wrócił dopiero nad ranem. Słyszał go, gdy wchodził do domu. Do łóżka wtoczył się suchy, ale wciąż bardzo zmarznięty. Objął go, nie pytając o nic. Rano obaj udawali, że poprzedniego wieczora nic się nie wydarzyło. Tak było prościej.

- A co będziemy jeść, jak już zapasy się skończą?

- Czyli jednak planujesz tu zostać – zauważył z zadowoleniem.

Natychmiast zerwał się ze swej dotychczasowej, kamiennej pozycji i przyklęknął tuż przed starszym mężczyzną. Oczy mieniły mu się dziwnie znajomym, złotym blaskiem.

- A jeśli tak, to co? Zagłodzisz mnie? – zażartował.

- Zacznę pracować! – zapewnił ochoczo.

- To może zacznij od razu?

Entuzjazm chłopaka odrobinę osłabł.

- Jeszcze nie do końca wiem jak… - sapnął. - Ale na pewno się dowiem i zrobię co trzeba, żeby rosło!

- Jakim cudem mieszkasz w takim miejscu i na niczym się nie znasz, co? A w ogóle, to czy twoja matka nie powinna już wrócić?

- Wypraszam sobie! Wiem bardzo dużo o tej ziemi!

- Ach tak? – uśmiechnął się pokpiwająco.

- A tak!

- I nie odpowiedziałeś mi. Nie martwisz się o nią?

Delikatny powiew wiatru zasłonił jasne oczy kosmykami blond włosów. Miał wrażenie, że mimo to dojrzał zarumienione policzki.

- Nie. To normalne. Na razie pewnie jeszcze nie wróci.

- Wiesz… - Sam nie wiedział co zamierzał powiedzieć. Chyba bardziej chciał go dotknąć, odgarnąć niesforne włosy i spojrzeć mu w oczy. Wykonał niespieszny gest w stronę twarzy chłopaka.

- Halo! Gdzie jesteście?! – dobiegł do nich krzyk Cieszbora.

Zastawili go samego pod pretekstem troski o jego nogę, ale zgodnie z prawdą, Dragan darzył mężczyznę szczerą niechęcią i nie chciał przebywać w jego otoczeniu, a Daniel czuł się przez to wyjątkowo niekomfortowo, więc w efekcie sam go unikał.

- Na tyłach, na werandzie. Przejdź proszę przez przedsionek za kuchnią – wyjaśnił.

Nic nie wskazywało na to, by mężczyzna choć trochę zauważał ich brak entuzjazmu. Ciężko było się wymigać od jego towarzystwa, a był przy tym na tyle pocieszny, że Peterson miał poważne wyrzuty sumienia, skazując go na ciągłe odosobnienie.

- Ależ tu sielsko! – zachwycił się łowca. – Od przodu to za nic nie widać, że tutaj taki widoczek. Pięknie pomyślane. Ha! Nawet ta puszcza może być przyjemna, co nie, panowie? – pochwalił się swoim odkryciem.

- Najwyraźniej – odburknął blondyn.

- Puszcza istotnie jest piękna. Patrzenie na taką gęstwinę uspokaja – podjął nauczyciel. – Jak twoja noga?

- A lepiej, lepiej. – Cieszbor ucieszył się z zainteresowania. – Gdyby nie wy, pewnikiem wpakowałbym się w jeszcze większe tarapaty. Z nieba żeście mi spadli, panowie! Wielkie to szczęście. Tak. Ale powoli mi w drogę – nadąsał się pokazowo. – Muszę dołączyć do moich towarzyszy nim jeszcze mnie szukają. Samemu do miasta będzie ciężko dotrzeć. Nie widzi mi się wilków karmić – zarechotał.

- Czy to możliwe, że twoi kompani trafią tutaj?

Dragan nastroszył uszy.

- Możliwe! Podobno spotkali jakiegoś człowieka parę dni temu. Miał się do nich przyłączyć. Gdzieś tutaj mieszka, wystawcie sobie. Będą szukać jego i mnie, to pewno tu zajdą. Dlatego też waham się, co tu czynić. Żebyśmy się nie pogubili jeszcze bardziej!

- O jakim człowieku mowa? – najmłodszy mężczyzna odezwał się po raz pierwszy. Pytanie skierował do Łowcy, ale patrzył wprost w brązowe oczy Daniela.

- A tego to ja już nie wiem, bo mnie wtenczas z nimi nie było – odparł, drapiąc się po brodzie.

Daniel udał, że akurat wyjątkowo mocno zainteresowały go spacerujące po deskach werandy żuczki. Wiedział, że Dragan go o to zapyta i postanowił powiedzieć mu prawdę. Wolał jednak, by cała scena odbyła się na osobności. Okazja nadarzyła się sama, ponieważ Cieszbor, chcąc udowodnić wszem i wobec, że jest mężny, zaoferował się do pomocy i poczłapał naczerpać wody ze studni. Dragan miał w tym czasie wyciągnąć warzywa ze spiżarni, ale jak można się było domyślić, nie ruszył się ani o milimetr.

- Więc… - zaczął niespiesznie. – Wiesz coś może o tym człowieku, którego spotkali łowcy? - Niby obojętnie przyglądał się swoim paznokciom. Daniel natomiast nie miał złudzeń. Doskonale wiedział, że od jego odpowiedzi zależało, czy sprawa rozejdzie się po kościach, czy skończy na poważnej kłótni.

- Minęło już kilka dni. Wiem, że sam nie bardzo zabiegałem w tym czasie o wiadomą sprawę, ale ja naprawdę muszę spotkać się z kimś, kto będzie zdolny zająć się moją nietypową sytuacją. Automatycznie zrzuciłem odpowiedzialność na ciebie, źle mi z tym. Tych tropicieli spotkałem przypadkowo. To była jakaś inna grupa, nie ta z którą miałem na pieńku. Ci okazali się pomocni, nawet mili. Zaproponowali, że jak skończą przeszukiwać rejon, to zajdą do nas i pozwolą mi zabrać się z nimi do miasta. Nie rób takiej miny, proszę. Sam mówiłeś, że muszę spotkać się z jakimś tutejszym szamanem, czy innym magikiem. Po prostu, muszę. Przyznaję, że choć trudno mi w to uwierzyć, jest mi tu całkiem dobrze. Odpoczynek na łonie natury to coś, co doprawdy uwielbiam i gdyby to były wakacje za granicą, brałbym je z pocałowaniem ręki. Ale to… Sam wiesz, że to zgoła coś innego. Nie mogę ot tak porzucić swojego dotychczasowego życia.

Rzeczywiście, odkąd opuścił go strach, poczuł się tutaj nad wyraz dobrze. Nie żałowałby niczego, gdyby tylko był w stanie wytłumaczyć sobie całą tę sytuację w jakiś, chociażby na pozór logiczny sposób. Logiką kierował się przez całe życie osobiste i zawodowe, i ciężko było mu się wyłamać z tego schematu. No i była też Kate. Miał świadomość, że przecież zniknął z dnia na dzień. Nie chciał nawet myśleć, co kobieta musiała przeżywać.

- Mag już cię widział, Danielu – stwierdził sucho blondyn. - Obiecałem przecież.

- Jak to, widział…? Nie przypominam sobie niczego takiego.

Pierwszym alarmującym skojarzeniem, był kolejny atak amnezji, podobny temu, jaki przytrafił mu się jeszcze w jego własnym domu. Ale następne słowa Dragana, zupełnie zwaliły go z nóg.

- Ostatniej nocy pełnia była. Zawsze widuję się z nim w czasie pełni. Spałeś, Danielu. Po albie spałeś mocno, ale mag cię oglądał. Stabilny jesteś, tak powiedział. I mój – podkreślił, dziwnie marszcząc górną wargę. Zupełnie, jakby chciał wystawić kły. – Pozwolił mi ciebie zatrzymać. Musi tylko znaleźć tę dziurę, którą tu wpadłeś.

I całą sielską atmosferę diabli wzięli.

- Co ty za bzdury opowiadasz?! – Daniel zerwał się na nogi. – Jak mogłeś mnie nie obudzić?! Żartujesz sobie ze mnie?! Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie to dla mnie ważne?! A może specjalnie mnie usypiałeś?! – oskarżył go wprost. – Co ty sobie myślisz?!

Nerwowo przeszedł kilka kroków po werandzie. Pomyśleć, że miał wyrzuty sumienia z powodu swojej umowy z oddziałem łowców! Miał pełne prawo planować wyjazd do miasta! Jego dobrą wolą było, że chciał Dragana o tym uprzedzić. I zrobiłby to, gdyby Cieszbor nie uprzedził faktów! Cholerny świat! Fantastycznie, wychodziło na to, że stał się obiektem eksperymentu. W dodatku sam, z własnej woli wypił te jego ziółka! Ufał mu. A Dragan nawet nie wyglądał, jakby w ogóle rozumiał jego nerwy. Jak na początku, chłopak podniósł się i chciał do niego podejść, tak szybko z tego pomysłu zrezygnował. Wyglądał na obrażonego i standardowo dla siebie, wykręcał sobie ucho. Sam Daniel natomiast, chyba bardziej czuł, że powinien być wściekły, niż faktycznie był zły. Jego wybuch minął równie szybko, jak się pojawił. Ich niedopowiedzenia odrobinę zniosły się ze sobą, przynajmniej w jego odczuciu. Teraz było mu trochę głupio i niekomfortowo.

- Daję ci albę, bo po tym się spokojniej śpi. Chciałem żebyś odzyskał spokój. Wyglądałeś na zmęczonego i przepełnionego nerwami. To niedobre – wytłumaczył. – Chciałem żebyś wypoczął. Nie inaczej. Mag zawsze ściąga do mnie w czasie pełni, ale nie wolno mi przyprowadzać ze sobą innych... Zobowiązał mnie. Pierwej musiałem go prosić o zgodę. Nie widział potrzeby, żeby cię budzić, Danielu – wytłumaczył pokrętnie.

Nie miał pomysłu na to, co powinien mu odpowiedzieć. Był zdezorientowany. Kompletnie pogubiony. Bez względu na wszystko, chłopak powinien był mu powiedzieć.

- Więc? Co ci ten mag naopowiadał? No, mówże! – ponaglił go.

- Że jesteś stabilny. Przejście międzywymiarowe zakotwiczyło ci się w krwi. Mag mówił, że musiałeś… emm – zająkał się – rozdzielić jakieś elementy… i potem się połączyły… no, że jak włożyłeś rękę do tej dziury, jak mi powiedziałeś, to przepustka w krwi zareagowała i bum! Przejście podziałało – objaśnił, jakże klarownie. – Mówił też, że to przejście musiał zrobić jakiś inny mag, bo mana była magiczna, a nie pochodząca od stworzenia. Bardzo stare musiało być, czyli. Już wygasło. Krew masz już czystą, a to dobrze. Bardzo dobrze. Bo… mag mówił – kontynuował, wyliczając na palcach – że jakbyś nie skorzystał z przejścia, to krew mnożyłaby klucze, te przepustki ma się rozumieć… i one by się poszerzały, aż wreszcie same by cię wciągnęły w tamto przejście, z którego powstały. Ale jakbyś zwlekał za długo, to mógłbyś tego nie przeżyć. Mag mówił, że nawet on mógłby nie zdążyć ci pomóc, i to nawet gdyby znalazł cię od razu. – Dragan zdawał się być tym faktem zafascynowany. – On jest bardzo potężny – westchnął na koniec.

Daniel wręcz namacalnie poczuł, jak bardzo pobladł. A więc cała ta jego choroba… I już nie miał powodów do niepokoju? Czyżby rzeczywiście tak było? Wyniki badań ze szpitala były tylko odbiciem jakiegoś magicznego pitu-pitu? Czy to w ogóle możliwe?

- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?! Przecież to dla mnie bardzo ważne! – wybuchł wreszcie. – Co ty sobie myślałeś, Dragan?!

- Ty też nie powiedziałeś o łowcach! – ofukał go chłopak. - Przepraszam… - stęknął zaraz. - Każda wizyta maga… Boję się jej. Za każdym razem… - Chłopak zaczął dziwnie przebierać nogami i coraz mocniej trzeć ucho. Denerwował się.

- Czy on ci coś robi?! – Daniel nagle poczuł silnie wzrastające ciśnienie, nie mające nic wspólnego z jego własną sprawą.

- Nie krzywdzi mnie – zastrzegł chłopak. – Pomaga mi. Ale potrzebuje mojej… emm… no… jego wizyty bolą. Nie szkodzą mi, ale zawsze okropnie bolą… Nie lubię bólu… - Mówiąc te słowa, złapał się za lewe przedramię.

Wciąż będąc wpatrzonym w belki na ścianie domu, opuścił nos tak nisko, że prawie dotykał brodą klatki piersiowej.

- Przepraszam, że nie mówiłem, Danielu.

- Przychodzi co miesiąc? – zapytał ostro.

Dragan posłał mu przelotne, przestraszone spojrzenie i krótko skinął głową.

- Tak, ale…

- Żadnego „ale”, chłopcze! Następnym razem nie wolno ci mnie usypiać! Masz mnie obudzić i zabrać z sobą! Rozumiemy się? Dragan! Powiedz, że zrozumiałeś. Proszę – dodał, łagodząc nieco ton.

Nie potrafił gniewać się na tego chłopaka. Kompletnie nie umiał odnaleźć się w jego towarzystwie.

- Czyli zostaniesz tu ze mną? – zapytał przewrotnie.

- Powiedz, że zrozumiałeś.

- Zrozumiałem – odparł. – Ale mag nie pozwala…

- Nie obchodzi mnie, co ten stary dupek przyzwala, a na co, nie! – przerwał mu. – Już ja się z nim rozmówię! Nie pozwolę, żeby ktoś robił ci krzywdę! Jesteś prawie dzieckiem! Przecież… - Chwilę jeszcze prychał gniewnie, wygrażając nieznanemu sobie człowiekowi, aż wyraźnie znudzony tym Dragan, podszedł do niego i objął go w pasie.

Potwornie ciężko było go odsunąć.

Wcale nie chciał go odsuwać.

Dragan był przyjemnie ciepły, a jego włosy pachniały słońcem. Chwila trwała, przeciągała się, aż kompletnie pokonany jego czułym gestem, sam objął chłopaka. Z początku delikatnie, zaraz jednak przycisnął policzek do jego ładnej twarzy, wsunął prawą dłoń w jego nierówne włosy, a palce lewej ręki zakotwiczył na biodrze blondyna. Spodziewał się oporu. Nie doczekał się. Szczupły młodzieniec jęknął przyjemnie w jego ramionach, wtulając głowę w pierś nauczyciela. Po plecach mężczyzny przeszedł elektryzujący dreszcz. Trwali tak dłuższą chwilę. Daniel zaciągał się zapachem słońca, zmieszanym z wonią czystego lnu, ogrzanego piersią Dragana. Pachniała też jego wełniana kamizelka, jego skóra…

Tak potwornie ciężko było się odsunąć…

- Danielu… - dobiegł go cichy szept.

- Co takiego?

Zmusił się do rozluźnienia uścisku.

Niestety nie dowiedział się, co chłopak chciał mu powiedzieć. Cieszbor skrzyknął ich do środka, rujnując ulotną chwilę. Daniel nie do końca pojmował jakim cudem, mieszkając w środku lasu można było cierpieć na kompletny brak prywatności. A jednak, z jego przewrotnym szczęściem, najwyraźniej dało się. Tak ważna dlań chwila musiała zaczekać na rzecz przyrządzania ciepłej strawy.

10 komentarzy:

  1. Hejeczka,
    ja do Ciebie w takiej sprawie, no bo trzy części dodałaś (10, 11 i 12), cieszę się ogromnie z tego, no ale według no tych gwiazdek powinno być 11, 12 i 13, no i właśnie tej trzynastki brakuje, mówię o tym aby no przy następnym dodaniu może no właśnie brakować tego jednego... no a ja właśnie jestem przy czytaniu rozdziału dziesiątego ;) więc niedługo skomentuję...
    weny, czasu i pomysłów no oraz chęci życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :) ta różnica w numeracji wzięła się stąd, że za pierwszym razem (w części 1) wrzuciłam razem rozdziały 1 i 2 i rozjechały mi się numerki ;) ale spokojnie, nic nie brakuje i wszystko idzie po kolei :D dziękuję za czujność! <3

      Usuń
  2. Hejeczka,
    och jaki Dragan szczęśliwy, że Daniel chce go ubrać ;) no naprawdę Dragan go podrywa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    ten komentarz jest do dwunastki, bo rozdzieliłam czytanie sobie... myślę, że w tym tygodniu nadrobię te zaległości...
    och wkurzajacy jest Ciszbor niech no wreszcie wynosi się z chatki... zero prywatności... a to zachowanie Dragana jest cudowne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    ok, ok podzieliłam tekst i najpierw komentuję rozdział dziesiąty...
    wspaniale, i Max z Jo się dogadał... o tak Max całkiem zniewolony, ale no jak to... mam nadzieję, że nie stało się najgorsze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    i rozdział jedenasty...
    wspaniale, ocho Dragan poważnie go podrywa, i jaki radosny że Daniel chce go ubrać... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    i rozdział dwunasty teraz...
    cudnie, ale wkurzający jest Ciszbor niech no wreszcie wynosi się z chatki... zero prywatności... a to zachowanie Dragana jest cudowne...
    wszystkiego dobrego w Nowym Roku
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniale, Dragan och taki spłoszony, tak nagle nam uciekł :) a co to za wywar...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    komentarz do rozdziału jedenastego...
    wspaniale, och Dragan poważnie go podrywa, no i jaki radosny że Daniel chce go ubrać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejeczka,
    i rozdział dwunasty...
    wspaniale, wkurzający jest Ciszbor niech no wreszcie wynosi się z chatki... zero prywatności... to zachowanie Dragana jest cudowne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...