Hej wszystkim w tym jakże pięknym, zamglonym i ponurym dniu!
Minęło kilka dni, więc zgłaszam się z jakąś tam marną aktualizacją blogową ;)
Aktualnie jestem na etapie pisania dwóch zupełnie różnych tekstow i nie potrafię skupić się na jednym, więc o ile nie odkryję w sobie powołania w jedną stronę, to na coś nowego trzeba będzie poczekać długo, za to będą dwa.
Rozważam wrzucanie czegoś już dostępnego na bezarze, jeśli chcecie? Żeby tak smutno i pusto zupełnie nie było? Co myślicie?
Ma ktoś może jakiś sprawdzony sposób na walkę z dołkami w samopoczuciu? Moje są wyjątkowo rzadkie, ale jeśli już są, to dołki w sinusoidzie sięgają tak nisko jak pokaźny biust osiemdziesięciolatki (wybaczcie to urocze porównanie). Czekolada nie pomaga...
Ech... Póki co wymyśliłam tak:
A) rozpłacz się!
B) zjedz jeszcze trochę czekolady. A kto wie, może jednak pomoże.
C) licz na to że jakaś dobra dusza zlituje się nad tobą i pomoże ci ogarniać betowanie gotowych i przyszłych tekstów? ;) - gdyby ktoś chciał ratować to piszcie śmiało - gregorowicz.aga@gmail.com
Buziaki i miłego dnia! :)
Piszę opowiadania traktujące o relacjach męsko-męskich na różnych płaszczyznach. Często trafią się opisy scen erotycznych i brutalnych, niejednokrotnie doprawione ostrzejszym językiem, dlatego blog przeznaczony jest dla osób pełnoletnich.
Ćpun, diler i psychopata - Koniec.
To uczucie kiedy przedstawiasz facetowi całą romantyczną historię kosmitów z teledysków Daft Punk, ze łzami w oczach tłumacząc mu jak to ten co ich uratował umiera na końcu, a on ci na to: "Ale wiesz, że to tylko dwóch francuzów w kaskach na głowach?" Czuję się zraniona do szpiku kości!
~ Nie wiedziałam ;)
~ Nie wiedziałam ;)
-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-
Obgryzał
paznokcie patrząc prosto w szybę samochodu. Trudno było mu się zebrać do rozmowy.
Wina ciążyła na nim boleśnie. Nie ograniczała się jedynie do jego ponurych
myśli, ale również – jeśli nie przede wszystkim - dręczyła sponiewierane ciało.
Czuł na sobie każdy dotyk Sai. Każde miejsce które całował poprzedniego
wieczora, paliło go niczym piętno. Ból fizyczny był uciążliwy i mało przyjemny,
ale po prawdzie, gdyby miał do wyboru zwielokrotnić go tysiąc razy, by w zamian
móc zapomnieć o tym co zrobił, zgodziłby się bez zastanowienia.
Gdyby
oglądał film w którym sam grałby główną rolę, pierwszy ogłosiłby się ostatnim
zasrańcem. Problem polegał na tym, że w życiu nic nie było takie proste.
Nie było czarno-białe. Owszem, nadal pozostawał kanalią - ale wczoraj nie
potrafił inaczej. Kochał się w Sai. Strasznie. Okropnie. Do upadłego. Wydawało
mu się, jakby chłopak miał nad nim jakąś niezrozumiałą kontrolę. Zupełnie jakby
nie był człowiekiem. Uwielbiał go! Ten facet był po prostu doskonały… Jak
mógłby mu odmówić? Jak mógłby go odtrącić? A gdyby nawet odmówił… to czy
Saia zechciałby się w ogóle z nim zadawać? Tylko czy idąc tym tropem, nie
powinien być szczery wobec Tobiasa i nie angażować się w oficjalny związek
z nim?
Chłopak
wyskoczył z tym wyznaniem tak nagle! Nie mógł zaczekać? Nie mógł poczekać, aż
Jake nie przekonałby się czym było to co łączyło go z Saią? To wszystko działo
się za szybko, zbyt równolegle! Cholera! Zaakceptował go od razu, bo nie chciał
go stracić. Obawiał się, że ktoś inny mógłby mu go odebrać. Nie chodziło tylko
o związek, ale o wszystko co wiązało się z ich przyjaźnią. O wspólne
wieczory przed komputerem, o wycieczki na rowerach, o upijanie się w parku przy
Tobiasowym brzdękaniu na gitarze… Jak mógłby nie chcieć być z najlepszym
facetem jaki chodził po tej ziemi?
No
więc tak sobie trwał… w byciu kanalią. Nie umiał uwolnić się z sideł w które
sam się wpakował. Nie wiedział jak z tego wybrnąć. Starał się tłumaczyć sobie,
że przecież ostatecznie nie ustalili że oficjalnie zostają parą. No w końcu
chłopak kazał mu się zastanowić! No więc się zastanawiał! To był proces, tak?
Za to Saia nie wyglądał na gościa, który przejmowałby się związkami,
wiernością i tą całą resztą. Tyle że gdyby Jake chciał postawić wszystko na jedną
kartę, nie zniósłby gdyby chłopak miał poza nim jeszcze innych. Chyba by mu
serce pękło. Kuźwa, a sam co robił…
- Nad
czym tak dumasz? – Zapytał go Tobias.
- Nad
tym co zamówię, żeby wyczyścić ci konto – mruknął pod nosem.
Tobias
tylko się uśmiechnął.
-
Okej. Mam ci pokazać wyciąg, żebyś miał łatwiej?
- Moja
wyobraźnia znacznie przewyższa twój… wyciąg.
- Mam
nadzieję, bo planowałem jeszcze małe zakupy. Pamiętasz jak kwękałeś że ci się
łóżko połamało? – Zapytał z przebiegłym uśmiechem.
Jake
odwrócił się do niego lekko skonsternowany.
- Co
ty, łóżko będziesz mi kupował?!
- No,
skoro mam cię w nim odwiedzać, to musi być solidne – wyszczerzył się do niego.
– Daj spokój, żartuję! Wróć do przytomnych! – Zaśmiał się. – Masz minę jakby
cię śmierć przeleciała.
-
Idiota – burknął.
Dobry
nastrój Tobiasa trwał również w szkole i bynajmniej nie pozostawał
niezauważony. Przybijając piątki ze znajomymi na korytarzu wręcz promieniał
szczęściem, co jeszcze bardziej wprawiało Jacoba w kiepskie samopoczucie.
Właściwie miał ochotę zamknąć się w kiblu i podciąć sobie żyły.
- Leeran,
coś ty taki uchachany? – Jess dosiadła się do nich na chemii. – W loterii
wygrałeś?
- A
wiesz… - Tobias zrobił krótką pauzę. – Prawie, a nawet lepiej. Randkę mam –
wypalił.
Jake’a
wysztywniło. Co zabawne, podobnie zareagowała ich koleżanka. No tak, żeby było
zabawniej, Jess przecież bujała się w Tobiasie… A do tego była świadkiem
tego, co Saia ostatnio odwalił w kawiarni! Nie mógł dopuścić do rozkwitnięcia tematu!
-
Zajęcia trwają – syknął nerwowo. – Który podpunkt teraz?
-
Drugi – odparła zdawkowo Jessica. Nawet nie spojrzała do podręcznika. – Jak to
randkę? Z kim jeśli można wiedzieć? Nic nie mówiłeś że się z kimś spotykasz… To… wspaniale
– wycedziła.
Nie
brzmiała na zachwyconą.
- A
widzisz z najlepszym…
- Hej!
Zajęcia są! Możecie już przestać?
-
…facetem na…
-
Tobias! – Jęknął błagalnie.
- …na świecie!
– Dokończył zadowolony z siebie. – Z Jakiem – dodał. – Po szkole.
- Ach!
– Jess wyraźnie ulżyło. – Trzeba było tak od razu – zachichotała. – A ty czemu
się nie chwalisz? Czyżbyś wolał randkę z kimś innym? – Spytała znaczącym
tonem.
- Chyba
tylko z tobą – oznajmił jej. – Zgodzisz się?
-
Gdybyś mnie zapytał ZANIM umówiłeś się z Tobiasem, to kto wie, może bym poszła
– stwierdziła bez oporu.
To go
trochę zbiło z tropu. Czyli że co… czyli gdyby ją zapytał na początku semestru,
czy nie poszłaby z nim na randkę, Jess zgodziłaby się, a on nie miałby okazji
odkryć że kręcili go faceci? Co było nie tak z tym światem?!
- Hej,
hej, nie podrywaj mi chłopaka! – Wtrącił Tobi. – Idź sobie! – Prychnął z
teatralnym gejowskim akcentem, odrzucając pasemko gładkich włosów do tyłu.
Rozbawił
tym nawet jego. To tak okropnie nie pasowało do standardowej gestykulacji Tobiasa,
że w efekcie stało się obłędnie urocze. Jessica roześmiała się odrobinę zbyt
głośno, więc przy okazji wszyscy troje skończyli z dodatkowym zadaniem
domowym.
Serio
idziecie sami? – Zapytała kolejny raz, gdy już kierowali się w stronę wyjścia z
budy.
Trudno
było odgadnąć, czy zwyczajnie nie mogła uwierzyć, że Tobias tak bardzo cieszył
się na wyjście z samym Jacobem, czy może obawiała się że domniemana heteroseksualność
królewicza była w jego towarzystwie zagrożona. Jake byłby jej odpowiedział żeby
pilnowała swojego nosa, ale po pierwsze - obawiał się jej narazić (bo w końcu dziewczyna
trochę za dużo widziała), a po drugie - nie był pewien, czy Jess zrozumiałaby że
jego złośliwość dzieliła się na tę prawdziwą, oraz tę pieszczotliwą, a przecież
nie chciał żeby koleżanka się na niego obraziła.
Podczas
gdy on procesował możliwe odpowiedzi, Tobias po prostu znowu powtórzył jej, że
tak, wybierali się tylko we dwóch. Jakby spędu było mało, mijający ich Derek
zerknął na Jess i zatrzymał się przy ich uroczym kółku wzajemnej adoracji.
-
Czyżbyśmy się gdzieś umawiali? Monica będzie? – Wypalił.
Jake
wewnętrznie zarechotał. No proszę, proszę.
- Tak.
Monica też będzie, ale jeszcze nie mamy terminu - odpowiedział mu. Tobiasa
trącił łokciem. Jessica sama zorientowała się w sytuacji.
-
Chciałbyś się wybrać z nami? – Podjęła natychmiast.
-
Pewnie, czemu nie – ucieszył się chłopak.
- Jak
już coś ustalicie to dajcie nam znać – wtrącił Tobias. – Trochę się nam spieszy
– dodał.
-
Tobias, zgadza się? – Derek zwrócił się bezpośrednio do niego. – Słyszałem że
ostatnio byłeś chory…? Dlatego cię nie było?
Według
Jake’a brzmiał na kogoś, kto wcale nie cieszył się z Tobiasowego powrotu
do zdrowia. Nie chciał żeby atmosfera niepotrzebnie się napinała. Zagryzł zęby
i zrobił coś bardzo głupiego.
Przysunął
się do Tobiego i objął go w pasie.
- Na
szczęście już jest zdrowy – powiedział. – Wybaczcie, ale rzeczywiście musimy
już iść.
- To
wy…? – Chłopak z wykrzywionymi, uchylonymi ustami zerkał od jednego do
drugiego, wskazując palcem to na Jake’a, to na Tobiasa. – Że ty jesteś ciepły
to słyszałem, ale on?!
-
Przepraszam?! – Oburzył się Jake.
Posłał
Jess piorunujące spojrzenie. Dziewczyna zdawała się za wszelką cenę próbować go
unikać.
- Nie
no spoko, nie? – Derek uniósł dłonie. – Nic mi do tego.
- To
nie tak – wtrąciła się szybko. – Zresztą co to za temat – zaśmiała się nerwowo.
– Może pójdziemy po Monicę? Skoro chłopcy się spieszą? – Spojrzała wyczekująco
na kolegę.
Jake
toczył pianę, a lekko rozbawiony Tobias, złapał go za rękę i pociągnął w stronę
parkingu.
- Czym
ty się przejmujesz? – Rzucił.
- Jak
to czym?! To ty wolisz facetów, a nie ja!
-
Czyli ty wolisz kobiety?
- Nie,
ale ty byłeś pierwszy! Serio wyglądam na geja?!
W
szkole łatwiej było mu zachowywać się normalnie. Ten schemat był oklepany,
prosty do odtworzenia. Kiedy ponownie został sam z Tobiasem, humor znów go
opuścił. Każdy uśmiech kosztował go myśl o tym, jak bardzo spieprzył sprawę.
Każdy gest przyjaciela, każda swobodna wymiana zdań, wszystko zdawało się być
na kredyt, którego nie miał czym spłacić. Patrzył na swoją porcję średnio
wysmażonego steku, na którym powoli roztapiało się masło rozmarynowe, dłubał
frytką w dołączonym sosie i czuł się cholernie nie na miejscu. Może
dlatego, że Tobias zarezerwował im stolik w drogiej restauracji, a jakby nie
było, byli tylko parą nastolatków po szkole. Może dlatego, że kelner już drugi
raz pytał ich czy wszystko było należycie podane, a on żałował że nie mógł
zamówić wina. A może chodziło o to, że jego osobiste wnętrzności brzydziły się
nim tak bardzo, że widelec miał chęć wbić sobie w brzuch, a nie w kawał mięsa
na talerzu.
Podobno
szczerość to podstawa w związku. No pewnie. O ile takowa nie kosztowałaby osoby
na której zależało ci najbardziej na świecie złamanego serca i załamania
nerwowego. Być może się przeceniał, ale wolał zdusić wyrzuty sumienia w sobie,
niż obciążać niewygodną prawdą Tobiasa. Albo po prostu był pieprzonym tchórzem
bez honoru. To też była jedna z opcji.
-
Chyba naprawdę masz dzisiaj kiepski humor, prawda? Jeśli chcesz się wycofać z
tego o czym…
- Nie!
– Zaoponował natychmiast. – Przepraszam… Zamulam, bo trochę kiepsko się czuję.
Trochę tu sztywno.
-
Możemy iść gdzieś indziej. Co prawda mógłbym ci powiedzieć że jesteś
niewdzięcznym dupkiem... Ale przecież oboje to wiemy, więc co? Spadamy stąd? –
Zaproponował pogodnie.
Jake
spojrzał na niego przepraszająco.
-
Chodźmy się przejść – poprosił.
Szybko
wylądowali w swojej ulubionej knajpie, w której nikt o wiek nie pytał. Grali
tam trochę cięższą muzykę, oferowali solidny wybór piwa kraftowego, a ciemne
sale, oświetlone jedynie blaskiem pojedynczych świec, pozwalały ukryć markotną
minę. Łysy barman z kolorową muszką pod szyją, skinął im na powitanie.
Ledwie
rozsiedli się przy stoliku, a Jake wyciągnął z kieszeni pogniecioną paczkę
papierosów. Palce marzły mu z nerwów.
-
Naprawdę musisz? – Tobias nie brzmiał jakby faktycznie wierzył w to, że jego
słowa cokolwiek zmienią.
- To i
tak ostatni – odmruknął pod nosem, zgniatając pustą paczkę. – Cholera jasna! –
Jęknął załamany. – Muszę kupić.
Zniszczony
kartonik potoczył się po nadpalonym od papierosów i świec stoliku. Był już u
kresu z samym sobą. Coraz trudniej było mu udawać. Doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, że jego podły nastrój widać było z odległości drugiego końca
miasta.
Tobias
nie zapytał o powód. Chciał wracać do domu, sugerował że mogli wybrać się innym
razem i że nie oczekiwał od niego niczego co miałoby być wbrew jego woli. Ale Jake
naprawdę nie chciał zupełnie zniszczyć tej ich pierwszej randki. Swoje zachowanie zrzucił na karb bólu brzucha. Starał
się żartować z przyjacielem i jakoś oddalać od siebie obrazy zapamiętane z poprzedniego
dnia. Robił co mógł, by było tak jak kiedyś. Jak zawsze.
Nie
upił się. Wolał zachować względnie trzeźwy umysł, ale nawet ta niewielka ilość
alkoholu którą w siebie wlewał, nieco łagodziła gnijące sumienie. Godzinę, może
dwie później już znacznie swobodniej dyskutowali o wyjazdowych planach Svena.
W
najbliższych tygodniach Tobias miał się z nim wybrać do Pekinu i strasznie
chciał żeby Jake jechał z nimi. Takie małe wakacje faktycznie mogły być dobrym
pomysłem, ale trzeba było jeszcze skołować na nie środki, więc Jake z góry
zakładał że nie należało sobie robić nadziei. Tobias nie widział problemu.
Cholerny królewicz sam chciał za niego zapłacić. Akurat by mu na to pozwolił!
W
tygodniu, w Hard Sawdust nie było
zbyt wielu gości. Nawet będąc wyłącznie we dwóch, mogli nieniepokojeni zajmować
największą kanapę w kącie. Zazwyczaj rozwalali się na niej z nogami i
plecakami, a przez oparcie przewalali bluzy, swetry i kurtki. Tego dnia było trochę
inaczej. Dziwnie skrępowany Tobias przysunął się do niego na potarganym,
skórzanym siedzisku kanapy i po chwili wahania ujął go za rękę. Jake czuł się
jak kretyn. Kiedy ta sama dłoń powędrowała na jego udo, a zaraz potem Tobi
nachylił się do niego, by szepnąć mu na ucho pełne nerwów „kocham cię”,
jednocześnie marzył o tym by z całych sił objąć go i pocałować i żeby
się rozpłakać i powiesić.
Być
może zabawiliby tam dłużej, ale dość szybko okazało się, że na wieczór
zaplanowany był płatny koncert, więc zamiast kupować bilety na coś, czym de
facto nie byli zainteresowani, postanowili zmienić lokal.
Spacerowali
bocznymi ulicami centrum miasta, omijając największe tłumy i wygłupiając się
swoim zwyczajem. Jake naprawdę bardzo chciał zrehabilitować się za popsucie im
tego wyjścia. Zmusił się nawet do zdania Tobiasowi relacji z pobytu w Między Wierszami z ekipą najfajniejszych
lasek w szkole i Derekiem na dokładkę (całkowicie pomijając w tej opowieści
istnienie Sai). Powoli zastanawiali się nad powrotem, gdy Jake dostrzegł spory
plakat reklamujący studio tatuażu i piercingu. Koleś za przeszkloną ścianą
salonu miał jeszcze większe tunele niż Saia. W ucho znajomego chłopaka
wsadziłby co najwyżej kciuk, ten facet mógł w swoich umieszczać hot-dogi.
-
Zajrzymy do środka? – Zaproponował.
-
Chcesz sobie na tyłku wytatuować „Teren Tobiasa L.”? - Zapytał, trącając go w
bok.
-
Pewnie, a na kutasie każę sobie wymalować smoka – odparł w podobnym tonie. –
Chciałem pooglądać kolczyki.
- No
dobra – zgodził się chłopak.
Jake
popchnął metalowe drzwi i powoli wkroczyli do niewielkiego studia z ciemną, drewnianą
podłogą, ze ścianami pokrytymi pracami tatuatorów, szklanymi witrynami
prezentującym sprzęty i biżuterię, oraz półkami pełnymi kolorowych tuszów.
Właściciel ogromnych tuneli przywitał ich kumpelskim „Cześć!” na wejściu. Chyba
miał przerwę, bo zajmował się czyszczeniem rozłożonego na stoliku sprzętu.
- Eee…
- zaczął Jake. – Cześć.
-
Dzień dobry – dodał uprzejmie Tobias.
- W
czym wam pomóc? – Zapytał uszaty.
- No
więc zastanawiałem się nad kolczykiem…
Tobias
posłał mu zaskoczone spojrzenie.
-
Czyli przekłucie – podsumował gość. - Czego konkretnie? Byłeś już umówiony?
-
Ucha? Nie, dopiero nad tym myślę – powiedział nieporadnie. – To trzeba się
umówić?
-
Chodzi o płatek ucha, czy chrząstkę? Jakiś helix, tragus?
Nieco
oszołomiony Jake, wskazał z głupią miną na standardowe miejsce noszenia kolczyków.
-
Jeśli chcesz go sobie zrobić teraz, to zrobimy. Mam chwilę czasu. Jeśli chcesz
się zastanawiać… - stwierdził uszaty,
ubierając to słowo w cudzysłów – to możemy umówić termin. Ale ucho to jedna
chwila, nie powinno być problemu kiedy byś do nas nie wpadł.
- Aha
– odparł, zupełnie jakby był upośledzony.
- Nie
wiedziałem że chciałeś sobie zrobić kolczyka? – Wtrącił się Tobias. – Od dawna
o tym myślisz?
Zapewne
zastanawiając się nad wyglądem Jacoba w kolczyku, sięgnął dłonią do jego
policzka i odsłonił mu włosy za ucho. Na jego przystojną twarz wkradł się
czuły uśmiech.
–
Właściwie to chyba będziesz w nim dobrze wyglądał - powiedział. - Czemu nie?
-
Jeśli chcecie, to mamy teraz taką akcję z kolczykami dla par – rzucił uszaty.
Najwyraźniej słusznie zinterpretował gest chłopaka. – Płacicie za jedno
przekłucie, a są dwa. Doliczamy tylko cenę drugiego kolczyka – doprecyzował.
Jake’owi
zaświeciły się oczy. Co innego dać się zmasakrować, a co innego dać się
zmasakrować w towarzystwie.
-
Jestem za! – Wypalił.
-
Czekaj, czekaj! Nie podniecaj się tak! Ja tam żadnych kolczyków mieć nie
chciałem – uprzytomnił mu szybko przyjaciel.
- Ale
Tobias no! – Jęknął błagalnie. – Jest okazja! No i co? Nie zrobisz sobie ze mną
romantycznego kolczyka? To prawie tak jakbyś mi dał pierścionek! Tak to będę
traktował! – Oświadczył.
No
więc piętnaście minut później wracali, każdy ze swoim małym onyksowym
kamieniem, osadzonym pomiędzy czterema wypustkami ze stali chirurgicznej. Jake
cieszył się nowym nabytkiem na tyle bardzo, że jego podły humor chwilowo
wyparował, i chyba właśnie ten fakt stał się prawdziwym powodem dla
którego zadowolony był również jego przyjaciel. To jest – jego chłopak. Teraz
już oficjalnie, słowo się rzekło.
W parku
wypili jeszcze po trzy piwa. Gitary niestety nie było, ale były kolczyki,
przytulanie się na środku asfaltowej alejki i wspólne gapienie się w
niebo.
Według
standardów Jacoba, Tobias był zupełnie trzeźwy, przynajmniej w porównaniu z
nim, bo on leżąc rozwalony na przyjemnie chłodnej alejce, był przekonany że
musiał ją podtrzymywać, żeby się nie kręciła. Tobias siedział obok niego po
turecku i popijał ze swojej butelki.
- Nie
znoszę cię – oznajmił mu jego chłopak.
-
Ponieważ?
-
Ponieważ znowu się nawaliłeś i nie będę mógł cię zaciągnąć do łóżka – westchnął,
unosząc się na wyprostowanej ręce w stronę Jake’a. Patrzył tym swoim zakochanym
wzrokiem, a on topił się pod nim jak kostka lodu w gorącej kąpieli.
-
Dlaczego nie? – Zapytał cicho.
On
również nieco się podniósł. Właściwie dokładnie tyle, by zrównać się poziomem
ust z przyjacielem. Uśmiechnął się w nie.
- Bo
później mi powiesz że cię spiłem i wykorzystałem – wyjaśnił. Dłoń Tobiasa
zawędrowała na jego chude ramię i chwilę po nim pobłądziła. – Mogę cię
pocałować?
- Od
kiedy o to pytasz? – Zdziwił się dla pozoru.
Tobias
uciekł na bok ze swoim speszonym spojrzeniem.
-
Wydawało mi się dzisiaj że… że jednak żałujesz, że… - Tobias roześmiał się
krótko. – Ale nie, teraz jest idealnie – powiedział.
Przyciągnął
go do siebie. Ich twarze dzieliły zaledwie milimetry, a jednak nie pokonał ich,
cały czas przyglądając się Jake’owi. Zielone tęczówki Tobiasa jaśniały
szczęściem.
- To jakaś
próba manipulacji? Mam cię sam poprosić? – Sapnął w jego pełne usta. –
Proszę… Tobi, proszę…
Chłopak
zachichotał.
-
Okropnie chciałbym żebyś dzisiaj u mnie został – szepnął.
Kręciło
mu się w głowie, lecz choć ledwie rejestrował co robili, był zupełnie
przekonany co do tego, że on też tego właśnie chciał. Był tylko Tobias i nie
istniało nic więcej.
- Ja
też – wyrzucił z siebie. – Chcę z tobą zostać.
Drogę do domu Tobiasa pokonali w milczeniu. Wpadli za drzwi
w ciasnych objęciach.
- Tata? – Spytał Jake.
- W delegacji – odparły całujące go usta.
- A mama?
- Jeszcze w pracy.
Zrzucili buty w progu, a kurtki zostawili na wieszaku po drodze.
Ta Tobiasa chyba spadła, ale chłopak nie cofnął się żeby ją podnieść. Weszli na
górę, a gdy tylko zatrzasnęły się za nimi drzwi, Jake popchnął go na łóżko.
Tobias stracił równowagę, więc szybko złapał Jake’a za rękę, tak że razem
wylądowali na naciągniętym na pościeli kocu. Ciężko było mu nad sobą panować.
Jego mózg bił na alarm, że ciało nadal nie było na to gotowe. Ale cóż z tego.
Ściągnął z siebie ten głupi golf, a Tobias od razu wziął go w ramiona.
- Czekaj, zapalę lampkę – powiedział.
- Nie! Nie, proszę. – Złapał chłopaka za ramię i odwrócił go
z powrotem do siebie. – Wolę bez.
- Wstydzisz się mnie? – Zapytał go zatroskanym głosem. –
Przecież wiesz, że dla mnie jesteś doskonały. A może nie powiedziałem ci tego
jeszcze? - Chłopak objął go i pocałował w pierś. Dokładnie na wysokości serca.
Nawet alkohol nie był w stanie odgonić potwornego poczucia winy. – Kocham cię,
Jake. Naprawdę.
Jake przylgnął do niego ciasno, wbijając mu brodę w ramię. Pod
powiekami zebrały mu się łzy. To byłby najwspanialszy pierwszy raz, jaki mógłby
sobie wymarzyć. Gdyby nie to, że nim nie był.
Poddawał się pieszczotom przyjaciela, czując dziwny paraliż
własnych reakcji. Strasznie bał się, że Tobias mógłby coś zauważyć. Może już
trzeźwiał, a może to właśnie upojenie potęgowało te wrażenia. Jego chłopak rozebrał
się, a z niego zsunął spodnie. Wtoczyli się pod kołdrę.
- Mam tylko olejek do włosów… - powiedział mu w pewnym
momencie. - Bardzo dawno z nikim nie byłem – usprawiedliwił się. - Nic nie
kupowałem, ale powinien się nadać. Jest łagodny, ma przyjazny skład i w ogóle –
zająknął się.
- To nic – odparł od razu. – Może być.
- No i nie mam gumek, więc jeśli nie chcesz…
- A powstrzymasz się teraz?
- Chyba nie – przyznał.
Obserwował kontur ciała chłopaka, kiedy wstawał i podchodził
do komody na której trzymał część swoich kosmetyków. Był niesamowity. Miał
idealnie zbudowane ciało. Nie przesadnie, a jednak zauważalnie. Dłuższe kosmyki
włosów, zwykle starannie ułożone do tyłu, teraz opadały mu na twarz. Ściągnął z
siebie bokserki, więc Jake podziwiał nie tylko mięśnie. Nie mógł uwierzyć, że
ten właśnie chłopak był jego chłopakiem. Pomyśleć, że nie tak dawno był o to
ciało zazdrosny. Teraz też był, ale w zupełnie innym znaczeniu. Odruchowo
przesunął dłonią po swojej szyi. W tym świetle Tobias nie mógłby jej zobaczyć,
ale niepokój pozostawał.
Właściwie nie umiał sprecyzować ile czasu Tobias po prostu
dotykał go i całował. Nie spieszył się. Choć jego mama mogła w każdej
chwili wrócić do domu, poświęcał mu tyle uwagi ile tylko mógł. Tyle, że kilkanaście
godzin temu Jake robił to samo z Saią… I jego zjebany mózg, za
zasłoniętymi oknami, ciemnego pokoju Tobiasa, przedkładał mu przed oczy obrazy
poprzedniej nocy.
Błękit oczu Sai, jego tatuaże, chłód kolczyków na rozgrzanej
skórze… Wszystko wracało. Tobias ściskał go w talii, muskał wargami jego
skronie, językiem błądził po płatku ucha, doprowadzając go przy tym do
szaleństwa, a on myślał o kimś innym. Nie potrafił się powstrzymać. Chciał mieć
go już w sobie, chciał żeby go odwrócił i mocno wziął, wcale nie poświęcając
przygotowaniu go tak wiele czasu i uwagi. Chciał tak jak wczoraj.
- Kocham cię… - usłyszał stłumiony szept rozedrganych na
swojej szyi ust. – Kocham cię…
Przestań! Przestań to
powtarzać! Dlaczego nie mógł tego po prostu zrobić?!
Nie pragnął go? Nie był napalony? Przecież czuł jaki był twardy! Musiał marzyć,
żeby wreszcie go dorwać, więc dlaczego do licha zamiast to zrobić, błądził
językiem po jego ciele? Dlaczego zniknął pod pieprzoną kołdrą i pieścił jego
uda, po co?!
W pewnej chwili Tobias zrównał się z nim na powierzchni
jednoosobowego łóżka i przylgnął ciasno do jego placów na boku.
- Od tyłu powinno być najprościej, ale chcę na ciebie patrzeć,
więc spróbujmy na boku, dobrze?
Jake skinął głową. Już i tak go wszystko bolało. Może nawet
zasłużył na to by bolało bardziej.
Tobias wsunął mu posmarowaną olejkiem dłoń między uda.
Bardzo powoli przesunął palcami między jego pośladkami, w tym samym czasie
składając na jego karku i ramionach delikatne pocałunki. Dotykał go, wręcz się
nim delektował. Dołożył specyfiku na palce i powoli zaczął je w niego wsuwać.
Było zupełnie inaczej niż przy Sai. Nie zabolało. Nie sprawiło nawet
dyskomfortu. Było w porządku, przynajmniej dopóki Tobias nie natrafił na jedno
mocno podrażnione miejsce w jego wnętrzu. Może to od paznokci, a może od
kolczyka, ale zabolało. Wzdrygnął się mimowolnie.
- Przepraszam – szepnął mu czule w ucho. – Spróbuję jeszcze
raz, okej? - Pieścił go sprawnie, coraz bardziej pobudzając jego fantazje. Jake
nigdy by nie pomyślał, że tego rodzaju pieszczoty mogły być aż takie przyjemne.
Tobi nawet jeszcze nie dotknął jego penisa, a on miał wrażenie, że niekontrolowany
skończyłby po kilku minutach. Wił się przed nim, tracąc nad sobą panowanie.
Poczuł gorącego penisa ocierającego się o jego wejście. Nawet nie zarejestrował
kiedy zaczął się w niego wsuwać. Tobias dobrze go przygotował. Dopiero gdy wszedł
w niego głębiej, pojawił się pewien dyskomfort. Jake zacisnął powieki. Skupił
się na gorącym oddechu Tobiasa. Na pieszczotach jego rąk, na cieple dotykającego
go ciała. Czuł jak gorąco rozpiera jego wnętrze, jak zaczyna się w nim
poruszać, coraz szybciej i szybciej. Gorąco bezsprzeczne. Bez cienia metalicznego
chłodu. Brakowało kolczyka. Cholernie brakowało tego głupiego
kolczyka. Nie znał nic innego, ale to nowe stawało się coraz lepsze. Zdarta
skóra piekła przy tarciu, ale Tobias robił z nim coś dziwnego, coś co sprawiało
że ból znikał pod falą przyjemności. Sam zaczął poruszać się do jego rytmu.
Słyszał swój własny głos. Prosił żeby chłopak brał go mocniej. Mieszało mu się
wszystko. Przekręcił się nieco bardziej na klęczki. Zacisnął palce na poduszce
tak mocno, że stracił w nich czucie. Dłonie Tobiasa na jego plecach, zdawały
się powodować gotowanie się krwi pod skórą. Nie był pewien, czy było dzisiaj,
czy jeszcze wczoraj. Tobias był szeroki, więc zaciskał się na nim ciasno. Dłoń
przyjaciela na jego penisie przesądziła o finiszu. Wstrząsnął nim silny dreszcz.
- Tak! Mmm...
Aaaa! Saia! - wrzasnął dochodząc.
Tobias zamarł,
a sekundę po nim uczynił to Jake. KURWA.
Bał się drgnąć pod gorącym, spoconym i napiętym ciałem
chłopaka. Serce waliło mu tak szybko, że był pewien, że jeśli atmosfera choć
trochę się nie rozrzedzi, to za moment zejdzie na zawał.
- Dobrze ci było? – Usłyszał cichutki szept przyjaciela.
Chłopak wisiał tuż nad nim, ale odwrócony plecami, nie był w
stanie dostrzec jego miny.
- Byłeś wspaniały – zaskomlał.
Naprawdę był. Naprawdę było bezbłędnie. Dlaczego dopuścił do
tego by jego myśli swobodnie błądziły?! Dlaczego nie mógł się zamknąć?! Kto
normalny robił takie rzeczy?!
- Cieszę się kochanie – powiedział na pozór spokojnie.
Tobias nie skończył. Wysunął się z niego ostrożnie, przytulił
go i podłożył mu ramię pod głowę. Jake obawiał się złapać powietrze w płuca, a
jego chłopak tylko delikatnie przesuwał palcami po jego ramieniu. Chyba nie
zamierzał nic więcej mówić.
- A ty?
- Chyba mi przeszło.
- Tobi, ja…
- Ciiicho – szepnął, całując go, tak by nie mógł dokończyć
myśli. – Nic już nie mów, bo będę musiał cię zabić.
- Może powinieneś – rzucił przez łzy. Zęby zacisnął na
dolnej wardze tak mocno, że szybko poczuł krew w ustach.
- Będę lepszy. Przysięgam, że będę lepszy od niego…
Głos Tobiego był wilgotny i zdeterminowany. Jake w zasadzie
prawie widział jego drżącą wargę. I to naprawdę bolało. Nie chciał go
krzywdzić. Nie zasłużył na coś takiego.
- Jesteś najlepszy – powiedział cicho, wtulając twarz w jego
pierś. – Nie płacz. Proszę nie płacz, bo sam się zabiję.
Seks z Tobiasem był doskonały. Jego przyjaciel… jego chłopak…
był nieziemsko przystojny, miał świetną sylwetkę, doskonałego kutasa i kochał
go jak nienormalny. Nie mogłoby być lepiej. Brakowało mu tylko niebieskich
włosów.
O świcie zbudził go kac. Wysmyknął się z ramion uśpionego bruneta.
Pierwsze poranne promienie słońca oświetlały jego spuchnięte powieki i
spierzchnięte wargi. W nocy musiał płakać. Ciekawe czy więcej zmartwień
przysporzyłby mu, gdyby raz na zawsze zniknął z jego życia, czy jeśliby by
przy nim został?
Ubierał się pospiesznie. Chyba chciał zwiać. Nie mógł tylko
znaleźć spodni. Chyba musiały wpaść pod łóżko? Rozglądał się za nimi, przy
okazji szukając butelki z wodą.
- Wybierasz się dokądś?
Zerknął na łóżko. Tobias przyglądał mu się jednym okiem spod
uchylonej powieki.
- Nie byłem pewien, czy będziesz chciał mnie oglądać…
Chłopak wyciągnął rękę w jego kierunku, więc potulnie do
niego podszedł. Usiadł na łóżku, ukradkiem zerkając na przyjaciela. Nie
potrafił zmusić się by spoglądać dłużej. Tobias przetarł twarz dłonią i
podniósł się w pościeli, by nieco bardziej się rozbudzić.
- Nie gadajmy o tym, dobrze? - Odetchnął ciężko. – Wiem, że
niełatwo jest zapomnieć o kimś na kim ci zależy. Wiem to z doświadczenia – przyznał
ponuro. – Ja… Poczekam jeszcze trochę. Skoro zdecydowałeś się ze mną być, to
nie poddam się teraz, rozumiesz? Sprawię, że w końcu o nim zapomnisz.
Jake chyba wolałby żeby na niego nawrzeszczał i wyrzucił go
z domu, bo po tych słowach poczuł się jak ostatni karaluch.
- Nie możesz być taki! Wścieknij się na mnie! Masz prawo! –
Trącił go delikatnie ręką w ramię. – No dalej! Wściekaj się!
Tobias złapał go za rękę i przełożył ją sobie za plecy,
przytulając go. Wyglądało to tak jakby jego reakcja trochę go rozbawiła.
- Dobrze. Jestem cholernie wściekły! – Jego głos na początku
był ostry, ale szybko złagodniał. – Jake, to były tylko słowa. Słowa potrafią
ranić, ale…
Rozległo się pukanie do drzwi. Obaj wymienili spojrzenia. Do
Jake’a w sekundzie dotarło że nadal nie miał na sobie spodni.
- Cholera, przesuń się!
W panice wsunął się wciąż nagiemu Tobiasowi do łóżka. Spod
kołdry wystawał mu goły tyłek, a nim zdążył go zakryć, pani Leeran weszła do
środka.
- O…O-jej…
Chyba już lepiej było siedzieć obok. Albo chociaż wstać.
Albo wejść do szafy! Niż prawie leżeć na rozebranym synu kobiety, po środku
rozchełstanej pościeli. Jake jak ostatni idiota dał nura pod kołdrę, razem z
głową, przy okazji skutecznie ukrywając fakt posiadania na sobie chociaż górnej
części odzienia.
Gwen zmierzyła ich zdezorientowanym spojrzeniem i szybko
opuściła pomieszczenie.
- Jezu Chryste, Matko Boska, zabije mnie! – Stwierdził
Tobias.
- Przecież wie o tobie! O mnie jeszcze nie wiedziała!
- A ty widzisz jak twoje nogi wyglądają? Jakby po tobie
walec przejechał! Zabije mnie!
Szybkie światełko w tunelu – No tak, miał siniaki od zawalonego
stolika, strupy od paznokci Sai, wielkiego krwiaka od ławki w parku, w
którą wlazł po pijaku…
- Przecież to nie przez ciebie, tylko przeze mnie!
- Ale ona tego nie wie! No i masz tam kilka malinek… przeze
mnie akurat – dodał ze skruchą.
Wspólne śniadanie, na które oczywiście został zaproszony, było
więcej niż tylko niezręczne. Nadal mieli swoje niewyjaśnione sprawy,
a tymczasem trzeba się było mierzyć z nowym problemem. Siedział przy stole
sztywny jak kołek, żując swoją kanapkę z pastą z zielonego groszku, Tobias
wykręcał sobie palce pod blatem, a pani Leeran co chwila wstawała do kuchni,
jakby nie mogła się zdecydować, czy lepiej było siedzieć z nimi, czy raczej
unikać tematu.
- Tobias mogę cię prosić na chwilę? – Zawołała syna.
W gardle Jacoba wyrosła wielka kolczasta gula. W dużym
przestronnym salonie Leeranów akustyka była wyjątkowo dobra.
- Mamo…
- Od dawna się spotykacie? Mogłeś mi przecież powiedzieć –
wyszeptała podenerwowanym głosem. – Coś ty mu zrobił?!
- Mamo…
- Nie mogę uwierzyć w to co widziałam! Jeśli nie potrafisz
nad sobą panować, to może jest jeszcze za wcześnie na związki! – Wycedziła. –
To taki delikatny chłopiec!
- Ale mamo…
- Sofia wie?
- Nie wiem…
- Tobias, nie tak cię wychowałam!
- Ale przecież…
- Jeśli Jake nie będzie chciał do nas więcej przychodzić, bo
potraktowałeś go jak osobisty worek treningowy…
- Przecież go nie…
- Czyli samo się zrobiło?!
Nie mógł spokojnie siedzieć i tego słuchać.
- Ciociu to wszystko moja wina – jęknął stojąc w przejściu.
– Poobijałem się wcześniej, to nie wina Tobiego…
- Ty go nie broń!
- Nie bronię, tak było!
- Dziecko, wyglądasz jak ofiara przemocy domowej!
- Ale nie przez Tobiasa! Naprawdę to wszystko przez moją
niezdarność! Wpadłem na ławkę w parku… - Gwen wyglądała, jakby na spotkaniu
maltretowanych kobiet, któraś z nich wmawiała jej że spadła ze schodów i
dlatego miała podbite oko. – Przysięgam! Poza tym… Ciociu naprawdę!
- Dobrze, już dobrze – ucięła pocierając skroń. – Ciężko
jest mi uwierzyć że mój syn lubuje się w tego typu…
- Mamo!
- Jake – zwróciła się do niego. – Jeśli chciałbyś ze mną porozmawiać,
bez Tobiasa… – podkreśliła.
Nie mógł uwierzyć. Czy naprawdę wszystko co robił musiało
odbijać się na tych, na których
najbardziej mu zależało?
- Ciociu, ja go kocham! Nic mi nie zrobił! Jest najlepszy!
Gwen zamrugała. Wyglądała na poruszoną? Spojrzała na syna,
który okropnie zaróżowiony gapił się w kuchenne płytki. Powoli podeszła do
Jacoba i przytuliła go mocno do piersi.
- Ja ciebie też kocham, dziecko. Zawsze byłeś dla nas jak drugi
syn – westchnęła wzruszona. - W takim razie, musisz zacząć mówić mi mamo, Jake! - Powiedziała głośno i
wyraźnie. – Pamiętaj, że gdybyś jednak chciał porozmawiać…
- I nie masz nic przeciw temu? – Zapytał trochę oszołomiony.
- Dlaczego miałabym mieć?!
- No bo…
- O ile oczywiście mówisz mi prawdę, bo jeśli Tobias podniósł
na ciebie rękę… Nawet jeśli… w okolicznościach…
Tobias uśmiechnął się wątle. Podszedł do Jacoba i złapał go
za rękę, wpatrując się w Gwen.
- Czyli mam rozumieć że mamy twoje błogosławieństwo?
- Mam ochotę cię trzasnąć – odparła. – Macie dopiero po siedemnaście
lat… Ja w waszym wieku…! – Urwała pesząc się z lekka. – No dobrze. Wracajcie do
stołu. Nie skończyliście śniadania.
Jake zacisnął palce na dłoni Tobiego. Nie odda go. Nie odda
nigdy. Musiał jakoś to wszystko naprawić.
Do domu wrócił koło południa. Sofia była wściekła.
Bardzo rzadko denerwowała się na niego. Właściwie gdyby miał
sobie przypomnieć, takich sytuacji było kilka w całym jego życiu. Wszystkie
były naprawdę poważne. Raz, kiedy w dzieciństwie do nieprzytomności pobił
kolegę - chłopak śmiał się ze śmierci jego rodziców. Nigdy tego nikomu nie
powiedział, zwyczajnie było mu za bardzo wstyd. Całą winę wziął wtedy na
siebie. Innym razem uciekł z domu, bo Sofia zastała go z penisem w dłoni przed
filmem dla dorosłych – kiedy policja sprowadziła go wreszcie na Choselay Road,
myślał że babcia powiesi go na suchej gałęzi za tak durną reakcję, na taką
głupotę. Ostatni raz, kiedy w dodatkowej pracy wziął tyle zmian, że licząc czas
spędzony w szkole, na nogach był ponad cztery doby bez żadnej przerwy. Bardzo
chciał kupić Sofii zastrzyki, które zapisał jej lekarz, a nie chciał prosić o
pomoc Tobiego. Tym razem chodziło o to, że go okłamywał.
Kobieta czekała na niego z wózkiem zaparkowanym przy stole,
z papierosem w dłoni i krzyżówką przed nosem. Zimna, niedopita kawa stała
kawałek dalej.
Jake’owi wystarczyło jedno spojrzenie i już wiedział, że zabawa
się skończyła. Odwiesił kurtkę i przysiadł się obok na krześle.
- Dzień dobry, Jake – przywitała go.
- Cześć…
Posłała mu chłodne, ostre i czujne spojrzenie znad swoich
wąskich okularów na łańcuszku. Skulił się w sobie. Jeśli Sofia nie potrafiła
czytać w myślach, to on był prezydentem.
- Zamieniam się w słuch – powiedziała.
- No więc…
- Zapal sobie. Nie krępuj się.
Nie wiedzieć czemu, poczuł się jak w pułapce.
- Dziękuję, rzucam – wymamrotał.
- Doprawdy?
- Yhym.
- Nowa biżuteria? – Zauważyła.
Jake odruchowo złapał się za ucho.
- No… tak wyszło.
- To mogę wiedzieć gdzie byłeś dwa dni temu i dlaczego Tobias
ma o tym nie wiedzieć?
- Bo jeśli się o tym dowie… to nigdy mi nie wybaczy – jęknął
ukrywając twarz w dłoniach.
- Być może nie powinien. Nie rozpaczaj. Teraz trochę na to
za późno, nie uważasz? Jake! Czy ktoś cię do czegoś zmusił?!
Zerknął na nią zdezorientowany.
- Nie…
- No właśnie! – Warknęła. – Więc skończ się nad sobą użalać!
Wyprostował się na krześle z otwartą buzią, jakby trafił go
piorun. Czuł sensacje w brzuchu. Nerwowo podrygiwał nogą pod stołem. Zaciśnięte
na kolanach pięści pobielały mu z zimna.
- Jak ci nie wstyd?!
Nie odezwał się. Było mu koszmarnie wstyd.
- Masz mu powiedzieć.
- Nie mogę!
- Musisz mu powiedzieć! Dowie się wcześniej, czy później,
a im później się dowie, tym mniejsza szansa na to, że będzie chciał
z tobą rozmawiać! Nie buduje się fundamentów na bagnie!
- Związek ze mną to bagno?!
- Mam nadzieję, że nie – pojęła. – Nadal nic mi nie powiedziałeś
– uświadomiła mu.
- Popełniłem okropny błąd! Tego się nie da wybaczyć! Ja bym
nie potrafił! Nie chcę go tym obciążać!
- Nie chcesz go tym obciążać, czy nie masz odwagi stawić
czoła własnym decyzjom?
Sofia potrafiła trafić w najgorsze struny.
- Wydawało mi się, że się zakochałem… Ten facet… Saia… On
jest… niesamowity – wystękał. – Nadal to czuję! – Wykrzyknął wskazując na swoją
pierś. – Nie potrafię tak po prostu zapomnieć! On był moim pierwszym… - dodał
szeptem.
Przełknął ślinę, dusząc się od ściskających jego nerwy emocji.
Miał wrażenie że czaszka mu eksploduje. Nie radził sobie. Nie chciał o tym
rozmawiać! Nie wiedział co mówić, nie wiedział co chciał powiedzieć, a czego nie.
Nie był na to przygotowany!
- Saia… Saia stał się
dla mnie wszystkim! W sekundzie w której podszedł do mnie ten pierwszy raz!
Nigdy bym nie pomyślał, że mogę być z mężczyzną! On… jest taki piękny…
- A Tobias nie jest – stwierdziła boleśnie lekceważąco.
- Oczywiście, że jest! – Oburzył się. – Jest z tysiąc razy
przystojniejszy! – Dopiero mówiąc to na głos, zdał sobie sprawę z tego, że
naprawdę tak uważał. – Po prostu miałem go od zawsze, tak? Nie widziałem tego!
Nie wiedziałem, że mu się podobam!
- Czyli zakochałeś się w Sai. I?
- I tak jakoś wyszło, że…
- Przespałeś się z tym chłopcem.
Przymknął powieki.
- I Tobias o tym nie wie.
- Wie – szepnął.
Sofia po raz pierwszy zdawała się być delikatnie zaskoczona.
- Znaczy wie o tym pierwszym razie – sprostował. – Jeszcze
wtedy między nami… Kurwa. No… Już coś się działo, ale nie załapałem. – Załamany
oparł czoło na rękach. – Długo nie załapywałem…
- Był inny raz?
- Ten dwa dni temu…
- Musisz mu powiedzieć – ucięła. - I lepiej tym razem dobrze
się zastanów, czego tak naprawdę chcesz.
- Wiem czego! Chcę Tobiasa!
- Czyli już nie kochasz tego Sai?
Przygryzł wargę.
- Bo to jest wszystko okropnie świeże… Nie rozumiesz.
- Znowu się usprawiedliwiasz! Weź się w garść Jake! Jesteś
prawie dorosły! Postaw się na miejscu swojego przyjaciela! Okłamujesz go i
zwodzisz! A ten drugi chłopak? Robisz mu dokładnie to samo! I twierdzisz, że
obu ich kochasz?!
Parsknął gorzko pod nosem.
- Przecież Saia ma to w dupie.
- Słucham?
- Nie zależy mu.
Kobieta wytrzeszczyła na niego oczy.
- I nie przeszkadza ci to?
- Nie chcę o tym gadać… Mogę już iść?
- Nie trzymam cię.
Nie ruszył się z miejsca.
- Saia zawsze będzie dla mnie ważny! Zakochałem się jak
idiota! Ale to nie jest to samo co z Tobiasem! Za Tobiego życie bym oddał!
Gdyby miał więcej jaj i powiedział mi wcześniej, nie doszłoby do tego
wszystkiego! – Wykrzyknął.
Odsunął krzesło i ruszył do swojego pokoju. Miał dość.
Nie powiedział mu. Za bardzo bał się, że chłopak by mu tego
nie wybaczył. Wraz z papierosami, przy okazji starał się rzucić myślenie o Sai.
Usunął jego numer, tamtą cholerną wiadomość, a nawet połączenie z pamięci
telefonu, żeby czasem w chwili słabości nie odzyskać do niego kontaktu. Saia
nie zadzwonił, więc sprawa zdawała się wyjść na prostą.
Przy Tobiasie bardzo łatwo było zapomnieć. Właściwie powinien
móc stwierdzić, że ostatnie dwa tygodnie były dla niego bajkowe jak w filmie. Gdyby
nie to, że Sofia nadal nie zaczęła go traktować normalnie. Rozmawiała z nim,
ich relacje były poprawne, wręcz wzorowe - dokładnie takie, jakie powinny być
pomiędzy babcią, a jej wnukiem. Tyle że od ich standardowej więzi, były
tak cholernie dalekie, jak tylko można to było sobie wyobrazić. Kobieta nadal
miała mu za złe, że się nie przyznał.
A pewnie sam nigdy by się nie przyznał.
Tego dnia wybrali się do klubu. Po raz pierwszy odkąd oficjalnie
zostali parą - mając za sobą dumny, dwutygodniowy starz, w piątkowy
wieczór poszli razem do Poison Ivy.
Jake nie odważyłby się zapytać o Saię. Uznał, że Tobias był świadom tego, że
mogli go tam spotkać i sam nie zamierzał wyciągać tematu. Wystarczyły mu głupie
aluzje zdesperowanej Jess, która ostatnio ciągle podpytywała go, czy czasem
chłopak do niego nie dzwonił. Najwyraźniej nadal wydawało jej się, że
zapewnienia Tobiego co do tego, że kochał Jake’a, były dziwnym żartem, albo
chwilową modą. Zresztą bez względu na wszystko, choćby nawet Saię zobaczył,
obiecał sobie że nie poświęci mu ani chwili uwagi. To byłby taki mały test.
Chciał Tobiasowi udowodnić, że warto było na niego poczekać. Chciał udowodnić
jemu, a tym samym także i sobie, że był coś wart.
Nie pili wiele. Bez zbędnej nieśmiałości, po prostu bawili
się razem, skacząc i śpiewając co lepiej znane kawałki. Byli zgrzani,
szczęśliwi i w świetnych nastrojach.
- Wracamy?! – Zagadnął go Tobi, spoglądając na zegarek.
- A która jest?!
Wcale nie chciało mu się iść do domu. Był zmęczony, ale
nadal przytomny, co oznaczało że mogli jeszcze zostać. Poza tym powrót
oznaczałby kolejne oceniające spojrzenia Sofii.
- Druga! Ale podobno jutro pracujesz? – Tobias krzyknął mu
do ucha, żeby był w stanie go dosłyszeć. Awansem objął go i wcisnął mu nos w
szyję. Lubił go po niej całować.
Jake roześmiał się.
- Znaczysz swoje terytorium?!
- A jakże!
- W sumie możemy wracać! – Odpowiedział mu, całując go
przeciągle. – Pod warunkiem, że zahaczymy o twój samochód – dodał zadziornie.
- Jak rozumiem, nie po to żeby łamać prawo jazdą po pijaku?
- Zdaje się że moje plany i tak podpadają pod paragraf –
zdradził się przed nim. – Powstrzymaj mnie!
- Jesteś najgorszy! - Oczy Tobiasa płonęły jak pochodnie.
Wyszli z klubu i powoli skierowali się w stronę parkingu, na
którym czekał na nich porzucony chevrolet.
- A ty najlepszy! – Wyszczerzył się do niego.
- Masz na mnie zły wpływ!
- Zdecydowanie! I za to mnie kochasz!
- Kocham – potwierdził ochoczo, zagarniając go w objęcia.
Ulica była pusta. Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek
mógłby ich widzieć, więc pozwalali sobie na więcej. W tej części miasta było
mniej rozświetlonych witryn sklepowych, ulice były nieco węższe, a budynki
odrapane. Ktoś mógłby powiedzieć, że były to oznaki nieciekawej dzielnicy -
Jake był zdania, że były to niezwykle sprzyjające okoliczności.
Tobias uniósł go w ramionach i oparł o pobliską ścianę. Tak,
warunki były idealne. Uwielbiał jego pocałunki. Były czułe i przepełnione pasją
jednocześnie. Za każdym razem, niezależnie od tego, czy kochali się pięć minut
wcześniej, czy widzieli się po całym weekendzie, Tobias zawsze całował z taką
samą tęsknotą i pragnieniem, jakby nie widzieli się przez co najmniej rok. Może
była to kwestia jego dużych ust, może pojawiającej się na czole żyłki, która
świadczyła o zaangażowaniu i wzroście ciśnienia, a może po prostu nie potrafił
ukryć swoich uczuć, ani na chwilę. Wydawało się, że odkąd dystans między nimi szlag
trafił, nagromadzone przez lata emocje wypływały z niego całym wodospadem, jak
rzeka ze zniszczonej tamy. I to było cholernie zaraźliwe.
- Wytrzymaj jeszcze trochę. Mamy blisko – powiedział mu, gdy
Jake zaczął dobierać się do jego rozporka.
- Sam jesteś sobie winny – obruszył się. – Trzeba było nie
być takim seksownym, dupku!
Niby przez kogo nie mógł się kontrolować! Złapał swojego chłopaka
za rękę i w biegu pociągnął go w stronę parkingu. Zamierzał go wykończyć.
Będzie miał za swoje, za to jego ciągłe prowokowanie go!
Gdyby później ktoś zapytał go o to wprost, chyba nie potrafiłby
odpowiedzieć, dlaczego się rozglądał. Nie interesowała go opinia innych ludzi,
których zresztą i tak nie spodziewali się tu spotkać. Droga do samochodu była
prosta jak z urwiska w dół, a jednak Jake rozglądał się na wszystkie strony,
tylko po to, żeby dostrzec coś, co diametralnie zmieniło ich plany.
W wąskim zaułku który mijali, tuż obok wielkiego kontenera
na śmieci, zamigotała mu znajoma niebieska barwa. Nie był to zwyczajny
niebieski kolor. Był to ten jedyny, specyficzny odcień niebieskiego, którego
nie mógł zapomnieć, chociaż bardzo się starał. Jake stanął jak wmurowany,
a zaskoczony Tobias wpadł na niego nim zdążył wyhamować.
- Co jest? Jednak nie wytrzymasz? – Zaśmiał się.
- Saia… - jęknął przerażony.
- Co…?
Tobias nie rozumiał. Jeszcze go nie widział. Jake pokręcił
głową, puścił dłoń chłopaka i rzucił się w zaułek.
- Saia! – Krzyknął, dopadając do leżącego pod ścianą ciała.
Był nieprzytomny. Jego błękitne oczy lewitowały pod powiekami,
a po policzku spływała mu strużka zażółconej śliny. Leżał nieruchomo, lecz gdy
tylko Jake wziął go w objęcia, zaczęła go dręczyć niebezpiecznie
wyglądająca drgawka.
- Dzwoń po karetkę! – Wrzasnął do przyjaciela. – Tobias,
kurwa, nie stój tak!
- Zwariowałeś? – Syknął chłopak. – Jest naćpany, nie widzisz
tego? Jak sprowadzisz tu pogotowie, to zamkną jego, nas i pewnie cały klub! On
nie bierze byle czego.
- I co z tego?! Mamy pozwolić mu umrzeć? Pieprzę klub, dzwoń
do cholery!
Sam próbował namacać telefon w kieszeni, ale dłonie trzęsły
mu się tak bardzo, że ten wypadł na beton. Już wcześniej uszkodzony ekran, rozbił
się w drobny mak. Jake zerwał się na nogi i chwycił Tobiasa za koszulę.
- Dzwoń! Dzwoń do cholery, bo przysięgam ci, że nigdy więcej
się do ciebie nie odezwę!
Nienawidził go. Nienawidził tej jego skonsternowanej miny
i braku jakiekolwiek reakcji. Mógłby przysiąc, że gdyby leżał tu
ktokolwiek inny, Tobias od razu wezwałby pomoc.
- Nie.
- Odjebało ci?! – Wrzasnął. – Natychmiast dzwoń! Nie możemy
go tak zostawić, dzwoń! – Prosił, szarpiąc przyjaciela.
Zaraz puścił go, i ponownie uklęknął przed nieprzytomnym
chłopakiem. Był lodowaty. Jake nie wiedział co robić. Próbował zmusić go do
wymiotów, klepał go po policzkach, by spróbować przywrócić go do przytomności,
wszystko na marne.
- To nic nie da. Saia bierze w żyłę, od wyrzygania się mu
nie przejdzie. Trzeba go stąd zabrać – stwierdził Tobias. – Pomóż mi przenieść
go do samochodu – powiedział grobowym tonem.
Jake posłusznie złapał Saię pod nogi, podczas gdy Tobi z niechęcią
wymalowaną na twarzy, podniósł całe bezwładne ciało chłopaka.
- Dobra, dam radę sam, jest lekki. Biegnij otworzyć samochód
i sprawdź jego kurtkę – dodał, wskazując na leżące obok ubranie. – Trzeba
sprawdzić gdzie teraz mieszka.
Trzęsły mu się ręce. Sam nie zrobiłby nic, pewnie krzyczałby
o pomoc, nie wiedział. Dzięki bogu, że nie był sam. Tobias chyba znał się na
rzeczy. Być może nawet wiedział co Saia brał. Na to wyglądało. Jake wygrzebał
klucze i portfel Sai z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Śmierdziała
rzygami.
Zapakowali się do samochodu, nie poddając w wątpliwość
swojego stanu. Jazda po kilku piwach, była ich najmniejszym zmartwieniem.
Przynajmniej Jake wyśmiałby każdego kto ośmieliłby się im to wytknąć.
- Masz dokumenty?
- T-tak… - sapnął, nerwowo grzebiąc w cudzym portfelu.
Saia leżał na tylnim siedzeniu dziwnie rzężąc.
- Sarayah’kuael Jean Goldfaber? – Przeczytał.
- Tak, czyli Saia. Adres, Jake!
- Tak!… To… adres kawiarni. Chyba musi mieszkać na górze?
Wiesz jak jechać?
Tobias skinął głową i od razu ruszył.
Jakimś cudem nie wjebali się w latarnię i jeszcze większym,
nikt ich nie zatrzymał. Saia powoli odzyskiwał przytomność, co w żadnym
wypadku nie umniejszało żałosnego stanu w jakim się znajdował. Chłopak, kaszlał,
śmiał się i płakał na zmianę. Momentami stękał pod nosem jakieś trudno
zrozumiałe brednie. Z tego co miało większy sens, Jake dosłyszał coś jakby „nie
możesz”.
Otworzyli drzwi kawiarni, a Tobias nie bez trudu wyniósł Saię
po schodach. Chłopak zaczynał się szarpać, więc to nieco komplikowało sprawę.
Jake odnalazł małą, zagraconą łazienkę i przyniósł z niej niedużą miedniczkę, w
tym czasie Tobiemu udało się rozebrać Saię i wpakować go do łóżka. Dla Jacoba
był to szok. Cały prawy bok chłopaka pokrywały paskudne blizny, prawdopodobnie
cięte nożem. Było je widać tym bardziej, bo przerywały atrament wielkiego
tatuażu rozrastającego się od samej szyi Sai, przez jego pierś, bok i talię, aż
do bioder. Tobias przykrył go kołdrą, posyłając nienawistne i świadome
spojrzenie w stronę swojego chłopaka.
Nie chciał się gapić. Po prostu nigdy nie wiedział go
zupełnie nago. Zresztą, w obecnej chwili, chyba nikt nie patrzyłby na niego
z pożądaniem. Wyglądał odstręczająco. Właściwie to powinien tak wyglądać,
ale dla Jake’a nadal był piękny.
Jedynym do czego był w stanie się zmusić, było
powtarzanie w myślach, by chłopakowi nic się nie stało. Nie czuł do niego tego
co na początku. Nie marzył o tym by położyć się obok niego. Przepełniał go naturalny
żal. Ten mężczyzna wiele dla niego znaczył, nawet jeśli już nie w takim sensie
jak wcześniej.
- Więcej chyba nie możemy zrobić – podsumował Tobias, kładąc
przy łóżku kubek z czystą wodą.
- Chcesz go tak zostawić? – Wykrzyknął przestraszony.
- Nic mu nie będzie. Dla niego to nie pierwszyzna, zaufaj
mi.
- Skąd możesz to wiedzieć?!
Bał się. Według niego stan Sai był o krok od śmierci. Jak musiałby
się poczuć, gdyby obudził się tu sam, w ciemnym pomieszczeniu, zimny, z zerowym
krążeniem, śmierdzący rzygami… Tego było zbyt wiele. Już nawet nie chodziło o
to, że to był Saia! Nikogo by tak nie zostawił. To było okropne!
- Mówiłem ci. Gdybyś czasem przykładał wagę do tego co
mówię, to byś pamiętał. Bywał już w takich stanach. Może i nawet gorszych.
Czasem jeszcze w klubie. Dziś przynajmniej miał siłę się z niego wytoczyć
– prychnął. - Nikt specjalnie się nic nie przejmował i zawsze wracał do żywych,
więc uwierz mi kiedy mówię, że i tym razem też tak będzie. I pewnie nie
tylko tym, bo on nigdy nie rzuci i któregoś dnia po prostu zdechnie na ulicy! –
Skończył podniesionym głosem.
Wszystko to powiedział na jednym wdechu. Widać było, że nie
radził sobie z tą sytuacją. Jake miał wrażenie, że gdyby nie jego obecność, Tobias
zostałby z Saią. Chyba też trochę się martwił. W każdym razie, na pewno
rzucał zaniepokojone spojrzenia w stronę śpiącego chłopaka.
- Idziesz ze mną, czy z nim zostajesz? – Zapytał go.
- Chciałbyś żebym został tu sam? – Zapytał retorycznie.
- Zrobisz co uznasz za stosowne. - Głos Tobiasa był zimny
jak lód. Jake poczuł ukłucie winy.
Wrócił razem z nim. Obawiał się że gdyby został, Tobias
odebrałby to tak, jakby bardziej zależało mu na Sai, niż na nim. Nie było tak.
Nie potrafił tego wyjaśnić. Po prostu nie dało się tak łatwo odciąć od
poprzednich uczuć. A w tym przypadku przecież nie chodziło już o niego i o jego
uczucia, tylko o zdrowie balansującego na krawędzi życia i śmierci chłopaka.
Rozstali się pod drzwiami mieszkania Jacoba. Tobias zostawił
samochód u niego. Do siebie wrócił taksówką. Dopiero kiedy taryfa zniknęła za
rogiem, a Jake upewnił się, że jego chłopak już nie wróci, ponownie wyszedł na
zewnątrz.
Mieszkał niedaleko. Do pracy mógł iść od Sai, będzie miał
tak samo blisko. Po prostu nie mógł go tam zostawić. Bez względu na to co o nim
mówili, dla Jacoba jeszcze straszniejsza była obojętność. Czy naprawdę Saia
leżał w takim stanie, w pełnym ludzi klubie i zupełnie nikt się nim nie
zainteresował? Każdy założył, że był tylko głupim ćpunem i że dostał to na co
zasłużył?!
Wszedł po cichu do ciemnej kawiarni. Drzwi zostawili otwarte,
żeby nie zabierać Sai kluczy. Zamknął za sobą i zaczął wspinać się po stromych
schodach na piętro. Byłby przyspieszył, gdyby nie dobiegły go odgłosy rozmowy.
Najwyraźniej ktoś już u Sai był.
- …tak dam radę – majaczył słaby głos chłopaka.
- Jesteś pewny? Podałem ci niezbędne minimum, możemy
zwiększyć dawkę.
To był Tobias! Jakim cudem?! Co on tu robił?! Dawkę czego?!
Jake zastygł na schodach w pół kroku. Cholerne bicie serca zdawało się
zagłuszać słowa dochodzące z sypialni.
- Grunt, że jestem przytomny. Nie można z tym przesadzać.
- A z prochami już można?! Co ty odpierdalasz, naprawdę
chcesz zdechnąć?! I przestań się wiercić, próbuję zając się twoim zaćpanym
dupskiem!
- To jakaś obietnica? – Zaśmiał się chłopak. – Nie odmówiłbym
ci. Naprawdę, kiedy ty tak zmężniałeś… - westchnął.
- Stul ryj.
- Nadal się gniewasz? – Kolejne westchnienie. – Nie puknąłbym
go, gdybym wiedział, że tak ci na nim zależy.
- To było dawno – warknął chłopak.
- Nie tak znowu dawno… ze dwa, trzy tygodnie? Auć! Cholera! Uważaj
trochę!
Zaraz, czy on mówił o nim? Co to miało być do cholery! Zaschło
mu w gardle. Każde słowo zdawało się mu dźwięczeć w uszach
nieprzyjemnym piskiem. Czyżby Tobias jednak znał Saię trochę lepiej? I zaraz… O
czym oni rozmawiali?!
Słyszał plusk wody, jakby ktoś wykręcał ręcznik nad pełną
miską. Saia kaszlał i nerwowo pociągał nosem. Ciężko oddychał i co chwila
zdawał się dusić.
- Ty go naprawdę lubisz, co?
- Bardziej niż własne życie.
- To o nim zawsze mówiłeś? – Cichy śmiech przerwał napad
kaszlu. - Chyba nawet jestem w stanie to pojąć. To dobry dzieciak.
- Najlepszy.
- I całkiem ładniutki – zachichotał.
- Powiedziałem ci, stul ryj!
- Dlaczego nie ocuciłeś mnie wcześniej? Bałeś się, że słodziaczek
nie będzie chciał wyjść?
- I tak sądziłem, że zostanie – odparł zrezygnowanym głosem.
– Cholera, zbyt szybko się nim zachłysnąłem. Dla mnie to trwa od lat, a dla
niego od kilku tygodni. Wydawało mi się, że sama przyjaźń wystarczy. Wolałem
wierzyć, że naprawdę mu zależy. Teraz już wiem, że tak nie jest.
- Hej, nie rycz mi tu!
- Nie mam ochoty dłużej robić za zastępstwo. Zwłaszcza twoje
– wydusił z siebie. - Tylko ni cholery nie wiem, jak sobie z tym poradzić. – Tu
głos Tobiasa zupełnie się załamał. Zapanowała potwornie przedłużająca się chwila
ciszy.
- Możesz spróbować tak jak ja.
- I pomaga?
- Na chwilę.
- Thomas się odzywał w ogóle?
- A jak ci się zdaje, wyglądałbym tak jak wyglądam, gdyby tego
nie zrobił? Kurwa, łeb mi pęka…
- Nie wraca?
- Nie. Za bardzo jest zajęty posuwaniem swojej żonki, która
pewnie nawet nie ma pojęcia o tym, że jej facet miał w gębie więcej kutasów od
niej.
- Znalazł się święty.
- Nie zawsze taki byłem.
- Nie wiem co mam ci na to powiedzieć. Pewnie i tak wiedziałbyś
lepiej, więc rób co chcesz.
- Jaki poważny – zachichotał Saia.
- Bo to jest poważne! A dla ciebie całe życie, to jeden
wielki żart. Nie wiem po co się tobą przejmuję!
- Bo mnie uwielbiasz? Nie winię cię… Daj tę miskę! – Sapnął.
Odgłosy charczenia i wymiotów brzmiały jakby dławił się
własnymi wnętrznościami. Tobias chyba biegał do łazienki. Na górze zapanował
niepokojący rumor. Oddech Sai zdawał się być jeszcze bardziej niezdrowy, niż
sekundę wcześniej.
- Lubiłem dawnego ciebie. Nadal mam nadzieję, że kiedyś się
ogarniesz. Staraj się nie ruszać. Jak się rzucasz, robisz się bardziej zielony
na gębie. Idź spać, dobrze ci to zrobi.
- Wołałbym żebyś to ty mi zrobił dobrze. Na pewno nie chcesz
zostać? Moglibyśmy się nawzajem pocieszyć?
- Spierdalaj Sarah!
- Hej! Nie mów tak do mnie nigdy więcej! – Głos Sai trącił
najprawdziwszą agresją.
Dźwięk odsuwanego krzesła przywrócił go do świadomości. Jake
zerwał się do ucieczki. Nie mógł dać się tutaj przyłapać! Wtedy Tobias nigdy mu
nie wybaczy! Nigdy nie odzyska w niego wiary. A przecież go kochał! Jezu! Co
to miało być?! Tobi chciał się poddać?! Chciał z niego zrezygnować?! Zrobiło mu
się słabo. Dopadł do drzwi i szarpnął za klamkę, która nie wiedzieć czemu nie
chciała ustąpić. W pierwszej chwili pomyślał że źle ją złapał, ale naciśnięta
ponownie, odskoczyła jak za pierwszym razem. Co to było?! Samozatrzask?! Szarpał
się z cholernymi drzwiami najciszej jak tylko był w stanie, jednocześnie nadsłuchując
odgłosów z piętra.
Błagam, puśćcie! – Jęknął w duchu.
Nic z tego.
- Jake?
Odwrócił się gwałtownie. Tobias miał lekko zaskoczoną minę,
szybko jednak otrząsnął się i powoli podszedł do swojego sparaliżowanego ze
strachu chłopaka.
- Chciałem się tylko upewnić – rzucił na swoje usprawiedliwienie.
– Tylko tyle!
- W porządku. Więc dlaczego wychodzisz? Jeszcze nie śpi. Idź,
sam sprawdź – powiedział spokojnie.
Chłopak wyciągnął z ucha mały, czarny kolczyk. Wziął do ręki
dłoń Jacoba, położył go na niej i zamknął jego palce w pięść. Spojrzał mu w
oczy, po czym wsunął w drzwi klucz, przekręcił go w zamku i wyszedł
na zewnątrz.
- Tobias! – Jake rzucił kurtkę między drzwi, a framugę i wybiegł
za nim. – Czekaj! Co ty wyprawiasz?!
Dopadł do niego i odwrócił go w swoim kierunku.
- Zrywasz ze mną?!
Tobias milczał. Jego wzrok był zupełnie pusty.
- Powiedz coś do cholery!
- Oszczędzam ci trudu. Wracaj do niego.
Był środek nocy, deszcz mocno zacinał, uderzając o gałęzie
drzew i nagrzane za dnia, teraz lodowate alejki parku. Szum zagłuszał jego
żałosne łkanie. Powoli zbliżał się świt.
Siedział na betonowym kręgu pod pomostem nad sztucznym
jeziorkiem. Czuł rozrywający serce ból. Nie był to po prostu zwykły smutek, a
pogrążające w rozpaczy uczucie straty. Jakby całe szczęście wysmyknęło mu się
bezpowrotnie z rąk. Łzy spływały po jego gorących policzkach, wargi drżały, a
cała jego jaźń zdawała się krzyczeć. Błagać o pomoc. Tylko że nie było kogo
prosić. Nie było ani jednej osoby, którą miałby na tyle blisko, przed którą nie
musiałby udawać, która zrozumiałaby co czuł i zwyczajnie była przy nim. Nie
miał do kogo pójść.
Przed kim miałby być szczery i prawdziwy? Kimś takim był
tylko Tobias. Od zawsze mieli siebie. Nieraz nie musieli mówić na głos o tym co
bolało, a ten drugi wiedział. Wystarczyła sama jego obecność, a świat w końcu jaśniał
i stawał się znośniejszy, bez względu na to, jak gorzki i ponury zdawał się być
w gorszej chwili. Zawsze tliła się nadzieja, że kiedy już wszystko zawali się w
drzazgi, zawsze będzie on. A teraz… teraz na własne życzenie go stracił. I
nagle wszystko straciło sens. Nieważny był Saia, nieważne było że był głodny, że
było zimno, ani że Sofia czekała na niego w domu. Przygniatająca bezsilność i
świadomość własnej winy zabijały go od środka. Poza pękającym sercem, czuł już
tylko pustkę, a z każdą zasychającą łzą, popadał w coraz większą apatię.
Jeszcze z początku emocje mieszały się - to wybuchał płaczem, to kiwał się w
przód i w tył z rozchylonymi ustami. Pustka zdawała się wciągać go
coraz głębiej. Szeroko otwarte oczy rozmazywały obraz zarośniętego liliami
oczka wodnego. Wbite w policzki paznokcie drżały raniąc skórę. Ależ był głupi.
Co to miało dać? Ból fizyczny nie był w stanie zakryć tego drugiego.
Tak, miał jeszcze Sofię, ale przecież nie mógł wrócić do
domu i powiedzieć jej, że nie chciał już dłużej żyć. Że marzył tylko o tym, by
chwycić kuchenny nóż, i tak szybko byleby tylko nie zdążyć się rozmyślić,
rozciąć sobie żyły wzdłuż przedramion. Żeby usnąć i już się nie obudzić, żeby
więcej nie czuć i zapomnieć jakim był kretynem. To złamałoby jej serce. Wiedział,
że kobieta kochała go i nie mógłby jej tego zrobić. Musiał być dla niej. Nadal
musiał się nią zajmować. Nie miał pojęcia jak miał zmusić się do uśmiechu, jak
ponownie nałożyć maskę normalnego. Podobnie czuł się po śmierci rodziców, ale
wtedy cierpienie było bardziej czyste. Wtedy to nie była jego wina. Wtedy to
inni byli źli. Miał kogo oskarżać, miał kogo nienawidzić. Tym razem winę
ponosił on sam.
Nieraz bywało źle, nieraz było ciężko, ale tym razem… teraz
nie było już nic. Nic nie ciągnęło go w górę. Tonął. Był takim cholernym idiotą!
Taki głupi! Boże! Łzy ponownie spłynęły mu po twarzy. Wszystko zniszczył! Sam.
I po co? Z jakiego powodu?! Czy Tobias nie miał racji? Niby za co kochał Saię?
Zadurzył się jak dziecko w pierwszej osobie, która ofiarowała mu skrawek
swojej uwagi, kompletnie nie dostrzegając tego co od zawsze miał pod nosem.
Gdyby tylko mógł cofnąć czas! Gdyby tylko mógł powiedzieć mu jak bardzo go
kochał! Jasna cholera! Bezradność sprawiała że miał ochotę krzyczeć,
a tymczasem siedział pod pieprzonym mostkiem w parku, trząsł się z zimna,
a w przypływach nagromadzenia myśli wybuchał kolejną falą płaczu.
Wkrótce głowa rozbolała go tak bardzo, że poczuł się tym odurzony.
Bezsensowne myśli migotały mu w świadomości. A jakby tak po prostu przejść
przez barierkę na moście nad autostradą i zwyczajnie otworzyć zaciśnięte
dłonie? - Prychnął kpiąco do własnych wyobrażeń. Był na to zbyt tchórzliwy.
Dobrze wiedział że po godzinie, może dwóch, wstanie, wróci do domu i zamknie
się w pokoju, a następnego dnia będzie się zachowywał jakby nic się nie stało. Będzie
udawał że nic się nie wydarzyło. O ile będzie w stanie.
Kiedy wybiła szósta rano, zadzwonił do szefa i zachrypniętym
głosem powiedział mu, że nie pojawi się w pracy. Markus mógł go raz zastąpić.
On ratował mu dupę więcej niż kilka razy.
W mieszkaniu zamknął się w pokoju, przebrał w piżamę i po
prostu wszedł do łóżka. Florka przyszła do niego i szybko uśpiła go głośnym
mruczeniem. Wsunął nos w jej ciepłe futerko i powoli odpłynął. Sen był dobrą
metodą ucieczki przed samym sobą.
- Jake! Jake, obudź się – głos Sofii wyrwał go z jakiegoś pokręconego
snu. – Jesteś cały rozpalony! Gdzieś ty był całą noc?!
- Która jest godzina…?
- Już prawie południe. Nie miałeś iść do pracy?
Dzień spędził przy babci. Nie rozmawiali. Po prostu leżał na
kanapie z głową wspartą na jej udach. W telewizji leciał jakiś serial. Co
chwila lało mu się z oczu, co chwila zawieszał się w braku myślenia. Sofia
głaskała go po włosach. Nie rozchorował się na długo. Tabletki na grypę szybko
zrobiły swoje. Wieczorem wziął gorącą kąpiel, a w niedzielę rano wstał, czując
się względnie dobrze. Ostatni dzień weekendu spędził podobnie jak ten poprzedni
- bezmyślnie gapiąc się w telewizor. Podobnie planował spędzić poniedziałek.
Później wtorek…
- Jake, wstawaj bo spóźnisz się do szkoły! – Ostre słowa
Sofii zbudziły go w poniedziałkowy poranek.
- Nie idę do szkoły – wymamrotał.
Nie chciał go tam spotkać.
- Owszem, idziesz.
- Daj mi spokój.
- Myślisz że ty pierwszy na świecie masz złamane serce? Powiedz
mi Jake, zupełnie się poddałeś?
- Dokładnie tak – oznajmił jej.
Sofia zdarła z niego kołdrę.
- Ty który radziłeś sobie z problemami, z którymi wielu
ludzi nie potrafiłoby żyć? Ty który będąc dzieckiem pocieszałeś mnie po śmierci
syna? – Jake spojrzał na nią z zaciśniętymi wargami. Jego kanaliki łzowe
rozregulowały się chyba na dobre. – Jeśli nie spróbujesz to nigdy się nie
dowiesz.
- On nie chce mnie znać.
- Tak ci powiedział?
- Nie… Ale dał mi to…
- No więc wstań, ubierz się i idź do szkoły. Daj mu trochę
czasu, nie zakładaj z góry, że wiesz najlepiej co czuje. Być może masz rację i
Tobias nie chce cię znać – powiedziała wprost. – A być może jest mu tak samo
ciężko jak tobie – dodała.
- Albo jedno i drugie – bąknął do siebie.
Cały dzień omijali się jak dwa magnesy o tym samym biegunie.
Kiedy Jake widział swojego przyjaciela na korytarzu, odwracał się na pięcie i
znikał za rogiem. Na zajęciach siadał w innym rzędzie. Trudno było zachować się
inaczej, zwłaszcza że Tobias sam od siebie nie wykonał w jego stronę żadnego
gestu. Jessica biegała między nimi, próbując wybadać co się stało. Nie winił
jej za to.
- Pokłóciliście się? – Wypaliła na długiej przerwie.
- Nie. – Właściwie była to prawda. – Serio musisz męczyć?
- Zastanawiam się dlaczego Tobias odwołał swoją wycieczkę.
Miał mi przywieźć pamiątki z Chin – stwierdziła rozczarowana.
- Nie jedzie? – Zdziwił się.
- Nie. Powiedział że miał jechać z tobą.
Zaschło mu w ustach. Jak miał to interpretować?
- Jess… Co ja mam zrobić?
- Hm? Z czym?
Złapał ją w pasie i wsadził jej głowę pod pachę. Siedzieli na
korytarzu pod ścianą, jako że Tobias oblegał stołówkę, więc Jake nie odważył
się tam usadowić. Oddelegowana od chłopaka Jessica, przyszła do niego, bo nie
mogła wytrzymać z ciekawości co się pomiędzy nimi wydarzyło. Podobno Tobias
powiedział jej, że wolał posiedzieć sam.
- Powiedz mu, żeby mnie znowu kochał – jęknął zrezygnowany.
- Coś ty zdurniał? – Fuknęła. – To jest moja szansa! Zamierzam
ci go odbić – oznajmiła klepiąc go po ramieniu. Uniósł na nią zbolały wzrok. -
Jake, rany! To idź i sam mu powiedz!
- Nie mogę…
- Dobra, to ja go wybadam, ale najpierw ty musisz mi wszystko
opowiedzieć! No już, gadaj.
- Średnio chce mi się z tego żartować – stwierdził.
- To ma coś wspólnego z tym degeneratem?
- Z kim?
- No z tą kolorową papugą?
Skrzywił się z niesmakiem.
- Weź daj mu spokój – westchnął. – Po prostu… Mogłem zrobić
coś złego… - zaczął. – A potem zachować się w sposób, który mógł zostać źle
zinterpretowany…
- Ej, ale z tym gościem coś w końcu było? Spotykałeś się
z nim, czy nie? Ja naprawdę myślałam, że wy się z Tobiasem wydurniacie,
nie wiedziałam że jest między wami coś więcej.
- Dałem dupy na całej linii – podsumował ich rozmowę, opierając
się z powrotem o ścianę. – Dosłownie zresztą – prychnął.
Jess wytrzeszczyła oczy.
- O ja! Nie wierzę! – Zapiszczała. – Z tym..? Z nim?!
- Czy ty się napierdalasz ze mnie?
- Nie! – Przykucnęła przed nim z niezdrowym podnieceniem
wypisanym na twarzy. – Ale serio?
- Rany, tak! Serio! I co, ty byś mi darowała?!
Ekscytacja na jej buzi, ponuro zniknęła pod zmartwieniem.
Jess położyła mu rękę na kolanie.
- Chyba nie…
- Ale to było na samym początku! Jeszcze nawet nie traktowałem
nas jak parę! No i nie chciałem tego! Nie wiem po co tam poszedłem! A potem…
jakoś tak samo poszło…
- Mnie się nie tłumacz – wzruszyła ramionami. – Ja ci wybaczam,
poważnie. Przyłóż się lepiej do tego co powiesz Tobiemu…
- Żeby mi przywalił i żeby mnie znowu chciał?
- Mogłoby pomóc – oceniła. – Ja mogę ci przyłożyć, gdybyś
chciał. Kurczę, ale z ciebie… menda.
- Dzięki. Na pewno się do ciebie zgłoszę.
Do Tobiasa nie podszedł.
Minął cały tydzień. Najdłuższy tydzień w całym jego życiu.
Najnudniejszy i najgorszy. Nie mogło tak dłużej być. Musiał go chociaż
przeprosić. Spróbować wytłumaczyć. Cokolwiek. Miał serdecznie dosyć własnego
towarzystwa.
Po lekcjach wrócił do domu, ogarnął mieszkanie i przygotował
kolację na wieczór. Na wypadek gdyby znowu miał się gdzieś zapodziać po drodze
do domu, wolał żeby Sofia nie musiała się tym zajmować sama. Wziął prysznic,
przebrał się i stanął przed lustrem. Da radę! Nie zwieje spod jego domu jak
przy poprzedniej próbie!
Podróż autobusem, w tracie której układał swój monolog,
trwała jakieś dziesięć razy krócej niż zazwyczaj. Dlaczego czas zawsze
przyspieszał, kiedy chciało się żeby biegł wolniej? Nie zdążył wymyśleć ani
jednego słowa, a już stał przed ładnym, białym domkiem Leeranów. Chevrolet stał
na podjeździe, a więc Tobi był w środku. Zresztą – wiedziałby to nawet gdyby go
tam nie było. Take Me Out, Franz
Ferdinand grało tak głośno, że wszystkie słowa słychać było na zewnątrz. No i co teraz?
Zadzwonił dzwonkiem. Specjalnie ustawił się tak, żeby nie
było go widać w wizjerze. I co? - I nic. Głupia muzyka. Tobias zawsze tak
robił! Można się było dobijać, cholera jasna!
- O nie, mój drogi – warknął pod nosem.
Powiesił się na dzwonku.
Dopiero kiedy piosenka skończyła grać i nastała krótka przerwa
pomiędzy numerami, można się było spodziewać, że chłopak wreszcie dosłyszy jego
obecność. Do uszu Jake’a doszły pierwsze tony kolejnego kawałka – Love Illumination. No super… Ale po chwili głośnik ucichł. Na pewno nie całkiem, ale wyraźnie
został ściszony. Natychmiast oblał go zimny pot. Nacisnął na dzwonek raz jeszcze. O matko… Minęło kolejnych kilka sekund.
Zamek szczęknął i po chwili drzwi otworzyły się, a za nimi
stanął Tobias we własnej, cholernie przystojnej osobie. Nie przebrał się
jeszcze po szkole. Miał te same grafitowe spodnie i zielony podkoszulek z żabą
punkówą. Jezu… Był tak diabelnie seksowny, że Jake na moment zapomniał języka w
gębie. Nie żeby wcześniej wiedział co powiedzieć.
- Jake? – Tobias odezwał się pierwszy.
- No… ja.
Brawo, Jake. Tak trzymaj – pochwalił sam siebie.
- Czego chcesz?
- Pogadać.
Chłopak oparł się o framugę. Gestem dał mu znak że mógł
mówić. Czyli nie zamierzał zaprosić go do środka. No dobra.
Odetchnął głębiej, zebrał się w sobie i…
Dokładnie - Nie wydusił z siebie ani słowa. Kurwa mać.
- Co tam u Sai? – Wtrącił
brunet.
- Nie wiem – odparł szczerze.
Tobias pokiwał głową.
- A co u ciebie?
- Brakuje ciebie – jęknął. – Możemy pogadać w środku…? Na
serio, jak widzisz średnio mi idzie…
Chłopak rozejrzał się jakby szukał ukrytej kamery, po czym
odsunął się i łaskawie przepuścił go w przejściu.
- No to wejdź.
Wtoczył się do przestronnego salonu i automatycznie skierował
na schody. Za sobą usłyszał charakterystyczne odkaszlnięcie.
- Nie przypominam sobie żebym zapraszał cię na górę.
- Naprawdę? Będziemy gadać w salonie?
Dupek zaplótł ręce na piersi i skinieniem głowy wskazał mu
na kanapę. Jake sapnął nerwowo pod nosem i zawrócił do większego pomieszczenia.
- No to słucham – ponaglił go.
- Przyszedłem cię przeprosić – zaczął wreszcie. – I wytłumaczyć.
Nie wszystko jestem w stanie wytłumaczyć. Nie chcę się usprawiedliwiać –
zastrzegł. – Po prostu należy ci się sprostowanie. Bo tamta noc… Rany, ja na
serio zareagowałbym tak na każdego kogo znam! Zdychał na naszych oczach… No…
Przeraziłem się, okej? Gdybym wiedział że się nim zajmiesz to bym tam nie
wrócił!
- W porządku.
- Nieprawda!
- Skoro już postanowiłeś być ze mną taki szczery, to powiedz
mi proszę jedno. Sypiałeś z nim cały czas, czy tylko na początku? A może
jakoś to sobie dzieliłeś? W środy ja, w piątki on?
- Nie było tak! To był jeden pieprzony raz! Błagam przestań!
– Wykrzyknął. Słowa przyjaciela paliły do żywego. – Nie wyobrażasz sobie jak
potwornie żałuję!
- Myślę że mogę mieć o tym jakieś pojęcie – zironizował.
- Wiem że nigdy mi nie wybaczysz! Nie po to tu przyszedłem.
Chciałem żebyś wiedział… żebyś wiedział, że jesteś najlepszym co mnie w życiu
spotkało! Nie dostrzegałem tego, ani nie doceniałem. Zauroczyłem się nim,
wpadłem w jakąś dziwaczną spiralę wymieszania naszych relacji i nie potrafiłem
się właściwie zachować! Nie umiałem tego zinterpretować, a ty nic mi nie
powiedziałeś! Cały czas sądziłem, że nawet ci się nie podobam! Te nasze
początkowe pocałunki… Przecież to miały być tylko takie kumpelskie przysługi! –
Tobias prychnął jakby nie mógł uwierzyć w to co słyszał. - Myślałem że się dla mnie poświęcasz! Nie
myślałem o nas w takiej kategorii! A to z nim, stopniowo postępowało… i
zamiast to porównać, zamiast się zastanowić to… Cholera, nie wiem co sobie
myślałem! Jak wyskoczyłeś z tym wyznaniem, to zamiast siąść na dupie i pomyśleć,
powiedziałem wszystko co tylko przyszło mi do głowy, żebyś czasem nie zaczął
się spotykać z tym cholernym Davidem!
- Co?! Skąd taki durny pomysł?!
- Bo się ciebie uczepił!
- Bo mój ojciec prowadzi firmę zajmującą się kosmetykami!
Przecież on ma faceta!
- Ale… - To go akurat zaskoczyło. Jak to David miał faceta?
– Ale przecież się do ciebie dowalał! Pamiętasz jak się wtedy rozebrałeś?!
Powiedział, że mu stanął na twój widok!
- Przypuszczam że żartował. – Tobias wywrócił oczami.
- Wcale mi na to nie wyglądało!
- Czyli zgodziłeś się być ze mną, bo bałeś się że zacznę się
spotykać z kimś innym, a w tym czasie sam polazłeś do Sai?
- Widzę jak to wygląda – przyznał.
Jake usiadł na kanapie przy której stał, i ukrył twarz w dłoniach.
Czuł się jak ostatni śmieć. Przyszła pora na tę najgorszą część. Zrobiło mu się
niedobrze. Teraz powie to co miał powiedzieć. I to będzie koniec.
- Nie poszedłem tam po to, żeby mu się wpakować do łóżka –
zaczął. – Przysięgam ci, że nie mam pojęcia co tam robiłem i po co tam
polazłem. Napisał do mnie zaraz po tej ostatniej wizycie w Między Wierszami i poczułem się tak, jak
w tamten wieczór kiedy to się zaczęło. Wtedy kiedy cholerny facet mnie
pocałował i nagle do mnie dotarło, że to właśnie wolę! Że nigdy nie oglądałem
się za dziewczynami, że Jessica jest śliczna, ale wcale nie chciałbym spędzać z
nią leniwych weekendowych wieczorów w łóżku.
- Nie z nią, tylko z Saią.
- Tylko z tobą! Kurwa! Tak, poszedłem tam wtedy i przespałem
się z nim i właśnie wtedy do mnie dotarło, że nigdy więcej nie chcę tego robić
z nikim innym, tylko z tobą! Już w trakcie miałem ochotę wyjść! Czułem się tam
okropnie!
- Och, czyli powinienem mu podziękować?! – Wściekł się nareszcie.
– Czekaj, zaraz do niego zadzwonię!
- Wiem, że nic ci po moich słowach! Mówię to wszystko wyłącznie
dlatego, żebyś nie myślał że te tygodnie spędzone razem były dla mnie tylko
zabawą! Byłem szczęśliwy! Cholernie na siebie wściekły, z wielką chmurą gradową
z wyrzutów sumienia nad głową, ale szczęśliwy! Jesteś najlepszym facetem
jakiego znam! – Emocje puściły i znowu zaczął się rozklejać. – Kocham cię!
Kocham najbardziej jak tylko mogę! Wiem, że zjebałem! Wiem, że sam jestem sobie
winny, że nie mamy szans wrócić do tego co było, ale nie zasłużyłeś na to żebyś
miał myśleć, że byłeś dla mnie niewystarczający! Więc przyszedłem tu dzisiaj
właśnie po to! Po to żebyś wiedział, że gdybym tylko mógł cofnąć czas… Oddałbym
wszystko żeby go cofnąć! A teraz już nigdy nie odzyskam twojego zaufania –
zawył. – Moje życie jeszcze nigdy nie było tak kompletnie puste i bezwartościowe!
Gdyby nie Sofia, chyba naprawdę podciąłbym sobie żyły...
- Przestań! – Tobias stał z palcami zaciśniętymi na powiekach,
spod których lały się łzy. Dolna warga drgała mu dokładnie tak samo jak zawsze
gdy płakał. – O czym ty w ogóle mówisz, cholerny egoisto! – Chłopak doszedł do
kanapy, uklęknął na jedno kolano i uścisnął go z całych sił. – Nie wolno ci
mówić takich rzeczy!
Jake przylgnął do niego tak ciasno, że aż zabrakło mu tchu.
Znajomy zapach uderzył go w nozdrza, w sekundzie ładując zniszczone, wyczerpane
brakiem Tobiasa baterie.
- Kocham cię – pisnął kolejny raz. – Tak bardzo cię przepraszam
– szlochał.
Zacisnął palce na podkoszulku przyjaciela, jakby obawiał się
że jeśli je puści, chłopak raz na zawsze zniknie sprzed jego oczu. Prawda
przynosiła niespodziewaną ulgę, choć jednocześnie rozdrapywała ledwie
zasklepione rany. Uczucie mógłby porównać z kolczastym głazem noszonym na
plecach, którego wreszcie z siebie zsunął. Nie chciał sobie wyobrażać co musiał
czuć on.
Tobias oderwał go od siebie, tylko po to by desperacko wcałować
się w jego wargi. Odpowiedział na ten gest, nadal nie mając pojęcia czy
miał jakiekolwiek szanse na odzyskanie go.
- Nienawidzę cię – szepnął chłopak.
- Wiem.
- Jesteś najgorszym palantem jakiego znam.
- Wiem…
- Jeśli choć jeden raz zobaczę, że oglądasz się za jakimś wydziaranym
facetem, to zabiję cię gołymi rękami!
Serce Jacoba podskoczyło w nadziei.
- Wcale nie podobają mi się tatuaże!
- Za jakimkolwiek facetem – doprecyzował chłopak.
- Rozumiem.
Tobias ponownie rozłożył ramiona szerzej.
- Chodź tu – zażądał.
Wcisnął się w nie jak w swój największy skarb. Właśnie tym
były. Nareszcie w domu. Wystarczył ten jeden promyk nadziei, by całym jego
organizmem zawładnęło szczęście. Jeszcze nie miał odwagi się go uchwycić,
jeszcze nie był pewny czy dobrze zrozumiał…
- Czy teraz jesteś nareszcie pewny? – Zapytał go cicho. –
Nie powiesz mi za tydzień, że jednak Jessica, Monica, albo Derek?
- Nigdy w życiu niczego nie byłem tak pewny, jak tego że
chcę z tobą być – odpowiedział bez cienia wątpliwości. – Czy to znaczy, że…
- Jeszcze nie wiem – zgasił go.
- Zrobię wszystko! Błagam daj mi jeszcze jedną szansę!
Ostatnią! Przysięgam, że nigdy więcej nie pomyślę o seksie! Wstąpię do zakonu! Złożę śluby czystości!
Tobias parsknął przez łzy.
- Zdurniałeś? Przez miesiąc nie siądziesz na dupie, po tym
jak już z tobą skończę – oświadczył mu.
Wbrew temu co mu obiecał, następny dzień spędzili w sposób
jakiego Jake’owi potwornie brakowało. Po swojemu. Tobias stroił swoją gitarę,
siedząc w kącie na dywanie, on usadowiony po turecku na jego fotelu, grał na
konsoli. W tle leciała muzyka, a za oknem słychać było podjeżdżające pod
okoliczne domy samochody. Gdy jego chłopak – teraz gdy myślał o nim w ten
sposób, serce rozszerzało mu się ze szczęścia. – Gdy jego chłopak skończył naciągać struny, przysiadł się do niego,
siadając przed fotelem, pomiędzy nogami Jacoba. Grali w wyścigi, aż do powrotu
pani Leeran. Później, jak zawsze został na kolacji.
- Dlaczego tak dawno u nas nie byłeś? Pokłóciliście się? –
Gwen zagadnęła go przy stole.
- Jake był chory mamo – wtrącił Tobias.
Najwyraźniej nic jej nie powiedział.
- Na głowę – dodał osobiście. – Nie broń mnie.
- Nie bronię, to właśnie miałem na myśli – zaśmiał się nad talerzem.
– Teraz jeszcze mu się pogorszyło – stwierdził.
Kobieta
wyglądała na nieco zagubioną, ale chyba uznała że cokolwiek się nie stało,
najgorsze mieli już za sobą. Jake też miał taką nadzieję. Położył rękę na
kolanie chłopaka, a ten ujął ją, splatając ze sobą ich palce. Tak, teraz miało
być już tylko lepiej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Ćpun, diler i psychopata - SAIA - cz. 1
Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;) -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...
-
Hej! To już ostatnia część w tym tomie :) Mam nadzieję, że zakończyłam w mało frustrujący sposób, żeby oczekiwanie na tom drugi nie było ni...
-
Pierwszy fragment nowego powiadania :) Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia po przeczytaniu! ;) -.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-.-...