Tam gdzie licho nie śpi - cz. 7

Jestem, jestem ;) Już wrzucam :)

-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-

* 8 *

 

Obudził się w środku nocy. Nagromadzony stres i poczucie absurdu wyrwały go z płytkiego snu. Ostrożnie uniósł głowę i rozejrzał się. Noc była tak czarna, jakby ktoś spuścił na nią magiczną kurtynę. Gdyby nie światło księżyca, wpadające przez okno, nie byłby w stanie dojrzeć nawet zarysu mebli. A raczej jednego mebla, gdyż w przylegającym do głównej izby pokoju, znajdowało się wyłącznie łóżko i kulawa szafa. Przez moment wsłuchiwał się w spokojny oddech Dragana. Chłopak spał mocno. Czuł jego chude nogi przyklejone do własnych. Nie potrafił zasnąć ponownie, choć bardzo się starał. Wiatr groźnie dudnił pod dachem, kołysał koronami drzew, ledwie widocznych za oknem. Las też nie należał do cichych. Znać było pohukiwanie sów i wycie wilków. Niektórych odgłosów Daniel nie był w stanie zinterpretować. Brzmiały obco i strasznie.

O mały włos nie dostał zawału, kiedy pośród symfonii dźwięków dzikiej natury, dosłyszał prozaiczne skrzypienie podłogi. Niby cichutkie i nieznaczące, ale słyszał je wyraźnie. Stopy Matematyka zlodowaciały w sekundę. Niemożliwe, żeby ktoś wszedł do środka. Zanim położyli się spać, dokładnie zaryglowali drzwi. Poza tym, pod ciężarem człowieka klepki skrzypiałyby mocniej. Chyba, że to nie był człowiek… Niejedno już widział w tym świecie. Pokręcił energicznie głową i raz jeszcze wsłuchał się w odgłosy za ścianą. To wybujała wyobraźnia musiała płatać mu figle. Nikt nie miał prawa przechadzać się po domu.

Wstał niespiesznie, siląc się na odwagę. Musiał sprawdzić. Nie mógł tak po prostu leżeć i czekać aż kompletnie mu odbije. Po omacku dotarł do drzwi i uchylił je. Kaganek na stole nadal się palił. W pierwszej chwili izba wydała mu się pusta, a jednak coś nie dawało mu spokoju. To niepokojące uczucie bycia obserwowanym. Uniósł lampę wyżej, wbił wzrok w ciemność i dociskając okulary do nosa, wypatrywał czegoś podejrzanego. Prawdopodobnie sam by go nie dostrzegł, ale odpowiedzialny za jego nerwicę intruz, sam wyszedł z cienia. A był to najzwyklejszy w świecie kot. Czarny kot z błękitnymi ślepiami. Podbiegł do nauczyciela i z czułością zaliczył kilka ósemek wokół jego nóg. Mruczał przy tym głośno i przyjaźnie.

- Witaj przyjacielu – szepnął z ulgą. – Twój pan nic mi o tobie nie powiedział. Ale mi stracha napędziłeś – zachichotał.

Kot odpowiedział urywanym miauknięciem.

- Pewnie byś coś zjadł? Niestety nie wiem, czy mamy tu coś, co się będzie dla ciebie nadawało – westchnął.

Jego nowy znajomy gorliwie wtulał wąsaty pyszczek w łydkę mężczyzny. Daniel nie wytrzymał zbyt długo. Odstawił kaganek na miejsce i podniósł zwierzę na wysokość twarzy. Czarny kot wbił w niego swoje ogromne patrzałki i podjął próbę polizania go po nosie.

- Jesteś naprawdę piękny – pochwalił go.

- Dziękuję.

- Co to było? – Matematyk rozejrzał się szybko po pomieszczeniu. Strach natychmiast powrócił na swoje miejsce i rozgościł się w nim na dobre.

- ­Nie obawiaj się. To ja – odpowiedział głos. Wydawał się wybrzmiewać we wnętrzu głowy mężczyzny. – Trzymasz mnie w rękach – dodał.

Puścił kota szybciej niż gdyby okazało się, że chodzą po nim pająki. Zwariował, jak boga kochał! Niemożliwe…

- Koty nie gadają! – jęknął, oglądając się na drzwi do sypialni. Zastanawiał się, czy zacząć krzyczeć, czy biec tam i ryglować się od środka.

- Oczywiście, że nie. Przecież to wszystko tylko ci się śni – uspokoił go kot. – Odpręż się, mój drogi. Połóż się i śnij dalej.

- To sen…? – powtórzył kompletnie skołowany.

- Oczywiście. Przecież na jawie nie potrafiłbym zrobić tego…

Z miejsca, w którym przed momentem stał kot, spoglądał na niego niezwykle wysoki, piękny mężczyzna. Był szczupły, miał długie, lśniące włosy, czarne niczym futerko kota. Błękit jego oczu był wręcz nienaturalny. Daniel westchnął. Mężczyzna skłonił się przed nim, udając przy tym, że zdejmuje z głowy wyimaginowany kapelusz. Uśmiechnął się czarująco rzędami idealnie równych, białych zębów. Był dość blady, przez co jeszcze wyraźniej odznaczały się jego usta barwy róży.

- Miło mi powitać cię raz jeszcze. Na imię mi Jonathan. Pozwól, że dziś utulę cię do snu – Słowa słyszał wyraźnie, a mimo to usta mężczyzny nie poruszały się.

Ostatnim co Daniel zapamiętał, była wyciągnięta w jego stronę dłoń Jonathana. Pomyślał, że musiał patrzeć na księcia z bajki.

 

Obudził się wypoczęty i odprężony jak nigdy. Przeciągnął się leniwie i odetchnął wspaniałym, świeżym i rześkim powietrzem. Szeroko otwarte okiennice, zostały podparte kijem, tak by nie mogły się zatrzasnąć od wiatru. Dragan musiał wstać wcześniej. Mówiąc szczerze, nie chciało mu się zwlekać z łóżka. Pamiętał, że śnił o czymś miłym, ale nie mógł przypomnieć sobie o czym. Błogie rozważania przerwał mu jego młody gospodarz.

- Wstałeś już, panie? – ucieszył się. – Och, chyba dobrze spałeś? Wyglądasz na wypoczętego. Wspaniale!

- Rzeczywiście, muszę przyznać… - zawahał się. Zdawało mu się, że chciał o coś zapytać, ale nie umiał przypomnieć sobie o co chodziło.

- A więc, zapraszam na śniadanie! Musisz być okropnie głodny. Już prawie południe – skwitował, po czym skocznym krokiem udał się do sąsiedniej izby.

Nie miał wyjścia. Został przyłapany na byciu przytomnym, więc zwlókł się z łóżka, założył ubranie, które poprzedniego wieczora poskładał obok w kostkę i dołączył do krzątającego się przy piecu młodzieńca. Musiał przyznać, że nowy dzień przyniósł mu zupełnie nową perspektywę. Nagle począł się zastanawiać, dlaczego tak mocno upierał się przy tym, by odnaleźć stworzenie z lasu. Bo i niby po co? Niezrozumiały afekt powoli mijał. Piękny dzień rozchmurzył wygląd starej sadyby. Uznał wręcz, że jakimś cudem wyglądała urokliwie. Nad piecem suszyły się wiszące na sznurkach kwiaty i zioła, do szerokich belek pod sufitem przymocowano gliniane buteleczki w okrągłych kształtach. Jedne podłużne, inne koliste, wszystkie zalakowane i misternie opisane. Na odchodzących od żerdzi guzach, stały zakotwiczone w wosku świece. Z kredensu spoglądały na niego zabawne instrumenty, kojarzące się z czymś do badania nieba. Dopiero dziś zauważył pleciony, kolorowy dywan z frędzlami. Wyglądał na świeżo wytrzepany, w czym upatrywał działań Dragana. To było naprawdę miłe z jego strony. Dywan, choć spory, nie zasłaniał w całości fantazyjnych, czerwonych kręgów, wymalowanych na deskach podłogi. Skądinąd na ścianach spoglądały na niego podobne, skomplikowanie symbole.

Okazało się też, że jego gospodarz nie mógł być tak prostym człowiekiem, jakim wydawał się być na pierwszy rzut oka. Być może kolekcja należała do jego matki, ale w każdym kącie i na każdej półce piętrzyły się stosy pergaminów i kolekcje grubaśnych ksiąg. Dałby sobie rękę uciąć, że niektóre z nich musiały być warte fortunę. Wskazywało na to ręczne opisanie woluminów i skóra, w którą były oprawione.

- Co tak ciekawie pachnie? – zagadnął, oglądając małą wystawkę za szybą kredensu.

- Piekę owoce baosanny. Rozgrzane, puszczają sok i wtedy można je obtoczyć w suszu z mordownika. Są bardzo dobre – zapewnił.

- Hmm… A mordownik nie jest czasem trujący?

- Na pewno nie. Zresztą trzeba wiedzieć, której części rośliny używać – odparł blondyn, tonem znawcy.

Oby – pomyślał, przyglądając się niewielkiej czaszce, umieszczonej na podeściku z zielonego aksamitu.

Zjedli przygotowane przez młodzieńca śniadanie, a matematyk musiał przyznać, że owoce bao-czegoś tam, były nie tylko smaczne, ale i wyjątkowo sycące. Właśnie rozważał, czy nie powinien czasem wybrać się do lasu na poszukiwania złotowłosego elfa, gdy chłopak wpadł na kolejny wspaniały pomysł. Podszedł go od najdelikatniejszej strony.

- Co powiesz na kąpiel, panie? Jeśli pomożesz mi nosić wodę, wnet uda nam się nagotować tyle ile trzeba.

- Skończmy z tym panem, proszę – zdecydował się zaproponować. – Gościsz mnie w swoim domu, pomagasz mi. Wiem, że jestem sporo starszy, ale mówi mi po imieniu. Daniel Peterson. Daniel – podsumował, wyciągając doń dłoń.

Dragan uścisnął ją, kraśniejąc.

- Cudownie – skwitował. – Chodź. Nie ma co zwlekać!

Przyznał mu rację. W jego obecnym stanie, niewiele było rzeczy, mogących przyćmić perspektywę kąpieli.

 

Wspólnymi siłami, napełnili sporą balię, aż po brzegi. Główna izba wypełniła się wilgotnym, gorącym powietrzem, w efekcie czego, wszechobecne drewno roztoczyło swój naturalny, lekko spróchniały zapach. Dragan przygotował mu kolekcję buteleczek wypełnionych pachnącymi, ziołowymi olejkami. Mężczyzna miał sporo przyjemności w otwieraniu ich, wąchaniu i komponowaniu swej kąpieli. Poczuł się prawdziwie odprężony i przyjemnie senny. Tym bardziej, że chłopak zapewnił mu odrobinę prywatności i wybrał się na polowanie.

W małym domu nie było łazienki. Tego akurat się spodziewał, nie przypuszczał natomiast, że aby wziąć kąpiel, wcześniej będzie musiał wytoczyć wciśniętą w ciasny przedsionek balię i ustawić ją na środku głównej izby. Tylko tam się mieściła. Rozebrał się i bez zwlekania wszedł do gorącej wody. Oczywiście nie obyło się bez drobnych bolączek. Matematyk nie był specjalnie szczęśliwy, gdy wyszło na jaw, że nie mógł liczyć na szampon, ani nawet na prawdziwe mydło. Od gospodarza dostał kubeczek twardego, zielonkawego mazidła, które przeokropnie śmierdziało starą skarpetą. Podobno świetnie rozpuszczało bród. Mówiąc szczerze, Daniel miał co do tego poważne wątpliwości. Szybko odpuścił próby korzystania z ów wynalazku. Zanurzył się w wodzie po sam czubek nosa, mając nadzieję na to, że po prostu nieco odmoknie, po czym zabrał się za intensywne pocieranie skóry kawałkiem czystej tkaniny. Był gotów założyć się, że prawie zdzierał przy tym skórę właściwą, nie sam naskórek, ale skoro dzięki temu zabiegowi miał poczuć namiastkę czystości, to warto było. Włosy umył podobną metodą. Szczęśliwie dla niego, nie miał problemów z zakolami. Większość jego kolegów ze szkoły już miała - pomyślał z nieskrywaną satysfakcją. Pozostawało pobłogosławić dobre geny.

Po dokładnym odkażeniu się, zaległ w wodzie, relaksując zmęczone mięśnie. Szybko stracił poczucie czasu. Woda prawie wystygła. Nie spieszyło mu się.

- Mogę? – dobiegło go ciche pytanie z zewnątrz.

Sapnął ze zgrozą. Nie wypadało trzymać chłopaka na zewnątrz.

- Naturalnie – odparł niechętnie.

Oczywiście odnotował w pamięci, że dla Dragana pojęcie prywatności, nie było do końca czytelne. No cóż…

Blondyn wszedł do pomieszczenia, stukając twardymi obcasami. Odstawił kuszę i worek z czymś, czego Daniel bynajmniej nie chciał oglądać, pod ścianę i spojrzał w jego stronę. Matematyk pożałował, że w wodzie nie było piany. Usiadł po turecku na dnie okrągłego zbiornika i nie za bardzo wiedział co ze sobą zrobić. Chłopak patrzył jeszcze przez moment, wcale się nie krygując, ale zaraz uśmiechnął się świadomie i zniknął w ich sypialni. Znać było skrzypienie szuflad kulawej szafy, a chwilę później wrócił, trzymając poskładane, czyste ubrania.

- Przyniosłem przyodziewek – wytłumaczył. – Cobyś, panie, nie musiał nago chodzić. Tamte skóry i tak masz porwane – zauważył.

- Taaak – przyznał mu rację. - Bardzo ci dziękuję – stwierdził zupełnie szczerze.

Młodzieniec odłożył przyniesione rzeczy na bok, ale zamiast wyjść, jak pan bóg przykazał, przycupnął na krześle obok.

- Coś bardzo ostrego musiało być.

- Ostrego?

- Żeby skóry tak równo poszarpać – wyjaśnił. – I nóż za tępy na takie sznyty – ocenił tonem znawcy. – Pazury jakie… Widzi mi się, że to mogły być pazury.

Daniel przymknął oczy, zsuwając się głębiej w wodę. Chyba nie chciał wspominać o złotowłosej istocie. Skoro ludzie, z nieznanych mu powodów, na nią polowali, nie chciał zachęcać następnego myśliwego do tego samego.

- Mogły być – przyznał markotnie. – Co za różnica?

- Opowiedz mi, panie – poprosił, przysuwając się do kadzi. Łokcie wsparł na jej krawędzi, a wzrok utkwił w Danielu.

- Nie ma o czym. Były już porwane, kiedy je dostałem – skłamał.

- Naprawdę tak było? – spytał mocno rozczarowany.

Mężczyzna uchylił powieki i dwoma palcami prysnął mu wodą prosto w nos. Uśmiechnął się lekko, widząc sposób wycierania twarzy chłopaka. Robił to zewnętrzną stroną rąk, jak jakiś chomik.

- Naprawdę – potwierdził swoją wersję.

- W lesie jest teraz niebezpiecznie – mruknął blondyn. – Na własne oczy widziałem tropicieli. Magicy czasem im pomagają. Coraz ciężej jest, jak co ma takie szpony – westchnął.

- A ty… znasz jakiegoś, jak to mówisz, magika? – zainteresował się. – Może byłby w stanie mi pomóc?

- Pomóc, w czym?

- Żeby wrócić do domu, rzecz jasna! Dotarcie do tutejszego miasta nie rozwiąże automatycznie moich problemów – poczuł, że mimowolnie zaczynał się irytować. - Przecież nie mogę zostać w tym przeklętym miejscu na zawsze! – warknął.

Dragan cofnął się, onieśmielony jego nagłym wybuchem złości. Mruknął coś niewyraźnie i chyba zamierzał podnieść się i wyjść, ale Daniel zreflektował się w porę i nie zastanawiając się wiele, złapał go za rękę w pół kroku.

- Przepraszam – powiedział szybko. – Przepraszam, nie powinienem był się unosić. Po prostu… Chwilami mam wrażenie, że tracę zmysły, naprawdę. Nie wydawałeś się zdziwiony, kiedy powiedziałem ci o swojej teleportacji. Otóż dla mnie, sam ten termin brzmi kuriozalnie. Nie wierzę w takie rzeczy! Nigdy nie doświadczyłem niczego dziwnego, aż tu nagle wylądowałem w miejscu, w którym ludzie polują na leśne potwory, między drzewami biegają ogromne wilki, a pierwszy spotkany na mojej drodze człowiek, opowiada mi bajki o czarodziejach – wyrzucił na wdechu. – Nie jestem pewien, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy tylko w mojej głowie – dodał zdołowanym głosem.

Sam fakt, że musiał to wszystko tłumaczyć, jakby jego reakcje nie były czymś naturalnym, wydawał mu się śmieszny. Ostatnie dni, były, niczym widziane w czarnym zwierciadle.

- Nigdy…? – podniósł chłopak z tajemniczą miną.

- Nigdy, co? Mów jaśniej, proszę.

- Nie widziałeś maga, panie? Ani przejawów magii jako takiej, choćby zmiennokształtnego wilka?

- Wilkołaka?! Oczywiście, że nie! – zapewnił go.

- A… - chłopak zdawał się ważyć słowa, jakby chciał go wziąć z zaskoczenia - czarta? Widziałeś, kiedy? – zapytał.

- A czort z czartem! – prychnął, uznając, że blondyn z niego kpił. – Nie rozumiem do czego zmierzasz. Nie widziałem też Baby Jagi, błyszczącego wampira ani uczciwego polityka. Co to za dziwne pytania?

- A wiedźmę? A żytnicę? – dopytywał niezdrowo podniecony.

- Co to w ogóle jest, u diabła?!

- A diabła?

- Przestań ze mnie kpić. – Ten przydługi żart zupełnie przestał go bawić. Chłopak był niepoważny, a on już dawno wyrósł z wieku, kiedy chłopcy lubili wzajemne straszenie.

- Niemożliwe! – zachwycił się chłopak, do tego stopnia, że klapnął na tyłek. – Ty… jesteś aż… aż z… – jąkał z szerokim uśmiechem, wskazując Daniela palcem.

Nauczyciel sapnął zniecierpliwiony.

- No dalej – ponaglił go. – „Jestem aż z…”?

- Aż z Laurenii… - wyszeptał Dragan z rozchylonymi wargami.

Oczy miał rozwarte tak szeroko, jakby samego diabła zobaczył. Chociaż po ich rozmowie, Daniel wywnioskował, że diabłem nie przejąłby się, aż tak bardzo. Po chwili nieprzerwanego szoku, na ładną twarz młodzieńca wkradł się nieprzyjemny uśmiech. Źrenice zaświeciły mu w iście złowieszczy sposób.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz – podkreślił, sięgając po pierwszy lepszy łachman do wytarcia ciała – i rad byłbym, gdybyś podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami.

Zaczął się pospiesznie ubierać. Jeszcze tego mu brakowało! Żeby w miejscu pełnym dziwactw i niebezpieczeństw, o których wcześniej nie słyszał, miejscowi brali go za największe dziwadło ze wszystkich! Dragan nadal stał pośrodku pomieszczenia i wlepiał w niego, swój niezdrowo podniecony wzrok. Miał dziwne przeczucie, że wcale nie chodziło o jego nagi tors.

- Dlatego nie czuć w tobie ni krztyny many – chłopak wyszeptał bardziej do siebie, niż do niego. – Nie masz pojęcia czym… kim… Ale jakim cudem? Wszystkie portale zostały zniszczone całe wieki temu! Nikt już nie poróżuje do Laurenii. Nawet magicy. Wszelkie kanały zostały zablokowane potężną magią. Ani sukub się nie przeciśnie. To… - zawahał się wyraźnie - wspaniałe! I jesteś cały mój!

- Słucham?!

- Nie oddam cię, panie, ma się rozumieć – powtórzył, nie będąc w stanie ukryć radości.

- Nie mam pojęcia o czym ty mówisz, ale ja wracam do domu! – jęknął w przestrachu, sznurując ciepłe spodnie.

- Nie ma mowy – oznajmił spokojnie młodzian.

- Nie możesz mnie zmusić, żebym tutaj zastał!

- Nie muszę, przecież i tak nie wiesz, jak wrócić – uzmysłowił mu. – Zresztą ja też nie wiem, jak miałbyś – przyznał wzruszając ramionami. – Do Laurenii nie da się przedostać ot tak.

Co to za pokręcony sen, do ciężkiej cholery?! Oto jego jedyna nadzieja na odnalezienie kogoś lub czegoś, co mogłoby go sprowadzić na Baker Street, zamieniła się w najzwyklejszą w świecie pułapkę! Serce waliło mu coraz szybciej i szybciej. Jakim cudem w tym miejscu mogło być tylko gorzej?! No przecież coś musiało mu się wreszcie udać! Myślał, że Dragan mu pomoże, do licha!

No właśnie. Licho… Może, gdyby od początku przyznał się, że go widział… Gdyby udawał, że polował z tamtymi ludźmi… Może wtedy nie doszłoby do tej absurdalnej sytuacji i byłby traktowany jak każdy inny człowiek. Zebrało mu się na altruizm od siedmiu boleści.

- I na co ci zwykły facet w średnim wieku?! – jęknął bezradnie.

- Podobasz mi się – odparł blondyn bez cienia wahania.

- W takim razie, zdaje się, że nie ja jeden zwariowałem – prychnął matematyk. – Jeśli planujesz mnie poderwać, to zabierasz się do tego, z cholernie niewłaściwej strony!

Chłopak ponownie wzruszył ramionami. Jak na tak nieporadnego i uroczego dzieciaka, potrafił wyglądać bardzo przekonująco i niebezpiecznie. Przy czym to pierwsze wynikało z drugiego.

- Ale do magika faktycznie trzeba cię wziąć – stwierdził po chwili zastanowienia. – Musi sprawdzić, czy jesteś stabilny. Portale różnie wpływają na ludzi. No i jestem ciekawy, jak się tutaj dostałeś. Opowiesz mi? – na jego obliczu znowuż zagościła urocza ciekawość.

- Rzecz oczywista, że nie! – zirytował się. – Oznajmiasz mi, że zamierzasz mnie tu trzymać na siłę i że wcale nie planujesz mi pomóc, a teraz co? Mam ci historię swojego życia opowiedzieć?!

- Byłoby wspaniale – pokiwał głową, niezrażony.

Jego wzrok niespiesznie prześlizgnął się po linii żuchwy mężczyzny w dół, przez krtań i pierś, aż po odziany pas. Daniel przełknął gorącą, gęstą ślinę.

3 komentarze:

  1. Hejka,
    cudowny rozdział, gadający kot haha przyprawia o zawał... żadnej prywatności,  choć co by powiedział kiedy by wszedł do tej bali ;) i tekst "jesteś mój"
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    cudnie, biedny Daniel, Licho robi go w bambuko, ale tak jak podejrzewałam że ta sowa to on...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudnie, a gadajacy kot... to było fantastyczne, towarzysz Daniela nie wie co to prywatność i jak to zabrzmiało "jesteś mój"
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń

Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1

 Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;)   -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...